Kury też mają matury

No, może nie takie jak absolwenci liceów czy techników ale nie mniej ważne. Stwierdziłem to naocznie podczas wiosennej czyli pierwszej w tym roku wizyty na naszym ulubionym Bazarze Szembeka. Warszawiakom nie muszę tłumaczyć gdzie to lecz pozostałym Czytelnikom trzeba parę słów wyjaśnienia. Po drugiej stronie Wisły czyli na Pradze jest słynny Plac Szembeka.

O rodzinie Szembeków pisałem chyba rok temu (albo i dawniej) po poprzedniej owocnej wizycie na tym bazarze. Dziś przypomnę tylko czyje imię to słynne targowisko nosi. Patron placu i hali targowej to  Piotr (1788-1866) generał napoleoński, powstaniec listopadowy i gubernator wojskowy Warszawy. Mawiano o nim: „Wierz Szembekowi, Szembek nie zdradzi”. Jego imię figuruje nad praskim placem i na budynku hali znanym warszawiakom właśnie jako bazar Szembeka.

Dojazd tam jest niezwykle prosty: albo Trasą Łazienkowską do skrzyżowania z Fieldorfa (w prawo) i Zamieniecką (w lewo), w którą to właśnie należy skręcić, by po kilkuset metrach wylądować pod halą targową; albo Mostem Siekierkowskim, potem Fieldorfa i znów do Zamienieckiej jak wyżej.  A wyprawa za Wisłę szybka, łatwa i przynosząca korzyści.

Owoców i warzyw wbród. A wszystko świeże, pachnące i tanie. Od mięsa można dostać oczopląsu – tyle tego dobra i w takim gatunku, że człek chciałby kupić niemal wszystko. Kupiliśmy jednak rozsądnie czyli wg. potrzeb: cztery wieprzowe piękne polędwiczki (po 22 zł kg), będą w sosie z zielonego pieprzu; a na pasztet: boczek (9 zł kg) i łopatka bez kości (15 zł kg), cielęcina (20 kg zł); skusiliśmy się też na rostbef bez kości (30 zł kg), spory kawałek pięknej słoniny (6 zł kg) i – tu dochodzimy do tytułu – kurczak zagrodowy (9,80 kg). A dlaczego on nosi tę piękną nazwę, bo legitymuje się certyfikatem BIO wydanym przez odpowiedni urząd, który potwierdza, że ptaszysko przed śmiercią chodziło po zagrodzie i karmione było tylko ziarnem i karmą naturalną. Kupiliśmy więc kurczaka z maturą i na dodatek jeszcze dwie nogi jego pobratymca.

 

 Zakupy z bazaru Szembeka

 

Na zdjęciu możecie obejrzeć jeszcze dwa gatunki sera: bundz i śmietankowy, fenkuł czyli bulwę kopru włoskiego, osełkę masła do pieczenia, szczaw na pierwszą wiosenną zupę, dwa wielkie pomidory (też BIO) ważące ponad kilogram i wyceniona na 16 zł., buraki, seler naciowy, trzy gatunki chleba – w tym kurpiowski z siemieniem lnianym. I wszystko razem kosztowało 180 zł.

Żałowaliśmy tylko, że wybraliśmy się na te zakupy przed południem. Gdyby to była pora lunchowa to byśmy wpadli do Włocha przy ulicy Łukowskiej czyli obok. „Sól i pieprz” należy do najlepszych włoskich knajpek w Warszawie, a że leży w dużej odległości od centrum to i tłok tam nieco mniejszy, ceny niższe a kuchnia na najwyższym poziomie. Pojedziemy więc tam specjalnie. I to taksówką. Wiecie dlaczego!?