Dla ochłody nie tylko lody
Wprawdzie jeszcze upały nie zdążyły dać się mieszkańcom Polski we znaki ale z zapowiedzi wynika, że lato może być gorące. Na wysoką temperaturę często narzekają członkowie naszej rodziny smakoszy mieszkający na innych kontynentach.
Słowem – warto pomyśleć o sposobach na wywołanie uczucia chłodu. Mam na myśli sposoby kulinarne.
Tym razem nie będę nawet wspominał o piwie z lodówki czy białym lub różowym winie z grzechoczącymi kostkami lodu w kieliszku. Dziś stawiam na drinki bezalkoholowe. Jest ich bowiem takie mnóstwo i są tak smaczne, że warto przynajmniej niektóre przypomnieć. I mam nadzieję, że dorzucicie swoje przepisy – oryginalne i nieznane.
No to zapraszam do barku!
Żurawinowy
3 l soku z żurawin, sok z tuzina cytryn, 1 l esencji herbacianej z hibiskusa, 2 l piwa imbirowego, lód
Soki owocowe wymieszać z esencją herbacianą i mocno oziębić. Do kieliszków lub szklanek koktajlowych wsypać kostki lodu, wlać koktajl i dolać piwa imbirowego.
Jabłkowy
3 l soku z jabłek, sok z tuzina cytryn, 1 l soku ananasowego, 1 l wody, lód
Soki wymieszać i oziębić. Do szklanek koktajlowych wsypać kilka kostek lodu. Dolać soki i uzupełnić wodą sodową.
Malinowy
10 dag świeżych, malin lub innych miękkich owoców, 10 dag lodów waniliowych, 0,25 l mleka, 2 łyżki słodkiej śmietany, zapach waniliowy, miód
Drobno pokrojone maliny lub wybrane inne owoce zmieszać z lodami waniliowymi, mlekiem i śmietaną. Dodać miód i zapach waniliowy. Dobrze zmiksować. Wlać do szklanki i ozdobić zielonym listkiem.
Kawowy
0,25 l kawy, 0,25 l mleka, zapach waniliowy, 3 łyżki miodu, 2 żółtka, 1 pojemnik bitej śmietany
Zagotować kawę z mlekiem i dodać odrobinę zapachu waniliowego oraz miód. Żółtko połączyć z bitą śmietaną. Mocno mieszając kawę z mlekiem dodać śmietanę wymieszaną z żółtkiem. Wlać do szklanek, które ozdobić listkiem bazylii.
Marcepanowy
5 dag masy marcepanowej, 2 banany, sok z jednej cytryny, 4 łyżki płatków owsianych, 2 łyżki słodkiej śmietany, zapach waniliowy, miód, 0,3 l mleka
Zagotować mleko ze śmietaną i płatkami owsianymi. Obrać banany i grubo je pokroić. Skropić sokiem z cytryny by nie poczerniały. Zmiksować banany z płatkami owsianymi w mleku i masą marcepanową. Dodać miód i zapach waniliowy.
Truskawkowy
45 dag truskawek (mogą być mrożone),5 łyżek miodu, 1/4 szklanki płatków owsianych, 0,25 szklanki pokruszonych orzechów włoskich, 1 pojemnik jogurtu naturalnego
Truskawki zmiksować z miodem, płatkami owsianymi i orzechami. Dolać jogurt. Zmiksować ponownie. Schłodzić i podawać.
Jogurtowy
15 dag truskawek, 1 banan, 1 mango, ćwierć szklanki cukru, pół szklanki jogurtu, 1 łyżeczka zapachu waniliowego, lód
Umyte truskawki pokroić na pół, wymieszać z cukrem i odstawić, by puściły sok. Obranego banana pokroić w plastry, mango też obrać i pokroić w kostkę. Owoce wymieszać i wstawić do lodówki. Po trzech kwadransach zmiksować z jogurtem, zapachem waniliowym i pokruszonym lodem. Wlewać do oziębionych szklanek. Ozdobić truskawką.
Miodowy
1,5 szklanki mleka, 5 łyżek miodu, 2 jaja, cynamon, 2 plasterki pomarańczy
Zmieszać mleko, miód i jaja. Po kilkusekundowym energicznym mieszaniu wlać do szklanek, ozdobić plasterkiem pomarańczy i posypać cynamonem.
Tymiankowy
Pęczek świeżego tymianku, ? l soku z zielonych winogron, 2 cytryny, 0,25 l wody sodowej
Tymianek umyć i osączyć dokładnie. Włożyć do dzbana i zalać sokiem z winogron. Wstawić do lodówki na trzy kwadranse. Zmieszać z wodą sodową i sokiem z cytryn. Pić schłodzony.
Orzeźwiający
20 ml soku z cytryny, 10 ml syropu miętowego, woda mineralna bez gazu, lód, listki mięty
Zmieszać w szklance koktajlowej sok cytrynowy i syrop miętowy. Dodać pokruszony lód i uzupełnić wodą. Na koniec kilka listków świeżej mięty.
Komentarze
Same zdjęcia wystarczą dla poczucia rozkoszy. Przez kontrast trochę dziegciu. Kochani Blogowicze. Nie chcę nikomu przyklejać żadnych etykietek ani oceniać. Chcę tylko radzić, jak i Wy w najlepszej wierze to czynicie.. Radzę nie podsuwać wspaniałych pomysłów na ułożenie życia Dziewczyny i jej bliskich. Nie diagnozujcie choroby i nie dobierajcie leków. Nawet, jeżeli robi to psychiatra, nie powinien tego robić na podstawie informacji uzyskanych wczoraj na blogu. Zdiagnoowanie schizofrenii w kilku kolejnych ośrodkach może być podważane tylko w dobrym ośrodku medycznym. Sam miałem watpliwości, czy można pewnie zdiagnozować tę chorobę w Austrii u osoby nie mówiącej po nie miecku. Czy same techniczne środki diagnostyczne mogły wystarczyć. Ale nie wyobrażam sobie, żeby w takim przypadku nie skorzystano z pomocy psychiatry mówiącego po polsku. Również trudno podważać prawidłowość terapii farmakologicznej, jeżeli pacjentka leków nie bierze. Przecież była poprawa dopóki brała leki. I jeszcze raz powtarzam, nie ustawiajcie tej rodzinie życia, jeżeli nie możecie sami włączyć się w codzienną pomoc. Taka pomoc wymaga czasu, samozaparcia i często pieniędzy, bo nie można ich zostawić samym sobie, gdy się okaże, że środków zabrakło. Na pewno nie jest to zadanie dla Pyry, która akurat może sobie radzić ze zdrowym jamniczkiem, a z chorym już trochę gorzej. Niestety, po czterdziestce nie wszystkich zadań można ię podejmować. Oczywiście niczego Pyrze nie chcę ujmować. Jestem przekonany, że poradziłaby sobie przez pierwszych pare tygodni. Potem sama będzie wymagała pomocy.
Dumela, Gospodarzu! Dumela. Pyro, wstajaca switem! Dumela wszyscy!
Dumela mowia z rana w Botswanie. Takie powitanie. I zaraz pytaja: jak sie spalo?
Czekam jak o 9:30 naszego czasu otworzy sie sklepik dobroczynny na mojej ulicy. Tam wczoraj, posrod wystawionych w oknie smieci przyuwazylam rozkoszny obrazek do kuchni Renaty, a kto wie czy nie mojej wlasnej. Sad z kwitnacymi drzewami owocowymi. Troche zarosniety. A wsrod traw pasie sie stadko krow. Bialo-rudych. Jedna krowa patrzy na nas wprost i prawie sie usmiecha. Naiwny, ale nie do konca. Obrazek, ktory wprawil mnie w dobry nastroj.
Dumela Staszku, ktory mnie wyprzedzil w umieszczeniu pierwszego wpisu. Jak sie spalo?
Mam wrazenie, Staszku, ze nie zrozumiales do konca czym my sie tu zajmujemy. Usiadz w kaciku i posluchaj. Nikt jewszcze na tym zle nie wyszedl.
A ja nie czekam aż otworzą sklepik. Rano podlałem wszystko wokół domu, popatrzyłem na ganiajace się wiewiórki, polazłem do obory sąsiada obejrzeć nowonarodzone ciele w niespotykanym beżowym kolorze, zajrzałem krowie w omdlewające oczy i idę na łąke posłuchać żurawi. Wrócę na śniadanie gdy wnuki się obudzą.
Potem z przykrośćią wsiądę w auto i pojadę do Warszawy, bo mam dziś radio czyli „Kuchnie świata” w TOK FM. Przenocuję i rano pobiegnę do „Polityki” by wysłać nagrodę w quizie. Bądźcie litościwi i szybko wysyłajcie prawidłowe odpowiedzi. Im szybciej wyślę przyznaną nagrodę, tym szybciej wrócę do żurawi, wiewiórek, Basi i wnucząt.
Dziękuję wszystkim za wczorajszą dyskusję. Czasem trzeba, żeby ktoś potrzymał za rękę. Stanisławie, Bobiku – jesteście mądre chłopaki, co nie znaczy, żeby rozwiązanie splątanych problemów było bliżej. A obejrzeć z różnych stron trzeba.
