Wiosna się zbliża, pachnie i śpiewa
Po powrocie ze wsi gdzie rozstawiliśmy już stoły w ogrodzie i w altanie, uruchomiliśmy wodociag, oczyściliśmy rynny z nadmiaru sosnowego igliwia, usunęliśmy kupki łasiczek z chodnika prowadzącego z parkingu do domu, zdjęliśmy pościel z łóżek do wiosennego prania, zrobiliśmy porządek w szopce z rowerami oraz innym sprzętem i umęczeni niemal na śmierć wróciliśmy do Warszawy.
Droga była wspaniała, bo wreszcie zakończono budowę szosy (to był powrót)od Serocka do Zegrza . A w drugą stronę od Marek do Wyszkowa prowadzi droga prawdziwie europejska.
Po zatoczeniu koła znaleźliśmy się na Mokotowie. Myśl o obiedzie była coraz bardziej natarczywa. Zacząłem więc od otwarcia ostatniej butelki czyli ultima botiglia Rosso di Montalcino z ubiegłorocznych wakacji. Niech sobie winko oddycha w dekanterce. W garnku (podwójnym) zacząłem grzać wodę na spaghetti. Trochę soli, parę kropli oliwy i kuchnia w ruch.
Na patelni rozgrzałem oliwę, wycisnąłem trzy ząbki czosnku, wrzuciłem puszkę pomidorów pelati i drugą puszkę tuńczyka w oliwie, wkroiłem jeden strączek bardzo ostrej papryki i dołożyłem kilkanaście czarnych oliwek. Niech pyrkocze.
Do piekarnika włożyłem brytfankę (jednorazową z cienkiej blaszki aluminiowej), w której leżały zielone szparagi lekko posolone i z odrobiną świeżo zmielonego pieprzu ale obficie polane oliwą. 190 st. C i kwadrans na pieczenie. Ostatnie trzy minuty przy włączonym termoobiegu. Do szparagów sos z jajek na twardo roztartych widelcem z solą, pieprzem i oliwą.
Szparagi były gotowe parę minut przed kluchami. Więc mogliśmy siąść do stołu. Winko też już odetchnęło wystarczająco, by zachwycić nas aromatem.
Gdy kończyliśmy przekąskę kluski doszły do właściwego stanu – były al dente. Wrzuciłem je, po odcedzeniu, na patelnię z sosem pomidorowo-tuńczykowym i wyłączywszy grzanie przemieszałem parę razy widelcem. Gotowe!
Do spaghetti arrabiata musi być zielenina. Zrobiłem więc surowy szpinak z podsmażonymi na suchej patelni orzeszkami piniowymi i sosem winegret osłodzonym łyżką miodu. Ambrozja była zapewne niczym w porównaniu z tym szpinakiem. Zwłaszcza, że Rosso di Montalcino podkreślało słodycz sosu i ostrość makaronu.
To był obiad. Towarzyszyła mu muzyka fado w wykonaniu dwóch najwybitniejszych śpiewaczek portugalskich. Ech życie bywa piękne.
I wtedy Basia zaczęła rachunki. Makaron ( na dwie osoby) 4 zł, puszka pomidorów 3 zł, szparagi 18 zł, szpinak 5 zł, orzeszki (część paczki 4 zł), oliwa, czosnek, papryka – razem nie więcej niż 6 zł, oliwki drugie tyle, soli i pieprzu nie policzę ale wino owszem. Ta butelka w Montalcino kosztowała 7 euro. Razem więc cały obiad kosztował około 50 zł. W którejkolwiek warszawskiej restauracji włoskiej – 250 zł.
Wniosek: fajnie jest gotować w domu.
I co Wy na to?
Komentarze
…my na to, że tak to średnio wychodzi. Mam sporo notatek i zdjęć dotyczących kulinariów z Afryki, ale muszę to uporządkować. Teraz tylko przypomniał mi się szpinak – w jakiejś knajpie, doprawiony orzeszkami piniowymi i „dyżurnymi”, i było tam trochę ryżu. Bardzo niewiele, ziarenko tu i tam, ale ryż był.
Nie wiem, czy ja dośpię, bo zabrałam się za komputer…
Gospodarzu,
bardzo popieram takie rachunki 😉 Restauracje dobre są do poznawania smaków, jeśli nie ma się możliwości poznawania dobrej kuchni polskiej i zagranicznej w prywatnych domach, albo się jest kompletnym beztalenciem kulinarnym (nie znam takich, noo, może bardzo nieliczne), któremu nawet z dobrego przepisu wychodzi katastrofa 😯 Za cenę średniej jakości wina w restauracji można mieć w domu butelkę z wyższej półki, a jak trafi się włos w zupie, to przynajmniej własny 😉
Gospodarzu,
Rachunek mniej więcej zgadza się jeśli liczyć, że 1?=1zł ( suma = 47 a bez wina = 40zł ) lecz dla poprawności trzeba dodać jeszcze ze 20 zł co i tak uzasadnia zalety domowego gotowania.
Komputer niestety nie zaakceptował znaku euro i wpisał ? czyli miało być … „jeśli liczyć, że 1euro=1zł”…
Ja także jestem za.W sobotę poznawaliśmy właśnie nowe smaki i taka wiedza przeważnie ma swoją cenę ,tym razem też miała.Na co dzień,pomijając nawet niskie koszty,zdecydowanie wolę kuchnię domową.
Dziś gotuję gołąbki z kapusty włoskiej,z mięsem z dodatkiem ryżu, w sosie pomidorowym.Starczy dla nas dwojga,ale też dla syna i synowej.
Fajnie jest gotować w domu – tylko trzeba umieć 😀
Ja lubię robić podobny sos pomidorowo-tuńczykowy do spaghetti. Dodaję oba rodzaje oliwek, a także kapary i marynowany zielony pieprz – lubię, jak mi czasem jedno lub drugie chrupnie 🙂
No i parmiggiano na wierzch! Prawdziwe, ma się rozumieć, a nie żadne tam takie pseudo z torebki z hipermarketu. Inna jakość od razu.
Mądrze mówi Gospodarz i wszycy nasi goście. Kucharzenie nie jest trudne i zawsze jakoś wolałam domowe jedzenie, chociaż odświętne wyjście do restauracji też ma swoje zalety Właśnie dlatego, że odświętne, że coś nowego). Jako,że przez ponad 20 lat restaurację miałam w pracy, a kucharze też trafiali się bardzo dobrzy i jadać tam mogłam codziennie, opinia moja jest z dawna ugruntowana : jedzenie w domu (swoim lub cudzym) – odskok kulinarny w knajpie. Znacznie ciekawsza jest wiosna – szpaki, szparagi, szpinak i słoneczko.
