Pan Lulek w szponach hazardu
Nie dalej jak w miniony piątek Pan Lulek domagał się podania przepisów na przyjęcie karciane. Pomyślałem, że lepsze karty niż inne rodzaje rozpusty, którym tak łatwo nasz przyjaciel z Burgenlandii zdaje się ulegać i postanowiłem mu pomóc.
Równocześnie byłem w trakcie lektury (kolejny już raz) świetnej książki Elżbiety Koweckiej zatytułowanej „W salonie i w kuchni Opowieść o kulturze materialnej pałaców i dworów polskich XIX w.” To książka popularyzująca stosunkowo młodą dziedzinę nauki czyli historię kultury materialnej. Naukowiec bada dzieje budynków, mebli, wyposażenia domu, kuchni, kredensu, spiżarni. Zajmuje się codziennym i odświętnym menu we wszystkich klasach społecznych, pasjonuje go posiłki codzienne oraz świąteczne, wieczorne herbatki i wielkie bale. No i oczywiście rachunki za te wszystkie przyjemności.
Lektura książki Elżbiety Koweckiej jest więc dla nas łasuchów jest wręcz pasjonująca. A w dodatku książka choć popularyzująca naukę napisana jest z talentem narracyjnym i pełno w niej wspaniałych anegdot i historyjek zabawnych.
Znalazłem tu i stosowny fragment dla Pana Lulka: „Nie gardzono też grą w karty. Gier karcianych było wiele odmian, najbardziej jednak popularnym i ulubionym w XIX w. Stał się wist, o zasadach nieco podobnych do dzisiejszego brydża. Sumienny świadek swojej epoki, księgarz i bibliofil, Ambroży Grabowski, odnotował, iż pod koniec XVIII w. W Krakowie zaledwie cztery osoby umiały grać w tę grę. Dziś natomiast (ok.1840 r.) ktokolwiek tylko w surducie chodzi, każdy zna grę w wista, bo być lepiej ubranym, a nie umieć grać w wista, byłoby toż samo, co nie umieć czytać.” I z westchnieniem dodawał: „upowszechnienie jej (gry) jest szczególnie teraz w Polsce wielce dogodne, gdzie nie wolno o polityce mówić, a zresztą są takie czasy, w których nie ma mówić o czym.”
Gra w karty stanowiła rozrywkę salonową dostępną nie tylko dla mężczyzn, oddawały się jej też i kobiety, zwłaszcza starsze, które nie mogły już uczestniczyć w bardzo ruchliwych zabawach i rzadko opuszczały dom. Na partyjkę wista, mariasza, pikiety schodzili się wieczorami domownicy, przychodził i ksiądz proboszcz, a w mieście zjeżdżali się przyjaciele. Gra takowa nie przeciągała się zwykle bardzo długo w noc, dawała okazję do wymieniania codziennych nowinek i pozwalała miło spędzić czas. Inaczej zgoła wyglądała sprawa z grami hazardowymi, czy nawet z owym wistem, ale granym o wysokie stawki pieniężne. Była to już rozrywka czysto męska, w zaciekłej walce o wygraną nie brały zazwyczaj udziału kobiety, przynajmniej „dobrze wychowane”, którym nie wypadało przesiadywać długo w noc „u stolika gry” ( a cóż dopiero zgrywać się) w męskich pokojach, w oparach tytoniowego dymu i narażając się na niewybredne nieraz „odzywki” zdenerwowanych partnerów.”