Napoje chłodzące? Mało jest napojów tak skutecznie gaszących pragnienie, jak schłodzony, mocny napar mięty z cytryną. Dla dzieci robiłam kiedyś całwe gary lekkich kompotów niezbyt słodzonych, z których po odsączeniu owoców (i tak nikt tego nie jadł) wypijało się sok.W sytuacji, gdy owoc pochodzi z własnego ogrodu, jest to najtańszy napój świata. W dni szczególnie upalne robiłam też szprycery z lekkiego, domowego wina jabłkowego z dużą ilością gazowanej wody i cytryną. Dostawały nawet małe dzieci. Odrobina alkoholu w takim rozcieńczeniu nikomu nie zaszkodziła, a kwasy organiczne i pektyny doskonale uzupełniały „wypocone i wybiegane” mikroelementy. Piszę tu oczywiście o codziennych, nie przeznaczonych na uroczyste okazje napojach chłodzących. W razie potrzeby zawsze można zrobić kawę mrożoną, mazagran czy koktjle mleczno – owocowe.
CXhodzi mi po głowie Pan Lulek – czy Wam się też wydaje, że siadł na drugiej gałęzi Misiowej chójki?
Bien dormi ?, Heleno. Moi, tres bien. Co chwila jestem stawiany do kąta, na razie bez klęczenia na grochu. Lepsze to niż siedzenie na chójce. Chyba rzeczywiście nie wiem, czym się Szanowni Państwo zajmują. Przyznaję, że nie zorientowałem się, iż Pyra przedstawiła problem hipotetyczny do ćwiczeń blogowiczów na nowy temat. Byłem przekonany, że Dziewczyna, jej mąż i syn są rzeczywiście istniejącymi ludźmi w konkretnej sytuacji życiowej, którym nierozważnymi pomysłami można zaszkodzić. Teraz mi głupio, że tak się dałem nabrać. Po powrocie do domu wzniosę toast koktajlem kawowym na cześć blogowiczów. Wolałbym tym z hibiscusem, ale właśnie wyczerpał się zapas carcadei.
Co to jest carcadea?
Można też zmiksować pęczek pietruszki z jedną obraną cytryną, kostkami lodu i 50 g cukru, następnie dodać 1 litr wody, jeszcze raz zmiksować i przelać przez sito. Napój ma przyjemny smak i piękny kolor. Tak samo – z mięty. Do picia na świeżo.
Stanisławie – chyba nie podejrzewasz mnie o tak przewrotne poczucie humoru? Dajże spokój, Chłopie! Nie wymyśliłabym sobie tego problemu. Nie jestem miłosniczką hororów.
Znów przeskoczyła mnie Pyra wpisując coś, co pewnie powstrzymałoby mnie przed ostatnim komentarzem. Jednak problem jest prawdziwy. Ale już nie będę się wychylał na poważne tematy przez co najmniej godzinę. Odszczekuję, uśmiechnięta krowa to też temat poważny.
Niespełna 10 lat temu w okolicach Predazzo udaliśmy się na pieszą wycieczkę na halę otoczoną szczytami, jak to w górach. Hala była bardzo rozległa z prawie płaskim srodkiem, przy którym wyrosły zabudowania spółdzielni mleczarskiej ze sklepikiem i stołem na środku hali. W sklepiku można było zakupić wino z dzbana, pokrojone pieczywo, kiełbasy bardzo suche i sery na desce. Widok powodował, że wszystko smakowało jeszcze lepiej niż pewnie by smakowało gdzie indziej. Kilkanaście metrów od stołu zaczynały się rozległe boksy, w których leżąc przeżuwały krowy. Nie tylko były wszystkie uśmiechnięte, ale miały miny jak z reklamy sera Turek. Widać było, że są szczęśliwe.
Carcadea jest odmianą hibiscusa dającą napar o dobrym aromacie, smaku owocowym z nutą przypominającą herbatę i wrażeniu eukaliptusowej gładkości przy przełykaniu. Schłodzony napar wspaniale gasi pragnienie. Jest bardzo popularny w Egipcie. W Polsce można dostać, ale jakieś dość kiepskie gatunki, jeśli porównywać z nabytymi w Egipcie.
Jest w brytyjskiej telewizji dzienny talk show, ktory sie nazywa Loose Women. Loose women w doslownym tlumaczeniu znaczy „kobiety lekkich obyczajow!, ale w tym wypadku chodzi o gre slow i nalezaloby tlumaczyc moze „Kobiety na luzie”. I codziennie wczesnym popoludniem zbiera sie przy stole pare stalych biesiadniczek przy kawie i herbacie, ktos zaproszony na cale trwanie programu tegi dnia – jakas inna kobieta zazwyczaj, oraz doskakuja rozni goscie obojga plci, wpadajac na chwile.
Nie ogladam programu regularnie, ale kiedy zdarza mi sie natrafic na niego – czesto w czasie nocnej powtorki, to juz zostaje do konca.
Jest on ogromnie mily i cieply, bo rozmowy, choc z pewnoscia zaplanowane z gory i ukladajace sie w jakas zdyscyplinowana strukture, brzia tak jakby byly kompletnie spontaniczne w sensie doboru tematyki. Ktos rzuca jakies haslo.lub niewiele z pozoru brzmiace zdanie, z tego rodzi sie fascynujaca konwersacja o problemach zycia, czasami wylaczie kobiecych, czasami zuoelnie nie. O bolach przedmenstrualnych i zbawianiu planety, o wojnach toczonych dzis i o historii, o ulubionych pisarzach i tlustych nogach, o klopotach z dziecmi i klopotach z uzaleznieniem od srodkow nasennych, o budzecie panstwa i budzecie rodzinnym, o nowej wystawie letniej w Royal Academy i o nowych trendach w pedagpgice. Swietny format. Ne zawsze wszystkie ze wszystkimi sie zgadzaja, czasami dochodzi do ostrej wymiany pogladow, ale najwazniejsze, ze te panie sprawiaja wrazenie, ze lubia wlasne towarzystwo, a my po drugiej stronie ekranu chetnie uczestniczymy w ich biesiadowaniu. Bo jest to beisiadowanie, ktore sie rozni od spozywania posilku i picia kawy. Czym sie rozni, procz tego , ze nikt nie je milczkiem? No, wlasnie, jest to nieuchwytne.
Mysle, Staszku, ze i tu cos takiego sie wytworzylo. Niby blog kulinarny, ale przeciez gotowanie jest tu niemal na drugim planie. No i dobrze.
Pyro, nie podejrzewam Ciebie o takie rzeczy. Nie podobało mi się kwestionowanie diagnozy lekarskiej. Może to osobista drażliwość, bo pochodzę z rodziny bardzo lekarskiej. Helena za karę postawiła mnie w kącie sugerując, że nie zorientowałem się, czym się tu zajmujecie, więc „uznałem” że widocznie faktycznie coś przeoczyłem i to tylko zabawa. Jeśli nie, w co tak naprawdę nie wątpiłem, to nadal uważam, że rady powinny być bardzo rozważne.
dzien dobry!
Nie mam juz nic do dodania, wiec sobie tylko Was milo podczytuje i popijam koktail truskawkowo-bananowy.
Milego dnia!
Czuję, że jednak zostanę wygnany na drzewo, więc jeszcze raz spróbuję się wytłumaczyć. Dlatego ten blog tak przyciąga, że się tu biesiaduje, a nie tylko wymienia recepty kulinarne. Myślę, że duża w tym zasługa Gospodarza, który jest wyjątkowo pracowity i nie ogranicza się do rzucenia tematu, a jego uwagi dotyczą też spraw najpowazniejszych. Ale jest to biesiada, więc na najpoważniejsze tematy można żartować. Mam widocznie zbyt specyficzne poczucie humoru i moje żarty zostały odebrane na poważnie jako próba ograniczenia tematów. Czym innym dla mnie był problem wczorajszy, który mógł być rzucony i w czasie biesiady, ale natychmiast powinien zmienić podejście biesiadników i wyłączyć nastrój zabawy. Taki temat wymaga wielkiego poczucia odpowiedzilności za dawane rady. I tylko tyle chciałem przekazać. Widocznie nie umiem przekazywać swoich myśli w sposób komunikatywny.
Dumela Mma, Dumela Rra.
Cos mi sie widzi, ze Helena czyta opowiesci o Mma Ramotswe.
Carcade pija w Egipcie z ogromna iloscia cukru. W czasie gdy moi tesciowie tam mieszkali, nauczylam sie od mojej tesciowej proscic o ten napar z polowa cukru i nadal bylo za slodkie. Zgadzam sie ze Stanislawem pyszne to latem jest.
Stanislawie nie wlaz do kata, anie sie na drzewo nie wdrapuj, bo za latwo mozna z niego spasc i krzywde sobie zrobic. A szkoda by bylo 🙂
P.S. Z wczorajszej dyskusji, moge z czystym sumieniem i z wlasnego doswiadczenia potwierdzic to, co powiedzial Bobik. Emigracja nie pomaga. Do tego trzeba miec mocne nerwy. Pozostale argumenty i opinie sa poza moja wiedza.
Staszku, zartowac mozna na bardzo powazne tematy, a mowie to jako ktos, kto od 26 lat dzieli swoje zycie, obowiazki, troske, porazki i zwyciestwa z kims bardzo chorym na SM, ostatnio w nieustajacym bolu i spazmach. Naszym wytchnieniem i sposobem zdobycia dystansu wobec okrucienstwa losu jest zart. A czasami tez i placz. W sumie wolimy jednak zartowac niz rozpaczac. A jest nad czym rozpaczac, uwierz mi.
Gdybysmy nie umialy zartowac, pewnie juz dawno bylabym gdzie indziej. Ale czy byloby mi lepiej? Nie, nie sadze.
Oh, Nirrid, nareszcie ktos odpowiada na powitanie w sposob nalezyty. Mma
Ramotswe ( i rra J.L.B Matekoni) to od lat sa orzyjaciolmi w tym domu.
Nic nie jest wiekszym balsamem na dusze niz w przebywanie w tym towarzystwie lof old-fashioned decency, grace and civility. To urzekajace ksiazki i urzekajacy autor, profesor prawa w medycynie.
