Burzliwe życie amatora systemu zbiorowego żywienia

Tylko tak wiekowi jak ja, członkowie naszej blogowej społeczności, wiedzą co to takiego placówka zbiorowego żywienia. I cieszyć się należy, że nazwa ta oraz większość jej desygnatów zaginęła w pomroce dziejów. Dziś są po prostu restauracje, knajpy, knajpki. O innego typu lokalach jak np. fast foody nie wspominam, bo to są właśnie owe placówki tylko w nowym wcieleniu.

Chadzam dość często do różnych restauracji i w Warszawie, i na tzw. prowincji. Mam – po tych kilkunastu latach peregrynacji czy jak kto woli penetracji życia gastronomicznego – sporo swoich ulubionych lokali. Nie będę ich tu wymieniał, bo znów mnie ktoś napiętnuje za kryptoreklamę. A tak nawiasem mówiąc ja nie uprawiam żadnej krypto tylko regularną reklamę (tyle że non profit) miejsc i towarów, które mnie zachwyciły.

Ostatnio przeżyłem jedną przygodę bardzo niemiłą ale na szczęście szybko i drugą, która była bardzo miła. Otóż opisywałem niedawno warszawską włoską knajpkę „Cafe Milano”, w której właściciel – Fabio podawał zachwycające zampone czyli nóżkę wieprzową. Wybrałem się więc na Plac Konstytucji, by przed nastąpieniem fali letnich upałów podelektować się owym przysmakiem. Szyld „Cafe Milano” wisi jak wisiał ale już od progu widać, że coś tu się złego przytrafiło. Nie ma Fabia, nie ma pani Małgosi, nie ma wreszcie i klientów. Lokal świeci pustkami.

To jest właśnie zampone – kiedyż wróci na stołeczne stoły?

Otóż okazało się, że Fabio z dnia na dzień stracił lokalizację. Nie będę tu się rozwodził jak go „wykolegowano” ale nowi właściciel chcieli bez Fabia przejąć jego gości i dorobić się góry złota. Tymczasem stołeczni miłośnicy kuchni Fabia szybko dowiedzieli się, że to nie on gotuje. Było to tym łatwiejsze, że makaron pojawił się tu w formie całkiem nie al dente lecz rozgotowanych obrzydliwych kluch. I lokal opustoszał. Podobno już wkrótce Fabio uruchomi nowy , w równie atrakcyjnym miejscu (i to znacznie bliżej mojego domu) o czym miłośników jego kunsztu oczywiście powiadomię.

Drugą wizytę złożyłem na Mokotowie gdzie przy ulicy Podolańskiej mieści się „Esencja Smaku”. Tu na szczęście nie było żadnego kataklizmu. Lokal i jego właściciele oraz kucharz trwają na posterunku. A dorsz na soczewicy jest wspaniały, zaś buraki gotowane podawane z serem feta i pieczonymi kartoflami to wprost poezja. Na dodatek w tej knajpce zmieniającej menu co miesiąc jest pewien stały punkt programu – to plasterki surowej acz marynowanej wołowiny z marynowanymi cebulkami, szczypiorem, startym imbirem i wyciśniętym czosnkiem. Danie to nieodmiennie zachwyca warszawiaków, mieszkańców innych kontynentów ( w tym Japończyków) także no i oczywiście mnie.

Per saldo wychodzimy w tej wędrówce na swoje!