Zakotwiczyliśmy na barce czyli kolacje w La Peniche
Trafiliśmy tu całkiem przypadkiem. Podczas pierwszego spaceru po ulicach Marina di Massa znaleźliśmy się nad rzeczką, tuż u ujścia do morza. Przy moście, wśród kwiatów i zieleni, zobaczyliśmy barkę stojącą na palach wkopanych w dno rzeki, z doczepiona do niej platformą kołyszącą się na falach. To była La Peniche – barka szczęścia dla łasuchów jak się szybko okazało.
Weszliśmy do wnętrza, bo właśnie była pora południowej przekąski. Przywitały nas śliczne młode kelnerki i zaprowadziły do stolika stojącego na pływającej części lokalu. Wprawdzie trochę kołysało ale za to byliśmy bliżej przyrody. Tuż pod stopami pływały ryby, żółw, kaczki dzikie i domowe oraz wielkie białe gęsi – słowem całe wodne zoo.
Zjedliśmy po jednym daniu, każde z nas oczywiście co innego, by mieć możliwość skosztowania większej liczby potraw, co znaczy iż grzebaliśmy sobie w talerzach ze smakiem. Basia wzięła swoje ulubione fritto misto, Jakub – kalmary a ja owoce morza z warzywami duszone w pergaminie. Do tego piccola botiglia gavi di gavi. Było wspaniale. Uznaliśmy, że warto tu wpaść jeszcze raz wieczorem, by spróbować obszerniejszy posiłek, który pozwoli lepiej ocenić umiejętności kucharza. Zamówiliśmy więc stolik – tym razem „na stałym lądzie” czyli w niepływającej części lokalu, by wiedzieć, że ewentualne zawroty głowy nie są wywołane falami lecz po prostu winem.
Wieczorem La Peniche wygląda jeszcze efektowniej niż w dzień (zdjęcie publikowałem w pierwszym sprawozdaniu). O ósmej lokal był całkowicie zapełniony i bez rezerwacji nie udało by się tu wejść. Gdy usiedliśmy natychmiast pojawiła się Ewa – kelnerka, która zapamiętała nas z pierwszej wizyty i podając karty menu dostarczyła też wodę mineralną oraz koszyczek z gorącą focaccią co pozwoliło nam spokojnie studiować i wybierać dania. Nawiasem mówiąc focaccia zastępujące tu chleb są – jak na nasz gust – nadto słone. W ten sposób uzupełnia się tę sól wypoconą. Temperatura powietrza przez 15 dni spędzonych w Marinie nie spadła nigdy poniże 36 st. C. (Morze zaś zawsze – nawet wzburzone – miało temperaturę 27 st. C.) Nadmiar soli można łatwo strącić z gorącej powierzchni placka i zajadać się tym smakołykiem. Ten rodzaj pieczywa docenia się zwłaszcza wówczas gdy na talerzu zostaje pyszny sos. Ciasto wchłania go skutecznie i smakuje jeszcze lepiej.
Zjedliśmy tego wieczoru różne sałatki morskie (małże, ośmiornice, kalmary) oraz tagliatelle w sosie szafranowym z połówką homara, tuńczyka z patelni ze smażonymi warzywami oraz kluseczki typu gnocchi w sosie curry z małymi smażonymi rybkami. Zmieniliśmy też gatunek wina przechodząc na aromatyczne pecorino przypominające nam ubiegłoroczne wakacje w Abruzzo.
Daliśmy się też Ewie namówić na desery: panna cotta z leśnymi owocami, klasyczne tiramisu i tortino di ciocolatta. Wprawdzie cała kolacja była wyśmienita ale desery biły na głowę wszystkie słodycze jakie do tej pory zjedliśmy we Włoszech.
Po nocnym spacerze ulicami kurortu (Marina di Massa to właściwie same hotele, pensjonaty i letnie domy) zaglądając do różnych lokali, by wybrać ten, w którym zakotwiczymy następnego wieczoru. Szybko jednak uznaliśmy, że nigdzie nie jest piękniej niż na barce, a i zapachy mówiły nam wyraźnie, że szef kuchni jest tam najlepszy. Wracając do domu wstąpiliśmy do La Peniche i zamówiliśmy stolik na kolejny wieczór.
I tak już zostało do końca pobytu. W innych restauracjach jadaliśmy tylko podczas wycieczek do kolejnych zwiedzanych miast: Firenze, Lucca, Pisa, San Giminiano, Parma. Wieczorem zaś regularnie lądowaliśmy przy „naszym” stoliku.
Szybko zaprzyjaźniliśmy się z całą załogą a nawet z właścicielem. Drugiego wieczoru przyszedł do nas Emiliano Della Bona – przedstawił się wypytał kto my, skąd i na jak długo. Gdy usłyszał, że zjemy u niego jeszcze dwanaście kolacji to zarządził specjalną zniżkę i stałą rezerwację ulubionego stolika. Opowiedział o swojej restauracji i – dowiedziawszy się czym się zajmujemy zawodowo – zaproponował dostarczenie każdego przepisu, który nam szczególnie przypadnie do gustu.
Od tej pory czuliśmy się tu jak we własnym domu. I nigdy nie żałowaliśmy decyzji o zamustrowaniu na tej (nie)pływającej jednostce. I jeszcze jedno – tutejsza karta win pozwoliła nam pić co wieczór inny gatunek z różnych stron Italii a wszystkie zachwycały nasze podniebienie i nos.
Pora więc pokazać jak to (choć w części) wyglądało.
Nasza barka widziana z drugiego brzegu rzeczki
Przy naszym stoliku część załogi La Peniche: siedzi Miriam, stoją za Kubą – Ewa i Conccetta
– brak Simony i Emiliano
Tagliatelle z połówką homara…
… dziś dla nas obydwu
Przed kolacją a czasem po, warto przespacerować się po marmurowym molo
Jeśli chcecie zobaczyć wnętrze restauracji, poznać menu, a może nawet zamówić stolik to podaję adres
Komentarze
Ten rodzaj pieczywa docenia się zwłaszcza wówczas gdy na talerzu zostaje pyszny sos. Ciasto wchłania go skutecznie i smakuje jeszcze lepiej.