Zaraz lece po krowy.
Właśnie przeczytałam na Onecie, że władze miasteczka w hrabstwie Kent wpadły na „genialny” pomysł. Otóż władze tego miasteczka zakazały urzędnikom stosować określenie „burza mózgów”. Zamiast tego mają stosować powiedzenie „deszcz myśli”….! Wielki wysiłek intelektualny władzy jest doprawdy wart najwyższego uznania.
To ja też, moim zwyczajem, dodam łyżkę dziegciu. Dlaczego koktajl z 15 dkg truskawek, całego banana i całego mango + pół szklanki jogurtu nazywa się jogurtowy? 😯 I po co tam tyle cukru?
Truskawkowy z jogurtem orzechami i płatkami owsianymi – to przecież muesli 😉
Kto się odważy wypić całe surowe jaja zmiksowane z zimnym mlekiem i miodem? 😯
I na koniec: Jakie koktajle są na obrazkach?
Bry! (to takie moje dumela).
Przyznajcie, że te na obrazkach są mnnnniammmm 🙂
Surowych jajc nie tykamy, chyba, że od własnej kury, a takich nie mamy.
Osobiście uwielbiamy sok pomidorowo-selerowy.
Pan Lulek nigdy na chójce nie siedział, przecież się odzywał do nas – co sie stało? Może Lena coś wie?
A cukru (to jeszcze a propos koktajli) nie używamy, bo owoce mają go wystarczająco! O!
Dziś znowu jestem sama w domu, na dworze kolejny upalny dzień z temperaturami 31-33 stopnie. Postanowiłam, że będzie to dzień koktajlowy 😉 Na śniadanie był koktajl z banana, soku pomarańczowego, malin, imbiru i kiełków pszenicy. Na obiad będzie jogurt z czosnkiem, koperkiem, pierwszymi ogórkami z ogrodu i solą. Pewnie będę tak głodna, że dorzucę koktajl z chleba, kabanosa i rzodkiewek 😉
Zapomniałam napisać, że Młodsza kupiła tymianek cytrynowy i oregano do balkonowej hodowli. Plastykowe pojemniczki były pełne roślinek, a bryła korzeniowa całkiem przerośnięta. Zaraz powsadzałam w większe doniczki, dobrze podlałam, minęły 3 dni i rośliny mi jakby podmarniały. Myślałam, że trafią w lepsze środowisko i szybko się rozrosną, a one jakieś niewyraźne. Alicja ma kilka egzemplarzy tymianku i rośnie od lat. Nemo też hoduje, dlaczego mój taki słaby?
Ty nie przesadzaj z tymi kiełkami, nemo, bo jeszcze coś, nie daj Boże, z Ciebie wyrośnie 😯
Brak Pana Lulka mnie martwi – przecież on nie wlazł na chójkę, tylko odzywał się do nas 🙁 Może Lena coś wie?
Stanisławie,
trochę luzu 😉
Dzień dobry (tylko dlaczego taki wietrzny 😉 )
Stanisławie, masz silne ciągoty…jakby to powiedzieć…metatekstowe 🙂
Do koktajlu z bananem i mango rzeczywiście cukier jest zbędny, przecież to takie słodkie owoce. Co do jaj, też prawda 🙁 Tak mi się czasem marzy zrobić ulubiony mus czekoladowy, ale te jaja, te jaja… Nie ryzykuję.
Lubię wrzucić do mieszadła z koktajlem kilka listków mięty, daje taki orzeźwiający efekt.
Ten żurawinowy jest ciekawy, ale w tych proporcjach, to chyba musiałabym go zrobić w wannie 😉 Ale na ile porcji by starczyło!
Mam wrażenie, że Lena też zniknęła.
Tymianek cytrynowy – juz reklamowałam tutaj, wspaniały do ryby!
Tymianek rośnie wszędzie, garstka ziemi mu wystarczy, im gorsza – tym lepsza. Byle słońca od czasu do czasu, nie podlewać za dużo, najlepiej sie czuje na zapiaszczonych glebach, ale jak trza, to się zaadoptuje do każdej innej.
Krowki sa juz moje. A raczej nie wiem czy sa moje czy Renatki. Nie wbijam jeszcze gwozdzia w sciane, bo musi sie najpierw wypowiedzuec Sumienie, zwane tez Superego.
4 funty 95 pensow.
Wyslalam zdjecie do Alicji
Ha, znaczy za bogate podłoże tymiankowi dałam (Takie samo, jak do kwiatów). Trudno, niech się dostosuje.
Tu są krówki Heleny. Jak sie u mnie rozwidni, to zrobię swoim krowom zdjęcie – też mam na ścianie 😯
http://alicja.homelinux.com/news/Krowki.jpg
Karkade – suszone kwiaty hibiskusa (Hibiscus sabdariffa) zwanego malwą afrykańską lub ketmią szczawiową. Mam tego cały słój przywieziony z Egiptu przez koleżankę, która widziała, jak to produkują i mimo to nabyła cały worek 😎 Składnik naszej herbaty zabieranej na wędrówki górskie – malwa, mięta, kwiat lipy – bez cukru. Doskonale gasi pragnienie, a jak komu za mało kalorii, to zjada kawałek czekolady.
W czasie upałów robie napar ze świeżej mięty, melisy, imbiru i karkady. Po ostudzeniu dodaję plastry cytryny i lód.
Na ochłodę dobre jest też białe wino z syropem z kwiatów dzikiego bzu i lodem, ale to dopiero wieczorem 🙂
Panie Gospodarzu, chcemy prawcy. KTO za Panem stoi? 😉
http://wyborcza.pl/1,75477,5343913,Europarlament_uwaza__ze_blogi_sa_grozne.html
PrawDy, oczywiście.
Jak to kto? Pani Basia!!!
Może prawdy, a może prawicy? Może Gospodarz podstępnie się dostał do Polityki, a w duchu jest prawicowy. Chyba też jestem prawicowy z lewicowym odchyleniem. Blogi moga stanowić zagrożenie. Gdybysmy na przykład wszyscy poznali namiary restauracji włoskiej pod Karkonoszami, mogłoby dojść do niezłych zamieszek przy zaledwie sześciu stolikach.
A wielkie tajemnice odkrywane co środę, czy mogą być zdradzane komukolwiek?
A tak poważnie, to problem może być, tylko szanowna Komisja zabiera się do problemu jak słoń w składzie porcelny. Urzędnik dostrzega problem i stara się go zlikwidować wylewając dziecko z kąpielą. Może wystarczy, jak każdy blogowicz przed dokonaniem wpisu poda do wiadomości wszystkich dowolne imię, nazwisko panieńskie wybranej prababci, numer buta i datę ślubu posiadanego zwierzątka. Jak nie posiada zwierzątka, wara od blogowania.
Pani Basia stoi przed.
Myszowata,
Gospodarza zlustrowaliśmy we wrześniu ub. roku 🙂
Siedzę obok, jako gwarant tej lustracji 🙂
Artykuł zadziwiajacy. Blogi grozne?! A czy ludzie własnego rozumu nie maja czy co?! Europarlamentowi sie w głowie przewraca, żeby się takimi rzeczami przejmować…
http://alicja.homelinux.com/news/img_2440.jpg
No właśnie, Nirrod – za Gospodarzem stoi Basia, a wokół murem my – Broń Boże niezbyt szczelny to mur – jeszcze kilka osób się w ordynku zmieści
Zmarl Jozef Szajna. Ogromna szkoda.
Czy moge opowiedziec anegdote o Zmarlym? Moze juz ja opowiadalam bo lubie.
U Szajny pracowala moja teatralna kolezanka Irenka Jun, z ktora zawsze spotykalam sie, kiedy Teatr Studio przyjezdzal do Nowego Jorku. Wystepowali zawsze w Brooklyn Academy of Music, gdzie jest duza scena.
Kiedys przyjechali ze spektaklem, ktory wymagal rozlicznych pomostow laczacych scene z widownia, tyle, ze te pomosty przebiegac mialy ponad glowami widzow (Dante).
Przyszlam na spotkanie z Irenka rano, kiedy w teatrze ustawiano scenografie. Siedzialysmy z nia w rzadku, czekajac na probe generalna na nowej scenie, robotnicy zabrali sie za budowanie pomostow.
W pewnym momencie na widownie wkroczyl glowny szef od ochrony przeciwpozarowej, ogromny Murzyn i zlapal sie za glowe: scenografia naruszala absolutnie wszystkie przepisy przeciwpozarowe w Nowym Jorku dotyczace widowni. Sa one stare, surowe i wymagaja, by co iles tam metrow widownia miala mozliwosc wyjscia z teatru. W XIX w. teatry czesto plonely („aktorka ze spalonego teatru”) i te przepisy przetrwaly w stanie prawie nie naruszonym.
Szajna nie mogl zrozumiec co pozarnik do niego mowi, bo tlumacz wlasnie gdzies wyszedl. Zaoferowalam pomoc i powiedzialam o co chodzi. Szajna poczatkowo usilowal to zbagatelizowac: nie bedzie jakis pozarnik mowil mu jak ma wygladac scena. Ale pozarnik stal twardo, powtarzajac, ze w tym stanie spektakl sie nie odbedzie.
Szajna wiec, nieco speszony, ale jeszcze hardy, zaczal mowic cos w tym rodzaju: nie moze mi pan robic takiej przykrosci, bo… jestem bylym wiezniem Auschwitz. Probowalam wytlumaczyc mu, zeby nie uzywal tego argumentu, ale inscenizator sie uparl i powtarzal: niech mu pani powie, ze jestem bylym wiezniem z Auschwitz!