Alicja – wyśpij się dobrze, bo Cię wykorzystywać będziemy.
Alicja wróciła i zachęca do podróży.
Na lwy by?
Na razie na ryby:
http://kulikowski.aminus3.com/image/2009-03-23.html
Sos pomidorowo-tuńczykowy przedstawia ten stopień trudności, z którym jeszcze sobie radzę 😉 , nawet kilka razy udało mi się zrobić i przyznać sobie *** , a raz nawet **** ( na pięć, a nie dziesięć możliwych 😉 )
Pyszny obiadek! 🙂 Muszę kiedyś zrobić taki sos – wygląda na łatwy i szybki.
Do stołu dosiadła (dosiadł?) się kasa i sprawdziła rachunki – wychodzi na to, że ma rację. 🙂
A z tą wiosną, to chyba przesada! U mnie cztery razy dzisiaj padał grad, jest szaro, buro i ponuro! 🙁
Mimo pogody – smakowitego dnia! 🙂
Wino kupione niemal rok temu dziś już prawie nic nie kosztuje. W każdym razie ja tego kosztu boleśnie nie odczuwam. Ale Kasa (witam serdecznie!)oczywiście ma rację. W księgowości wszystko musi się zgadzać.
Mam do pana, Panie Piotrze, prośbę – zgodnie z Pana zapewnieniem, że można Pana pytać o wszystko. Chciałem cykorię zrobić duszoną w jakimś sosie: beszamelowym, cytrynowym lub serowym. We wszystkich moich książkach występują trzy metody przygotowawcze: obgotowywanie całej cykorii, obsmażanie całej i obsmażanie pokrojonych plasterków o grubości 1 cm. Co Pan sądzi na ten temat?
Pozdrowienia
Miło jest gotować w domu i we dwoje mieszać sos,
ten wspaniały zapach cieszy jego i mój nos.
Portfel zaś odchudza każdy stolik gdzieś na mieście,
ale też lubimy czasem nowe smaki w egzotycznym cieście.
Witaj Kasa. Torlinie – blogowe specjalistki cykoriowe to Nemo i Nirrod. Przed rokiem dostałam od nich świetne przepisy. Trzeba tylko pamiętać o wycinaniu „głąba”, bo gorzki.
Torlinie, jestem ciekawa, co Gospodarz podpowie Ci
w sprawie cykorii. Czekam też na podpowiedzi Nemo i Nirrod.
Ja robię cykorię z szynką zapiekaną pod beszamelem.
Zaczynam od obgotowania i dokładnego odsączenia cykorii z wody.
co tu jest dzisiaj grane?
Do knajp już Wam odechciewa sie chodzić?
Naturalnie ze do jedzenia w knajpach potrzebne są dobre zęby. Żucie to rodzaj sportu dla szczek. Chyba ze zadowoli się ludź zupą.
Żreć czy dać się pożreć?
Gotowanie to przyjemność, czytalem i o tym. Pitraszenie jest błogosławieństwem. Tez tak piszą. Albo ze pichcenie jest erotyczne 😆 bez komentarza
Nie jestem nożowym fetyszystą. Duży mały i jeden średni w zupełności wystarczy.
Gotowanie w domu, wiem o tym i nie musi mi tu nikt przyznawać racji, jest w końcu tylko koniecznością, niekiedy zdrowotna i to dociera do mnie. Ale śmiechu warte jest słuchanie niekiedy o wzniosłości takiego poczynania. O potrzebie nowych doznań, emocji czy myśli, o zdawaniu sobie sprawy z swoich możliwości, chyba finansowych tylko.
Klepnę jeszcze tylko trochę.
Nie ma nic piękniejszego niż wybranie się w nowe miejsce we dwoje i być otwartym dla nowo poznanych. Dla przyjemności, nie z obowiązku. Posłuchać, jakie mają doznania odczucia przeżycia.
Coś nowego, coś innego i coś świeżego. Mi za każdym razem dodaje toto nowego smaku życia
+ jeszcze dobrego tygodnia
Torlin,
tutaj masz przepisy Nirrodka, zerknij:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/Cykoria-przepisy_Nirrod.html
Torlinie,
tu Gospodarz pokazuje, co i jak:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=288
😆 biedne zwierzaki te kociaki afrykanskie.
popatrzaly na Alicje i daly dyla 😆
Zapewne w tym co pisze Gospodarz o jedzeniu w restauracji argumenty pekuniarne są istotne. Niemniej jednak.
Miałem okres w życiu, niezbyt długi – mniej więcej dziesięć lat. Jadałem niemal wyłącznie w restauracjach. Śniadanie około dwunastej a obiad koło siódmej wieczorem. W zależności od losu było różnie. Czasami jadało się na zapleczu w sali jadalnej dla pracowników a czasami jak paniska w sali „dla gości”. Jakość podawanego jedzenia też bywała różna z przewaga zadowalającej i sporym kawałkiem wyśmienitej.
Z tego okresu zostały mi dwie skazy. Pierwsza : nie jadam gotowanego w porze lunchu. Druga: nie jem polędwicy wołowej. Ani w domu ani w restauracji.
Do restauracji zawsze z chęcią pójdę pod warunkiem, że nie samotnie, bo nie ma nic gorszego niż samotne jedzenie w obcym miejscu. W domu jak jestem sam to sobie mogę zjeść prosto z patelni i nic. W restauracji ten wariant odpada.
Gotować umiem i lubię ale co ja się tu bedę powtarzał jak jakiś głupi….
Torlinie, najważniejsze jest wycięcie z cykorii głąba, bo jest bardzo gorzki. Potem można już dowolnie obrabiać liście w całości lub w kawałkach, jak kto woli. Byle dokładnie wyciąć ów głąb. My robimy tak: Cykoria duszona w miodzie pitnym
4 kolby cykorii,2 łyżki oliwy z oliwek, łyżeczka cukru, szczypta soli, szczypta pieprzu, pół szklanki miodu pitnego
Cykorie opłukana i osuszona podzielić na listki, odrzucając gorzki głąb.