Po tym obszernym cytacie (ku przestrodze Panie Lulku) zajmę się stołem. Na karciany wieczór trzeba przygotować coś co rozhazardowanych pokrzepi, podtrzyma na siłach a jednocześnie nie będzie na tyle absorbujące, by odwrócić ich uwagę od stolika. Jednocześnie nie może to być nic takiego co eliminowałoby gospodarza zmuszanego do wybiegania do kuchni, pilnowania piekarnika czy kuchenki. Dlatego też proponuję małe dania, które można przygotować odpowiednio wcześniej, ustawić na stoliku obok karcianego tak, by gracze mogli swobodnie sięgać i częstować się nawet podczas licytacji czy rozgrywki. Do tego celu najlepszy jest wybór warzyw, serów i wędlin w maleńkich porcjach plus kilka rodzajów (dość gęstych by nie kapały na koszule lub karty) sosów zwanych dziś modnie dipami. Surowe warzywa (kwiat kalafiora, kolorowe papryki, marchewka, rzodkiewki, kalarepa, rzepa), gouda, ementaler, gruyer oraz suche kiełbasy (najlepiej francuskie jednocentymetrowe croc-a-sec) lub zrolowane plastry suszonej szynki (włoskiej parmeńskiej, san Daniele lub hiszpańskiej jamon serrano). Mogą też być orzechy i winogrona. Wszystko to należy ułożyć na dużej tacy lub desce na liściach zielonej sałaty. Sałata służy i dla ozdoby i w ostatnim momencie do zjedzenia. W narożnikach tacy ustawić miseczki z dipami. Każdy bierze w palce lub widelczykiem czy wykałaczką dowolny ulubiony kęsek, macza w wybranym sosie i zjada między jedną odzywką a drugą.
Na koniec podam kilka przepisów na owe sosy:
Dip serowy
10 dag gorgonzoli, 10 dag serka ricotta lub homogenizowanego twarożku, 1/2 szklanki gęstej śmietany, 2 łyżki mocnego alkoholu (najlepiej winiaku lub brandy), ewentualnie szczypta soli i pieprzu
Utrzeć razem wszystkie składniki na jednolitą masę, dodając w miarę potrzeby sól i pieprz (uwaga: gorgonzola jest bardzo słona i dość ostra!). Dip chłodzić co najmniej godzinę w lodówce.
Dip z sera roquefort
20 dag twarożku homogenizowanego, 1 łyżka śmietany, 10 dag sera roquefort, 2 łyżki brandy
Zmiksować wszystkie składniki, dodając brandy (można ją zastąpić innym mocnym alkoholem). Lekko schłodzić. Podawać z niesłonymi krakersami, kruchymi paluszkami lub surowymi warzywami.
Dip czosnkowy
1/2 szklanki majonezu, 1/2 szklanki śmietany, 2 ząbki czosnku, 2 kopiaste łyżki siekanego koperku.
Połączyć wszystkie składniki, jeśli majonez był za mało ostry, można dodać nieco mniej śmietany, a specjalnie dla amatorów – 1 ząbek czosnku więcej. Dokładnie wymieszać i schłodzić.
Dip chrzanowy
Mały słoik tartego chrzanu (na kwasku), 2 jajka na twardo, 1 łyżka cukru, sól, 1/2 szklanki śmietany.
Ugotowane na twardo 1 całe jajko i 1 żółtko drobno posiekać. Do posiekanych jajek dodać sól, cukier, chrzan i śmietanę, po czym wszystko dobrze wymieszać. Jeśli chrzan jest zbyt mocny, wówczas należy dodać więcej cukru.
Komentarze
Dzień dobry.
Jako nie karciarz, ale tak zwany zawodowy organizator stwierdzam, że przyjęcia karciane w domu należą do najtrudniejszych organizacyjnie, a już urządzenie brydża np na trzy stoliki, to wyczyn nie lada. Dawno już tego nie robiłam ale swego czasu w klubie WL urządzałam niedzielne poranki brydżowe na 10 – 12 stolików i co nie co na ten temat wiem. Najlepiej ze sprzętu dodatkowego sprawdzają się mini stoliczki – pomocniki, które stawia się z dwóch stron stolika karcianego. Każdy dla 2 graczy. Idealne są mini kanapki np na krakersach albo na trójkątach z pumpernikla (każda kromka na 4 części po przekątnych) kanapki na krakersach z wykałaczkami, te na chlebku przykryte drugą warstwą chleba czy bułki do brania w rękę. Papierowe serwetki obowiązkowe. Z innych dobrodziejstw kurczak na zimno pokrojony „na jeden kęs” no i rzodkiewki w ilościach hurtowych W zimie dawaliśmy na gorąco barszyk w dzbankach i gorące paszteciki, które łatwo brać w rękę. Jak nie ma stoliczków – pomocników to wystarczą kuchenne taborety, a na nich tace
Dzien zrobil sie poniedzialkowy. Calkiem.
