Święcone w koszyczku i na stole
Różnie w różnych regionach Polski wyglądały świąteczne obyczaje. Niektóre z nich przetrwały do dzisiaj. Mimo migracji i emigracji, mimo zapatrzenia się na obyczaje panujące w innych krajach świata. W Wielkanoc – na szczęście – odżywają stare tradycje. Pięknie pisze o nich dr Barbara Ogrodowska. Warto przed świętami choć poczytać o tych obyczajach.
„Polskie „święcone” słynęło zawsze z obfitości, a polskie stoły wielkanocne odznaczały się ponadto pięknym wyglądem. Zdobiły je przede wszystkim liczne i barwne specjały przystrojone bukiecikami ciemnozielonego bukszpanu lub barwinku, malowniczo ustawione na śnieżnobiałych obrusach przybranych wokół tzw. „zajęczymi wąsami” – pędami widłaku (obecnie pod ścisłą ochroną).
Pośrodku stołu królował zawsze baranek nazywany niegdyś agnuskiem, z wosku, masła, ciasta, marcepanu, a na królewskich i wielkopańskich dworach ze złota, srebra, drogich kamieni lub z najszlachetniejszych gatunków porcelany.
Zwyczaj ustawiania baranka na stole wielkanocnym wprowadził, w XVI wieku papież Urban V; w Polsce zaś „agnusek” opisywany bywał już w XVII wieku jako „świętość”, która w czasie Wielkanocy musiała znaleźć się w każdym polskim domu. Baranka umieszczano (tak jak i w naszych czasach) na „łączce” z żywej rzeżuchy lub wschodzącego zielonego owsa. Bardzo dekoracyjne były też barwne jaja, których nie może zabraknąć i w dzisiejszym „święconem”, a których stosy całe, mieniące się różnymi kolorami i wzorami, w wielkich donicach i misach stawiano niegdyś na wielkanocnym stole. Wszystko to nie tylko zachęcało do jedzenia, ale także radowało oczy.
W dawnej Polsce królowie i wielmoże wydawali „święcone” z ogromnym przepychem. Nadworni kucharze i całe zastępy kuchcików przez cały tydzień, w pocie czoła przygotowywali ogromne wielkanocne przyjęcie z pieczonymi na rożnach prosiętami, tuszami wołów, całymi dzikami i jeleniami, z setkami przeróżnych ciast, nie mówiąc już o wytaczanych z piwnic antałkach z najszlachetniejszymi trunkami.
Na „święconem” u ks. Sapiehy, w XVII wieku serwowano np. różne dania w ilości pór, miesięcy, tygodni i nawet dni w roku. Na stole świątecznym stało więc … cztery przeogromnych dzików … to jest ile części roku … stało tandem dwanaście jeleni ze złocistymi rogami… Naokoło były ciasta sążniste, tyle ile tygodni w roku tj. pięćdziesiąt dwa, za tymi było trzysta sześćdziesiąt pięć babek to jest tyle ile dni w roku… .
Liczby te powtarzały się i mnożyły po raz drugi przy baryłkach, dzbanach srebrnych, przy gąsiorkach i gąsiorach z winami cypryjskimi, włoskimi, hiszpańskimi, z węgrzynem i polskim miodem.
Bogactwo takiego święconego podkreślała też wspaniała zastawa, wymyślne serwisy oraz różne postacie np. znane z Biblii lub historii, a nawet całe scenki, które kucharze po?trafili odrobić z ciasta, cukrów i konfitur.
Tradycyjne polskie „święcone” składało się z dań zimnych, głównie mięs, jaj gotowanych na twardo i ciast. Były to więc dania, o których dawniej mówiono, że podaje się je „bez dymu” lub potrawy „przy jednym dymie” tzn. takie, które przyrządzano wcześniej, a na święcone tylko je przygrzewano. W Wielkanoc – największe święto doroczne nie godziło się bowiem gotować ani też rozpalać „wielkiego” ognia pod kuchnią.
Daniem najważniejszym była (podobnie jak i obecnie) szynka, najlepiej cała i z kością, uwędzona w jałowcowym dymie oraz kiełbasa domowego wyrobu, która jak podaje Encyklopedia Staropolska Glogera – była od najdawniejszych czasów przysmakiem polskim i zajmowała … zarówno u ludu jak szlachty pierwsze miejsce na „święconem” wielkanocnym.
W Polsce umiejętność wyrobu kiełbas domowym sposobem znana była od dawna i to zarówno na wsi, w domach kmiecych, jak i w wyższych stanach. Dobry kucharz – stwierdza Gloger – znał co najmniej dwanaście sposobów przyrządzania kiełbas, zaś kuchmistrze z pańskich rezydencji nawet dwukrotnie więcej.
W „święconem” nigdy więc nie mogło brakować różnych kiełbas, ułożonych w piękne zwoje; musiała się też w nim znaleźć koniecznie kiełbasa „biała”, zwana „polską”, nie wędzona, gotowana lub pieczona z cebulą, jedno z bardziej znanych i charakterystycznych dań naszej kuchni.
Na staropolski stół wielkanocny stawiano półmisek z pieczoną w całości głową świńską z jajkiem w pysku (zwaną „głowizną”), a u bogaczy także pieczone prosięta oraz inne wołowe i wieprzowe pieczenie.
Po nich następowały kolejne specjały polskie: bigos z kapusty duszonej z mięsem i kiełbasą, podlewany winem, opiewany nawet przez wieszcza narodowego Mickiewicza:
…w słowach wydać trudno
Bigosu smak przedziwny kolor i woń cudną…
Bierze się doń siekana kwaszona kapusta,
Która wedle przysłowia, sama idzie w usta…
Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa
I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie
Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie
I powietrze dokoła zionie aromatem,
oraz zawiesisty i esencjonalny barszcz biały – żurek staropolski, gotowany na kiełbasie i zaprawiany śmietaną i chrzanem.
Na południu, w górskich i podgórskich regionach Polski, na Podhalu, Pogórzu i Ziemi Sądeckiej w Wielką Niedzielę na święcone jadano także gorącą zupę zwaną „święconką”, z drobno pokrojonych mięs świątecznych, kiełbas i jaj na twardo, gotowanych w serwatce z dodatkiem chrzanu i masła.”
A o słodyczach świątecznych porozprawiamy przy innej okazji.
Komentarze
Jako smakosz pornografii i ostatni piwożłop (skąd ten kaczeniec mnie zna?) powiem, że rozpowszechniane dzisiaj na stronie treści bardzo mi sie podobają! Gdyby przyznano mi prawo do głosowania myszką, to oddałbym głos na załączny sporśny filmik mickiewicza o bigosie!
Filmik wprawdzie nie jest „wielkanocny” jak szyszkiewiczowa baba, a metaforycznego prymitywizmu jaj i kiełbachy nie widać, aleć przecie i tak skrzy się aluzjami: woń cudna, idzie w usta, soki zywe, war pryśnie i inne, takie co wyszukańsze. Mmmm…. Morsztyn w gębie, jednym słowem.
Vivat prawdziwa pornografia! Precz z ciastami i kruchtą!
Oj, mysl swawolna, miast iść przy nodze pobiegła do lasa, a ja chciałem, że kapustę juz mam. Teraz tylko te wyszukane cząstki…
Dzień dobry.
Dzisiaj, gdy bułka z szynką jest codziennością, dobra kiełbasa towarem rzadkim, w domu są lodówki, a posty zaledwie symbolicznie zaznaczone, ginie nie tyle barwność (albo i nie tylko barwność) ale i pewien bezsens dawnych świąt. Pisałam już, że moja rodzina to mieszczuchy przynajmniej od 4 pokoleń (natomiast bliskie jeszcze knotacje wiejskie miała rodzina mojego Męża). Tak więc święta, które pamiętam – miejskie, a jakże, w zrujnowanym jeszcze wojna kraju, były rozrzutne, bezsensownie obfitye i bardzo smaczne. Po świętach nieuchronnie co dzień Matka wyrzucała coś ze świątecznego jadła w miarę, jak jego świeżość mijała. Ofiarą padały wazy galarety wieprzowej, sałatki jarzynowe i zeschnięte ciasta. Do dzisiaj zastanawiam się często nad tym, kto niby miał przez dwa dni to wszystko zjeść. Było nas w domu pięcioro, w drugi dzień świąt odwiedzali nas krewni – jeszcze 8 osób. Oni też głodni nie przychodzili. Tymczasem moi Rodzice corocznie zaopatrywali dom (kłaniają się liczne kontakty Ojca) w szynkę z kością gotowaną w domu w kotle, szynkę wędzoną surową luzowaną zwaną myszką, schab, udziec cielęcy i rozbef na zimno, kiełbasy rozmaite, galarety, sałatka nieśmiertelna też była, że o jajach nie wspomnę. I ciasta – baby, sernik, ze dwa mazurki, czasem jeszcze coś Z tego wszystkiego w święta zjadano najwyżej połowę. Mięsiwa i kiełbasy można było wykorzystywać ok tygodnia, reszta? No właśnie. Prawda, że kuchnia codzienna była znacznie prostsza i być może święta to był sposób na własne dowartościowanie, ale i tak nie mam najlepszego zdania o takiej metodzie gospodarczej.
Iżyk,
Morszczyn w gębie? Może miało być morszczuk?
Ach ta Upsala 😉
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jan_Andrzej_Morsztyn
taki doszufladowy świntuch.
Widziałem kiedys w „Nie” rysunek Czeczota. Tą jego charakterystyczną, nieporadną kreską w kusej spódniczce, kabaratkach, z ordynarnym makijuażem i pod latarnią Wielką Nocną Babę.
Madame
Wazy galaret… Bo mnie tam nie było!
Pyro,
a kto mówi, że to była metoda gospodarcza?! Przyjeżdżała Babcia Janina z Bielawy i produkowało się żarcia na kompanię wojska! I jeszcze państwo Domaradzcy bili świnię na święta i przynosili przewspaniałe własne wyroby „na spróbowanie” i na święconkę, chociaż my tak raczej daleko od szosy i od kościoła. Ale tradycja tradycją! Pamietam jeszcze, że leśniczy z Niedzwiedzia (nomen-omen) zabezpieczał zająca na pasztet. Raz ktoś sobie lekutko podłamał ząbek na śrucie 😯 , chyba Babcia Janina, bo każdy inny by zmilczał, tylko nie ona!
To chyba nie chodziło o dowartościowanie, tylko czas na świętowanie, bo na codzień to było, co było – szybko. A święta to co innego – Babcia Janina z Dziadkiem Józefem przyjeżdżali dzień przed świetami i wtedy bylo Wielkie Gotowanie. Była to też rodzinna integracja wokół stołu kuchennego, krojenie warzyw na sałatkę, pogaduchy Babci z Mamą, a Dziadek z Tatą próbowali wina i czego tam… to zapamietałam jako dziecko i tak mi to pachnie.
Nie pamiętam, żebyśmy cokolwiek wyrzucali z przygotowanego jedzenia na kompanię wojska, zjadaliśmy sporo, a co zostało, dzieliliśmy na nas (6 osób) i Dziadków. Zdaje mi się, ze babcia miała opracowane, ile czego zrobić, zeby na zmarnowanie nie poszło…
A teraz wszystko mi się merda z tymi świętami, bo przecież nie wiadomo, co to jest – metr śniegu za oknem!!!
A, i jeszcze coś Wam powiem, tylko się nie śmiejcie! Dla mnie największym delikatesem światecznym była musztarda i chrzan!
No dobra, to się teraz śmiejcie…
Alicjo – wcale się nie śmieję. Mnie (dziecku) te specjały były na codzień skąpo wydzielane – bo „szkodzi” Do dzisiaj potrafię zrobić sobie kanapkę z masłem i musztardą albo chrzanem. Myślę sobie, że nie mieliśmy dostatecznie chłodnej piwnicy czy innego loszku, a sałatka i galareta (galartem w Pyrlandii zwana) ma z założenia krótki termin jadalności. Goście opychali się plastrami mięsiwa, a na resztę mało miejsca w brzuchu zostawało. A na stole „musiało” być. Pamiętam jeszcze wuja, który salaterkę z sałatką odsuwał mówiąc „dowcipnie „Pyry, to ja jem w domu” Ale co do integracji przy robocie to masz świętą rację. To, czego nauczyłam się przy okazji przygotowania świąt, zostało mi na zawsze.
Alicjo, w mojej rodzinie krążyła anegdota o mnie i chrzanie. Jako całkiem małe dziecko przy śniadaniu wielkanocnym w domu dziadka podobno głośno i uporczywie domagałam się „kszanu!” Kiedy mi wreszcie podsunięto talerzyk z chrzanem ja nadal krzyczałam „kszanu!” coraz niecierpliwiej i w końcu paluszkiem wskazałam ignorantom, o co mi chodzi: kieliszek z wódką 😯
PS. Do dziś pamiętam smak herbatników petit beurre z musztardą sarepską. Założyłam się z siostrami, że zjem i wygrałam 😎
witam
znam dom, w którym robi się tyle ćwikły
że ludzie o słabej konstrukcji mdleją
najwiekszy gar idzie na ćwikłe
i je się oną do wszytskiego prócz słodkiego
:::
u mnie zapowiadają się kolejne świąta solo
ale stół choć skromny, będzie milutki
nie wiem co na nim, bo nie planowałem
ale miska studzieniny być musi
:::
zeszłoroczny stół, jeszcze w Górecku Kościelnym
prezentował się tak
http://picasaweb.google.com/Brzuchomoowca/WielkanocGorecko07
:::
żur rzecz jasna, na białej kiełbasie i szynce
szyneczka myszka
biała kiełbasa, którą mi przywiózł Włóczęga, bo robili z Maćkiem Kuroniem
ćwikła wg przepisu Lemnis&Vitry, z kminkiem i winem
jaja kraszone
jaja marynowane w kminie i herbacie
sałatka moja kochana polska pospolita, zwana też kaczym żerem
pascha, sernik
(jeszcze trochę słodkości przywiózł Włóczęga po południu
a jego mama cudnie wypieka)
torcik śledziowy z chrzanowo-jabłkowym ptasim mleczkiem
piwo Zwierzyniec
chleb od Bryły z Biłgoraja
amen
… no właśnie! „Szkodzi!”. Musztarda i chrzan! Z okazji świąt się opychałam, bo nikt nie patrzył! A przecież chrzan – samo zdrowie! Sałatki jarzynowej ziemniaczanej tez nie robiło się na codzień, dlatego tak nam zawsze smakowała i do dzisiaj mam sentyment. Babcia Janina robiła ją inaczej – ziemniaki w kostkę, kapkę warzyw, do tego kiełbasa krakowska w kostkę, kilka filetów sledzia odsolonego, żadnego majonezu, tylko kapkę oliwy, musztarda i dyżurne sól i pieprz. Po wielu próbach udało mi się odtworzyć ten smak, albo tylko mi się tak wydaje 🙂
Ach, jak smakowicie piszecie i wspominacie! 🙂
Obudziłyście i moje wspomnienia z pradawnego dzieciństwa. Na wszelkie Święta cała rodzina zjeżdżała się do Kętrzyna, na początku zwanego jeszcze Rastenborgiem, do Cioci Hali, która „miała warunki” żeby wszystkich gościć. To były lata 1946/50.
Przy całej zgrzebności powojennego żywota; te płaszcze szyte z unrrowskich koców, te buty wielokrotnie zelowane i podkuwane… , uderzające były ilości i wspaniałość świątecznych wyżerek.
W domu była piwniczna wędzarnia, czarna od dymu i pachnaca szynkami i kiełbasami.
Na stół wjeżdżały szynki z dzika, z zimowych polowań, a także mnóstwo innych mięsiw i kiełbas.
Do tego wszystkiego ogromne ilośći przetworów owocowych i warzywnych, które Babcia Michalina produkowała w ilościach hurtowych przez całe lato.
Do dzisiaj pamiętam smak i zapach galaretek z porzeczek i żurawin podawanych do mięsa, a także smak bezcukrowego soku z czerwonych porzeczek dolewanego do herbaty, ktoby tam marzył o cytrynach…
Jeszcze w późnych latach 50tych w piwnicy stały słoiki i butelki z różnymi smakowitościam i etykietkami pisanymi przez Babcię; „sok porzeczkowy 1948”! 🙂
a.j
Andrzeju Jerzy – no, właśnie tak to było. Jedzenia na batalion wojska ( u nas do herbaty sok agrestowy się dawało) Do dziś nie rozumiem, jak to wszystko (albo prawie wszystko) było zjadane.
nemo!
Musztarda sarepska! Cholera, kupilam pare lat temu w polskim sklepie, ale to bylo nie to samo 🙁
A któżby nie pamietał herbatników „petit beurre”!
(a myśmy z Baśką siostrą i jakimis kuzynami w czasie libacji starszych (tańczyli pod Marię Koterbską) zebrali kieliszki z resztkami do jednego i próbowaliśmy , siedząc pod stołem. Paskudztwo to było!)
Herbatniki petit beurre ze względu na niewymawialną nazwę kupowane były jako „ciastka po 2.10” 🙂 Dużo później dowiedziałam się, że miastowe wykształciuchy mówiły: petybury i bure petity 😉
Kochani, szczęśliwie wróciłem, choć wczoraj wieczorem lądowanie w Warszawie było wielce atrakcyjne. Deszcz, wichura i chmury tuż na lotniskiem. Ze strachem ale wylądowaliśmy. Com przywiózł (wrażeń i nowych smaków) to opiszę i pokażę w poniedziałek. Dziś muszę zająć się sprawami bieżącymi m.in. quizem. Album i koszulkę wygrała Kamila Wyszomirska. Gratulacje. Proszę o kontakt w sprawie odbioru. A odpowiedzi były takie: 1 – Chłopcy biegający po wsiach Małopolski zbierając jajka i kolacze to pucheroki; 2 – Dzwony milkną w Wielki Czwartek; 3 – Kraszanki to jajka barwione jednym kolorem a pisanki zdobione sa technika batiku czyli przy pomocy wosku.
Przez weekend przeczytam też wszystkie Wasze komentarze i będę wiedział co się tu dzieje.
Piotr wrócił i już nie jesteśmy biezprizorni. Przeciwnie – prizor jak się patrzy! Witamy. Czekamy na poniedziałkowy reportaż
Taaaa… tu sie dzieją rzeczy zakulisowe, o czym zmilczę w porę… w pory, znaczy się, żeby było kulinarnie 😉
na dzien dobry dla Pana Piotra
http://www.enjoyfrance.com/images/userimage/peter-pan.jpg
Q http://natanielzarr.webpark.pl/lisy.jpg
?
Alicjo, co implantujesz?
… a propos bezpriziornych, co to była za książka (książeczka wręcz) Igora Neverlego, gdzie sie z tym określeniem po raz pierwszy spotkałam? Pamietam, ze spłakałam sie przy tym okrutnie, bo to bylo o dzieciach wojny.
Dla tych co nie widzieli.
Zdjęcie zamiesciłem rano , z tęsknoty za gospodarzem. Dobrze ,że szczęśliwie wrócił.
http://www.kulikowski.aminus3.com
Teraz biegnę do muzeum . Wystawa sztuki węgierskiej. Kurator wystawy Kasia Mróz.
…absolutnie nic nie implantuję, Sławku. Co Ty wiesz, to ja rozumiem, albo i odwrotnie 🙂
nemo!
O, to, to! „Bure petity”!
Kiedyś, w czasie obozu harcerskiego w Swornychgaciach nad Brdą, trafiliśmy do wiejskieo sklepiku i poprosiliśmy o „bure petity” i oranżadę w proszku.
Zostaliśmy miotłą przegonieni ze sklepu przez rozsierdzoną panią sklepowa, która wykrzykwała za nami;
– Widzał to kto, oranżady w proszku im się zachciewa, kpiny sobie robią i jeszcze jakichś burych chcą… 🙂
a.j
Wy tu o obzarstwie swiatecznym a ja bez snadania 🙁
Wnioski z wczoraj: Nie nalezy szukac pracy niefizycznej na platformie wiertniczej. Praca biurowa jest bardzo niebezpieczna.
Ulubiony wczoraj wyskoczyl ze stwierdzeniem, ze on chce pracowac w Zimbabwe i czy mi nie przeszkadzalaby przeprowadzka. Jesli dojdzie do skutku to o jedzeniu bede sobie glownie czytac.
Nie mowiac juz o tak pelnych jedzenia swietach jakie wy opisujecie.
Moja mama o takich tez czasem wspomina, ale u nas w domu bylo raczej z umiarem, tzn. przygotowane bylo tylko tyle ile moglismy zjesc.
Petit beurre to nawet ja pamietam. 😀
Tradycyjnie o obyczajach. W takim razie ja o tutejszych.