Pokroić na paski 1-2 centymetrowe. Oliwę rozgrzać na dużej patelni, wrzucić cykorię i mieszając posolić, posłodzić i posypać szczyptą pieprzu. Kiedy cykoria stanie się lekko przejrzysta, straci jędrność, dodać miód i jeszcze chwilę poddusić. Podawać jako dodatek do ryb lub mięs, na gorąco.
lub tak:
Cykoria z nasionami lubczyku
4 kolby cykorii, pół szklanki kiełków kozieradki, 2 łyżki usiekanych orzechów włoskich, łyżka nasion lubczyku, 2 łyżki soku z cytryny, łyżeczka miodu 3 łyżki oliwy, łyżka przegotowanej wody, sól, biały pieprz
Miód, wodę, oliwę i sok z cytryny zmieszać razem dodając sól, szczyptę zmielonego białego pieprzu, schłodzić. Obraną cebulę pokroić w cienkie plasterki, ułożyć na sicie przelać wrzątkiem, a potem zimną wodą. Osączyć. Z cykorii usunąć głąby, pokroić w grube paski, połączyć z cebulą, kiełkami kozieradki i orzechami, polać sosem miodowym, dokładnie wymieszać i na koniec posypać nasionami lubczyku.
Smacznego.
P.S.
Nie jadam tej polędwicy nie dlatego, że jestem opbrzydliwy czy coś. Drogie po prostu i nijakie. Jest tyle dobrego mięsa. Dajcie mi kawałek dobrze odwieszonej starej krowy z przedniej części, takiej do gotowania to ja dopiero coś upichcę. Oczywiście antrykot jest w porządku, jadam przecież.
no wiesz nemo
o stare sanki robic miedzynarodowa awanture. tegoroczny sezon juzsie konczy i przez kolejne miesiace bedziesz sie o stare sanki obijac.
tak sie zagotowac 😳
johnny,
tam nie chodziło o sanki tylko o sznurek.
No to zanim Afryka dzika na stol zawita wrzuce zdjecia z sobotniej wycieczki do tzw. Badlands czyli terenow o iscie ksiezycowym krajobrazie. Polozone jakies 200 km na wschod od Calgary. Niestety zadnych kulinarnych wrazen nie bylo jako ze w miasteczku obok (Brooks) nie bylo zadnej sensownej knajpki jakie bywaja w innych podobnych, takich w miejscowym kowboiskim stylu. Wracajac i sie rozgladajac a duzo nie trzeba bylo bo po drodze raptem jedna miejscowosc wrocilismy do Calgary. Wczoraj za to byla pyszna ges.
Zdjecia przelatuja w ok 90 sec. w sam raz na mala drzemka. Niestety moje podobizny sa tam 3 bo glownie robie to dla rodziny 🙂
http://www.flickr.com/photos/slawomir/sets/72157615769365624/show/
ASzyszu – cożeż Ty piszesz, że polędwica mijaka w smaku! Obraza boska i tyle/ Daj mi polędwicę (a dużo) i ja z niej zrobię delikatesy. Nawet nie bardzo mięsna Młodsza na myśl o zrazikach z grzybami albo o zrazie otaczanym boczkiem z brzoskwinią, posapuje z uciechy. Bez smaku! Horrendum!!!
No właśnie, z grzybami, boczkiem, brzoskwinią. Tournedos Rossini i inne takie.
Skąd ten smak sie ma brac w tej poledwicy jak tam tłuszczu prawie nie ma? W restauracji to bardzo wygodne w uźyciu mięso. Klient lubi – bo „ekskluzywne”. Kucharz też, bo raz dwa na patelni w parę minut upitrasi, sosem berneńskim podleje albo uflambiruje przy stole klienta i jest.
I nikt mi nie przetłumaczy…
O wlasnie w jednym miejscu jest cale pole szalwi. No teraz takie nieco suche ale zawsze. W lecie ladnie pachnie.
Jak kucharz robi bulion jako podstawę smakową do sosów i zup to z czego on to robi? Z polędwicy?
A „chateaubriand” jeden z najwspanialszych sposobow zrobienia poledwicy i genialny moim zdaniem sos? Nomen omen w piatek mialem steka z poledwicy choc przyznac musze ze preferuje inny kawalek miesa na steka ale krucha byla poledwiczka jak zawsze i dobrze przyprawiona czyli w tym wypadku prosto i po miescowemu czyli stek bez zadnych bron Boze sosow. Poledwica nie jest zla.
Kości z ochłapami do garka wrzuci, zielska różnego, jarzyn i temu podobnych. Z tego te smaki w końcu do tej polędwicy dodaje.
Też mnie ASzysz zadziwił swoją opinią na temat polędwicy.
Polędwicę w bardzo smakowitym wydaniu jadłam w minionym
tygodniu właśnie ….we włoskiej,warszawskiej restauracji 🙂
yyc,
przeczytaj sobie:
http://en.wikipedia.org/wiki/Chateaubriand_steak
Akapit zaczynający się od: „At the time of Vicomte”
Ja nie twierdzę, że polędwica jest zła jedynie że jest mało smaku w tejże.
Wiem, wiem ja zreszta tez wole inne kawalki jako ze najbardziej lubie mieso grilowane. Ale wiesz tak sobie mysle ze kiedys w Kraju to poza poledwica nic innego dobrego na steka nie bylo bo mieso twarda jak cholera poza krucha poledwica. Roze potrawy wymyslano z roznych powodow i sa dobre. W Kraju sie teraz pewnie zmienilo, ale mam rzadka okazje sprawdzenia. Jak tu przyjechalem gdzie z duma twiedza, ze maja najlepsza wolowine na swiecie a na pewno maja bardzo dobra to zrobienie steka stalo sie naprawde wielka radoscia.
No wlasnie sirloin glownie uzywany jest na steki. Tzw „New York Cut” w restauracjach oznacza wlasnie sirloin i jest zawsze najdrozszy. Najpopularniejszy jest chyba jednak Rib Eye tzn w moich okolicach. Kruchutki i dobry wlasnie dlatego, ze poprzecinany zylkami tluszczu. Zgadzam sie. Poledwica ma wedlug mnie jedna wielka zalete. Jakbys nie zrobil albo nie spapral to zawsze jest krucha 🙂
Dlatego w restauracjach jest popularna. Nawet niezbyt zdolny czy doświadczony kucharz zrobi.
Ale ze smakiem to już inna para kaloszy.
yyc – czy pozwolisz Młodszej Pyrze dołączyć Twoje zdjęcia do jej szkolnej strony geologiczno – geograficznej? Ona żeruje m.in. na Blogowiczach, ale zawsze podaje autora zdjęć.
Bardzo wszystkim dziękuję, z Gospodarzem na pierwszym miejscu. Ale oznacza to, że każdy z tych trzech sposobów jest dobry. Dzięki.
A moje gołąbki już prawie gotowe,dopiekają się w piekarniku i pięknie pachną.Nie jestem pewna,czy dobrze zrobiłam, w ogóle o nich wspominając ze względu na Nowego.Dla nas to żadna specjalna atrakcja,ale jeśli Nowy też je lubi,a sam sobie nie ugotuje,to będę miała go na sumieniu.Z gołąbkami jest dużo pracy,trzeba mieć duże garnki,a dla jednej osoby za dużo zachodu.Mam więc cichą nadzieję,że nie narobiłam smaku Nowemu.
