Pan Lulek w szponach hazardu

Nie dalej jak w miniony piątek Pan Lulek domagał się podania przepisów na przyjęcie karciane. Pomyślałem, że lepsze karty niż inne rodzaje rozpusty, którym tak łatwo nasz przyjaciel z Burgenlandii zdaje się ulegać i postanowiłem mu pomóc.

Równocześnie byłem w trakcie lektury (kolejny już raz) świetnej książki Elżbiety Koweckiej zatytułowanej „W salonie i w kuchni Opowieść o kulturze materialnej pałaców i dworów polskich XIX w.” To książka popularyzująca stosunkowo młodą dziedzinę nauki czyli historię kultury materialnej. Naukowiec bada dzieje budynków, mebli, wyposażenia domu, kuchni, kredensu, spiżarni. Zajmuje się codziennym i odświętnym menu we wszystkich klasach społecznych, pasjonuje go posiłki codzienne oraz świąteczne, wieczorne herbatki i wielkie bale. No i oczywiście rachunki za te wszystkie przyjemności.

Lektura książki Elżbiety Koweckiej jest więc dla nas łasuchów jest wręcz pasjonująca. A w dodatku książka choć popularyzująca naukę napisana jest z talentem narracyjnym i pełno w niej wspaniałych anegdot i historyjek zabawnych.

Znalazłem tu i stosowny fragment dla Pana Lulka: „Nie gardzono też grą w karty. Gier karcianych było wiele odmian, najbardziej jednak popularnym i ulubionym w XIX w. Stał się wist, o zasadach nieco podobnych do dzisiejszego brydża. Sumienny świadek swojej epoki, księgarz i bibliofil, Ambroży Grabowski, odnotował, iż pod koniec XVIII w. W Krakowie zaledwie cztery osoby umiały grać w tę grę. Dziś natomiast (ok.1840 r.) ktokolwiek tylko w surducie chodzi, każdy zna grę w wista, bo być lepiej ubranym, a nie umieć grać w wista, byłoby toż samo, co nie umieć czytać.” I z westchnieniem dodawał: „upowszechnienie jej (gry) jest szczególnie teraz w Polsce wielce dogodne, gdzie nie wolno o polityce mówić, a zresztą są takie czasy, w których nie ma mówić o czym.”

Gra w karty stanowiła rozrywkę salonową dostępną nie tylko dla mężczyzn, oddawały się jej też i kobiety, zwłaszcza starsze, które nie mogły już uczestniczyć w bardzo ruchliwych zabawach i rzadko opuszczały dom. Na partyjkę wista, mariasza, pikiety schodzili się wieczorami domownicy, przychodził i ksiądz proboszcz, a w mieście zjeżdżali się przyjaciele. Gra takowa nie przeciągała się zwykle bardzo długo w noc, dawała okazję do wymieniania codziennych nowinek i pozwalała miło spędzić czas. Inaczej zgoła wyglądała sprawa z grami hazardowymi, czy nawet z owym wistem, ale granym o wysokie stawki pieniężne. Była to już rozrywka czysto męska, w zaciekłej walce o wygraną nie brały zazwyczaj udziału kobiety, przynajmniej „dobrze wychowane”, którym nie wypadało przesiadywać długo w noc „u stolika gry” ( a cóż dopiero zgrywać się) w męskich pokojach, w oparach tytoniowego dymu i narażając się na niewybredne nieraz „odzywki” zdenerwowanych partnerów.”

Po tym obszernym cytacie (ku przestrodze Panie Lulku) zajmę się stołem. Na karciany wieczór trzeba przygotować coś co rozhazardowanych pokrzepi, podtrzyma na siłach a jednocześnie nie będzie na tyle absorbujące, by odwrócić ich uwagę od stolika. Jednocześnie nie może to być nic takiego co eliminowałoby gospodarza zmuszanego do wybiegania do kuchni, pilnowania piekarnika czy kuchenki. Dlatego też proponuję małe dania, które można przygotować odpowiednio wcześniej, ustawić na stoliku obok karcianego tak, by gracze mogli swobodnie sięgać i częstować się nawet podczas licytacji czy rozgrywki. Do tego celu najlepszy jest wybór warzyw, serów i wędlin w maleńkich porcjach plus kilka rodzajów (dość gęstych by nie kapały na koszule lub karty) sosów zwanych dziś modnie dipami. Surowe warzywa (kwiat kalafiora, kolorowe papryki, marchewka, rzodkiewki, kalarepa, rzepa), gouda, ementaler, gruyer oraz suche kiełbasy (najlepiej francuskie jednocentymetrowe croc-a-sec) lub zrolowane plastry suszonej szynki (włoskiej parmeńskiej, san Daniele lub hiszpańskiej jamon serrano). Mogą też być orzechy i winogrona. Wszystko to należy ułożyć na dużej tacy lub desce na liściach zielonej sałaty. Sałata służy i dla ozdoby i w ostatnim momencie do zjedzenia. W narożnikach tacy ustawić miseczki z dipami. Każdy bierze w palce lub widelczykiem czy wykałaczką dowolny ulubiony kęsek, macza w wybranym sosie i zjada między jedną odzywką a drugą.

Na koniec podam kilka przepisów na owe sosy:

Dip serowy
10 dag gorgonzoli, 10 dag serka ricotta lub homogenizowanego twarożku, 1/2 szklanki gęstej śmietany, 2 łyżki mocnego alkoholu (najlepiej winiaku lub brandy), ewentualnie szczypta soli i pieprzu
Utrzeć razem wszystkie składniki na jednolitą masę, dodając w miarę potrzeby sól i pieprz (uwaga: gorgonzola jest bardzo słona i dość ostra!). Dip chłodzić co najmniej godzinę w lodówce.

Dip z sera roquefort
20 dag twarożku homogenizowanego, 1 łyżka śmietany, 10 dag sera roquefort, 2 łyżki brandy
Zmiksować wszystkie składniki, dodając brandy (można ją zastąpić innym mocnym alkoholem). Lekko schłodzić. Podawać z niesłonymi krakersami, kruchymi paluszkami lub surowymi warzywami.

Dip czosnkowy
1/2 szklanki majonezu, 1/2 szklanki śmietany, 2 ząbki czosnku, 2 kopiaste łyżki siekanego koperku.
Połączyć wszystkie składniki, jeśli majonez był za mało ostry, można dodać nieco mniej śmietany, a specjalnie dla amatorów – 1 ząbek czosnku więcej. Dokładnie wymieszać i schłodzić.

Dip chrzanowy
Mały słoik tartego chrzanu (na kwasku), 2 jajka na twardo, 1 łyżka cukru, sól, 1/2 szklanki śmietany.
Ugotowane na twardo 1 całe jajko i 1 żółtko drobno posiekać. Do posiekanych jajek dodać sól, cukier, chrzan i śmietanę, po czym wszystko dobrze wymieszać. Jeśli chrzan jest zbyt mocny, wówczas należy dodać więcej cukru.