Chleba naszego powszedniego nie psujcie
Wspomniałem przed tygodniem o seminarium albo lepiej rzec przyjacielskim spotkaniu miłośników chleba. Zorganizował je warszawski Slow Ford czyli Piotr Petryka, jego żona Agnieszka Kręglicka i Maciej Nowak, który może występować albo jako krytyk kulinarny albo dyrektor Instytutu Teatralnego. Przyjechali na spotkanie dwaj warszawscy piekarze ( a właściwie szefowie znanych piekarni Szwajcarskiej i Grzybek), właścicielka piekarni z Mazur oraz grupa stołecznych obżartuchów. Chleba – i to różnorodnego – było pod dostatkiem. Wszyscy próbowali, jedne wypieki chwalili, inne ganili, jak to smakosze. Potem była godzinna dyskusja na temat: dlaczego chleb i bułki bywają tak często niesmaczne.
Ze słowa wstępnego, które wygłosił Maciej Nowak (największy i to dosłownie autorytet kulinarny w Warszawie – 2 m wzrostu i 160 kg wagi) wynikało, że 30 procent sprzedawanego pieczywa pochodzi z czarnego rynku. Produkują chleb i bułki piekarze pokątni, nie tylko bez certyfikatu, kontroli sanitarnej i podatków ale i bez stosowania właściwych receptur. I oni są właśnie dla prawdziwych piekarzy (a przede wszystkim dla konsumentów) największym zagrożeniem. Stosują bowiem chemiczne polepszacze, które kosztują grosze i mogą stosować niższe ceny niż ci, którzy chemii nie stosują lecz używają środków naturalnych co znaczy droższych.
Podczas spotkania usłyszałem także (i to aż dwa) zacietrzewione głosy zwolenniczek tzw. zdrowego żywienia. Jedna z nich ogłosiła, że polskie mleko i pieczywo są trujące. Od lat więc tej trucizny nie kupuje. Chleb piecze sama na zakwasie, ze zdrowej mąki i mleka. Skąd bierze mleko nie wyjaśniła. Myślę, że od własnej krowy. Po wygłoszeniu mowy opuściła zgromadzenie.
Druga aktywistka zdrowego jadła także zdyskredytowała wszystkich piekarzy. Zwłaszcza tych, którzy nie stosują zakwasu. W końcówce swej wypowiedzi ujawniła, że wierzy tylko jednej pani profesor, która wróciła zza granicy i propaguje ekologiczną żywność. A także produkuje i sprzedaje zakwas do chleba. Jedyny zdrowy. I w tym momencie przestałem słuchać owej pani.
Na szczęście były i ciekawsze głosy. Dowiedzieliśmy się więc sporo na temat mąki i jej rodzajów, a także – choć niestety niewiele – jak na pierwszy rzut oka odróżniać dobry chleb od złego. Najlepsza metoda to oczywiście spróbować. Tylko chciałbym zobaczyć sprzedawcę, który pozwala w sklepie chleb przekroić, by zobaczyć czy się nie kruszy, jak pachnie i jak smakuje.
Na koniec wymieniliśmy się adresami renomowanych piekarni, a my wyłudziliśmy bochenek chleba poligonowego z piekarni Grzybek (lecz za to zostawiliśmy na pożarcie świeżo upieczony nasz własny Chleb Piotra z ziołami, otrębami i orzechami) i udaliśmy się na zasłużoną kolację.
Podrzucam na koniec przepis na chleb (nie mój, bo już tu był publikowany lecz mojej czytelniczki). Smacznego!
Chleb pani Anny
3 szklanki maki pszennej, 2 szklanki maki razowej, 4 dag drożdży, 2 szklanki ciepłej wody lub mleka, 1 łyżeczka soli,1 łyżka cukru, 1 łyżka oleju, kminek lub inne ziarno
Zalać drożdże z jedną łyżką cukru ciepłą wodą. Dodać po chwili całą mąkę razową i jedną szklankę mąki pszennej. Wymieszać i odstawić na pół godziny w ciepłe miejsce. Po wyrośnięciu dodać resztę maki, sól, olej i wyrabiać intensywnie przez pięć minut. Ponownie odstawić do wyrośnięcia. Po pół godzinie włożyć (nie do pełna)ciasto do foremek wysmarowanych olejem. Wygładzić, posypać ziarnem. Włożyć do piekarnika rozgrzanego do 200 st. C i piec z niedomkniętymi drzwiczkami aż chleb wypełni całą foremkę. Zamknąć drzwiczki i piec jeszcze 40 min.
Chleb na zakwasie
2 kg mąki żytniej razowej, 1 łyżka kminku, 1 łyżka soli, do przygotowania form : 2 łyżki oleju, 2 łyżki mąki pszennej
Przygotować zakwas: do kamiennego garnka lub szklanego słoja wsypać 10 łyżek mąki żytniej razowej i zalać 2 szklankami ciepłej przegotowanej wody. Przykryć czystą ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na 4-5 dni (najlepsza temperatura – 30 st. C). Im dłużej zakwas kiśnie, tym chleb jest lepszy
Ciasto: Jedną szklankę żytniej mąki zalać zakwasem, tak aby powstała gęsta papka i pozostawić w ciepłym miejscu do następnego dnia, żeby wyrosło.
W przeddzień pieczenia sfermentowany rozczyn wymieszać z 3-4 szklankami wody wlać do 4 szklanek mąki przeznaczonej do pieczenia i dobrze wymieszać. Ciasto posypać mąka, nakryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na 12 godzin. W tym czasie powinno 2-3 razy powiększyć swoja objętość. Potem stopniowo dosypywać mąkę energicznie mieszając drewnianą łyżką. Następnie ciasto starannie wyrobić (ok.20 minut) z dodatkiem soli i kminku, przykryć i odstawić do wyrośnięcia na 40-50 minut. Formy wysmarować olejem, wysypać mąka pszenną i napełnić ciastem do połowy. Powierzchnię wygładzić. Formy pozostawić w ciepłym miejscu na ok. 20 min., potem posmarować ciasto ciepłą wodą za pomocą pędzelka i wstawić do piekarnika nagrzanego do temperatury 210 stopni C. Piec około 1 godzinę.
Sprawdzić patyczkiem, czy chleb upieczony. Przed wyjęciem z pieca jeszcze raz posmarować go ciepłą wodą.
Upieczony chleb pozostawić w ciepłym miejscu, aby powoli ostygł.
Komentarze
gdzie jest akcja jest i reakcja
a nawiedzonych nie brakuje
uderzmy się w pierś
z nas też niezłe grono wyznawców
może mniej zacietrzewionych
i z mniejszym przesłaniem mesjanistycznym co do żywienia
ale normalni to my nie jesteśmy
:::
jeśli kogoś interesuje domowe pieczenie chleba
to gorąco polecam „domową piekarenkę” z mojego bloga
http://piekarniatatter.blogspot.com/
:::
o swoich typach chleba wypowiem się wieczorem
jak będę po pracy
:::
miłego dnia moi drodzy
Chleb w sklepach niezbyt smaczny więc ostatnio piekę sobie szybki chlebek w kuchence mikrofalowej:
na 25 dkg mąki dodać 2 dkg drożdży, 1 jajko, 50 ml gęstej śmietany, 50 g masla, sól, drobno pokrajana młoda cebulka i koperek. Najpierw ogrzewa sie trochę mleczka z drożdżami i szczyptą cukru w kuchence 30 sek na 50% i to dodaje się do mąki. Jak wyrośnie to wyrabiam ciasto razem z jajkiem, śmietaną, roztopionym maslem, cebulką i koperkiem. Potem ogrzewam w kuchence 30 sek na 50%, jak wyrośnie to znowu zarabiam – tak 3x. Na koniec wkładam ciasto do foremki (takiej z elastycznego plastiku), posypuję z wierzchu otrąbkami pszennymi i piekę 5 min na 50% + 4 min na 100%. Potem wyjmuję go z foremki – trochę musi wystygnac ten chlebek zanim się go zje ze swieżym masełkiem np albo z masełkiem i rzodkiewką albo z serkiem.
Pycha.
Zanim o chlebie naszym powszednim, pozwalam sobie ogłosić kolejny dzień świąteczny na blogu.
Dzisiaj Wandy – a więc Echidnie naszej australijskiej same serdeczności, zdrowia, to oczywiste, pożytków rozlicznych z Wombata (też rozumie się samo przez się) urodzaju w bajkowym ogrodzie, najpiękniejszych zdjęć misiów koala i oceanu, siły na to wszystko.
Drugą Wandę znaleźliśmy natomiast w Teksasie – Wandzie TX też życzenia serdeczne.
Trzecia Wanda jest moja prywatna – Synowa – i za nią też toast wzniosę dzisiaj.
Jeżeli jest jeszcze jakaś żona, narzeczona, córka, albo inna skoligacona nosicielka tego imienia, to dopisujcie Kochani do listy
Wandom – ucałowania, ojcom – bo dziś Dzień Ojca – gratulacje i życzenia satysfakcji z dzieci. Za wszystkich świętujących toast wieczorny i pysznego chleba!
Na zdjęciu: dziewczyna w czerwonym fartuchu kroi mój bochen orzechowo-ziołowy z otrębami.
A mnie sie zrobilo zal tej pani, ktorej przestal Pan sluchac, bo potrafie sobie latwo wyobrazic, ze ci wszyscy, ktorzy nawoluja do bardziej ekologiczbych metod produkcji zywnosci, nie maja w Polsce zbyt latwego zycia. Choc przyznae, ze jest nieco lepiej niz jeszcze dwa trzy lata temu i widze coraz wiecej (wciaz za malo!) artykulow na ten temat w prasie.
Cos rzeczywiscie w tym nie ekologicznym mleku musi byc, skoro brytyjski rzad (wbrew lobby producentow) zaleca aby dzieci, kobiety ciezarne i te obciazaone rakiem piersi pily mleko organiczne.
Nie wiem jak wyglada w tej chwili, ale pamietam ze na rok-dwa przed wejsciem Polski do Unii, raport unijnych inspektorow z polskich mleczarni byl druzgocacy, co w polskiej prasie wywolalo natychmiastowy odruch obronny – czego sie nas czepiaja (nawet w liberalnej GW).
A przeciez caly ruch slowfoodowy polega takze i na tym by powrocic do tradycyjnych, bardziej czasochlonnych metod produkcji zywnosci.
Wiec dobrze, ze na takich spotkaniach pojawiaja sie namolne panie, ktore ewangelizuja.
Helenko – ja jestem człek cierpliwy, ale ewangelizatorów nie trawię. Obojętnie, czy mają rację, czy nie. Namolne namawianie mnie do czegokolwiek wywołuje u mnie natychmiastowy odruch sprzeciwu. Sądzę, że wiele osób reaguje w ten sam sposób i wysiłki namawiaczy spełzają na niczym, wręcz są odrzucane a priori. Nie znam mniej skutecznych metod działania, niż tyrady nawiedzonych.
Echidno!
Wszystkiego najlepszego. Sto lat.
Wanda to ladne imie, tak nazywala sie moja ciotka, Wszystkim Wandom serdeczne zyczenia.
Wszystkim Wandom składam najserdeczniejsze życzenia imieninowe. Wszystkiego najlepszego.
Drodzy Ojcowie,
W dniu Waszego święta dużo satysfakcji i radości z pełnienia tak zaszczytnej funkcji, jak bycie czyimś tatą.
Jak już jestem przy maszynie i żeby mi znów skleroza nie przeszkodziła
Dzień Ojca – ważny dzień i piękny dzień.
Wszystkim Ojcom blogowym życzenia radości z dzieci, bliskich kontaktów, zrozumienia.
Sama wracam wspomnieniami do mojego Ojca – mój Hiniutek był człowiekiem nietuzinkowym, niełatwym, zadziornym i pełnym dobroci, szlachetności i lojalności wobec ludzi i idei, jakie wyznawał. Nauczył mnie tak wiele, że do dziś jest moim największym autorytetem życiowym. Stale mi Go jeszcze brakuje, mimo, że pożegnaliśmy Go w 1976r
Dzień dobry.
Wszystkim Wandom życzę pogody ducha i przyjaznych ludzi wokół siebie.
Brzucho weszłam pod ten link który dajesz w swoim wpisie – i nie mogłam się nasycić tymi wspaniałymi informacjami. Dodałam go do ulubionych a wieczorem ze spokojem zwalę wszystko co się da do siebie na komputer.
Wszystkim blogowym Ojcom satysfakcji i radości z bycia ojcem.
Solenizantkom dzisiejszym smakowitego życia i zdrowia!
Co do chleba, to nie piekłam sama i chyba mi się nie chce. Lubię chleb na zakwasie i czasami kupuję. Teraz jakby łatwiej dostać dobre pieczywo.
Niedawno przeszła burza, trochę lżej oddychać.
Prawie trzydniowa nieobecność i taka przyjemność mnie ominęła jak danie wyrazu mojemu męskiemu szowinizmowi i odporu damskiej histerii. Tak poważniej, to dużo czasu straciliście, Kochani, na te głupsatwa. Co byście nie pisali, kobieta zostanie kobietą, a mężczyzna mężczyzną i nie ma się o co obrażać. Ale zespół m-o super. Szczególnie z uzupełnieniem, że tym silniej działa im bliżej od jednego do drugiego. Przepraszam wszystkich pozostałych męskich blogowiczów, ale to jedyny godny zapamiętania dorobek męsko-damskiej wymiany ciosów.
Dzisiaj miły dzień – imieniny Wandy, więc wszystkim Im życze, aby życie układało się według wzorców reprezentowanych wczoraj m.in. przez Helenę. Aby same trzymały kasę i wybierały miejsce spędzania urlopu, a Ukochani pielili ogródki i posotawiali Wandom wybór marki samochodu, np. Volvo, czyli żeby swoje Wandy po prostu kochali. I żadnych szwów ani gipsów w najbliższej rodzinie. A ten dzień taki miły, bo wypełniając różne formularze po imieniu ojca wpisuję „Wanda”.
Wandom – wszystkiego najlepszego. Ojcom życzę, aby ojcowali nie tylko od święta.
Domowym piekarzom polecam jeszcze tę stronę: http://www.chleb.info.pl/ Zaglądam, żeby się najeść oczyma 🙂 Gdybym miała piekarnik (na który miejsca w mojej małej kuchni brak), na pewno piekłabym własny chleb.
