Smak pierwszego dnia wakacji
Wprawdzie tegoroczne wakacje zaczęły się już w piątek czyli po rozdaniu świadectw ale dopiero sobota przyniosła prawdziwy ich smak. Zuzanna po dojechaniu na wieś natychmiast wskoczyła do nowego basenu (6 m średnicy i 1,3 m głębokości) ale równie szybko wyskoczyła. Woda miała około 14 stopni, bo przed chwilą została nalana ze studni wywierconej do 10 m głębokości. Do niedzieli pewnie się zagrzeje, bo słonko co jakiś czas się wynurza.
Ruszyły więc dziewczynki (pierwszy tydzień na wsi spędzi z naszą wnuczką jej przyjaciółka Zosia) do gospodarstwa, by obejrzeć co też tam przybyło. A jest piękny bułany źrebak, synek wielkiego podlaskiego ogiera o imieniu Gazda i takiejże klaczy. Młody konik ma jeszcze smukłe nogi i nie widać po nim na razie, że wkrótce będzie potężnym koniem z wielką klatką piersiową i takim samym zadem. Na jego szerokim grzbiecie będzie można spokojnie zasnąć jak na kanapie. Tymczasem wesoło hasa po łące.
Są dwa młode byczki i kilkudniowe cielaczki jałóweczki. Wielkie stadko kur, dzięki którym jadamy cały rok pyszne prawdziwe jajka, z żółtkami koloru pomarańczy i wspaniałym aromacie, gania po podwórku oraz naszym lesie, czasem padając łupem lisa. W gołębniku wykluły się młode gołębie. A w oborze lekceważąc unijne zakazy wymurowały sobie gniazda jaskółki.
Na łące pasie się 18 krów a pośród nich statecznym krokiem przechadza się bocian, w którego gnieździe już widać dwie małe główki bocianiątek. Jest prawdziwie sielsko.
Mimo deszczu na rynku w Pułtusku są jeszcze ostatnie kosze truskawek. Wprawdzie niezbyt słodkie ale na konfiturę w sam raz. Kupiliśmy parę kobiałek i już pyrkają w garnku na kuchence. Taki sam los spotkał morele. 10 kilogramów złotych kul zmieściło się w wielkim garze i będzie z nich dobre parę słoików konfitur. A torty przekładane kwaskowatymi konfiturami morelowymi, to Basi popisowy deser.
Są i czereśnie ale jeszcze niezbyt smaczne. Też im brakuje słońca. Kupiliśmy – po spróbowaniu – borówki kaukaskie. To nowa odmiana na mazowieckich polach. Jest bardziej odporna na chłody i nie choruje. Wypiera, bardzo w ubiegłych latach popularne, borówki amerykańskie. Kaukaskie są podłużne, w kształcie maciupeńkich gruszek i – w odróżnieniu od amerykańskich – mniej słodkie a nawet dość kwaskowate. Bardzo nam przypadły do gustu.
Na kuchni od rana pyrka w garnku rosół gotowany z prawdziwej kury. Na drugie będzie więc kura w potrawce a także – dla młodzieży narzekającej na to delikatne i delikatesowe danie – piękne złociste, panierowane schaboszczaki.
Na koniec ważny komunikat dla grzybiarzy: tuż obok podestu z baldachimem, pod którym stoi dębowy stół, wyrósł przez noc pierwszy prawdziwek! Nie mam w laptopie programu obróbki fotografii pokażę go więc za parę dni, gdy wpadnę na wieczorną audycję „Kuchnie świata” i zawadzę na godzinkę o dom. Tymczasem musicie uruchomić wyobraźnię. Jest jak z atlasu grzybów!
Komentarze
Obecna!
i ja, względem grzybów zawsze! 😉
Też tu,ale za chwilę idę do swoich remonciarzy. Echidna trafi w Polsce na grzyby.
GAZDA O 9757 – 1981 z kaszt. GAWROSZ – BONZA
GAZDA O 226 G Gd – – z kaszt. GIEWONT- DENA
GAZDA O 2620 POL010660046096 1996 z gn. HEGUND – GALERIA
GAZDA O 504 G Wr – 2000 z gn. VILÖR – GALA
GAZDA O 424 G Wr – 1999 z kaszt. WRAK – GILZA
GAZDA O 1657 G Bł POL010510010200 2000 z kaszt. BUCHAR –
na mój rozum to ten ostatni Gazda, ewentualnie trzeci :))
potwierdzam są już grzybki … trochę kurek zebraliśmy … tyle starczyło na dobrą jajecznice z kurkami … losowaliśmy kto będzie to smakował na niedzielne śniadanko i wygrała córcia … 🙂 … a ja nazbierałam litrowy słoik jagód i zrobiłam naleśniki z jagodami … 🙂
Dzień dobry
A moja dusza raduje się niezmiernie spoglądając z rana na zatokę pomorską. Zanosi się na to, ze będę odżywiać się cały tydzień tylko deserem składającym się z dwóch głównych sqadników.
Pierwszy jawi się w barwach niebieskoturkusowo podobnych. Jest mokry i z lekka słonawy. Na powierzchni posiada mieniące się w słońcu białe grzywacze. Jego stan termiczny wpływa na szybsze pompowanie krwi i puls idzie w górę.
Drugi jest bardziej skomplikowany. Niewidoczny. I jak przestanie być pożyteczny i odczuwalny to oznacza tylko jedno. Zamienił się w to, czym zawsze był. W powietrze 🙁
Żaba pisze coś, co kojarzy się z J23. Co prawda na studiach grywałem trochę na wyścigach i rozumiem, że nie komunikują się na tej stronie agenci wywiadów. A w żadnym razie nie podejrzewam, że obcych.
Ach, wakacje, znow beda wakacje. Tak, pierwszy dzien wakacji mial zawsze innego smaka jak pozostale.
Co do jagod – Mama relacjonowala, ze zrobila juz nawet pierogi z jagodami, a mnie nie bylo, buuu..
Tymczasem pracuje w pocie czola, bo na artykul o prof. Bartoszewskim byl oczywiscie odzew i bylo troche emocji. Teraz w powietrzu zawislo pytanie o prawdziwych bohaterow danego kraju.
http://www.scholar-online.pl/viewpage.php?page_id=25&c_start=540#c10144
Ciekawe co z tego wyjdzie. Nic to, ide jesc sniadanie.
Stanisławie, tak dla żartu skopiowałam z bazy danych Polskiego Związku Hodowców Koni dane ogierów zimnokrwistych o imieniu Gazda. A sprawdzałam, bo Gospodarz napisał, że źrebak jest bułany, to chciałam sprawdzić, czy jego ojciec też; bułana maść u koni zimnokrwistych występuje dość rzadko, tutaj nie ma żadnego, ale o ile maść może mieć jeszcze po matce, chociaż bułany nie musi mieć bułanych rodziców.
Przepraszam, ja jak zacznę…
A poza tym, jak zgubi sierść źrebięcą to dopiero wyjdzie jaki będzie.