Piotr ulegl moim namowom i opublikowal dokumentacje przegranego rodzinnego majatku. Dokumentacja jest na cale szczescie w najbardziej waznej czesci to znaczy co zagryzano i zapijano.
Teraz napewno wystartuje Dorota z sasiedztwa z Dama Pikowa i podesle cos muzycznego. Trójka siódemka dama, trójkla siódemka as. O ile sobie przypominam.
Okres studiów to bylo granie w bridgea. Bez zakasek, bo bywalo biednie.
Druga zadyma to poczta od Slawka. Elegancja Francja. Wielka koperta a w srodku dwa egzemplarze zjazdowego kalendarza. Centralne figury to oczywiscie Barbara i Piotr, kolo nich kilka szeregowych postaci w tym i Pan Lulek. Dolaczono nawet zapasowa koperte, dajac do zrozumienia, ze jeden egzemplarz nalezy wyslac dalej. Moja poczta uniosla sie nieco honorem i dala do uzytku wlasne opakowanie bo za Wielka Wode pojada trzy kalendarze. Ciekawe czy poczta Królewska zdazy przed koncem roku.
Ostatnia wreszcie wiadomosc. Tuska wygrzebala sie spod sniegu. Ciekawe tylko na jak dlugo.
Teraz pora pisania listu, pakowania przesylki i wio na poczte.
Na sniadanie parówki odgrzewane w roslinnym bulionie, musztarda i bulka grahamka
Do picia jak zwykle miejscowa kawa na wegierska modla.
Pieknego tygodnia zyczy
Pan Lulek
P.S. slawek, badz tak dobry i przeslij na mój prywatny mail Twój adres. To cos napisal na kopercie jest nieco trudna do odczytania
gmerenyi@aon.at
No, nie! Maczanie kalafiorow w dipie w czasie gry w karty, to byloby po prostu newybczalne – i dla gospodarza i dla maczajacego. W CZASIE gry jedzenie czegokolwiek jest nie do przyjecia -karty musza byc czyste, a nie zasmolone dipami.
Organizowalam „pion aprowizacyjny” latami do licznych przyjec karcianych – brydze na 4-6 stolikow brydzowych (jeden wlasny, skladany, schowany do dzis za tapczanem, reszta, przywieziona przez gosci) . I rutyna jest nastepujaca:
Zaczynamy o zalozmy 2-ej. Wszyscy sa na czas.
O 4-ej: kawa, herbata z ciastem -przy tych samych stolikach, ale przykrytych obrusikami. 20 minut.
O 6-ej – drinki. 15 minut, na stojaco.Wszyscy rozmawiaja z kucharka i chwala organizacje.
O 7:30 – uczciwa kolacja – przy tych sanych stolikach, nakrytych poprzednio uzywanytmi obrusikami. Wszystko musi zmiescic sie na talerzu.
Danie glowne, potem ewentulanie deser i kawa – 30 minut.
I nasteonie granie juz do 11-ej.
Do tej pory wszyskie drinki wyparowaly z organizmow brydzystow i moga wsiadac za kierownice.
I TAK powinno wygladac przyjecie karciane.
witam w zupełnie nowym poniedziałku
właśnie! kanapki!
tak jakoś od razu przy temacie karcianym wspomniały mi się sandwicze
uwielbiam kanapki, bo uwielbiam chleb
a każda okazja jest dobra aby zrobić sobie kanapkę
mogą to być i karty, w które nie grywam
a warzywa wraz z dipami, mają na mnie zgubny wpływ
..sięgam po nie aż się skończą
obawiam się, że przy tacy zasłanej dojrzałymi szynkami
czy jeszcze bardziej aromatycznymi serami
zupełnie nie mógłbym się skupić na grze
Gram. Na bufet polecam kabanosy po 4 – 5 cm, koreczki z sera i dodatków wg uznania, ciastka orzechowe (magnezowe), i napoje jak wino,czy piwo. Może być?