Tak się składa, ze akurat na temat tradycji wiosennych świąt rozmawiam z tutejszymi tubylcami najczęściej poza granicami tego pięknego kraju. Różni ludzie różne rzeczy opowiadają na ten temat. Są tacy, u których da się wyczuć mocne korzenie teologiczne. Wówczas wysłuchuję ponownie o znaczeni wielkanocnej wody, _ognia, _świec, _zająca, _jagnięcia i o wielkanocnym uśmiechu.
Inni bardzo często przypominają o szukaniu i znalezieniu prezentów.
Teologia swoje, a tradycja moim zdaniem zmienia się tutaj z generacji na generacje i widać wyraźnie mocne odkościelnienie tych świąt w społeczności.
Sami siebie nazywają towarzystwem wolnego czasu i przyjemności. Sporo osób traktuje ten okres jako kolejny przerywnik na odpoczynek. Pomiędzy zimowym urlopem i zanim dojdzie do prawdziwego wypoczynku latem.
Nie tylko te, również pozostałe kościelne oraz państwowe święta wykorzystywane są w podobny sposób.
Jest z pewnością wielce prawdopodobne, ze na taki stan wpływa dynamika dnia codziennego. Zielony czwartek czy wielki piątek stracił na swoim znaczeniu. Kogo rusza dziś jeszcze płacz i zgrzytanie zębów, lament, ubolewanie czy smutek? Kiedy dzienną porcje znieczulającej tabletki dostarczają media sprawozdające z pola walki rożnych przygłupów na tej planecie.
Oj, jak rzewnie i pysznie dzisiaj! Nawet bure petity! Z musztardą nie jadłam…
Lecę do kuchni – dzisiaj piekę pasztet z przygotowanego wczoraj mięsa, a wieczorem przyjedzie wnuczka.
W Zimbabwe to chyba jeszcze nikogo nie mamy, ale dlaczego to musi być akurat Nirrod? Na ogiad ryba pieczona z warzywami.
Co do przygotowań świątecznego stołu, to mam wciąż problem, ile przygotować, żeby nie było za dużo. Taka sztuka jeszcze mi się nie udała.
Pysznego dnia życzę. 🙂
To było do przewidzenia Alicjo. Toto jest czymś dla nie mających pojęcia. Głupi ma szczęście > tak powiadają. Zobaczymy czy się jutro powiedzenie sprawdzi. Puszczę tota.
I jeszcze jedno.
Śledzie dochodzą, Andrzeju. Wczoraj nie klepałem o nich z prostej przyczyny. Była okazja to zrobiłem ramadan. Raz w tygodniu nie zaszkodzi. Za to dziś kuracja śledziowa cala gębą.
Vegetarianin śledziowy.
Piątek, co nie? 🙂
Heston Blumenthal
„W poszukiwaniu smaku dzieciństwa”
(heston jak lodziarz-cały na biało, za nierdzewnym szynkwasem, łeb się lśni. Kamera! Akcja!)
Pamiętam, że w naszym domu w Rudzie śląskiej, gdzie się urodziłem i wychowałem, zawsze w gierkowską sobotę pojawiały się ryby. Ojciec (sztygar zmianowy w Halembie) przynosił ich pełne reklamówki znad pobliskich stawów. Nie wiem skąd je brał, bo pierwszą w życiu wędkę otrzymał ode mnie na święta, ale ojcowie mają takie różne małe tajemnice. Szególnie pamiętam płotki, małe srebrzyste rybki, które czyściliśmy z bratem, a potem mama smażyła je na ogromnej patelni. Pamietam, że czasem mieliła je wraz ośćmi i przygotowywała takie kotlety-pulpety. Pamiętam też, że pachniały one lepiej, niz smakowały. Dziś postaram się odtworzyć ten zapach, a smak, to się zobaczy… Najpierw jednak – na ryby!
(muzyczka gra „bum-tralala-rym-cym-cym”, a migawki pokazują jak Heston śmiga z kijem nad wodę, zarzuca, joby sadzi i herbatkę prosto z termosu siorbie. Kamera na zachodzace słońce, wraca, joby lecą, a przed drzwiami zza kadru ręka Kierownika Produkcji podaje mu siatę płotek. Heston za ladą ryby w goglach skrobie, a co leci, to wiadomo. Akcja!)
Osuszone ryby przyprawiam sokiem z cytryny, suszonym tymiankiem i rozmarynem, a amiast soli dodaję dla wzmocnienia smaku odrobinę sosu sojowego i umieszczam w lodówce.
(muzyczka gra „bum-tralala-rym-cym-cym”, a heston pakuje miskę do lodówki, ale takiej zwyczajnej. Bez ciekłego azotu. Najazd na hestona, który trzyma się za podbródek)
Nim ryby przejdą na wylot harmonią smaku, przygotowuję ryż. Nim to jednak zrobię muszę włączyć analityczny zmysł mojego genialnego umysłu i zapytać siebie o co mi chodzi. Hm, chodzi mi o to, żeby smak i aromat smażonej ryby zachować. Smak i aromat smażenia w dużej mierze przechodzi do tłuszczu i dlatego powinienem go zachować, aby jak najwięcej molekuł w potrawie zachować. Nie przygotuję więc ryżu, póki nie usmażę ryby.
(muzyczka gra „bum-tralala-rym-cym-cym”, zegar zasuwa, a heston chodzi po kuchni i czeka, aż się harmonia z rybą wymiesza. Wreszcie wyciąga ryby, suszy, miesza pszenną z napisem „durum”z kukurydzianą i na patelnię, a kuchnia cała w pryskającym oleju i molekułach. I znów lecą joby, bo gogle na boku, a taki olej to czerwony liszaj na gębie zoostawić potrafi. Zza kadru Kierownik Produkcji podaje mu czysty, biały kitel kuchennego alchemika)
Przypaloną mąkę zostawiam. Z patelni biorę jedną część oleju do cebuli i czosnku, które zaraz zeszklę, a drugą do ryżu, który zaraz uprażę i z rosołem i odrobiną curry ugotuję.
(muzyczka gra „bum-tralala-rym-cym-cym”, a heston jobów nie sadzi, bo to prosta robota. Cebula zeszklona, a ryż wynosi pod kołdrę do pokoju, dzieki czemu sie dowiadujemy, ze alchemik w kuchni nie śpi.)
Teraz muszę zmielić te pięknie przysmażone ryby. Pamiętam z dziciństwa, że ości włażą pomiędzy zęby. Nie znosiliśmy tego z bratem. Tylko sztygar nie protestował, bo się bał. Cóż, każdy się kogoś boi. Prócz mnie, bo odkąd otrzymałem 5 gwiazdek od Michelina…
(grobowa cisza… żadnej muzyczki… Heston trożnie zerka za kadr, skąd wyłania się środkowy palec Kierownika Produkcji w geście angielskich łuczników. Heston opanowuje drżenie warg i ciągnie dalej…)
Aby pozbyć się ości musze je wydłubać. Rybki sa jednak małe i dobrze przysmażone, dlatego usunę same kręgosłupy.
(muzyczka gra „bum-tralala-rym-cym-cym”, a heston wydłybuje. Muzyczka dojechała do końca, więc motym leci od nowa, a my widzimy, że górna warga hestona się unosi i pokazuje te zęby, w które mogą włażić ości. Warga unosi się w ten charakterystyczny sposób dla głoski „ef”, ponieważ angielskie joby molekularne najczęścieje są właśnie na „ef”)
Teraz oczyszczoną rybę mielimy wraz z cebulką, dodajemy jajko i nasz ryż
(garnek którego podaje Kierownik Produkcji. Zza kadru, ma się rozumieć. Hoston miesza i jak to on i teatr jednego aktora- dwie łapy w miskę, miska za mała, niewygodnie, więc co leci? Oczywiście, że joby!)
Teraz zrobię sos cytrynowy. Kwaśny smak cytryny doskonale podkresla zapach smażonych rybnych molekuł. Aby wybrać najlepsze owoce, w których zaklęty jest smak słońca kupiłem owoce u najlepszych dostawców na rynku – Biedronka, Plus, Lidl, Kerfur i… zapomniałem, ale wygrała biedronka, bo jest po drodze. Szklę teraz na maśle cebulkę, dodaję mąki, zalewam rosołem i odparowuję. Gdy cebula juz się rozpada wrzucam pozbawione nasion plasterki cytryny, dodaję soku i odcedzam. Teraz jeszcze trochę odparowyję, kilka kropel dębiny w sosie łustaaa, kilka zielonych igieł rozmarynu i marynowanego czerwonego pieprzu, po czym zestawiam sos z mojej alchemicznej kuchni. natłuszczam lekko patelnię do grillowania i za pomocą szerokiego noża formuję na desce zgrabne kwadraciki z mojej mieszanki, które nastepnie z naturalnym wdziękiem smażę.
(muzyczka gra „bum-tralala-rym-cym-cym”, a naturalnie wdzięczny Heston smaży i prążki grilowe do kamery pokazsuje. Takie te latające sa tylko raz, bo jeden kwaracik sie na molekuły rozleciał)
Teraz już tylko talerz, zgtrabna piramidka kwadracików i żółciutki so z elementaki zieleni rozmarynu i czerwieni pieprzu.
(muzyczka gra „bum-tralala-rym-cym-cym”, heston bierze do gęby, miądli, memla i przewraca i nawet jobom nie chce się latać…)
The Ęd, a po nim czarny ekran, żadnych muzyczek, bo cisza grobowa. I napis:
BiBiSi ostrzega, że potrawa, choć wyszła ładna, to wyszła też do d* niepodobna. Smaku dzieciństwa nie było, nie było smaku smażonej ryby.
Kucharze kuchenni! Kuchenne kucharki! I Ty, Piotrze Adamczewski! Mówię Wam – nie idźcie tą drogą
scenariusz – samo życie
reżyseria – samo sie plotło
światło – naturalne, a od zmierzchu podsufitowe
kierownik produkcji – Kierownictwo
Koty w sprawie smaku dzieciństwa zachowały votum separatum.
Wczoraj Pyra podala przepis na mazurek, do ktorego to ciasta dodawalo sie ugotowane, przetarte zoltka. I to obudzilo moje wspomnienia – nie mazurka wprawdzie, ale ciasteczek kruchopodobnych, ktore Babcia piekla wylacznie na Wielkanoc i dodawala do tego ciasta wlasnie przetarte, ugotowane zoltka. Przepis znajdowal sie w starenkiej przed-przed-wojennej ksiazce kucharskiej. Dla mnie te ciasteczka byly najsmaczniejsze na swiecie….Czy ktos moze zna podobny przepis?
W domu mojej Babci przed Wielkanoca najwazniejsze byly baby. Zawsze doskonale, ale Babcia w tej doskonalosci widziala wiele odcieni.I pamietala wszystkie sukcesy/porazki z poprzednich lat. Cos podobnego jak opisywal Iwaszkiewicz, (niestety nie pamietam w ktorej ksiazce), ze kobiety z jego rodzinnych okolic tak wlasnie okreslaly czas: a, to bylo w tym roku, kiedy Marysi nie udaly sie baby….
Iżyku! 😆
Iżyku-Hestonie! Czy masz to na DVD? 😆
Kucharko – teraz nie mam czasu, wieczorem ci takie ciasteczka nastukam.
Iżyk – tym razem się do Ciebie na obiad nie wybieram, ewentualnie słoiczek sosu by sie przydał, albo może i nie, bo nie mam do czego zużyć.
Teraz żegnam się do popołudnia, bo robota nie zając, ale rośnie zdrowo.
Arkadius,
Ten przepis na śledzie ma w swojej dosłowności zastosowanie jedynie przy użyciu śledzi solonych (i ewentualnie wymoczonych z nadmiaru soli).
Śledzie prosto z morza mają zapewnie inny smak a i konsystencja też nie ta. Wymagają więc posolenia – czy jak to się robi?
P.S.
Ostatnie moje doświadczenia ze świeżymi śledziami pochodzą z Łeby. Latem 1972 chodziliśmy codziennie do smażalni ryb na lunch czyli obiad.
Cztery smażone śledzie i na dokładkę jedna smażona makrela. Do tego chleb i piwo….
Kochana Pyro,
jestes nieoceniona jak zwykle. To nie jest pilne, jak bedziesz miala chwilke czasu, wcale nie musi byc dzisiaj. Kiedys tam. Dziekuje serdecznie i zycze slonecznego dnia.
No to pewnie Alicja naniesie poprawkę do przepisu na śledzie wg Andrzeja. Tak, w bulaju czy jak kto woli Morskim oku podawano co innego.
Brzucho jak widać z załączników nie jest gorszy od brata marynarza, którego nakarmił.
Tez potrafi … .
Jak czytam czy słyszę, o polewaniu ryb sokiem z cytryny, a do tego soleniu przed położeniem na patelnie, to zastanawiam się po kiego grzyba? Sól zmiękcza rybę, puszcze soki. Dodatkowy sok z cytryny powoduje, ze i gogle nie pomogą. Pryszcze co niemiara. Syczy i chlapie. Jeść się odechciewa. Roboty po tym, od…. i ciut ciut.
wziun i wymyslil, 3kg plotek, co i kot sie zseparowal, a nie trza bylo tej szachownicy wczesniej, przez roztargnienie potracic przed ryzem?
dobrze chociaz, ze film ladny
No proszę. Myślałam, że to tylko na mnie pryska, bo nie znam sposobu, żeby nie. A tu cała galeria wytrawnych, ale upstrzonych na gorąco. Ja bronię się wielką pokrywką, niech strzela, byle nie we mnie. Potem z kafelków ścieram, a wyżej mam specjalnie tapetę w takie różniste ciapki i to co pryśnie wysoko, zostaje jako uzupełnienie wzoru. W trakcie mówię dużo i nie do druku. Teraz będę mówiła mniej, bo obgadywałam głównie siebie za nieporadność.
A pewnie, że nonsens! Nietylko ryba, a wołowina to już w szczególności! Ja bym nigdy tak nie zrobił. Patrz, mogł być miły kopczyk smaku z zapachem, ale chodziło o ulepszenie pulpeto-kotleta, zmory dzieciństwa 🙁
Arkady? A Tyś płotkę to jadł kiedy? To taka marna wodna frytka. Jak nie zjesz od zaraz, to już nie zjesz.
Sławek 🙂
Cofnij film-one były z rużem i tego ryży szkoda
A ja w dalszym ciagu nie mam stanowiska publicznosci. W sprawie kociolka do gotowania gulaszu. Jeszcze raz poprosze o podanie wielkosci czyli tak zwanego litrazu oraz materialnosci, czyli z czego. Napewno nie drewniany.
Tyle tylko, ze moze byc gliniany. W Siedmiogrodzie robia gliniane garnki polewane od srodka i zewnatrz. W garku takim mozna gotowac równiez gulasz. Ma dwoje uszu do wieszania nad stojakiem. Kiedys postawilem mój kociolek na elektrycznej plycie i w dnie zrobila sie rysa. Teraz juz dalej nie ryzykuje bo sam nie wiem kiedy zaniesie mnie do Siedmiogrodu. Chyba zeby puscic sie sladami Batorego. Wtedy oczywiscie pytanie w która strone.
Ogladalem Markowa fotografie Piotra z prapotomkiem. Nie wyglada chwilowo na kandydata kuchcikowego. Moze by tak skombinowac dla niego cos z recznych narzedzi. Komputery wyraznie wychodza z mody.
W ostatecznosci, decyzje zasugeruje Gospodarz a ja dokonam wykonu.
Pan Lulek
arkadius
:o)
trzeba lubić swoją robotę
odnośnie wielkanocnego stołu..
..i przeciągania pod kilem
wtedy nic nie grozi
:::
sól i cytryną użyać z umiarem i wcześniej
a wodę odsączyć na papierowej serwetce
i po to jest mąka, aby związać nadmiar
co ma pryskać, i tak pryśnie
bo taka ryby uroda (mrożonej)
no bo świeża, to ja przepraszam
niech pryska jak ma ochotę, w końcu to gwałt tak ją patelnię
Kucharko,
obudziłaś moję wspomnienia.Pognałam czym prędzej do kuchni, przewaliłam wszystkie kajeciki z przepisami z rodzinnej kuchni i odgrzebałam starą ,pożółkłą karteczkę z TYM przepisem!Moja babcia nazywała je :gąski.Oto przepis:
ugotowane na twardo 2 jajka- żółtka ucieramy z 2 łyżkami cukru pudru i wanilią, dodajemy 20 dag margaryny lub masła ,ucieramy, dosypujemy mąki tyli, by ciasto było jak na pierogi. Robimy wałeczki i zwijamy w kółeczka. Swoją drogą zawsze się zastanawiałam dlaczego to są gąski skoro wyglądają jak węże 80
aaa!
i gości trzeba lubić
u mnie nawet ten kogo zawodowo karmię, jest gościem
i ja go już lubię
Pyro, czy twój przepis jest podobny? 8-0
Coś mi mortkowanie nie wyszło.Lepiej się zajmę jedzeniem kapuśniaczku z młodej kapustki 🙁
O, widzę Brzucho, że jeszcze bardziej przyklękam 😉
Ja nie solę przed i stąd ten sos sojowy, który trochę soli w sobie ma. Prócz wycierania i paniery jest jeszcze jakiś taki literacki sposób, żeby przed smażeniem na gorące oleum najpierw trochę soli nasypać. Potwierdzisz?
żadne zabobony mnie się nie trzymają :o)
:::
idę się zwolnić z roboty
:::
wrócę
miało być morDkowanie
Nie zagladalam tu od paru tygodni i mialam racje. Dzis tez niepotrzebnie zajrzalam i zaraz musialam wyciagnac z glebokiego zamrozenia peto kielbasy „gospodarskiej” i odmorzc je z pomoca goracej wody, bo nie czekalo zwloki.
Odchodze i powroce tu jak sie skoncza swieta i wsyscy wroca do rozumu i pewnej wstrzemiezliwosci w jedzeniu i piciu.
Tymczasem witam Pana Gospodarza. Niechze opowiada. Niech pokaze zakupy.
PS 1. A po takich swietach jak te opisane na blogu, czy wszyscy maja zatwardzenie przeze dwa tygodnie? Bo cos nacisk jest na miesa i kielbasy, zas slabo z ta salatka jarzynowa i chlebkiem razowym z ziarenkami.
PS 2. Ucieszy Was moze wiadomosc, ze Japonczycy do superfoodow zalicza wieprzowe nogi w galarecie. Ta galareta ponoc czysty kolagen fantastycznie dziala na wypelnianie i zapoboieganie zmarszczkom. Byl duzy artykul w Daily Telegraphie, ktory jest powazna i odpowiedzialna gazeta.
Izyku, film coflem-one
ruz spotkalem na niechwalebnym koncu, co Ci paszcze wstydliwie opanowal,
plotka tak ma, albo jusz, albo fcale, tylko ryzu zal, do flakow bylby jak znalazl
Heleno,
jest Wielki Post i to tylko takie majaki głodnych ludzi 😉 Fakt, że sugestywne 🙁
Ta galareta to chyba musi być wstrzykiwana podskórnie, albo po przetrawieniu i rozłożeniu na czynniki pierwsze znowu się składa w kolagen i podąża intuicyjnie na właściwe miejsce 🙂 a nie na przykład wzmacnia wyściółkę biodrową. Faktem jest, że dobrze robi na paznokcie i włosy i zrastające się kości, które mniej bolą, jeśli „kolagenowi” towarzyszy jakiś środek przeciwbólowy na bazie etanolu 😉 Lecę po nóżki.
Nemo, dlatego tez sie zastrzegalam, ze przeczytalam to w „powaznej gazecie”. Mnie ten kolagen spozywany w nogach , ktory wygladza zmarszczki, przypomina wywody takiego polskiego „naukowca” z Ameryki, profesora Burzynskiego (nawiasem mowiac dawnego studenta mojego Ojca, ktory go nie przepuscil przeze ostatni rok medycyny), ktory rozkladal mocz chorych na raka na czynniki pierwsze, potem to wstrzykiwal chorym zeby leczyly z raka.
Tez uwazam, ze studzienine nalezaloby raczej wstrzykiwac w zmarszczki i utwardzac krochmalem albo moze betonem.
Wysciolke biodrowa zas wzmacnia wizyta drogich gosci z Francji.
Sławek 🙂
Ty…, Ty… Galijski Kogutku! ruz jak ruzotto. Aż tak nie pryskało, gęba nadal cała tylko ta licencja poetica. W Rudzie nie byłem, sztygarem nie był itd.
Się mi przypomniało o wczorajszej zupie gulaszowej Alicji – literatura podaje, że madziarski gulasz to nasza zupa gulaszowa, a nasz gulasz, to ich bogracz, choć i zarazem naczynie do tegoż wyrobu. Nemo? Brzucho? Hę?
