Niedobrze, panie bobrze!

Piękny to był dzień. Śniadanie ze świątecznych resztek – pyszne. Mleko od sąsiadów – chłodne. Lekko postarzały chleb zamienił się w chrupkie grzanki. Herbata z wody źródlanej (prawdę mówiąc z naszej studni ale równie krystalicznej jak woda źródlana) tak pachnąca i o cudnym złocistym kolorze. Chce się żyć!
Poszliśmy we troje czyli Basia, Kuba i ja na wielki spacer. Najpierw polnymi drogami w stronę Kruczego Borku, potem nad rowem melioracyjnym w stronę nadnarwiańskich łąk. Nad rowem zauważyliśmy świeżo ścięte drzewa. Sterczące pieńki miały zaostrzone szpice jak pal do nabijania skazańców, a wokół leżało pełno trocin. To robota bobrów. Zeszliśmy więc nad brzeg rowu a tam spore rozlewisko. I to głębokie. Kilkadziesiąt kroków dalej tama. Rozglądaliśmy się za charakterystycznym kopczykiem żeremi ale nie było. Tylko kilka dziur w brzegu i jeden wylot na górze skarpy. Lokatorzy jednak nie chcieli wyjść na wierzch, by przywitać się z gośćmi. Zrobiłem parę zdjęć i poszliśmy dalej.

 

 To jest robota bobrów…

 

 

… i to także ślady ich zębów

Na łąkach pełno ptactwa, kwitną kaczeńce, a na skraju lasu zawilce. Na rozlewiskach Narwi gniazdujące łabędzie są całkowicie widoczne, bo trzciny jeszcze nie zazieleniły się, a na krzakach dopiero pączki listków więc nic gniazd nie osłania.

W powietrzu świergoczące skowronki dzwonią przepięknie. Krąży jakiś duży ptak drapieżny ale nie wiemy czy to jastrząb czy raczej rybołów. Kaczki go się nie boją, bo są chyba zbyt duże i ciężkie, by na nie zapolował. Życie wre!

Po zejściu z wału rzecznego zaczęliśmy powrót. Na polach zieleniących się żytem spotkaliśmy koziołka, który przyglądał nam się bacznie, by potem spokojnie odbiec  w kierunku lasu. Zachwycił nas jego wdzięk i lekkość biegu.

 

 Koziołek wdzięcznie galopował

Spotkaliśmy też bociana stojącego na gnieździe, co podobno przynosi szczęście. Ale przecież chwilą szczęścia jest właśnie taka wędrówka w takim towarzystwie. I rozmowa z wnukiem, który referuje nam swoje letnie plany. Chce tym razem wakacje spędzić w Hiszpanii. Najpierw miesiąc pracować w hotelu, który jest własnością naszej kuzynki, a potem pojechać do dziewczyny, którą poznał na kursie języka angielskiego w ub. roku w Anglii. Od tamtej pory zdążył się nauczyć języka Cervantesa na tyle, by dać sobie dobrze radę. Uczucia to silna motywacja do pracy.

Szliśmy niemal dwie godziny. Przeszliśmy 6 ? 7 km. Zasłużyliśmy więc na obiad. Były resztki pieczonego indyka, pasztet z różnych wątróbek z dodatkiem koniaku, sernik lekki jak puch i okruszki mazurków. Do tego gewurztraminer z Trentino. Piękny dzień!

 

 

A to jest kwiat modrzewia z naszego ogrodu