Witam wszystkich!
Bardzo podobają mi się wakacje na wsi,dlatego już za trzy tygodnie jedziemy na wieś pod Bodzentynem w Górach Świętokrzyskich,do gospodarstwa agroturystycznego.Byliśmy już tam 4 lata temu i uważam,że to jedna z piękniejszych okolic w Polsce.Jest stamtąd widok na całe Łysogóry.W ciągu dnia przewidziane są wycieczki ,a jest tam co oglądać/Chęciny,Ujazd z zamkiem Krzyżtopor,Sandomierz,Wąchock itd.itd/,a po obiedzie atrakcje na miejscu,to znaczy wędkowanie w pobliskich stychawach,oglądanie starych chałup,tropienie bobrów,gapienie się na żaby i jaskółki,wąchanie siana w stodole i inne podobne miłe zajęcia.Tylko koni tam już chyba nia ma.Jedzenie domowe,więc restauracje odpadają.W sumie będzie nas sześcioro dorosłych i trzy dziewczynki dobrze wychowane.Zobaczymy,jak będzie w tym roku.Byle tylko zbytnio nie padało.
NOWY,bardzo ciekawe zdjęcia zamieściłeś. Fajnie,że jest następna osoba,która to potrafi.A tak niedawno podpytywałeś kolegów na blogu, jak to się robi.I bardzo dobrze,że zaprezentowałeś nam także siebie.Czekamy na więcej.
próbuję sobie przypomnieć, co mogłoby dla mnie być jakimś jednoznacznym smakiem-sygnałem rozpoczęcia wakacji i nic poza dojrzewającymi papierówkami… za to smak trwających wakacji: zupa szczawiowa, domowe bułeczki drożdżowe z twarogiem, słone steki z koperkowanymi ziemniakami i zsiadłym mlekiem, i te pierogi z jagodami też, ale bardziej jagody same, przedojrzałe, z cukrem, i jedną poziomką na łeb ku inkrustacji…
Z opóźnieniem, ale doprawdy szczerze
ślę uśmiechy Alicjom, rzecz jasna, w dobrej wierze.
Niech ubarwiają nasze dysputy liczne,
niech pozostaną szczere i spontaniczne.
Bo Alicje to dziewczyny są urocze i wesołe,
lubimy bardzo ich towarzystwo przy naszym stole !
”
Wczoraj świętowaliśmy również imieniny naszej córy Alicji.
Też rozpoczęła wakacje ? na razie nad Liwcem,
60 km Warszawy. Zawieźliśmy jej ciasto truskawkowe.
Miała rację Stara Żaba. To Gazda ostatni z tej listy. A żrebak już zaczyna ciemnieć na pysku. Poprzednie też były bułane a potem zrobiły się kasztanowate jak rodzice.
Dziś leje z przerwami, temperatura 14 stopni C a dziewczynki rwą się do basenu. Tam cieplej. Na szczęście nie brakuje gorącej wody w łazience więc mogą brać gorący prysznic.
A my z Basią siedzimy na werandzie nad laptopami i piszemy, piszemy, piszemy…
Basia kończy nową bardzo rozszerzona wersję znanych Wam „Singli”(dołożyłem do nich lekce gotowania i listę win z somelierskimi poradami) a ja dopisuję na prośbę wydawcy kilka rozdziałów do nowej książki o obyczajach kulinarnych w różnych wiekach. Deszcz dudni o dach i miło pluska z rynien. A tu sucho, ciepło i fajnie sie pracuje.
Po południu wpadną przyjaciele z sąsiedniej wsi. Andrzej ma krótką przerwę między jedną budową scenografii a drugą i rysuje na swojej werandzie kolejne sceny. Ucieszył się gdy mu powiedziałem , że Alicja chwali „Nikodema Dyzmę” który jest też jego dziełem (oczywiście scenograficznym).
Bylem u mojego Pana Doktora. Po prostui zameldowac sie, ze wrócilem caly i zdrowy. Przeprowadzil powazne badanie. Cisnienia krwi. Wypadlo pomyslnie. Nagle wypalil z grubej rury. Grenlandia oglosila niezaleznosc.
On ma tylko 55 lat i kawalek do emerytury. Moze bys tak wyslal kogos na wysunieta placówke, mówie. To jest mysl powiedzial. Tylko daj slowo, ze bedziesz jeszcze zyl dziesiec lat.
Co bylo robic. Dalem. Zaczyna chodzic za mna ta Grenlandia.
Pan Lulek
Znowu dostałam prolongatę na życie. O.K. Natomiast jeżeli na jutro nie zrobię kolejnej części roboty, to zginę marnie. Proszę odnotować – Pyra pracowita i nie blogowa. O
To ja nie powiem, gdzie to zdjęcie jest zrobione 😯
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd/img_5309.jpg
Danuśka…
wakacje nad Liwcem?! „Słoneczniki” 😉
„Tego się nie da ukryć: kocham się w Zbyszku. Spadło to na mnie jak piorun. Nie mam wprawdzie ochoty pisać, jaki był dalszy ciąg wspomnianej kartki, ale uczciwość ryczy we mnie lwim głosem: „Dziewczyno o kasztanowych włosach, przyjdę do Ciebie o szesnastej”. Przygotuj obraz wsi polskiej na podstawie Żeńców Szymonowicza. Przygotowałam, bo już od dawna byłam trafiona…”
hehehe…. 😉
Wakacje nad Liwcem? Urle, czy coś obok?
Panie Piotrze, że się, gwoli wyjaśnienia, najuprzejmiej wtrącę, ale to moja dziedzina: Skoro źrebaki robią się potem kasztanowate, to one teraz też są kasztanowate, tylko bardzo jasne. Gdyby były bułane to musiałyby mieć czarną grzywę i ogon, tak jak gniade. Bez tego ani rusz. Nogi mogą się przebarwić na czarno później, ale grzywa i ogon – czarne od urodzenia. U kasztanowatych źrebiąt nogi są z reguły tak jasne, że trudno zobaczyć białe odmiany i często opis trzeba później poprawić.
Wiele razy mi się trafiło, że właściciele koni nie potrafili określić maści swojego własnego konia.
Panie Lulku, czy chcesz naocznie się przekonać, ze po srodku Grenlandii wcale nie ma lodu, tylko jest pięknie zielono, wręcz rajski ogród? Co prawda Nansen już przeszedł Grenlandię w poprzek na nartach, żeby udowodnić, ze wcale go tam nie ma, ale w końcu czego się nie dotknie samemu, to trudno dać wiarę 🙂
Zaczyna pachnieć sianem i końmi. Lubię ten zapach. A propos mojego komentarza, to tez był oczywiscie żartem.