Wróciłem z wystawy, było muzycznie, ludowo. kulinarnie i międzynarodowo. Za chwilę zabiorę się za zdjęcia tylko mi wino wyparuje 🙂
Lulku Drogi
To nie prapotomek Piotrowy tylko on sam w wieku dziecięcym. Rzeżba powstała w twoim ulubionym Wrzeszczu gdy Piotr miał lat siedem i służył jako jako model młodemu artyście.
Nic tak nie pryska na patelni, jak wątróbki drobiowe. Skubane potrafią podskakiwać, siejąc wokół rozpalonym tłuszczem. Pyra od dawna używa sit do przykrywania „pryskających patelni”. To bardzo wygodne, bo nie dusi się jak pod pokrywą, tylko normalnie smaży, a nie dopuszcza do ostrzału. Wada – te sita są b.nietrwałe, trzeba co roku gdzieś wymieniać. Przy myciu szczoteczką złazi pierścień blokujący i za chwilę oddzielnie mamy siateczkę, a oddzielnie ramkę z rączką.
Potwierdzam – na moje połamane kości każą mi jesć gotowane nogi, żeberka cielęce, pręgi wołowe itp.
Rany Julek. Zeby az tak. Brzucho zwalnia sie z roboty. Czyzby szykowal sie na Zjazd.
Brzucho, jeszcze pól roku. Chyba, ze robisz takie dlugodystansowe przygotowania. Skoro potrafisz robic nalesniki na czterech patelniach, to nie musisz sie martwic o przyszlosc.
Pogoda przypomniala sobie, ze jest polowa marca. Dobrze, ze nie sniezy
Na obiad zrobilem sobie zwariowanca. Oto przepis
Drobno pokrojony w kosteczke wedzony boczek. Salatkowa kiszona kapusta tez drobno posiekana. Dwa jajka od prawdziwej chlopskiej kury hodowanej na podwórku. Odrobina maki uniwersalnej. Calosc dokladnie wymieszac dodajac odrobine proszku do pieczenia. Rozgrzac na teflonowej patelni olej slonecznikowy. Wymieszana mase formowac w plaskie kotleciki i smarzyc z obydwu stron na lekko brazowy kolor. Polewane ostrym ketchupem. Do picia biale piwo z pszenicy.
Smakowalo i jak na razie zyje
Pan Lulek
Najlepsze opowiesci i wspominki kulinarne plyna gdy nawet pol kanapki ludziczkowie przy sobie nie maja, a do najblizszej jadlodajni – nawet podlej – jest kolejne ilest (ilesset) tam kilometrow. Kropka w kropke jak powiedziala (napisala) nemo.
Powitac Gospodarza goraco i z niecierpliwoscia wyczekiwac opowiesci z podrozy.
Pyro – wyslalm, dopiero przed chwila ostatnia porcje wtarabanilam na barki „prowajdora”. Daj znac czy wszystko w porzadku.
A teraz ide „pac”. Dobranoc Milency
Echidna
Zupa gulaszowa to nie gulasz, stanowczo protestuję.
Wątróbki drobiowe przykrywam płachtą folii aluminiowej, bo przecież bym już ócz nie miała smażywszy w miare często, bo lubię ścierwo, z cebulką.
O tych bezpriziornych to był „Chłopiec z Salskich Stepów” i zamiast dospać albo pogooglać, głowiłam się. A Wy udawaliscie, że nie zauważyliście pytania. Do kitu z Wami!
P.S. Burzyński już nie grasuje ze swoim „revolutionary cancer treatment”, dostał zakaz po kilku audycjach tv (w tym 60 Minutes), Heleno. Ludzie wierzą, w co się da i nie da w takich okolicznościach. Poletko dla wszelkiego rodzaju szuj (szui?).
Nasza zupa gulaszowa to odpowiednik wegierskiego gulaszu (gulyas), a to co my i reszta swiata nazywamy gulaszem – u Madziarow nosi nazwe paprikas albo pörkölt.
Równie zdrowo ( i dietetycznie zarazem ) na stawy -jest stosowany sok z selera równolegle z galaretą oczywiście. Spotkałam osobiście przed laty osobę , której groził wózek inw. a dzięki tej kuracji wciąż samodzielnie chodzi i to całkiem zwinnie
To swietna wiadomopsc, ze tego hochsztaplera i sk..syna odsunieto od koryta. Pamietam jak chyba w 1978 albo 79 r. Kazimierz Switon ze lzami w oczach bagal mnie abym znalazla wydawce w Ameryce dla jego ksiazki, bo potrzebowal 20 tys. dolarow, ktopre obiecal juz Burzynskiemu za „ratowanie” zony chorej chyba na bialaczke. Ksiazka byla nie do druku, kompletie grafomanska i schizofreniczna, ale nawet mozna byloby zorganozopwac jakas akcje spopleczna, gdyby nie to, ze wiedzialam czym jest Burzynski, a Switon uwierzyl, ze tylko on moze uratowac mu zone. Oni oboje juz u niego byli w Teksasie i zblizala sie godzina placenia. NIc nie moglam zrobic procz zawiadmienia prokuratury stanowej. Ta zas miala zwiazane rece, bo Burzynski byl bardzo sprytny i uzywal takiego jezyka, ze ludzie wierzyli w jego moc, zas prawo bylo bezsilne. .
Pani Switoniowa zmarla dwa-trzy tygodnie pozniej . O Burzyunskim pisano sporo, raczej jako o folklorze i nieszkodliwym kretynie. Jakiez bylo moke zdumienie kiedy wkrotce po upadlku komuny Burzynski przyjecial do POlski na zaproszenie Zycia Warzsawy, mial organizowane „wyklady” i brylowal po calej prasie, radiu i telewizji, gdze opowiadal, ze jest geniuszem, a w Ameryce mu zyc nie daja bo jest Polakiem. Zrobilam duzy program z udzialem profesorow- Polakow z USA zjamujacych sie walka z rakiem i badaniami. Nazajutrz Burzynski zniknal z polskich publikatorow, wypwoiedzialo sie tez wreszcie paru naukowcow z Polski i od tego czasu juz sie nim nie interesowalam.
Dobrze wiedziec, ze odebrano mu maszynke do robienia fortuny.
Bogracz (bogracs) to kociolek do gotowania np. zupy gulaszowej (bogracs gulyas)
Heleno,
o tym hochsztaplerze czytalam kilka lat temu bodajze w „Przekroju” niemal nabozny artykul (rowniez o „przesladowaniu” geniusza w USA), co mnie bardzo wowczas do tego tygodnika zniechecilo 🙁
Czego się Helenko na nażarłaś, ze taka żółcią plujesz?
Oszusci , ktorzy wykorzystuja ludzi stojacych wobec spraw ostatecznych , patrzacych w oczy smierci, oszusci, ktorzy daja im nadzieje na uzdrowienie jesli oddadza im wsyztskie pieniadze, wzbudzaja we mnie mordercze instynkty, Arkadiusu. Dramat Switiniow byl autentyczny. Nie moglam im pomoc choc wiedzialam czym jest Burzynski. Nie moglam nawet powiedziec im : on wam nie pomoze. MOglam sie tylko bezsilnie przygladac.
To wlasnie pamietajac o Burzynskim, powiedzialam na publicznym spotkaniu z niepelnosprawnymi niejakiemu Piotrowskiemu, wowaczas kandydatowi na prezydenta RP i „wynalazcy wkladek bioenergetycznych” ze jest szubrawcem, bo powiedzial, ze wyleczy kazda chorobe, nie wylaczajac porazenia mozgu z pomoca owych wkladek po zaledwie 200 starych zlotych. Trzeba bylo zobaczyc jak pedzil do swojego drogiego mercedesa aby sie schowac przed gniewem uczestnikow sejmiku niepelnosprawnych, ktory odbywal sie bodaj w Konstancinie. Wspominam te scene z prawdziwa przyjemnoscia. Nawet obecny tam Leszek Miller (wowczas min. pracy ) mi gratulowal i chcial wodke postawic. Odmowilam.
MOJA wersja zupy gulaszowej (lekki odchył od wersji Tadeusza Olszańskiego, bo dodaję więcej przypraw):
-kilogram wołowiny chudej pokroić w dużą kostkę, podsmażyć na łyżce smalcu.
-dwie wielkie cebule w dużą kostkę, wrzucić do gara z drugą roztopioną łyżką smalcu i lekko podsmażyć, dorzucić wcześniej podsmażone mięso, wlać tyle wody, żeby przykryć mięso. Dusić mięso powolutku przez godzinę, półtora.
Jak mięso będzie „prawie-prawie”:
– 4-5 dużych papryk pokroić w kawałki, dorzucić do mięsa
– 2 litrowe puszki pomidorów z sokiem do gara (może być kilka sporych żywych pomidorów odartych ze skóry, pokrojonych w kostkę, zapuszkowane są prostsze)*
– 3 listki bobkowe (jak Piotr podaje w przepisach, że pół listka, to mi się brzucho trzęsie ze śmiechu!), kilka ziaren ziela angielskiego, łyżka kminku, główka czosnku(obrać, rozetrzeć ze dwa-trzy ząbki z solą, reszte wrzucić na całość w ząbkach), dodać ze 2 łyżki słodkiej papryki sproszkowanej, ostrej papryki tyle, ile rodzinie pasuje (ja dodaję pół jalapeno z pestkami!)
plus „dyżurne” pieprz i sól.
– 5-6 dużych ziemniaków w sporą kostkę pokroić, dorzucić do zupy, podlać wodą, żeby wszystko było przykryte płynem i gotować, dopóki ziemniaki nie zmiękną.
Czy to jest gulasz?! 😯
Myślę, że wątpię….
*Pomidory należy gotować krótko, bo inaczej kwachu nadają takiego niepotrzebnego.
nemo !
Czy ja mam kupic tez taki kociolek do zupy gulaszowej. Konstrukcja stojaka zupelnie inna a pojemnosc okolo jednego litra. Mozna przygotowywac w malych porcjach i podawac na stól w takim kociolku. Jak przywioze, to czy zrobisz bogracz. Wprawe napewno masz, wszak ostatnio robiliscie w Budapeszcie grotolazowe wykopki w starym rzymskim obozie wojskowym.
Gary to ja przywioze. Wypada liczyc, ze z Barcelonowej wyprawy przywiózl Piotr zapas wolowiny a inni przyjada z ziolami. Moze nawet w postaci calego byka a co najmniej te czesc która dostaje torreador po zwycieskiej walce. Oczywiscie nie chodzi tu o bykowe uszy i rogi.
Tylko co dostaje byk kiedy on wygra ten pojedynek
Pan Lulek
Robie. a raczej robilam zupe gulaszowa identycznie, choc najpierw w tluszczu obsmazalam lyzke lagodnej wegierskiej papryki.
Przestalam robic lata temu. Niektore potrawy maja swoj „czas”, a potem jakby wychodzily z mody: beuf bourgungnion, pot au feu (ile bledpw zrobilam?) , koktajl z krewetkami, zupa cebulowam takze zupa gulaszowa, ktora bardzo przeciez lubilam.. Dzis kuchnia jest lzejsza, krotsza, wiekszy nacisk kladziemy na swieze jarzyny, lekko tylko obgotowane czy zgrylowane , podane bardziej po srodziemnomorsku, niz francusku.
Alicjo,
po polsku i swiatowemu to jest zupa gulaszowa, ale po wegiersku to jest gulyas i juz! Jak te zupe ugotujesz w kociolku nad ogniskiem, to bedzie bogracs gulyas 🙂
Jesli zaprosisz Wegra na gulasz, to on bedzie oczekiwal takiego wlasnie eintopfu.
Panie Lulek, kup Pan se kokote (la cocotte), zeliwna, polewana. Jest to najbardziej pozyteczny garnek w kuchni. Moja cudna, droga, kupiona tanio na fantastycznej wyprzedazy kokota stoi na piecu na stale, gdyz najczesciej jej uzywam. Nadaje sie do obsmazania, duszenia, gotowania, podawania do stolu bez wykladanie na jakies inne naczynie. Takze do wstawiania do pieca.
Tak wyglada kokota – owalna lub okragla. Musi byc ciezka, nie moze byc z al;uminium. Musi miec taka sama przykrywke. Nie szklana! Musi bycv duza, pojemna. Voila!
http://www.metrokitchen.com/category/staub-cast-iron
byk dostaje to samo ;o)
:::
jestem wolny i do wzięcia
ale chętny już taki nie jestem
bo czynsz zapłaciłem
a wolę od czasu do czasu pokaz jakiś zrobić
lajfkukingowy
:::
do gulaszowej (to nie żona gulaszu)
używam jeszcze nieodzownie odrobiny kminku i kuminu
..a mój wkład w rozwój smakowy tegoż dania
to trochę świeżego imbiru
:::
kociołek najlpeszy oczywiście ciężki i gruby
emalia to przesada, ale mile widziana
a pojemność to tak na oko 1 ludźx1 litr
bo miejsce na mieszanie musi być
czyli jak dziesiątka luda to pojemność dwudziestka
:::
aha!
na smażenie naleśników nie dam się naciągnąć
Heleno, czy mowa o tym nawiedzonym Świtoniu ze żwirowni w Oświęcimiu? O tym z krzyżami?
Opowiadasz, nemo!
O ile pamietam, moje koleżanki, *mistrzynie gulaszu*, najpierw soliły-pieprzyły mięso wołowe w paski pokrojone, potem obtaczały w mące, podsmażały, dodawały kapke wody, cebula plus czasami w porywach ząbek czosnku ( 😯 ) i papryki sypkiej z łyżka – dwie oraz łyżka koncentratu pomidorowego. I podobną bryję jadało się w restauracjach pod nazwą „gulasz węgierski”, mięso w gęstym, mąką podjeżdżającym sosie.
To się nijak nie ma do mojej zupy gulaszowej!!!
A zupa gulaszowa jest wspaniała w czasach białej zarazy (zerknęłam za okno).
W Ameryce mialam kokote (Dutch oven) nie emaliowana. Byla niezla, ale po kazdym uzyciu trzebna bylo ja przegrzac na ogniu i natrzec tluszczem. Inaczej rdzewiala.
Duzo lepsze zycie jest z kokota pokryta emalia. Moja jest kremowa i wyglada pieknie, moja radosc i duma nieustajaca!
Ten sam, Pyrenio, ten samiusienki, bless his heart! Moglam w duzym stopniu przyczynic sie do jego szajby, bo nie znalazlam mu wydawcy! 🙂 🙂 🙂 Ale byl to skowyt siwej kobyly, ta jego ksiazka – jak uznalysmy z Renatka wspolnym redaktorskim wysilkiem. .
Zapowiadane wcześniej zdjęcia z muzeum. Wystawa sztuki ludowej z Węgier.
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/DniKulturyWGierskiejWOstroCe
Alicjo,
co my nazywamy gulaszem, a co Wegrzy, to w tym towarzystwie w ogole nie powinno podlegac dyskusji 🙂 A najlepiej przekonac sie o tym na Wegrzech, a nie w polskich garkuchniach 😉
Też lubię gulaszową a’la Olszański, ale i polski gulasz z kaszą wypiekaną też. W życiu przecieru czy zaklepki mącznej nie stosowałam
Ja nie jestem polska garkuchnia!!! Ja to nazywam zupą gulaszową, a na gulaszu w ogóle się nie znam!!! Ja się nie pytam, co „my” nazywamy gulaszem, ja się pytam, co to jest, co ja robię!
Odprotestowawszy…
przypomniał mi się placek ziemniaczany po wegiersku w restauracji „Czardasz” w Kłodzku. Nigdy nie popuściłam, będąc. Poezja to była! Zaznaczam – na pustym żołądku jestem, od wczoraj! Chyba poszczę czy co? Idę po śledzika…
No dobra. Doczytałam do tyłu. To wychodzi na to, że ja robie gulasz(ową) 🙂
Helena ledwie się odnalazła, zaraz jakieś kokoty sprowadziła, i co gorsza, Pana Lulka do nich przekonuje. On i tak się pierzyną nie podzieli!
Panie Lulku,
garnek na litr zupy to jest żaden garnek, ja nigdy nie gotuje zupy w takich ilościach. 5 litrów to jest ilość, wokół której warto się zakręcić.
Heleno, a cóż Świtoń w owym czasie robił w Stanach? Tak sobie do Teksasu jeździł? Czy już w jego prozie był ten rys endeckiej krucjaty?
Skowyt siwej kobyły….. no, cudo po prostu! 🙂
Mój pasztet już wystudzony, rybka zjedzona, ale jeszcze nie fajrant. No to lecę, smakowitego wieczoru.
W tym czasie malymi strumyczkami pozwalano juz niektorym opozycjonistom ze znanymi nazwiskami wpadac do USA. W obronie Switonia byly liczne apele, podpisywane przeze wszystkich, nikt wtedy nie zastanawial sie jakie opcje polityczne reprezentuje. Byl przesladowany i to nam wystarczalo.
Kiedys wpadla do mnie do mnie Irenka Lasota (mieszkala dwa pietra wyzej) i poprosila, czy nie moglabym odebrac Switoniow na lotnisku JFK. Mieli tego samego dnia, siedem gozin pozniej nastepny samolot do Teksasu. Zwolnilam sie z pracy pod pretekstem wywiadu ze znanym opozycjonista i pognalam. Wsadzilam ich tez na nastepny samolot. O wywiadzie nie bylo mowy, byli zbyt wyczerpani podroza. (Zrobilam pozniej krotka notatke)
Wtedy dowiedzialam sie, ze jada do Burzynskiego i zostal mi wreczony maszynopis ksiazki. Wytedy nie powiedzial, ze potrzebne mu sa pieniadze na zaplacenie temu oszustowi. W drodze do domu zorientowalam sie, ze to sie do druku nie nadaje.
O tym, ze ma do zaplacenbia 20 tys. dolarpw powiedzial mi Switin dopiero jak zadzwonil pare dni pozniej i uslszal, ze ze znalezieniem wydawcy beda powazne trudnosci – stralam sie byc delikatna, to prosty czlowiek, nie chcialam zranic. No i potem dzwonil niemal codziennie pytajac czy juz cos zrobilam. Ktoregos dnia telefon w redakcji odebrala Renata i powiedziala bez ogrodek, ze ksiazka jest grafomanska i moze ja wdac tylko za wlasne pieniadze. Dwa dni pozniej dowiedzialysmy sie, ze Pani S. zmarla. I ze Switoniowie przed odlotem do USA sprzedali wszystko co sie dalo. Biedni ludzie.
Nie uważacie, że Pana Lulka należy może czapką nakryć czy jakoś tak, na następne pół roku? Bo to jego metodyczne przygotowywanie nas do Zjazdu zaczyna mi obrzydzać całą sprawę. Pierwszy raz było na żywioł – sami powiedzcie, spodziewaliśmy się, że będzie, jak było?! A było cudnie. A tu Pan Lulek jak według jakiegoś rozdzielnika, co, kto, ile i czego. Jeszcze trochę, a ustali, kto kiedy ma jakie przemówienie wygłosić oraz program artystyczny, nie daj Boże (a Młoda sobie całkiem dobrze radziła bez wytycznych!).
To nie zjazd komitetu centralnego!!!
Proponuję żywioł 🙂
Tak jest. Lulka pod kuratelę i niech nam życia nie obrzydza. Panie Lulku kochany, jak Cię lubię, tak zapowiadam pranie sumienia i policzenie resztek owłosienia metodą pojedynczego odkładania na stolik. Cytując „Listy z Zakopanego” p.Makuszyńskiego – „Milcz Pan do mnie!” (O Zjeździe) o reszcie możesz gadać i pisać do upojenia.
Ja wszystko co strzela, pryszczy i podskakuje, obsmażam w głebokim, nierdzewnym z grubym dnem garze. Jak jeszcze potrzeba używam zwyklej, w tym przypadku , szklanej pokrywki.
Wątróbka nie wyskoczy, a duzą część strzałów i prysków bierze na siebie wnętrze gara!
Bo czyż w księdze powiedziane jest ze obsmażać trzeba tylko na patelni????
Nemo wspomniała petitbery ( są jeszcze! ) z musztardą.
Ja pamiętam smak puszkowych szprotek w pomidorach jedzonych z waflami – takimi dużymi, jakieś 30×30 cm pakowanych w papier. Zafundowaliśmy sobie takie jedzonko z kolegą za kasę uzyskaną ze sprzedaży butelek.
1 flaszka= 1 zet= 1 paczka sezamek
Wtedy mieliśmy widać lepszy utarg, albo byliśmy bardziej głodni.
Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień……
To ja juz nie bedę się przyznawała do grzechów dziecięctwa i co się w sklepie sprzedawało, żeby pozyskać dropsy mleczne (mlekomalt) i takie różne.
Pani T. , sklepowa z onego czasu, ciagle zyje i jak wizytuje Mamę, to ją też odwiedzam, bo mieszkają o 200m jedna od drugiej. Nam się wydawało, że taka konspiracja, a dopiero teraz się okazuje, że ona nas miała rozpracowanych od urodzenia 😯
Ale nie wydała przed rodzicielstwem 🙂
Teraz za to sypie 🙄
Witam!
Swego czasu dosc czesto jezdzilismy na Wegry (wiadomo – kuchnia, wino i cieple zrodla) i po doswiadczeniach moge powiedziec, ze prawdziwy Wegier by sie mocno zdziwil, gdyby ujrzal polskie „wegierskie” dania. A o plackach „po wegiersku” to nijak tam nie slyszeli 🙂
Za to ichnie zupy gulaszowe, zupy rybne, nalesniki – poezja!
Dzisiaj nie robiłem obiadu, ale byłem teoretycznie przygotowany. Obmyśliłem sobie że wykonam jakiś makaron, pene z jakimś takim prostym pomidorowym sosem, albo może tagliatele ze szpinakiem?
Wracam ci ja do domu, a tu co?
W piekarniku dochodzi lazania. Ze szpinakiem!!
Metafizyka jakaś czy telepatia?
Otworzyłem do tego flaszkę jakiegoś hiszpańskiego napoju.
Niech przeczytam….tem..pra..nillo!! O taki!
Żona ze względu na brak smaku, mało jadła , wcale piła.
Więc ja sam tak sobie to co zostało popijam….
Nie ja zaczalem cala afere.
Nie wymienie z nazwiska, tego, kto zareklamowal polska firme, która sprzedaje garnki. Ja tylko jako czlowiek czynu poszedlem za ciosem. W miare moich sil i srodków. Nie zapominajcie prosze, ze z wiekiem jakby wolniej ruszaly sie moje szare komórki i na wszystko potrzebuje wiecej czasu.
Skoro Brzucho z góry odmówil robienia nalesników to ja dalej juz nic nie bede mówil i pisal na zadany temat tylko zrobie swoje, czyli dokonam puczu. Albo kupie Gulasch Kanone i wprowadze Stan Wojenny. Nawet was nie ochroni Tarcza Antyrakietowa ani Traktat Lizbonski.
Jesli chodzi o propozycje Pyry, to w znajomym salonie fryzjerskim powiedzieli, ze moga dokonac flancowania nowego porostu, pod warunkiem, ze stary zostanie calkowicie usuniety.
I tyle na dzisiaj.
Pan Lulek
Ja tam się nie znam, meg_mag, ale placek ziemniaczany w restauracji „Czardasz” to był taki normalny polski placek ziemniaczany, z tym, że na cały talerz, a na to coś w stylu mojej zupy gulaszowej gęstej minus ziemniaki, i mięso w paski, nie w kostkę, ostre to było, no więc łycha- dwie tego na placek i łyżka smietany gęstej a kwaśnej na życzenie. Czy wegierskie, czy nie – co mi tam, było pyszne, a karczma „Czardasz” się nazywała! I „menu” bylo węgierskie, i z zakamarkow pamieci cos mi sie snuje, że jakieś tam związki rodzinne z Węgrami były. Popytam, o ile znajdę kogo.
Meg_mag, nie łżę…. na razie tyle znalazłam
http://www.browar.biz/forum/showthread.php?t=54593
Alicjo, coś podobnego jadłam na Kaszubach. Też na placku ziemniaczanym, dużym, na pół złożonym, wołowina jak marzenie w kostkę i w różnościach. Dawno to było, ale pamiętam, rewelacja.
Właśnie pożarło mi spory wpis z adnotacją, że wysyłam za szybko. Co jest, u jasnej Anielki? Nie pisałam od godziny! To teraz nie napiszę, zostawię sobie na jutro ramotkę
Oranżadki w proszku były super i nikomu do nich woda nie była potrzebna.Z burych petitów się robi super deser zwł. dla dzieci, kruszy, miesza z masą budyniową( budyń +masło+sok z cytryny), do połowy masy- kakao.Potem zgodnie z fantazją formuje się jeżyka.Do lodówy a za parę godzin trzeba wołów by nas od tego odciągnąć…
Ale jak myślę o dawnych ,siermiężnych czasach, to zawsze wspominam powiew luksusu, który sobie zafundowałam raz wracając ze szkoły-kalmary w puszce!!!!! Zawsze lubiłam nowe wyzwania kulinarne, stypendium naukowe szło głównie na książki kucharskie ale przy tym specyfiku spasowałam. Malutkie, sinofioletowe kalmarki w mętnej, śmierdzacej zalewie. Posiedziałam nad nimi z 10 min. i wpadłam na pomysł,że najlepiej zrobię, gdy przetestuję to na młodszej siostrze. Niestety nie była wystarczająco mała 🙁
Alicjo! Alez ja Ci niczego nie imputuje! ja tylko mowie o tym, com na Wegrzech zaobserwowala – a mam Wegry, przynajmniej te od Balatonu w gore, zjechane wzdluz i wszerz. I speca oraz milosnika kuchni wegierskiej oraz jezyka wegierskiego w domu.
W Krakowie jest restauracja Balaton, tez wegierska i widzialam kiedys reakcje Wegrow, ktorzy do niej zaszli 🙂
W Krakowie tez np. baby pod Brama Florianska oscypki sprzedaja, ale bron Boze komu takiego oscypka do ust wziac…
No już mi kolana drżą ze strachu na myśl o Panalulkowym puczu i stanie wojennym, zaprowadzonym z pomocą jakiegoś tam kanona (aparat fotograficzny?!). A co nam tarcza, niepotrzebna, przykryjemy Pana Lulka poduchami z pierza 🙂
I będzie spacyfikowany. Ole’ !
meg_mag,
a kupowałaś kiedy oscypka w Polanicy?!
Kupiłam, zawiozłam na I Zjazd, nikt nie protestował 😉
To tak samo, jak z tą kuchnią.
Taki placek ziemniaczany złożony na pół i wypełniony mięsnym farszem występuje w Polsce pod nazwą :
placek bieszczadzki
placek beskidzki
placek zbójnicki
placak malopolski
placek węgierski
placek kaszubski
placek cygański
placek mazurski
placek rybaka……tu……………..chyba…się….zagalopowałem?
Ale gdzie się nie ruszyć można go spotkać!!
Ale ten był dobryyy. Niech się nazywa jak chce, byle zawsze i wszędzie tak smakował.
Alicjo, nie. W Polanicy tylko bardzo duzo pije 😉 wody zrodlanej 🙂
… tamten z „Czardasza” nie był złożony wpół, tylko na cały talerz i tak trwał, aż się go zeżarło 🙂
Z wielką ochotą zresztą…
meg_mag… my też, tyyyylko zródlankę staropolankę 😉
Hm. Ale oscypki zakupiłam. Moim zdaniem suche i bezsmakowe. Nie pamiętam smaku prawdziwego oscypka, to było sto lat temu.*Dawno i nieprawda*.
http://alicja.homelinux.com/news/Polska_2007/Polanica/img_2396.jpg
Alicja i haneczka maja racje. Placek po wegiersku, to byl duzy placek ziemniaczany, na to piekielnie ostry pörkölt czyli prawdziwy „gulasz” wegierski, na to drugi placek i na to kwasna smietana. Tak podawano w latach siedemdziesiatych w maciupkim barze kolo budynku glownego Uniwersytetu Wroclawskiego, obok zwyklych plackow i pierogow ruskich, lepionych przez jedna babcie. Do tego kefir. Tego baru juz nie ma, powstal tam jakis nowy gmach uniwersytecki.
W Klodzku to nie byl zaden „Czardasz”tylko „Wilcza Jama”, ktora padla ofiara powodzi w 1997r. Moja przyjaciolka przezyla to strasznie, bo w drodze z Rybnika do Kotliny Klodzkiej byl to zelazny punkt programu: placek po wegiersku w „Wilczej Jamie”. W lipcu 1997 podrozujac do Miedzygorza w samym srodku powodzi chciala sie tradycyjnie zatrzymac na obiad, a tam oknami restauracji wyplywala woda, a rzeka plynela ciezarowka 😯 To byl koniec plackow i prawie koniec swiata w Klodzku 🙁
Ale fajne to zdjecie z Polanicy! Mam ogromny sentyment do tego miejsca. Na sciezkach sanatoryjno-pijalnianych stawialam pierwsze samodzielne kroki po tym, jak mnie okrutnie pocieli. I z Polanicy wyjechalam juz stojac i chodzac calkiem prosto.
Jakby ktos sie kiedys chcial zapuscic w tamtejsze uzdrowiska, polecam Dlugopole. Totalny koniec swiata i maksymalny wyraj.
Staropolanka jest pyszna. Nawet tutejszy Roemerqueller, choc smaczny, sie nie umywa.
Ogolnie Dolny Slask lubie tez z calkiem innego, hobbystycznego juz, powodu.
Jutro zrobie tak:
http://www.expertvillage.com/video/9291_european-recipe-porkolt.htm?ref=yssp
Jaka jest roznica miedzy caraway seeds i cumin seeds?
caraway=kminek
cumin=kmin
Ty mi tu choroby nie wmawiaj, nemo, w Kłodzku to był Czardasz, idąc od Rynku przez most w dół, zaraz poniżej. Nie wymyśliłam sobie tego!!!
Wilcza Jama to inna sprawa.
Kminek to nasz polski kminek, a cumin, kumin… to takie cosik nie za bardzo po mojemu smaku.
Juz wiem, Alicjo. One byly obok siebie na Grottgera 5 i 8. Ja tam nigdy nic nie jadlam. „Wilcza Jama” miala wiekszy szyld, dlatego ja lepiej pamietam.
Kmin (cumin) jest bardzo popularny w kuchni indyjskiej. Ja go bardzo lubie do drobiu, wraz z czosnkiem i papryka.
Ojej, to kmin i kminek to sa rozne rzeczy? Myslalam, ze kminek to piesezczotliwa nazwa kminu.
Kmin w domu mam, to mam dokupic kminek.
PS
A czy wiecie, ze gawron to nie jest maz wrony, chlopczyk-wrona? Dowiedzialam sie dopiero niedawno.
W środę napisałem o pewnej przesyłce którą pracowicie pakowałem,
odwoziłem, która to wylądowała w środę w Paryżu.
Tak było! Ale to nie było to Alicjo, nie to….
Otóż dziewczę które z tą przesyłką poleciało, wróciło już na ojczyzny łono, telefonicznie sobie pogadalismy.
Wiecie, służbowe wyjazdy są krótkie…
Mimo że krótkie, to potrafią być atrakcyjne. Ja umyśliłem podnieść tą atrakcyjność pobytu dzięki naszemu człowiekowi w Paryżu! Na moją prośbę o wskazanie tzw. pozaprzewodnikowych atrakcji Slawek zareagował entuzjastycznie i spontanicznie!!
Dawaj mi tu daty, kontakty, telefony!! Tak zarządził. Co mogłem? Dałem.
I zaczął knuć, snuć i planować.
Wyszło mu atrakcji na jakieś dwa tygodnie!!
A czasu było na jeden wieczór i jedno rano!
Wypełnili ten czas, wspólnie z Anią fantastycznie!
Kasia wróciła zachwycona, zarówno Nimi jak i miejscami które dopiero
dzięki nim poznała, tym co spróbowała.
Postaram się ją namówić by sama tu coś napisała.
Nie dość że czyta nas do porannej kawy, to jeszcze spotkała w Paryżu Anię i Sławka!!
Piła z nimi szampana, jadła coś pysznego!!
Więc chyba należy się nam jej opowieść?
Kasiu……synowo moja…..!
Wołam Cię po cichutku!! 🙂
A Ani i Sławkowi przesyłam wielkie dzięki!!
psze Państwa
kiedyś Społem choć nie miało internetu
tworzyło nieźle zorganizowaną sieć
po całym tym tworze rozchodziły się
takie właśnie wynalazki jak placek węgierski
(w szczecińskim Balatonie, też tym karmili)
a że w sumie to niezła wyżerka
to przechrzczono ją szybko na każdy inny placek
zależnie od dodatków do quasi gulaszu
jak grzybek to leśny, jak oscypek to góralski
i tak dalej i tym bardziej niepodobnie
a żona słonia to nie słonina
:o)
a kobieta kierowca to nie kierownica
świat jest pełen zagadek
Alicjo,
Nie doczytalam jeszcze do konca, ale moja mamcia (z wegierskich stron) gotowala zupe gulaszowa wypisz, wymaluj jak z Twojego przepisu. Poczytam jutro wszystkie wpisy, teraz udaje sie do wanny (zmienili czas, cho
l..a i nie moge sie jakos dostosowac), juto bedzie lepiej.
Tuska
Brzucho,
Placek wegierski jest tylko z nazwy wegierskim! To nasz polski narodowy wynalazek. Mysle, ze Pan Piotr mnie poprze w tem temacie.
Tuska
Antek – nam wszystkim od Zjazdu wiadomo, że Sławków na receptę powinni przepisywać, szczególnie na przedwiośniu, kiedy chmurki i humorki. Co do chmurek itp to chyba mistrz Ildefons zgodziłby się, że późna jesień i przedwiośnie są podobne.
Za 10 dni z kolei Marek nawiedzi naszego speca obiektywu i tym sposobem Sławek ma kontakt z blogiem nie tylko sieciowy.
Za kałużą ludzie już śpią, po naszej stronie jeszcze śpią, to Pyra sobie teraz gazetki poczyta.
Droga Pyrp
Ja jak stary pionier wsiegda gatow.
Biegnę do sklepu po chleb i bułeczki i do roboty !!!
Jeszcze jedno. Mojego proboszcza obok którego siedziałem chciałem kopnąć w łydkę bo podczas koncertu cały czas mruczał pod nosem . Niby taki muzykalny 🙁
Pomyliłem blogi 🙁
Miało być u Pani Doroty.
Idę po bułeczki…
… zara zara… jeszcze nie śpią!
Ano właśnie, kminek to taki lekutko zagięty i pachnie jak pachnie, a kumin (kmin?) poznałam dopiero tutaj , taki „wyprostowany” kminek i ma lekko inny smak. Taki orientalny raczej – jak tu opisać smak?! 🙄
Antku, zrozumiawszy żaluzje.
Nemo, jak nie jadałaś w „Czardaszu”, to o czym my tu mamy, no o czym?! Zarty żartami, była to najwspanialsza (= dobre żarcie) knajpa na całą Kotlinę Kłodzką w tamtych czasach.
Alicjo – też mi kmin nie bardzo pasuje. Niby podobny w smaku do kminku ale nadaje potrawie taki jakiś posmak obcy.
Na obiad co to jeszcze na jutro ma starczyć w wersji podstawowej robię dzisiaj podudzia indycze. Sos jest z tego bardzo dobry i może by do niego kopytka zrobić? Albo inne pyzy drożdżowe? Dzisiaj dam z marynatami, jutro zrobię mizerię z zielonego ogórka do obiadu. Desery, ciasta itp rozpusta – wykluczone. Trzeba apetyty przed świętami zaostrzyć.
Mój syn z synową byli na wypoczynku w Tunezji i stamtąd zatelefonowali do mnie z pytaniem „mamo chcielibyśmy coś ci stąd przywieźć jakiś drobiazg ? ale nie bardzo wiemy co?”
-A może rum do ciasta?-wymyśliłam pospiesznie,ponieważ kiedyś, gdy jeszcze było lepiej i okazyjnej w strefie bezcłowej,zapamiętałam rumy o niezwykłym aromacie z przeznaczaniem do ciast.
-Ale gdzie się to kupuje?-pytali
Dziwne pytanie-pomyślałam sobie-no w każdym dziale spożywczym powinien być-odpowiedzialam.
Moje dzieci tym czasem zrozumiały ,że ja chcę”róg do ciasta”.
I kupili ten „róg”. Nazywa się to corne de gazelle czyli „róg gazeli” i jest to , ciasto wypełnione drobno krojonymi orzechami w miodzie 😮
dzień dobry
kminu najlepiej używać zmielonego
wtedy nazywa się on kuminem (tak mi się wydaje)
ale oszczędnie, bo to mocny i dość ciężki aromat i smak
przypomina nieco dobrze odjechane cammeberty
a kminek jest leciutki, jego aromat unosi potrawę
w odróżnieniu od kminu, który ją ciągnie w dół
:::
to byłoby dla mnie naistotniejsze rozróżnienie
:::
dlatego w gulaszowej kminku dodaję aby dodać zalotności warzywom
a kuminu aby wesprzeć bazę mięsną
Grażynko – wpadłaś zaiste na orginalny pomysł : przywożenia alkoholu z kraju muzułmańskiego. Już widzę te poszukiwania w „każdym sklepie spożywczym” Ja do ciasta – ale już nie do deserów, broń Boże – stosuję ordynarną, polską „Senioritę”. Świństwo to jest paskudne i do picia nie nadaje sie w żadnym razie, natomiast do ciast, kremu czekoladowego i moczenia rodzynek , sprawdza się. Można czasem kupić w w 100 g butelkach i wtedy wystarczy na 3 razy.
Jeszcze o rumie do ciast – rum niemiecki i czeski są b. tanie i równie podłe, jak nasza „Seniorita” Do nalewek owocowych jako dodatek uszlachetniający znakomity jest delikatny, biały rum „Havana Club” – jest mniej więcej o połowę tańszy niż Jamaica ale bardzo dobry. Kiedyś robiłam z jego dodatkiem aromatyczny, piekielnie ostry sos do ryby wg meksykańskiego przepisu, ale mi gdzioeś ten przepis zginął – wiem, że prócz rumu wchodził tam czosnek, cytryna, ostra paprzyczka i coś jeszcze, tylko już nie pamiętam co. Polewało się tym rybę na zimno.
Leno
oczywiście, że węgierski jest polski
to nie ulega wątpliwości
:::
powiedziałbym nawet, że bardzo polski
bo zmutował w wiele innych placków ..regionalnych
Pyro , miałam na myśli strefę tzw, bezcłową na lotnisku w Tunisie. Może niezbyt jasno to powiedziałam dzieciom i tutaj ,w moim poprzednim wpisie, również. Mimo to ,że u nas w marketach jest już „prawie wszystko”, to jednak nie do końca. Mam tu na myśli zwłaszcza niektóre gatunki alkoholi i kosmetyki ( zwlascza perfumy)
Kminek według mnie pachnie Mazowszem. Dodaję go najczęściej do chleba z ziołami, otrębami i orzechami. A kmin – i to tylko w postaci zmielonej (w Polsce do kupienia we wszystkich sklepach arabskich) – pachnie Bliskim i (jeszcze bardziej ) Dalekim Wschodem. Dodaję go np. do kaczki luzowanej z rodzynkami, cayenną, czosnkiem, migdałami i słodką, mięsistą papryką. A także do różnych sosów i mięs – zwłaszcza duszonych.
Mam ciekawą lekturę na sobotę. Czytam Wasze wpisy z tygodnia. Cóż to za frajda. A najbardziej mnie cieszy, że dzięki temu miejscu tyle osób zaprzyjaźniło się ze soba i może liczyć na pomoc ludzi jeszcze nawet nie widzianych. Jesteście wspaniali.
A teraz szeptem: nie wiem doprawdy czy przez te pięć dni poza Warszawą bardziej tęskniłem za Basią czy za Wami!
Corne de gazelle jest pyszne. szczegolnie swiezutki prosto od cukiernika.
Co jakis czas robimy sobie leniwy dzien w kuchni (tylko latem) kupujemy u marokanskiego rzeznika szaszlyki i merguez a w drodze do domu marokanskie (polnocnoafrykanskie jak kto woli) ciasteczka na deser.
Do dyskusji o kminie i kminku dodam tylko, ze kminek nie do wszystkich potraw sie nadaje (i vice versa) i zamienne ich stosowanie jest niewskazane.
Co nie zmienia faktu, ze ja wole kmin.
Z innej beczki. dzisiaj z Ulubionym na zmiane wraujemy w domu, bo poczta ma przyniesc Calvados.