Ten styl – czyszczenia talerza do błysku bagietką czy innym pieczywem – (tak popularny w basenie Śródziemnomorza, ale nie tylko!) był dla mnie całkowitym zaskoczeniem ponad 2 dekady temu. W Polsce, mimo ówczesnych braków (i podstawowych i delikatesowych) królował w pewnych środowiskach styl zdziwiania, niedojadania, nakładania za dużo, „dobrego tonu” w postaci zostawiania na talerzu ziemniaków i innych węglowodanów…
…Nie w moim Domu… – i po powrocie z eleganckich towarzystw południowej Francji (okolice Lyonu) miałam mocną podbudowę „moralno-estetyczną” do nazywania takich manier „wyższymi”… 🙄 😉 😀
a cappello, mnie też takie niedojadanie, i zostawianie choćby jednego plasterka marcheweczki i dziwi, i z niższą manierą się kojarzy, a nadal jest praktykowane…
Gospodarzu, dawno mnie nie było, doczytuję i podziwiam 🙂
Dopiero ranek, a Pyra już zielona z zazdrości (nie z zawiści) Śliczne okolice, piękne fotki, urodziwi ludzie.
Nowy – prześliczny portret Synka. Nie tylko Wenus z piany…
U nas ponuro, aż światło trzeba włączyć do pisania. Przeczytam teraz prasę, potem pójdę do apteki i na pocztę. Muszę też wykombinować jakiś obiad, a zupełnie nie mam natchnienia. Popatrzę, rozejrzę się, może by paprykę faszerowaną?
36°C (w cieniu?) to dla mnie troszkę za dużo, południe Europy preferuję raczej jesienią, kiedy Włosi zakładają kurtki puchowe i tylko przybysze z Północy taplają się w morzu o temperaturze 25-27°, a po piasku da się przejść bosą stopą. Natomiast przedstawiony tu lokal wygląda bardzo zachęcająco (menu), choć uczciwie ostrzega, że ryby przeważnie mrożone. W Łebie podobno już od lutego rybacy zapełniają chłodnie na nadchodzący sezon…
Gorąco ma być i u mnie, na razie słońce przedarło się przez chmury. W Polsce najcieplej było mi na Pustyni Błędowskiej, w Krakowie i Częstochowie. Najprzyjemniej w Wieliczce (na samym dole) i na Helu.
Czyzby nadal kod był mało ważny? Alicjo, złośliwości Twojej wczorajszej wdzięczny dałem powód brakiem zgrabności w wypowiedzi. Ale w istocie wszystkie opisywane wina piłem z wyjątkiem tych aukcyjnych. Że tych ostatnich nie próbowałem, szczerze żałuję. Może uda mi się w przyszłym roku Ukochaną namówić na spróbowanie, bo szykuje się rocznica półokrągła i chyba będziemy we Florencji dzięki uprzejmości Gospodarza. Uprzejmość polega na podaniu tutaj adresu alberghi.. który w samej rzeczy bardzo grzeczne przynosi sposobności.
Parę dni temu kolejna emisja „Pułkownika Kwiatkowskiego”. W tym filmie scena, gdy bohater spogląda na nagi biust swojej małżonki i płacze ze szczęścia. Byłem bliski wylania podobnych łeż czytając dzisiejsze sprawozdanie Gospodarza z La Peniche. Absolutna doskonałość. Gdyby to jeszcze na ludzką kieszń.
Befsztyk 18. Budino al caramello 6. Tanio i brzmi swojsko. Do tego nie obejdzie się bez antipasti: Piovra al vapore con patate olio e prezzemolo 11,00. Mieliśmy tego spróbować pod Lizboną i dokładnie w tej samej cenie, ale akurat wyszło. Wino białe i czerwone – karafka 1 l – 11. Biorąc pod uwagę wino, kolacja w sumie nie wychodzi drożej niż w średniodobrej restauracji warszawskiej. Raczej taniej. Na niemieckiej stronie, ale nie własnej restauracji, polecają Hausgemachtes Brot, a na angielskiej Chestnut Pudding.
Można zamówić kolację na dowolną godzinę, także przed 19, ale oczywiście z wyprzedzeniem. Wydaje mi się, że to rzadkość, jeżeli nie dotyczy 20 osób lub więcej.
Na ten temat brak informacji. Ale, jeśli rocznica rzeczywiście wypadnie we Florencji, może na rocznicową kolację wybierzemy francuską barkę przy Via Lungobrugiano 54037.
Muszę tylko sprawdzić wieczorne połączenia, ponieważ zarówno autobusy jak i drobniejsze koleje nie lubią się w Toskanii włóczyć po nocy.
Nie brak informacji na żaden temat. Poczatek akapitu ostatniego odnosił się do cen, które w międzyczasie znalazłem.
Jeszcze o sosach na talerzu. U nas zwyczaju wylizywania poprzez pieczywo nie było, bo te sosy na ogół do tego nie zachęcały. Jeszcze mniej zachęcały w kraju sąsiadującym z Polską od zachodu. Zostawiało się sos i resztkę ziemniaków, bo to nie smakowało.
Teraz, gdy nawet w polskich restauracjach potrafią sosy robić, wylizywanie jest coraz powszechniejsze. Moja Ukochana kropelki nie zostawi, jak dobre. I nawet bez pieczywa sobie poradzi nie nadwyrężając przy tym dobrych manier! Wyćwiczyła to w domu, bo sosy świętej pamięci Teściowej były jak marzenie, a i Ukochana i córeczka nasza przejęły zdolności do wytwarzania pysznych sosów i to wcale nie naśladując tamtych, choć pewne zasady obowiązują te same. A zasady to podstawa.
Nemo – dobrze, że wróciłaś na blog. Jak tam Młodzi w Wieliczce? A ja tyję na szwajcarskiej czekoladzie i myślę, jak to dobrze, że tego nie da się zjeść jednorazowo więcej, niż kilka kostek.