Alicjo,
takie obrazki, jak ten z 11:59 podnoszą mi ciśnienie 👿
Na dworze leje, kapie, siąpi, mży, zacina… od piątku wieczorem. Czereśnie pękają niedojrzałe, świeżo wykiełkowana fasola tyczkowa (trzeci siew przez tego turkucia) marnieje 🙁 Tylko chwastom w to graj 🙄
Nowy, jesteś mistrzem w prawieniu komplementów 😉 Wcale bym się nie zdziwiła, gdybyś w romantycznym Montauk, i gdzie indziej, pozostawił wspomnienia romantycznych przygód, a może nawet złamane serca…
Obrazki bardzo ładne. Szkoda, by leżały odłogiem. Jeżeli wpiszesz ten adres do rubryki Strona WWW pod nickiem i adresem e-Mail, gdy się logujesz na blogu
http://picasaweb.google.com/takrzy
to Twój nick zabarwi się na czerwono i każdy będzie mógł przez nakliknięcie dotrzeć do Twojej galerii. Tylko musisz zrobić albumy, bo na razie galeria jest pusta.
nemo,
zdjęcie z 11:59 pochodzi spod sławojki Gospodarza, wiadomo, ze Alicja aparat nosi i przy pogodzie, a to ponizej to moje zbiory, dosuszane tamże przez Basię A.
Jeszcze troche tych grzybów mam, bo zawsze trzymam do następnych zbiorów, przezorny zawsze ubezpieczony 😉
A po maślaki na Gospodarskich hektarach to nawet nikomu sie nie chciało schylać…
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd/img_5317.jpg
Widać, co jest moim ulubionym zajęciem… 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Austria/Potpouri/26.jpg
Alicjo,
ja wiem skąd jest to zdjęcie, ale to poniekąd obojętne. Sam widok dorodnego borowika pompuje mi adrenalinę i każe iść do lasu, a tam prawie że śnieg pada i nie ma po co… 🙁
W Austrii całe lato dzień w dzień wychodziłam z dzieciątkiem do lasu, wracalismy po godzinie-dwóch z torbami grzybów. No dobra, na zdjęciu raczej widać wino, ale to tak było – wieczorem dusilismy te grzyby i zawsze ktos tam pojawiał sie z butelką czy dwoma czerwonego, tzw. „krowy”, czyli półtoralitrowe butelki. Towarzycho wyczuwało grzyby na kilometr i przychodziło do stołu. Zdaje sie, ze to zdjęcie po grzybach już, ale tytuł jednak znaczy coś. Najczęściej były to kurki, ale szlachetne zdarzały się często-gęsto. Moim konkurentem był Gruby, ten środkowy na zdjęciu, zawsze chciał mnie ubiec, nie dałam się. Gruby wcale nie taki gruby, ale przezwisko przylgnęło. W Austrii robił za rzeznika (autentyczne!). A tak w ogóle to lekarz-gastrolog. Szkoda, ze nie chirurg, miał wprawę 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Austria/Social_life/Grzyby&wino.jpg
Zabrałam się za porządkowanie książek i wygospodarowanie półki na książki kucharskie, w tym środowe trofea 😉 Czego ja tam nie mam w tym księgozbiorze 😯 A ile kurzu 🙄 Pełno jakichś kryminałów, nie wiem skąd się biorą, bo nie kupuję i nie pożyczam, to inni mi podrzucają, też pewnie robią miejsce… Trzy biblie i dwie księgi Mormona 8O, Słownik brzydkich wyrazów i „Masaż erotyczny” na jednym stosie 😯
Gdzie sie człowiek nie obrócił w tej Austrii, to jak nie prawdziwek, czy kurka, to jakaś kania 😯
Nemo, odwiedz Pana Lulka i przy okazji rozejrzyj sie po tamtejszych lasach (najlepiej w Styrii, bo cholera wie, co oni w tej Burgenlandii mają…)
U nas rzadko grzyba znalezć, ostatnie wspaniałe grzybobranie było w ’92 roku, kiedy ta para z kanią wizytowała nas w Kingston. Poszłysmy z Jolą do lasu, a tam prawdziw jak byk. I nastepny, i następny! W życiu tyle grzybów ile tamtego lata nie nazbierałam, i jeszcze do Polski wysyłałam. A ostatnie mam od Jagody z RPA, całkiem sporo zasuszonych. Borowiki jeden w drugiego.
http://alicja.homelinux.com/news/Austria/Social_life/Jola&Michael.jpg
Pana Lulka trzeba nawiedzić zanim wybędzie na tę Grenlandię 😉 bo wtedy będzie jeszcze dalej niż teraz.
Wlasnie wrocilam z poczty i odebralam ksiazke, dziekuje Panie Piotrze za dedykacje a Wam dziekuje za Wasza obecnosc, gdyz inaczej nie moglabym dac upust mojemu lasuchowaniu.
Niedawno wspominałam zsiadłe mleko z piwnicy domu na Błociskach. To se ne vrati. Dom stał samotnie na górze polany i już aż do Tatr nie było żadnego innego, tylko szałasy na Sołtysich Kopach. Na dole były dwie góralskie zagrody, z jedną wspólpracowaliśmy ściśle, od nich było mleko, ser, czasami cielęcina, jajka, drewno na opał a ja chodziłam tam paść krowy i przejechać się wozem.
Spędzaliśmy tam rokrocznie całe wakacje, dopóki pani Maryta Burakiewicz, osoba niegdyś bardzo znana w warszawskich kręgach twórczych, również z tego, że znała wszystkich i miała niezwykle cięty język, nie sprzedała domu.
Jadało w dużej mierze to, co można było zebrać w lesie. Po zakupy chodziło sie „w Zakopane”. Wszelkiego rodzaju pierogi i kluski, i oczywiście grzyby. Ja w tym czasie, oprócz rydzów, nie jadałam grzybów, na poziomki byłam uczulona, więc zostawały czarne jagody i maliny. Takiego smaku rydzów i malin jak tam, to już nigdzie nie spotkałam. Raz w Norwegii trafiły się podobne rydze, a tutejsze okoliczne w ogóle nie przypominają w smaku rydzów.
Później jeździłam na wakacje, które organizowała moja Babcia (to od Dziadzia Czesia) i pod względem jedzeniowym były one mocno nieciekawe.
Przed wojną kuchnią u Babci zarządzała jej matka a Babcia sama zaczęła gotowac dopiero po jej śmierci, czyli jak już była „mocno dorosła”. Duchowo zawsze była ponad doczesne potrzeby, choć lubiła zjeść. Właściwie to doskole udawał jej się pieczony z kminkiem schab, kruche ciasteczka „przez maszynkę” i kremik żółtkowy, zwany przez nas „galicyjskim”, jednakże w czasie wakacji zdawała się na obiady gotowane przez gospodynie wynajmujące pokoje. Śniadania i kolacje były we własnym zakresie. Głównie jajka, miód i biały ser. Ser i masło było kupowane raz na tydzień, w środę na targu. Babcia, wraz ze swoją przyjaciółką, obchodziły targ w kółko, próbując komisyjnie sery i masło. W końcu dokonywały wyboru. Masło przechowywało się w wiadrze ze studzienną woda, a ser leżal sobie, przykryty przed muchami (ileż tam było much!!!) i spokojnie gliwiał. W piątek już nie był smaczny, masło też gorzkniało błyskawicznie (mój brat mnie zachęcał do jedzenia: jedz, bo jutro będzie gorszy!), w sobotę lekko obrzydliwy i już zgliwiały, więc Babcia go przetapiała z kminkiem i wychodził jej bardzo dobry – w końcu się do niego przekonałam. Natomiast bułki z miejscowej piekarni były przepyszne. Jeszcze niedawno w Połczynie jedna piekarnia piekła podobne, ale też już się unowocześniła i została mi tylko pamięć o ich smaku.
