Na werandzie w Borsukach

Zróbmy małą przerwę we włoskich relacjach ale obiecuję, że jeszcze do nich wrócę. Teraz przenieśmy się na Kurpie. Zawitali wreszcie tu na dłużej Andrzej i Ania H. (on scenograf filmowy ona dr biologii – była wykładowczyni na paru amerykańskich i kanadyjskich uczelniach). Nasza przyjaźń – jak obliczyliśmy trwa już 42 lata.

Andrzej ma przerwę między ostatnim serialem TV a filmem, który będzie robił z Januszem Majewskim. Mogli więc osiąść w swoim domu pod lasem i w odległości 4 kilometrów od nas. Można taki dystans pokonać nawet po obfitej kolacji nie korzystając z samochodu.

A pierwsza kolacja była dobrze rokująca na przyszłość. Wszystko przyrządził Andrzej, który nie tylko dobrze robi dekoracje filmowe (Lalka, Kariera Nikodema Dyzmy, Ogniem i Mieczem i równo 100 innych) ale z podobna pasją i wprawą gotuje.

Tym razem było z grilla. Papryka, bakłażany, cukinie, pomidory, cebula. Ale także i mięsa: świetnie zdołowany kurczak i rewelacyjnie marynowana karkówka. O białej kiełbasie już nie wspomnę, bo to banał.
Mimo moich wieloletnich wysiłków i pobytu Andrzeja we Włoszech na festiwalu filmowym pod Salerno, z którego właśnie wrócił, nie lubi ten artysta wina. Jest natomiast wielbicielem piwa. Do pachnącej pięknie dymem kolacji podał więc zimniutkie Dębowe i jeszcze zimniejsze ale o durnej nazwie Strong. I to był właściwy wybór. Jeśli dodam jeszcze, że Andrzejowe ogórki małosolne i kiszone są z najwyższej, mistrzowskiej półki to będziecie mieli dokładny obraz i smak tej kolacji.

Na koniec wpłynęły na stół nalewki: pigwowa, mirabelkowa i wiśniowa. Ta ostatnia zaś w karafce, która mogłaby być ozdobą każdego pornoshopu. A była to produkcja plastyka z Mazur.

 

Następnego dnia wybraliśmy się właśnie na Mazury, choć nie w celu kupna podobnej karafki lecz po naszą wnuczkę Zuzię, by przywieźć ją na tydzień do naszej wsi.
Relacja  z tej wycieczki – jutro.