Iżyku, proponuję przeczytać: http://stasiak.blog.polityka.pl/?p=92#comment-4172 .
Pan Lulek – brawo za pamięć! „Trojka-siemiorka-tuz”. A jak pięknie te słowa wyśpiewywał Placido Domingo, którego miałam szczęście słyszeć w „Damie” na żywo… 🙂
Lulek z Dorotą ciągną nas na „damę pikową”, pewnie Helena pogoni bractwo na „Gracza”, a tu Pyra, prozaicznie zaprasza dzisiaj na zupę jarzynową, składającą się głównie z groszku i marchewki. Trtochę innego warzywa też tam będzie i nawet na koniec jakże smaczna i niezdrowa zasmażka ze skwareczkami. Takiej zupy już od kilku tygodni w domu nie było (dziecko unika ze wszystkich sił) A ja lubię od czasu do czasu. Na kolację dzisiaj grzanki z parówkami cienkimi pod serem i tyle będzie moich wysiłków na dzień dzisiejszy. W ogóle kuchnią niewiele będę się bawiła przez najbliższe dni, jako że od piątku czeka mnie najazd gości – para kumplowska od komputera i pewnie Ryba z Matrosem. Jak i gdzie będziemy spali, to jest wielka niewiadoma. Zawsze mówię, że u mnie jest gdzie spać ale nie ma na czym. Ewentualnie na dywan w dużym pokoju położy się drugi dywan i towarzystwo pokotem w śpiworach. Innej rady nie widzę.
Pyra !
Podrzuc troche gosci do mnie. Na przyklad Twój Matros moze zaznajomic sie z Adriatykiem. Granic brak, to co za problem.
Marzec zbliza sie wielkimi kroki. Pora myslec, zeby sie roz-pedzic. Beczki czekaja z niecierpliwoscia , aparatura tez.
Gotuje sie do dziela.
Pan Lulek
Panie Lulku. Granic nie ma, pozostały odległości. Jeżeli dobrze pamiętam, to Pański niebiański samochodzik wracając ze Zjazdu do św.Michała pokonał 1700 km! A Matros dzisiaj wraca z półn.Norwegii. Nie tęskni z pewnością za jeszcze jednym kawałkiem słonej wody.
Pani Tereso
Przeczytałem, i…?
Mnie ten sposób argumentowania (osiągniecia, „gałęzie” i nazwiska pomijam) przypomina Dzienniki Gombrowicza 🙂 To z nich dowiedziałem się, że na syndrom wylatania sroce spod ogona cierpieliśmy juz grubo przed wojną. Albo to, co wyśmiewał W. Mann, czyli odnajdywanie polskobrzmiących nazwisk na płytach, filmach, inscenizacjach na całym świcie. Pardą i sorry, ale ale czuć mi to kompleksem, który jest zawsze siedzi na rewersie megalomanii.
Grywalam w brydza. Nie byly to przyjecia karciane, ale zaciekla, ciezka praca. Czasem do rana a potem do pracy.
Nie tracilismy cennego czasu na przerwy.
Dlatego najlepszy do pogryzania byl chleb ze smalcem i ogorkiem, ktore przyrzadzal ten kto byl wylozony na stole.
Do tego herbata. Alkohol przeszkadza w liczeniu co zeszlo w ktorym kolorze.