Skrecajac sie ze wstydu powiedzialam: Ten pan jest bylym wiezniem z Auschwitz….
– Fiuu! – odwiedzial pozarnik. – A ja jestem bylym wiezniem z Passaic w New Jersey… Bridges must go!
Alicjo – zajrzyj do poczty, bo mnie sparło.
Szkoda Szajny, chociaż już artystycznie milczał od jakiegoś czasu. Kolejna strata teatru polskiego.
Heleno – anegdota przednia. Szajna się wygłupił, ale pożarnik, jak brzytwa. I co? Rozebrali pomosty?
Oczywiscie, ze rozebrali.
Pyro,
zajrzałam, odpisałam. A teraz idę dospać!
Myszowata,
jeśli chcesz kwiat lipy z tej okolicy, to podaj mi swój adres.
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Lipa
Mój adres:
kapitan.nemo@op.pl
Lipa już się suszy.
Nemo, posłałam.
A propos malwy sudańskiej, pijemy ją z cukrem, ale cukru niezbyt wiele. W Egipcie rzeczywiście podają słodką nie do picia.
Nadal nie wiemy, co jest w szklaneczkach i usychamy z pragnienia nie wiedząc, co przyrządzić.
Witajcie
Dziś mam dzień wypoczynkowy-żadnej roboty. Tyle, że Kasi(sąsiadce od której piszę)pomogłem pomost z aluminiowych kątowników ustawić obok konserwowanej przed sezonem łajby. Żaglówka kupiona na aukcji internetowej gdzieś w głębi Niemiec była różowa, co budziło spazmatyczne ataki śmiechu żeglarzy pływających na tutejszych jeziorach. Więc Kasia od kilku tygodni, po pracy, odnawiała okręt. Dziś wykańcza przemalowując ją na biało. U mnie nudy, nastrój mam leniwy i abnegacki. Mięśnie słodko pobolewają, bo ostatnio ciężko pracowałem kilofem i szpadlem. Do pisania nie chce mi się siadać, choć mam zamówienie na artykuł (esej?)o mniejszościach narodowych a precyzyjniej o antagonizmach narodowościowych. Ponieważ zajmowałem się przez kilka ostatnich lat socjalnymi programami antydyskryminacyjnymi to coś o tym wiem. W każdym razie wiele się nasłuchałem. Zresztą trudno nie mieć na ten temat poglądu mieszkając od dzieciństwa na zachodzie kraju i to tuż przy samej granicy. Nawet urodził mi się w głowie pomysł jak to ciekawie literacko napisać, ale na razie mi się nie chce – widać muszę dojrzeć. Na razie wybieram się do sklepu na piwo zimne i zakupy, bo lodówka pusta po wizycie córci. Dziecko rankiem spakowało wałówkę i pojechało zdawać egzamin z literatury rzymskiej. Zostawiła ojcu na pociechę ogórka kiszonego i smętny kawałek leberki. Popołudnie spędzę więc przy garach. Myślę o solidnie zabielonej śmietaną botwince z jajkami na twardo, jakimś tłustym smażonym mięsie np ociekających sosem po nakłuciu mielonych kotletach. Może duszone w tłustym sosie kotlety z karkówki z zasmażanymi ziemniakami? No i do tego surówka z młodej kapusty, pomidory solidnie posolone – jednym słowem mam chęć na bombę cholesterolową. Tak mi się chce udręczyć ciężkim jedzeniem, napchać do pełna a potem leżeć jak pyton po łowach i trawić godzinami!
Pozdrawiam serdecznie i miłego dnia
Świat wraca do normy pomaleńku – jest Wojtek, pewnie reszta naszych Panów odezwie się wieczorem. Lulek przepadł na trochę, chyba się znajdzie?
Przed chwilą dzwoniła moja Ryba i wszystkim poleca młode , malutkie ziemniaczki w mundurkach, ugotowane al dente, marynowane kilka godzin w oleju / oliwie z przyprawami, a potem wrzucone na grill. Z sosem czosnkowym i maślanką do popicia wspaniała, letnia kolacja. Ryba poleca też roladki z polędwicy wieprzowej z boczkiem, ogórkiem małosolnym (takie 3 cm, spięte drewnianą szpilką) podane z pikantnym sosem pomidorowym, zrobione na wczorajszy obiad, pogodziły Matrosa ze światem.
Myszowata,
dziękuję, jak doschnie – wysyłam 🙂
Pozdrowienia dla Wojtka – pytona 😉 Narobiłeś mi apetytu, a ja dziś na koktajlach 🙁 Chyba złapię za jakiś kilof, by mieć pretekst 😉 Ale przy tym upale…
Wojtku, widocznie watroba sie domaga cholesterolu, a jak powiedzial mi trzy lata temu lekarz prywatny za bardzo ciezkie pieniadze: sluchaj wlasnego ciala. Cialo sie wypowiedzialo.
A skoro masz fajny pomysl literacki na „tekst problemowy”, to bron boze nie odkladaj za dlugo. Bo to znaczy, ze mozg jest w natchnieniu i gotow jest podsuwac rozne rzeczy. Pozniej, jak minie momentum, to juz nigdy nie wraca tam skad dokladnie przyszedl. Wiec botwinka botwinka, a mieloby mielonym, a tu wazniejsza robota czeka. A przynajmniej notuj .
Nie ma to jak mielony z marchewka z groszkiem i mlodymi ziemniakami.
Do tego zsiadle mleko.
Z ta mila wizja w glowie udaje sie do pracy, chodz dzien jest za piekny na siedzenie w biurze, bo lato takie tu krotkie. Dzisiejszy dzien juz jest krotszy od wczorajszego…
Przed chwilą zadzwonił do drzwi facet w wieku po trzydziestce, z reklamówką w ręce i łamanym językiem i lamentującym tonem zaczął nawijać: Ich bin Pole, drei Kinder, keine Arbeit, Fabrik kaputt… Do sprzedania miał powielone w drukarni obrazki – rysunki ołówkiem przedstawiające koty, konie, małe dzieci czyli popularny kicz. Za sztukę formatu A4 życzył sobie 15 Fr. O mało nie popadł w omdlenie, gdy odpowiedziałam po polsku, że nie kupię. Co roku pojawiają się tacy zakamuflowani źebracy z Polski, dotąd przedstawiali się głównie jako studenci, na ogół jeżdżący busem w zorganizowanych grupach. Ten był samodzielny i jemu też naopowiadano, że w Szwajcarii, to ho ho… Nie napracujesz się, a zarobisz. Dostał coś do picia i na pożegnanie oświadczył, że więcej już się nie da nabrać…
Pamietam taka przygode w Nowym Jorku, ktora zakonczyla sie nieoczekiwanie. Mieszkalam jeszcze z rodzicami.
W niedziele rano – dzwonek do drzwi. Otwieram, a przede mna stoi mlody chlopak, tak czarny, ze az sie swieci – wyraznie Afrykanczyk, nie rozrzedzony zadna biela. Przystojny, chudy, schludnie ubrany, o milym spjrzeniu.
Lamana angielszczyzna tlumaczy, ze przyszedl aby namowic nas na zamowienie prenmeraty roznych pism, a kiedy bedzie mial 1000 prenumerat, dostanie od firmy dystrybutorskiej stypendium na studia.
A skad jestes – pyta go moj Ojciec.
– Z Senegalu – odpowiada.
– A czy znasz Senghora – pyta moj Ojciec, ktory w Senegalu robil badania naukowe i zaprzyjaznil sie z ichnim prezydentem – wielkim senegalskim poeta.
I raptem w oczach tego chlopaka pojawiaja sie lzy. Autentyczne lzy. I stojac w progu zaczyna recytowac jego wiersze – po francuzku.
Zaciagnelismy go na sniadanie . Zostal dwie godziny, w czasie ktorych moj Ojciec zamowil kilka absolutnie zbednych rocznych prenumerat. Rozmnowa byla trudna z powodu bariery jezykowej. Ale zostal zaproszony na dalsze wizyty.
Nigdy sie juz nie pojawil.
Tak pieknie dzień się zaczął zdjęciami szklaneczek budzacych porządanie, a teraz Szajna. A chwilę potem Glinka. Prawda, że Szajna ostatnio mało uzewnętrzniał swoją twórczość. Helena przypomniała Dantego. Ileż emocji kiedyś ten spektakl budził. Przyznam się, że słabo pamietam warstwę tekstową, lepiej plastyczną, której elementem byli i aktorzy. Ale to i nie dziwota. Glinka wiele dla mnie znaczy, bo bardzo cenię Ateneum. Kiedyś były tam spektakle znakomite. Teraz różnie, ale nie trafia się tam nic zupełnie bezwartościowego, a przeciętny poziom tego teatru jest stale powyżej niezbędnego minimum. Ładnych dziesięć lat temu wystawili „Sen wujaszka” wg Dostojewskiego. Świetnie się tam zaprezentowała Pieńkowska, którą ostatnio widuję w serialu „M jak miłość” i zastanawiam się, jak taka zdolna aktorka może odwalać taką chałturę. Nie chodzi mi o serial, w którym występuje, ale o (nie) stosowany warsztat aktorski.
Nemo czy ta lipa z Twojej okolicy ma jakieś szczególne walory ??