Stanisławie,
masz rację co do cen, wyglądają na umiarkowane. Swoją drogą zastanawiam się, na co nam w Polsce poszło ponad 2500zł gotówki, skoro nocowaliśmy tylko 5 razy poza rodziną i przyjaciółmi, za Wawel, Wieliczkę i większe zakupy oraz paliwo płaciliśmy kartą, spaliśmy pod namiotami na campingach i nie bywaliśmy w drogich lokalach 😯 No dobra, auto spało 3 razy w Novotelu, zaprosiliśmy przyjaciół na kolację i lody we Wrocławiu i Krakowie…
Boje się, że Gospodarz z politowaniem czyta moje kalkulacje. Bo jak do uroczystej kolacji rocznicowej wino „domowe” zamawiać. Ma rację, niewątpliwie. Ale mamy na to taki trochę pokrętny sposób. Pijemy wino nadające się do picia, ale bez szczególnych wrażeń. Ze sprawozdania Pana Piotra wnioskuję, że w tej restauracji nie podadzą złego wina.
A w hotelu na deser czeka mała butelka ekstra wina kupionego bez barży gastronomicznej. Pewnie, że to nie to samo, co kolacja z pysznym winem w restauracji, ale jego cena potrafi zepsuć humor. Przyznam, że nawet w czasach prosperity nie byliśmy skłonni płacić 100 euro za wino. I nawet nie była to kwestia oszczędności, ale dobrego smaku.
Pyro,
ciemna czekolada to samo zdrowie, byle w małych dawkach 😉 Cieszę się, że Ci smakuje.
Na Wieliczkę i Wawel trzeba by w zasadzie też w jesieni, bo tłumy straszne i jedna grupa następuje drugiej na pięty, ale Młodym i tak się podobało, zwłaszcza w muzeum na dole, gdzie nagle zgasło światło i tylko my mieliśmy latarkę 😎 Geolog wypożyczył sobie przewodnik multimedialny w 3 językach (pod zastaw 100zł i kopii dokumentu tożsamości) i był bardzo zadowolony z informacji, choć pani wypożyczająca dała mu do zrozumienia, że powinien pójść z grupą anglojęzyczną (drożej i gorzej) a nie z polską 😯 Wówczas zapytał, dla kogo są te nowoczesne przewodniki (też nie za darmo)? Odpowiedzi nie uzyskał. Na Wawelu w katedrze też wypożyczają bardzo dobre przewodniki ze słuchawkami i można się skupić na oglądanych obiektach, a nie na przekrzykujących się przewodnikach. Wawel zwiedziliśmy gruntownie, włącznie z bardzo limitowanymi apartamentami prywatnymi, w tym mieszkanie Mościckiego z łazienką i toaletą 😎
Pyro, da się. Całą tabliczkę na łebka po kolacji albo na podwieczorek.
Nemo, na tym to właśnie polega, że we Włoszech, a nawet we Francji, można zjeść bardzo godziwie, w pięknym otoczeniu i wydać nieco tylko więcej niż w Polsce w lokalu byle jakim. A jak się chce w Polsce zjeść naprawdę porządnie, trzeba płacić drogo, a za alkohol bardzo drogo. Są małe wyjątki z tym alkoholem, ale to już dobrze trzeba wiedzieć gdzie.
Rozumiem, że picia się nie propaguje, więc niech będzie drogo. Ale to argument dla idiotów. Wino do porządnego obiadu to nie żadne pijaństwo tylko absolutna zwyczajność i przede wszystkim dopełnienie smaku.
Ale lista, którą podałaś, rzeczywiście zastanawia.
Jeszcze do wczorajszego jelenia wracam. Obie legendy różnią się trochę, ale mają też wiele wspólnego i powstały dokładnie w tym samym czasie. Prawdfopodobnie mobilność zakonników przyczyniła się do jej przyjęcia w różnych miejscach w różnych wersjach. Podobnie z kogucią legendą w Portugalii, która prawie identycznie występuje w czterech czy 5 miejscowościach. To samo wydarzenie, ale każda z miejscowości przypisuje ją sobie.
W Malborku na zamku teoretycznie można chodzić samopas, ale wejście do obiektu tylko z przewodnikiem, a potem nie ma prawie informacji, którędy chodzić, aby się nie zgubić i zobaczyć najciekawsze miejsca. Piękna wystawa bursztynu. Młodzi chodzili potem po plaży tak, jak Arcadius to opisał, w nadziei znalezienia jakichś okruchów…
Stanisławie,
Oglądałem niedawno film Johna Cleese „Wino dla zdezorientowanych” i pamiętam jedną z konkluzji – pij takie wino, jakie ci smakuje i nie sugeruj się niczym innym. Może nie do końca tak to brzmiało ale ja to tak zrozumiałem 😉
Stanisławie,
wersja o interwencji św. Zenona jest późną interpretacją, kto wie czy nie zmyśloną, jak mit o zapadni w toalecie zamku malborskiego. Teodoryk był arianinem i wrogiem papieża i w końcu wylądował w piekle. W legendzie o św. Zenonie, biskupie Werony, który żył 300 lat przed Teodorykiem, opowiada się tylko o uratowaniu przez niego katedry przed powodzią…
Paweł,
„Pij takie wino jakie ci smakuje..” to nieco przewrotna argumentacja.
Skąd ja mam wiedzieć jak smakowało by mi to wino na które nigdy mnie nie stać?
Na codzień pijam te, które znam z doświadczenia. Chętnie jednak dam sobie polecić flaszkę przez kelnera (uprzedzając go jednak o moich możliwościach finansowych) lub bliską osobę. Poczytam również i – w miarę możliwości – spróbuję kombinacji wina z jedzeniem polecanych przez zaufanych doradców. Nie zdziwi mnie, gdy „nadzieję sie na minę”, wtedy potraktuję to jako nauczkę.
Jedno jest pewne:
Nigdy nie pij wina które ci nie smakuje. Jeżeli nie jest to zupełnie nieznane ci wino możesz (a nawet powinieneś) spróbować zwrócić butelkę sprzedawcy. Może po prostu nadpsuty korek?
Andrzeju, tak to właśnie wygląda. Jak się w karcie nie spotka czegoś sobie znanego albo nie zna dobrze wina podawanego jako „domowe”, musimy polegać na kelnerze. W Polsce często nawet dość porządne restauracje mają obsługę nie mającą pojęcia o winach.
Ten trend coraz bardziej mnie irytuje.
Wszystko trzeba samemu. Zaczęło się od wyboru teleoperatora. Potem doszedł dostawca prądu, zreformowano system emerytalny i znowu trzeba było wybierać w jakim to funduszu moje pieniądze maja poznawać swoją wartość. Co rusz to ktoś dzwoni i wymaga, żebym natychmiast zdecydował się i jemu własnie powierzył opiekę nad kolejnym fragmentem mojego życia.
