Knajpy Lwowa

Buszując po księgarni znalazłem opasłe tomisko zatytułowane „Knajpy Lwowa”. Autor był mi nieznany – Jurij Wynnyczuk ale za to autor wstępu był znany i to doskonale. Wam zapewne też – to zmarły przed  ponad rokiem Jerzy Janicki, autor dziesiątek scenariuszy filmowych i seriali. Najsłynniejsze z nich to „Polskie drogi” i „Dom”. Radiosłuchacze zaś winni pamiętać, że Jerzy Janicki był pomysłodawcą i współautorem „Matysiaków”. Widząc więc Jego nazwisko kupilem księgę bez namysłu. I nie żałuję. Ta książka to encyklopedia obyczajów i portret miasta, które odeszło w przeszłość. To także lista obecności tam gdzie nas już nie ma polskiej inteligencji i tuzów  nauki.

Postanowiłem więc nie być skąpcem i tom ten będzie w kolejną środę nagrodą w blogowym quizie. Zanim to jednak nastąpi przedstawię Wam fragment ostatniego tekstu napisanego do tej książki przez Jerzego Janickiego:
„Kowale, szewcy, stolarze i blacharze chadzali (…) w święta w gronostajach, przy karabeli i w kontuszach, witali i żegnali koronowane głowy. A jeśli podczas uroczystych mszy i nabożeństw przychodziło im zasiadać w kolatorskich ławach katedralnych, tym bardziej naturalna stawała się ich obecność w knajpach, na ogół rezerwowanych dla innych profesji. Mój uwielbiany preceptor, niezrównany szperacz annałów lwowskich, Stanisław Wasylewski, tak opisuje kawiarnię Sznajdra u zbiegu Chorążczyzny i Akademickiej:
Czem dla Krakowa Michalik i Paon, tym była we Lwowie kawiarnia Sznajdra. Punkt zborny hetmanów kultury artystycznej w epoce Ibseno-Żeromskiej, ognisko wysokiej atmosfery duchowej miasta. Poeci, malarze, aktorzy, krytycy. (…)Kasprowicz, zanim został profesorem, wykłada tu u Sznajdra. Grają w bilard, wypijają morze czarnej kawy i modlą się do szatana słowami Carducciego: Cześć ci, szatanie, buncie z przedwieczy. Kasprowicz i Staff, Kisielewski i Jerzy Żuławski, Solski, Tadeusz Pawlikowski. Tu przy jednych stolikach „dominikańskich” (bo uczestnicy grają pod komendą Kaspra w domino) tworzy się ideologia nowej partii politycznej, przy drugich urasta i potężnieje twórczość Młodej Polski W kawiarnianym dymie, wedle obyczaju epoki. Kawiarnia Sznajdra to obóz walczących z marazmem i mieszczańsko-urzędniczą c.k. polską kołtunerią, której pomnik satyryczny wystawi Gabriela Zapolska.

Kawiarnia Sznajdra nie była w mieście wyjątkiem tak pojmowanej konfraterni, skupiającej przy swych stolikach luminarzy tej samej profesji. W legendarnej „Szkockiej” spierali się nad marmurowymi blatami stolików zabazgranych trygonometrycznymi znakami matematycy. Przy tym jeden w jednego każdy z najwyższej światowej półki: Banach, którego portret wkrótce zawiśnie obok Einsteina w ONZ-cie, Stanisław Ulam, późniejszy współtwórca bomby wodorowej, Hugo Steinhaus, niekoronowany król powojennej szkoły matematycznej. Przez jakiś czas po wojnie prosperował tam bez specjalnego powodzenia „Bar desertnyj”. Aż tu nagle od paru lat fasadę kamienicy zdobi napis, że mieści się tu bank. Bank! To jakby ożyły nagle po latach letargu uśpione w tych murach miliony cyfr i cyferek, liczb, ułamków i różniczek, kreślonych mozolnie przez lata chemicznymi ołówkami największych matematycznych luminarzy tego świata.

W kawiarni u Zalewskiego przy Akademickiej spierają się filozofowie i poloniści i tam dla wygody podpisują przy okazji indeksy uszczęśliwionym studentom.

Przy placu Mariackim 7 już od południa czekają na stałych swych bywalców stoliki głośnej kawiarni „Cafe de la Paix”. Ona bywała głośna z kilku naraz powodów, bo tu zwykła sobie wyznaczać spotkania lwowska palestra i lekarze. Dawało to okazję miejscowym prześmiewcom do nazywania kawiarni „Cafe de la… pejs”.
Artyści zaś wszelkiej maści: malarze, poeci, kompozytorzy, aktorzy i dziennikarze mieli swój Olimp w legendarnej wręcz knajpie nad knajpami „U Atlasa” na Rynku, róg Grodzickich. Knajpa „U Atlasa” (właściwe nazwisko właściciela: Edward Tarlerski) gromadziła przy swych stolikach (a w specjalnych salach i przy beczkach zastępujących krzesła) taką plejadę luminarzy ówczesnego Lwowa, taką obrosła legendą, całymi tomami memuarów i wspomnień, że zebrane dziś w jedną całość osiągnęłyby kilkutomową edycję.
Dziś, wspominając knajpy lwowskie, pominąć w tej wyliczance „Atlasa” byłoby nie nietaktem, błędem, omyłką, zaniedbaniem. Nie. Byłoby normalnym skandalem, dowodem nieuctwa i ignorancji memuarysty. To jakby w litanii triumfów polskiego oręża pominąć Grunwald albo w literaturze zapomnieć o Mickiewiczu. Wszyscy, ale to dosłownie wszyscy rzuceni losami wojny na zachód lub za ocean, jeśli już zabrali się tam za wydawanie pamiętników, to nigdy, ale to absolutnie nigdy żaden z nich nie ośmielił się pominąć „Atlasa”. Kazimierz Schleyen, Józef Mayen, Marian Hemar, Andrzej Chciuk, Józef Wittlin…

Dorzućmy jeszcze do tej wyliczanki konfraterni lwowskich łyczakowskie ogródki, gdzie konferowali po utrudzonym dniu rzeźnicy, zwani tam rezułami, krupiarze i piaskarze, dorzućmy i zielone ogródki na Pohulance, gdzie w zamierzchłych już dziejach u brzegów tamtejszego stawu stanęła restauracja Jana Diestla, obok zaś by bez zbytniej fatygi mieć zawsze pod ręką świeże piwo, funkcjonował słynny browar, który pod marką „Lwowskiego Towarzystwa Akcyjnego Browarów” zaopatrywał miasto w takie piwa, jak Marcowe, Salwator, Czarny Bock i Eksportowe. A już zwłaszcza Marcowe szło z powodzeniem w zawody z Okocimiem i Żywcem. Właścicielowi tego Towarzystwa Akcyjnego Browarów lwowskich, które jeszcze w 1896 roku założył wiedeńczyk Klein, piwo to pozwoliło uzbierać tyle forsy, że mógł sobie wkrótce u cesarza nabyć tytuł barona.”

Jutro kolejny cytat.