Na żadnym seminarium czy odczycie nie może zabraknąć takiego „posłańca wiedzy”. We wrześniu co roku odbywa się w Warszawie Festiwal Nauki – można wysłuchać wielu ciekawych wykładów, które przybliżają laikom zagadnienia z różnych dziedzin. Co roku staram się być chociaż na kilku. Po tych paru latach znam już z widzenia głównych „nawiedzeńców”, wśród których króluje pewna pani o zaciętej twarzy i ściśniętych ustach. Zawsze wie lepiej niż profesorowie (niewazne – urbanistyki, ekonomii czy biologii) i musi koniecznie wygłosić w kontrze swój własny wykład. Obserwowanie interakcji między zgromadzonymi w sali jest pasjonujące (trójkąt wykładowca-nawiedzona-pozostali słuchacze), ale zaczęłam rezygnować z tych wykładów, przed którymi w tłumie gości dostrzegałam tę panią. Szczególnie po tym, jak rozpoznałam jej charakterystyczny (nawiedzono-uduchowiony) głos w radiowej Dwójce, gdy w trakcie audycji z udziałem pewnego pisarza zadzwoniła i zwyzywała go za to, że jest żydem. Nie zdziwiłabym się, gdyby to ona przybyła na opisywaną przez Gospodarza imprezę, nieść kaganek specyficznie rozumianej oświaty.
Żal mi czasem takich ludzi. Abstrahując od przypadków klinicznych, to musi wynikać z samotności połączonej z nieumiejętnością znalezienia sobie lepszego, mądrzejszego, sposobu na życie 🙁
a ffe, taki kod lekko zmodyfikowany spacją. Pewnie to o mleku z naszych sklepów. Ale, jak zwykle, muszę umieścić trochę wazeliny. Oczywista oczywistość, że Pan Piotr przestał słuchac, gdy pani stwierdziła, że jej mentorka od spraw zdrowego chleba sprzedaje jedyny zakwas pozbawiony właściwości trujących. Też bym przestał w tym momencie i wszyscy pozostali blogowicze, w tym Helena, chyba też.
U mnie też burza 😯
Naszemu kochanemu zwierzątku wszystkiego najlepszego w dniu imienin, zdrowia i pogody ducha, reszta mało ważna 🙂
Ojcom tego samego, ani mniej, ani więcej!
Dobrze, ze Jerzor śpi, bo już on by podchwycił temat chleba – okropnie krytykuje polskie pieczywo, które, jak powiada, bardzo sie zamerykanizowało. Cos w tym chyba jest. U nas kupujemy w „Bałtyku” chleb od Jędrka na zakwasie i bardzo nam smakuje. A upiec też potrafię!
Przestało grzmieć, idę dospać.
Witamy alicani przy stole 🙂
Drodzy Bywalcy mojego Sąsiada,
wrzucę Wam tu kilka słów sprawozdania z kulinarnej strony weekendowego zlotu blogu Co w duszy gra (który to zlot został przez jednego z zazdrosnych nieobecnych nazwany PZPR, czyli Pierwszy Zjazd Pani Redaktor 😉 ). Z tematem powyższego wpisu wspólny może być pyszny chlebek indyjski z mąki razowej, jaki jadłam wczoraj… ale po kolei.
W sobotę na obiad poszliśmy do Dżonki – tak nazywa się dziś miejsce, gdzie wcześniej był opisywany przez Gospodarza Dziki ryż. Dziki ryż jest na Puławskiej, a Dżonka, prowadzona przez pana Andrzeja Ou, jest na Hożej. Jest tam kuchnia chińska i tajska. Zjedliśmy tam kurczaka po tajsku z warzywami, prosząc, żeby nie było bardzo ostro. Było i tak pyszne; próbowane też był wegetariańskie spring rolls oraz kapusta kimczi (jedno i drugie pychota). Jedna z blogowiczek, wegetarianka, zamówiła chiński ryż z warzywami i też była bardzo zadowolona. Zapiliśmy to wszystko świetną zieloną herbatą.
Wieczorem przed koncertem wpadliśmy do Tawerny Tabaka (specjalność: kuchnia ogólnobałkańska) na ul. Szkolnej, między Świętokrzyską i Placem Dąbrowskiego. Dwie osoby, w tym ja, wzięły zupę rybną – rewelacja! I dobrze, że jeszcze nie zjadłszy całości zauważyłam cząstkę cytryny do wciśnięcia – wcisnęłam i okazało się to jeszcze lepsze. Nasza wegetarianka jadła – już drugi w tym miejscu dzień – zupę z soczewicy, też podobno znakomitą. Dwie osoby wzięły jagnięcinę i były również zadowolone. Na koniec, do rachunku, podają niespodziewanie kieliszeczek chorwackiego czegoś słodkiego, ale przyjemnego, o procentach raczej winnych. Ładny wystrój, muzyka w weekendy na żywo, jest też ogródek dobrze osłonięty od ulicy.
Nazajutrz na obiad poszłyśmy (zostały nas już tylko cztery panie) do Mandali (kuchnia hinduska, nepalska i tajska) na Emilii Plater, blisko Wilczej. Wejście jest jakby trochę zamaskowane – wchodzi się od podwórka, od ulicy tego nie widać, ale jakież zaskoczenie! Przy ceglanym sfatygowanym murze stoją stoliki pod parasolami, gdzie jest chyba najprzyjemniej – są sale w środku, ale dość duszne (wieczorami to miejsce służy jako klub). Jedzonko było i tu fantastyczne. Dwie z nas wzięły warzywa biryani z ryżem i z dodatkiem raity i zachwycały się ich pięknym pomarańczowym kolorem, ale i smakiem. Trzecia zamówiła kurczaka w szpinaku i też była bardzo zadowolona, choć porcja okazała się dla niej za duża. Ja natomiast wzięłam rybę – i tu nawiążę do poprzedniego wpisu Gospodarza: chrupiące kawałki rybki w cieście pływały w sosie, który był po prostu poezją. Żółte curry, mleczko kokosowe, trawka cytrynowa… długo tego nie zapomnę. A na deser wzięłam moje ulubione mango lassi – mniam!
Trzy wymienione knajpy polecam każdemu podczas wizyty w Warszawie. Ceny też nie są bardzo zaporowe.
PS. Imieninowe pozdrowiątka dla Zwierzątka! I dla Wandy TX też!
Przeczytałem wpis Myszowatej. Ukazał się, gdy ja ślęczałem nad swoim, a temat zbieżny, Też znam takie osoby (moża sem do nich należę, bo zabieram głos na zbyt wiele tematów?). Trudno te osoby opisać, żeby nie zostały rozpoznane z imienia. Aby znaków rozpoznawczych było mniej, nie mogę opisać gremium, w którym pewna pani występuje stale z głosem stanowiącym, na szczęście jest to jeden głos na wiele przeciwnych. Są sprawy, na których się na i mówi na ich temat logicznie, aczkolwiek na ogół ekscentrycznie. Na innych sprawach nie zna się zupełnie, ale na każdy temat dyskutuje i jest zawsze pczeciw temu, co proponuje większość. Wyraźnie kryją się za tym określone fobie. Mmoge zapewnić, że nie jest osobą samotną, a jej małżeństwo jest uważne za bardzo udane. Z całą pewnością nie zasługuje też na leczenie psychiatryczne, nie jest to więc przypadek kliniczny choć dość typowy dla ludzi, którym łatwo w przekonania wpisuje się spiskowa teoria dziejów. Pani ta wie nie tylko, że Bolek to wiadomo kto i wysługuje się mocodacom do dzisiaj. Oczywiście sb-ków można zastąpić międzynarodowymi koncernami trującymi ludzi, najlepiej kierowanymi przez osoby wiadomego pochodzenia. A w gruncie rzeczy nie chodzi o fakty, tylko o ich interpretację. Nikt nie przeczy, że ten czy ów miał jakieś kontakty z sb, po kto ich nie miał, jeśli choćby wyjeżdżał na zachód. Koncerny spożywcze też wyżej stawiają swój zysk niż nasze zdrowie, a w swoich władzach mają osoby różnego pochodzenia i zawsze się znajdzie osoba pasująca do właściwego wzorca. Pani z opisu Myszowatej może być podejrzewana o samotność nie ze względu na wypowiadane treści lecz obecności na wszelkich możliwych imprezach.
Wando TX,
ależ gapa ze mnie ! Ale to dlatego, ze jeszcze śpie na pół gwizdka, a Ty tym bardziej, dwie godziny za mną 🙂
Wszystkiego dobrego!
Wszystkim Wandom ujawnionym i ukrytym – najlepszego!
P.S. Ja myślałam, ze muzycy żywią sie strawą duchową, a tu patrzcie państwo, jak sobie dawali w dziąsło podczas muzycznego zjazdu 😯
Witam, witam,
Za radą Alicji sobie dorzucic moje trzy grosze do opisu kulinarnych doświadczeń zlotowiczów i zlotowiczek bloga Pani Doroty. Zlot odbył się w dniach 21-22.06 a był intensywnym połączeniem impresji muzycznych i doświadczeń kulinarnych…
Będzie krótko:
Dawno nie spędziłam tak intensywnego, fajnego weekendu. I nie bawiłam się tak dobrze. Pani Kierownik zadbała o wszystko ? od spraw organizacyjnych (wszędzie trafialiśmy/trafiałyśmy NA CZAS) poprzez ucztę duchową aż do tak ważnej strony kulinarnej?
Ostatnia knajpa to jest po prostu marzenie marzeń. Mandala. Bardzo wygodne wiklinowe fotele, duże stoły, duże parasole, w tle wojenna ściana z cegieł i fantastyczne menu. Beata i ja wybrałyśmy identyczny zestaw. Zajęłyśmy się dankiem wegetariańskim ? ryż z warzywami i sosem jogurtowym. Ryż maleńki, myślę że prażony na patelni, lekko twardy z szafranem, chili i warzywami. Sos jogurtowy z ogórkiem, pomidorkiem, papryczką, czymś zielonkawym wyglądającym jak posiekana trawa, no super, super, super! Potrawa została uwieczniona na zdjęciu (gwoli wyjaśnienia ? stało się to jeszcze przed konsumpcją).
Aż mi się przypomniało moje kulinarne zauroczenie porzucone ze trzy lata temu na rzecz nie powiem czego. A naprawdę dobrze gotowałam! Chyba wrócę do przeszłości korzystając z pomocnej dłoni bloga ?gotuj się?
Było gorąco lecz nie duszno, pogoda nam sprzyjała, słońce radośnie towarzyszyło i właśnie w tej ostatniej knajpie odkryłam jeszcze jedna rzecz ? serwują najpyszniejszą zimną colę z lodem!!! Tak pysznej coli jeszcze w życiu nie piłam A fotele są nieziemsko wygodne.
Pani Kierowniczka zajęła się rybką w żółtym sosie, razowym chlebkiem i koktajlem z mango. Wszystko w kolorach żółci, odcienie zróżnicowane, jednak całość eksplodowała wręcz optymizmem i radością życia i oczywiście baaaardzo pasowało kolorystycznie do stroju Pani Kierowniczki
Pani Hortensja nie zmogła kurczaka w szpinaku. Podobno był przepyszny, ale porcje są naprawdę niespodziewanie wielkie?
Z nas czterech tylko Pani Kierowniczka i ja dzielnie pochłonęłyśmy całe dania. Beata i Pani Hortensja nie podołały? Takie życie!
Dzień wcześniej, w chińskiej restauracji wszyscy zajęliśmy się kurczakiem z warzywami. Był pyszny, herbata zielona także spełniła oczekiwania.
Dostaliśmy też po chińskim ciasteczku z wróżbą.(też uwiecznione). Ciasteczko Pani Kierownik przepowiedziało jej cyfry, które przyniosą duuuuuże pieniądze. Trzeba tylko zagrać w totolotka i już! Kasa czeka!
I tak to miło płynął nam czas…
Piękna Vanda… dla Wand i Wandeczek…
Chyba zepsuję nieco nastrój, ale sama mam dokumentnie zepsuty, a nie umiem sobie z problemem poradzić, więc może ktoś, coś podpowie?
Zdarzyła się w mojej rodzinie sytuacja, na którą żadna rodzina nie jest chyba ani przygotowana ani odporna. Dziewczyna, 34 lata obecnie, mieszkająca w Austrii z mężem (Polak) i synem ma od 4 lat zdiagnozowaną schizofrenię paranoidalną. Tzn pierwszy incydent wystąpił 4 lata temu, podleczona w insbruckiej klinice, niby zdrowa wróciła do domu. Incydenty zaczęły się powtarzać po 2 latach. Męża ma super odpowiedzialnego ale on przecież musi pracować na rodzinę, nie może cały czas pilnować żony i dzieciaka. Chłopiec 11 lat z zespołem ADHD mq potworne kłopoty w szkole – przede wszystkim kłopoty językowe. Aktualnie nie dostał promocji i w wieku 11 lat będzie nadal w klasie 2-giej, czyli jest opóźniony już o dwa lata. Wyjechali kiedy właśnie miał pójść do szkoły. Rok stracił na klasę wyrównawczą, żeby poduczył się języka. Niewiele się nauczył, bo nikt mu nie pomagał, ani nie dopilnował. Ojciec musi zwalniać się z pracy, aby odebrać go ze świetlicy. Matka nie przygotuje mu nawet śniadania. Panicznie boi się kontaktów z ludźmi, siedzi w domu – i sprząta. Sprząta obłędnie i jest to jedyne co robi. Dziecko cały czas słyszy, że jest głupie i ona nie może nic na to poradzić. Dziecko wcale nie jest głupie, tylko zaniedbane. I co teraz? Przenieść małego do Polski? To znowu trzeba wszystko zaczynać od początku – od nauki sylabizowania i gramatyki. Ojciec ma już wszystkiego dosyć. Jest zarobkującym mężem (stolarz budowlany, ceniony i pracowity), niańką dla żony, opiekunem dla syna. Co gorsze dziewczyna lubi być w szpitalu, bo tam nikt od niej niczego nie oczekuje, a ją każda sprawa przerasta (np zakup chleba czy mleka). Mąż pytał Teścia, co ma zrobić, bo już nie ma siły. Jeżeli sprawa stanie w sądzie rodzinnym, to wiadomo, że dziecko przypadnie Ojcu, bo Matka jest nieodpowiedzialna. To się chyba skończy samobójstwem tej dziewczyny.
Co możemy zrobić w tej sytuacji – w tej chwili cierpi Mąż , cierpi dziecko, a ona chce być w szpitalu, ale kiedy ją wypisują po 2 tygodniach znowu się nie leczy, nie chodzi na terapię i kółko się zamyka.
wszystkim Wandom – sto lat!!!!!!!!