Nawet wina w restauracji nikt nie potrafi doradzić – wszystko trzeba samemu!
Nemo, wiem, że różnice dotyczące osób są bardzo istotne. Natomiast to, co widzą moje oczy, jest w obu przypadkach praktycznie identyczne. Od czasu powstania płaskorzeźby w San Zeno minęło ponad 800 lat. A co naprawdę starał się przedstawić artysta, nikt już nie wie. W różnych przewodnikach można spotkać różne wersje, a o najstarszych źródłach, które coś na ten temat piszą, nic nie wiem.
Mam też nadzieję, że Teodoryk nie smaży się w piekle. Ma bardzo przyzwoite mauzoleum w Rawennie. Przetrwało tyle lat, więc chyba się cieszy łaską Nieba. Arianami byli Goci w ogóle, więc trudno o to winić Teodoryka. A panowie Leszczyńscy np. cieszyli się całkiem niezłą opinią u katolickiej pisarki Hanny Malewskiej, która zresztą w powieści „Przemija postać świata” pisała i o czasach Teodoryka.
Ostatnio – pisałam już o tym u siebie – odwiedziłam restaurację Artisan w Hamburgu (jeśli ktoś się przez to miasto przewinie, polecam!). Tam obyczaj jest taki, że kucharz (artysta kuchni po prostu) sam wybiera potrawy, jakie robi danego dnia, sam komponuje menu, a do każdej potrawy dobiera wino. Nie wszyscy z nas korzystali (byłam z grupką dziennikarzy), ale kto korzystał, nie żałował, bo pasowało idealnie. A dania – po prostu czysta poezja. Każde niewielkie, ale w sumie… hm… 🙂
http://www.artisan.hamburg.com
Pan kucharz zresztą przed całym tym kulinarnym obrządkiem przyszedł do nas i przez pół godziny chyba opowiadał, co dla nas przygotował. Oczy miał rozmarzone 😀
Potuptałam sobie do apteki, na pocztę i do sklepu, owocem czego jest materiał na dzisiejszy i jutrzejszy obiad , opłacona rata i miesięczny zapas leków /prawie, bo dwa inne zapisuje inny specjalista/. W aptece poprosiłam o rachunek, bo słyszałam, że mogę sobie odpisać od podatku, czy raczej od podstawy opodatkowania. A tu farmaceuta mnie pocieszył, że nic z tego, że leczę się za tanio. Leki – ich suma cen – musi przekraczać miesięcznie jakiś tam próg kwotowy, a moje nie przekraczają Jakże to – zdziwiła się naiwna Pyra – suma przekracza 15% mojej emerytury i jeszcze za tanio? Tak. Jak mnie poinformowano, mam za niską emeryturę, nie za drogie leki.
A na obiad będzie proletariacka kaszanka smażona z kapustą kwaszoną, cebulką etc, a na deser lody z owocami, jutro kurze wątróbki (może mus z wątróbek na zimno? a jarzynkę i deser wymyślę.
Sorry, pomyliłam sie w linku, powinna być kreska zamiast kropki:
http://www.artisan-hamburg.com
Przypominam sobie takż scenę w hipermarkecie w Gandawie. Moja Ukochana zwiedza półki z żywnością, a ja wpatruję się jak sroka w gnat w półki z winami. Nietypowy hipermarket, bo win dobrych zatrzęsienie. Podchodzi do mnie mężczyzna w średnim wieku i powiada, że widzi moje zainteresowanie, więc proponuje zakup butelki z Saint-Emilion, która nie może mnie zawieść.
Jest to bowiem wino absolutnie sprawdzone i będzie smakować niezaleznie od indywidualnych preferencji. On jest bardzo zdziwiony obecnością tego wina w hipermarkecie, ponieważ prawie cała jego produkcja trafia do restauratorów. On sam jest sommellierem w restauracji i jeszce nigdy nikt nie miał do niego żalu o polecenie tego właśnie wina nie mówiąc już o tym, szczególnie dobrym, roczniku.
Wino kosztowało około 30 euro, więc musiałem pokonać pewien opór rodzinny, ale się udało. I rzeczywiście nie żałowaliśmy tego zakupu. Osoba doradzająca zajmuje się tym zawodowo. Goście restauracji mogą polegać na jego radach. W Polsce lepiej nie mówić.
Moje najstarsze dziecko bezinteresownie doradzało pewnemu restauratorowi w Sopocie, co się skończyło zakupem przez tego ostatniego kilkuset butelek wina. Potem syn zjadł u niego kilka obiadów gratis, tak restaurator był mu wdzięczny, gdyż zakupione wina cieszyły się wielkim powodzeniem i osiągnął na nich spory zysk. Ale nie przyszło mu do głowy, żeby zatrudnić fachowca na stałe.
Zaczyna mnie trafiać, nie powiem, co. Artisan i hamburg nie przechodzą. Co tu naszym informatykom źle się kojarzy? Z La Peniche bez kłopotu, a tutaj klapa. Może w domu się dowiem, co tam dają
Ddzieje sie co dziwnego. Zniknely kody ale przyjmuje wpisy. U mnie szystko w najlepszym porzadiku.
Robie objad
Pan Lulek
Stanisławie,
w pewnym hipermarkecie w Grenoble jest na stałe pani doradzająca wybór win i te, co nam doradziła (w przedziale 7-15 euro) były bardzo przyzwoite. W innym wypadku pozostaje krążenie po winnicach i enotekach i degustowanie.
Gdzie obecnie bawi Teodoryk, nie mam pojęcia. Jedno jest pewne, że w XIIw. papież najchętniej go widział w piekle 😎
Pani Dorotko,
kucharze w północnych Niemczech wydają mi się w ogóle przyjaźni gościom i gadatliwi, bo w tej leśnej oberży pod strzechą szef kuchni również przychodził pogadać o tym, co nam przyrządził. I innym obecnym też. Bardzo tam było miło.