Piotrze I Wspaniały! Toż nie na darmo przygięgaliśmy Ci miłożść, wierność i posłuszeństwo (w miarę oczywiście)
Nie pamiętam komu – Haneczce czy Kucharce obiecałam przepis na kruche ciastka na żółtkach gotowanych na twardo. Oto dwa przepisy : jeden wiekowy z „Kucharza wielkopolskiego”, drugi nieomal współczesny – z „Kuchni polskiej”
1. Kruche ciastka
Wziąć 6 na twardo ugotowanych żółtek, przetrzeć przez sito dodać funt (450g) masła, 0,5 funta cukru, utrzeć całą massę na śmietanę i domieszać 10 g amonium carbonicum (węglanu amonu) Massę wyłożyć na stolnicę i wgnieść tyle mąki, aby ciasto lekko wałkować się dało. Wykrawać foremką lub szklanką małe ciasteczka, po wierzchu posypać grubo tłuczonym cukrem i piec w niezbyt gorącym piecu.
2. Kruche ciastka
0,5 kg krupczatki, 15 dkg cukru, 0,5 kg masła, 4 żółka ugotowane na twardo, 1 żółtko surowe i 1 całe jajko.
Masło z cukrem, surowym żółtkiem, żółtkami przetartymi przez sito i jajkiem utrzeć dobrze. Wsypać połowę mąki, wymieszać. Odstawić na godzinę w chłodne miejsce. Pozostała mąkę usypac w kopczyk, włożyć w nią utartą masę i zagnieść razem. Wałkować, wykrawać ciasteczka, można posypywać cukrem, krojonymi migdałami, makiem, sezamem – co kto ma i piec w gorącym piekarniku ok 20 minut. Można też niczym nie posypywać ale przełożyć jakąs masą, dżemem, lukrem i składać po 2
„Przygęgaliśmy”? I to jeszcze s takim błendem ortogryfacznym? Bosz, Madame?! Co się w tym Kurniku wyprawiało, gdzie winno się było ostatecznie gdakać, nie gęgać?! 😉
Moc sprawcza blogu (czemu Wy zawsze naciekwasze wątki dyskusji zostawiacie, do pioruna, na wieczór?) jest taka, że czymś w rodzaju gulaszu będę faszerował… krumple (Nemo – to po „węgiersku” było 😉 .
Wsad to dzik, więc ani świnia, ani krowa. No, się zobaczy.
Iżyk, no czego się czepiasz? Los i klawiatura mnie przed krzywoprzysięstwem uchroniły! Dzik badany? Bo ostatnio boje się szablastego jeść. A lubię bardzo.
Zalałem słój pięciolitrowy. Mam nadzieję, że wyjdzie bo sprawdzałem organoleptycznie i smakuje nieźle. Nikt się chyba nie otruje .Zacznę od Lulka wszak zawodnik zaprawiony w boju i w dodatku ekspert międzynarodowy. Z pozostałego zrobię mioduszkę kurpiowską bo rozgryzłem a właściwie rozpiłem recepturę.
Wybieram się do Łysych na Palmę Kurpiowską . Może się uda . Na razie artystki ludowe z Kadzidła
http://www.kulikowski.aminus3.com
Marku – właśnie wczoraj dostałam od znajomej dwie książczyny (broszurki) z recepturami nalewek i likierów domowych – są słodkie i wytrawne, długo dojrzewające i szybciutkie. Bardzo mi się niektóre podobają, Jak będziesz chciał, to gdzieś z początkiem kwietnia zrobię ksero i wyślę.
Meem, tylko naprawdę zakute łby nie badają. A i takich prawie już nie ma. Ci, co nie badają, to raczej wieś, niż myśliwi i raczej świnka, niż dziczek. Od pół do siódmej w kuchni Zmiąłem go na papkę i z różnymi takimi (papriken, pomidoren etc.) do samodzielnego zagęszczenia żem przywiódł. Pójdzie w nadzienie do pieczonych kartofli. Kierownictwo i Delfin po sklepach… Chi, chi… Dobrze mu tak! 🙂 Niech się do obowiązków małżeńskich, jak do kolczatki, już od „za młodu” przyzwyczaja!
O Zbawicielu! Do kogo ja to mówię?!
Miś. Ostatni raz jadłem oscypka… Jutro będzie równo rok temu. Zgadnij gdzie. Nawet góral był góralski, tyle że spod Lubina, co wyznał z ociąganiem.
Nasz Gospodarz troche za wczesnie do tej Hiszpanii pojechal. W Wielkim Tygodniu zalapalby sie na piekne procesje roznych kapturnikow a la Ku Klux Klan. Ja mam juz moja „pasje” za soba: pokiereszowane i poklute rece i przedramiona, nadpalone wlosy i ubranie przesiakniete dymem z palonych chaszczy – slowem – porzadki w ogrodzie. Do poludnia bylo slonecznie i bez wiatru, ca +20°C. Jest juz szczypiorek i czosnek niedzwiedzi, kwitna pierwsze zonkile. Przycielam jezyny i podwiazalam mlode pedy, jakos marnie wygladaja pokaleczone gradem i poszarpane wichura 🙁 Na przezimowanych brokulach pelno malych kwiatostanow, zebralismy i ugotowali na obiad z papryczka, czosnkiem, oliwa i parmezanem. Teraz sie chmurzy i ma byc brzydko przez caly tydzien 🙁
Czy myśmy coś przysięgali?! Ja nic nie pamietam…
Misiu, coś Ty zalał? Bo czytam do tyłu i nie widzę, co miało być zalane.
Ten Kórnik jest niestety, z błędem ortograficznym, ale niech mu bedzie…
Alicja szczęśliwa jesteś , bo chociaż wiesz o co pytać. A ja czytam i od środka i od tyłu i mimo ,że zdawać się by mogło że po polsku te wyrazy , to złożone razem w zdanie stanowią dla mnie enigmatyczną całość.
Ot los nowicjusza. Ciekawe czy mi wystarczy cierpliwości ,żeby z Wami wytrwać niczego nie rozumiejąc z ?kluską w gębie? po tym jak za KRÓLA mi się oberwało ? bo podobno KRUL miało być 😳
ooooooooo i jeszcze znaki zapytania posiały się same jak młody szczyporek w ogrodzie 😥
Grazynko,
uwazasz, ze ten blog jest zbyt hermetyczny? 🙂 Faktem jest, ze niektorzy pisza czasem dosc enigmatycznie i ja po prostu czekam, czy sie samo wyjasni lub cos z tego wyniknie, albo pytam, albo daje sobie spokoj 😉
Alicjo, Grazynko, pewnie zalal, co musial, dowiemy sie we wrzesniu, z tym Krulem, to normalka, mamy tu takiego z U inaczej, skad mogas zgadnac, niby bubel, ale sie sprawdza w innych materiach, to Go trzymamy
Grażyno,
nic się nie martw, przeszłaś chrzest i należysz do wtajemniczonych a czego nie wiesz, to śmiało pytaj! Z tym Krulem to wiadomo – nazwisko, a nazwiska się nie zmienia 🙂
Jerzor poszedł zabezpieczać, żeby nam cały śnieg nie spłynął do piwnicy, a tu nemo opowiada o przygotowywaniu ogródka pod zasiewy 🙁
Chińska część rodziny się zapowiedziała na święta i zapytała teściową, czy aby zakisiłam juz mąkę na jej ulubiony barszcz. To się nazywa trzymanie łapy na sprawach ważnych! Oczywiście, że nie zakisiłam, ale zdążę, wystarczy 4 dni, tak mam obcykane.
Nemo!
Jeszcze pytanie – a „Kosmos” Ci się z kłodzkimi klimatami kojarzy?
Sławek, jak możesz! Prawda – większy jesteś i cięższy odrobinę, to się naszego Krula nie boisz. No i kumpel „od zawsze” może sobie pozwolić.
Grażynko – nazwiska i nazwy polskie pisze się rozmaicie, np Kórnik, a nasz Krul i tak to jest. A z kolei Marek zrobił na Zjazd genialną nalewkę wiśniową i co dziwne – robił pierwszy raz, na tzw oko i bez przepisu. Dzisiaj też vcoś zalał w gąsiorku i nam sprawozda w swoim czasie, a niektórym da nawet spróbować.
Grażyna pisze w „wordzie” i się dziwi, że znaki zapytania. Podobno Word tak ma :p
Go LINUX !
… idę sobie włosy ufryzować. Nie poznacie mnie!
Caly dzien dzisiaj z Ulubionym na zmiane warujemy w domu, a umyslnego z paczka jak nie bylo tak nie ma. Zostalo mu jeszcze 20min. Jak sie nie pojawi, to bede musiala zrobic pieklo.
Z jednej strony w telewizji truja, ze najlepiej jakby wszyscy pracowali do 70tki na pelen etat itd, bo w przeciwnym razie nie bedzie pieniedzy na emerytury, a z drugiej *&^$% doreczyciel raczy przyjezdzac tylko miedzy 9 i 17 ewentualnie w sobote (kiedy to moglabym pare rzeczy w miescie zalatwic) i na sam koniec sie nie pojawia!!!! Cholera czlowieka moze wziac.
Nirrod, wychodzi, ze dobry calva wymaga poswiecen, chyba warto, a czy ten wasz listonosz nie obchodzil wczoraj 70 tej rocznicy urodzin?
Jak to dobrze ,że się odezwałam. Już wiem więcej. Dziękuję.
Z tym wordem to prawda Alicjo. Ale jak mi parę razy blog pokazał plecy bo nie
przepisałam kodu i cały mój wpis szlag trafił , to wymysliłam metodę następującą
-najpierw okienko tutaj
-potem word
-potem przycisk ‚dodaj komentarz’
I co ? i nic! zapomniałam znowu o kodzie, ale tekst się uchował , no
to metodą past-copy do bloga i wtedy tekst jest, ale znaki zapytania też są.
Alicjo dziękuję,ale Linuxa na razie nie będę zgłąbiać , ponieważ innymi
programami się bawię i na razie nie dam rady rozgrzebywać następny program.Mój
mąż tak ma ,że się nauczył linuxa i za żadne skarby nie chce ( bo nie
umie) – nic w wordzie .
Dodam jeszcze, ze latam jak nawiedzona co 1/2h do skrzynki na listy bo gnoje regularnie nawet nie racza dzwonka nadusic, tylko wrzucaja kartke, ze byli, ale mnie nie bylo.
To jeszcze powiem
-Dzień dobry Panie Gospodarzu. Jestem tutaj!! Podoba mi się na tym blogu i mimo ,że na razie mam pod górkę , zamierzam wytrwać.
Nirrod,
łączę się z tobą w złości .U mnie też tak listonosze mają. Nie ma nic bardziej deprymującego niż czekać w domu a potem zauważyć w skrzynce zaproszenie na pocztę po odbiór. Przeżyłam parę razy, wiem….
Ty mnie slaweczku nie denerwuj bardzo cie prosze. Bo ja mial urodziny i wychlal, to ja go osobiscie udusze, a jak mniezrobi w jajo i cichcem wrzyci karteczke, to bede musiala z poczy te 5 flaszek targac, a to wcale nie jest zabawne.
Grażyno,
znam ten ból. Też niczego w okienkach nie widzę 😉
Linux to nie jest program, to jest zupełnie inny system operacyjny, niezależny od Windows. Różnica między a między jest taka, że tu ja panuje nad moim komputerem, a nie komputer nade mną. Chyba nawet Krul to przyzna 😉
a KRUL kiedy bywa ??
Grażynko,
ciebie też pocieszę.Ja też jestem nowa, ale pomyśl: na odległość przynajmniej nie zorganizują nam powitalnej kocówy 🙂
Tu przynajmniej panuje wyjątkowo przyjazna atmosfera.Móc kontaktować się z tak miłymi ludźmi to przyjemność.No i nie od razu Rzym zbudowano!
Opróżniłem piwnicę z dżemów wiśniowych i zrobiłem nalewkę. Miałem kilkanaście słoików z poprzednich lat bez pektyn i innych dodatków same wiśnie i cukier. Wszystko na sitko . sok do słoja i dodałem to co niewymawialne z wiadomych względów gęste zostało do naleśników.
na pięć litrów tego co wyszło dodałem pół kilograma skarmelizowanego cukru. Pięknie buchała para jak wlewałem karmel. W głowie mi się zakręciło od wąchania . Teraz musi postać do zjazdu. No może wcześniej spróbuję 🙂
Moc 35 %
Zostało dwa i pół litra niewymawialnego . Jest jeszcze z dziesięć słoików dżemu . Tylko słoja brak…
Spróbowałem
Zapowiada się niezwykle atrakcyjnie. Wiśniówka z posmakiem pomarańczy, goździków i skórki cytrynowej. Bardzo interesujące bardzo. Może otworzę fabrykę, jak mnie wcześniej nie zamkną 🙂
Małgosiu witaj towarzyszko niedoli. Może i tej kocówy unikniemy tu i teraz , ale jak nam się uda na zjazd zakwalifikować ( bo się doczytałam między wierszami ,że takowy koleżeństwo szykuje) , to czeka nas według wszelkich znaków na niebie i ziemi i staropolskiej tradycji , parapetówa połączona z karniakami .Na wszelki wypadek , to ja na tą parapetówę już zacznę domowe gąsiorki napełniać. Moze nie takimi wymyślnymi specjałami jak PT.Marek.Kulikowski , ale też coś tam wykombinuję.
E tam
Ja nic nie wymyślam ja po prostu mam talent 🙂
Idę robić pierogi z kilograma sera. Handel wymienny z sąsiadką Ja jej pierogi ona mnie kapustę.
Ale bigos.
Jak dobrze mieć sąsiada. Takiego z pierogami.Też bym tak chciała.I na pewno nie zrobiłabym bigosu. Wcale a to wcale.
I też sobie gdzieś teraz pójdę. Do MediaMartkt. Muszę kupić wskażnik laserowy.
Hm… „Niewymawialne”? „Z wiadomych względów”? Ty Misiu jesteś przy damach w konwenansach jakiś taki cały?! Żeby pludry gacie, barchany i pantalony aż ze słownika wyrzucać? Przesada.
Tylko co mają do tego naleśniki? I jeszcze żeby gacie w słoju trzymać? 😉
Ech, calvados. Nie miałam w domu ani odrobiny, Sławek i Rudy mieli dzień dobroci dla słabego stworzenia i na Zjeździe obdarowali mnie pięknie zapakowaną butelczyną szlachetnego trunku. Wstawiłam do szafki razem z opakowaniem. Póki zamknięte, póty jest. Efekt mojej gospodarności? Owszem, stoi u mnie calvados ale flaków ani kaczki lotaryńskiej dalej nie gotuję, bo raz rozpakowany trunek, jakoś natychmiast się kończy.
5 flaszek Pyro kochana i mi ich nie przywiezli. niech no ja sie tylko dorwe do telefonu w Poniedzialek rano.
Ja zaraz kogos udusze. czy ta cholerna poczta mysli, ze ja nic innego nie mam do roboty tylko na cholernikow czekac. Ide po zakupy, bo zaraz cos tutaj zniszcze.
Grazyno, Malgosiu zjazd jest we wrzesniu.
Witam całkiem nową nowość czyli Grażynę. Tu nie ma się kogo obawiać. Nawet gdy Helena strofuje a Nemo poprawia to i tak wiadomo, że to z sympatii. Każdego nowego najpierw prześwietlamy: miły czy tylko udaje. A reszta sprawdzania to na Zjeździe.
No to do dzieła. Opowiadajcie co lubicie i czego chcecie się od nas starych (stażem) blogowiczy dowiedzieć. A resztę opowie Wam Pan Lulek. Pa, znowu lecę na proszoną kolację.
Ineksprymable w wiśniowym kolorze, pachnące pomarańczą i goździkami… Eh, Marku – poeto likworowy 😉
Alicjo,
z klodzkimi klimatami kojarzy mi sie twierdza z podziemiami i wytwornią win owocowych (sic!), zwiedzanymi i degustowanymi z okazji pewnego jubileuszu. Poza tym niewiele wiecej. Kosmosu żadnego nie kojarzę 🙁 Bywamy w Kłodzku prawie co roku, ale pobyt ograniczamy do spaceru, zakupów i tyle. Czasem jakies przelotne zwiedzanie zabytków i jazda w piekniejsze miejsca Kotliny. Jak się ma dobrze gotującą rodzinę w Polanicy (dawniej w Lądku i Międzygórzu) to nie ma potrzeby chodzenia po knajpach. Z dawnych lat pamiętam kawiarnię „Kryształową” na prawo od starego mostu idąc w górę. Były tam świetne kremy i raz w czwórkę wypróbowaliśmy wszystkie rodzaje, a było ich chyba z dziesięć!
Ludzie!!!
najpierw się pochwalę, że nabyłam (drogą kupna, a jakże!) dwie patelnie po okazyjnej cenie!!!
30cm przeceniona z 62$ i 26cm z 37$ – obie za połowę ceny. Nalezy kupować wtedy, kiedy jest przecena, a nie wtedy, kiedy nam patelnia potrzebna. A u mnie jedno zeszło się z drugim, no to poszłam na całość i nabyłam dwie!
I jedzenie mam za sobą – zakupiliśmy gotowe!
O proszę. Ledwie z tej Barcelony, a już na proszoną kolację.
Grażyno,
Krul bywa pod ksywą paOlOre. Można go nagabywać, jak go Pyra nagabnęła, to nawet do Poznania pojechał poustawiać Jej komputer! A tak w ogóle rezyduje w Wiedniu.
Pyro,
Ta moja młoda z rodziny (od pizzy) zameldowała dzisiaj, że już pokończyli nauki w Irlandii, jeszcze trochę posiedzą i popracuja, a jesienia wracają. I … za zaoszczędzone pieniądze chcą kupić mieszkanie w Poznaniu!!! Oraz rozejrzeć się tamże za pracą! No to oprócz lotników będę miała jeszcze jedną rodzine w Poznaniu, nie licząc oczywiście Pyry!
Nemo,
pytam o „Kosmos”, bo pono to była b. znana knajpa (nigdy nie byłam, tam jakieś dancingi i takie tam strip-teasy), którą prowadził ojciec kolegi z ogólniaka (ząbkowickiego). Do dziś pamietam nazwisko kolegi, ale imienia nie, bo jego przezywano „Kosmos”. Alsa może pamieta wiecej? Bardzo mi się Kłodzko ostatnio podobało, nie byłam lata całe. I kelner w restauracji „Ratuszowej”, co to już opisywałam na goraco z podróży, jak Maciek zostawił wszystkie swoje dokumenty, karty kredytowe itd…
Żeby nie mówiono ,że piszę o pierogach a nie pokazuję, czyli cyganię, jak mawiają na Podhalu:
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/Pierogi
Alicjo – mieszkania w Poznaniu są, jeżeli ma się pieniądze. Zależy kto czego szuka – najwygodniejsze są mieszkania w starych kamienicach. Niestety, często trzeba w nie wepchnąć sporo kasy (remonty, utrzymanie). Na mój gust jeżeli mieszkanie w blokach, to w tych z lat 50-tych. Są bardzo obszerne i ustawne, ponadto dobrze zlokalizowane (najbliżej centrum) Najtańsze mieszkania są w takich blokowiskach jak moje, mają zalety ale mają i wady. Mieszkania zupełnie nowe są bardzo drogie i wcale nie zawsze najwyższej jakości – no, chyba, że w apartamentowcach albo na wydzielonych osiedlach. W poznaniu dobrze się mieszka, to miasto przyjazne ludziom, niexle zarządzane i dosyć bezpieczne. Robota też jest, chociaż nie w każdym zawodzie.
Misiu,
zrób jeszcze tak, żeby można było kliknąć – i talerz z pierogami zjawia się pod nosem 🙂
To warte Nobla…
Alicja ma super pomysły.Popieram
A nie lepiej zaprosić kucharza?
Zdjęcie mojej nalewki ,żeby nie było…
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/Nalewka/photo#5178055393368112322
Dowód na zdjęciu: akcyzę zapłaciłem 🙂
To też nie głupie. Mogę potem nawet zmywać
Hej wolny jo, wolny, jako ptosek polny,
hoć jo na ślebodzie jak rybka we wodzie…
Uha!
Kiebyś miała rozum i po temu zdanie,
tobyś mnie howała za samo śpiewanie…
Aż sięgnęłam do archiwów – nie, to nie jest ten gąsiorek, wygląda mi na większy!
Kucharza zapraszam, zapraszam! Nawet mam dwie patelnie (dowód na zdjęciu) to się nie pobijemy!
http://alicja.homelinux.com/news/Dzisiaj/
Znam tą babę, a nawet lubię. Zmora, bo zmora, ale moja własna.
Podziwiałam nalewkę, ale przede wszystkim mebel i wazę. Bardzo ładna kompozycja
Alicja – kupiłaś aluminiowe patelnie? Wytrzymają Ci nie więcej, niż 3 lata
Alicjo gąsiorek jest ten sam.Stał biedny opuszczony od lata. Problemy były w zaopatrzeniu i wypełnieniu treścią . ale teraz jak się przegryzie będę mógł zaśpiewać :
Ej hłopiec jo, hłopiec juhaskiej natury!