Pyro Kochana, dlaczego do nas adresujesz taki problem. Kto o minimalnym choćby poczuciu odpowiedzialności jest w stanie napisać cokolwiek poza słowami otuchy. Ja takich słów nie napiszę, bo znam zbyt wiele podobnych prtzypadków, choćby jako brat psychiatry. W każdym ze znanych mi przypadków jakieś rozwiązanie sytuacji prtzychodziło, gdy ktoś z rodziny poświęcił się w 100% włączając się w życie tej rodziny jako opiekun, służący, wywchowawca i do tego często sponsor. Może to być ktos z rodzeństwa Dziewczyny bądź Męża, może być Ciotka. Ale kto by to nie był, swojego życia już mieć nie będzie i zęby zaciskać będzie co chwila. Zabranie dziecka przez rodzinę może pomóc samemu dziecku, jego rodzicom będzie gorzej. Czy to może być powód do samobójstwa Dziewczyny? Chyba nie. Jeśli wystąpią tendencje samobójcze to zdaniem mojego brata raczej na tle poczusia zagrożenia niż przyczyn typowych dla depresji. Niechęć do leczenia jest typowa, bo przecież Dziewczyna jest całkowicie zdrowa i tylko knowania jej wrogów spowodowały, że uchodzi za chorą. Przemycanie leków w jedzeniu może działać do pierwszej wpadki. Potem nastąpi wielka czujność. Wracając do osoby, która mogłaby się poświęcić dla tej rodziny. Może to być tylko ktoś, kto będzie czuł taką potrzebę i to wielką. Nie ma mowy o żadnych płatnych opiekunkach. To znaczy mogą być takie, żeby się zająć synem, ale nie spowodują uzdrowienia sytuacji. Rzeczywiście, Pyro, zepsułaś nastrój, ale nie tym, że przedstawiłaś jakiś problem, tylo że przedstawiłaś problem, w którym nie możemy nic pomóc.
Echidnie i Wandzie TX wszystkiego najlepszego!
Pyro,
to jest poważny problem, o którym piszesz i może być dodatkowo zaostrzony przez pobyt za granicą, w obcym środowisku, które nie służy ani matce ani dziecku. Czy głównym argumentem przemawiającym na korzyść pobytu w Austrii są lepsze zarobki ojca? Jeśli zdecydujecie o zabraniu chłopca do Polski, to kto się nim zajmie? Czy matka po powrocie z kliniki ma kogoś poza zestresowanym mężem i prawdopodobnie osamotnionym dzieckiem (gdyby miało liczne kontakty z rówieśnikami nie byłoby kłopotów z językiem), kto interesowałby się stale jej postępami w terapii i w ogóle się nią i jej życiem interesował? Krewni, znajomi, sąsiedzi?
Byłoby dobrze sporządzić bilans strat i zysków wynikających z faktu emigracji, a także bilans jakości związku tych osób. Na ile zdeterminowany jest ojciec, by ta rodzina miała wspólną przyszłość lub na ile szuka pretekstu do uwolnienia się od balastu…
Pyro!
Może tutaj znajdziesz jakąś podpowiedź:
http://www.schizofrenia.pl/poradnik
Szanowni Smakosze!
Chleb w temacie mnie uaktywnił. Własnie mam za sobą siódmy wypiek chlebów, więc już nie jestem zielony jak szczypiorek. Ciągle się bawię w pieczenie, bo testuję różne mąki, różnej konsystencji ciasta, różne temperatury. Zbieram też literaturę chlebową. Przepisy przeglądam a potem i tak robię z głowy, sprawdzając ile w niej zostało. Piąty wypiek, z mąki żytniej i ciasta o konsystencji lejącej miał glejowaty zakalec i poszedł do kosza…
Ostatni wypiek był idealny. Pół kilo mąki razowej orkiszowej, kilo pszennej razowej i zaczyn z paczki drożdży. W trakcie mieszania dolewałem mleko – wyszło przynajmniej trzy szklanki. Ciasto mieszane łychą drewnianą ale dość elastyczne choć lepiące. W masie orzechy włoskie, kminek, czarnuszka, słonecznik i dynia. Godzina pieczenia. Na początku 10 min na 210. potem 50 min na 190 stopni. I to wszystko. Chlep jest taki, że można go żuć bez niczego. Cienkie posmarowanie masełkiem wystarcza. Niebo w gębie. Żona i córka wniebowzięte. A ja mam teraz copiątkowy obowiązek…
Smacznego
🙂
Chciałbym trochę odwrócić uwagę od spraw bardzo powaznych i wrócić do komedii. Seksmisja jest niewątpliwie filmem politycznym i świetnie pokazała całe zakłamanie naszych ówczesnych przywódców. I jako komedia śmieszyła chyba prawie wszystkich. Ale zauważyłem, że Panie traktują ten film z mniejszym entuzjazmem. Moja Najdroższa, osoba inteligentna, u której tendencje feministyczne można dostrzeć rzadko, przy tym głęboko ukryte, przyznaje, że jest to film świetny, ale powtórek oglądać zbytnio nie lubi. Z drugiej strony męscy twórcy filmu wybrali do swoich celów ilustracyjnych kobiety. Ale zrobili tak wyłącznie dlatego, że samym kobietom łatwiej przedłużać gatunek niż samym mężczyznom. Żadnego innego powodu absolutnie nie było. Poza tym mnóstwo pań to dużo ładniejszy widok niż wielu mężczyzn.
Właśnie zauważyłem, że podjudzam do tematu, który mnie omnął ku mojej radości. Mimo to wysyłam.
Pyro, polecam krótki wątek dot. schizofrenii:
http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=2752.msg42900#msg42900 .
Lekarka, bea561 i Eunice to czynni zawodowo lekarze. Po lewej stronie ich wpisów masz okienko, z pomocą którego można do ww osób pisać listy, można też, jak to się zdarza, prosić o rady na forum. Jeśli chcesz – mogę zamieścić (wkleić) tam Twój wpis. Sytuacja jest dramatyczna.
Spotkałam się gdzieś z informacją o zaobserowaniu na oddziałach psychiatrycznych, że schizofrenik ma ambiwalentną matkę i nieobecnego ojca. Spotkałam trzy osoby, u których ta teoria się potwierdziła, dwóch z trzech tych ojców było po prostu alkoholikami. Na to mogłyby może pomóc terapie hellingerowskie? Pomoc psychologiczna jest potrzebna również mężowi kuzynki. Dziecko jest w sytacji fatalnej…
Wandzie – Echidnie i Wandzie TX – życzenia zdrowia i powodzenia w realizaji miłych sercu planów.
Stanisławie:
„Seksmisja” w czasie swego powstawania była niewątpliwie filmem politycznym. Ale dla kobiet była, jest i będzie raczej obrzydliwa, ponieważ opiera się na utrwalaniu paskudnych męsko-szowinistycznych stereotypów i nic na to poradzić się nie da. Nie znosiłam komuny, jej dwójmyślenia, szarości i małości, ale ten film już wtedy mnie nie śmieszył, choć trzeba przyznać, że role – zwłaszcza ta Michnikowskiego – były zagrane brawurowe.
Tak więc jest, że alegoria została oparta na prawdziwym, jak widać – do dziś nierozwiązanym problemie. A czy „mnóstwo pań to dużo ładniejszy widok niż wielu mężczyzn” – z tym też bym polemizowała, wszystko zależy od tego, jakie kobiety i jacy mężczyźni… I ładność to nie jest poważne kryterium. Ostatnio chrzanią w mediach, że ponoć doradzono Tuskowi, żeby wziął do rządu ładne panie, bo to będzie medialne. Nie dziwię się, że Tuska to wkurzyło. Nie sądź nikogo po minie, bo się w sądzeniu poszkapisz.
W sumie proszę się nie dziwić, że Pana żona nie ma wielkiej ochoty tego filmu oglądać. Ja też nie.
Ech, jak już się znalazł jeden podjudzacz, to i ja doszczeknę, bo też mnie ominęło. Jako szczeniak, czyli właściwie jeszcze ni to chłopiec, ni dziewczynka, nie wchodzę w to, czy sprawa jest feministyczna czy też anty. Ale jedna rzecz wydaje mi się dość oczywista – jak kogoś np. potrącę w autobusie, albo wlezę mu na odcisk, a ten ktoś krzyknie „au!”, to natychmiast mówię „przepraszam!”, całkiem odruchowo, chociaż bynajmniej nie miałem intencji zrobienia współpasażerowi źle. Kwestia przeproszenia za – również mimowolnie – wyrządzoną przykrość wydaje mi się sprawą z zakresu dobrego wychowania, a nie płci, polityki lub interpretacji filmów i cytatów. Ponieważ kilka osób wyraźnie sygnalizowało, że przykrość odczuły, to jedyną grzeczną reakcją byłoby „oj, przepraszam, nie chciałem” ze strony potrącacza. Jeżeli główkuję nieprawidłowo, to kłóćcie się z moją mamą, że mne źle wychowała. 😀
Bardzo dziękuję za wypowiedzi Dorocie i Bobikowi. Miałem cichą nadzieję na podobne odpowiedzi i się nie zawiodłem. Prywatnie pod obiema podpisuję się z ochotą
Bobiku,
są i inne mamy, które na „au” mówią, by nie protestować, żalić się,łzy lać, czy złość, bo … nic się nie stało. Tyle razy to zdołają powtórzyć, że nauczą i córki, i synów, by unieważniali choć cudze krzywdy, skoro swoich się nie da. Twojej mamie – serdeczne wyrazy uznania!
Pozdrawiam jotesza 🙂 Pobuszowałam po Twoim blogu i przyznaję, że nie mogłam oderwać sie od wspomnień z łagru 😉 Czy stosowano wobec Was kary typu „piat nul” albo „nul piat” za płochoje otnoszenije k instrumientam tzn pozostawienie łopaty na deszczu?
Moja Ciocia co rano przynosiła pieczywo z Polnej, brała psa i szła na bazar, też na Polną. A potem odprowadzała mnie do szkoły, trzymając za rękę na przejściu przez Marszałkowską (wtedy dwukierunkową) koło kościoła Zbawiciela. Z tych bułek najbardziej lubiłam solanki i takie posypane makiem małgorzatki – jakby z czterech części zlepionych ze sobą. W lecie na wsi (w Warszawie ich nie widziałam, w Łodzi owszem) zapychaliśmy się takimi zwykłymi bułkami po 50 gr, okrągłe i podzielone na pół, podobno wygląd wzięty od ziarna pszenicy. Takie bułki, kiedyś powszechne, niezwykle straciły na jakości od kiedy w użytku są polepszacze i nowoczesne gazowe piece. W okolicy tylko dwie piekarnie je pieką, przy czym, co może się wydawać dziwne, takie bułki i w ogóle najlepsze pieczywo – wszelkiego rodzaju chleby białe, razowe i z różnymi dodatkami jak ziarna i suszone owoce, na tradycyjnych żurach – piecze piekarnia dawnego PSSu. Te bułki można zamrozić i odgrzane w piekarniku są prawie jeszcze lepsze.
Nigdy nie lubiłam gotowanego mleka, ono smakuje inaczej, bo pod wpływem wysokiej temperatury białko zmienia strukture, stąd i moja niechęć do różnych wynalazków typu UHTe. Natomiast mleko „od krowy”, czy świeżo udojone, czy schłodzone, mogę pić do wypęku. Widocznie jestem osobnikiem genetycznie zaprogramowanym na trawienie mleka. Z tegoż też powodu chodzi za mną własna krowa.
Kochani –
Ostatnio z wiadomych wzgledow – przygotowania do imieninowych szalenstw – chwilowo bylam nieobecna na Blogowisku. Zaleglosci niebawem nadrobie , a teraz chcialam serdecznie podziekowac za wspaniale zyczenia. I jednoczesnie imienniczkom zyczyc wszelkiej pomyslnosci, slonecznych dni, kulinarnych wspanialosci na co dzien i od swieta. Kielich za Wasza – nasza pomyslnosc juz wznioslam. U nas dawno po 20stej.
Nieco przemeczona krzynke
http://picasaweb.google.com/okotazaglossus/Podziekowania/photo#5215028184325891106
Echidna
Witam wszystkich. Wandom Wszystkiego Najlepszego.
Ja moze zle czytam, ale Gospodarzowi nie przeszkadzalo, ze owa Pani nadawala o zywnosci biologicznej, tylko, ze:
„W końcówce swej wypowiedzi ujawniła, że wierzy tylko jednej pani profesor, która wróciła zza granicy i propaguje ekologiczną żywność. A także produkuje i sprzedaje zakwas do chleba. Jedyny zdrowy. I w tym momencie przestałem słuchać owej pani.” A ja takiej pani, co wierzy w tylko jeden, jedyny zrowy zakwas, to tez wole niesluchac. Jedyny sluszny kieruken juz raz byl…
Pyro,
Ja sie zgodze, ze problem nas przerasta. Mam dobrego przyjaciela, ktory od lat walczy z ta choroba. Poki bierze lekarstwa, wszystko jest ok. Teraz sie to juz raczej nie zdarza, ale kiedys ulegal zludzeniu, ze moze je przestac brac, bo juz sie czuje lepiej. Skutki byly oplakane. Bez lekarza sie nie obejdzie. Zastanawiam sie tylko co jest gorsze, zostawienie dziecka w Austrii, gdzie nikt nie ma czasu lub mozliwosci zajmowania sie nim, ale gdzie jest przyzwyczajony do szkoly i jezyka, czy przewiezienie do Polski, gdzie jest rodzina, ktora mu moze poswiecic troche wiecej uwagi,ale za to nowe otoczenie… Ciezki wybor. Osobiscie, przy czym jak sama wiesz specjalista ze mnie zaden, wiec lepiej pogadac z kims, kto ma wiecej doswiadczenia, wzielabym dzieciaka do Polski, jesli ktos mialby dla niego wiecej czasu. Przy ADHD trzeba miec duzo cierpliwosci, zeby pilnowac diety, lekarstw i wychowania. Szkoda dziecka.