Ja byłam najmłodsza i nie miałam dużo do gadania, na szczęście odziedziczyłam po Babci strusi żołądek, natomiast mojego brata na babcinej diecie stale bolał brzuch i pod tym pretekstem, jako starszy, urywał się na samodzielne wyjazdy, których mu okropnie zazdrościłam.
W końcu kupił małą lodówkę, z dużym trudem przetransportował ją z Warszawy i skończyły się problemy z serem i masłem. Tyle,ze ja też już przestałam jeżdzić z Dziadkami na wakacje.
…a mnie nigdy nie wychodzi tzw. sos szary do pieczeni, jak moja Mama robi, i stałam przy niej rok czy dwa temu, nauczała mnie – i nic. Toż wiem , widzę oczyma duszy mojej, jak to sie robi, ale mnie taki nie wyjdzie, podobnie jak sałatka Babci Janiny jest nie do powtórzenia. Czary jakieś czy co?!
U nas cesarska i nie powiem, ile stopni C.
A ja powiem : 12 stopni C. Obrzydliwość za oknem 🙁 🙁 🙁
Jako dziecko nigdzie nie wyjeżdżałam na wakacje poza obozami harcerskimi ca 20km od domu i strasznie zazdrościłam miejskim dzieciom wyjazdów na kolonie. W końcu, po długich naleganiach i zabiegach, rodzice wyekspediowali mnie i młodszą siostrę na kolonie z zakładu pracy mojego ojca. Pamiętam przygotowania i szczepienie na dur brzuszny, wyjazd nad morze, gremialne odwszawianie wszystkich, bez wstępnej kontroli 😯 bardzo poniżające, a potem 2 tygodnie brzydkiej pogody i paskudne stołówkowe żarcie 🙁 To była ZSYŁKA! Miałam 10 lat. Dopiero w wieku 16-17 lat nabrałam ochoty na wakacje poza domem i wędrowne obozy po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i Tatrach. W mojej okolicy były tak piękne lasy i jeziora, że to do nas i sąsiadów zjeżdżali krewni z dalekich miast, a nawet z samej Warszawy 😎 Jeden taki warszawski kuzyn sąsiadów opowiadał niestworzone rzeczy o margarynie c-z-e-k-o-l-a-d-o-w-e-j 😯 i każdy z nas jedząc chleb z masłem lub smalcem i rzodkiewkami lub ogórkiem z ogrodu marzył o tym nieznanym smakołyku…
nemo,
Czy to nie była przypadkiem „Palma Czekoladowa”?
Parę razy smarowałem tym chleb ale mi szybko przeszło….
No właśnie, Palma! To ona naprawdę istniała? 😯
Potwierdzam. Istniała Palma (margaryna) Czekoladowa tak zwana.
Margarynę Palmę pamiętam, ale czekoladowa była dla mnie fantomem 😯
Kiedy w roku panskim 1955 uciekalem z Warszawy do Gdanska, pomylilem pociagi, Zamiast przez Malbork pojechalem przez Bydgoszcz. Po podrózy pozostalo mi 15 zlozych bez miejsca w akademiku ani kartek na obiady czy cos w tym rodzaju. Dalem rade i zylem równo co do miesiaca, 25 lat.
Gdybym tak powiadomil syna, ze znowu daje noge i moze robic z calym kramem na co ma ochote, pewnie tez dalbym rade. Albo opracowywac wariant wyprawy polarnej i wyladowac tam za powiedzmy dwa lata.
Calkiem wyreperowany psychicznie a niedlugo i fizycznie.
Pan Lulek
Alina, Krystyno, Nemo,
dziekuje za mile slowa.
nemo, dzieki za porade, juz mialem kiedys zapytac na blogu, dlaczego jedni czerwoni, a drudzy czarni. Wyjasnilas bez pytan.
A niektórzy nawet Czerwono-Czarni
Moje wakacje w czasach szkolnych były bardzo urozmaicone-
Mama zabierała mnie do swojej rodziny do Gdyni,a Tata do
swoich krewniaków na Podhale. Pobyty w Gdyni były weselsze,
bo było tam mnóstwo kuzynów w moim wieku.Chodziliśmy
na plażę,zrywaliśmy czereśnie ,agrest i porzeczki w ogrodzie
i jedliśmy drożdżowy placek z kruszonką mojej Babci.
Bardzo miłe były też niedzielne wypady trabantem mojego
Wuja nad kaszubskie jeziora.
Natomiast na wsi na Podhalu pomagaliśmy z Tatą w pracach
polowych,co dla nas mieszczuchów było duż atrakcją .
Zbieraliśmy też jeżyny i grzyby.Pamiętam kapelusza smażone bezpośrednio na blasze kuchni węglowej 🙂
To były najlepsze grzyby w moim życiu !
Na obozy harcerskie naszej drużyny (240 WDH i WDZ im. Batalionu Bojowego AL im. Czwartaków, czyli pogrobowcy po Walterowcach Jacka Kuronia) jeździła jako kucharka pani (zabierała ze sobą nieznośne dziecko i męża), która na codzień pracowała w „Bristolu”. Cuda nam gotowała z tego co miała i to jeszcze nad ogniskiem i na kuchni polowej. A na śniadania i kolacje była (chyba z zapasów pomocy amerykańskiej) mielonka i topiony ser pakowany w takie długie puszki. Było też chyba topione masło, też w konserwach, zwane przez nas małpim smalcem. I ta „Palma czekoladowa” od czasu do czasu.
choć po bliższym przyjrzeniu się jacyś tacy czarno-biali…
A mąka kukurydziana z UNRRY była?
Chleb z tego pieczony był żólty i pulchny. Pamiętam jeszcze coś w opakowaniach foliowych co było zdecydowanie źle przyprawione ale po wrzuceniu do kotła i zamieszaniu kopyścią zjadane bylo bez szemrania.
Czuwaj!
melduję, że w Olsztynu pada
a moja luba ma ospę
chcąc niechcąc biorę się za zaległe prace
Ja mieszkałam na Bartnikach, więc świeżego powietrza od cholery i przeważnie krówkę pasałam, bo kazali, a na obóz harcerski pojechałam raz w życiu, po 8-klasie podstawówki, bardzo mi sie podobało. Robiłam za Indiankę z Kanady 😯 – nie smiać mi sie proszę, gdzieś w archiwach jest stosowne zdjęcie, znajdę, to podeślę.