Grażyno,
mogłabym tu jakieś szczególne walory wymyślić, ale wystarczy chyba informacja, że ta lipa to zwyczajna lipowa lipa, rosnąca jednak daleko od szosy i ruchu drogowego, nad rzeką piękną i czystą, o kwiecie z takiej lipy marzyła tu raz głośno Myszowata. No więc nazbierałam jej tego kwiatu i suszę 🙂
W Polsce znam też kilka takich miejsc, gdzie bez wahania zbierałabym lipowe kwiecie, ale te miejsca są tak daleko od Warszawy, że ich Myszowatej nie polecę 🙁
Takie dziwne spotkania z rodakami zdarzają się od czasu do czasu. Bardzo mile wspominam spotkanie na tarasie watykańskich muzeów w roku 1979. Słysząc jezyk polski zaczepiło nas starsze małżeństwo z NY od roku, poprzednio z Czerniowców. Oboje świetnie mówili po polsku, chociaż nigdy nie byli w Polsce. Nie ukrywali, że w sensie narodowym nie są w pełni Polakami, ale widać, że tę polskość czuli. Inne spotkanie, to młody chłopak, Rom, na lotnisku Tegel w Berlinie. Chciał lecieć do Londynu na spotkanie ze swoją dziewczyną praktycznie bez pieniędzy. Wiedział, że może liniami Buzz dolecieć do Anglii w ramach posiadanych groszy, ale nie umiał tych linii znaleźć. Uslyszał język polski i poprosił nas o pomoc. Okazało się, że sprawy Buzz prowadziła kasa KLM, a pieniędzy chłopakowi starczyło, choć prawie nic nie zostało. Zdaje się, że ta dziewczyna chciała wyjść za mąż i musiał jechać z interwencją. Wyglądał na zrozpaczonego i bardzo zdeterminowanego.
Już po obiedzie. Dzisiaj malutkie, smażone ziemniaki, pieczarki w ostrym, paprykowym sosie, ogórek małosolny, zimne mleko. Szczeniak snuje się z kąta w kąt i co chwilę piszczy. Głupi zwierzak, myśli, że cały dzień może ganiać po dworze.
Czuje się lekko rozczarowany. Miejsce piękne i w szczególe i w ogóle, jeżeli uwzględnić załączoną mapę. Miałem jednk nadzieję, że sadzonka pochodziła w prostej linii od lipy Kochanowskiego, albo coś w tym stylu. A może już w Szwajcarii Kościuszko pod nią drzemał z braku gruszki. To by było coś.
To racja Nemo (14:15) ,ja też nie wiem gdzie w Poznaniu można znaleźć lipy rosnące z dala od spalin samochodowych. Gdy jeszcze mieszkałam w Szczecinku , tam w niedalekiej odległości od naszego domu , w pobliżu jeziora, była aleja lipowa . Pamiętam też takie lato , gdy wszystkie dzieci z okolicznych domów zbierały te kwiaty lipy . Twierdziły ,że takie suszone kwiaty sprzedane w punkcie skupu ziół i runa leśnego , to doskonały interes. Uległam tej letniej modzie i z dużym trudem uzbierałam trochę tych kwiatów. Suszyłam je potem trochę na słońcu , trochę na strychu , narażając się na pretensje ze strony babci ,że zawaliłam całą podłogę. Potem , gdy już wyschły , zaniosł am je do skupu gdzie zapłacono mi 7 złotych. 🙂 Dokładnie pamiętam tą kwotę , bo po raz pierwszy dotarło do mnie ile trzeba pracować za tak małe pieniądze. Pamiętam że starczyło mi na kupno lizaka typu kogutek , świeżej bułki i
buteleczki śmietany . 🙂 Nie musiałam tych pieniędzy ani zarabiać ani wydawać na nic , a zwłaszcza na żywność , ponieważ w domu niczego mi nie brakowało. Wtedy chyba po raz pierwszy mogłam sama podjąć decyzję , na co wydać „własne” pieniądze.
I od tamtego lata nie piłam herbaty lipowej , bo jakoś tak nie miałam ochoty. Ale jutro rano pojadę z psem na spacer nad
jezioro Kierskie ( niedaleko naszego domu ) i poszukam – i jestem
przekonana ,że znajdę jaką lipę.
literówka wyszła .. jaką* ———> jakąś ( miało być )
Stanisławie,
może pocieszy Cię fakt, że pod tymi lipami (cała aleja) wzdłuż rzeki promenował konno generał Guisan, który ma swoją ulicę w każdym szwajcarskim mieście. Ten generał był dowódcą armii w czasie ostatniej wojny światowej i autorem koncepcji tzw. reduit czyli w razie napaści – oddanie przedpola wrogowi i zamknięcie się wojska w bunkrach i twierdzach alpejskich 😯 Na szczęście – niezrealizowane.
Grażyno,
obawiam się, że lipy w Twojej okolicy mogły już przekwitnąć. Tutaj jest prawie 600 mnpm.
Grażyna – na stokach moreny pod Czerwonakiem rosną lipy – pamiętam co najmniej 20 sztuk. Nie są tak wielkie, jak te w Przybrodziu, ale i tak okazałe.
Nemo – sprawdzę i jutro powiem co z tymi lipami w Poznaniu. A wieczorem jak będę telefonicznie rozmawiała z mamą – to ją zapytam czy w Szczecinku kwitną jeszcze lipy. Tam jest zawsze chłodniej i wszystko później dojrzewa niż tutaj na Wyżynie Wielkopolskiej
Pyra – ale do Czerwonaka muszę się przebijać przez centrum miasta. Jest mnóstwo zwolnień i objazdów, zwłaszcza w okolicah Kaponiery .Dziś myślalam że się ugotuję w samochodzie , wyczekując w korkach na światła. Ponadto dziś w Poznaniu o 17-tej ma być Jarosław Kaczyński i podejrzewam ,że już teraz blokowany jest ruch na wybranych ulicach.
A nad Kierskie to ja mam Pyro 5 minut autem ( bo jak wiesz – mieszkam przy szosie ” berlińskiej” w pobliżu lotniska – z jednej strony i Kiekrza z drugiej strony) .
aha,.,,Pyra jeszcze piszesz o tym Przybrodziu. Wiem – to jest kierunek na Szamotuły i właściwie to mi pasuje ,żeby sprawedzić czy tam są lipy 🙂 ….tym bardziej ,że trzy dni temu kupilam sobie nową nawigację samochową ( GPS) i nie mam jej gdzie wypróbować. Bedzie okazja 🙂
Grażyna – Przybrodzie to leśnictwo i malutka osada przy szosie Sława Sl. – Głogów ( 130 km od Poznania, 20 od Głogowa, jadąc przez Włoszakowice) Lipy są potężne – myślę, że wyższe od 10 ptr bloku. Jest ich 5, rosną przy leśniczówce, widać je z szosy, bo są wyższe od sosen sporo
Mam lipę, a raczej lipkę jeszcze, w ogrodzie na wsi i jescze nie zakwitła.
Z obu generałów wybrałbym jednak Kościuszkę. Strategia „reduit” może rozsądna z punktu widzenia armii, ale co z obywatelami?
Stanisławie – niestety Kościuszko był kiepskim taktykiem, za to świetnym inżynierem wojskowym. W odróżnieniu np od Pułaskiego, który był mistrzem wykorzystania taktycznego jazdy we współdziałaniu z artylerią polową, Kościuszko był wodzem „z przypadku”
Stanisławie,
generałowie (dobrzy) troszczą się chociaż o wojsko…
Czy ja Was tą lipą zaraziłam? Tu, u mnie, są dwa gatunki lipy: szerokolistna (Tilia platyphyllos), która kwitnie teraz i drobnolistna (T. cordata) – kwitnąca 2 tygodnie później. Ta jest w Polsce bardziej rozpowszechniona (szerokolistna – bardziej na południu), więc może jednak nie jest za późno 🙂
U mnie coś wisi w powietrzu, chyba będzie burza, oby bez gradu 😯
Pyro – to mi za daleko do tego Przybrodzia o którym Ty mówisz. Ja myślałam o tej miejscowości w pobliżu Rokietnicy. Nazywa się Przybrody i tam jest Uniwersyteckie Gospodarstwo Doświadczalne Rolniczo- Sadownicze.
Do Rokietnicy jest od nas dość blisko i dobrze znam tą drogę – bo czasem żeby ominąc miejskie korki – jeździmy tamtędy do Obornik na basen.
Pozostaje mi na razie wyprawa nad pobliskie jezioro-tak jak już wcześniej pisałam. Jak znajdę te lipy – to powiem.
W moim warszawskim parko-polu kwitną właśnie lipy.
A co do dziwnych spotkań, to opowiem historię jaka zdarzyła się mojej siostrze K. parę lat temu. Wybrała się to Afryki razem ze swoim angielskim narzeczonym D. Nie pamiętam, gdzie to dokładnie było, pewnie Kenia, wędrowali sami z miejsca na miejsce i właśnie postanowili złapać stopa, żeby przemieścić się dalej. Stali, machali, jechało wielu i nikt się nie chciał zatrzymać, minął też ich biały facet w jeepie. K i D posłali mu „wiązankę” i stali dalej w upale. Po jakimś czasie facet w jeepie wraca i się przy nich zatrzymuje. Rozmawiają po angielsku, proponuje, że ich jednak zabierze. Trwa prezentacja, David, Kasia..
Tu pada pytanie: Krysia??
Odpowiedź: Nie, Kasia.
A ja jestem Andrzej! Moja żona nazywa się Krysia.
Andrzej podobno nigdy nie zabierał autostopowiczów. Tym razem coś kazało mu wrócić po nich. Był zapalonym ornitologiem, spędzili z nim w podróży kilka dni oglądając ptaki.
To mimo to ,że jest temat lipowy -ja jeszcze coś dopowiem ,że z inżynierów wojskowych moje środowisko ( z którym jestem związana pracą w niepełnym wymiarze godzin) najbardziej ceni sobie generała Ignacego Prądzyńskiego ( Wielkopolanina ) . To właśnie z ich inicjatywy powstała Statuetka im.Igancego Prądzyńskiego , którą są honorowani przede wszystkim inżynierowie wyróżniający osiągnięciami w dziedzinie komunikacji i transportu .