Znaczna część moich gołąbków odfrunie jutro do Gdyni,gdzie jest niecierpliwie oczekiwana,tym bardziej,że wystąpiły tam / tj.u syna i synowej / kuchenne utrudnienia.
Johnny,
sanki takie czy owakie 🙄 To jest środek lokomocji! Abyś mnie zrozumiał, to wyobraź sobie, że przy idealnych warunkach popłynąłeś na ulubionej desce na wysepkę spory kawał od brzegu. Wdałeś się w rozmowę z tubylką albo wychylasz chłodny napój, a tu Ci jakiś Albańczyk podprowadza deskę i płynie sobie w siną dal. Ty wracasz do brzegu wpław i myślisz sobie: a co tam, sezon się kończy, nie będę wszczynał awantury… Tak sobie myślisz? Albo jak Ci rower gwizdną z dala od cywilizacji?
No i ten sznurek. Sznurka nie daruję 👿
Co do polędwicy, to Aszysz ma rację. Bez zielonego pieprzu i koniaku, albo masełka z czosnkiem i pietruszką to taki kawałek nie ma smaku, tyle że pogryźć się da. Też wolę dobry antrykot.
Pyra z wielka przyjemnoscia. Jak by chciala jakies wybrane w lepszej rezolucji to daj znac podesle e-mailem.
Nie wolę, ale lubię. A najbardziej lubię coś tak prymitywnego jak gotowana wołowina z kością (pręga, żeberka, szponder) warunek jeden – nie może to być wołowina ugotowana „na śmierć”. Na gorąco na zimno, z chrzanem czy sosami, czy wyżerana „tak sobie” na suchym chlebie.
Z życia wielkich kotów: przed chwilą radio podało, że poszukiwania wielkiej czarnej pumy grasującej na Dolnym Śląsku trwają bardzo intesywnie. Ostatnio kot ten zagryzł i zjadł (choć nie w całości) sarnę.
Gdzie jest Alicja?! Tylko ona wytropi i usidli pumę!
domowe gotowanie ma swoje zalety i gotowana dobrze wolowina tez 🙂 ale jakby sie komus dzis w Wwie nie chcialo przygotowywac lunch’u polecam malenki nowy lokal Ogrodowa Cafe a tam Ole i Bruna. Serwuja ponoc niezle kanapki. Mozna przekazac uklony od Wandy z Teksasu, ciekawe jak zareaguja. Trafic nie jest latwo, ma byc stary rower na ulicy jako znak rozpoznawczy 🙂
Mnie się ciągle ta terminologia mięsna miesza ale według mnie najlepszy kawał wołu do kuchhni w domu pochodzi z przedniej górnej części półtuszy. Tak jak na załączonym filmie, to co ten pan w fartuchu wykrawa.
http://www.svenskkottinformation.se/not_783/entrecote-med-hogrev/
bliżej szyi to „högrev” (nie znam polskiego odpowiednika) a bliżej ogona to antrykot.
Więcej się nie będę wymądrzał. Jak wczoraj obiecałem do tej pory udało mi się dziś nie dokonać niczego nadzwyczajnego.
Aszyszu,
może to rozbratel?
ASzysz, sam sobie zaprzeczasz:
„Kości z ochłapami do garka wrzuci, zielska różnego, jarzyn i temu podobnych.
Z samych kości z ochłapami, tak jak i z samej polędwicy, smaku nie udziabiesz. Potrzebne są dodatki smakowe.
Reszta jest kwestią gustu.
Wpisuję czwarty raz 9111 i g111 a ten ciągle gada, że źle.
Komu dać w łeb, żeby oprzytomniał?
Według niemieckiego schematu rpzbioru tuszy to częściowo tak ale w większości nie.
http://pl.foodlexicon.org/r0000390.php
wcale sobie nie zaprzeczam – cytujesz przecież, że i zielska różne i jarzyny i temu podobne. To są właśnie te dodatki smakowe…
Aszyszu,
to już wiem: Hochrippe 😉
Rib roast, rib eye steak – między szóstym i dwunastym żebrem. Może w Polsce nie bawią się w takie szczegóły? W ogóle to polskie nazewnictwo wołowych kawałków jest germańskie lub francuskie : rumsztyk, rozbratel, antrykot…
Zaprzeczasz!
Chwilę wsześniej, jak Pyra opisywała przyrządzanie smakowitej polędwicy i napisała o grzybkach itp., zareagowałeś – no właśnie, trzeba dodatków, bo samo mięso nie ma smaku.
A za chwilę piszesz to samo o innym kawałku mięsa i już nie widzisz sprzeczności.
Ma prawo Ci smakować taki, czy inny kawałek, ale wszystkie one wrzucone do ‚gołej’ wody będą tak samo bez smaku. 😉
Tylko, tak sobie mysle, za jak sie rzuci na grila jakikolwiek kawalek miesa to tez w sumie jest bez smaku jesli sie nie przyprawi.
Tu Młodsza
Alicjo witaj serdecznie! Południowa jest w pierwszej piątce krajów które odwiedzę jeśli wygram w totka 😀 (na pierwszym jest Nowa Zelandia a Kanada zaraz za nią :D)
yyc na pewno sie uśmiechnę po kilka fotek ale nie mogę się teraz zastanawiać które bo zaraz mam korki…. uwierzycie, że ktoś bierze korki z geografii? No ale jak ktos mówi, że polędwica nie ma smaku ( z czym sie absolutnie, jak i rodzicielka, nie zgadzam)…. Poza tym, przecież wszystko co zjadliwe bez przypraw jest „bez smaku” 😉 Swoją droga dobrze że nie żyjemy w średniowieczu. Buźka i lecę drukowac lekcje.
Wracajac do cen to szparagi widze drozsze w Polsce niz tutaj. Tzn taki pek jakies pol kilo kosztuje $2.99 co teraz jest chyba ok. 8-9 zl (zalezy od dnia tak sie ta zlotowka kreci). Biale szparagi byly prawie niedostepne jeszcze ze 2-3 lata temu teraz juz sa na codzien, choc zielone dominuja. I ostatnio widze robia je coz ciensze, takie chudzinki co i pewnie sie lepiej je ale cos za bardzo anorektycznie wygladaja. Szparagi uwielbiam choc kiedys bedac bardzo sezonowe jakos wieksze wrazenie robily. Teraz mozna jesc caly rok i juz nie ta sama radosc.
