Whisky z lodem? W Szkocji – za nic!

W książkach opisujących historię  kulinarną świata jest niemal zawsze wiele przepysznych anegdot. Książkę Barbary Holender brzydko zatytułowaną „Radość picia” cytowałem już parokrotnie ale nie mogę się oprzeć pokusie częstego przytaczania jej historyjek. Oto kolejna:

„Przez wieki lód pobierano z zamarzniętych stawów i jezior, rąbano na płaty i przechowywano w lodowniach w słomie lub trocinach. Lodownie mieli George Washington i Thomas Jefferson. W XIX wieku Nowa Anglia robiła doskonały biznes, wysyłając bloki lodu na cały świat, bowiem w tamtych czasach służył do zabezpieczania jedzenia przed zepsuciem. Wydaje się mało prawdopodobne, aby w Martinez znajdowały się jakiekolwiek zamarznięte stawy. Nie sądzę również, by importowano lód z Nowej Anglii, żeby później marnować go do ginu.

Pierwsza maszyna wytwarzająca lód została opatentowana w 1851 roku przez doktora Johna Gorrie z Apalachicoli w stanie Floryda, gdzie zapotrzebowanie na lód było ogromne. Maszynę uznano za bluźnierczy wynalazek, jako że jedynie Bóg mógł mieć prawo do wytwarzania lodu, ale i tak się przyjęła, przynajmniej po tej stronie Atlantyku. W Anglii drinki z lodem nadal uważa się za nieco bluźniercze.

Wiele lat temu podczas pierwszej podróży do Londynu byłam młoda, biedna i zadowalałam się chlebem, serem i sączoną powoli jedną pintą piwa dziennie. Ostatniego dnia pobytu przeliczyłam pieniądze i zorientowałam się, że po odliczeniu sumy potrzebnej na dojazd na lotnisko, mogę sobie pozwolić na jeszcze jednego drinka. Wmaszerowałam do pobliskiego pubu i zamówiłam szkocką. Uprzejmy właściciel nalał alkohol, zawahał się i zapytał: „Zaraz, zaraz, wy Jankesi lubicie drinki z lodem, prawda?” Ściągnął fartuch i wybiegł na zewnątrz. Po chwili wrócił z kubkiem pełnym rozkruszonego lodu, który wrzucił do mojej whisky. Lód natychmiast się rozpuścił, wzniecając w szklance burzę bąbelków. Przypomniałam sobie, że dwie lub trzy bramy dalej znajduje się handlarz ryb, który wykładał towar przed sklepem na kruszonym lodzie. Nad moim drinkiem unosiła się delikatna woń ryb.

Przykład ten pozwala zrozumieć, dlaczego martini nigdy nie zdobyło w Londynie takiej pozycji, jak na Manhattanie. Ciepłe martini to po prostu nie to samo.”

No i czy ja nie mam racji gdy regularnie odmawiam lodu do Bushmillsa  czy  Johnnie Walkera?