Przed chwila przechodzac kolo polskiego sklepu Mleczki zobaczylam w oknie spora ulotke biura wynajmu mieszkan. Na dole i na gorze stronicy duzymi czerwonymi literami widnial nadruk: TYLKO DLA POLAKOW!
To sie jednak w glowie nie miesci.
Wstapilam i powiedzualam kierowniczce, milej i rozumnej dziewczynie, zeby zdjela, jesli nie chce miec sporych nieorzyjemnosci od policji i wladz dzielnicowych.
Natychmiast to uczynila, tlumaczac, ze nie czyta tych ogloszen, wiec nie zauwazyla..
Doczytałam.
Robiłam zestawienia. Szef sobie życzy. W tabelkach. Od początku roku. Na jutro. One są po nic. Szef to kocha, ale gubi. Jak zgubi porządnie to chce nowych. Dostarczam, tylko papieru mi żal.
Haneczko – większość szefów to kocha, bo może oko naczalstwa tym wycierać, jak przychodzi wojna o pieniądze albo etaty albo co i większość szefów gubi. Zostaw sobie na dysku i w każdej chwili możesz mu wydrukować po drobnej korekcie.
Heleno, krówki słodkie!
Grazyno, dzisiaj zjechałam z mojej góry do szpitala w Połczynie i lipy tam kwitna, wiec w Szczecinku pewnikiem tez.
Sami oceńcie – krótki 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Krotki_wczoraj/
A czyj jest Krotki? Wygląda na sympatycznego pieszczocha.
No jak to czyj – Starej Żaby!
Aaaa..no tak
And so is Krotki.
A Krowki wywoluja u mnie usmiech co na nie spojrze. I pogode w sercu. I radosc z barw.
Moze jednak beda w mojej kuchni. A moze w kuchni Renaty. Jeszcze jej nie pokazalam, namysle sie do wieczora.
Moja krowa z kawalerem 🙂
Trochę trudno było zrobić zdjęcie, bo naprzeciwko jest okno i uparło się odbijać.
http://alicja.homelinux.com/news/img_4690.jpg
Fajny psiaczek 🙂 Moje trzy koty spędzają ostatnio dzień w chłodnej sypialni, a noce na dworze. Chmurzy się tak jakoś szarożółtawo, ale w sprawie deszczu nic się nie dzieje 🙁 Na podwieczorek były lody nugatowe z bitą śmietaną i poziomkami.
Heleno,
odwiedziłam sklep Tchibo, za tydzień mają być te maszynki do lodów za 49,95 Fr. Firma Nemko 😯 3 lata gwarancji. Czy Twoja też jest z tej firmy?
Pytanie zasadnicze – dlaczego lipy kwitną w czerwcu?! Od czego mamy LIPIEC?!
Jakaś lipa z tymi lipami…
Cześć Krótki! Z tobą i z kolegą Radiowcem jest nas już trzech na blogu. W takiej silnej grupie chyba sobie poradzimy z wszystkimi krowami, prawda? 🙂
A do byków zatrudnimy korektora. No, ewentualnie belfra. Alicja nam na pewno jakiegoś w okolicy wypatrzy! 😀
A może tylko testowana przez firmę Nemko 🙁
Alicjo,
żeby było śmieszniej – czerwiec po chorwacku nazywa się lipanj 😉
Nemo,
a czy ta firma nomen omen NEMKO, to nie jakaś Twoja zakamuflowana?!
nemo, dawniej na południu było cieplej, więc i lipy w Chorwacji kwitły po bożemu, wcześniej niż w Polsce. A teraz wszystko stanęło na głowie i za kilka lat Chorwaci mogą w czerwcu zacząć chodzić w futrach, albo i zdobyć Mistrzostwo Europy że już nie powiem w czym 😯
Nemo, na moim napisane jest jedynie Made exclusively for Tschibo GmbH, Hamburg. Model jest TCM 229 759. Gwarancja na trzy lata, kosztowalo 15 funtow, nie wiem ile to frankow szwajcarskich.
Byc mmoze nazwa firmy, ktora robila to exclusively dla Tchibo byla wymieniona na kartonie, ale wyrzucilam i trzymam lodziarke w koszyczku, bo nie mam juz miejsca na gadzety Tylko na Krowki bede musiala znalezc miejsce pionowe. Ewentualnie. .
Krótkiemu Radek ściska łapę. Jest śliczny. Zazdroszczę, że leży zwinięty w ślimaczek. Nasz leży wyciągnięty, jak struna. Jego pani właśnie zapłaciła polisę OC na okoliczność piesa, jutro idzie z nim do poradni, a z dotacji wakacyjnej kupiła mu kolejną porcję zabawek (wykańcza je b.szybko)
Naprawiałem kosiarkę, na szczęście skutecznie. A z historii wychodzi, że jestem abnegatem. Ale Kościuszko jakim by nie był taktykiem jest nasz. A gdzie by Szwajcarzy się redukowali, gdyby dobry fortyfikator im tych bunrów i fortec nie skonstruował.
Obejrzałem krówki Alicji. Całkiem niezłe, a drzewka jak u Pinturicchia.
Haneczko, nie martw się. Moje zestawienia to kilkadziesiąt tabel formatu A3 i co miesiąc drukuje się dla kilkudziesięciu osób, a potem wyrzuca prawie wszystkie. A za miesiąc jeszcze raz. I wszystko w kolorze.
Słuchajcie, słuchajcie – czy my mamy Jankę, Jasia albo Danutę? Może jakieś tajne? Bo to 20=-ta się zbliża i byłby czas na małe co nie co.
Jeżeli kogoś takiego mamy (mieliśmy kiedyś Okonia), to zdrowia, szczęścia, pomyślności. Jeżeli nie mamy, to też się nie zmarnuje
No jakżesz! Wnusio Starej Żaby – to Józek!
Poza tym moja Babcia i Dziadek, już teraz swiętej pamięci – to Józef i Józefa.
To szukamy Janka czy Józka ?
No ale gdzie Jan?! Zapędziłam sie z tym Józkiem (marzec przecież!) bo przeglądałam stare listy. Hm. Z Jaśkami kłopot. Okoń też nie był Jaśkiem, przecież on był g.Okoń. Brak Jaśków?! Zaraz. Moja druga Babcia od strony Mamy miała na imię Janina!
A Józka zdrowie i tak mozemy wypić 😉
Grażyno,
szukamy Jana! Masz jakiegoś? Ale wpadka! 😯
Alicjo – Okoń to właśnie Jasio, Janek (spytaj Maślaka u Bralczyka)
Już mam – Jan Sebastian Bach 🙂
No to… bach 🙂
Jeszcze jednego Jasia „przyblogowego” znalazłam – Młody PaOLOre to Jaś
Mojemu Jan na drugie. W górę szklanice 😉
Stanislawie (w sprawie papieru zadrukowywanego) – dotknales czulego punktu, choc zartem. Jak to sie nie martw? – papier, drzewa, las…
O!, ja tez nie bez winy.Tak latwo sie drukuje i tak „pieknie” wszystko wyglada.
Np. rachunek za ubezpieczenie dentystyczne dla 3 osob w naszej firmie – dostawalismy miesiac w miesiac na 8!!!! stronach plus koperta zwrotna i plus koperta na zmiany. Nadzwonilam sie, napisalam – niestety wreszcie poddalalm a teraz juz nieaktualne. Gdzie moge przechodze na elektroniczne.
No i te zestawienia, tabele – a moze wrocic do kalamarza i piora gesiego lub chocby stalowki – od razu sie wszystkim odechce drukowania ponad miare! 🙂 🙂
Zdrowie Janow i Janeczek
dzis winem a w weekend-margarita on the rocks! Cheers
Uwaga, uwaga! Bocian z Ustronia doczekał się wreszcie swojej drugiej połówki (doleciał/a z dwumiesięcznym opóźnieniem, czy może to partner „z odzysku”?) http://www.bociany.edu.pl/index.php
Tylko czy zdążą z odchowaniem młodych? U innych już niedługo dzieciaki do szkoły idą. Szkoły latania, ma się rozumieć.
http://www.bociany.ittv.pl/aplet/index_wmp.php
Takie „późne” młode często zostają „niedochowane”, porzucone przez rodziców. 🙁 „Instynkt migracji silniejszy jest od rodzicielskiego.”
Wanda TX – no, co jest Koleżanko? Miał być reportaż z teksańskiego jedzenia? Miał być. A gdzie on?
Pyro, trzymam na twardym cały chłam i jak każe, to pichcę z tego nowe. Ale strasznie nie lubię marnotrawić papieru, czasu też.
Stanisławie, ja jestem malutka i wiem, że duży może więcej, choć niekoniecznie mądrzej.
Toniemy w papierach, także elektronicznych. Bardzo jestem ciekawa, czy sprawdzi się proroctwo Lema.
To j aw sprawie toastów janowych..
Mam sąsiadkę do której mówimy Nina. Ale on a to nie Janina tylko
Kazimiera – i ten skrót to właściwie Niunia czyli zdrobnienie od Kaziunia . Przez przypadek na to wpadłam ,że jest Kazimierą – ale to opowieść
na inny wieczór. Dziś z Wami dołączę się z tym bach – pod Jan Sebastian –
też Bach.
Dzwoniłam też do mojej mamy w sprawie lipy. Pytała mnie czy jestem
chora ? czy co ? No ta mama….nic nie mogła zrozumieć jak jej o tym
blogu mówiłam i coraz bardziej słyszałam niepokój w jej głosie.