a
Aniu Z. – mam wrażenie, że moi brydżyści gdybym im kazała chować karty i nakrywać stoliki obrusikami, popełniliby na mnie natychmiast morderstwo z premedytacją, więc przekąska była owszem, pod ręką, ale taka, żeby sięgać „po omacku”
Przyjęć karcianych nigdy nie urządzałam, ale przegryzki z dipami wydają mi się trochę ryzykowne, chyba że taca daleko od zielonego stolika. Koreczki sugerowane przez Teresę ewentualnie kanapki wydają się bardziej bezpieczne. No, ale jeśli Pan Lulek chce wydać przyjęcie, to chyba najlepiej wg. rozkładu jazdy Heleny. Nie będę się wymądrzać dłużej, w końcu profesjonaliści już się wypowiedzieli. 🙂
Bardzo się cieszę, że do Pyry zjadą informatycy od składania komputera. Jak ich dobrze nakarmi, to spanie pod stołem nie powinno im przeszkadzać, a Pyra będzie samorządna i niezależna, hurrraaa! 🙂
Minęłam się z Pyrą, więc jeszcze tylko słówko – Pyro, to byłoby morderstwo w afekcie, a za to niższy wyrok się należy. 🙂
Pyro, obrusiki to u Heleny 🙂 W brydza grywalam w zamierzchlej przeszlosci, kiedy starszyznie rodowej brakowalo czwartego, ale chyba nie bylo ze mnie wielkiej pociechy 🙁 Nie moglam nigdy pojac, dlaczego inni sie tak ta gra emocjonowali 😯 Teraz, jesli uda nam sie skompletowac czworo chetnych, to grywam w kierki, ale na ogol miedzy posilkami lub po kolacji. Jedzenie rekami i trzymanie w nich talii Piatnikow uwazam za niekompatybilne. Ewentualnie cos do picia moze byc. Jak gram w kierki z komputerem, to tez nie jem, ale moge kazac rzucic tortem w twarz wrednemu przeciwnikowi 😉 Tort jest wprawdzie wirtualny i przeciwnicy komentuja czasem moje granie (po angielsku) dosc niewybrednie, ale zabawa bywa calkiem niezla. Zwlaszcza ze przy kiepskiej karcie mozna zresetowac 😉
Jeszcze raz, bo dość to niejasno mi wyszedło.
Megalomania to takie coś, co jak zajdziemy od d* strony (od rewersu) to widać kompleksy. Podnoszenie, że że mieliśmy własnego Wężyka, filozofa w średniewiecznym Krakowie, (Serpentinus – słuszał kto?!), to taki kompleks, który niektórym kołom i kółkom daje okazję wołać, że równiśmy europie, wspólna historia, tradycja, kultura etc.
Inne koła i kółka wpycha w resentyment względem ketedry w Szartr, sorbony czy kembricz – nie?! – to nie! A gombrowicz mówi – zwiewam aż do samej argentyny, abo ani z jednymi polakami, ani z drugimi polakami (czyli ze wami polakami) nie chcę mieć nic do czynienia! Dla mnie, czy to o wielki świat chodzi, czy europę, czy regiony, zawsze jest to samo. Im bardziej ta chuda dupinka chuda i goła, tym wyżej noszona, bo polska.
Czy Pani wie, że nasi lispodadowi powstańcy czuli się obrażeni, że w zachodnich lupanarach żądano od nich zapłaty?! Jak to?! To myśmy za wolność i europę krew przelewali, a tu k* płacić mamy? 🙂
Już zupełnie na koniec żurawiejka:
„Jedzie ułan, dupa w chmurach-
To jest pułk w Tarnowskich Górach.
Szable do boju, lance w dłoń,
Bolszewika goń, goń, goń!”
Prawda że ładne?
P.S> Mam nadzieję, że własciwie zrozumiałem Pani sugestię i odpowiadam do rzeczy.
ostatnia próba.
kłopoty z kodem i słowem na d*, więc się re-wklejam po raz tzreci:
Jeszcze raz, bo dość to niejasno mi wyszedło.
Megalomania to takie coś, co jak zajdziemy od d* strony (od rewersu) to widać kompleksy. Podnoszenie, że że mieliśmy własnego Wężyka, filozofa w średniewiecznym Krakowie, (Serpentinus – słuszał kto?!), to taki kompleks, który niektórym kołom i kółkom daje okazję wołać, że równiśmy europie, wspólna historia, tradycja, kultura etc.
Inne koła i kółka wpycha w resentyment względem ketedry w Szartr, sorbony czy kembricz – nie?! – to nie! A gombrowicz mówi – zwiewam aż do samej argentyny, abo ani z jednymi polakami, ani z drugimi polakami (czyli ze wami polakami) nie chcę mieć nic do czynienia! Dla mnie, czy to o wielki świat chodzi, czy europę, czy regiony, zawsze jest to samo. Im bardziej ta chuda dupinka chuda i goła, tym wyżej noszona, bo polska.