Zastanawiam się, co fascynuje Nemo w czasach dinosaurowych. Mieliśmy takie łagry w Polsce i to dla dzieci. Byłem w takiem łagrze (przepraszam, na koloniach) kilka kilometrów od uzdrowiska Kudowa w roku warszawskiego Światowego Festiwalu Młodzieży. Chodziłem do szkoły podstawowej i po koloniach rodzice spodziewali się rozrywki i wypoczynku. Mieliśmy natomiast zakwaterowanie w starych barakach o mocno przeciekających dachach, jedzenie, które w 90% lądowało za oknem (nie było wiader dla świnek) i rozrywkę w postaci zwijania sztucznych kwiatków na festiwal młodzieży dwa razy po pięc godzin dziennie. Były dni odpoczynku (w czasie mojego pobytu 1 – wizyta w strażnicy granicznej). Czas pracy umilały pogadanki poświęcone wrogom czyhającym na nasz kraj. Pierwszy konflikt dotyczył zakwestionowaniu wymowy nazwiska Curwood. Wychowawca poparł uproszczoną mocno wymowę mojego kolegi. Ale to był drobiazg, chociaż jakieś burżuazyjne faberia można mi było po tym przypisać. Ale cała moja obrzydliwa natura wroga wyszła dopiero przy okazji korzystania z WC, mówiąc bardzo umownie. Umowność dotyczy pierwszej litery skrótu, zupełnie w tym przypadku nieuprawnionej. „WC” był to długi barak przedzielony wzdłuż ścianką opartą o siedzisko, w którym po obu stronach ścianki wycięto po 30 otworów. Siedzisko lekko wznosiło się w stronę ścianki. Osoba podchodząca do siedziska miała piękny widok na pupę płci przeciwnej w otworze za ścianką, o ile przeciwny otwór był zajęty. Miałem szcęście zajść tam któregoś wieczora, a światła w tym przybytku nie było. Dojrzawszy piękną dziewczęca pupę w lekkim świetle latarki, upojony do tego kilkudziesięciootworowym aromatem, pozwoliłem sobie powiedzieć: „Ale w tych komunistycznych toaletach pięknie”. I usłyszałem: „Chodżcie, druhu, do mnie”. Nie trzeba dużej wyobraźni, aby przewidzieć, że poranny apel następnego dnia będzie poświęcony mojej skromnej osobie. Nie wiem, dlaczego, moja wieczorna uwaga nie została potraktowana dosłownie lecz jako kpina. Widać były jakieś powody. Zostałem karnie wydalony, ale moi rodzice nie ponieśli jakichkolwiek konsekwencji, co zadaje kłam oszczerstwom, jakoby rodzice wówczas za grzechy dzieci odpowiadali. Przydługie to i nudne, ale temat może ainteresować Arkadius.
Pyro, to nie jest jedna trudna sprawa, tylko kilka trudnych spraw i najlepsze rozwiązanie na jednym odcinku, na innym wcale takim być nie musi. Jeden problem to matka i tutaj żadnego idealnego wyjścia nie ma, bo schizofrenia to jest miecz Damoklesa – bywają okresy polepszenia i pogorszenia, ale zawsze trzeba się liczyć z tym, że na osobę chorą nie można liczyć we wszelkich życiowych planach i rozstrzygnięciach. I dobrze sobie przynajmniej to uświadomić zawczasu. Drugi problem to chłopiec, który oczywiście wymaga dużo wsparcia i opieki i trzeba się zastanowić, gdzie może to dostać, w Austrii czy w Polsce i od kogo, jeżeli ojciec jest przeciążony. Powrót do Polski po zaledwie dwóch latach nie wydaje mi się nadmiernie trudny, a i strata roku czy dwóch w szkole to w jego sytuacji jeszcze stosunkowo mały pikuś, wobec innych spraw. Ale jedenastolatka można też po prostu zapytać, jak on to widzi i gdzie lepiej by się czuł. Trzeci problem to ojciec – czy on wie, czego chce i jakie są jego priorytety? Widać, że nie poradzi sobie z wszystkim naraz, więc musi wybrać, od czego zacząć i co mu ważniejsze: status materialny, leczenie żony, zajęcie się dzieckiem, a może własny święty spokój? Gry plan należy przecież sporządzać na zasadzie: po pierwsze, po drugie, po trzecie. I wreszcie czwarty problem to jest rodzina jako całość. I tu znów trzeba sobie (szczerze!) odpowiedzieć na kilka pytań – czy mamy wolę i szanse utrzymać tę całość, czy szukamy rozwiązań najlepszych dla każdego z osobna. Nie wiem też, na ile ta rodzina jest w Austrii zintegrowana, tzn. ilu tam mają przyjaciół, krewnych, znajomych, na ile potrafią skorzystać z instytucjonalnych form wsparcia (język!), ale jeżeli są dość osamotnieni, to na podstawie (dobrej) znajomości środowisk emigranckich bardzo bym namawiał do powrotu. Im wcześniej, tym lepiej, bo potem z każdym rokiem coraz trudniej. Z emigracją niektórzy ludzie sobie radzą świetnie, a niektórzy źle albo wcale, ale często nie chcą lub nie umieją się do tego przyznać. A już zwłaszcza jak pojawiają się problemy, z którymi ludzie nie mogą sobie poradzić sami, tylko potrzebują pomocy z zewnątrz, to niezakotwiczene w środowisku może doprowadzić do tragedii. Nie będę sypał przykładami, ale sporo takich widziałem. Nie twierdzę oczywiście, że powrót automatycznie rozwiąże trudności, ale może po prostu okazać się lepszą opcją, albo przynajmniej mniejszym złem.
To jest wszystko, rzecz jasna, w wielkim skrócie i uproszczeniu, bo w rzeczywistości sprawa naprawdę piekielnie trudna. Ale przy takich skomplikowanych historiach warto sobie czasem uprościć, tzn. porozkładać na podpunkty, ustalić priorytety, zrobić listę i załatwiać po kolei. Jak się miota w tę i wewtę, usiłując ogarnąć wszystko naraz, to najczęściej jeszcze powiększa się chaos.
Bobiku, ja się doliczyłam 4 lat pobytu chłopca w Austrii. Obecnie ma 11 lat, a trafił tam gdy miał iść do szkoły.
Czy w Austrii nie ma adekwatnej pomocy socjalnej dla takich rodzin? Może Magdalena i Pan Lulek pomogliby się dowiedzieć?
Alicji, Alom, Alusiom
spoznione lecz nadal serdeczne imieniowe zyczenia
Kiedy zyczyc to juz szczerze:
Alicji, Alom, Alusiom
spoznione lecz nadal serdeczne imieniowe zyczenia
Kiedy zyczyc to juz szczerze:
Miejze groszow w wielkiej sile,
Rubli srebrnych wielka wieze,
A dukatow drugie tyle
Serdecznie Was poimieninowo pozdrawiam
Spozniona Echidna
dot. ADHD – http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=809.0 .
Pyro, nie wiem czy Cię to pocieszy, ale rok temu zdarzyło się, że (ustalmy osoby: Mąż, Żona, Syn – 16 lat, Corka – 13, lub coś około) w czasie powrotu do Polski (po prawie rocznym pobycie w Anglii) samochodem, na terenie Niemiec, Żona nagle i zupełnie nieprzewidywalnie, chcąc zabić wszystkich, skierowała samochód pod tira jadącego z przeciwka. Nadludzkim wysiłkiem Męża udało się uniknąć zderzenia. Następnie Żona chciała się udusić Syna, który starał się ją uspokoić oraz wyrzucić psa z samochodu. Dalsza droga do Polski to był horror, ale Mąż nie chciał zostawić Żony w niemieckim szpitalu i jakoś dotarli do granicy, gdzie ją w końcu udało się spacyfikować (trudno to inaczej określić). W Warszawie dzieci dostały pomoc psychologa a Żonę przyjęlido szpitala na Sobieskiego, gdzie nie bardzo wiedzieli co to dokładnie jest, ale pocieszali, że taki gwałtowny napad może równie szybko ustąpić nie pozostawiając żadnych śladów i tak się istotnie stało. Dalsza terapia w Anglii jest prowadzona bardzo troskliwie przez ichniejszą służbę zdrowia. Na oko to Żona jest teraz normalniejsza niż przed tym wybuchem, byc może wcześniej potrzebowała leczenia, ale nikt się nie zorientował.
Tylko tu trochę była inna sytuacja: Mąż zarabia i gania po całym świecie, dzieci bryluja w angielskiej szkole, tyle że żona sama w domu z psem, ale rodzice z Polski często zaglądają, więc nawet nie taka samotna. A jednak!
Bobiku,
widzę, że podchodzisz do Pyrowego problemu dokładnie jak ja o 12:04. Ta sprawa musi być dokładnie przeanalizowana, a priorytety ustalone po kolei. Teraz są lub wkrótce będą wakacje, jest okazja zawieźć dzieciaka do Polski, niech się rozejrzy, pokombinuje, gdzie woli być i dowie się, jakie to pociągnie konsekwencje. To nie jest już przedszkolak.
Stanisławie, 😆
ja też mam łagrowe wspomnienia z kolonii 🙁 Najlepiej pamiętam chodzenie przez dwa dni z głową posypaną DDT i owiniętą chustką, a potem zbiorową łaźnię 😯 Tak się zaczęły moje jedyne (więcej nie chciałam 🙁 ) wymarzone kolonie, miałam wtedy 10 lat i musiałam opiekować się młodszą o półtora roku siostrą, która obarczała mnie całą odpowiedzialnością za tę zsyłkę. Bo ja się nasłuchałam opowiadań, jak to na koloniach jest fajnie 😯 . Były jednak pewne atrakcje: jezioro, w którym nie wolno się było kąpać, bo się potopimy 😯 , wycieczka do Kórnika, przejazd statkiem po Zalewie Szczecińskim do Swinoujścia, wizyta na latarni morskiej na Wolinie… Widać za moich czasów reżim już zelżał 😎 Jedzenie było niezłe.
W tym wątku jest też dużo o ADHD – http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=661.0 .
A, rzeczywiście Tereso, teraz doczytałem i też mi wyszło cztery. No, to już trudniej, zwłaszcza że w związku z tym w ogóle nie chodził do polskiej szkoły. Ale znam mnóstwo dzieci, które przyjeżdżają do Niemiec bez jakiejkolwiek znajomości języka i po krótkim czasie jakoś sobie w szkole radzą, więc dla chłopca mówiącego po polsku nie powinna być aklimatyzacja w polskiej szkole problemem nie do przejścia, zwłaszcza że jego niemiecki, o ile znów czegoś nie pokręciłem, nie jest taki świetny. W każdym razie z moich obserwacji emigranckich dzieci wynika, że stabilne środowisko rodzinne (i w ogóle socjalne) jest sto razy ważniejsze niż kwestie językowo-szkolne i to powinno być głównym kryterium przy podejmowaniu decyzji. Dokładniej mówiąc, jak w domu jest dobrze, to i w szkole gra (lepiej lub gorzej, ale do przyjęcia), bez względu na to, w jakim kraju, a jak sytuacja w domu jest nie do zniesienia, to i w szkole się chrzani.
W Austrii instytucjonalna pomoc na pewno istnieje, ale – znów odwołam się do swoich obserwacji – wiele emigranckich rodzin nie jest w stanie, z przyczyn językowych i kulturowych, z niej skorzystać. Ale spróbować poszukać oczywiście warto.
Bobiku – na ile ja się orientuję, problemem podstawowym jest Dziewczyna. Nie tylko jej choroba, ale i wiele wcześniejszych decyzji czy implikacji (być może zaczątek choroby, który został przeoczony). Dziewczyna była jedną z dwojga dzieci – tą ładną. Chłopak starszy od niej, jak poszedł na studia w Politechnice Wrocławskiej, tak do domu już nie wrócił. Uczyła się kiepsko, ale Tatuś pilnował – korepetycje, awantury domowe, wymuszanie w szkole ocen. Jak było, tak było liceum ukończyła.Pracy nie miała, wymagania raczej klasy średniej – i zapatrzonego w nia do nieprzytomności chłopaka, który na 7-me piętro właził po balkonach do ukochanej. Po ślubie (a dziecko było w drodze) zaczął pracować w Austrii. Rodzina przez 7 lat żyła w rozbiciu. Tamara meblowała mieszkania, była na urlopie wychowawczym , zajmowała się dzieckiem. W końcu chłopak miał dosyć życia bez rodziny i postanowili, że ona pojedzie do niego z dzieckiem. Krzysiek miał b.dobrą opinię i wiele kontaktów w środowisku polonijnym – trzeźwy, pracowity, spokojny człowiek. Problemy zaczęły się natychmiast. Skłóciła się z klubem polskim, nie uczyła się języka, podłapała pracę przy sprzątaniu 2 biur projektowych – i pierwsze załamanie nerwowe. Co innego być żoną człowieka, który pracuje w Austrii i zadawać szyku na Ziemi Lubuskiej, a co innego być żoną robotnika budowlanego i sprzątaczką w Austrii. No, a potem już poszło. Oni myśleli o powrocie. Mają zaklepaną działkę pod Głogowem, w bardzo ładnej okolicy, maja do sprzedania mieszkanie 2-pokojowe w Głogowie, z pracowitością Krzysia dali by radę domek wybudować. Niestety – wszystkie pieniądze w tej chwili pochłania choroba – nie tyle sama choroba, co konieczność organizacji życia rodzinie. Krzysztof już po prostu nie wytrzymuje.
Dlatego uwazam, że trudno dawać rady, że bardzo poważne problemy znamy z kilkunastozdaniowego opisu. W każdym razie z mojej perspektywy – nie wiem na ile właściwej – pobyt w Austrii jest nie do zaakceptowania dla całej rodziny, a nie tylko syna. Widać, że wszystkim jest teraz gorzej. Krzysiowi miało być lepiej z rodziną, ale chyba nie jest. Zgadzam się z Bobikiem, że na tle całej sytuacji strata kolejnych dwóch lat przez syna jest niską ceną. Pomoc dla rodziny w podobnej sytuacji jest możliwa do uzyskania prawie w każdym starym kraju unijnym, ale na pewno nie w Polsce. Tutaj jest jednak rodzina, na która w jakimś zakresie można liczyć.
Nemo, ja też byłem na pięknych koloniach i to jeszcze przed tymi łagrowymi, ale były to kolonie jednego zakładu pracy. Łagrowe kolonie, tk jak i te pod Leningradem to efekt przedmiotowego traktowania obywatela w każdym dowolnym wieku.
Jeszcze myslę nad Powazną Sprawą. Może pobyt w Austrii jest bardzo szkodliwy dla zdrowia Dziewczyny. Jeżeli wszystkich wokół siebie odbiera jako wrogów, tym bardziej trudno będzie przekonać do leczenia. Zmiana otoczenia na polskie może w tej sytuacji pomóc, ale to tylko moje przypuszczenie. Na pewno ważniejsza będzie opinia lekarza.