Ej jak se podpijem, podskocem do góry!
🙂
Alicjo, ladna fryzura, ladne patelnie, ladne japonskie zawijance 🙂
Pyro, to nie wyglada na aluminium. Raczej stal ze specjalna powloka.
Względem hazardu zapodaję, że za słabo trzymaliście te kciuki i wygraliśmy tylko bilecik darmowy na hazard w przyszły piątek. Lepszy rydz, niż nic. Macie okazję się zrehabilitować dzisiaj w Lotto.
Pyro!!!
Aluminium kosztuje 15$, a nie 60$ !!! Stal! Pociagnięta teflonem. Korciło mnie też, żeby zakupić żeliwną patelnię (iron cast), ale jak ją podniosłam, to rączki mi opadły i przypomniało mi się, że mam taką w garażu i od lat nie używam.
Matko moja, Misio śpiewa i śpiewa! Może odej?z od tego gąsiorka?!
Przepraszam patelnie i ich właścicielkę. Stalowe posłużą dłuuugo.
A Miś niech śpiewa.Wiosna idzie i każda żywioła ma prawo do treli radosnych. Eh, szkoda, że On daleko, ten Miś. Może i ze mną zrobił by machniom na naleśniki?
Poznać tys to, poznać, wto kogo rad widzi,
z daleka sie śmieje, z bliska sie go wstydzi !
Ej wirsycku, wirsycku, ej dalbyk cię ozłocić,
Ej kieby się mi mogła ej moja młodosć wrócić!…
hej góry nase góry
hej góry i doliny,
hej, najpiękniejse w świecie
góralskie som dziewcyny!
Idem, idem miedzy wierhy – –
graj mi, skrzypko, graj! –
a patrzem se dookoła,
jak syroki kraj.
Patrzem, patrzem dookoła –
brzęc mi, skrzypko, brzęc! –
a wzionbyk to serce moje
do obidwók ręc.
Wzionbyk, wzionbyk serce moje —
zwoń mi, skrzypko ma! –
a cisnonbyk komu do nóg,
kieby było ka…
A cisnonbyk tej dziewcynie –
nieś sie, skrzypko, nieś! –
co sie gdziesi kryje, howa,
hej, obdalno gdzieś!
Ej cisnonbyk, choćby pukło –
płyńże, skrzypko, w gmle! –
ale ino tej jedynej,
co sie zwidzi mnie,..
Nie mas ci jej, nie mas ci jej –
grajze, skrzypko, graj! –
ino ocy moje lecom
het na świata kraj…
Hej bystra woda
bystra wodzicka,
pytalo dziewcę o Janicka!
Hej lesie ciemny
wirchu zielony
ka mój Janicek umilony!
… wiecej grzechów nie pamiętam 🙂
Kielo niedźwiedzi hań w Tatrak siedzi,
i rybek w morskik jest głębinak,
telo słodycy kozdy ci zycy
psy tyk radosnyk trelok
Blisko nieba…
http://www.youtube.com/watch?v=dPXRDwZiiHI
Lelijo, lelijo, skądeś sie tu wziena?
W dolinak urosła, w górak sie ozwiła…
Daj mie, matko, daj mie, kie ludzie pytajom:
Kie lelija kwitnie, wtedy jom targajom…
Daj mie, matko, daj mie, kim mi krasa minie ?
Wte lelija wonie, kiedy sie ozwinie…
Daj mie, matko, daj mie, bo ja jak w polu kwiat,
Wiater mnie oderwie, poniesie mnie we świat.
Ani, matusicko, nie bedzies wiedziała,
Ka ci sie lelujka z ogródka podziała?…
Kiebyś ty tak za mnom, jako jo za tobom,
bylibymy, Kasiu, kazdom nocke z sobom!
Po pierwsze i najważniejsze czuję się przywitana przez Piotra. I się
cieszę . A co mi tam !.
Nirrod dziękuję o informację o zjeździe. Wrzesień już niedługo. Calvadosa-wejściówki wg opisu Pyry nie mam ale zdobędę.
A zakupy też mi się udały i to nawet lepiej niż Alicji. Ona kupiła dwie
patelnie a ja kupiłam jeden wskaźnik laserowy ale za to z latarką (takie dwa w jednym).Ten wskaźnik będzie potrzebny dopiero w środę. Córka broni doktorat to już wam mówiłam. A dziś sobie wszyscy wyrywaliśmy z rąk ten wskaźnik. Chwila nieuwagi i można pomylić czerwone światło wiązki laserowej z błękitnym światłem latarki.
I jeśli chodzi o podpowiedź Alicji ,żeby nagabnąć KRUL-a w temacie przyjazdu do Poznania – to muszę coś dopowiedzieć – bo też jeszcze nie wiecie. W komputerach obracam się „jako-tako” dzięki synowi. On jest informatykiem i zmusił starą matkę do opanowania metodyki budowy stron internetowych. O ustawianiu komputerów też z grubsza coś tam wiem.
Ale KRUL jak chce , to może przecież do Poznania przyjechać. Przecież jak Pyra mogła go mieć u siebie , to ja też powinnam wytrzymać.
I tyle tych tematow naraz wyszło tutaj na forum bloga – gdy na chwile tylko poszlam do tego sklepu ,że aż mi szkoda że w porę nie mogłam pisać. To jeszcze coś napiszę- te pierogi i nalewka Marka.K – to obrazek by się chciało chociażby dotknąć palcem ,że o polizaniu nie wspomnę.
O rynku poznańśkich mieszkań , o któryn pisze Pyra – wiem niewiele- ponieważ nie intersuję się tym tematem. Mieszkam w pobliżu lotniska Ławica, na osiedlu Smochowice.Jest tak , że kiedyś pasjonowal mnie spotting-czyli oglądanie startujących i lądujących samolotów. Ta pasja wyszła sytuacyjnie , bo samoloty bardzo utrudnialy nam normalne funkcjonowanie , zwłaszcza w weekendy. Od kiedy to polubiłam , przestały mi przeszkadzać. A teraz to już nawet nie słyszę czy i kiedy leci samolot.
o jej,,,przeszkodziłam w konwersacji wierszowanej Alicji i Markowi…przepraszam ,że się tak rozgadałam. Dobranoc.
Gdy świeży liść okryje buk,
i Czarna Góra sczernieje,
Niech dzwoni flet, niech ryczy róg,
odżyły nasze nadzieje!
:::
Kto chce góralem być,być, być
musi wesoło żyć, żyć, żyć
Ej, śniło mi się śniło
Ej, ze się ciele gziło
Ej, gził się bycek bury
Ej, mioł ogon do góry.
Ej, nie bydem już śpiewoł
Ej, nie bydem się kwolił
Ej, nie bydem tańcowoł
Ej, bobym się zapolił.
Ej, nie umiem zaśpiewaj
Ej, nie umiem zawyskaj
Ej, musis mi Janicku
Ej, na piscołce piskaj.
O mój Marecku weź, mnie weź
Bydym Ci dawać dobrze jeś
Bydym Ci smażyć, bydym Ci warzyć
Bydym o Ciebie zawżdy dbac.
Zapakujcie Misia do lozka. Bo cos przy robieniu tych nalewek, troche plynu nie trafilo do gasiorka, chyba….
Spokojnie, Misiu, spokojnie. Poloz sie, Kochany.
Ciesyły mnie basy
Ciesyły mnie gęśle
Teroz mnie nie ciesą
O dziewcęciu myślę
Grand Prix dla Nemo
I biegnie me serce
i biegnie me serce
do ukochanej,
bo kocha ją wielce!
I biegnie me serce,
a w skroniach aż łupie,
że gdy jedno ma w myślach
to drugie ma….”Góralu, czy Ci nie żal?”
No i tak – Pyra ma zawsze odchyłkę kabaretową. Nie mam pojęcia czyja ta piosneczka, ale swego czasu zajęła zaszczytne pierwsze miejsce w konkursie najbzdurniejszych piosenek wszechczasów. Tytuł ma taki więcej przyrodniczy : „Pszczółka” jej.
Dyplomatycznie pierwsze miejsce dla Marka, by się podlizać, bo nigdy jeszcze nie da choć powąchać pierogów o wiśniówce nie wspomnę
Jesce słonko nie wysło nad Tatrami
A jo ide do wierśka z owieckami
Sałas na dolinie, jesce we mgle ginie
Co?k w nim nocke przesiedzioł przy dziewcynie
Owce zbyrcom wesoło dzwoneckami
A jo gęśle wystroił i grom na nich
Rzewno nutka płynie ku mojej dziewcynie
Co ostała w sałasie na dolinie
Dunajeckie równie
Zokopiańskie turnie
Nie śpi dziewce samo
Ba se przychodź ku mnie
Miała jo se chłopa,
Takiygo jak palec,
Mysi mi go zjadły,
Myślały, ze smalec.
Misiu, wiosna, wiosna, ale zobacz:
http://www.youtube.com/watch?v=09F8CafSzdk
co Cie ominelo, jak widzisz sa takie lelije, ze z ogrodka ruszac sie nie powinny
macerujmy sie
Mówię wszystkim „Dobranoc”. Jeszcze z pół godziny poczytam i lulu.
Życzę wszystkim przyjemnych snów, a Kanadyjczykom żeby ich przestało zasypywać.
Heleno
Nic nie piłem nawet kieliszeczka , Gdybym chlapnął kielicha falbanki w pierogach wyszłyby nierówne 🙂
Skończyłem gotować makaron i idę spać. Pa Pa.
… dajcie mi się obśmiać 🙂
Teraz przydałoby się nagrać to na youtube!
O lelijach proszę mi nie pisać, ja Was bardzo proszę! Ani o krokusach!
Grazyna,
ja mam jeszcze gorzej, bo nie dość, że syn informatyk, to jeszcze synowa filozofka-informatyczka i wszyscy znajomi, a także przyboczny – hobby. Aha – i co do przerywania konwersacji, to jak najbardziej można i nie ma co przepraszać.
Teraz czekam, aż Helena zaśpiewa kuplecik 🙂
To i ja się pożegnam. Dziecię uśpiłam ,pokrzepiłam się poezyją a teraz trzeba jeszcze troszkę popracować. Czekoladowych snów wszystkim
P.S. Mis się marnuje. Hej, dziewczyny wolnego stanu! Do roboty!
Masz rację Alicjo, gotuje, nalewki robi, wierszem sypie, zdjęcia piękne robi, cóż chcieć więcej?
Nie wiem czy dam radę zasnąć , dopóki mi nie wyjasnicie czy pierogi i makaron wg Marka to taki pomysł na niedzielny elegancki obiad??
Alicjo to ON jest do wzięcia ??/
Grażynko
Pierogi najlepsze odsmazane na oleju z pestek winogron. Robiąc pierogi zawsz ciasto przygotowuję takie samo jak na domowy makaron, czyli kilogram mąki cztery żółtka i dwie szklanki wrzątku. Najpierw trzeba widelcem zrobiś kaszkę z mąki i żółtek , potem dodaje się wrzątek i długo wyrabia. Typowo męskie zajęcie bo u mnie trwa to ponad dziesięć minut. Ciasto musi być idealnie gładkie. Żeby nie obsychało ( bo ciepłe ) zawijam trzy porcje w folię a czwartą część wałkuję. . Niby proste a wiele osób robi to inaczej i ciasto kluchowate. Zrobiłem kiedyś ciasto pierogowe bez żółtek i było takie sobie. Całych jajek też nie daję bo wychodzi twarde. To co zostaje po krążkach na pierogi przerabiam na makaron. Z gulaszem czy sosem bolońskim pycha. Tylko trzeba makaron odsmażyć na złoto i chrupko.
Drogie Panie
Zawstydziłem się….
Podobno szedłeś spać…Nawet sobie poplotkować nie można,co nie babeczki?
Marku dziękuję.Jestem spokojna i teraz powinnam zasnąć. Brzmi przepysznie, przy okazji przepis na sos boloński poproszę,jesli to nie tajemnica.
Małgosia ale czy Ty rozumiesz czemu trzeba zaraz cały kilogram mąki brać ?? a jak by się wzięło jedno żółtko i 1/4kg to nie wyjdzie? Jak sądzisz??
Grażynko,
To chyba pasja do pichcenia. Albo mężczyźnie łatwiej gnieść gdy ma co chwycić
kraj się kładzie spać
a ja dopiero się rozkręcam
właśnie wyszedłem z czytelni, czyli wanny
:::
popiszę więc o wódeczkach
poczytam co tam w necie
Jest tam jesce jakiś Janicek na piscałecce piskajacy? 😉
Marku,
ja daję jedno całe jajo do ciasta pierogowego – rozbełtuję widelcem w kilogramie czy ile tam mąki, a potem tyle wrzątku, ile ciasto wchłonie. Ciasto jest miękkie i elastyczne nie przez jaja czy żółtka, tylko przez ten wrzątek. Proszę zapytać Babci Eufrozyny w niebiesiech, tej od Piotra naszego. Potem odstawiamy ciasto na jakiś czas do chłodnego miejsca, żeby odpoczęło i lekutko się oziebiło, oraz wszystko ze sobą się pożeniło jak trza. Zadna filozofia, wszystko się pięknie lepi i nic nie rozgotowuje. Moje ciasto pierogowe nie jest kluchowate!!! No… nie imputować mi tu takich…
Prawdą jest, że nie ma to, jak pierogi odsmażane 🙂
Zawsze robie ilości na kompanię wojska, zamrażam w porcjach i podsmażam! A teraz mam dwie wspaniałe patelnie!. Cholera… wychodzi na to, że pierogi muszę robić?!
P.S.
Ta jest, ON jest do wzięcia!
hmm
nie śpiewam na góralską nutę
..ino koszę bluesy na harmonijce
(ale nie teraz po nocy w domu)
:::
taaa moje drogie panie
oczywiście, że gluten się musi rozkleić
ab pierogi mogły się skleić
po to ten wrzątek
:::
chyba i mnie czeka pierogowe tango
może po świętach
Pyro,
ja sobie zanotowalam Twoje uwagi względem Poznania i przekażę Młodej. To się może przydać smarkatym jak nic.
Owczarkowe serce pewnie sie raduje, ze na Mazowszu, Kurpiach, w Pyrlandii, Helwecji , czescisch dalszych EU i ekspozyturach zamorskich jego jezyk, poezja i piosenka sa tak szeroko znane i cenione.
Tatry zobaczylam po raz pierwszy majac lat 6, bedac na koloniach letnich w Witowie.
Pamietam jak pozaziemsko piekny wydal mi sie gorski krajobraz po mazowieckich plaskich piaskach…
Nie mam swiatecznego nastroju. Ale pierogowy mam…
Nemo,
co robisz z niedźwiedziego czosnku oprócz sosu a la pesto?
Czy mogłabyś mi polecić jakąś wielkanocną potrawę dla dzieci wegetarian?
Grażyno.
sos boloński to nie tajemnica:
parę niezbyt małych cebul
spory kawałek korzenia selernego (w ostateczności może być marchew)
boczku wędzonego kawałek
czosnku ząbków ze dwa-trzy
mięsa mielonego wołowego z pół kilo
ze dwie puszki pomidorów
szklanka czerwonego wina
sól, pieprz, nać pietruszki
W garnku żeliwnym na oliwie podsmażyć drobno pokrajany bociek, następnie zeszklić cebulę, czosnek i seler równie drobno pokrajane. Mało zeszklić – zrumienić nawet trochę. Teraz wrzucić mielone i zrumienić wszystko razem – sporo wody odparuje. Teraz wlać wino, pomidory i dolać ewentualnie wody aby nie było zbyt gęste. Kwaskowatość pomidorową osłodzić cukrem. Można również wrzucić parę drobno pokrojonych suszonych na słońcu pomidorów.
Niech się gotuje z godzinę – dwie. Przyprawić solą, pieprzem. Przed podaniem wsypać garść zielonej naci pietruszki.
Dzień dobry.
A Pyra nie może się doczekać na świeżo wędzoną kiełbachę. W piątek pociotek zabrał moje kiełbasy do wędzenia i dostał przykazanie, żeby małe kiełbasy po wędzeniu sparzył , a długie zostawił surowe, takie prawdziwie polskie. Jeżeli nie zostaną chciwie pożarte w całości, można je będzie obsuszyć. Ma je przywieźć dziś albo jutro po pracy. Trochę zbyt chuda mi ta kiełbasa wyszła, ale co tam. Chude jest piękne (jak nam modni ludzie wmawiają).
I jak tu za wami nadążyć?
Miałem półtora dnia przerwy w blogowym życiorysie, bom piątek noc i dzień i noc zasuwał, żeby w sobotę rano rozwieźć rodzinę po świecie. Jedno dziecko wylądowało na Adriatyku, a drugie i Osobistą przywiozłem w okolice Kitzbuehlu. Trochę zresztą jako pasażer, bo po dwóch zarwanych nockach zasypiałem na prostej drodze, a przejmowałem kierownicę tylko na odcinkach specjalnych, gdy konie (mechaniczne) narowiły się pod batem Osobistej. Za chwilę biorę narty i wjeżdżam kolejką linową na 1900 m. Podobno tam jest śnieg!
A wy tu na blogu czastuszki i hołubce jakieś wycinacie i jeszcze swatów się wam zachciewa 🙂
Najbardziej urzekła mnie chyba kwintesencja wątku pierożanno-misiowatego autorstwa Małgosi: …mężczyźnie łatwiej gnieść gdy ma co chwycić… 😀
Może wieczorem wczytam się dogłębniej w te poezyje…
jeśli znowu uda mi się wejść w sieć bezprzewodową miejscowego stolarza.
No to teraz lecę już łamać deski 😉
Pan Lulek się nie odzywa. Telefon , dziwnie piszczy.
Mam nadzieję ,że się na nas nie obraził za zbyt małe zainteresowanie kociołkiem żeliwnym i tym co można w nim ugotować.
LULKU WRÓĆ !!!
PaOLOre, wiesz jak to jest ,czasem człowieka o późnej porze dopadają tak głębokie myśli.
Zaraz lecę poudzielać się rodzinnie ale najpierw z prośbą do Szanownych Blogowiczów: Czy ktoś piecze mufinki i zna ekstra przepis?
Witam niedzielnie. Andrzejowi dziękuję za przepis na sos. Garnka żeliwnego nie mam , to chyba na razie tego sosu nie zrobię. I co do boczku to sama nie wiem…bo wieki go nie używałam, podobnie jak smalcu. 🙁
Małgosiu. Specjalistką od mufinek jest Marialka. Na przyjęcia piecze je aż na 2 blachach. Jadłam, robi je b.dobre tak na gorąco, jak i na zimno. Zadzwonię do niej za godzinę. Ona już nam podawała przepisy, tylko kto to dzisiaj znajdzie? Alicja jeszcze wtedy nie zbierała naszych przepisów.
Grazynka, zaden zeliwny garnek ci nie jest potrzebny. Byle garnek z grubszym dnem bedzie dobry. Nasi blogowi panowie to gadzeciaze, wiec jak garnek do wolnego gotowania, to do razu zeliwny. Nie powiem ulubiony tez w tym celu kupil sobie takowy, ale on tez facet.
Tego sosu to ci radze zrob od razu na pulk wojska czego nie zjesz od razu to do zamrazarki. Bedzie jak znalaz, jak nie masz czasu na gtowanie albo jak sie niespodziewani gosci na kolacje zwala.
Calvadosu tez nie musisz kupowac. W zeszlym roku (z opowiadan, wiem, bo osobiscie nie widzialam) kazdy przywozil co chcial i uznal, ze innym bedzie smakowalo.
Tak z tym jabcokiem wczoraj wyszlo przez ta moja &^(* paczke. Moja wlasna wina. Zachcialo sie glupiej trunkow prosto z normandii.
Pyro, jesteś kochana
Pierogowiczom oraz osobom posiadającym dzieci jarskie poelcam wielkanocną specjalność z Genui.
Trzeba się narobić ale warto. Porcja liczona na 8 osób.
Ciasto:
8 dl mąki
szczypta soli
2 łyżki stołowe oliwy + oliwa do pędzlowania
ćwierć litra wody
(Tu informacja dla Grażyny – owszem, można podzielić ilość składników. Ciasto będzie mniejsze. Należy również podać mniejsze tależyki, łyżeczki, widelczyki i serweteczki. Do gości zwracać się używając zdrobnień – ostrożnie aby nie popaść w infantylizm!)
Nadzienie:
kilo szpinaku
sól, pieprz
1-2 łyżeczki majeranku świeżego lub suszonego
sucha bułka i ok 1 dl mleka
2 jaja kurze
8-10 deka utartego parmezanu
pół kilo twarogu (w oryginale ricotta)
ponadto
5 deka masła i sześć jaj – również kurzych.