Czy Pani wie, że nasi lispodadowi powstańcy czuli się obrażeni, że w zachodnich lupanarach żądano od nich zapłaty?! Jak to?! To myśmy za wolność i europę krew przelewali, a tu k* płacić mamy? 🙂
Już zupełnie na koniec żurawiejka:
„Jedzie ułan, d* w chmurach-
To jest pułk w Tarnowskich Górach.
Szable do boju, lance w dłoń,
Bolszewika goń, goń, goń!”
Prawda że ładne?
P.S. Mam nadzieję, że własciwie zrozumiałem Pani sugestię i odpowiadam do rzeczy.
Odglosy Wiosny slychac wokól. Przyjecia karciane na tarasie, kanapki, zagryzki i lekkie trunki, zeby kolorów nie pomylic i wiedziec co jest grane.
Tygodnik „Polityka” tez na fali. Przyslali, jak zwykle punktualnie POMOCNIK PSACHOLOGICZNY a w nim wademecum Jak KOCHAC.
Na okladce jednak falszywy tytul i zapowiedz czegos w srodku. Brzmienie nastepujace: ” Kto wymyslik monogamie? „. Falszywe moim zdaniem sformulowanie problemu i pytania.
Nie wazne kto wymyslil, tylko po co ?
Dorota z sasiedztwa napewno wystartuje z nowa propozycja Napoju Milosnego a ja mam pytanie, plotkarskie oczywiscie, czy prawda jest, ze na okladce partytury kochanka kompozytora napisala przepis ? Jesli tak, to prosze o przytoczenie ze stosownymi przypisami.
Odglosowo wiosenny
Pan Lulek
Izyku, nie narzekaj juz tak bardzo na polskie chudopacholstwo, bo trza Cie bedzie pocieszac, a przeciez i tak miales szczescie pozniejszego (tak mniemam) urodzenia, niz niektorzy tu z nas i nie zalapales sie na epoke propagandy sukcesu. Propagandy tak skutecznej, ze nie tylko uwierzylismy, ze jestesmy 10 potega przemyslowa swiata, ale i w polskosc Ziem Odzyskanych i w wiekopomny wklad Polakow w dzieje ludzkosci. I jesli nie wiodlo nam sie adekwatnie do zaslug, to wszystko wina ziomkow, rewizjonistow i cyklistow, teraz jeszcze doszli komunisci 🙁 I od zarania dziejow krasnoludki szcz…ce nam do mleka 🙁
Nemo – krasnoludki to potem przyszły, bo one germańskie. Nasz duszki to były Ubożęta. Też ponoć bywały fanaberyjne kiedy się z nimi mlekiem i strawą nie dzielić.
No właśnie dlatego krasnoludki, że to były wredne Germańce robiące wbrew 😆
ja tam nie wiem, ale trzeci rok przegralem w brydza w ” Arce” i pamietam, ze zadnego jedzenia przy stoliku nie bylo, coby piatnika nie tluscic, w gestej, dymnej atmosferce cykl Krebsa przekladany byl na bez atu w towarzystwie fulla, zwyczajna jedlismy, czasami, przedtem, albo potem, nigdy w trakcie, bywaja w zyciu ruchy, ze rozproszenie nie jest wskazane, Helena przelozyla to na wersje lux, ale dokladnie tak ma byc, zadnych dupereli przy stoliku, no chyba ze w tysiaca przewracamy nalesniki w gronie rodzinnym i wynik nam zwisa, tudziez w pociagu relacji Oborniki Sl. -Wroclaw o 6h 12 sypiemy w oczko przy wtorze jaja na twardo, co sie w aktowce zaplatalo od przedwczoraj,
Panie Lulek, albo sie gra, albo sie je, chyba, ze gra sie w byle co, wtedy reszta pelny luz,
Izyku, izykowka nie odpowiada
Ależ ja, Kapitanie, nie narzekam na fakty. No, o to chodzi, żeby nie kłócić się z pralką, nie wdawać w dyskusję z arytmetyką i nie obwiniać młotka o podstępny cios w mój paluszek kochany. Z faktami się nie dyskutuje, jeno interpretuje i mierzi mnie dopiero ta ekwilibrystyka w przeinaczaniu, życzeniowość i mania wielkości, od tórej do śmieszności ino krok. I my ten narodowy krok przez pokolenia czynimy arcyzamaszyście 😉 A jak nie, to jeszcze głupsze salto i trzeba było aż !@#$%, żeby, tu za ścianą, red. Szostkiewicz jednego B. z blogu wykopał.