Kochani, za zyczenia bardzo dziekuje.
Alicjo, bardzo milo zauwazasz wszystkich nowych
Dzien mamy piekny, juz zaliczylam rundke w basenie (malutki basen, malutka rundka) za chwile bedzie za goraca na opuszczanie klimatyzowanych pomieszczen 🙂
Wczoraj wybralismy sie z mezem i corka do „Love and War” in Texas
zeby odswiezyc sobie dla Was wrazenia jedzenia teksanskiego
Odswiezylam sobie, tam akurat jest w miare akceptowalne. Ale po dzisiejszym wstepie o chlebie znow mam ochote na cos innego.
Wszystkim dziekuje a na razie pedem na owocowe sniadanie
Ehidno,
jak fajnie znalezc inna Wande – to imie nie tak znow popularne
a w naszej rodzinie az 3
moja mloda ciocia i bratowa mego meza, no i ja
Pozdrowienia imieninowe
Rzeczywiście mamy z nemo podobne podejście – po pierwsze przeanalizować i wyciągnąć wnioski. Nikt z nas nie może zaproponować konkretnych rozwiązań, bo rzeczywiście za mało znamy sytuację, a w ogóle rozwiązania powinni znaleźć sami zainteresowani, ale możemy zaproponować metodę na zmierzenie się z tym wszystkim. Zdaję sobie sprawę, jak trudno człowiekowi zrozpaczonemu, roztrzęsionemu i przywalonemu nadmiarem siąść z ołóweczkiem, żeby spisywać za i przeciw, ale to jest naprawdę metoda godna polecenia. Już w tym momencie zresztą pomoc z zewnątrz bardzo się przydaje.
Pyro, sorry, ale ja nie widzę tego tak, że problemem jest Dziewczyna. Każdy w tej rodzinie ma jakiś problem i rodzina jako całość również. Nieprzytomne zakochanie, które nie pozwala realnie oceniać osób i sytuacji to w końcu też problem 🙂 Ale żart na stronę, z tego, co piszesz, tym bardziej mi wynika, że Tamara nie jest osobą dobrze znoszącą emigrację i Krzysiek w swoich planach powinien to uwzględnić. Poza tym, jeżeli ta rodzina lepiej funkcjonowała w rozbiciu, to też warto się zastanowić dlaczego. Czy jest to rzeczywiście taka wielka miłość, czy może są dla siebie nawzajem wdzięcznymi ekranami do różnych projekcji? A może przez te lata rozłąki zmienili się obydwoje i już nie są tymi samymi ludźmi, którzy kiedyś bardzo chcieli być razem? Ja oczywiście nie mówię, jak jest, tylko stawiam pytania.
A może da się znaleźć jakieś wyjście pośrednie? Mam znajomego, który przez kilka lat zasuwał w Niemczech i też tęsknił za rodziną, ale oni tu przyjechać nie chcieli. No więc on wrócił, ale finansowo działo mu się średnio, a chciał więcej. W końcu zdecydował się na kompromis: przyjeżdża popracować na 2,3 miesiące, potem wraca, potem znowu na saksy i to się okazało dla wszystkich najlepsze. Jak się ma już nawiązane kontakty, to można tak długo, a przecież problem wiz itp. już nie istnieje. Trzeba tylko uważać, żeby przy robocie na czarno nie dać się złapać, ale Polak potrafi. 🙂 Część zarobionej forsy można wydać na odpowiedzialną opiekę dla dziecka, która może więcej dać, niż stale nieobecny i zapracowany tata, albo najwyraźniej niezdolna do opieki mama.
Macie rację, że na odległość nic nie można poradzić. Poczułam się po prostu zupełnie bezradna i musiałam się podzielić smutkiem. Wszystkie rozwiązania są mniej czy więcej dramatyczne
A teraz zmieniam temat. Pamiętacie? Kilka dni temu opowiedziałam o potężnym archiwum „czarownic” zgromadzonym w Sławie Śląskiej, a dzisiaj przechowywanym w Poznaniu (kopie w latach 70–tych otrzymała NRD) Autorka artykułu charakteryzuje wszystkich członków H-Sonderkommando i opowiada ich losy powojenne. Na co Himmlerowi był zespół naukowców i byłych duchownych gromadzących wszelkie materiały tyczące procesów o czary? Sprawa nie jest prosta (jak zwykle z obsesjami Himmlera) nPo pierwsze szef SS wierzył, że pierwszą ofiarą procesu w Niwmczech była jego praprababka (1629) Nazwisko się co prawda różni 1 literą (Himbler) ale ponoć rzeczywiście przodkini. Po drugie, „czarownice” uprawiały rytuały, a Himmler chciał przywrócić prastare obrzędy „germańskie” w miejsce żydowskiego chrześcijaństwa Członkowiwe kommando dopatrywali się strzępów pragermańskich wierzeń nawet w Tybecie. Zdaniem Himmlera Niemcom zagrażał bezpośrednio moloch homoseksualizmu (kler katolicki) żydzi – od nich poczęło się chrześcijaństwo, które zniszczyło Germanów, masoni. Nb materiały tyczące kartotek masońskich władze polskie tuż po wojnie powieliły i wysłały kopie do Niemiec, i ZSRR. Okazuje się, że obłęd polityczny może dotyczyć nie tylko pp Macierewicza i Wyszkowskiego
Pyro,
czy mylę się przypuszczając, że Dziewczyna jest „wżeniona” w rodzinę, a Krzysztof jest krewnym?
Wrócę do dzisiejszego tematu i powiem, że wczoraj w górach jadłam bardzo dobry chleb żytni razowy ze słonecznikiem, z piekarni w Rybniku oraz niemiecki chleb żytni ze Stuttgartu, również znakomity. Oba jak świeże, choć były mrożone po przywiezieniu z podróży. Dziś jestem sama w domu i jem odgrzewane ciapaty ze sklepu z sałatką z awokado z pomidorem, czosnkiem, solą i sokiem cytrynowym, prawie guacamole 😉
Na dworze skwar, mogłoby trochę popadać…
Mniam, mniam, takiej sałatki z awokado mógłbym zjeść misek sześć, nawet bez ciapania i jeszcze o dokładkę bym poprosił. 🙂 Tylko ja bym tam jeszcze odrobinę chili…
A, właśnie, a propos chili. Wymyśliłem przez przypadek przetwór truskawkowy, który smakuje nawet nie przepadającym za takowymi. Dżemiczek z truskawek i różowego grejpfruta z dodatkiem chili. Właściwie to nie tyle dżemiczek, co galaretka z zawieszonymi w niej owocami. Robi się z mniej więcej pół kg truskawek i jednego solidnego grejpfruta, do tego cukier żelujący 1:3 i chili na końcu. Ja dałem suszonego, bo takie miałem pod ręką, ale może i świeże by pasowało. Owowce obrane (grejpfrut dokładnie wyłuskany z białego) i pociachane na cząstki zasypać cukrem, zostawić na kilka godzin, żeby puściły sok i zagotować zgodnie z przepisem, czyli zwykle 3 minuty. Ja zostawiam potem do wystygnięcia i patrzę, czy się dosyć ścięło. Jak dosyć, to podgrzewam i pakuję do słoi, a jak nie dosyć, to jeszcze chwilę gotuję i znowu zostawiam. Najlepiej smakuje toto w ciągu pierwszych dwóch tygodni. Dłużej zresztą jak dotąd postać nie zdołało, chociaż przed owym wynalazkiem rodzina wybrzydzała, że nie lubi truskawkowych. 🙂
Nie, Nemo – na odwrót – Dziewczyna „nasza”, chłopak przyżeniony.
A wracając do chleba – nigdy jeszcze nie udało mi się upiec chleba żytniego. A marzy mi się, taki zwyczajny, wiejski, żytni na zakwasie i maślance albo serwatce. Dwa razy próbowałam i dwa razy upiekłam zakalec – gigant. Chleby z mąki pszennej albo mieszanej udawały mi się. Żytni nigdy. Już nawet nie próbuję.
Hi, hi, głodnemu psu nie chleb na myśli. Nawet w owoce owce mi się zaplątały. 😀
Bobiku,
tam było świeże peperoncino 🙂
Mam tu dla Was ciekawostkę. Wczoraj, po drodze w góry, natknęliśmy się na wielką atrakcję – święto pary (para buch – koła w ruch) na końcu jednego z naszych jezior. Tu parę impresji:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/SteaminBrienz08
Heleno być może niezbyt precyzyjnie wyraziłem się i Pani mnie źle zrozumiała. Przestałem słuchać walczącej ekolożki w momencie, w ktorym ujawniła, że walcząc o czystość produktów poleca zakwas swojej przyjaciółki (pani profesor z emigracji) czyli zajmuje się reklamą i marketingiem. Taką ekologię to ja lekceważę. A tak nawiasem mówiąc obydwoje z Basią jesteśmy członkami stołecznego Slow Food i całą duszą popieramy ten ruch. Staramy się zorganizować w naszej gminie spotkanie na temat zdrowej żywności (wój jest za). Muszę jednak dodać, że i nas – jak niektórych autorów komentarzy zamieszaczonych wyżej – irytuja nawiedzeni. Bez względu na temat ich nawiedzenia – czy to religia, czy zdrowa żywność, czy życie w cnocie. Nawet nadgorliwi i ujawniający to publicznie nawiedzeni rozpustnicy.
Przy okazji witam nowego smakosza czyli domowego piekarza Jotesza.
Nie jestem w stanie wyobrazic sobie, zeby kobieta ze zdiagnozowana schizofrenia „lubila” przebywac w szpitalu czy wybierala swoje zachowania. Jest to najgorsza z chorow psychiatrycznych i jest ciezka dla chorego zarowno w stanie ataku jak i remisji pod wplywem srodkow psychotropwych ( nawet te najnowszej generacji maja sporo skutkow ubocznych, ktore powoduja, ze chorzy w pewnym monencie nie wytrzymuja i przestaja je brac). Choc na szczescie nie mialam nikogo w rodzinie ze schizofrenia, sporo mi w zyciu przewinelo sie ludzi dotknietych ta potwornam, POTWORNA choroba
Niestety, zarowno wspolmalzonkowie jak i rodzina ( poza moze rodzicami chorego dziecka) najczesciej pozostawiaja schizofrenika na pastwe losu, albo taktuja jak uparciucha, ktoremu sie nie chce i jest nieodpowiedzialny.
Mialam wiele lat sasiadke Mary (juz nie zyje, bo sie zadzgala nozami kuchennymi), ktora pracowala jako sekretarka w malej firmie, miala cudownego szefa-wlasciciela, ktory rozumial, ze raz na rok-na poltora Mary musi isc na kilka tygodni do szpitala i sie podleczyc. Kiedy dostawala ataku, wyrzucala nam na podworko wszystkie swoje meble, zrywala okladziny i lampy z sufitow. Ja wolalam pogotowie psychiatryczne, ktore ja zabieralo na 5-6 tygodni, skladalam wszystkie meble w swoim garazu, wolalam elektryka, zeby naprawil poprzecinane kable elektryczne, zanosilam jej do szpitala kremy, szampony i pieniadze, Po jakims czasie Mary wracala, przynosila mi butelke wina i tak to trwalo 13-15 lat. Bylam jedyna osoba w naszym 16-mieszkaniowym bloku, ktora sie jej nie bala, witala i wpuszczala do swojego mieszkania.
No i byl ten wspanialy szef, ktory kiedys, kiedy Mary posiadajaca nadludzka sile w czasie ataku porabala siekiera drzwi wejsciowe do swojego ieszkania ( po czyn zostala odwieziona), natychiast pryslal robotnikow do wstawienia nastepnych drzwi, masywnych, debowych z malym okienkiem na gorze.
Ale Mary funkcjonowala wiele lat. Na jej pogrzebie (katolickim, bo byla Irlandka) bylysmy obecne tylko my z E. oraz sasiadka, pani pastor Jenny, ktora pierwsza zobaczyla o czwartej nad ranem, ze spod wejsciowych drzwi Mary saczy sie strozka krwi. Umarla kilka miesiecy pozniej, bo przebila sobie wtedy pluca i to sie juz nie zagoilo po paru miesiacach pod namiotem tlenowym.
Jednak wieksza czesc czasu Mary funkcjonowala calkiem normalnie. Byla otoczona troska swego szefa i miala jedna przyjazna i zyczliwa dusze w bloku (E. sie jej bala jak diabla).
Wszystko sie we mnie buntuje. kiedy slysze, ze w wypadku tej kobiety, o ktorej pisze Pyra moze dojsc do odebrania matce dziecka. Choroba psychiczna nie jest dostatecznie dobrym do tego powodem, tym bardziej nie robienie mu kanapek do szkoly. 11-latek jest w stanie sam sobie zrobic kanapki. A nawet ugotowac obiad. Znowu – mowie to z wlasnego doswiadczenia dziecka, ktorego matka latami i dlugimi miesiacami przebywala w szpitalach, czesto w obcym miescie.
I nie wierze, ze w Polsce bedzie im lepiej. Nie wtedy, kiedy ludzie uwazaja schizofrenie za brak odpowiedzialnosci i wybieranie latwiejszej opcji.
Alicji przesyłam najserdeczniejsze, choć spóźnione, życzenia. Wszystkiego najlepszego a głównie miłości !!!
Również wszystkiego co najlepsze życzę Echidnie i Wandzie TX. Wiele szczęścia!!!
Pozdrawiam
Najlepszy Zytni Chleb zycia kupuje od paru miesiecy obok, w polskim bardzo paskudnym sklepiku „Mleczko”. Przywozi go trzy razy w tygodniu, jeszcze cieply! – starszy pan. On tylko rozwozi, a piecze jego zona. Boze, co to za chleb!!! Pelen pestek wewnatrz i na zewnatrz, pachnacy, z chrupiaca skorka. Kiedy jest cieply , kroje caly bochenek dla E. na plasterki, owijam kazdy w sreberko i wkladam do zamrazalnika. I ona sobie codziennie po kromce bierze. Jak hostie. Uwaza, ze nie moze jesc wiecej niz jedna kromke dziennie. A ja zjadam pol bochenka jak sie dorwe do cieplego.
Boze, zeby mi ten pan lub ta pani-piekarka nie umarli albo nie wricili do Polski, albo nie poklocili sie z Mleczka.