I zakochałam sie naonczas na smierć i zycie (czyli na chwilę) w takim jednym Greku Stelianosie B. co to potem romans straszliwy pisałyśmy symultanka z Alsą pod ławką szkolną. Teraz do mnie dotarło, dlaczego ta książka nie została dokończona. Odkochałam sie i już. Następny był chyba Piotrek S. z IIb. Zaraz… nie Piotrek S. Tylko Marek z IIc., bo ta klasa sąsiadowała z naszą i chcąc nie chcąc, wpadł mi w oko. Ale jak szybko wpadł, tak szybko wypadł i wtedy na pewno był Piotrek S. Najlepszy uczeń w szkole. No tak. Trzeba się będzie zabrać za spisywanie tych wszystkich romansów!
A oni jeszcze uczyć sie kazali, jakby to człowiek miał czas na takie sprawy 🙄
p.s. A myśmy mąkę mieli od Domaradzkich, i to nie kukurydzianą, a pszenną i żytnią. UNRRY na wsi nikt nie widział.
Poradziłam sobie. Nie będzie mi turkuć ogórków podjadał 👿
http://alicja.homelinux.com/news/img_9735.jpg
Zabo, po Bonzie i Denie a nazywa sie Gazda? Zawsze myslalam, ze sie zaczyna sie ta sama litera co ogier…
Z UNRRY to mój dziadek miał konia, co mu czerwonoarmiejscy maruderzy na zdychającą z wyczerpania chabetę podmienili i jeszcze trzeba się było cieszyć, że nikogo nie zastrzelili 🙄 Już tu chyba opowiadałam tę historię, to się nie będę powtarzać. Kobyłka po odejściu sołdatów przewróciła się i dziadek orzekł: Niech zdycha! Moi stryjowie jednak rzucili się konia głaskać i trawę pod nos podsuwać i… szkapa doszła do siebie, wydobrzała i wypiękniała i służyła rodzinie długie lata, a po śmierci została pochowana w sadku pod jabłonią, niedaleko chlebowego pieca… Jako dziecko jeździłam na niej, ale szkapa chodziła tylko jak dziadek patrzał i coś do niej mówił. Jak się odwrócił i z kimś zagadał, stawała i na nic było nasze poganianie i klepanie…
I znowu leje 🙁
Papierówki to dla mnie też symbol początku lata. I spanie w prowizorycznym namiocie pod śliwką. I babcia strasząca, że nam w nocy szczypawki wejdą du uszu… 😯
I pseudorosyjska zagadka:
I gryziotsa i szczypiot, naczinajetsa na jot 😉
wczoraj podobno byl pierwszy dzien lata, psia jego kita, w ogrodku mialo byc jedzone itp, w ogrodku, to opatuleni zalatwilismy flaszke pod papierosa, reszta odbyla sie przed kominkiem, moge Wam trupa pokazac, zacny byl, polecam, dla mnie odkrycie sezonu:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Japonczyk#5350144346903133234
Nirrod,
Pierwszy Gazda jest po Gawrosz od Bonza
drugi Gazda jest po Giewont od Dena i to są stare ogiery, kiedy jeszcze w hodowli terenowej dostawały imię po ojcu a w hodowli państwowej po matce, potem już wszystkie dostawały po matce i te następne (one są uszeregowane wg wieku) już są Gazdy po matkach (ten ostatni ma matkę Gonitwę).
żeby to nie było takie proste i jasne, to konie z jednostronnym pochodzeniem, czyli udowodnionym ojcem (jak źrebię jest od matki z pochodzeniem, ale tatuś nieznany -NN -, to źrebię też jest NN) do czasu wprowadzenie paszportów dostawały imię po ojcu. Teraz dostają ZAWSZE po matce, nawet jak matka nie jest koniem hodowlanym i sama jest NN.
Takie przepisy obowiązują w tej chwili w Polsce, inne kraje mają różne inne pomysły, imię konia może być dowolne, byle nie za długie i nie więcej jak trzyczłonowe. W USA źrebięta folbluty dostają imię przy urodzeniu wymyślone przez hodowce, które często jest zmieniane przy sprzedaży.
Sa też imiona składające się z pełnego imienia matki i ojca np. u koni lipicańskich (to te siwki z Wiednia), albo imię rodowe z kolejnymi numerami (dawne rody węgierskie), albo konie z jednego rocznika dostają imię na tę samą literę – częste w kawalerii, ułatwiało zorientowanie się w wieku konia, i jeszcze jest kilkadziesiąt innych pomysłów
Wiem, ale się wstydzę – j.. twaju mać, szczypawka
A co to jest: stoi pod łóżkiem i zaczyna się na „c”?
Czewik
A stoi pod łóżkiem i zaczyna się na „d”?
Dwa czewiki
Jamie poleca na twitterze swoje przepisy http://www.jamieoliver.com/recipes
my ostatnio wspolnie lasagne z groszkiem zrobilysmy – pyszne! A tiramisu jeszcze stoi w lodowce – przepyszne. Wlasnie podjadam kolejna mala porcyjke. Szczescie trzeba dzielic 😉
Strasznie lubię mizerię. Gdzieś wynalazłam, że mizeria wzięła nazwę od tego, że w wersji z białym serem, była potrawą biedoty (pewnie tak jak pory w Albanii). Spróbowałam, ale mnie to nie zachwyciło. Najbardziej mi smakuje mizeria z obranych ogórków (spotykałam i z nieobranych), pokrojonych „jak na mizerię” i doprawiona śmietaną, solą, pieprzem i czosnkiem. Czasem odrobina oregano. Z tym, że pokrojone ogórki solę, wkładam do stosownego naczynia, przykrywam talerzykiem i przyciskam jakimś ciężarkiem, czekam aż puszczą sok i takie nieco wymięte używam. Sok wypijam – nie może być za słony.
Wersję słodką w gościach zjadam, ale nie przepadam.
Jeszcze lubię winegret zamiast śmietany.
Ktoś ma więcej pomysłów?
Cholera mnie zaraz wezmie. Nic mi dzisiaj nie wychodzi (o tem potem), nawet kod kłamie, ze niepoprawny. Kłamie, wredota!!! Sprawdziłam dwa razy zanim wysłałam.
Żabo – u mnie mizeria (ogórki obrane i poplasteryzowane) doprawiona dyżurnymi, śmietaną i odrobiną (łyżka) octu na michę, plus czasami koperek zielony, jak mam pod ręką. Nie uwierzycie może, ale potrafię sobie mizerię zrobić nawet w środku nocy, jak mnie najdzie.