Rozmawiam z kolegą i on mówi, że kiedyś, za komuny, jak któryś z naszych wywinął za granica salto, to on odpowiadał przyjaciołom: „naród nam umiera…”. Dziś mówi, że nie wie co powiedzieć.
Kwestię germańskich krasnali podzielam w zupełności, bo polskie to by po prostu krowy ukatrupiły, co nie? 😉
Panie Gospodarzu.
Pan mi poda na priv tylko jedno nazwisko od wordpressa i kodu, a ja mu zrobię takie polskie krasnale!!!
Fakt. Oni przebudowują, a ja się cały czas podczerwieniam!!!
voquya1@poczta.onet.pl
Nie wyobrazam sobie jednoczesnego grania w brydza i jedzenia i w czasach, gdy jeszcze grywalam, organizacja wygladala mniej wiecej tak, jak opisuje to Helena.
Co najwyzej jeden z graczy uwielbiajacy slodycze zastrzegal sobie, „ale jak wygram, to dostaje najwiekszy kawalek tortu makowego”.
Pani Dorotecko! Tam jeszcze bylo tak (lazienkowe):
Uz polnocz blisko
A Giermana wsio niet…
Wsio niet…
Kogdaze on pridiot?
Rassiejet podozrenija?
On zertwa sluczja!
I priestuplenija
Nie mozet sowierszyt’….
Orkietra: Tra, la la la.,
La la laaaaaa lala…
Liza znowu:
Noczju i dniom
Tolko o niom
Toooolko o niom tralala lala
Spiewamy razem z Halina nieboszczka Wiszniewska…. Bo nie zniose, zeby sam Pan Lulek byl chwalony…. Lece robic kolacje….
Po przeczytaniu opowiesci Gospodarza, jak to fajnie było na XIX wiecznym dworze, po Waszych karciennych wspominkach poleciałem na pólki badać czy tą właśnie omówioną posiadam. Nie, ale byłem blisko : Kuchnia i stół w polskim dworze. Równie pewnie ciekawa, bogata w fotografie, litografie, reprodukcje. Bibliografia spisana na 5ciu stronach A4!! O kuchni, kucharzach, obyczajach ,polowaniach, świętach, alkoholach, wyrobach domowych……
Co mnie rozbawiło? porada z Kucharki litewskiej, Wincentyny Zawadzkiej-1860 rok. O przyrządzaniu wszelkiego ptactwa domowego i dzkiego.
cytuję:
” kury przeznaczone do gotowania kładą sie zaraz po zarżnięciu do zimnej wody na godzinę, wyjmuja sie potem, otrząsają się trzymając za nogi i kłada do wrzącej wody, z której zaraz się wyjmują dla próby czy pióra daja się snadnie wyrywać, jesli nie, kładą się znów na chwil kilka do wrzatku, póki pióra z łatwością odchodzić niebędą.”
Wyobrażnia pracuje……. kura trzymająca sie za nogi i kładąca do wrzątku!! To mnie smieszy….cóż poradzę. 🙂
antku, genialne
POPŁAKAŁAM SIĘ ZE ŚMIECHU!!!!!
Antku – p. W.Zawadzka jest jedną z moich ulubionych autorek o kucharzeniu. Czytuję ją często i nawet niektóre zwroty zapożyczam (cytryny krojone w talerzyki) Usmiać sie można też przy przepisach na raki i ślimaki i na dziczyznę, co to „bez octu zużywana nie bywa”
Mnie też, antku, mnie też! 🙂
Trochę to makabreska… 😯
Makabreska???
To mały pikuś w porównaniu z tym……Zapamiętałem sobie. 😉
„Przy polskim stole” autorstwa Krystyny Bockenheim.
