Przejeżdżamy przez góry z marmuru

Z Werony do Marina di Massa droga jest krótka ale za to kręta, górzysta i kończy się nad wspaniałym, ciepłym Morzem Tyrreńskim. Pokonanie Alp Apuańskich nie jest specjalnym wyczynem. I tylko trzeba uważać, by nie wypaść z autostrady, po której wszyscy pędzą ponad 140 km na godzinę ( a wariaci jeszcze szybciej), gdy nagle dojrzy białe szczyty gór z marmuru.

To tu, pod Carrarą, od czasów starożytnego Rzymu wydobywa się piękne bloki białego, różowego i centkowanego marmuru. W Carrarze obejrzeliśmy dom, w którym zatrzymywał się Michał Anioł gdy przyjeżdżał wybierać marmurowe bloki na swe rzeźby. W mieście i wokół niego pełno zakładów produkujących marmurowe rzeźby ale także wielkie płyty, nieduże bloki i wykładziny.

 

Krawężniki, chodniki, ściany, ławki wszystko w górskiej mieścinie Fosdinowo jest z marmuru 

Przez pierwsze dni przecieraliśmy oczy ze zdumienia widząc marmurowe krawężniki czy płyty chodnikowe w najmniejszych nawet miasteczkach i wioskach. Wiele domów ? i to całkiem prostych wiejskich budynków ? jest obłożone przepięknym marmurem. O fontannach, pomnikach czy nagrobkach nawet nie wspomnę. Wkrótce przywykliśmy. To tutaj najpospolitszy materiał budowlany. Nawet żwir na ścieżkach jest marmurowy, a nie z otoczaków jak u nas. I tylko dziwimy się, że parę tysięcy lat eksploatacji nie spowodowało wyczerpania się tego surowca.

Z morza, gdy wypłynie się 100 ? 200 m od brzegu i odwróci twarzą do brzegu widok jest niesamowity. Widać łagodne ? choć dość wysokie ? szczyty pokryte zielonym lasem a z tyłu za nimi  jeszcze wyższe góry z białego kamienia. To oczywiście marmur. Pierwsze wrażenie było takie, że to jest teatralna scenografia a nie rzeczywistość. Potem jednak odbyliśmy parę wycieczek po tej scenografii wykonanej przez naturę.

 

 Marmurowe góry nad Carrarą

 Zajrzeliśmy też do jednej z kopalń. Do środka nas nie wpuszczono bo trwały właśnie wybuchy. Wysadzano bloki marmuru. Odwiedziliśmy więc sklep z pamiątkami i  kupiliśmy obrotowy blat do serów, młynek do pieprzu, solniczkę i parę innych drobiazgów. Wszystko oczywiście z białego marmuru.

Żeby nie zostawić tej relacji bez akcentów gastronomicznych wspomnę tylko, że śniadania i lunche jadaliśmy w domu a zakupy robiliśmy w sąsiednim sklepie. Miejscowe pieczywo bardzo nam nie smakowało z wyjątkiem focaccia lub małych bułeczek z tego samego ciasta zwanych focaccini. Do tego sery, suszona szynka robiona w pobliskiej Parmie (byliśmy, widzieliśmy, jedliśmy), sałatki z ośmiornic i małży,  melony, pomarańcze, brzoskwinie i białe wino frizzante czyli z bąbelkami.

O kolacjach, które były głównym posiłkiem każdego dnia napiszę osobno. Teraz wspomnę tylko, że w drodze do naszej restauracji czyli La Peniche mijaliśmy rzekę, na której za posągiem (marmurowym) Madonny, na małej wyspie była hodowla kaczek i gęsi. Gdy przechodziliśmy przez mostek ptaki płynęły do nas licząc na okruchy. Karmiliśmy je z przyjemnością. Zwłaszcza, że wśród stołowników były też maleńkie i wielkie ryby oraz różnych rozmiarów żółwie. Patrząc na dobry apetyt tego zwierzyńca i my zaczynaliśmy odczuwać ssanie w żołądku. Wtedy przyspieszaliśmy kroku wiedząc, że w naszej ?pływającej? knajpce już czeka fantastyczny posiłek i równie wspaniałe wina. No to do … jutra.

 

Najpierw jadł drób …

 

… a potem my (fritto misto)