-To nie ma w Poznaniu w aptece lipy ? – dopytywała się nieustępliwie. No
dobrze – w końcu ustąpiła- jutro sprawdzę jak nie zapomnę – zapewniła
I jeszcze kilka słów do Starej Żaby. Połczyn znam. Bywałam tam
wielokrotnie u mojej koleżanki. Obejrzałam też Żabo Twoją stonkę o
Żabich Błotach. Tam akurat nie byłam – ale rzut kamieniem jest Biały Bór.
Tam czasem bywałam bo tam miałam koleżankę Olę K. , której ojciec
w latach 70-tych szefował stadninie koni. Z Olą chodziłam do ogólniaka
. Ale ten blog jest mały. 🙂
nie wiem czy już mówiłam..że ..no to bach ..:)
Helenko, na Allegro są różne maszynki do lodów – http://www.allegro.pl/search.php?string=maszynka+do+lod%C3%B3w . Która jest podobna do Twojej? Możesz skonsultować?
Och, Myszowata! Jaka dobra (chyba?) wiadomosc z ta bocianica wreszcie! Ja juz sie tam balam zagladac – do Ustronia, bo bylo mi tak przykro. Czasami zagladalam gleboka noca i widzialam, ze bocian nie spi – tak jak ja, tylko chodzi sobie po gniezdzie, cos tam poprawia, cos wyrzuca. Po prostu serce mi pekalo na jego widok.
A ona wreszcie doleciala dwa dni temu. Chwalic Boga! Zwlaszcza po zeszlorocznej tragedii z Malymi!
Teraz sie troche boje czy ewentuakne nowe dzieci zdaza dorosnac. Ale jeszcze nie ma chyba nawet jajek.
Wyobrazam sobie jak sie musial ucieszyc kiedy ja wreszcie zobaczyl.
Nie. Nie antropomorfizuje.
A zreszta co zlego w odrobinie poantropomorfizowania? Krzywda jaka ptaszkowi sie dzieje?
… na te jajka to chyba za pózno. Ale moze w przyszłym roku? 😉
Nie da się nie antropomorfizować… Jakże ma się dać?
Najbardziej podobna jest ta, Krupsa
http://www.allegro.pl/item389183807_krups_maszynka_do_lodow_i_sorbetow_gvs_141.html#photo
Lodowaci jesteście dzisiaj coś….
Nie było mnie troszkę, ale pewnie pilnych spraw do mnie nie mieliście.
Odrobię z radością przyjemną zaległość!
Wszystkim świętującym w ostatnich dniach swoje imieniny Solenizantkom składam serdeczne życzenia!
Radości w sercach, uśmiechu na twarzach!!
Eli!!! Alicjom trzem!!! Wandom zaoceanicznym!!
Grażynie dalszych małżeńskich szczęśliwych lat!
A wszystkim Ojcom, zadowolonych z nich dzieci!!
Ale tu się działo… momenty byyły….dendrologiczne, by nie powiedzieć, chójkowe.
In more sense than one, Tony, my friend….
Antek, włóczysz się nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim, a tu secesje, rokosze, emigracje wewnętrzne… Jeden się obraził, jeden się babińcem zmęczył, dwaj się feministek wystraszyli (albo coś), a mnie się już nie chce robić za ochotniczą straż pożarną. O.
Antek, była sprawa do Ciebie, była. Masz się przyznać, gdzie w Warszawie kupujesz dobre wędliny (pytała Puchala, bo będzie w Wawie i planuje kontrabandę). A ja przy okazji zapytam, jaki bazarek warzywno-owocowy polecasz. Ja odkąd pamiętam, jeżdżę na Banacha, bo tyle co przez Pole Mokotowskie, ale coś mi mówi, że gdzieś musi być taniej 😉
Dziękuję Helenko. Teraz wiadomo czego szukać. Rozpuszczę się. Lody dla mnie są wielkim przysmakiem…
Przyniosłam dziś z księgarni „Jesteśmy” Teresy Torańskiej. Dwa egzemplarze, tyle ile było. Drugi na prezent.
Pyro, juz , juz…
Problem polega na tym, ze jak tu przyjechalismy, to uznalismy, ze teksanskie jest no takie sobie. Nigdy wiec nie przylozylam sie, zeby sie samej nauczyc.
Na BBQ (co nie jest grillowaniem) chodzimy do restauracji, szczegolnie po przyjezdzie z Polski – ten wszechobecny zapach! Teksanskie, raczej kiedy w drodze. Tu najpopularniejsze jest Tex-Mex taka mieszanka teksansko-meksykanska.
Obiecane, niezapomniane – czekam na te mloda Teksanke, zeby to bylo naprawde z domu. Mlode to to i pstro wiec pewnie dopiero jak mi sie uda spotkac z mama.
W Love and War in Texas jedlismy:
Roasted Wild Boar (dzik) z zapiekanymi/smazonymy ziemniakami i fasolka szparagowa. Mieso bylo bardzo miekkie, pokrojone w cienkie plastry, pod przykryciem duszonej/smazonej cebuli z pieczarkami.
Trudno mi opisac ten sos, cebula wszystko zdominowala (tak ma byc). Mieso bylo bardzo dobre, bardzo miekkie.
Do tego kawalki bardzo ostrej papryki (chili albo jakiejs innej);
ratowala nas Margarita (Frozen, On the Rocks, lub Swirl czyli z dodatkiem soku owocowego)
Opis dania z karty:
Marinated then chili rubbed, slow roasted and topped with sautéed mushrooms, grilled onions and cabernet peppercorn sauce. Served with skillet potatoes and sautéed green beans.
Dzika podzielilysmy z corka i bylo az nadto na nas dwie.
Maz zamowil:
Smoked-peppered sirloin, mesquite grilled chicken breast and Monterrey Jack Stuffed Shrimp with Haba?ero Sauce served with steamed broccoli and cilantro-lime rice.
W jednym daniu kawalek wolowiny, kurczaka, i jeszcze krewetki (3!duze)zasmazane w ciescie najprawdapodobniej kukurydzanym i serem zoltym w srodku.
Wszystko akceptowalne, atmosfera w restauracji zrobiona na teksankie country, muzyka na zywo na tarasie. Ceny srednie, za obiad dzielony z alkoholem wypadlo po $20 na osobe.
Postaram sie powazniej wywiazac a tymczasem zbliza sie wielkimi krokami slub corki w Nicei. Pilnie ucze sie francuskiego (uff ciagle dukam tylko), odchudzam (gimnastyka, tance, yoga) oraz pakuje, pakuje….
Za chwile po raz kolejny przymierze sie do zdjec
Tu ponizej link do restauracji – wydaje mi sie, ze starannie skopiowalam rady z samouczka a jak nie to dzis do upartego az mi sie uda albo ktos wytlumaczy 🙂
Love and War
no juz lepiej, jest czerwone, tylko dlaczego sie nie otwiera?
Sprobujmy tak:
czego ja nie rozumiem z samouczka? Wydaje mi sie ze kopiuje dokladnie, opuszczam tytul? i co? i nic – no to koledzy komputerowcy
tu jest adres, prosze mi powiedziec dokladnie krok po kroku
http://www.loveandwarintexas.com/
No i wszystko dobrze, Wando. knajpę obejrzeć można, jakieś pojęcie sobie wyrobić.
A G.Okon to nie był Franio? Raz na tym blogu się tak podpisał, poza tym styl pisania. Mi się wydawało, że on po prostu staje okoniem jak tylko moze.
Grażyno, Ola K. chyba jest za granica, a brat grał na gitarze, za co go Stary K. wyklął. Stary K. to miał pomysły! I łeb do alkoholu.
Antku witaj, dziękuję za życzenia.
………………………………….
Teraz jeszcze w sprawie lipy. Własnie wróciliśmy z Kiekrza (byłam z pieskiem i mężem). Wszędzie pachnie lipą. Gorzej ze znalezieniem – bo już się trochę zmierzchało. Ale znalazłam coś – jakby lipowego.Inne to jest niż to co znam. Może to ten drugi gatunek , o którym wspomina Nemo.
W każdym bądź razie zerwałam kilka gałązek , pstryknęłam fotkę z nowego telefonu komórkowego ( nie bardzo jeszcze wiem gdzie się w nim zoom ustawia ) . Oświetlenie w kuchni też niezbyt dobre, ale to co zrobiłam – to zrobiłam i corpus delicti na adres Alicji przed chwilą wysłałam (podpatrzyłam ,że tam wszystko się wysyła- to ja też 🙂 A co !
Alicjo – to odbierz pocztę i daj na chwilę na swój serwer tą moją lipę.
Żabo – ani G, ani Franio. Jan ci mu dali, Jan. Aktualnie John
Alicja jako przekaźnik zdjęciowy bije wszystkie przekaźniki o kilka długości. Mówiąc językiem wyścigów konnych – zostawia je w pobitym polu, albo bez miejsca (jak jest zbyt duży dystans pomiędzy wygrywającym a następnym to nagrodę bierze tylko pierwszy a tamtym nic)
Nie czytałem wszystkiego dokładnie, ale zauważyłem że od tego trząchania chójką odpadły z niej wszystkie szyszki, odfrunęły lulki…
I po co było trząchać? Przecież wiadomo, że siedzącemu na chójce zwierzakowi trząchanie nie służy, wbije mocniej pazury, albo wlizie na sam czubek i wtedy tylko straż pożarna z drabiną….
Wędliny w Warszawie?
Ja mogę polecić 2w1, czyli piekarnię i sklepik na Polnej 16 chyba…
Dobre pieczywo, razowiec, staropolski, orkiszowy….bułki, grahamki, pyszne świderki, paszteciki we francuskim cieście, wędliny w ograniczonym ilościowo ( porównując z supermarketem) ale dobrym wyborze, kiełbasy i takie w plasterkach też.