Zakasać rękawy i do roboty! (poniżej ilustrowana instrukcja obsługi)
http://aszyszkiewicz.data.slu.se/wielkanoc/
Ugnieść ciasto błyszczące i elastyczne przynajmniej przez dziesięć minut i podzielić na dwanaście kawałków. Utoczyć w kulki i położyć je na umączonej lnianej ścierce przykrywając takowąż lekko zwilżoną aby ciasto nie wyschło.
Szpinak zblanszować, wycisnąć nadmiar wody, drobno posiekać, posolić, popieprzyć i pomajeranić.
Bułkę namoczyć w mleku i wycisnąć, jajka utrzepać. ser utrzeć. Wymieszać z twarogiem i szpinakiem i dwoma łyżkami parmezanu – przyprawić gdyby co.
Teraz zaczyna się układanie ciasta w nasmarowanej oliwą tortownicy (średnica ok 26 cm na przykład). Sześć kulek rozwałkować kolejno baaaardzo cieeeenko. Wymościć tortownicę pozostawiając około centymetra zwisu ponad brzegami i pędzlując oliwą między warstwami ciasta. Ostatniej warsty nie pędzlować.
Teraz załądować do tortownicy nadzienie, wyrównać, pokropić oliwą i zrobić łyżką sześć dołków. Do każdego dołka dać odrobinę masła i wbić ostrożnie jajo kurze. Posypać resztką parmezanu. Piec nastawić na 200 Celsjuszy.
Pozostałe sześć kulek ciasta rozwałkować i ułoźyć warstwami na nadzieniu, pędzlując oliwą pomiędzy. Pod kantem kłaść kawałeczki masłą poczem zawinąć elegancko.Posmarować po wierzchu oliwą, ponakłuwać ostrożnie aby nie uszkodzić jajek – para będzie miała ujście spod przykrycia. Do piec na godzinę i kwadrans.
Teraz usiąść spokojnie i cieszyć się, że nie trzeba było robić tych warstw 33 (tyle lat miał Chrystus) bo taka jest wersja tradycyjna.
Podawać na ciepło lub na zimno lecz nie prosto z lodówki.
Roboty jest na trzy godziny. Robiłem sam ze dwa razy. Warto.
P.S.
Recepta z książki Reinhardta Hessa i Sabine Sältzer.
Mmmmm… Andrzeju! Torta pasqualina 🙂 Ladne obrazki!
Małgosiu, właśnie dzwoniła Marialka, a ja pilnie zanotowałam”
MUFFINY
zasady podstawowe – produktu dzielimy na 2 rodzaje – mokre i suche i mieszamy oddzielnie w 2 różnych miskach, druga zasada jest taka, że nie wolno dłuygo wyrabiać, tylko wymieszać, rpozbełtać.
A oto przykładowy przepis :
Suche – 300 g mąki, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, 0,5 łyżeczki sody, troszkę soli, szczypta cukru, tymianek (jeżeli suszony, świeże zioła wchodzą w „mokre”)
Mokre : 0,5 szklanki oleju, 0,5 szklanki mleka, 1 jajko, 0,5 papryki czerwonej w drobną kostkę pokrojonej i przeszklonej nsa oleju, 0,5 opakowania fety też w kosteczkę krojonej
W każdej misce dokładnie wymieszać składniki, potem mokre wlać do suchego i wybełtać. Napełnić miseczki w blasze niezbyt pełno – jeżeli jakaś miseczka zostałaby pusta, to przed pieczeniam trzeba do niej nalać wody.
Z tej proporcji Marialce wychodzi 12 sztuk. Przy czym mleka można dolać trochę więcej, jeżeli ciasto wyda się zbyt gęste.
Marialka twierdzi, że ciekawe w smaku sa muffiny w których zastosowano 1/3 mąki razowej i 2/3 Zwykłej. Dodatki można dowolnie wybierać – np doskonałe są z dodatkiem białych cebul czosnkowych pokrojonych drobno i zeszklonych z dodatkiem świeżego rozmarynu.
Piec do nabrania złotego koloru w tem około 180 stopni.
Puchalu, ranny ptaszku! Andrzej juz Ci podsunal propozycje, a ja musze chwilke pomyslec, co nie jest moja specjalnoscia z rana, chyba ze jest sroda 😉
Jakie duze sa te jarskie dzieci?
Czosnek niedzwiedzi zjedlismy wczoraj na surowo w salacie, czasem robie maslo czosnkowe do chleba, albo wlasnie pesto. Na ogol jestesmy na wakacjach, kiedy tego czosnku jest duzo, wiec regularnie przegapiamy sezon. Moze w tym roku bedzie inaczej.
Grazynko,
sos bolonski mozesz zrobic bez boczku, a cebule i mieso przesmazyc osobno na patelni, dac wszystko do duzego garnka (moze byc stalowy) i dalej jak u Andrzeja 🙂 Wazne, by dlugo gotowac.
Pyro,
tysiąc pokłonów, jesteś niezastąpiona!!! Przepis jest wspaniały, już czuję zapach tych mufinek. Feta, tymianek : poezja
A.Szyszu
kupuję ten tort
tego mi było potrzeba na te święta!
na BożoNarodzeniowe zrobiłem sobie lasagne serowo-makową
na słodko, na zimno ..no pycha
a przekładałem na zmianę masą sernikową i makowcową
:::
jajka, wszędzie jajka :o)
Sos boloński wg Andrzeja Sz. brzmi smakowicie. Jedno pytanie; czy rzeczywiście musi się gotować tak długo, 1-2 godz?
I drugi problem. Czy ktoś zna przepis na likier mlekowy? Zaznaczam od razu, że nie chodzi mi o odmianę ajerkoniaku, a o pięknie przeźroczysty, złocisto-zielonawy i opalizujący trunek, na bazie mleka, spirytusu, odrobiny wanilii i soku z cytryny. Raz w życiu udało mi się go wyprodukować, był świetny. Niestety późniejsze próby były nieudane; nie bardzo wiem dlaczego.
a.j
A to jest tort wypieczony przez Antkową wedle tej samej co Andrzeja Sz. książki, taki prosto z pieca :
http://picasaweb.google.pl/antekglina/Baba02
Zdjęcia jeno nie książkowe tylko moje, amatorskie.
Potwierdzam, smaczny…..
Andrzeju – czegoś nie dorozumiałam – wielki spód, na to nadzienie + jajunia, nakryć płatem ciasta, natluszczanego oliwą i co dalej? Pięć warstw ciasta między którymi nie ma nic, prócz tłuszczu?
Pyro, caly witz z tym ciastem polega na cienkosci warstewek tych plackow, Takie niby „francuskie dla ubogich” lub strudel.
a.j.
Wlosi gotuja swoje sosy pomidorowe godzinami, ale to musi byc takie pyrkotanie 🙂 Wypróbuj raz, a przekonasz sie dlaczego. Jest naprawde roznica.
Piątek i sobota za nami, niedziela dopiero się rozwija.
Piątek był międzynarodowym dniem liczby pi, bo to przecież 3 i 14 był.
Sobota była dniem paszteciku.
Niedziela jest palmowa.
Ale ja tu w sprawie paszteciku. Kasia jako darowiznę od Sławka przytargała piękną rację pasztetu zwanego nie wiedzieć czemu w trudny do wymówienia sposob – fua gre, czy jakoś tak.
Że o flaszce prezentowego szlachetnego bordo nie wspomnę!
Ale ono poczeka…..do jagnięciny?!
Pasztet lekko w podniebnej podróży zmienił kształt, ale nie wpłynęło to zupełnie na walory smakowe.
A skoro miał być pasztet, zgodnie ze Sławkowym zaleceniem, zakupiłem
odpowiedni trunek…… kieszeń lekko mi zajęczała, no ale nie codzień taki pasztecik się zajada.
Zajęczała może nie jest właściwym określeniem, pasztecik przecież nie zajęczy, zagęgała raczej żałośnie.
Do tego chlebowe grzanki. Siedliśmy jak do ostatniej wieczerzy….
Pasztecik po przekrojeniu jak szlachetny minerał, wijące się warstwy, zmienne odcienie i kolory, nęcący zapach….
Było smakowicie!!!! Możecie zazdrościć, niebo w gębie…..
Wino też warte grzechu.
Do polizania podsyłam resztówkę :
http://picasaweb.google.pl/antekglina/Pasztecik
Ps. Kredki są tej części rodziny, której nie smakowało!!!
Przyznam, że nigdy nie używałam pomidorów z puszki. Normalne są przecież cały rok,a w sezonie w dużej rozmaitości odmian. Wytłumaczcie mi proszę puszkę, czy żywe pomidory są gorsze?
Antku, gdybyś kiedyś jakiś kursów udzielał > daj znać. Jest się jeszcze, czego uczyć.
Pomidory puszkowe dojrzewaja na polu pod goracym sloncem, a nie pod folia. Zbierane sa w stanie pelnej dojrzalosci i natychmiast przerabiane. Poza tym sa to odmiany, ktorych nie sprzedaje sie na swiezo w handlu poza Wlochami, bo nie znosza transportu. Zywe pomidory peretti lub san marzano prosto z wlasnego ogrodu sa rownie dobre, a nawet lepsze niz z puszki. Te z puszki maja zawsze te sama lub podobna jakosc, niezaleznie od pory roku, w ktorej puszke otworzymy.
Nemo, dziękuję. Jakość do mnie przemawia, kupię puszkowe.
Witajcie
Wczoraj skończyłem robotę z drewnem. Miałem już tak dosyć sękatej topoli, że po prostu się uparłem by porąbać wszystko i zapomnieć No i łupię, łupię od rana to cholerstwo, pot ze mnie spływa, piwem się wzmacniam a tu gdzieś koło 16 sąsiadka do mnie woła-„Panie Wojtku, pan taki pracowity, tak się pan zamęcza aż żal patrzeć. To może rybkę pan zje? I ofiarowała mi śliczne płotki, już oczyszczone, doprawione – nic tylko smażyć. Ale miałem kolacyjkę!!! Płotki, chleb – kiszona kapusta. Jeszcze miska ryb mi została do pogryzania na zimno. Poza tym w końcu dobra wiadomość – pewne pismo literackie drukuje mi kawałek ” Drogi do Santiago”, bardzo im się spodobało, więc mi lekko na duszy. Jak wydrukują to Wam podam namiar. Powieść na którą teraz siedzę nocami też powoli nabiera wyrazu. W kwietniu mam nadzieję skończyć i niech sobie leż, dojrzewa do porawek. Na wsi pogoda barowo-pościelowa, deszcz kropi więc smętnie. Ale za to ciepło.
Pozdrawiam wiosennie
Przecież mówię, że Towarzystwo blogowe to potęga – ugoszczą, oprowadzą, pomogą, poradzą, rozbawią – coś w tym jest, że ludzie, którzy kochają jedzenie, śpiew, muzykę, literaturę, to jakiś łagodniejszy podgatunek homo sapiens sapiens.
I na zdrowy rozum : czy to takie trudne uśmiechać siię do drugiego człowieka, pomóc albo przyjąć pomoc, kiedy to konieczne.? I zachować dobrą pamięć o tym?
Możemy nasz blog opatentować. Mamy patent na życzliwość.
Idę sobie zrobić kawę , do kawy ocieupinkę likieru kawowego a’la Antek i mimo zachmurzenia – słońce w dusz.
Wiecie co, zajrzałam wczoraj na forum Macieja Kuronia. Myślę sobie porównam, czy my jesteśmy takim ewenementem czy inni też mogą być tacy fajni. A tam smuta, pustka i chamstwo się panoszy 😕
Nich żyje „Gotuj sie!!!!”
Oczywiście miało być:
Niech żyje „Gotuj się”
Kamień spadł mi z serca. Okropnie się niepokoiłem a tu proszę:
Wszystko w porzadku. Jestem na Wegrzech.
Pozdrowienia
Jerzy ( Pan Lulek )
A, to dobrze, że się zguba znalazła, ale co On sobie myśli: tak wyjeżdżać i nie zameldować się? A cóż to za maniery? Już myślałam, że się o te nieszczęsne gulaszowe kociołki obraził.
Lepsze od puszek sa jedynie pomidory z wlasnego krzaka, albo od kobiety na bazarze, ktora sprzedaje z wlasnego ogrodu nadwyzki.
POmidory z puszek, zwlaszcza puszek wloskich, sa bardzo respectable, nawet ukochany Jamie je poleca, a co Jamie poleca jest swiete.
To co nam oferuje handel w dziale „swieze pomidory na galazce” jest produkowane w fabrykach pomidorow z mieszaniny przemielonych gazet, czerwonej farby, pochodnych nafty oraz gumy arabskiej, co sprawia, ze pomidory nie wiedna w magazynach nawet po 14 latach przechowywania. W pietnastym roku zamieniaja sie w zgnila cuchnaca wode, trujaca dla much i mrowek.
Heleno – Twój opis produkcji pomidorów szklarniowych jest niezrównany. Wyjątkowa odporność na starzenie się warzyw zastanawia – kiedy przywoziłam sobie sałatę z działki, musiałam ją zużyć tego samego dnia, a najpóźniej nazajutrz. Teraz kupuję łeb w folii i można go używać cały tydzień. To samo dotyczy rzodkiewek, cebula zaś jest tak zbita i twarda, że opornie poddaje się krojeniu. Ta sama sprawa z kapustą.
Heleno, spokojnie, aż tak źle ze mną nie jest. Ogródka warzywnego nie mam, ale okolica rolnicza i w sezonie jest z czego wybierać. Te na gałązce kupuję czasem do dekoracji.
Bry.
Od śniegu zaczynam, jakże inaczej. Trochę posypało.
Z Wami to może i konie kraść, ale w hazard się wpuszczać – niebezpiecznie. Hołubce toście wczoraj wywijali, a trzymał kto kciuki za lotto?! Tym sposobem inwestycja 5$ poszła w niebo. Dobrze chociaż, że piatkowa inwestycja zwróciła nam się w postaci wygranego bileciku.
Wojtek,
idzżesz Ty wreszcie do pracy i pojawiaj się tu regularnie, a nie tak z doskoku. Zaznaczam, że ja też chcę mieć numer tego pisma!!! Moze by ktos zbierał dla zagranicznych? Chyba, że znajdzie się na sieci…
Pyro,
a czy Ty czasem nie robiłaś jakiejś nalewki czy likieru, co to mleko w tym było, a o co pyta andrzej.jerzy?
Natomiast co do ciasta, to Alicja się wycwaniła i kupuje gotowe philo pastry, w pieknych arkuszach, zapakowane jak papier sniadaniowy i od czasu do czasu zapieka w warstwach ciasta szpinak z serem i takie tam, a w porywach nawet jabłka, i wychodzi coś a la strucelek jabłkowy 😉
Łysego w Łysych nie widzieli, za to przyjechała Pani Prezydentowa ze świtą. Dobrze , że nie pojechałem.
W sytuacji wizyty tak ważnych gości nie ma mowy o swobodnym fotografowaniu. Przeganiają na kilometr.
Ponad dwadzieścia lat temu , widziałem prawdziwe ludowe i kościelne święto . Teraz jest jarmark i cyrk na kółkach. Handel na pierwszym miejscu, potem twórcy ludowi…
Andrzej Jerzy – robię likier cytrynowy z mlekiem i uznaję go za najlepszy na świecie. Ma dwie wady – musi swoje odstać i wychodzi go mało ok 1.700 ml z 2 litrów nalewu)
A oto przepis (gdzieś z połowy XIX w)
1 kg obranych starannie cytryn, 1 l mleka naturalnego (nie UHT), 40 dkg cukru, 1 l spirytusu 96%, 1 laska wanilii, skórka z 2 cytryn
obrane cytryny drobno pokroić – moga być w b,cienkich plasterkach, w 3 l. słoju przesypać cukrem i zostawić, póki cukier się zupełnie nie rozpuści. Potrząsać słojem co kilka godzin, to będzie szybciej. Potem wlać mleko, potem spiryt, włożyć rozciętą wzdłuż laskę wanilii, zakręcić i postawić w ciemnym miejscu. Co najmniej 2 x w tygodniu mieszać drewnianą łyżką, żeby się napowietrzyło. Mleko zetnie się w takie szro-bure kłaczki. Ładnie to nie wygląda. Po 8-9 tygodniach, kiedy już wyraźnie widać rozwarstwienie płynu, położyć na sicie białą flanelę (nie ma lepszego sączka do nalewek) i partiami przesączać płyn. Wychodzi absolutnie klarowny. Kiedy po kilku godzinach płyn przestanie ściekać, rozlać do butelek. To, co zostało na szmacie dobrze wycisnąć. To już klarowne nie jest, ale wypić można albo w jakimś słoiczku odstawić do sklarowania. Pozostawić w spokoju przez 2-3 miesiące.
Jak smakuje zapytaj PaOLOre i Piotra – obydwaj dostali butelczynę. Ja za tym przepadam
Alicjo
Wybieram się do pracy i nie ukrywam, że jednym z mych oczekiwań jest dostęp do internetu. Ale muszę Ci powiedzieć, że z poprzedniej roboty urwałem się w sam czas. Od stycznia im internet odcięli, bo wklepywali swoje upozowane na wypasiony dobrobyt foty do „Naszej klasy” i zaprzestali „wykonywania powierzonych im obowiązków” – jak w wywiadzie prasowym powiedziała ich nadzorczyni. Także, droga Alicjo, nawet gdybym tam tkwił to bym nie mógł systematycznie pisać. Mam nadzieję od kwietnia wrócić do codziennych komentarzy na naszym zacnym blogu. No może w innych porach bo mam na oku spokojną pracę nocną z mruczącym kompem do towarzystwa. Więc, mam nadzieję, że będziemy sobie mile pisać w okolicach północy i później. A w przerwach będę skrobał swoją książkę. Acha, polecam Ci film „Karaula” – polski tytuł bodajże „Posterunek graniczny”. Świetny, chorwacki obraz o końcu Jugosławii ze smacznym wątkiem romansowym, muzyką itd. Kapitalne sceny z imprezy w knajpie, takiej trochę garnizonowej z panienkami lekkich obyczajów i oficerami. Do tańca śpiewa facet jak upiór – ale jak słodko śpiewa! Puszczam sobie tę scenę gdy mi się smutnie robi i wyobraź sobie pomaga. Myślę, że ocieplił by mroźną Kanadę.
Pozdrawiam serdecznie
Alicjo zimy możemy ci zazdrościć.
Wiosnę będziecie mieli w czwartek a potem lato przez cały sierpień a potem znowu śnieg 🙂
Pyro, wiem wszystko na temat produkcji zywnosci, bo pare lat temu wyszla taka ksiazka (tytulu nie pamietam) takiej jednej pani (nazwiska nie pamietam ale nie byla to M. Kline), ktora po bardzo starannych badaniach opisala, co sprzedawane jest w masowym handlu pod nazwami takimi jak „awokado”, „mango”, „pomidor”, „ogorek”, „baklazan”, „truskawki”. Cale rozdziay tej ksiazki zamieszczala brytyjska prasa codzinna i miesieczniki. Dlatego tez w niektorych, co ambitniejszych supermarketach pojawiac soe zaczely takie rarytasy jak truskawki innego gatunki niz El Santo, manga inne niz Tommy Atkins, czy pomidory, ktorych nie uznaje zaden dokument Unii Europejskiej, ale mozna je znalezc w starych almanachach dla rolnikow.
Wiem teraz np aby unikac jak ognia Tommy Atkinsa, zas czekac sobie spokojnie az sezon na manga bedzie w Pakistanie (wrzesien) , a wtedy isc na bazar i rozgladac sie za owocami nieduzymi, koloru zlotego, bez cienia rozowosci czy czerwieni, pachnacymi niebiansko na kilometr. Zaden Pakistanczyk nie da sie nabrac na Tommy Atkinsa, powiedziala mi Pakistanka od gazet, poniewaz wie, ze taki gatunek mango nie znany jest w przyrodzie. Jest produktem przemyslowym, w malym tylko stopniu podobnym do manga.
POdobnie rzecz sie ma z truskawkami El Santo, produkowanymi glownie w fabrykach hiszpanskich – z nierdzewnej stali i zmielonych kosci chorych na BSE krow. Albo jakos tak podobnie. Fakt, ze sie nie psuja.
Nirrod taki garnek z grubszym dnem to mam. Chociaż Nemo uważa ,ze zwykły garnek stalowy też może być, byle tylko cebulę i mięso przesmażyć na patelni. Wydaje mi się ,że moja brytfanna jest prawie żeliwna. To można uznać ,że mam już bazę.
Mogę przepis AndrzejaSz zacząć małymi krokami ćwiczyć.