Tu od Żaby… ale czekajcie, za chwile nadam wam cos o jedzeniu, właśnie dostaje raport z Tunezji… normalnie szczęka opada! Kulinarny raport, a jakże. Muszę pozmniejszać fotki, bo spore.
http://alicja.homelinux.com/news/Lisek-chytrusek/images.html
Broń Boże ocet do mizerii u Pyry! Ogórki lekko zmorzone solą, sporo świeżo zmielonego pieprzu, śmietana kwaśna mo\cno ubita sprężnową trzepaczką z odrobiną cukru (pk 1/3 łyżeczki. Można dać zielony, posiekany koperek.
Ogórek, zawsze obrany, poplasteryzowany lub w kosteczkę, sól, czosnek, koperek, pieprz, jogurt turecki – mogę w każdej ilości. Dla Osobistego extra ocet i pieprz, po którym zawsze kaszle 🙄
W domu zawsze było troszkę octu, kwaśna śmietana, sól, pieprz, drobno pokrojona cebulka. Ja też czasem daję cebulkę, Osobisty preferuje. Ja wolę z czosnkiem.
Co wy na tę rozpustę?! 😯
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Tunezja/
Lubię jak ogórki chrupią i kroję dość grubo, Osobisty woli (i umie) kroić w cieniutkie plasterki. No to mu pozwalam 😉
W ogrodzie między deszczami inwazja ślimaków 👿 Wyżerają kwiaty dyni 🙁 Są malutkie ogóreczki. I zagajnik koprowy.
Huch, Alicjo 😯 A ja przed kolacją 🙁
I najgorsze, że to chyba tak samo smakuje, jak wygląda 😯
nemo, ja przed obiadem, to co mam powiedzieć?!
Jak mi jeszcze raz wordpress zapowie, to ja sie z nim rozliczę za te kody. POPRAWNE są, sprawdzam 2 razy zanim wyślę!
się chłopaki nalatali przy tych wycinankach, imponujące
… no właśnie się zastanawiam, Sławku… przecież w
wątpiach to się zmieni na materię całkiem niepiękną 😉
Ale cieszy oko, nie da się ukryć. Nawet nie myślałam, że komuś by się chciało takie cuda wyczyniać.
Gordon Ramsey my ass!
Zabo,
to specjalnie dla Ciebie, ale jesli ktos inny chce zajrzec, to przeciez nie zabraniamy.
Nie wiem na ile dla tak fachowego oka, jak Twoje, sa one warte, ale dla mnie wszystkie ladne. Dlatego troche ich duzo, ale przeciez nie wszystkie trzeba ogladac.
http://picasaweb.google.com/takrzy/Konie?authkey=Gv1sRgCPztls3BxZeZiAE#
Rozpoznałam cukinię, arbuza, limonkę i melon. Oczywiście na czymś innym marcepany i czekoladę. A reszta?
Zdecydowanie nie lubię siwków. Jak dla mnie są to konie do filmów kostiumowych, kiedy to dosiada siwka śliczna blondyneczka w obszernej spódnicy, albo następca tronu na paradzie
Są tam chyba Pyro bakłażany bardzo ciemne. Ogorek angielski taki poharatany troszeczkę, artystycznie postrzępiony. http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Tunezja/Djerba%20Tunezja%20(568).JPG
Nowy,
zdjęcia koni przepiękne. Dzięki.
Koniom wody by dać
śpiew dospiewać i trwać
jeszcze dzień, jeszcze noc
na wichurze by stać…
mnie tam najbardziej ten od Zorro sie podoba, chyba dziesiaty w kolejce
Mnie się wszystkie zwierzęta podobają, nawet takie trochę sparszywiałe, a im bardziej nie jak z obrazka, tym bardziej bym przytuliła. No dobra… nie lubię węży, to znaczy, niech sobie są, tylko niech się trzymają ode mnie z daleka! I Boże broń, niech nie pływają ze mną, bo umrę na atak serca!
O, przypomniało mi sie jak moja siostra Danka nakarmiła Pimpka makaronem spagetti… takim pierwszym, co to się w środkowym Gomółce pokazał.
Juz klepałam…Pimpek to był prosiak. I spod zakręconego po prosiacku ogonka zwisał mu taki makaron. Od Danki Pimpek żarł wszystko, nawet makaron 😯
Sławek,
Tornado? 😉
Mnie też! Oraz Mr.Ed oczywiście. Ten, który mówi.
Ja, wkrotce po studiach, pracowalem w RSP, w zapadlej mazowieckiej dziurze. Tam mieszkalem i mialem mala komorke. Na targu w Kolbieli kupilem dwa sliczne prosiaczki. Karmilem, poilem i co trzeba bylo to kolo nich robilem. Szybko tez je polubilem, one tez swietnie reagowaly na moj widok. Niestety prosiaczki rosly szybko, az trzeba je bylo sprzedac. Ucieklem, ludzie je wywiezli, wiadomo gdzie. To ja okazalem sie dla nich swinia. Od tamtej pory nigdy wiecej.
Nowy- konie piękne 🙂 . Też bardzo je lubię, a informacje Żaby o nich- po prostu pochłaniam. Zawsze miałam problem z określeniem maści. Widzę, że to nie tylko mój problem :lol:. Niestety nigdy nie miałam z końmi do czynienia, tak, że wykorzystuje wszystkie okazje, żeby czegoś się o nich dowiedzieć a co najważniejsze- napaść oczy 😆
Co do smaków lata- dla mnie prawdziwe wakacje zaczynają się wraz z czarnymi jagodami. Później do tego dochodzą i papierówki i wszystko co rośnie w ogrodzie. W wakacje żywimy się w domu zieleniną. A surówka- to ogórki pokrojone dość cienko, posolone, żeby zmiękły i puściły sok, do tego koperek i kwaśna śmietana. Zero cukru i octu. Tata nauczył nas jeść sałatę ze śmietaną, cukrem i kwaskiem cytrynowym, ale na ogórki się to nie przeniosło ;).
Bywają jeszcze szczęśliwe prosięta
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Anglia#5350239046427724818
nemo,
hahaha 😉
Ja tu przegladam moje archiwa, no przecież tego Pimpka gdzieś z Danką miałam, akurat nie z tym spagetti, ale tak w ogóle. Diabeł ogonem przykrył?!
Nowy…
a Danka niestety, podpatrzyła, jak z Pimpkiem załatwiono sie ostatecznie. Przez wiele, wiele lat nie tknęła wieprzowiny.
No, ładnie te skany pochowałam, trzeba bylo podpisywać, nie numerować!
Pimpka znajdę kiedyś, a tu Basia karmi kury.
Też pikne 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Kury.jpg
Mnie też zawsze stawały w gardle króliki i kury, które znałam z imienia i je własnoręcznie karmiłam 😉 . Jakiekolwiek mięso zawsze musi być anonimowe, chociaż mleko i ser mogą być i od znajomej krowy 😉
…dmuchawce, latawce wiatr…
Hm. Jak znajdę Pimpka, to podeślę, na razie podsyłam, co znalazłam, szukając ( szukajcie, a nie znajdziecie).