Tylko gdzie Puchała będzie?? Może ta Polna to dla niej być koniec swiata, choć właściwie to środek miasta.
A Ty Myszowata to masz blisko, wpadnij tam kiedy!
To tak z tyłu, za Riwierą.
A ja kupuję na bazarku w Ursusie. Chcesz, wytłumaczę jak dojechać!
Na Banacha wpadłem dzisiaj, po czereśnie. Kupiłem sobie 2 kilo takich po 5 zet, trochę mniejsze ale dooobre, dojrzałe.
Większe były po 10, wolałem 2 kilo …
Żabo ja pamiętam tylko taką historię ,że starym K ,że wpadł na handlu końskim łajnem.Pieczarkarzom sprzedawał. Wtedy się wszyscy notable naigrywali z niego ,że jednak „pecunia olet” . Jak to się skończyło to nie pamiętam.Zdaje się ,że żonę wymienił na młodszą czy jakoś tak 🙂
Wszystkie czytamy Chmielewską Stara Żabo i z wyścigami jesteśmy za pan brat, chociaż na torach nie bywamy.
Boze, jaka taniocha w tym Teksasie! 20 dolarow na osobe z margarita to tu mozna pojsc do McDonalda (bez margarity, tylko z coca cola) i miec bal (podwjne frytki!) 🙂 🙂 🙂
Osobiscie nie przepadam za tex-mex, ale to co jedliscie brzmi bardzo, bardzo. No i margarity tutaj takiej nie uswiadczysz, chyba, ze sama sobie zrobisz. Chyba pojde przed zamknieciem sklepu po tequile, triple sec i limonke. Sol mam w domu.
O.K., niech mu będzie John abo i Jan, ale czy G.Okon i Franio to nie było jeden i ten sam? Winna mu jeszcze jestem krótką rozprawke na temat hodowców arabów w Polsce, ale nie odpisałam od razu, bo chciałam lepiej udokumentować a, że lepsze jest wrogiem dobrego to wkońcu nic nie napisałam a on się przestał pokazywać. Chociaz u Bralczyka nie byłam od kiedy przeszedł na wizję.
Acha, u Bralczyka on za grzyba robi i maślak się zwie. Pisuje też (rzadko) u Owczarka, a u Passenta został przy Okoniu ale rzadko pisuje. Oj, wyszło masło maślane. Idź ty, Pyro, spać.
Obawiam się, że nie tylko na końskim łajnie… Żonę wymienił na młodszą i podobno poszedł siedzieć a nawet chyba siedzi, bo ostatnio ktoś mówił, że na co to mu przyszło. Zdaje się, że ta młodsza się do tego przyczyniła.
Pyro, poczekaj, bo ja nie kumam – to Franio sie przerobił na grzyba, czy Franio nie ma z tym nic wspólnego? Bo dawno temu wpisał się na ten blog ze sprawą do mnie i z góry byl G.Okon a w podpisie Franio. No, nie kumam i juz
Żabo – to znaczy ,że mu taką damską odmianę TW Bolka bezpieka do łóżka podrzuciła ?? 🙂
Spózniłam sie, bo tu obiad i tak dalej…
To jest lipa od Grażyny.
http://alicja.homelinux.com/news/Lipa/
G.Okoń, Franio i Maślak to ta sama osoba. A jak Jan, to niech łaskawie do nas zejdzie i wzniesie toast. Ja po blogach nie zamierzam za nim latać.
To ja juz też idę spać.( bo zaczynam do obcych sypailni zaglądąć ) . Biorę tą lipę w wazonie też . Dobranoc.
Żabo – Okoń = Franio _ Maślak i jeszcze jakoś ale nie pamiętam. Wszystko w ramach zacierania śladów.
Acha- jest moja lipa. Alicjo dzięki. Różowa z tego wszystkiego jak na lipę świętojańską przystało. ( ale ona tak naprawdę nie jest taka aż bardzo różowa , to takie marne światło. Jupiterów ani innych świateł rampy nie mam i nie mam czym porządnie oświecić nawet lipy).
Nie, za duże wymagania kasowe miala, podobno. W cos się zamieszal, mogę popytać, bo tak specjalnie nie słuchałam. A on miał taki charakter, że go specjalnie nie żałują. Prał pracowników po gębach jak chłopów na folwarku.
Czy ktoś w Teksasie natknął sie na Urszulę (Zulę) Schweitzer-Wirską, rocznik 1931? Widziałam jej zdjęcie w książce, trzyma za róg osiodłanego longhorna, w podpisie: Zula, Texas, 2006. Od wydawczyni jej książki wiem, że jest w USA.
Tyle znalazłam, Stara Żabo:
http://www.ksiegarnia.gliwice.pl/ksiazka_miedzy_grzywa_a_ogonem_137983.html
Żaba – tak mi specjalnie nie zależy na inforamacji.( no chyba ,że będzie bardzo burzliwa i pełna zwrotów akcji – to mów..tylko trzeba by pewnie koleżeństwu przy blogowym stole dopowiedzieć o kim mówimy ) .
A ja po prostu chciałam Ci powiedzieć tylko , że znałam go jako przystojnego ojca mojej koleżanki ze szkolnej ławy. Pamiętam ,że nosił oficerki i bryczesy i zazdrościłam Oli ,że ma takiego ojca. A to że był takie panisko nie tylko z wyglądu ale i z zachowania – to nie wiedziałam .
Dobranoc wszystkim.
Rzutem na taśmę w ostatniej minucie wznoszę toast za Janka co psom szył buty 😀
A ja za Janka Muzykanta!
A tamten, Bobiku, nazywal sie Jimmy. Albo Manolo.
Alicjo, już sobię tę książkę zamówilam. Zula – to dopiero była niespokojna dusza! Ja ją poznałam w Konstancinie, pracowała w pracowni foto-filmowej i zajmowała się koniem do hipoterapii (piszę o tym na mojej stronie). Kupiłam kiedyś książkę „Dama w siodle”, bardzo pięknie i starannie wydaną, ale tylko ją pobieżnie przejrzałam, a teraz troche dokładniej i trafiłam na ostatni rozdział w całości poświęcony Zuli. Tam tez była informacja o jej książce… i tak po nitce. Ona jeździła jako pierwsza u rtm. Jacobsona w ZOO warszawskim – to co pokazuje Zanussi w „Cwale”.
Miałam na nią namiary jak byłam w USA, ale ona akurat wtedy była w Polsce
Za Janka Muzykanta ja już wypiłem na muzycznym, ale mogę jeszcze raz 😀
Grazyno, panisko to on był i rządził Stadem Bialoborskim jak własnym. Za jego czasów oprócz koni była tam sfora angielskich psów do polowania. Piękne zdjęcia z tego okresu widziałam. A Ola K. jeździła na takim siwku, bodajże Arielu i kiedys w „Przekroju” był o niej i tym koniu wielki reportarz, wtedy to było ho-ho, wielka rzecz. Potem był problem co z tymi psami zrobić, bo Stado nie miało pieniędzy na nie. Jak sie dowiem jakiś specjalnych atrakcji to Ci doniose – nasi korespondenci donosza, nasi donosiciele korespondują
…Bobik!
Ty przestań chlipać, to piesku nie uchodzi!
Andrzej K.- gral w zespole 2 + 1
Tu są te psy i nie tylko:
Stado Ogierów Biały Bór Sp. z o.o.SO w Białym Borze współpracuje z Technikum Hodowli Koni w Zespole Szkół im. … tacy jak: Andrzej Krzysztofik, Aleksandra Krzysztofik, Ryszard Borko, …
http://www.stadobialybor.pl/historia.html – 14k – Kopia – Podobne strony
Stara Zabo, czy ja dobrze widzę?!
Przeglądałam zdjęcia, do których podałaś linkę i znalazłam 😉
http://alicja.homelinux.com/news/26.JPG
… a ściślej, tutaj:
http://www.stadobialybor.pl/pics/galerie/wkkw2006/26.JPG
Uprzejmie prosze Pana Gospodarza o udzielenie urlopu okolicznosciowego, nienaleznego i nieplatnego. Wedlug moich obliczen do kolejnego Zjazdu pozostalo niewiele ponad dwa miesiace. Akumulator mój jest wyladowany i usiluje go napelnic. Najgorsze, ze nie jestem elektrykiem tylko mechanikiem i nie wiem jak sie do tego zabrac. Na Zjazd chce przygotowac troche drobiazgów z mojej okolicy. Dojrzewa orzechówka. Kociol jak dotychczas jeszcze w remoncie. Trzeba bedzie wyciagac zapasy.
Przypominam, ze kolejny obiad czwartkowy u Pana Lulka odbedzie sie zgodnie z regulaminem w dniu 3 lipca Roku Panskiego 2008. Jak zwykle termin spotkania najpózniej o godzinie 11.00 w domu wydajacego. Kwadrans akademicki obowiazuje.
Pan Lulek
Panie Lulku,
dzieki za danie glosu, juz sie tu martwilismy, gdzie cie wcielo?
Zanim sie udasz na niezasluzony urlop, czy moglbys przypomniec proporcje do tej orzechowki? Mam w poblizu drzewo z mlodymi orzechami.
Antku, nikt nikogo na tej chojce nie trzasl, z racji na klopotliwy wiek nikt nie chcial nikomu robic krzywydy. Dowcip polega na tym, ze ten co tam sie wspial natrzasal sie z sytuacji, no lokacja nie okazala sie zbyt szczesliwa. A potem wyszedl z jednego filmu i trafil do drugiej komedii „Mis”.