Początek wyprawy

Jak co roku wyruszyliśmy z Warszawy dość wcześnie. Staraliśmy  się bowiem wyprzedzić poranną falę mieszkańców stolicy pracujących w coraz liczniejszych podmiejskich firmach. Gdy oni jadą do roboty wyjechanie przez Raszyn i Janki  w stronę Katowic to istna męka.

Udało się. O ósmej już byliśmy pod Radziejowicami. Droga przez nasz piękny kraj (bez ironii, nawet droga do Katowic, a zwłaszcza dalsza część do Cieszyna,  jest naprawdę piękna, jeśli nie myśli się o złej nawierzchni tylko o okolicach i widokach) nie jest tak monotonna jak przez Czechy. Tam wprawdzie po autostradach można jechać szybko ale widoki mniej ciekawe.

Po ośmiu godzinach lądujemy w naszym ulubionym miejscu  w nadgranicznej Austrii czyli w Poysdorfie. Hotel Veltlin, o którym już tu pisałem z zachwytem nie zmienił się. I to jest zachwycające. Pośród winnic i pól golfowych stoi niezmienna oaza dobrej kuchni, pysznego wina i miłych ludzi. Ponieważ zatrzymujemy się tam już po raz szósty to traktują nas jak starych przyjaciół. Otrzymujemy zawsze ten sam pokój z widokiem na winnicę (pełną zajęcy, które wcale się nas nie boją dopóki jesteśmy na balkonie) i noszący nazwę St. Laurent. Wszystkie pokoje bowiem mają nazwy miejscowych win.  A to kraina wspaniałego  białego wina gruner veltliner .

Nasza ekipa (dwie trzecie) przed wejściem na rynek winny w miasteczku Poysdorf

Kolacja była więc podlana tym trunkiem z winnicy Ebner Ebenauer.  Oznacza to, że początek podróży był udany.

 

Sarnina to tutejsze popisowe danie, zwlaszcza jeśli mu towarzyszy zweigelt  – pyszne wytrawne wino

 Następnego poranka po obfitym  śniadaniu (pyszne bułeczki z ziarenkami, wątrobianka wprost delikatesowa, szynka, sadzone jajko i sery) ruszyliśmy w dalszą drogę.

Nasz gps głupiał, bo droga do Wiednia jest w przebudowie. Co kilka kilometrów gdy trafialiśmy na nowy jej odcinek damski głos pouczał mnie: „zawróć przy najbliższej okazji”, by po paru minutach kiedy wjeżdżałem na stary odcinek drogi cieszyć się: „jedź  tą drogą dalsze 45 km”.

Wiedeń przelecieliśmy bez zakłóceń. I po dwu dalszych godzinach byliśmy w Alpach. Nie będę opisywał zachwytu widokami, bo macie to w ubiegłorocznych opisach.

Italia przywitała nas pięknym słońcem. Tym razem pędziliśmy aż do Verony, gdzie zatrzymaliśmy się w samym Centro Storico w Hotelu Scalzi. Wspaniałe miejsce i zabawny dwupoziomowy pokój. Dwa kroki i jesteśmy pod rzymskim amfiteatrem. A tuż obok restauracja, w której siedząc pod parasolami obserwowaliśmy nocne życie miasta i sąsiadowaliśmy z gwiazdami operowymi, bo był to czas festiwalu włoskich oper.

W lewo od amfiteatru jest restauracja w której nam podali…

… wytworne scampi z jarzynkami wprawdzie niedużo ale  spożywanew jakim towarzystwie!

Myślę, że na początek relacji to dość. Zwłaszcza, że będą i zdjęcia.

No to dobranoc, życzymy wszystkim pięknych wakacyjnych snów kładąc się do łożek w naszej kurpiowskiej sadybie.