Chleb kosztuje 2 funty za dlugi prostopadly bochenek, to duzo jak na ten tani w sumie sklep, ale placilabym nawet i 10 funtow gdyby tak sobie zazyczyli.
Panie Piotrze – no chyba ze byla to t.zw. (w moim domu) omerdeza. Omerdezy sa szczegolnyn gatunkiem rodzaju ludzkiego. 🙂 🙂 🙂
OOO!!! Staszny blad ortograficzny – struzka, nie strozka. Od stroga , nie od stroza. Czulam, ze cos nie tak.
Heleno, ja absolutnie nie uważam, że schizofrenię ktoś sobie wybiera i odróżniam psychozę od zaburzeń neurotycznych, które do pewnego stopnia można kontrolować. Ale równocześnie, właśnie dlatego, że również miałem do czynienia z, wiem, jak niszcząca może być choroba psychiczna członka rodziny dla pozostałych jej członków, zwłaszcza dzieci. Jedenastolatek może sobie zrobić sam kanapki, ale nie zrobi sobie sam tego, czego mu potrzeba bardziej niż kanapek – stabilności, oparcia w kimś, wzorca, przykładu, bezwarunkowej miłości, pomocy w przebrnięciu przez własne zaburzenia i zbliżające się rafy okresu dojrzewania, krótko mówiąc, sprzyjającego środowiska emocjonalnego. Nie chodzi o to, żeby dziecko schizofrenicznej matce odbierać, tylko żeby mieć jasną świadomość, czego ona dziecku ze względu na swoją chorobę zapewnić nie może i żeby jakoś próbować te deficyty wyrównywać. A co do tego, gdzie będzie im lepiej, tego nie wie do końca nikt, ale miałem okazję obserwować z bliska irańskiego schizofrenika (w okresach spokoju przemiły, inteligentny facet), któremu emigracyjne osamotnienie i obcość otoczenia ewidentnie psychozę pogłębiało i lekarze również byli zdania, że w tych warunkach nie potrafi on funkcjonować i lepiej by było dla niego, żeby wrócił, mimo że w Iranie stosunek do psychicznie chorych jest znacznie gorszy niż w Polsce. On w końcu zdecydował się wrócić i tak się złożyło, że mama eskortowała go do Teheranu, ponieważ była jedyną osobą, która się go nie bała i vice versa. Z tego, co nam wiadomo od jego rodziny, nie wyzdrowiał, ale w przerwach między pobytami w szpitalu wiedzie żywot znaczne szczęśliwszy i sensowniejszy niż tutaj, bo tu pod koniec to już naprawdę tylko wegetował. Tak że nie można przesądzać, co wyjdzie na dobre – to zawsze zależy od konkretnej sytuacji, a sprawdza się dopiero w praniu.
Generalnie, masz stuprocentowa racje, Bobiku.
Oczywiscie, ze dziecko potrzebuje stabilnosci i oparcia i oczywiscie, ze nie ma jednego dobrego rozwiazania, ale ja sie boje tej latwosci z jaka
sie czesto pozbawia praw rodzicielskich wtedy, kiedy nalezaloby pomyslec jak zapewnic wsparcie calej rodzinie. Bo choroba ta dotyka bardzo bolesnie takze najblizszych.
Ale nie mozna calej odpowiedzialnosci zwalac na chora matke – bp jest chora i dlatego winna.
Czytalam, pamietam o sprawie Iranczyka, ktorym zajela sie Twoja Mama. Dobrze, ze mial w Teheranie rodzine, ktora byla gotowa nim sie zajac. Dobrze, ze nie mial (?) malych dzieci.
Ale w wypadku opisanym przez Pyre, rozpad rodziny nie jest chyba lepszym wyjsciem. Ani dla syna, ani tym bardziej dla matki, ktora ponosi najwiekszy ciezar choroby.
I prawda jest oczywoscie to, co napisales, ze imigranci czesto sa dosc bezradni wobec mozliwosci otrzymanej pomocy, kiedy nie znaja jezyka.
And yet – wolalabym byc chora na schizofrenie w Austrii niz w Polsce. Ogladalam niedawno (moze pol roku temu) spoleczny program w polskiej tv (nie pamietam kanalu) . Omawiano wlasnie schizofrenie, dziennikarz prowadzacy wyraznie „przygotowal sie”do programu, to znaczy przeczytal w internecie co to jest schizofrenia. A pytania, ktore zadawal obecnej w studiu chorej, wskazywaly na to, ze uwazal, ze gdyby sie wziela w garsc, to by zachowywala sie jak nalezy. Ze brak jej dyscypliny wewnetrznej. Ze moglaby myslec logiczniej. Etc.
Pytanie nie a propos: Gdzie wcięło Pana Lulka?
Jak najbardziej a props. Gdzie wcielo Pana Lulka?
Ja już to pytanie stawiałam, a Pana Lulka jak nie ma , tak nie ma 🙁
Stanisławie,
mam podejrzenie, że jesteś pedagogiem 😉
Od kiedy „nastałeś” na blogu, wystawiasz nam cenzurki – a to, ze wpisy nieciekawe, a to, że temat za poważny, albo za mało poważny, a to znowu, ze czas tracimy…Na szczęście każdy tę stratę czasu zapisuje na swoje konto:)
I przy okazji, masz jakiś pomysł na mądre tracenie czasu?
Nie obraz się, to takie przyjacielskie szczypanko z mojej strony 😉
Siedzimy przy tym stole już prawie dwa lata (niedługo rocznica!) i właśnie przyszło mi do głowy, ileż to tematów obgadaliśmy tutaj. Psiakość, świata nie zbawiliśmy 🙁
Ale cośmy się nagadali, tośmy się nagadali! Drugiej takiej kuchni nie ma na całym świecie!
Alu, zbawienie swiata jeszcze przed nami. Ja tam nie trace wiary, ze zbawimy. Inaczej po co zyc?
Heleno,
ja mam jednak nadzieję, że w Polsce leczeniem schizofrenii i innych dolegliwości psychicznych zajmują się lekarze a nie dziennikarze 😎 Może łatwiej jest się poddać terapii, jeśli rozumie się terapeutę…
Heleno,
co prawda, to prawda, wszystko przed nami! Może coś tu przy tym stole wymyślimy 😉
Nawiązując do tematu chleba naszego powszedniego, wspomniany chleb „Od Jędrka” kosztuje 2.50 za bochenek. Kupujemy dwa tygodniowo, mnie kromka dziennie wystarczy, ale J. pożera ilości. Niestety, dostawa jest raz w tygodniu, we czwartki – zamrażamy i codziennie pobieramy na oko ileś tam kromek (chleb jest krojony, ale słowo daję, nic na tym nie traci).
Ciekawa jestem, jak moi goście z Polski ocenią ten chleb. Nic im nie będę sugerować 🙂
Alicjo, nie jestem belfrem. Byłem 10 lat, ale akademickim tylko i skończyło się to 30 lat temu z okładem. Czyż nie zauważyłaś, że wytknąłem stratę czasu, a potem sam podjudziłem do kontynuacji? Bo temat mi się podobał, tylko stanowiska były bardzo skrajne i bez skłonności do kompromisu. Najczęściej sprzeczam się z osobami, które szczególnie lubię. A lubię bardzo ten blog, bo przyjemnie jest wymienić zdania z osobami myslącymi, nawet jezeli samemu jest się ćwierćinteligentem. A w otoczeniu jakoś jest ich albo nie za dużo, albo nie chcą swojego intelektu zdradzać, co do pewnego stopnia rozumiem. Gdy się mówi w towarzystwie o d. Maryni (przepraszam, jeżeli tym zwrotem uraziłem Panie, sam bardzo tego zwrotu nie lubię), a ktoś zacznie o rzeczach wymagających wysiłku intelektualnego, najczęściej zostaje przywołany do porządku. Tutaj większość występuje in cognito, przynajmniej dla obcych – jak ja na przykład. Jeżeli ktoś z Szanownych Blogowiczów nie zorientował się, że moje etykietki Im przyklejane nie są na poważnie, bardzo mi przykro. Nie żartuję w sprawach bardzo powaznych, natomiast w innych prowokacje są chyba dozwolone.
A jeszcze raz wracając do sprawy Bardzo Powaznej, powtarzam na podstawie znanych mi wielu przykładów, że tylko bezprzykładne poświęcenie kogoś bliskiego może zdecydowanie pomóc. Zgadzam się, że zarówno jakość leczenia jaki i urzędowa pomoc rodzinie w Austrii będzie dużo lepsza, ale niech dobry lekarz oceni, czy pobyt w Austrii nie utrudnia walki z chorobą. I nic po bilansach robionych przez podpowiadaczy (również mnie) bez konsultacji medycznych.
O, jeszcze Wam tu coś napiszę. Otóż w związku z przyjazdem gości postanowiłam się zorientować, ile kosztuja papierosy, bo cos mi się kojarzy, że Iza i Mariusz to kopciuchy.
Wyobrazcie sobie, od jakiegoś czasu na półkach sklepowych zjawisko pod tytułem „papierosy” nie występuje w Kanadzie! Półki z papierosami są zasłonięte nakimiś takimi żaluzjami. Musisz znać nazwę swoich ulubionych, żeby zakupić. Paczka – średnio 9$. No to jak ci moi palą, to niech lepiej przywiozą sobie zapasy, bo z torbami pójdą! A przez Wielka Wodę to … popłynąć 🙂
A jednak miałam rację, Stanisławie, chociaż krótki epizod dziesiecioletni, ale zawsze to 😉
Belfrów lubimy, tym bardziej, że już dawno wyrosliśmy ze szkolnej ławki (oprócz Dagny chyba, a Bobik to dopiero zobaczy, co to szkoła!) i nic nam nie grozi z ich strony ! Zaznaczyłam, Stanisławie, że podszczypuję 😉
Dzień dobry!
Proszę o podzielenie się opiniami. Bodaj pierwszy raz nie smakują mi truskawki. Jestem naprawdę zdziwiona 😕 Mało aromatyczne, mało „truskawkowe”. Oczywiście nie piszę o supermarketowych hiszpańskich, tylko o krajowych kupowanycj na rynku.
Jakiś smakowy nieurodzaj czy przypadkowo źle trafiam?
Nie Marialko, nie przypadkowo kupiłaś. Ja już w ub.r. zwróciłam uwagę, że niektóre truskawki przywożone przez mojego pana Jurka są prześliczne, tylko mało jadalne. Okazuje się, że to jedna z nowych odmian holenderskich – są trwalsze (tak, jak ta twarda sałata nie do ugryzienia i cebula, co to ją by trzeba tasakiem traktować). Ostatnio patrzę, czy w skrzynce jest kilka truskawek zgniecionych np łopatką – jeżeli tak, to kupuję. Jeżeli są same całe owoce, to nie, dziękuję. To będą te trwałe holendry.
Nemo, ja nie myslalam o leczeniu, zwlaszcza, ze „leczenia” nie ma, jest tylko management i pomoc socjalna . Myslalam o otoczeniu, o stosunku srodowiska do choroby. Nigdzie nie jest ono najlepsze. Ale w Polsce choroby psychiatryczne oraz umyslowe sa wciaz powodem do wstydu , choc moze juz nie takim jak czterdziesci lat temu – najlepszy i jedyny ocalaly z wojny szkolny przyjaciel mojego Ojca, mial corke z zespolem Downa, o istneniu ktorej dowiedzielismy sie, kiedy zmarla w wieku 16 lat. Ona byla strannie skrywana, nawet przed przyjaciolmi rodziny.
A ile razy zdarza mi sie widziec w polskiej prasie stawianie znaku rownosci miedzy choroba psychiczna i umyslowa. To jest nagminne.
Kiedys do mojej redakcji przyjeto mlodego dziennikarza. Po dwoch tygodniach zauwazylam u niego bardzo wyrazne objawy nadciagajacego ataku schizofrenicznego: szklany wzrok, stupory, nadmierna podejrzliwosci pobudliwosc. POdzielilam sie bardzo dyskretnie i zyczliwie dla kolegi ta obserwacja z moim szefem. Zostalam zrugana jak bura suka, ze chce mu zepsuc kariere. Wiec jeszcze tego samego dnia zapytalam go wprost, kiedy bylismy sami czy jest chory. Odpowiedzial, ze tak i ze jest to w rodzinie, ze jego siostra tez jest chora. Opowiadal chyba ze dwie godziny. Moglam mu oferowac jedynie wspolczucie i serdecznosc. A tydzien pozniej dowiedzielismy sie, ze kolega wyladowal w szpitalu. I tego samego dnia stracil u nas prace – mozna to bylo przeprowadzic bo byl na okresie probnym.
PO wyjsciu ze szpitala napisal do mnie list dziekujac za rozmowe i piszac, ze nigdy z nikim obcym nie rozmawial jeszcze o schizofrenii. To bylo 20 lat temu. Zrobilam duzy program o schizofrenii i dostalam mase listow od chorych i ich bliskich. Pisali w podobnym tonie. I pisali jaki jest stosunek otoczenia do choroby.
Czasami natykam sie na nazwisko tego zwolnionego kolegi-schizifrenika. Wrocil do Polski. Pisze, ale jest wolnym strzelcem, nie zaczepionym w zadnej redakcji. Zawsze sie ciesze, jak widze jego artykul.
Marialko, jest coś na rzeczy. Co kilka dni kupuję łubiankę, za każdym razem u innego sprzedawcy, licząc, że wreszcie tafię na takie prawdziwie truskawkowe truskawki. Niezależnie od wyglądu – czy jędrne, czy przejrzałe, czy czerwone, czy ciemnopurpurowe – wszystkie w smaku nijakie 🙁 Może taki rok, pogoda nie „pod truskawki”? (Chociaż wydaje mi się, że powinno być odwrotnie – nie pada, jest słońce…)
Witam, ja znowu o kurkach oczywiscie z Rumunii. Poszlam dzisiaj do mojego Tatarzyna na rogu i tam tez byly dobrze wygladajace grzybki kurki, mowie do niego nie pan zobaczy, grzyby wygladaja ladnie, na kocu pieka nie widac zadnych dziurek ale jak sie je rozetnie to sa jak sitko. On na to wiazl jedna kurke dostojnie wygladajaca i przelamal, i co sitko, druga sitko, trzecia tez, mowi przeciez one maja substancje pieprzowe i nie powinny miec robakow, ale te maja i nie tylko te bo kupilam u ekologa i tam tez byly sitko. Podziekowal, ze go ostrzeglam o grasujacych kurkach, rumunskich nieudacznikach.