On mi radzi żeby wraz ze zmniejszaniem porcji zmniejszać również rozmiary talerzy i sztućców , zdrabniając równocześnie imiona gości. To nie pozostaje mi nic innego jak zacząć ćwiczyć od natychmiast , bo domyślam się że taka była intencja Andrzeja. Wobec tego czy nie zabrzmi to zbyt infantylnie gdy od natychmiast będę się do Ciebie zwracała ANDRZEJKU? 😳
Przepis na muffiny według Marialki odkalkowałam od Pyry..
Przepis Andrzejka na specjalność z Genui też odkalkowałam .Nie wiem tylko ile to jest 8dl mąki ?
Obejrzałam też z ogromnym zainteresowaniem tort wypieczony przez Antkową.
Podobnie jak Haneczka miałam wątpliwości dlaczego pomidory z puszki ? Nemo mnie przekonała , jednak puszkowe.I chociaż Helenka przekonuje do własnych z krzaka! ale to tyle trzeba czekać , a tych marketowych z czerwonej farby i gazety to już nie wezmę do ust. Helenko skutecznie to obrzydziłaś .
Alicjo jak Ty masz dobrze z tym śniegiem.
Pozdrawiam też Pana Lulka.Jak wróci z Węgier to zobaczy. A jak by czasem przegapił , to mam nadzieję Marku.K ,że mu przekażesz
Marku.
Ja Cię trzymam za słowo. Jak zaraza nie pojawi się w czwartek, to będziesz miał ze mną do czynienia.
Wysiałabym pomidory, ale za wcześnie, zanim co, „dostaną nóg”. Wysiewam dopiero wtedy, kiedy mogę je wynosić na parę godzin na zewnątrz, w jakieś osłonięte miejsce.
A był dom ze szklarenką do kupienia 🙁 Już ktoś się tam wprowadził i zawiesił jakieś koszmarne, buraczkowe zasłony.
Z likieru nici. Są cytryny, cukier i wanilia, nie ma prawdziwego mleka ani tym bardziej prawdziwego spirytusu.
Z braku likieru z czystym sumieniem polecam australijski merlot „Palandri” 2004. Bardzo smakowity, a jaki bukiet!
Już od tego można zawrotu głowy dostać!
Andrzeju Szyszkiewiczu,
jak nazwać tę specjalność? Zapisałam ją, tylko podaj nazwę krótką, a dobitną.
Wszystko inne (muffiny, sosy, likiery) zanotowane.
Alicjo
Jeszcze do dam do krótkiej recenzji z „Karauli”, że oni klną na tym filmie po prostu przepięknie. Nie miałem pojęcia, że nasi bracia z Bałkanów potrafią to robić tak obrazowo i soczyście. Po prostu miód dla uszu! Ale trzymając się Bałkanów jest jeszcze jeden film, który zrobił na mnie wrażenie. Nazywa się „Od grobu do grobu” i jest słoweńską historią faceta, który żyje z wygłaszania mów pogrzebowych. Też doskonały obraz rozpadu społeczności, ale na szczęście nie całkiem ponury tylko w formule komediodramatu. Polecam i wcale Ci nie zazdroszczę śniegu, bo z natury lubię klimaty wilgotno – ciepłe.
Pozdrawiam
Droga Grażyno,
gdybyś miała metr śniegu (w porywach więcej!) od 20 listopada do (za parę dni) 20 marca i końca nie widać, tobyś pewnie tak jak ja uprzykrzała się wszystkim na blogu, klnąc tę biel w żywy kamień. A nie mogło to równo obdzielić?!
Pyro!
To jest chyba właśnie to! Bardzo mała wydajność, jeśli chodzi o produkt „pierwowo sorta” i te kłaczki, które się dają wypić 😉
Robiłem to raz, w związku z pewnym ważnym wydarzeniem, teraz zbliża się jego okrągła rocznica. Czas naczynić! 🙂
Dzięki!
a.j
Alcjo,
Torta wielkanocna?
Nic lepszego nie przychodzi mi do głowy – tort to nie jest, tarta też nie….
Wojtku,
Próbowałam cos znalezć na sieci, ale nie widzę. Ciekawam, czy tu w ogóle dochodzą takie filmy, trzeba będzie poszperać. Z bałkańskich twórców znam tylko Kusturicę, chyba wszystko obejrzałam – no, przynajmniej wszystko najważniejsze 🙂
Grażynko,
Nie krępuj się, zdrabniaj. Ja wszystko zniosę.
Garnek żeliwny tutejszej produkcji kupiłem niemal 30 lat temu. Takowąż patelnię również. Jedyna wada to ciężar.
Żadnych drewnianych uchwytów – samo żeliwo. Można wstawić do pieca. Lekko przetarte olejem raz na jakiś czas – jak nowe. Dno idealnie płaskie co ma znaczenie przy używaniu kuchni elektrycznej. Garnek zachowuje się jak patelnia i jak garnek – można w nim wszystko od razu – mniej zmywania.
Nirrod twierdzi, że my gadżetowcy – ależ skąd! My po prostu praktyczni.
Jak nie mi nie wierzysz to spytaj nemo, ona potwierdzi….
P.S.
Do twarzy ci z tym panieńskim rumieńcem.
Wojtek się nam objawił, a już miałam obawy, że nas porzucił nieodwołalnie.Chłopie, toż Ty 3/4 roku drewnem się parasz! Co wpis, to albo trzebisz las, albo przywozisz albo układasz, albo rąbiesz. Co za uprzykrzone zajęcie. Jak tam noga? I plecy Ewy? Napisz coś o sobie, bo całkiem w przestrzeni mitycznej wylądujesz.
Andrzejku a te 8dl mąki to ile według standardów SI ??
(Ładnie nawet brzmi to Andrzejku 🙂
Pyro,
Pytałaś kiedyś o moje zwierzę a ja obiecałem zamieścić zdjęcie. Wykonane dziś przed południem.
http://aszyszkiewicz.data.slu.se/wiosna/
Po czym nastąpiło parogodzinne czyszczenie zwierzęcia. Ciekaw jestem jak będzie wyglądał jutro….
Polazłam na forum do Macieja Kuronia i wiecie co?! Oni sobie urządzają jakieś spotkanie w Kórniku!!! W ostatni weekend maja , z okazji dni Kórnika czy cos takiego!
Zmałpowali?! No wiecie państwo…
Grażyno,
Mąkę wygodniej (mi) jest mierzyć na objętość. 1 dl to ok 60g. 8 dl to będzie z pół kilo.
P.S.
Nie szczerz się tak bo mnie i tak nikt nie przetłumaczy.
Andrzejku skąd masz takiego popapranego konia ( co go Pyrze pokazujesz?)U Ciebie takie błoto ??
Misiu,
prasa zapodaje, że Marysia przybyła do Lysych z małżonkiem, a on „bojowy”, toteż pewnie goryli było tam całe zastępy.
Alicjo polazłam za Tobą na to Foruml M.Kuronia.Tam jest tak jakoś żółto jak u kurczaków po wylęgu.
Alicjo, tylu goryli naraz to nawet Dian Fossey nie widziała. Wizja i fonia przygnębiające, nie polecam.
Przypominam, że najwyższa pora zakisić makę żytnią na żur względnie biały barszcz! Właśnie to zrobiłam.
Grażyno,
też mnie tam nie wcięło na forum u Kuronia, tyle tylko, że oko padło na „Kórnik”, to zastrzygłam uszami niczym koń Andrzeja Szyszkiewicza.
A koń Andrzeja to brudasek, moje wyrazy, przecież żeby takie coś doczyścić to trzeba dopiero ale się ubrudzić! A nie da się tak strumieniem wody potraktować?
Goryle są przydatne, żeby rozsądku resztek pilnowały. Otóż w onych Łysych p. Prezydent Najjaśniejszej ogłosił, że on też ma poważne wątpliwości co do taktatu (długo mu coś zajęło widać uwagę)
Andrzeju – czy on sie lubi tarzać? Z reguły konie lubią w piasku albo na trawie, ale w błocie? Masochista jakiś? Czy już zaczął wycierać sobie zimowe futro?
Dobrze ,że nie pojechałem .Obejrzałem przed chwilą w TV „Monster haus”
Wyszło na to samo 🙂
Animacja świetna jedna z najlepszych jakie widziałem
http://www.stopklatka.pl/film/film.asp?fi=22710&sekcja=1
dobrze, ze nie mam konia, dzis musialby wygladac tak, jak Andrzejowy, ja sam ledwo sie z blota odrapalem po spacerku na targ, juz odrapany i mniej glodny, przystapilem z nalezna liturgia do otwierania odAntkowej dostawy, zreszta, co ja tu Wam bede, zobaczcie sami:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/BezSlow/photo#5178387032261209730
dla mnie juz swieta sie zaczely, odkrywam gospla w wykonaniu Lao Che, znacie? a ja prawie juz, dobre, sacze zoladkowa gorzka, tak te slodka, w sumie dalej jest to dla mnie tajemnica nazewnicza, popalam sobie fajranta i tak se mysle, ze warto zyc,
…nawet ptasiego mleczka Ci nie brakuje, Sławku!
A ten „Twój partner” czarno-biały to co?
Zołądkową gorzką całkiem słodką można u nas dostać w sklepach (0.7l 22$), takze samo Krupnik, winiak czy jarzębiak na winiaku, oraz wybór wódek czystych, bywa tez żubrówka i chyba Złota Woda. Najdroższy jest Belweder, chyba za wygląd cenią go sobie odpowiednio, ponad 40$ za butelkę. Calvados (zapomniałam, jakiej firmy czy jak tam się to rozróżnia) też nie taki tani, coś ok.50$. No ale absynt jednak przebija, buteleczka 80$, a było się w Pradze zaopatrzyć, po 220 koron czeskich za flaszkę!
Wyszło słońce i wysunięto postulat, żeby się udać na spacer do sklepu za róg, póki Palandri jest na wyprzedaży (znaczna obniżka, 7$ na butelce!).
Alicjo, to bylo oko do Antka, On palemke w ten kartonik zapakowal, to raz, a dwa, ze zawsze mile widziany, w kazdej reprezentacji
Alez tu sie zaroilo!!!!
Posuncie sie troszke,ja tez chce do stolu 😉
Przeczytalam chyba wszystkie wpisy i co sie okazuje ani Gospodarz,ani inni nie napisali o kruliczku,a wlasciwie zajaczku!! Dlaczego zajaczek podklada jajka w Wielkanoc,he??
Ano jak glosi legenda razu pewnego pewien ptak zostal za kare zamieniony w zajaca.Raz tylko do roku mogl skladac jajka i tak oto trafialy one do zajaczkowych nor i ta tradycja cieszy najbardziej milusinskich.
Hej.
kawalek gospla? akcja przy stole, wiec moze nie calkiem nie na miejscu?
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Paciorek02/photo#5178400806221328434
Ano, znalazlem inna:
http://pagesperso-orange.fr/bibliokid/lapin/dlievrepaque.htm
stara legenda niemiecka
Oooooooooooo Slawku widac,co kraj to inna legenda 😉
No, dał Antek czadu Tylko jajek Sławek dogotuje, żurek albo barszczyk w filiżanki naleje i święta gotowe.
Alicjo słówko „gorzka” wskazuje, że do produkcji tej gorzałki użyto ziół. Spotkałam się z takim określeniem „wódki gorzkie czyli ziołowe” Nazwa nie określa zawartości cukru tylko przyprawy. Tym sposobem do tego typu wódek zalicza się zupełnie wytrawna listkówka (na liściach wiśniowych, albo młodych gałązkach brzoskwiniowych), jak i likiery tzw zakonne.
Ana – gdzie Ty się pałętasz? Miesiącami Cię na blogu nie ma. Do kąta i na grochu klęczeć
Pyro czytam Ciebie z ogromną przyjemnością. Tyle wiesz ciekawych rzeczy .Ten smak gorzkawej wódki na liściach wiśniowych już sobie wyobrażam
Gorzka wódka gorzką wódką… A ja tu sobie piwo, coraz gorzej ze mną. Tylko trochę a już mi w głowie szumi. Nie dla mnie już alkoholowe przyjemności?
I jeszcze WordPress mnie odrzuca.
Grażyno – listkówka jest w ogóle trunkiem ciekawym (można gości zaskoczyć)
Dwie – trzy garście liści wiśniowych trzeba wepchnąć do ciemnej butelki (można zwykłą butelkę owinąć ciemną szmatą czy papierem) i nalać zwykłą, czystą wódką 45% . Postawić w szafce, a pić można już następnego dnia – ma piękną, zieloną barwę, pod warunkiem, że nie będzie naświetlona. Nalewamy więc gościom po kieliszku i butelkę chowamy. Kiedy wystawić ją na dłużej na wpływ światła, nabiera brunatnego koloru zwiędłych liści jesiennych.
Pyro,
„bitters”, jak niemiecki jaegermaister czy jak mu tam, pewnie, że na ziołach! Bawi mnie ta niezgodność z zawartością cukru w cukrze. Arkadius serwował coś innego, też z tych „bitters”, jako na „po jedzeniu”. Zapomniałam, jak się nazywa, dobrze robiło.
Spacer był przyjemny – śnieg topnieje, ze 3 dni takiego słońca i wiaterku i będzie dobrze, byle tylko nie lunęło!
Po Palandri smród nie został, obeszliśmy się „Farnese”.
A było kupić kilka butelek, jak wystawili na półki!
Zdeflorowałam mniejszą z patelni lagostina. Zabroniłam używać domownikom. Jak ja nie przypilnuję, zaraz mi jakieś rysy powstaną na powierzchni. Nie dam! Od dzisiaj jestem gadżeciarz patelniowy! A od jutra już coś na święta trzeba szykować. Powtarzam pytanie – zakisili żur?!
Marialka,
moze z piwa przerzuć się na żołądkową gorzką a słodką? 🙄
Alicjo, a nie to?
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/NaTrawienie/photo#5178439078674903122
Kiedy chciało mi się ( i D. też) piwa, Alicjo droga, poszłam więc za głosem smaku i mam śrubę niespodziewaną i nieulubioną.
Co do żuru. Raz zakisiłam. Był wyborny. Ale ledwo wytrzymałyśmy z tym zapachem do końca. Nie powtórzę aż do przeprowadzki. Mieszkamy w kawalerce, wszystko jasne, prawda?
Dobry wieczór.
Te wszystkie „Underberg”, „Jägermeister” itp. nie wytrzymują konkurencji z mailandzką „Fernet-Branca”. Tak twierdzą moje kubki smakowe, a żołądek przytakuje. 🙂
Sławek,
żeś trafił w sedno. To je to, co Arkadius serwuje na trawienie.
Marialko,
żur po jakichś 3-4 dniach od zalania mąki wodą jest gotów i odznacza się rześkim, przyjemnym zapachem (to samo mogę powiedzieć o kiszeniu czerwonego barszczu). Należy go wtedy zlać do butelki albo innego szklanego naczynia i wstawić do lodówki, aż do użycia. Jak zajeżdża starą niepraną skarpetą, to trzeba wywalić.
Ja sama kiszę, ale synowej kupiłam kilka słoiczków gotowego zakiszonego w sklepie polskim – już mówiłam, że to jej „najulubiąca” polska zupa. Głowę dam, że szybko nauczy się kisić (mąkę żytnią też mam dla niej), bo dla niej zupa stanowi o kuchni. Jak dobra zupa, to wszystko inne też będzie dobre, powiada.
Slawek, fajnie się stało!
Ale jedno sprostowanko!
Śliwki w czekoladzie i Siwucha to sprawka Kasi.
Do reszty się przyznaję. Nawet do tajemniczego Twojego partnera!
Nie przypuszczałem że tak Sławka zje ciekawość? Etui na palemkę to była ściśle zwinięta i posklejana kartonowa ścianka kalendarza!! A on skubaniutki rozwinął, zobaczyć co w środku. I zobaczył co pokazał.
Ot, ciekawy.
A może jeszcze czegoś szukał? A ja tego nie zapakowałem?
Kurcze, mam do myślenia….
Alicjo!
Żurek będę miał, przyjedzie ze wsi. Taki z czosnkiem, zielem, listkiem, wygrzany na kaflowej kuchni. Można pić z butelki!!
Zajrzałam jeszcze na wieczorny blog, żeby zobaczyć czy znowu hołupce nie odchodzą, ale nie. Antek syt chwały, Marialce uderzyło piwo (to zmEczenie nie alkohol) Alicja kisi, Sławek się napawa. I tak ma być, a starsza pani żegna towarzystwo do jutra. Pa.
Antku, jam gosc szczegolu, jak juz trafie i mnie sie podoba, to sie dziele,
KoJaKu M. ten plyn mozna mailem zamowic? 🙂
Andrzeju Sz.,
dzięki za przepis na tortę wielkanocną, a zwłaszcza za instrukcję wizualną.
Nemo,
bachorstwo już podstarzałe – 24 i 27.
Czasem dostaję od zaprzyjaźnionych osób całą torbę niedźwiedziego czosnku, który miksuję z oliwą i odrobiną soli, trzyma się w słoiczkach w lodówce miesiącami.
Poza tym zwracam Twoją uwagę, że w Migrosie pojawiło się ciasto phillo.
Alicjo, ja mam make zytnia (mialam kiedys piec zytni chleb).
jak sie kisi ten zur?
Syn przyjezdza na swieta, pacjoleciem bedac nazywal zur zupa kielbasowa.
Bardzo wszyscy zupe kielbasowa lubimy, ale zwykle kupuje winiary w proszku…
Alicjo! Oczywiście, że żur jest gotów szybko. To całkiem jasne, że przechowuje się go od ukiszenia w lodówce. W smaku wyborny. Dobry ( a mój teki był nic nie ma wspólnego ze skarpetą. Ale, no proszę Cię, czy kiedykolwiek kisiłaś go 😕 w sypialni ?
sławku, można:
http://www.fernetbranca.com
Fernet Branca jest żołądkówką, która naprawdę jest gorzka i podobno jest skuteczna przeciwko wampirom! 🙂 🙂 🙂
Aniu Z.
Ja zalewam dwie szklanki mąki żytniej ciepłą wodą (ok 1.5 litra), dodaję ząbek czosnku – zalewam to w 2-litrowym słoju, przykrywam serwetką, stawiam w ciepłym miejscu, w środę-czwartek powinien być gotowy. Zadnych innych przypraw poza ząbkiem czosnku, bo listki bobkowe i te inne ziela angielskie to dopiero w trakcie gotowania. Koniecznie łycha startego chrzanu do gotowanego żurku/barszczu, ja nigdy nie zabielam smietaną, ale szkoły na ten temat są różne.
Marialko, kuchnię mam małą, ale o tej skarpetce to z własnego dawnego doswiadczenia, kiedy tak za bardzo nie wiedziałam, czym to pachnie, jak się w porę nie uchwyci stanu zakiszenia 🙂
Pyra by przestała z tą „starszą panią”, życzę każdemu takiego młodego ducha w „starszej pani”.
Nie wiem, co to czosnek niedzwiedzi, podpowiedzcie!
K. M. 🙂 dzieki, na moj przypadek powinno dzialac,
Alicjo, pod nim spia gorskie niedzwiedzie, zeby ich sie wampir przybleda nie czepial
Alicjo,
bardzo proszę – http://pl.wikipedia.org/wiki/Czosnek_nied%C5%BAwiedzi .
I pozdrówka, Teresa
sprawdz, czy w mailandii nie maja? na pindy, no mowie pandy
słodkość gorzkiej żołądkowej
to niestety nie pierwszy i nie ostatni
ukłon populizmu marketingowego
kiedyś gorzka była gorzka (z lekka tylko korygowana słodkością)
ale badania sprzedażowe wykazały, że ludzie wolą jak coś jest słodkie
no i poooszłooo
:::
czosnek niedźwiedzi pyszna rzecz
ale niech lepiej się wypowie ktoś
kto ma go wciąż pod ręką
a i sposóbów kilka na wykorzystanie
:::
ja mam w szafce trochę suszonego liścia
a kiedyś jadłem przywiezione z Moskwy
kiszone łodyżki (ożeszTyBoże mój, jakie to pyszne)
:::
na świeżo to nigdym w życiu jeszcze nie obcował
A tu w okolicy Wrocławia. Okaże się, że znasz…
http://www.atlas-roslin.pl/foto/znalezisko-20020505.5.02.htm .
Tutaj jest dość ciekawie o czosnku niedźwiedzim w Polsce, o modzie na niego, hodowli, zastosowaniach, itp.:
http://www.polonianecho.com/Dec2006/czosnek.htm
Zbiera się tylko przed kwitnięciem i nie należy mylić z liśćmi konwalii.