O, blog się naprawił 😉 Częściowo…
Witam,
Nemo miała ciekawą podróż po Polsce.Mnie szczególnie cieszy.że pokazała swoim młodym Polskę północną – Malbork , Gdańsk.Hel i okolice Łeby. Tamtejsze ruchome wydmy to bardzo piękne miejsce,a spacer plażą od wydm do Łeby zaliczyłam już kilka razy. Jeżdzimy tam po sezonie,więc zdarzało się,że w zasięgu wzroku nie było żywej duszy.
Pyro, czy nie lepiej byłoby opłacić ratę przelewem internetowym. Nie musiałabyś chodzić na pocztę. Albo chociaż polecenie zapłaty. Wizyty na poczcie przeważnie są bardzo frustrujące
Obiad dziś będzie minimalistyczny,bo tylko dla mnie, a zatem będzie fasolka szparagowa zielona i zółta , jajko sadzone i sałatka z pomidorów.Kolorystyka bardzo wesoła. Mąż zje sobie coś w pracy. Potem spotykamy się w Gdyni i jedziemy na spektakl w ramach Festiwalu Szekspirowskiego. Będzie to „Sen nocy letniej ” w plenerze, czyli w Parku Kolibki , a wykonawcy to Szekspirowski Teatr Globe z Wielkiej Brytanii. Na wszelki wypadek przygotowane są kurtki,bo z pogodą może być różnie.
Krystyno,
mam bardzo miłe wspomnienia z tych okolic.
Na ruchomych wydmach pierwszy raz w życiu byłam w podróży poślubnej w październiku 1979. Było tak ciepło, że biegaliśmy boso i w T-shircie, a piasek sobie wędrował i wędrował… W pobliżu wyrzutni rakiet zbieraliśmy borowiki. Nie było żywego człowieka, tylko patrol wojskowy, który nas poinformował, że za kilka dni nie będzie wstępu na teren wydm, bo wojsko zacznie ćwiczenia 😯 Gdzieś w okolicach Władysławowa na plaży rosła samotna sosna, a pod nią 7 pięknych prawdziwków. O kupnie wiadra żywych węgorzy od rybaków na plaży już wspominałam 😉
Teraz plażą od wydm wędrowało dużo ludzi, ale nie takie tłumy jak na deptakach czy w porcie. Gdybyśmy mieli więcej czasu, to zajrzelibyśmy do latarni Stilo, to bardzo piękne miejsce.
Znowu bez kodu. Pani Kierowniczko, zajrzałem. Wina chyba nie z najwyższej półki. Może w zanadrzu maja lepsze. Na uwage załuguje tylko porto – późno butelkowane rocznikowe 2003. Dobry rok był dla porto. Ale to chyba do jagód w porto i w czekoladzie. Ale tu już porto w składzie!
Rozpisałem się, a właśnie jestem umówiony z szefem na 13.
Ojej. Chyba chciałabym kiedyś pójść ze Stanisławem na wino 😯
Stanisławie,
zajrzyj na główną kartę win. Jest tam Medoc i Pomerol, St. Emillion i St. Julien…
a ja dzisiaj kaszę jaglaną wpycham i piję siemię lniane bo mi żołądek trochę zastrajkował po tym jak się kurowałam aspiryną … zapomniałam, że mi szkodzi … muszę szybko być zdrowa bo umówiona jestem na Wielką Wyprawę … 😀
ja też pije wina takie, które lubię … 🙂 … ostatnio lepiej mi smakują białe wina nawet jak nie pasują do meni
Panie Lulku a co na obiad ????
Chyba rzeczywiście musiałem zajrzeć na jakąś pomocniczą tylko, gdzie było wszystko z 2007 i 2008, w tym moje „ulubione” weissburgunder walczace o palme pierwszeństwa z portugieseremi kalifornijskim specjałem white zienfandel. Kiedys w tym towarzystwie brylował węgierski Olasz Riesling czyli Riesling włoski. Dla równowagi we Włoszech był Tokay.
Pani Kierowniczka kpi z wpisujących. Zajrzałem do głównej karty i już się nie dziwię, że cen żadnych nie ma. Do takiego lokalu to ja chyba w życiu sam nie pójdę, a i zaproszony raczej nie będę. Chateau Leoville-Barton 1993. Widziałem wczoraj w sklepie z 2000 za 790 złotych. Moge sie pochwalić, że piłem mające ciut lepszą markę Leoville-Las Cases zwane na etykiecie Grand Vin de Leoville du Marguis de Las Cases. Rocznik 1971. Zostałem jego właścicielem droga zamiany za Chateau Angelus 1990 i bardzo tej zamiany żałowałem. Wtryniono mi butelkę ewidentnie źle przechowywaną 🙁
Oczywiście każdy pije, co mu smakuje. Ale wiem z doświadczenia, że osoby kręcące nosem na wino często sie do niego przekonują, gdy spróbują czegoś naprawdę dobrego.
Wiem też z doświadczenie, że bywają dobre wina bardzo tanie. Wino, które mój syn doradzij restauratorowi (jedno z tych win) kosztowało powyżej 100 butelek chyba 7 czy 7,50 złotych za butelkę. I było naprawde dobre. Sam kiedyś w hipermarkecie (kilkanaście lat temu) kupiłem zwykłą Valpolicellę butelkowaną w Polsce przez importera z Bielska-Białej. 6 złotych za butelkę. Wino było znakomite. Kupiłem kilka kartonów, ale szybko się skończyło i w sklepie i w piwnicy. To, co u nas najbardziej szkodzi tanim winom, to nadmiar związków siarki. Tanie wina na ogół są bardziej narażone na zepsucie i walą do nich konserwanty, ile sie da, a to w smaku natychmiast sie wyczuwa.
Pani Kierowniczko, zapraszam przy okazji wizyty w Trójmieście na wino do winiarni literackiej „Cyrano & Roxane”. To bardzo odpowiednie miejsce do porozmawiania o walorach trunków. Ale wina tam są zdecydowanie z niższej półki niż w Artisan. Swoją drogą skąd taki kontrast. Na karcie podręcznej prawie byle co, a na głównej oczy wychodzą. Chociaż to Côtes de Ventoux może być całkiem dobre. Teraz podejrzewam, że jest dobre.
Jolinko, piłem siemię lniane przez lat chyba 15 aż się całkowicie pozbyłem dolegliwości wrzodowych. Moja Ukochana codziennie litrowy garnek tego przygotowywała. Zaczęło skutkować, odkąd zaczęła robić to dużo bardziej gęste niż zalecano, do tego bez przecedzania. Ziarnka zostawały na dnie, a jak parę trafiło do żołądka, nie szkodziło. W sumie bardziej to kisiel przypominało.
