Obrazki z Mazowsza

Codziennie z samego rana, gdy  siedzimy przy śniadaniu, mamy odwiedziny. Niby nie zapowiedziane ale jednak spodziewane. Przylatują cztery sójki. Prawdę mówiąc wcale nie wiemy czy zawsze te same ale tak nam się wydaje. Zapowiadają swój przylot skrzekiem, który teraz brzmi dla nas jak śpiew trochę ochrypłej jazzowej wokalistki i siadają  na gałęzi modrzewia rosnącego przy samej werandzie. Przez parę chwil wypatrują czy nie ma w pobliżu Rudego i czy na ich stole czyli pod rzeźbą żaby, już jest jedzenie. Gdy wszystko  w porządku, wszystkie cztery zlatują na dół i łapczywie jedzą wykładane im resztki pieczywa. Najbardziej lubią – tak jak i ja – razowiec z piekarni Białczaka w Pułtusku. Jest on bowiem pełen pestek i ziarenek (chleb nie piekarz). A że nie mieszczą się wszystkie naraz na desce, to jedna zwykle siada na głowie żaby i czeka na zwolnione miejsce. Zmykają gdy tylko Rudy wyjdzie do ogrodu i krzyczą na niego z niezadowoleniem.
Nie zauważyliśmy dnia odlotu bocianów ale widzimy, że większość  gniazd już opustoszała. Na rżyskach i świeżo zoranym można jeszcze spotkać pojedyncze ptaki, a czasem nawet dwa – trzy razem. Większość jednak jest już w drodze. Może szybciej przyjdzie zima?

Śniadanie sójek

W drodze do Płońska (w poniedziałek była relacja) przejeżdżaliśmy przez Gąsiorowo. Mała wioska, a właściwie przystanek autobusowy z kilkoma zabudowaniami. A obok – piękny stary, drewniany kościół. Nie było wokół żywego ducha więc nie wiemy jak wygląda w środku. Ale pogrzebałem w Internecie i dowiedziałem się, że to kościół pod wezwaniem św. Mikołaja, wybudowany w 1792 roku przez biskupa Hilarego Szembeka. Ocalał z wojny z niewielkimi uszkodzeniami. O tym, że bywa czynny świadczy informacja, ktorą znalazłem w Pułtuszczaku czyli internetowym wydaniu Tygodnika Pułtuskiego a mówiąca o kradzieży dokonanej w gąsiorowskim kościele. W sierpniu 2008 r zrabowano obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.

Kościół w Gąsiorowie

Pod kościołem jest kilka grobów z XIX wieku. Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś obejrzeć i wnętrze świątyni.

 Groby rodziny proboszcza kościoła Sw. Mikołaja

 

Nie tylko bociany odleciały. Coraz więcej domów letnich w okolicy pustoszeje. A właściwie zapełniają się tylko w soboty i niedziele. Na wsi panuje błoga cisza. Ucichły kombajny a do wykopków jeszcze czas. Świetna pora do pracy na werandzie. Więc oba nasze laptopy aż furczą. I tylko czasem odrywamy wzrok od ekranów, by zobaczyć krążące nad lasem jastrzębie lub podbiec do płotu, gdy tuż za nim maszerują sarny. Pieknie wyglądają zwłaszcza tegoroczne młode. Nie wiedzą jeszcze, że ludzi należy się bać więc idą pomalutku za matką i spoglądają na nas bez lęku.

A po pracy pora na obiadokolację. Dziś będzie grubaśny antrykot z kością, już zamarynowany w oliwie i cytrynie, z czosnkiem i ziołami z naszego ogrodu. Mój będzie niedopieczony, a Basi owszem nawet lekko chrupiący. Do tego pieczarki i sałata czyli rukola, zielona sałata i zielona papryka pokrojona w paski  przemieszana z marchewką w słupki julienne. A wszystko polane octem balsamicznym ze smakiem leśnych owoców. I oczywiście wino ze starych zapasów czyli chianti classico.