W opisie zabaw i uczt czasów królów Sasa i Stasia autorka podaje że dobrze były widziane niespodzianki i dowcipne ”koncepty”. Jeden z dowcipnych przepisów zawiera Kalendarz Kruszyńskiego z 1775 roku.
Autor podaje tam przepis na kapłona pieczonego tak, aby sfrunął ze stołu.
Cytuję autorkę:…..” Należy ptaka spoić wódką, oskubać z pierza, ułożyć na ruszcie drewnianym i przyrumienić na ogniu. Polać masłem i dawać na stół.( Tu cytat z kalendarza) „” Gdy się cokolwiek dotknie widelcami, porwie się i skoczy ze stołu, z wielkim podziwieniem gości””. 😯
Kto pierwszy spróbuje? 😉
Antku, to jest dopiero odlot, prawie jak indonezyjska opowiastka Arkadiusza o malpce, niektorzy sie gorsza, inni sa zachwyceni, wez tu znajdz czterech do tej samej gry
Jeszcze coś pamiętam o jakichś małych ptaszkach wyfruwających z pasztetu… 🙁
zgadza sie Doroto, to byl pasztet systemowy i te ptaszki, to byly orzelki bez korony, oj podobno juz pofrunely:)
Jeszcze Wam sprzedam pewien XiX wieczny sposób i udam się w dobrym nastroju „pać”.
Sekret wyjawię, ażeby dzieciom małym bez bólu ząbki wyrosły.
Interesuje??
Taaaaakk!!!!!!!
A więc krótko:
„Weź zaięczego świeżego muzgu, tym kilka razy dziecięciu posmaruy dziąśła, a tym sposobem prędko i lekko dostanie ząbki.”
Proste?
Kiedyś życie było jednak mniej skomplikowane…..
Dobrej nocki!!
Ps. Ciekawe jakim muzgiem smarować na porost zębów w wieku już starszym? 🙂
Jutro dam przepis na cuchnienie z ust!!!
Antek, ten juz mam, daj odwrotny
Roześmiałes mnie do łez…..
Antku i cała reszto (szanownych kulinariuszy),
Te „kładące się” kury pani Zawadzkiej to chyba zwykły rusycyzm przetłumaczony dosłownie.
Ale co ja się tu będę mądrzył jak jakiś głupi….
bez odzewu, chcialem powiedziec, bez oddechu,
spokojnej nocy
Andrzeju Sz.
My to wiiima…. 🙂
Ale jak to się czyta, jak można dać poszaleć wyobrażni!!
Póżno już!!
Tak i ja już łapię się za kostki i kaczym chodem udaję zanurzyć pod wrzątek…..
jak szalec, to szalec, to ja Wam o labadku z makabreska, co go Ludwis XIV mial kaprys zapotrzebowywac od pierwszego dnia kwietnia, do pierwszego sierpnia, co osiem dni,
streszcze tylko, bo poznawo sie robi
” ulaskawieni” klusownicy mieli w zamian za laskawstwo dostarczac labedzie jaja i swiezo wyklute labadki, poradzone przez konowala, jako tajemne panaceum, ktore mialo byc solidnym afrodyzjakiem,
starszym panom w przeddzien intymnych spotkan podawano pieczone labadziadka i jajecznice z nieurodzonych pobratymcow na truflach, dla bardziej uprzywilejowanych powtarzano danie na drugi dzien
„reszta” tutaj:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Labadek1/photo#5165864923812362946
Na studiach, a i jeszcze później, namiętnie grywałam w brydża. Jadło się na ogół coś w rodzaju zimnego bufetu robiąc na to przerwę. Popijało się umiarkowanie, alkohol podnosił jednak ducha współzawodnictwa i pomagał w odważniejszych licytacjach. Od wyjazdu z Polski brydż trafia mi się dość rzadko. Powiedziała mi ostatnio jedna starsza pani z dawnej Persji, która do dziś organizuje brydże co najmniej raz w tygodniu, że teraz gra się tylko cztery rozdania na partię i cztery na robra, nawet jeśli nikt nie uzyska 100 punktów. Czyżby to była prawda?