Kolezanka wrocila wlasnie z Kuby (wyspy jak wulkan goracej) i podeslala mala relacje z wycieczki miedzy innymi to zdjecie, ktore lasuchom przekazuje. Chyba w chotelowej restauracji: ryba o nie znanej nazwie (nie przzywiazywala wagi zeby zapamietac ale ponoc bardzo smaczna), ryz posypany czarna fasola, yamsy (slodkie pataty) i jakies inne wazywka.
http://farm4.static.flickr.com/3649/3378856329_3dfea587e2_o.jpg
Relacja z frontu pogodowego. Calgary pelne slonce, niebieskie niebo, roza wiatrow ucichla. Temp. nieznana ale chyba kolo zera. Sniegu w sobotnia noc napadalo co niemiara i slizgo wczoraj bylo na bocznych drogach jak cholera bo pod sniegiem sie robil taki lod z woda. Dzisiaj za to wyglada wszystko wrecz przeswietnie. Czysciutko i bielutko no i mrozow nie ma. Az sie chce gdzies pojechac a tu w biurze trzeba siedziec. Nie ma sprawiedliwosci, nie ma.
yyc – też Ci się, chłopie, zachciało sprawiedliwości. Nie masz skromniejszych wymagań, Pyrze grozi pomieszanie poplĄTANIEM. jUTRO wAM BAPISZĘ, CO TO ZNACZY MIEĆ W zasięgu uszu dwa wyjĄCE PRZEz 8 GODZIN PSY. iDĘ SOBIE DZIABNĄĆ coś na uspokojenie. Do jutra
O mi przypomnialas Pyro. Wczoraj na obiadku z gesia bedac zrobilem zdjec pare jej psa. To jest shiloh (chyba tak sie pisze) i jest niesamowicie przystojny pies. Ogon to ma taki, ze kazdy lisek chytrusek by mu kity pozazdroscil. Musze jakies zdjecie wstawic dla poparcia slow. Taki srebrny wilczur tylko bez opadajacego tylka, niesamowicie mieciutkie futerko i potezne lapy. Opisuje bo wlasnie wrzucilem google images i wychodza jakies rozne rozniste shiloh.
Pyro nie zazdroszczę wyjących psów, ale potępieńczo drący się o 4 nad ranem kot sąsiada – też do przyjemności nie należy 😉 i jak tu po takiej pobudce zaczynać z entuzjazmem nowy dzień 😉
Ha, mnie kiedys na wakacjach koguty budzily o 2-3 nad ranem. Zeby to byly moje to by w garnku wyladowaly a tak to tylko moglem pozniej nieco odespac.
Gęś ma psa? 😯 A właściwie, to niby dlaczego nie? 🙂
Popieram takie zabawy! 😀 Bo gotowanie to czysta radość! Można eksperymentować, łączyć, mieszać i w dodatku angażować w to innych a wtedy dobra zabawa gwarantowana! 😀
Tez staram się w to wciągać znajomych a na blogu enjoycooking.pl – wszystkich! Bo tyle satysfakcji co własnoręcznie przygotowany pyszny smakołyk, na codzień daje niewiele rzeczy 🙂
Gospodarzu laczmy widelce! 🙂
🙂 No tak wyszlo, tylko ze ges w garnku a pies ma sie dobrze. Wlascicielka oczywiscie 🙂
Gospodyni znaczy sie ma psa.
straszna jest nie tyle pora pobudki co sposób wykonania 😉 tych upiornych dźwięków nie można potem długo zapomnieć
ps.
czekam na zdjęcia psa 🙂 zajrzę jutro, mam nadzieję, że coś będzie 🙂
Skoro o gesiach,to na moim osiedlu sa takie dwie madrale.Jakies takie czarno bialo czerwone ptaszydla,ktore rozgoscily sie nad kanalem.Widac znudzilo im sie poszukiwanie karmy,wiec chodza co dnia na zebry.Wyglada to bardzo smiesznie.Ptaszydla spacerowym krokiem przechadzaja sie po chodniku i przed kazdym domem stoja chwilke,czekajac na kawalki chleba.Jak nikt nie wychodzi,ida dalej.Maja anielska cierpliwosc.Zebractwo zajmuje im pol dnia.Ci co ulegli,klna w zywe kamienie,bo juz sie od ptaszydel nie uwolnia,a przed domem moga zawsze liczyc na „pachnaca” pamiatke 😆
A u mnie dzisiaj tez byl szpinak i na dodatek z nielubiona przez Andrzeja poledwica,hi hi…………………….
Hej.
Tutejsze gesi zwane nomen omen Kanadyjskimi 🙂 (canada goose, branta canadiensis) wlasnie wracaja i cale sznury/klucze na niebie. Niektore zreszta juz nawet nie odlatuja na zime bo bliskosc czlowieka daje im wyzywienie caly rok. Nie tak kolorowa ale calkiem ladna. Zdjecie z googla.
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/archive/4/4e/20070321031145!Canada-Goose-Szmurlo.jpg
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/archive/4/4e/20070321031145!Canada-Goose-Szmurlo.jpg
Nie chce sie zrobic sznureczek to kichal na sznureczka.
Ostatrnia proba
http://images.google.ca/imgres?imgurl=http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/archive/4/4e/20070321031145!Canada-Goose-Szmurlo.jpg&imgrefurl=http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Canada-Goose-Szmurlo.jpg&usg=__YAGMXkTtq2PMrEN2b2Rfdzu3LlA=&h=1008&w=1512&sz=89&hl=en&start=9&tbnid=R4-oj23FP1G8lM:&tbnh=100&tbnw=150&prev=/images%3Fq%3Dcanada%2Bgoose%26gbv%3D2%26hl%3Den
yyc – podaję Ci stronkę, którą kiedyś podał Jędrzej:
http://www.kurshtml.boo.pl/html/odsylacz_do_adresu_internetowego,zielony.html
Korzystając ze wzoru można umieścić długi adres i jakiś własny tytulik, a wszystko świetnie się zmieści i estetycznie wygląda. 😉
A tu jeszcze czeka wpis na akceptacje a to juz nie sznureczek tylko lina okretowa. Mam nadzieje ze nie puszcza tego wpisu 🙂 Wstydliwa ta ges jakas.
yyc!
Jak czeka na akceptację to znaczy, że coś zmieniłeś w danych.
Ja teraz wykonam dokładnie polecenie ze strony dla zielonych, wpiszę w środek podany przez Ciebie adres strony i nadam nazwę gęś kanadyjska yyc
No i jaka ladna gaska, dzieki mt7 🙂
Hej, hej!
Zjadłam obiad, cienka zupka z kapusty słodkiej, coś przejedliśmy się w podróży. Jerzor właśnie zapodał, że cienka zupka jest bardzo dobra. No to doskonale.