A wracając do preferencji winnych, tylko białe wino uznaje jeden profesor redaktorujący w Polityce. Nie pamiętam, czy już tę anegdote przytaczałem, ale zaryzykuję. Według opowieści rodzinnych jego małżonka otrzymała wskazówkę nabycia butelki wina czerwonego. Ponieważ była to okazja absolutnie niezwykła, nabyła Chateau Petrus, czyli z najwyższej półki. Cenowo na tej półce nie ma już miejsca na inne.
Po powrocie do domu okazało się, że małżonek coś pichci. Wlał pół butelki zakupionego wina do potrawy. Resztę udało się uratować do bezpośredniego spozycia.
Stanisławie a jak żona to robiła bo tych przepisów jest tyle … ja sobie mielę siemię i zalewam gorącą wodą .. da się wypić … ale może wartości ma inne niż robione w całości przez Twoją żonę … piłeś przed jedzeniem czy po ???
Tak bez kodow? Kto to widzial.
Siemie lniane moj Rodziciel pija od lat i pomaga. Bardziej mu szkodzi obrzeranie sie plackami mojej rodzicielki. 😉
Pyro moi szpiedzy poznanscy mowia, ze apteka na Gwarnej jest bardzo tania. Kolejki tam podobno codziennie stoja, bo pol Poznania wali tam po leki.
Od wczoraj jestem w naszym nowym domu. Czysta rozpusta, chociaz i tak sie ciesze, bo jest mniejszy niz na zdjeciach wygladal.
Pogoda tutaj piekna i klimat dla moich potrzeb odpowiedni, tzn. nie robi sie cieplej niz 30C.
Na sprawozdania z lokalnej kuchni bedzieci musieli zaczekac, bo poki co nie znalezlismy restuaracji serwujacej lokalne dania. Jedna juz namierzylam i wkrotce sie tam udamy.
Za to jakie tutaj robia dobre samosy…
P.S. Przeczytalam sobie w wyborczej artykul o tym jak to autor jest oburzony uznawaniem przez poznaniakow zamku willusia za symbol Poznania. Pfft. Niektorym sie chyba w zyciu nudzi….
Jolinko, zapytam o szczegóły, ale na pewno siemię nie było mielone. Spora garść tego była na dnie. Aha, 3 kopiaste łyżki stołowe. Żona zalewała wrzątkiem tuż po zagotowaniu wody wieczorem. Ja popijałem to od rana po parę łyków aż do wieczora. I na czczo i sporo po kolacji na koniec. Zaraz po odstawieniu było jeszcze rzadkie, a rano już kisielowate. Ważne, żeby sie nie gotowało. Teraz w aptekach można kupić już zmielone, które szybko zamienia się w klajster, ale na mnie zmielone zupełnie nie działało. Wiem, że opinie są podzielone, ale ja wierzę w to, co wyraźnie mnie wyleczyło z wieloletnich dolegliwości odczuwanych prawie od dziecka.
Nirrod,
Co to jest samos? Nie wiem ale wiem za to co to jest osinobus.
Nirrod, widać, żeś daleko i takim oczywistościom się dziwisz. A w Sopocie postawili pomnik Haffnerowi, Niemcowi jak nic. I jeszcze piorun weń nie strzelił z jasnego nieba. A Nemo rodzinę przywiozła do zamku krzyżackiego :green:
Szczęście, że ten zamek głównie z XX wieku pochodzi, ale i tak nie jest polski.
Mnie się wszystko z winem kojarzy. Samos to było takie wino z rodzynek importowane do Polski w końcówce 50-tych i na początku 60-tych.
Dla zainteresowanych samosem:
http://www.101win.pl/product-pol-1150224811-Samos-Vin-Doux-2005.html
Stanislawie, ja sie dziwie, ze ten pan sie czepia. Nie mowiac o tym, ze na moje oko symbolem Poznania jest i bedzie ratusz.
Samosa to jest taki trojkacik z cienkiego ciasta faszerowany roznosciami w zaleznosci od kraju i wersji i smazony w glebokim tluszczu. W oryginale pochodzi o ile sie nie myle z Indii i razem z hinuskimi emigrantami przywedrowal na wschodnie wybrzeze Afryki.
Jak 7 lat temu po raz pierwszy przylecialam na ten kontynent, to moim pierwszym posilkiem w Nairobi byl koszyczek z samosami i taki juz mi do nich sentyment pozostal.
http://en.wikipedia.org/wiki/Samosa
Ostatnio taka akcja była w różnych miastach – pytanie mieszkańców o symbol miasta. Oficjalnie jest ratusz, ale z zamkiem różnym osobom różne rzeczy mogą się kojarzyć, w tym osobiste wspomnienia. I nie oburzałbym się na indywidualne odpowiedzi jakiekolwiek. Nawet, gdy w Warszawie ktoś powie, że PKiN. Mamy demokrację. Ja wszelkie takie poglądy toleruję. Nawet gdy wynikają z braku wiedzy i głupoty, byle nie były mi narzucane.
Nirrod, dałem ciała z samosem zamiast samosów. Ale nie jestem bywały w świecie.
Do jutra, Kochani. Chociaż jutro moge nie miec czasu.
Obiad byl zwykly, proletariacki. Ziemniaki w mundurach, sadzone jajka ze swieza cebula i do picia woda kamienna. Na deser jezyny z twarozkiem.
Na zakonczenie austriacka kawa po wegiersku z kremem miodowym i kieliche rumu jaka wkladka.
Nawt nie zaszumialo w glowie
Pan Lulek
Chyba się powoli aklimatyzuję. Po południu przespałam 2 godziny 😯 i skoczyłam po zakupy. Na dworze gorąco, od wczoraj cieplej o co najmniej 15 stopni 😯 Na podwieczorek polski chleb razowy z polskim masłem osełkowym i polskim miodem lipowym, pycha. Muszę jeszcze do chłopa po jaja.
Co z tym kodem?