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Bartniki14.jpg
te kury od Basinego karmienia, to na mikrusa wyrosly
A ten mikrus to był niewielki egzemplarz… 😉
Wyprodukowano chyba nie wielewiecej niz tysiąc.
Pojechalismy kiedys na wakacje do Babci pod Kraków – była wielka powódz. Babcia przytomnie mikrusa łańcuchem do stuletniej gruszy przypięła 😯
Inaczej by zmiotło…
jak jest tak wesolo, to zarzuce kawalkiem rozmowy z Tata:
Tata pyta sie, co ja robie na facetbuku.
Slucham i zastanawiam sie, co on ma na mysli.
Wrada mi tylko facebook, wiec sie upewniam: Masz na mysli „fejsbooka”?
Tata wzdycha w sluchawce i mowi: nie wiem, myslalem ze powiedzialas facetbuk i juz sie martwilem, ze na jakies podejrzane strony weszlas.
I jak tu sie nie usmiac? Moze zalozyc witryne: facetbook.pl, hehe
A z mizeria przegrywaja pomidory. Jak zawsze.
Moja Siostra, Zdzisia, miała mnóstwo fobii, które rozrzewniały Rodziców, a Brata i mnie doprowadzały do szewskiej pasji i całkiem sporej złośliwości. złośliwości. Korzystając z dużego ogrodu, Mama zafundowała sobie kilkanaście kurczaków na chów i jakieś gęsi. Wody co prawda dla gęsi nie było, za to była spora łąka tuż za naszym ogrodem. Tu trzeba jeszcze zaznaczyć, że Mama wychowała się na Starym Rynku, a Tato w familokach. Na gęsiach, kurach etc, znali się jak wilk na gwiazdach. Nauczyła się Mama, a Tato lubił podlewać ogród. Jak wiadomo jeżeli kupi się kurczęta, to będzie ileś tam kogutków na rosół, A I KUIRKI CO NIEKTÓRE starości nie doczekały. W razie potrzeby przychodziła stara sąsiadka i kończyła kurzy żywot. Zdzisia zobaczyła.Nie będzie jadła i już. Rozpacz, płacze i konwulsje. Jeżeli nie widziała, że kura, to rosół znikał z talerza, aż miło. Mama z kamienną twarzą mówiła :jedz Zdzisiu, dobry ten rosół wołowy. Zdzisia jadła. Kura z tego rosołu apetycznie przypieczona na masełku, też była zjadana. Kura przeciętna ma 4 spore porcje – nas było pięcioro. W efekcie Brat krzyczał „Zdzisia nie jedz, to kura” Andrzejek zyskiwał dodatkową porcję. Pyra była dostojna, jako ta najstarsza, ale też niezły kawał złośliwej małpy. Zdzisia ogłosiła, że nie je konia. Konina w domu czasem gościła, ale niezwykle rzadko – chyba ze trzy razy za mojej pamięci. Co tej Zdziśce wpadło do łba, nie wiadomo. W każdym razie Pyra, która całe życie kochała wołowinę i cielęcinę, podjudzała „Zdzisia, nie jedz to koń”. Efekt był piorunujący. Mało tego – w półmisku kaczka, którą Zdzisia widziała nawet keszcze w piórach, a skrzydełka kacze dosyć trudno pomylić z roladą. Niec nie szkodzi – Andrzej, albo Pyra cedzili „Zdzisia, nie jedz. To koń” i odchodził cały spektakl, aż któreś z nas dostawało w łeb, a Tato wyrzucał winowajcę od stołu. A trzeba było Zdziśce dać w łeb za idiotyczne zachowanie. Nawet jako mężatka jeszcze ze dwa lata tak się wygłupiała.
no chyba, ze Federery
Anka,
Dzieki. Tez z konmi niewiele mialem wspolnego, chociaz we wspomnianej RSP musialem kupic konia. Ja, po pierwsze, w ogole sie na tym nie znalem, a po drugie targowac sie z koniarzami na targu w Kolbieli rowniez nie umialem. Wzialem ze soba czlowieka, ktory tym koniem mial pracowac. On wybral, a ja, robiac glupie miny, targowalem sie walac otwarta dlonia w dlon sprzedajacego. Chlopstwo naokolo ubaw mialo po uszy – ja wychowalem sie w Warszawie, gdzie mi do targow konskich w Kolbieli. W koncu jakos tego targu dobilismy i zaczelo sie to na co wszyscy czekali. Flaszka czystej odbita (dla mlodych – w ten sposob otwieralo sie butelke wodki bez korkociaga), wypilismy z gwinta pod kilbase swojej roboty i swiezy chlebek.
Dopiero na miejscu okazalo sie, ze kobylka tylko w prawo skrecac umie, w lewo ni cholery, bo od malego w parze chodzila, zawsze z jednej strony. Co z nia bylo pociechy, do dzisiaj pamietam.
moze jednojajowa byla blizniaczka?
Ona moze i jakas blizniaczka, co w prawo tylko ciagnela, a poza tym klapki na oczach.
Pyro,
Swietne wspomienia. Ubawilem sie.
Anka,
u mnie pomidory ZAWSZE wygrywają. Dzień bez pomidora to dzień stracony.
W moim domu pomidory przechowywano na strychu, każdy owiniety osobno w siano, to te najpóżniejsze zielone sie zbierało jesienią, same dojrzewały w cieniu strychu.
Nie mówię o niezliczonych słoikach zagotowywanych przez Genowefę. I o rozlicznych nowinkach pomidorowych, hodowanych przez Cześka (w tym wspominane bawole serca kanadyjskie). Mówię… Klan Pommodores byliśmy i tak mi zostało 😯
Nie mam gdzie hodować, ale nie przepuszczę (baba pomidorowi nie przepuści).
Dla mnie pomidory istnieją wyłącznie w sezonie i to w miarę możliwości z własnej grządki. Poza sezonem – tylko koktajlowe. No, jeszcze ewentualnie kupowane u pana w znajomym warzywniaku -jak ten zapewni, że dobre 😉 . Kiedyś przepadałam za malinowymi. Teraz- nie wiem, coś się zmieniło, inaczej mi smakują.
Nowy, dzięki, zawsze chętnie oglądam co u kogo jest. Jak ładne to podziwiam, jak kiepskie to się podbuduję. A te milusińskie to stadko szkółkowe, tak na moje oko i akurat mają przerwę w zajęciach lekcyjnych?
Pyro, kiedyś nie lubiłam siwych, bo każdy siwy mi jakiegoś psikusa spłatał, a najgorszy był Figlarz (nomen omen), na którego mogłam wsiąść dopiero jak go doczyściłam do względnej białości, a on stał uwiązany, więc miał stale żółte tylne nogi i pośladki. Nie wspominając siwych, które mnie albo kopnęły albo ugryzły. Ale potem kupiłam sobie niechcący siwą starą klacz i na jej córce, też siwej przejeździłam prawie ćwierć wieku, dokładnie 23 lata. Nie zna dobrego, kto nie miał siwego. Jakoś po siwej Sambie żaden koń mi nie leży. Chociaż moja ulubiona maść to ciemnogniada i najlepiej bez żadnych odmian. A teraz czekam, czy jakieś siwe, godne uwagi, będzie po Fauście.