Poza tym pranie po podróży i takie tam. Powoli zbieram zdjęcia – zaczne od Londynu.
A gąski kanadyjskie kiedyś przyłapałam przy wylocie. Z pumą niech sobie radzą, bo nie wybieram się wcześniej, niż we wrześniu.
http://alicja.homelinux.com/news/Sily_powietrzne.jpg
Johnny, wyczytalem, ze ta slona skorupa, a raczej jej zawartosc, przypadla Ci do podniebienia, na shle, ?
ciesze sie, ze moje doswiadczenia w chaszcze nie ida, sieja, moj B. sa tacy, co maja farta, moje sledzie wyszly zupelnie do dupy, zjadlem z zemsty zagryzajac groszkiem, na wszelki wypadek w ciemnym, zeby nikt tego pogromu nie ogladal, oczywiscie pogrom dotyczyl tylko moich smakowych narzadow, rano musialem wstac nieco wczesniej, poza tym ok,
wiem, ze nie na temat, ale od serca,
ges lubie, jak lata ( nie jak leci )
wolowina, to dla mnie côte ( zebro ) persillé ( z przerostami tluszczu )
na ruszcie, krwista, sosy moga byc, ale, o czym juz kiedys zreszta bylo gadane, smardzowemu zaden nie podskoczy
To gdzie ten Londyn?
Chyba idę już spać. 😉
mt7, opuscilas lekcje? kolo Dublina, ponizej Oslo 🙂
Krystyno,
Oczywiscie, ze mi narobilas smaku, ale w ogole sie nie przejmuj. Nie takie tortury musialem juz przechodzic zagladajac tutaj zanim jeszcze sie ujawnilem. Poza tym ja nie jestem taki wymagajacy, na razie placki wystarcza. Nikt mi nie powiedzial, ze do ich przyrzadzenia tez potrzebne sa dwie osoby, jedna do smazenia….., a ta druga to ja. Ale jakos sobie dalem rade. nawet zdjecia zrobilem, ale nie wiem jak inni wklejaja swoje fotki, ze mozemy je pozniej ogladac.
W ogole to mam sporo roznych zdjec, nawet Wielka Agora czasami kupi jakies jedno, ale jak je tutaj wkleic – nie wiem.
Alicja naobiecywala, ze beda rozne afrykansko – foto – atrakcje, ale jak na razie obiecanki – cacanki. rzucila na otarcie lez stado gesi z kanady i to wszystko. Takie gesi ja mam tutaj na codzien tysiacami.
Nowy, musi dziewczyna nieco sie zorganizowac. Afryka dzika moze jutro na sniadanie bedzie. Tzn najpierw stolica imperium a potem kolonie 🙂
Wiekszosc ludzi ma widze web albums porobione i tamm wklada zdjecia i potem podaje linki.
Kasa witaj, jestem Nowy. Ty przynajmniej bogaty nick sobie wybrales, to sie nikt nie czepia, mnie strasznie krytykowali.
yyc,
Ja to oczywiscie rozumiem, tak miedzy nami, to ja podziwiam, ze z kazdego zakatka pisala, ale troszke podraznic sie nie zaszkodzi.
To, ze ludzie maja web albums to ja widze, ale nie widze jak oni to zrobili, zeby je miec.
Zgoogluj picasa i ci sie otworzy googlowy web albums a dalej to po instrukcji. Ja osobiscie uzywam filckr (Yahoo) bo cos mi sie na starym komputerze w domu nie chciala picasa otworzyc. Picasa widze jest chyba najpopularniejsza. A potem to juz zdjecia beda fruwaly albo slide shows nam zaserwujesz. Milej zabawy zycze 🙂
A co do nikow to mi tez Pyra powiedziala ze sie jej z segregatorem kojarze a do segregatorow gadac nie bedzie. Tylko ze ja yyc mam w wielu miejscach i juz nie zmieniam. Zdawalo mi sie ze krotki to dobrze. No i to moje miasto w lotniskowej nomenklaturze (Calgary).
I dobrze zmniejszac zdjecia bo oni i tak je zmniejszaja a limit jest 100mB co i duzo i malo (chyba ze chcesz extra zaplacic to wiecej bedzie. Moje zdjecia maja na ogol jakies 4 mega z zmniejszam do ok 500-700kB. Jakosc taka jaka jest. No ale jak wysylales zdjecia do prasy to pewnie to wiesz…
A ten limit to licza jak im wysylasz a nie po ichnim zmniejszeniu.
Acha picasa kaze ci zaladowac jakis ich maly programik (z tym mialem u siebie problem) a flickr nic nie chcial. Zmieniam maszyna ale poki co mam 12 letni komputer wiec sobie mozesz wyobrazic co to jest 🙂
No i ten limit to na miesiac. W picasie nie wiem czy jest i jaki.
Uff chyba juz wszystko 🙂
Dzieki wielkie. Sprobuje, moze sie uda.
Poczatkowo myslalem, ze mieszkasz w Washington State. Calgary znam tylko z opowiadan – przez dlugie lata mialem tam bliskiego kuzyna, ale wrocil do Polski. W Kanadzie bylem tylko w Toronto i Montrealu, czyli wschod i to tylko lizniecie. Do gor ciagnie mnie bardzo, chociaz wychowalem sie na nizinach (Warszawa), stad te moje wedrowki na polnoc wschodnich stanow, gdzie gorzysto i pieknie.
Jak sie nie ma co sie lubi, to sie lubi co sie ma – ocean, gdy go dobrze sie pozna, tez ma swoje piekno i tajemnice, ale tego nie mozna zobaczyc lezac plackiem na plazy, tak malo ludzi to rozumie.
Znowu sie zagolopowalem.
Mnie z kolei do morza ciagnie bo najblizsze 1000 km ode mnie. Ale Vermont czy New York tez piekne, znam tylko ze zdjec i opowiadan. Slyszalem ze zwlaszcza na jesien kolory powalaja. Ja w zeszlym roku w czerwcu lipcu wybralem sie na Yukon i Alsake i bylem zachwycony. W ogole piekny jest ten kontynent i bezpieczny w porownaniu. Ale swiat ciagnie. W tym roku najpierw Bahamas a potem do Europy a za rok jak wyjdzie to Ameryka Poludniowa. No nic doscyc snucia planow. Mam nadzieje ze ci wyjdzie wszystko w zakladaniu albumu i zobaczymy wkrotce Twoje zdjecia.
yyc
Alaska to bylo do niedawna moje marzenie, chcialem tam pojechac na jakis czas, ale nigdy nie znalazlem zaczepienia – wiesz praca, pierwsze mieszkanie itd. Dzisiaj juz nie te lata, juz niestety za pozno. Kilka spraw sie Panu Bogu nie udalo zrobic dobrze – przede wszystkim zycie za krotkie i starosc – to jeden wielki niewypal.
