Czym smakuje Europa

Po raz drugi grozi Europie zagłada. Za pierwszym razem, według mitologii greckiej, to Zeus pod postacią byka porwał ją i wywiózł na Kretę, by ją tam posiąść i porzucić. Zaowocowało to dwójką dzieci i na tym, na szczęście, afera się skończyła.

Dziś Europą usiłuje zawładnąć inny twór – Unia Europejska. A obraz Zeusa ukrytego pod postacią byka z nieszczęsną (choć wyglądającą na zadowoloną) Europą na grzbiecie zdobi jeden z głównych unijnych gmachów. I najwyraźniej inspiruje posłów do narzucenia całemu kontynentowi biurokratycznych praw dotyczących wszystkiego. Są gotowi porwać się na każdą dziedzinę życia. W tym także na to co dla nas najcenniejsze – smaki Europy. Urzędnicze formułki dotyczące długości makaronu, zapachu sera, konsystencji bryndzy czy średnicy ślimaków winniczków są znacznie groźniejsze niż się początkowo wydaje. Europie grozi ujednolicenie smaków. Nie można do tego dopuścić! I temu właśnie celowi ma służyć wspaniała organizacja międzynarodowa a wymyślona przez Włocha (choć nowsi ona nazwę angielska) – Slow Food.

Symbolem organizacji chroniącej i popularyzującej kuchnie regionalne jest ślimak. A świadectwa działalności stowarzyszenia są widoczne niemal we wszystkich krajach.

Czy warto tak się wysilać dla jedzenia? Oczywiście tak! Wiemy to doskonale. Objechaliśmy (mam tu na myśli nasz małżeński kulinarny zespół) całą Europę, jadaliśmy w wytwornych restauracjach i ulicznych garkuchniach, kosztowaliśmy potrawy luksusowe i jadło prostych ludzi. Odwiedzaliśmy bazary, targowiska, porty rybackie, winnice, serowarnie, młyny, piekarnie i miodosytnie – a wszystko po to by poznać zapach i smak Starego Kontynentu. To były ( i są nadal) cudowne wyprawy.

Pisząc te słowa stwierdzamy bez ogródek – największą zaletą, ba nawet skarbem Europy, jest różnorodność jej smaków i aromatów. W tym wielkim zróżnicowaniu jadłospisów uzależnionym od miejsca, w którym zasiadamy do stołu jest olbrzymia atrakcyjność dziś już naszej wspólnej Europy. Dzięki Unii możemy bez przeszkód przemieszczać się z Polski do Portugalii, z Włoch do Norwegii, z Rosji do Szkocji. I wszędzie tam znakiem rozpoznawczym, sygnałem mówiącym gdzie się znaleźliśmy będzie to co nam podadzą na stół: w Polsce – bigos, w Portugalii – saldo verde, we Włoszech – spaghetti putanesca, w Norwegii – gravalaks, w Rosji – solanka, w Szkocji wreszcie – haggis.

Każda z tych potraw nie tylko inaczej pachnie i smakuje. Każda z nich wiele mówi nam o ludziach, którzy to jedzą na co dzień i którzy to przyrządzają od stuleci. Słowem – wizytówka każdego narodu znajduje się na talerzu lub w garnku. I my, uczestnicy blogu „Gotuj się!”, chcemy je światu zaprezentować.

W tym siłą rzeczy nieco patetycznie brzmiącym tekście muszę zaznaczyć wyraźnie: to wszystko co opisujemy i polecamy to będzie nasza subiektywna ocena, nasze własne poczucie smaku. Każdy czytelnik zaś może dokonać konfrontacji w rezultacie, której zgodzi się albo nie z naszymi ocenami.

Zapraszamy więc do wspólnego ale i osobnego, regionalnego stołu naszej wysmakowanej Europy!

Kto poda pierwsze danie?!

No dobrze, dobrze. To mój ogródek (ale przecież uprawiany wspólnie) więc pierwszy podam mój ulubiony regionalny przepis:
Chłodnik z botwinką
2 pęczki botwinki, cytryna, sól, cukier, 1litr zsiadłego mleka, 1/4 litra śmietanki, 15 dag ogórków, 2 jajka na twardo, 2 łyżki siekanego koperku i szczypiorku, 1/8 litra soku z buraków

Botwinkę opłukać i pokroić w paski. Ugotować w małej ilości wody lekko posłodzonej, posolonej i doprawionej sokiem z cytryny. Po wystudzeniu botwinę wrzucić do zsiadłego mleka zmiksowanego ze śmietanką. Dodać obrane i pokrojone drobno ogórki, jajka na twardo i koperek ze szczypiorkiem. Wlać sok buraczany. Wymieszać i ochłodzić w lodówce.