Z wizytą u szlachetnie urodzonego Jana Ciołka

Dzień Zaduszny był równie piękny jak i poprzedzające go dni ostatniego tygodnia października. Pełne słońce, bezwietrznie, ciepło. Tak ciągnie człeka na wieś, a tu tymczasem już po pożegnaniu i to publicznie dokonanym. Postanowiliśmy więc pojechać gdzie indziej. Np. do szlachetnie urodzonego Jana Ciołka. A jego dwór stoi w Chotyni 10 kilometrów za Garwolinem w stronę Lublina. Następcą pierwszego właściciela, który swój dwór wybudował w 1808 roku jest Pan Jarosław Cybulski, słynny sommelier i importer win. Dwór Chotynia po latach zaniedbań odzyskał swój blask. Otynkowane na biało mury, piękna i gruba strzecha, wybrukowany dziedziniec, klomby – wszystko cieszy oko przybysza. A i Jana Ciołka też by zapewne cieszyło.

W Dworze jest pensjonat (zwiedzaliśmy niemal wszystkie pokoje na piętrze nad restauracją, które noszą nazwy słynnych szczepów win), restauracja i salon win.

Jarosław Cybulski odnawiając budynki ( w jednym z nich mieszka właściciel z rodziną) starał się zachować jak najwięcej starych elementów. Kupował też stare meble a nawet stare rozbierane stodoły, by uzupełniać sufity czy obelkowania bardzo starym drewnem.

Restauracja składa się z kilku sal przeznaczonych na wielkie przyjęcia lub kameralne spotkania. My zasiedliśmy w małej sali, w której wszystkie stoliki są  zrobione ze starych maszyn do szycia (naszym zdaniem to Singer). Stół pod oknem przy którym siedliśmy we dwoje miał nawet pod spodem pedał do rozruchu maszyny. Dziś można dzięki temu „uszyć” wspaniały romans naciskając raz ów pedał a raz – przypadkiem – stopę partnerki.

Nasza wizyta wyraźnie ucieszyła załogę Dworu, bo z powodu święta było tu pustawo. Miła kelnerka zakręciła się wokół nas i szybko na maszynie do szycia czy raczej picia pojawił się chleb, masło, sok z czarnej porzeczki i woda mineralna z plasterkiem cytryny. W chwilę później już zachwycaliśmy się wspaniałym smakiem prawdziwków duszonych na sposób włoski czyli w winie, pomidorach, czosnku i cebuli. Drugą przekąskę stanowiły żabie udka smażone w ziołach, czosnku i odrobinie pieprzu. I tu nastąpił spór między nami jedzącymi. Basia twierdziła, że grzyby to mistrzostwo świata, a ja kategorycznie mówię, iż żabie udka świadczą o tym, że szef kuchni w Chotyni to złoty medalista olimpijski.

Przy drugim daniu spór zaostrzył się. Basi sola lekko pijana, bo tak brzmi jej nazwa w karcie ( idzie o solę nie o Basię), podana była w sosie z ziół prowansalskich z winem – co spowodowało nadzwyczajną delikatność ryby i cudny aromat. Mały kęs ryby, który mi został udzielony potwierdzał słuszność zachwytu. Ale zamówiony przeze mnie schabowy z kostką określony w karcie jako ulubione danie prezydenta Warszawy Aleksandra Graybnera (urzędował w latach 1837 – 1840) podany z zasmażaną kapustą buraczkami i kartoflami pieczonymi w ziołach był nie do pobicia. I mówię to z pełną odpowiedzialnością. Przestałem jadać schabowe w restauracjach jakieś dwadzieścia lat temu odchorowawszy danie podane mi w lokalu zbiorowego żywienia o pięknej nazwie Gastronomia. Teraz odważę się zamawiać schaboszczaki i w innych restauracjach. Schabowy w Chotyni był z kostką – co dodaje smaku mięsu, wspaniale panierowany mąką – dzięki czemu mięso nie wyschło, i był tak doskonale zbity…

Deserów już nie ruszyliśmy choć zarówno szarlotki jak i pierożki nadziewane jabłkami kusiły. Ale ponieważ wina mogliśmy się napić dopiero w domu po powrocie to ciągnęło nas na parking. Do kawy dostaliśmy kruche ciasteczka wyglądające jak te z przepisu naszej Babci Eufrozyny ale – tu łyżka dziegciu do tej beczki miodu – nasze są lepsze. Bardziej kruche, bardziej słodkie, z cukrem bądź z cynamonem i orzeszkiem. No po prostu lepsze , bo nasze.

Do Dworu Chotynia wybieramy się ponownie ale dopiero wtedy gdy ktoś z przyjaciół nas tam zawiezie swoim autem. Oczywiście rozumiecie dlaczego.