Jestem, mozna tak rzec, z wyksztalcenia przyrodnikiem, wiec Alaska w czerwcu i lipcu, gdy cala przyroda pedzi, zeby zdazyc, to jest cos, co bardzo mnie zawsze frapowalo, to cos, w czym chcialem uczestniczyc. Niestey, jak dotad, nigdy tego nie widzialem. Przypuszczam, ze podobne cuda mozna ogladac jeszcze tylko na Syberii.
I znowu zapominam, ze to blog o innym profilu, chociaz Andrzej Szyszkiewicz mowi, zebym siae absolutnie nie przejmowal. Moze ma racje.
Ty wiesz ze Syberia mnie calkiem serio ciagnie ale pewnie juz sie tam nie da dojechac. Jak piszesz czasu malo, latka leca i tyle innych miejsc. Do tego urlopu jest tyle ile jest a i fundusze maja swoje limity. No i chcialbym kiedys zrobic ture przez Stany. Tak ode mnie do Washington i w dol Oregon, Kalifornia potem poludniem do Nowego Orleanu dalej Floryda i w gore wschodnim wybrzezem. Moze mi sie uda kolegow namowic i taka wspolna wyprawe zrobic. W grupie razniej i taniej.
O tej porze Europa juz dawno spi a rano jak wejda to bedzie nowy temat to juz tu pewnie nikt nie zajrzy wiec o czym by sie nie pisalo to pewnie bez roznicy. No i podroze jakos zawsze mie sie z zarelkiem kojarzyly. Gdzie nie jechalem to tylko miejscowym jedzeniem zylem. Do tej pory wiele miejsc pamietam wlasnie z kuchni.
Tak sobie teraz mysle ze i Gospodarz pisuje mile relacje ze swoich podrozy kulinarnych. Lazikowanie po swiecie bez wrazen kulinarnych to jak niedoprawiony obiad.
Tak, oni wszyscy spia, a my tu gadu, gadu.
Mnie jeszcze wciaz cos gna po swiecie, a tu juz naprawde najwyzszy czas sie ustatkowac i osiasc na jakiejs zyciowej mieliznie.
Gospodarzowi udalo sie stworzyc blog jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny, z cudownymi ludzmi, dlatego tutaj zapukalem. Masz racje, nawet ja, ktory bardziej je po to zeby zyc, niz zyje, zeby jesc, czuje sie tutaj bardzo dobrze. Dopiero wszedlem, a jakbym tu byl od zawsze. Cos nieprawdopodobnego. Do jutra.
Powoli…nie wiecie, ile tych zdjęć sie uzbierało, nie mogę tak szast-prast, i jeszcze chciałabym podpisać. Srodek nocy u mnie, a ja ślęczę nad Londynem. Jak nie zrobię tego teraz i porządnie, to już potem pewnie nie zrobię.
A w ogóle w Afryce przydaje się cierpliwość – tam ludzie poruszają sie niespiesznie, im goręcej, tym wolniej. No więc cierpliwości, Szampaństwo, jestem dopiero dzien po podróży!
I dzień dobry Wam wszystkim 🙂
Hej, dzień już wstał i Pyra dawno i po trawnikach już Radzio gazetę psią przeczytał i na wierzbie białej (albo płaczącej) już delikatna, żółta mgiełka. Z opowieściami poczekam do nowego wpisu.
Dostałem wczoraj „Politykę i jej czasy” Radgowskiego. Bardzo Gospodarzowi dziękuję, bo jest za co. Rozczuliło mnie tłumaczenie, że książka jest naprawdę dziewicza, choć wydana w 1980. A mnie by nie przesazkadzało, gdyby była czytana przez Gospodarza i jeszcze z notatkami na marginesach. Rzeczywiście ciekawa, choć miałem czas ledwie zajrzec tylko.
Jedzeni domowe nie do zastąpienia, choć czasem bywają dania w restauracji, które się pozytywnie pamięta.
W niedzielę jeździliśmy do Bydgoszczy na koncert. Było dużo czasu, więc postanowiliśmy po drodze zwiedzić Chełmno. Wstyd przyznać, ale przelatywaliśmy obok Chełmna wielokrotnie i nigdy się nie zatrzymaliśmy. Tymczasem jest tam dużo do obejrzenia. Ratusz zastanawiający. Bardzo ładny renesans trochę jakby włoski. Przypomina trochę górną część ratusza zamojskiego, ale brak tych schodków bardzo zdobiących. Wieża wydaje się nieco krótka i to ma swoje wyjaśnienie. W XVI wieku zbudowano go jako budynek piętrowy z wysoką attyką. Wieza zaczynała się na stropie pierwszego piętra. Nie wiem, czy było ja widac przez prześwity w attyce, ale podejrzewam, że tak. Potem dobudowano Drugie piętro wewnątrz attyki wybijając w niej otwory okienne. Odtąd wieża zaczyna się od stropu II piętra. Ale i tak jest na co popatrzeć. Kilka kościołów gotyckich z XIII wieku.
Kościól farny wspaniały wewnatrz. Grubaśne kolumny wielkiej urody. Gdy patrzeć na nie spod łuku przy głównym wejściu, zachwycają harmonią przy tak wielkiej grubości. Żebra wzmocnień idą od samej posadzki pięknie zdobiąc. Bardzo też ładny kolor samej cegły.
Polasztorny zespół szpitalny zachwyca z zewnątrz. Wewnątrz przez chwilę udało się coś dojrzeć, gdy wyjeżdżał jakiś samochód. Rzadki przykład gotyckiego budownictwa niesakralnego i nieobronnego. W średniowieczu był tu szpital, teraz dom opieki społecznej prowadzony przez zakonnice.
Wzdłuż murów miejskich kilka ładnych bram i dobrze utrzymane parki. Niektóre budynki mieszkalne też bardzo ładne.
W Bydgoszczy był czas na obiad. Przy ul. Dworcowej, tuż przed skrzyżowaniem z Gdańską, gdzie znaleźliśmy miejsce do zaparkowania, lokal gastronomiczny o zazwie La Pasta. Z menu wynikało, że poza zupami, sałatkami i deserami rzeczywiście sa tylko potrawy z makaronu w cenie 10-14 złotych. Zupa serowa z szynką smaczna. Na drugie oboje połakomiliśmy się na lasagne z kurczakiem i szpinakiem za 11 złotych. I było świetnie. Jak na mój gust doprawione trochę za bardzo po polsku, to znaczy ja bym doprawił ostrzej. Ale nie robię z tego zarzutu, bo sam szpinak lekko ostrości dodawał, a był smaczny, co nie zawsze się kucharzom udaje. Sos serowo śmietanowy też był w porządku. Sama lazania z wierzchu dobrze przypieczona, jak lubię, ale dająca się kroić bez nadmiernego wysiłku.