A propos rumu, to w sobotę nad tym saksońskim jeziorem, gdzie nocowaliśmy w samotnym pensjonacie, po drugiej stronie wody była impreza. Grał głośny zespół rockowy i był wyszynk napojów różnych oraz przekąsek. Gospodyni pensjonatu lojalnie ostrzegła nas, że ten hałas będzie trwał aż do godz. 23 😯 Kto nie nocował nad polskim morzem z łup łup do białego rana (wynalazcę muzyki techno mogłabym gołymi rekami… 👿 ) ten może by się przejął 😉 Wiedzeni ciekawością udaliśmy się na kilometrowy spacer wokół jeziora do miejsca zabawy. Było podobno 500 osób, ale nikt się nie tłoczył. Pomiędzy drzewami stały stoiska z piwem i napojem „cola-Havanna” i „bitter lemon-Havanna”. Osobisty wziął piwo, a ja ten drugi drink, który okazał się być szklanicą lemoniady z kielichem białego rumu. Powiem Wam, że to całkiem niezłe i pasujące do tego teutońskiego lasu i „Smoke on the Water” granego na scenie 😉 Basista był świetny. Punkt 23:00 koncert się skończył, a towarzystwo rozeszło do aut i na pobliski camping 😯 Hałaśliwi Niemcy udali się chyba na camping do Łeby, bo tam można balować do rana, na miejscu został tylko przyzwoity element 😯
Całkiem smacznie ten obiad wygląda … 🙂
Stanisławie dziękuję za porady ….
faktycznie w Łebie w lecie to jakiś koszmar … tam nawet do miasta trudno wyjechać … drogo i głośno … atrakcje wokół Łeby fajnie oglądać po sezonie ale sama Łeba jest zabita dosłownie deskami i mało to przyjemny widok … a tak fajnie tam było 30-35 lat temu …
Odbiło im z tym Willusiowym Zamkiem i tyle. Zbudowali go co prawda dla Willusia jako prowincjonalną siedzibę cesarską, w brzydkim, ciężkim renesansie niemieckim, ale po pierwsze -genialny architekt wkomponował go w ciąg reprezentacyjnych gmachów i pięknie zaprojektowanych parków i promenad, a po drugie Niemcy nie zdołali go na dobre zasiedlić, kiedy przeszedł w polskie ręce (zbudowany w 1912) W okresie międzywojennym siedział tam wojewoda, były salony recepcyjne i dfwa wydziały uniwersytetu, a po II wojnie kino, sale wystawowe, centrum kultury, dwa teatry i wiele innych instytucji. Jeżeli chodzi o moje zdanie, to żałuję, że zaborcy nie zdążyli jeszcze kilku takich obiektów zbudować, bo dobrze budowali.
Jolinek51,
Ja w Łebie dwa sezony letnie w knajpie u Ziętary grałem 30-35 lat temu. Ten drugi może nie do końca. Rzeczywiście – było tak fajnie.
Nirrod – apteka na Gwarnej? Niezła hucpa. Znamy właściciela, jest dokumentnie skłócony z naszym osiedlem. Kiedy prywatyzowano apteki, kupił naszą, osiedlową do spółki z panią mgr farmacji (sam jest technikiem; przed zmianą ustroju pracował w Śremie czy Środzie). Po dwóch latach był wyłącznym właścicielem, zatrudniał emerytów farmaceutów i traktował ich, jak w kompanii karnej, a była wspólniczka leczyła się psychiatrycznie.Moim zdaniem facet jest niestabilny emocjonalnie, ale ma nirbywałą smykałkę do interesów. Obrażał klientów, wykrzykując o tępakach i bydle; sypały się skargi do Okręgowej Izby Framac. i ta nic nie mogła zrobić – jako technik nie jest jej członkiem Po m/w 7 latach był na noże z osiedlem i wreszcie wyniósł się na nowe osiedle, a teraz na Gwarną… Jestem ciekawa kiedy prezydentowi miasta nawrzeszczy od chamów niemytych i czaernosecińców częstochowskich.
Stanisławie,
to nie była złośliwość (przynajmniej nie miałam takiego zamiaru), tylko zdziwiłam się, że polecasz coś, czego sam nie spróbowałeś, tylko tyle 😉
Nowy,
świetne zdjęcie Michałka. Pani również niczego sobie.
U mnie gorąco, a teraz zrobiło się duszno i słońce zamglone. Mówią o jakichś deszczach, ale ja i tak podleję ogórki i pomidory. Ogórki już mi „mdleją”, może mają lęk wysokości? 🙄
Dzisiaj frutti di mare, pozbywam się z zamrażarki wszystkiego, przecież lodówkę można spokojnie na miesiąc wyjazdowy wyłączyć, zdaje mi się zresztą, że ona już długo nie pociągnie i kto wie, czy uda nam się ją włączyć po powrocie. Swoje wysłużyła.
zapomniałam rano napisać … Nowy ładną masz żonę i synka 🙂 ..
Andrzej my to tam przez prawie 15 lat jeżdziliśmy …. mieliśmy stałe miejsce to się jechało jak do rodziny … potem to tak z doskoku jechałam jak odwiedzałam mamę i widziałam jak się zmienia na gorsze … no niestety po knajpach nie chodziliśmy bo dzieci były z nami więc było grillowanie i granie w brydża … ale pewnie nam się drogi zeszły przypadkiem 🙂
Ech, Łeba – każdy ❗ początek moich studenckich wakacji (przełom ’80 i ’90-tych)…
Wcześnie w czerwcu wyprawa przez Polskę nocnymi pociągami (zahaczając o Poznań, Gniezno, Ostrów Lednicki, Malbork, etc., etc.) … Tak wcześnie, że raz nawet specjalnie dla nas „nasz camping” otwarto… 🙂 I te dłuuuuuuugie spacery-wyprawy… I wreszcie się można było wyspać po sesyjnej harówce… pod namiotem albo i na plaży.
Starałam się nie zaniedbywać tego obrzędowego „polskiego_nadmorza” nawet wówczas, gdy czas początku wakacji zrobił się bardzo „napięty”…*
Gdyszszsz… … …
Morze miarowo szumi
bo inaczej nie umi 😉 😀
(wczesny Barańczak)
___
*od tamtych lat nie byłam nad Bałtykiem wcale… 🙁
Ja nad Bałtykiem byłam pierwszy raz w zaawansowanym wieku lat 25-ciu 🙄
Ale od tego czasu się poprawiłam, byłam kilka razy, a ostatnio dwa lata pod rząd (dzięki za dziuplę, Arkadius) – i co gorsza, a może i lepsza, wybieram się znowu!