Z siwym i karym jest tylko jeden szkopuł: muszą to być konie prawidłowe i w dobrej kondycji, to wszystko co na kasztanie i gniadym mozna ukryć to na karym a jeszcze bardziej na siwym wylezie. I po oczach bije.
Bawole serca miał na ryneczku u nas tylko jeden człowiek. Moja świętej pamięci Ciocia zawsze w czwartek wychodziła po zakupy wcześnie rano, żeby dla niej wystarczyło. Później dzwoniła zadowolona z zawiadomieniem, że już ma i zapraszała na kanapki 😉 . Rzeczywiście były dobre. A pomidory – Babcia również przechowywała w sianie na przewiewnym strychu. Jak był urodzaj – pomidorów- wszędzie było pełno. Koktajlowe dojrzewały sobie wisząc w sieni 🙂
Wojtuś się chyba obraził. A może to nadmiar słońca. Wiedział co robi . Może i u nas w końcu zaświeci. Oj połaziłby człowiek w krótkich gaciach po rozgrzanym betonie.
http://kartkazpodrozy.blog.onet.pl/
Nowy, na temat rudego kundla wpisałam dzisiaj, zaraz po Tobie, jeszcze na wczorajszym. Kumasz?
Pyra, haha, usmialam sie! U nas w rodzinie byla ciotka, ktora zwyklej zupy nie jadala, ale jak sie rosol nazwalo „zupa z trupa” czy jeszcze bardziej zawile, egzotycznie czy nienormalnie, to jadla od razu. Dziadek mial wysilek umyslowy zagwarantowany.
Alicjo, zgadzam sie, ze dzien pomidora to dzien stracony.
U nas z kolei groszkowo sie zrobilo, tez sie usmialam
http://www.scholar-online.pl/viewpage.php?page_id=25&c_start=560#c10204
krotko i smiesznie, ale prawdziwie.
W ten sposob minela polnoc.
Wojtek to się chyba ugotował, więc trudno, zeby jeszcze tutaj pisal. A rzeczywiście się przejął „umoralniającą opinią” – ja jej tak nie odebrałam. Jak ktoś chce iść to idzie.
„…przyjdę nie zasmucę. Powiem pocom musiał iść…”
… Żabo… po ten kwiat czerwony, skoro przyszedł na to czas? 😉
http://www.youtube.com/watch?v=kf9-ZYctgKE
Janczarski, nie Janczerski…
Janczerski
…nemo,
nie denerwuj mnie i nie wierz tak bardzo w wiki. PIOTR JANCZARSKI, i nikt mi nie przetłumaczy!
Alicjo- ten sam Piotr wpisany do google – raz występuje pod nazwiskiem Janczarski, raz jako Janczerski. A podobno i tak jest to Jego pseudo artystyczne /urodził się jako Piotr Janik/ . Ja go zawsze znałam jako Janczerskiego 😉 – ale kłócić się nie będę 😉 .
Alicjo,
ja nie mam sklerozy i go pamiętam. Janczarski to był Jacek.
http://www.discogs.com/artist/Piotr+Janczerski
…nigdy w życiu. Janczarski i już! Pieprzyć google, ja pamietam grupę skifflową „No to co” z dzieciństwa, i zawsze tam był Janczarski. I nie tłumaczcie mi, dinozaurowi, która wyśpiewywała te piosenki na ogniskach harcerskich, o! Janczarski.
Alicjo,
możesz się upierać ile chcesz, ale ja swojej pamięci ufam nie mniej niż guglom 😉
http://www.ostbeat.de/Notoco.htm
nemo… toż mówię, ze chodzi mi o grupę skifflową (cholera, co to znaczy?!) NO TO CO, a nie jakies tam…
Sklerozy takze zarówno nie mam, a w sprawach muzyki z tamtych lat raczej jestem znawcą.
… dobra, nemo, niech Ci bedzie. Jutro przywołam Baśkę… PIOTR JANCZARSKI z grupy skifflowej NO TO CO.
No żeby to kolka sparła.Nie będzie mi komputrs mówił… zauważ, ze wiele komentarzy czy takich tam wpisuja ludzie, którzy nie mają pojęcia o tamtych latach. Upieram sie przy swoim.
A tu masz ich płytę
http://www.swistak.pl/z3003667,1,NO-TO-CO-I-PIOTR-JANCZERSKI-CZTERY-PORY-ROKU-1SZT.html
nemo…
niemiecka strona podaje lepsze o polskiej grupie skifflowej? Chyba żartujesz… (to w nawiązaniu do Twojego sznureczka)
JANCZARSKI.
Nie będzie Niemiec… i tak dalej.
Alicjo,
nawiązuj sobie co chcesz 😉 ale spojrzyj na reprodukcję płyty NO TO CO na polskim portalu. Jest tam też druga strona koperty ze spisem utworów i autorami.
… kto siedzi na komputerach powinien wiedzieć, ze jak cos sie wrzuci na sieć, to się powiela. Spróbujcie zmienić JANCZERSKI na JANCZARSKI.
Piotr Janczarski i koniec. Nie googlam, tylko pamietam i mnie nie obchodzi, kto tam na komputrze niepoprawnie wystukał.
I rest my case.
Skifflowa znaczy wykonująca muzykę folkową (z bluesem i jazzem) z użyciem niekonwencjonalnych instrumentów (tara do prania, grzebień, przedmioty codziennego użytku) a także banjo, organek itp.
John Lennon założył w 1957r. grupę skifflową The Quarry Men z której powstali The Beatles.
nemo… spać nie możesz? 😉
…słowo daje, też mogę googlać. W dodatku u mnie wczesny wieczór, jeszcze widno.
No, nie mogę 🙁 Władowałam trochę zdjęć na picasę, ale jeszcze nie skończyłam. Pójdę coś poczytać do snu.
Ale poczekaj, niech się Antek obudzi, albo Aszysz…
No to poguglaj 😉 Dobranoc!
… zmniejszyć format i wtedy ładować… ok. 200kb wystarczy.
Branoc, pchły na noc.
A karaluchy pod poduchy.
A google niby wie wszystko, ale czasem dziwne wyniki podaje…
.. >se żartujesz, Nemo… ASzysza czy Antka mam się bać? 😉
OK, idę poczytać. I posłuchać Dvoraka i tego tam Curry. Sznureczek podeślę – nemo sie będzie podobało fos siur 😉
*for ( klawiatura mi się klei z wilgoci)
Sznurek do Dvoraka i Curry. Boki zrywać!
http://castroller.com/podcasts/NoAgenda/
http://castroller.com/podcasts/NoAgenda/1110137