Nalezy sie wystrzegac truskawek Elsanta. Dzis kupilam gatunek pod nazwa Driscoll Jubillee i byly rewelacyjne, w smaku i aromacie.
Elsanta zostaly sepcjalnie wyhodowane dla duzych zbiorow i dlugiego lezakowania, transportu etc. Sa truskawkowym odpowiednikiem intensywnie hodowanych kurczakow. Zawsze cos za cos.
Droga Pyro, przepraszam, ze sie jak to sie mowi „wtrancam” ale to nie jest zadna schizofrenia, nawet jak powiedzial to jakis lekarz, trzeba przebadac jeszcze raz, to jest zwykle ale bardzo dokuczliwe zalamanie nerwowe. Nie chce nikogo obrazac i Cie urazic ale tu sa dwie strony medalu, trzeba przebadac cala domowe sytuacje tej pary, gdyz wchodzenie na siodme pietro nawet w milosnym amoku swiadczy o pewnym rodzaju megalomanii i poczuci wielkosci, nie wiem jak to sie po polsku nazywa. Swoja droga to chwalcie Panie, ze zylyscie w PRLU, gdzie pracowalyscie ciezko, wozilyscie, udane po tym wszystkim dzieci o swicie do zakaladowego zlobka i stalyscie w kolejkach aby tym dzieciom ugotowac dobre jedzenie.
Rozpieszczona przez ciagle sie za nia wstawiajacego ojca dziewczyna, wymienia sobie tego ojca na zakochanego w niej i przebojowego, pracowitego chlopaka. Zyja osobno, on jej zapewnia przez swoj pobyt za granica standart pozwalacjacy do szpanowani, przez to ma przyjaciolki, klipsy, czipsy i tipsy itd. i moze sama DECYDOWAC o swoim trybie zycia.
Kupujemy w tym roku truskawki wysmienite, jakich dawno nie było. Ostatnio kaszubskie i też bardzo dobre. A o importowanych nie ma co dyskutować. Tak różne pochodzenie i mogą być wpadki jak z rumuńskimi kurkami. Co to za bestyjki, że im substancje piprzowe nie przeszkadzają.
Dorota ma racje, ze moze to byc nie schizofrenia, tylko np PTSD (postraumatic stress disorder), ktory charakteryzuje sie m.in. schizoidalnymi episodami. I jest to leczone. Mialam dwie przyjaciolki, ktore z tego wyszly, dzieki min. psychoterapii w polaczeniu z farmakologia – lekarstwo to samo, ktore dostaja dzis schizofrenicy. Leczenie moze potrwac rok lub dwa. Ale sie z tego wychodzi.
c.d. pisze w kawalkach, zeby mi nie wcielo.
Chlopak natomiast przebywajac 7 lat zagranica jest niby zwiazany ale solo, lubiany przez wszystkich bo: zalawi prace, przyjmie gosci, zalozy za darmo parkiet znajomym, podwiezie zone kumpla do Ikei, pania, ktora o lat w zwiazku ze swoim mezem zadnego komplementu nie slyszy (nie mowie tutaj o podrywaniu czy niewiernosci). Chlopak jest lubiany, bo jest dsypozycyjny i przydatny. I tutaj po latach zjawia sie na stale zona i to osobista i ta zona „uzurpuje” sobie wg. tego emigracyjnego towarzystwa prawa do czasu tego meza, do zwracania na jej potrzeby uwagi, on juz nie moze leciec o 4 nad ranem i odbierac zony kumpla z lotniska. I sie zaczyna presja takich polskich klubow, z kim Ty sie ozeniles, co to za kobieta, Ty jestes taki dobry czlowiek itp. a potem sie jeszcze nazywa, ze ona sie poklocila. Jestem pewna, ze wyrzadzono jej duzo przykrosci i to okrutnych stawiajac ja i jej tozsamosc pod znakiem zypytania a tu zalamanie gotowe. Jednego tylko nie rozumiem, dziecko nie ma klopoty z jezykiem, przeciez jest tyle programow integracyjnych, samo przebywanie w szkole i swietlicy wystarcza.
Spoko Doproto l. – to już 4 czy 5 pobyt na oddziale. Choroba jest zdiagnozowana w kilku ośrodkach. A młodzian kiedy właził po balkonach miał 17 lat. W tym wieku normalna brawura.
I poniewaz, przyzlam walsnie takiego zalamanego, zdepresjowanego pana, ktory lubil byc w szpitalu ale cierpial, jak byl w domu to tez cierpial i byl sfiksowany na swoja przyjaciolke, tylko ona miala sie nim zajmowac, jezeli ta dziewczyna jeszcze chce, zeby ktos inny poza mezem sie nia zajal to wyslac ja do rodziny i na psychterapie, zadne szpitale, oni tam tylko otumaniaja i nawet chyba jednak postawili zla diagnoze. Co dziecka to trzeba tylko chciec a pomoc sie znajdzie nawet w Austrii. Gdyby dochodzilo do histerii ze strony matki, ze nie ma dziecka przy niej, to mozna je tez wyslac do Polski ale zalatwic dobra i odpowiedzialna opiek. Wg. mie to ta kobieta powinna odpoczac od swoich lekow i nawet od odpowiedzialnosci za dziecko, co nie znaczy, ze jak tu wyczytala trzeba wjezdzac z takimi armatami jak sad itd.
A chlopak, poswiecajcy sie niach sie zastanowi czy on chcial jakich okreslony model, ktory mial funkcjonowac, czy tez rzeczywiscie sie poswiecil i przyczynil do integracji tej kobiety, ktora raptem dostawala kieszonkow i czekala na decyzje meza. Przepraszam nie chcialam nikogo urazic. A gdzie jest tatus tej dziewczyny, niech teraz sie nia zajmie.
Heleno, problemy ze zdrowiem psychicznym to w Polsce, niestety, nadal tabu. Wszyscy lubią opowiadać o swoich (i swoich bliskich lub znajomych) połamanych żebrach, zgagach, nadciśnieniach i miażdzycach, ale nikt się nie przyzna do schizofrenii czy choćby problemów z obniżonym nastrojem.
Ogólnie uważa się, że normalny człowiek psychicznie nie zachoruje. A już na pewno nie ja, nie mój szef, koleżanka czy ojciec. To się zdarza innym, bo albo zasługują, albo są i tak nienormalni albo głupi albo….dopiszcie sobie co chcecie.
W gazetach, na ulotkach w przychodni, w telewizji – tyle informacji jak dbać o serce, wątrobę, poziom cholesterolu itd. A profilaktyka zdrowia psychicznego – żadna. Nie chcę tu oczywiście sugerować, że taka np. schizofrenia to schorzenie, które sobie możemy „zafundować”, tak jak pewne problemy „dzięki” trójcy brak ruchu+palenie+niezdrowa dieta. Ale ogólnie chodzi o to, że o zdrowie psychiczne trzeba dbać tak samo jak o to fizyczne. Ale o tym się nie mówi. Sfera psyche ujawnia się dla przeciętnego Polaka dopiero wtedy, gdy jest z nią jakiś problem.
Jakieś półtora roku temu na fali dyskusji wywołanej samobójstwem pewnej uczennicy, media w Polsce zaczęły mówić o depresji. Jedni twierdzili, że wszyscy młodzi chorują na depresję i prędzej czy później się powywieszają, inni – że to werteryzm i coś takiego jak depresja u młodych nie istnieje, jest tylko histeryczna poza. Z kilkoma znajomymi psycholożkami (ja akurat nie jestem z tej branży) natchnięte tą dyskusją oraz osobistymi doświadczeniami (jedna z nas ma matkę cierpiącą na depresję, druga sama depresję przeszła, a inna ma przyjaciółkę schizofreniczkę) postanowiłyśmy zrobić warsztaty dla młodzieży na temat zdrowia psychicznego – w ramach działalności stowarzyszenia propagującego stosowanie dramy w pracy z ludźmi. Warsztaty miały byc dla młodych bezpłatne (mateczka Unia na to dała), głównymi celami było przekazanie licealistom wiedzy o profilaktyce zdrowia psychicznego oraz o źródłach pomocy (dla nich samych albo kogoś z otoczenia) i zmiana postaw wobec samego zagadnienia i osób dotkniętych problemami ze zdrowiem psychicznym.
Osobiście (podobnie jak i pozostałe z koleżanek) wydzwaniałam i chodziłam po miejscowych liceach, próbując zainteresować warsztatami dyrektorów szkół, szkolnych psychologów i pedagogów. Jaka reakcja? Panika (o wariatach? może i o pedałach?), zdziwienie (a po co?) albo zdecydowana niechęć (w naszej szkole takie problemy nie występują).
Dwie (!) szkoły do zrealizowania projektu znalazłyśmy ostatecznie po znajomości, bo istniała już realna obawa, że nie zrealizujemy planu i będzie problem z rozliczeniem grantu.
To, czego się dowiedziałyśmy od młodzieży w czasie warsztatów, tylko nas utwierdziło w przekonaniu, że te zajęcia były im potrzebne. Ale dyrektorzy szkół zza swoich biurek widzą i wiedzą lepiej. Nie wiem, co by było, gdyby jeszcze o zgodę trzeba było poprosić wszystkich rodziców. Tu już by wszystko wzięło zapewne w łeb. (Moje dziecko nigdy nie będzie „psychiczne”!)
To teraz w ramach profilaktyki zdrowia psychofizycznego oddalam się na wieczorną porcję świńskiego truchtu (do maratończyka mi jeszcze daleko 😉 ).
Truskawki nie miały smaku w deszczowych latach – za mało słońca. To pamietam z dzieciństwa, bo mielismy całkiem niezłe poletko truskawek na sprzedaż, a ja i Baśka musiałyśmy to zbierać! Za kobiałkę dostawałyśmy złotówke, co jak na kasę owczesnego podstawówkowicza było dużo 🙂
U nas mozna kupić truskawki na okrągło – te z Florydy pięknie wyglądają, ale co to za smak bez smaku! Podobno dojrzewają w transporcie. Dla oka i owszem, ale dla kubków smakowych? A gdzie tam!
Ten Pan, opisany przeze mnie tez byl wielkokrotnie w szpitalu a byla to depresja. Dobrze koniec, ja tylko z mojego podworka, jestem dlugo na emigracji i widzialam rozne stany kobiet a swoich tez sie naprzezywalam.
Myszowata,
bardzo cenny przyczynek do dyskusji o zdrowiu psychicznym. Ja też mam wrażenie, że w Polsce się o tym po prostu nie mówi. A przecież najbardziej krucha jest nasza psyche.
Miałam kolegę chorującego na schizofrenię, i to w Polsce lat 60/70 (mój belfer zresztą! 😉 )
Ale Edzior był poinformowany i jak trzeba było i „czuł”, to sam udawał się do szpitala. Pilnował zażywania leków, mimo, że nie znosił skutków ubocznych – spowolnienia przede wszystkim, on sobie doskonale z tego zdawał sprawę. Zmarł kilka miesięcy temu w wieku 57 lat – serce wysiadło, to też uboczny skutek lekowy.
I myśmy o jego chorobie często rozmawiali – ale to tylko dlatego, że Edzior potrzebował na ten temat rozmawiać. Rozmawianie często pomaga rozładowywać rózne sytuacje. Rzecz w tym, że niektórzy sa w skorupie, a inni ekstrawertycy. No i bardzo dobrze!
Spóźniona jestem okropnie!
Echidno, WandoTX – głośno i wyraźnie, bo okropnie daleko: niech to, co miłe, będzie zawsze blisko! Echidnie szczególnie dużo zdrowia, bo musi chodzić do góry nogami. Z serdecznościami, haneczka.
haneczko, to w Teksasie nie chodzą do góry nogami? Bardzo jestem rozczarowany 🙁
Epizody schizoidalne w trakcie PTSD fenomenalnie przypominaja schizofrenie. Jedna z moich przyjaciolek w czasie pobytu u mnie ( a znam ja od 2 roku zycia) oglosila nagle, ze dolaczylam do „szajki szubrawcow” skladajacej sie z jej Mamy, brata, promotora pracy doktorskiej, rektora uniwersytetu w Lund oraz profesora pianistyki z Uniwersytetu Jerozolimskiego a takze tej skonczonej k..rwy, ktore jej zapisala tabletki, ktorych ona i tak nie ma najmniejszego zamiaru brac. Jestem prawdopodobnie gorszym szubrawcem niz oni wszyscy. Byla godzina trzecia w nocy, martwilam sie jak wstane do pracy, a ona tymczasem wyjela z walizki strannie zapakowany prezent ode mnie – sliczny antyczny bialo-niebieski dzbanek Wedgewooda i roztrzaskala go w kuchni o podloge.
Rano zeszla na sniadanie, wyraznie po zazyciu tabletki od tej kur.y i powiedziala, ze mnie kocha jak wlasna siostre. I ze dzbanek byl sliczny, niestety „stlukl sie”.
Moja inna najblizsza przyjaciolka tez wybrala sie do mnie z nadciagajacym epizodem i zobaczywszy zakladke w ksiazce.oznajmila: Co mi chcesz przez to powiedziec? Zbaranialam. Wtedy ona wyjasnila: Wiem, ze zamierzasz zabic papieza. Na antresoli masz walizke, w ktorej trzymasz bron. Nie dopuszcze do tego.
Ublagalam ja, zebysmy pojechaly na pogotowie psychiatryczne. Bylam obecna w czasie wywiadu lekarskiego. Kto jest premierem Wlk. Brytanii?- zapytal lekarz. – Pani Thatcher – odpowiedziala zgodnie z prawda przyjaciolka. – A kto jest prezydentem USA? – dopytywal sie dalej lekarz. – – Ronald Reagan, of course – odpowiada przyjaciolka. Wszystko sie zgadzalo i po paru pytaniach tego typu lekarz oznajmia, ze jest ona osoba zdrowa i dobrze zorientowana w current affairs.
Wracamy do domu.
– Musimy zawiadomic CIA -, powiada do mnie lekko sploszonej – ze w szpitalu na Ealingu zainstalowal sie agent KGB, dr XYZ.
– Dlaczego tak myslisz? – pytam.
– Jak to daczego? nie slyszalas? On chcial wiedziec kto jest prezydentem Stanow Zjednoczonych!
To co sie dzialo nastepnie, juz nie opisze.