I tym razem to nawet pływać będę na szerokich wodach, skoro z Hamburga do Danii, Szwecji, a potem gdzieś na Pomorze, żeby doczłapać do Starej Żaby na czas Zjazdu 🙂
Witaj Nemo!
Piszesz, Polska piękny kraj – muszę się tam kiedy wybrać.
Na co wydaliście 2500 polskiej waluty?
Na surówki kapuściane w trzech smakach, miody, lody, razowce, wodę, żubrówki, parkingi, kołduny, tanie spanie, kurki, masła osełkowe, kaszę gryczaną w barze, piwo, kabanosy, zatyczki do uszu, kawiarnie, ryby smażone, kindziuki, kolację z przyjaciółmi, posiłki w niedrogich knajpach, akwaparki, kabanosy i mnóstwo jeszcze innych atrakcji !!
I to wszystko za około 620 euro!
Wychodzi jakieś 15 euro/osobodzień – zakładając że byliście 10 dni.
Za te pieniądze w La Peniche moglibyście zjeść tylko raz dziennie…bez wina i napiwków.
Wczoraj, przez ten brak kodów wcięło mi, a tak przy okazji Jolinkowych skojarzeń chciałem przypomnieć dowcip.
Czterech kolegów, ślunskich chopów wybiera się do Francji do roboty.
Ten co już tam był opowiada co i jak tam będzie.
Ciebie Ludwik, mówi, bedom tam nazywać po swojemu Luj.
Dobra, niech bendzie mówi Ludwik.
Na ciebie Gustlik bedom mówić Guj.
Niech bydzie…
A na ciebie Humbert bedom….
Jo nigdzie nie jade!!!!
Sławkowi dziękuję za wyjasnienie sprawy Pasiatego.
a Hoyt, dopowiem o Pasiatym, ma Towarzysza od ok 25 wiosen, kiedys po prostu lubil ten matrowski styl, potem Towarzyszowi wzrok zanikl, jedno oko zero, drugie -600, no i od tej pory wszystko ma w paski, coby sie Towarzysz nie zastanawial, co ma wyprasowac po omacku, wszystkie inne czynnosci domowe zabezpiecza Pasiaty
mam nadzieje Alicju, ze jak będziesz na morzem wschodnim to nie będziesz taka nemo 😆 Wiesz ze mnie w razie czego szukać można na wodzie 😆 a nie na deptakach 🙁
a to co nosze na głowie to nie jakiś tam słomiak tylko
http://www.ecuadormall.com/catalog/product_info.php?products_id=12192
milo bylo popatrzec Slawku na obrazki. po nich to i moj ekran zrobil sie czystszy. teraz tylko slady od jezora na nim pozostaly 🙁
Antku, 😆
masz rację, choć pierwszy tydzień spędziliśmy nocując i jedząc u rodziny i przyjaciół, no, w Krakowie po knajpach. To nad tym morzem pieniądze tak się rozpuściły 😯 Ja nie narzekam, może zacznę, jak przyjdzie rachunek za kartę 🙄 No i czemu ten złoty wzmacnia się, jak ja przyjeżdżam? 😯
Arcadiusu,
na wodzie nie było nikogo znajomego, a Toquilla-Stroh to też słoma 😉
Arkadiusz, jeszcze po Jezoru nie posprzatales?
ale za to Hut masz przedni
jaki tam przedni Slawku
kazdy jeden jest unikatowy i wymaga odpowiedniej troski 😆
nalezy mu od czasu do czasu co nieco niezlego poczytac by sie nie rozesechl
a ja dzis robilem kurki wedlug ASzysza
popatrzal na toto Przyjaciel i rzekl ze ze kurek nie myje sie w whisky 🙁
jak przyjedzie Jezor to posprzata 😆
Antek, Ty to ale kalkulator, moge tylko przytaknac, ze Polska, to tani kraj, byle zagranicznych produktow nie kupowac, 15 na paszcze/dzien, na przyjemnosci, toz to barszcz, dupy nie ruszam i wiecej puszczam, do ogladania lustro, a nie Malborko-Wieliczki i luny nad Leba z nogami w piasku, a i tak jestem oskarzany o rozrzutnosc, jak spotkasz kiedys Sprawiedliwosc, to mi ja przedstaw, mam pare uwag
sie myje, tylko wyrzymac nie nalezy
swoja droga, po co do tego kurki?
do krzyzowki potrzebowales, bo na gazecie flaszka stala i trzeba bylo jakos uzasadnic?
no to klepne jeszcze przed snem, ze wczoraj dowiedzialem sie bardzo wiele ciekawostek na temat koni. rowniez od strony kulinarnej. a wszystko to odbywalo sie na drawskich preriach przy akompaniamencie Starej Zaby, ktora czasowo ma ograniczony dostep do sieci 🙁
ja te kurki ta z kranow pozbieralem
teraz szukam hydraulika by chwycil toto w swoje lapska 😆
Jerzor posprząta?! 😯
Jeszcze go przy takim zajęciu nie widziałam, a widuję chłopa od lat bez mała czterdziestu. Za to przy wręcz przeciwnym do sprzątania – codziennie 🙄
Wszystkie namiary mam, na pewno się odezwę i posprzatam. Jak zostawisz pełną lodówkę piwa, na bank będzie wysprzątana 😉
p.s.Jerzor tak nie lubi sprzątać, że nawet tej lodówki by Ci nie wysprzatał 😉
Owszem, może z jedzenia…
Ale burza się przewaliła 😯
I jak nie pieprznęło w drzewo obok domu, prawie z fotela spadłam. I idzie następna nawałnica, a w ogóle straszą tornadem. Gdzie tu uciekać, ach gdzie?! 🙄
U mnie tez burze od soboty wieja niezle. W Calgary dziewczynke 3-letnia zabilo cos z dachu wiezowca spadajac a w Cranston (niedaleko) na festiwalu „country music” scena sie zawalila i zabilo kogos i poranilo wiec dmucha niezle. Dzisiaj leje od rana i ma ponoc lac pare dni. A bylo tak ladnie i komu to przeszkadzalo?