Wczoraj obiad w gdyńskiej Barracudzie. Jadło nas pięć osób. Wszystkie poza mną wybrały rybę, ja „szaszłyk z krewetek” na czerwonym ryżu ze szparagami. Krewetki były dobre, ryż wydawał się też dobry, ale po godzinie zaczęło się odczuwać wrażenie, że mógł być przyrządzony lepiej. Szparagi, jak na tę porę roku, zadowalające. Ryby były powodem utyskiwań ze względu na suchość i słabe walory smakowe. Dotyczyło to także barracudy. Dwie osoby jadły dorsza na placku ziemniaczanym i placki podobno były bez zarzutu. Porcje bardzo duże, ale ja zdołałem zjeść tylko 2/3, gdyż mój talerz sprzątnięto natychmiast, gdy na minutkę odszedłem z dzwoniącym telefonem.
Wrażenia z La Pasty zdecydowanie lepsze niż z Barracudy wielokrotnie droższej. Do tego Barracuda z zewnątrz przypomina późnego Gierka, a La Pasta ma wystrój skromny ale z dużym smakiem. Na ścianach imitacje okien z prawdziwymi ramami, a na parapetach butelki oliwy, octu balsamicznego z roślinnym zdobieniem. Pomiędzy zdjęcia – a to dwóch panów pijących kawę w kapeluszach, a to pan pożerający wielką porcję makaronu z niewiarygodną jego ilością nawiniętą na widelec ze wspomaganiem łyżką.
Zastaniawiuam się, jak na tym wychodzą przy tak niskich cenach. Do tego nieomal za rogiem (no, jeszcze 100 m trzeba dodać) centrum handlowe z barem co prawda mniej ciekawym zdecydowanie i droższym, ale obleganym, gdy w La Paście w niedzielne popołudnie było pusto.
yyc!
Piszesz: „Syberia mnie całkiem serio ciągnie ” – ciekaw jestem związku Syberii z kulinariami 😀
No własnie lasagne za 11 zł ! I na dodatek świetne.
Przy takich cenach, dlaczego nie zjeść jej w restauracji
zamiast robić w domu. Szkoda,że tak rzadko bywam w Bydgoszczy !
Dla Wandy z Teksasu :
o nowej kafejce na ul.Ogrodowej w Warszawie pisała w piątkowym dodatku „Co jest grane” Gazeta Wyborcza.
A zatem wiemy, że ich specjalnością są kanapki w stylu
amerykańskim.
Alaska była marzeniem każdego, kto czytał w dzieciństwie Londona. Na zdjęciach wygląda cudownie. Znam parę osób, które zwiedzały i były zachwycone. Nasza przyjaciółka opowiada, że spotkała tam wiele osób, które przyjeżdżają tam, żeby trochę pozwiedzać i pobyć do wyczerpania zasobów finansowych. Potem wracają na kilka miesięcy do miejsc, gdzie mozna zapasy gotówki uzupełnić pracując przez pare miesięcy i znów wracają na Alaskę.
Mnie jakoś serial „Przystanek Alaska” nie wciągał. Ale pojechałbym chetnie, jednak dopiero po zjechaniu Stanów Zjednoczonych przez dwa miesiące. Na tyle mniej więcej zaplanowałem marszrute i mam nadzieję ją zrealizować za dwa lata, jeżeli jeszcze zdrowie pozwoli. Ale kanapki w stylu amerykańskim mnie nie pociągają.
Znowu awaria! Wpis będzie opóźniony! Przepraszam.
A propos kanapek w stylu amerykańskim. Wczoraj rano miałem okazję uczestniczyć w „prezentacji” pt. „Otyłość jako przewlakła choroba niezakaźna”. Wnioski były daleko idące, m.in. włączenie pedagogów szkolnych i katechetów do działań prewencyjnych przeciwko wspomnianej chorobie niezakaźnej. Obserwując stadne nawiedzanie fastfoodów byłbym ostrożny z ta niezakaźnością. We wnioskach jeszcze zakaz sprzedawania w szkołach napojów z zawartością cukru. Ponieważ autorem prezentacji była Wiceprzewodniczaca Sejmiku Województwa pomorskiego, można się spodziewać ciągu dalszego.
Zresztą tez nie popieram sprzedawania w szkołach Coca Coli z automatów i pożywienia w stylu MacDonald’s. Ale pomysł odchudzania dzieci przez katechetów wydaje mi się nieco karkołomny. Chyba, że przez tłumaczenie, iż zbyt tłuste odżywianie się narusza przykazanie „nie zabijaj”.
Kanapkę wolę w swoim stylu, czyli tak zwana kromuchę. W podróży nie pogardzę subwayem, którego można sobie samemu skomponować z proponowanych dodatków.
Poniżej pocztówki z Londynu, było troche czasu zanim odlot do Jo’burga. Egzotyczne to one nie są, ale…kto ciekawy, moze zerknąć.
http://picasaweb.google.ca/alicja.adwent/RPALondon02032009#
Wcięło wszystko. Londyn nie taki, jaki lubię, może poza Tamizą i mostem. Najbardziej lubię te oazy spokoju – domki z kolumienkami stojące na skwerkach pomiędzy arteriami. Ale jagnięcina wygląda amakowicie. Zdjęcie, które zapowioada się dobrze – zaułek – przede mną się ukrywa
Pyra ma dobrze. Gra w totka i może jeszcze zwiedzić Nową Zelandię. Ja nie gram i jestem prawie pewny, że NZ ani Australii nigdy nie zobaczę. Ameryki mam jeszcze nadzieję zwiedzic. Najpierw USA, potem Meksyk, jeszce później trochę z Południowej i wreszcie Alaskę.
Jeszcze pozostaje ewentualność, że do Nowej Zelandii przymusi dziecko, ale to mało prawdopodobne.
Znów wszystkich wystraszyłem. Nie można sobie pomarzyć trochę?
Alicjo- zdjecia obejrzalam,”odwiedzilam” stare katy!! Bardzo lubie to miasto i jak pisze Stanislaw,te ‚ichnie” parki,skwery,no i zeby nie zapomniec galerie,muzea……………………a jagniecina wyglada pysznie 🙂
Stanisławie,
nikogo nie wystraszyłeś, po prostu jest nowy wpis, o porcelanie 😉