Bobik,
nie w Teksasie, tylko down under! Co haneczka zaznaczyła. Texas chodzi za mną prosto, ale 2 godziny za 😉
Bobik =- Ciebie powinni w stanach depresyjnych przepisywać na receptę. Tylko jak dawkować Bobika?
Echidna pewnie śpi, ale zanim zasnęła opisala mi ucztę imieninową, jaką wydali z Wombatem w sobotę (do białego niedzielnego ranka) Co prędzej popędziłam zrobić sobie kolację, tak zgłodniałam od opisu polędwicy z rusztu w sosie whisky , sałatek, przystawek, deserów i innych elementów biesiady.
Zniknely gdzies ( a moze sie nie zapisaly) moje najserdeczniejsze zyczenia imieninowe dla Wand – Wandy i Echidny. Wiec powtarzam; Dziewczynki! Najserdeczniejsze! Z glebi serca! Niech nam tu bedzie wesolo i zawsze w zyciu!
Heleno zaintrygował mnie ten dzbanek Wedgewooda . Poszukałam w googlach i już wiem. Zazdroszczę Ci erudycji.
No i wlasnie, dzisiaj swieto Wandzine a my tutaj mamy problematyczny dzien, wypindrzam sie na tematy innych a sama w domu mam tragedie na lzy jak groch i straszny placz, to tez moze prowadzic do nieszczescia anoreksji, gdyz Dagna ma 15 kg. nadwagi, przy 149 cm wzrosu wazy 52 kg. niby tego po niej nie widac ale poszlam z nia do lekarza no i okazalo sie jeszcze, ze ma cisnienie 130/90. Problem z tusza nie jest od dzisiaj i o ile mi sie udalo schudnac 6 kg. po zastosowaniu ale nieprzestrzeganiu scislemu rad blogowiczki Teresy, to dziecko jest jednak inaczej skonstruowane i nic jej nie pomoglo. Panie maja odchowane dzieci, co robic, rodzice z natury szczupli, babcie i dziadkowie tez. Czy diety dla dzieci nie sa szkodliwe, doradcy zywieniowi nie sa oplacani przez ubezpieczalnie a zycza sobie po 50 E i wiecej za wizyte.
Wszystkie diety restrykcyjne dla dzieci i mlodziezy sa zle wdziane przez lekarzy. To sa diety tylko dla doroslych. W internecie znajdziesz poradnik Help for Your Overweight Child.
Tu:
http://win.niddk.nih.gov/publications/over_child.htm
Doroto,
tylko nie odchudzaj dziecka! To znaczy, dbaj by rosła, a nie przybierała na wadze, bo ona przecież jeszcze rośnie! Ty już przestałaś się wydłużać, ale Twoje dziecko ma jeszcze kilka cm w zapasie. Niech je warzywa i owoce, chude mięso i pije mleko lub je przetwory mleczne, ale nie te mocno słodzone. Jeśli jogurt to naturalny z dodatkiem owoców i miodu. I niech się rusza, biega, tańczy, a wyrośnie na szczupłą panienkę 🙂 Tylko nie eksperymentuj z jakimiś dietami na bazie boczku i śmietany, to możesz wypróbować na sobie, ale nie krzywdź dziecka 😯
Poza tym Dagny ma BMI =23,4 czyli w granicach normy (18-25).
Nemo ma racje. MNie sie tez nie wydaje aby ona miala az 15 kg nadwagi. Liczy sie Body Mass Index.
@Pyra
Dobry wieczór.
Każdy temat, każdą proźbę o poradę można wałkować w nieskończoność, szczególnie jeżeli „doradcy” stracą z pola widzenia istotę proźby o wsparcie oraz o poradę.
Pyro, nie przejmuj się „dobrymi radami” oraz wielce podbudowującymi i uspokajającymi opisami przypadków wśród znajomych, krewnych oraz przyjaciół naszych blogowiczek/blogowiczów?!
Po prostu tylko konsultacja z lekarzami, czyli osobami kompetentnymi może pomóc.
Pyro, życzę Twoim bliskim oraz Tobie wytrwłości i psychicznej siły oraz pozytywnego rozwiązania tego „problemu”.
KoJaK
Tu jest kalkulator BMI
http://search.yahoo.com/search?ei=utf-8&fr=slv8-&p=body%20mass%20index%20calculation&type=
POprawka. Tu jest
http://www.nhlbisupport.com/bmi/bmi-m.htm
Ja bym nie kombinowała z wagą dziecka, Doroto – przecież to jeszcze rośnie i ważne jest, żeby miało wszystkie potrzebne składniki. Fast-foody i cukier precz, i tak jak nemo podpowiada – warzywa, owoce, mięsko.
Nasze dziecko miało kolegę, który raz na jakis czas wpadał na weekend. Było to wielkie chłopisko, bardzo przejęte swoim wyglądem, bo jako pózny nastolatek zależało mu, wszak dziewczyn tyle naokoło! Przyjeżdżał do nas na weekend i przywoził wielkie pudło lodów, okropnie cukrowanych, jak to tutaj. Za którymś weekendem wyrzuciłam to do lasu – popłakiwał, że taki gruby, no to mu pokazałam, w czym rzecz. Za rok chłopak był jak trzcina. Grubej kości i postawny, ale szczupły. I tak trzyma.
Kojaku Moguncjuszu,
przecież my ciągle doradzamy 😉 I co w tym złego? To może niekt nikt nie zadaje pytań, i może niech nikt nie odpowiada, i w ten sposób bedzie cisza na blogu, co?
No właśnie… 😉
*niech nikt
Alicjo,
doradzać czemu nie, ale podpierać swoje wywody bardzo pokrzepiającymi przykładami … no nie, to jest brak wyczucia, to jest chęć pisania gwoli pisania (trochę inaczej to jest ogólnie określane, ale nie chcę wylądować na drzewie 🙂 )
Kończy się dzień Ojca uczczony należycie, więc władze umysłowe już troche szwankują. Wobec tego wrócę do tematu feministycznego i opowiem dowcip o blondynkach radzieckich. Opowiada major kapitanu: „Słuszaj, Igor. Szioł ded iz lesa i niosł diorn’. I szła baba w lec i niosła jajca. I tak ana jemu skazała: – daj diorny za jajca. Kakaja krasiwaja igra słow! Wiernułsja Igor damoj i racckazał wsio swajoj żienie. Tamara wstrietiła Olgy i skazała: Kakaja krasiwaja słow igra: szioł ded iz lesa i niosł griby. Szła baba w liec i niesła agorcy. I tak ana jemy skazała: Daj, diorny za jajca. Pyro, nie gniewaj się, bo polskie wojsko było zupełnie inne, a to dotyczyło zaprzyjaźnionej armii radzieckiej.
Doroto,
ile lat ma Twoja corka? A moze to tylko zmiany hormonalne?
Ruch, ruch i jeszcze raz ruch+ rozsadne odzywianie, cukierki/ciastka „out”,
uwaga na napoje: coca-cola, sprite, i te wszystkie inne kolorowe
Mleko, jesli moze 2%, no bo musi dostawac wapno, lepiej nieslodzone jogurty kefiry
Jednak jesli sie tak martwisz jak napisalas, to rozsadny lekarz/dietetyk by sie przydal.
Przy okazji mleka i wapna – ktos tu pisal o powtarzajacych sie zlamaniach – ??? nie pamietam, ktora z Was – czy sprawdzilas swoje kosci (osteoporoza).
Pozdrawiam
Kojak, a co jestes taki szorstki i nieprzyjazny? Czy myslisz, ze Pyra pytala jak LECZYYC SCHIZOFRENIE?
Nie. Pyra sie pytala czy radzila jak leczyc ZYCIE. Zycie. I kazdy tu dzieli sie swoim doswiadczeniem i swoimi refleksjami. Lekarz tu nie pri czom.
So. Wyluzuj sie 🙂 🙂 🙂
Kojaku, bo zaraz zostaniesz na chójke posłany 😉
Oj, przestańcie wytyczać ramy, co można, a co nie można, albo nie należy na tym blogu. Pisujemy tu sobie od prawie dwóch lat i jakoś dobrze to idzie. Jak komuś sie nie podoba, może nie czytać.
A Pyra swoje lata ma, na blogu jest od poczatku i wie, co brać pod uwage, albo i nie. Najpierw usiłował nam nakreślic ramki Stanisław , co wypomniałam żartobliwie, a teraz Kojak. To juz nie jest smieszne…
KoJaku, trzeba chyba rozgraniczyć dwie sprawy. Jedna to jest diagnoza i sposób leczenia – to istotnie należy zostawić lekarzom, chociaż swój rozum przy tym mieć i nie wierzyć absolutnie we wszystko, bo przykładami pomyłek lekarskich niejeden cmentarzyk można by wypełnić. Oprócz tego jest jeszcze ludzki i życiowy aspekt sprawy i tu lekarze mają dokładnie tyleż kompetencji, co osoby na blogu, a w pewnych przypadkach pewnie i mniej. Podawanie przykładów służy nie tylko podtrzymaniu konwersacji, ale pozwala zobaczyć np., że podobnych przypadków jest więcej, że ludzie sobie z nimi radzą w ten czy inny sposób, pomaga uzmysłowić sobie i sprecyzować własny stosunek do sprawy (choćby i przez opozycję), zobaczyć coś w innym świetle, a nawet czasem naprowadza na jakiś niespodziewany, a o dziwo właściwy trop, na co w razie czego służę przykładami. 😀
Pyro, Bobika należy dozować ostrożnie, bo jego jest malutko 😆
Oj, Alicjo, nie wierz w ramki. Gdzieżbym śmiał je wytyczać, ja outsider Starym Blogowiczom. A jak ich nie ma, to wpisałem, co wpisałem.
@Heleno,
pisałem o między innymi przez Ciebie przytoczonych PRZYKŁADACH, które akurat nie opisują jak leczyć życie (co to właściwie oznacza, leczyć życie?) Dlaczego nie podasz konkretnego przykładu jak „leczyć życie”, tylko opisujesz przypadki wręcz przeciwne?
Pomału rozglądam się za jakimś wygodnym drzewkiem 🙂
Byłem dziś rano w Zoo. Przed klatką wielkiej pandy
ujrzałem zbiegowisko. I jakie, moiściewy!
Nie, nie rzucał nikt petard i nie robił nikt grandy,
toasty były tam, kwiaty, przemowy i śpiewy.
Cóż to, spytałem, czyżby towar tu z kontrabandy
rzucono ku uciesze napalonej publiki?
Czy od dzisiaj się w Zoo gromadzą gourmandy,
czy sportowcy przychodzą poprawiać wyniki?
Chodzę, pytam… Oświecił wreszcie mnie jakiś dandys
poprawiając binokle oraz muchę pod szyją:
wiedz, szczeniaku, że dzisiaj imieniny są Wandy,
więc trzeba wszystkim Wandom głośno krzyczeć „niech żyją!”
Czy wybrzeża Australii, czy niemieckie to landy,
zdrówko trzeba wychylić, zanim północ wybije!
Porzuciłem więc pandę, biegnąc w takt sarabandy,
by na blogu zawołać każdej Wandzie: „niech żyje!” 😀
@Bobiku,
przytoczonych tutaj przykładów chyba nie przeczytałeś (są bardzo podbudowujące i naprawdę „pomagają”).
No, własnie – nie było toastu! niech żyją radośnie!
..a mi się wydaje mi się,że dziś jest Noc Świętojańską, czyli Wianki 🙂
KoJaku, ja przykładów Heleny nie odebrałem tak, że miały być ku pokrzepieniu serc, tylko że miały obrazować, jak straszną chorobą jest schizofrenia i że ani jej nikt nie wybiera, ani nie może nad nią zapanować przy pomocy dobrej woli i „wzięcia się w garść”, jak to rzeczywiście niektórzy niedoinformowani sobie wyobrażają. Ale i Helena i Pyra na pewno wiedzą, że nie każda psychoza musi mieć aż tak dramatyczny przebieg, jak również że w przypadku tej choroby trzeba, niestety, liczyć się z każdą możliwością, bo żaden lekarz nie jest w stanie przewidzieć w stu procentach jej rozwoju.
KoJak przeciez ja np. uwazam, ze pani ta nie ma schizofrenii, nawet jezeli juz to rzekomo zdiagnzowano probowala bym popracowac nad lekami tej pani.
Co do otylosci, to lekarz stwierdzil wg. tutejszej tabeli, dziecko plakalo, twierdzilo, ze sie nienawidzi, i ze nie bedzie nic jesc.
Co do jedzenia, to szkopul lezy w tym, ze ja pochodzac z domu z ogrodem i wariacjami ekologicznymi w czasach kiedy sie nikomu o ekologii nie snilo, jestem przyzwyczajona do owocy (Dagna potrafi zjesc ca. 1 kg. jablek na dzien) i warzyw, salata mieszana z oliwa z oliwek jest u nas codziennie, fakt faktem, ze dziecko tez jej zjada duzo na kolacje. Juz dostalam swira, ze te owoce maja za duzo cukru w sobie. Fast food i rzeczy gotowe bywaja u nas rzadko, tylko te wizyty u kolezenstwa i wieczne kluchy z sosem, bo najwygodniej a potem lody przy kazdej okazji i inne bezecenstwo z zawartoscia cukru. Te cholerne tanie herbaty lodowe.
Oj, wydaje mi sie, Kojaku, ze szukasz zwady,
Mowiac o prawdziwej schizofrenii, podkreslalam, ze mozna z nia funkcjonbowac prawie normalnie – Mary, kolega z pracy, ktory dalej pracuje w zawodzie.
Mowiac o posttraumatic stress disorder podkreslilam dwukrotnie ,, ze jest to uleczalne, ze z tego sie wychodzi, a nawet, po latach mozna sie z tego smiac. Co tez i czynilam.
A odpowiadam Ci wcale nie po to, aby sie przed Toba tlumaczyc. Skadze, jestem daleka od tego. A jedynie po to, by Ci przyopomniec , ze ja od zwad nie uciekamn i takich adwersarzy jadam na siadanie peczkami.
Ale dzis jestem nasycona, nastroj mam wielkoduszny i wybaczajacy, wiec tymczasem nic Ci nie grozi. A nawet zasylam usmiechy 🙂 🙂 🙂
Ojej!
U mnie jeszcze widno – no to co, mamy tę noc – zakwita raz, tylko raz biały kwiat?! 😉
http://youtube.com/watch?v=xNJOUbcmcgw
A ja mam pytanie po czym poznać dobrą piekarnię? Czym jest kierujecie?