Chory łakomczuch kończy na marach…
Ten groźnie brzmiący tytuł ma swoje uzasadnienie. A sprowokował mnie do pisania Ludwik Stomma – etnolog, profesor jednego z najgłośniejszych paryskich uniwersytetów. Jest on także znawcą win (zwłaszcza białych) i miłośnikiem niektórych przekąsek.
Ludwik ma rozległe a czasem bardzo oryginalne zainteresowania. I przy tym wielką wiedzę. Czasem korzysta z niej w zaskakujący sposób. Jest np. autorem polskiej części „Leksykonu śmierci wielkich ludzi” pióra Isabel Bricard. Wertując ten tom i czytając uważnie noty napisane przez zaprzyjaźnionego autora, zauważyłem ze zdumieniem, że mnóstwo ludzi umarło przy stole, czasem dławiąc się kością lub ością, a często po prostu z przejedzenia. I w tym momencie pomyślałem, że „Leksykon” jest księgą wielce pożyteczną dla łakomczuchów wszelkiej maści. Może on bowiem posłużyć jako swoiste memento. Jeśli tylko macie taką możliwość, to – proszę – sięgnijcie po to dzieło.
I kolejna książka Stommy wzbudziła moje zdumienie. Jakiś czas temu opublikował on dziełko pt. „Sławnych Polaków Choroby”. Nie byłem jej miłośnikiem do czasu, gdy zrozumiałem, że prawdziwe i urojone nawet stany chorobowe mają niezwykle silny wpływ na charakter, rozwój i karierę osób, których dotyczą. A jeśli do tego osoba taka jest artystą, wodzem czy (nie daj Boże) politykiem lub – co najstraszniejsze – kucharzem, ów wpływ stanu zdrowia pojedynczego człowieka odbija się na całych narodach i społeczeństwach.
Powodzenie pierwszej książki spowodowało napisanie kolejnej. Tym razem Stomma zajął się zdrowiem lub raczej chorobami sławnych ludzi z różnych epok i odległych krajów. Zaczyna od Aleksandra Macedońskiego, który był alkoholikiem i biseksualistą, a jego napady furii przerażały współczesnych. Z książki wynika, że przyczyną ich mógł być tętniak, spowodowany uszkodzeniem mieczem czaszki, doznanym w bitwie nad Granikiem. Ów tętniak zagrażał więc nie tylko życiu Aleksandra, ale niewątpliwie wywarł kolosalny wpływ na losy tak jego własnych poddanych, jak i podbitych narodów.
Zespół Tourette’a – choroba, na jaką cierpiał niewątpliwie Wolfgang Amadeusz Mozart – powodujący tiki, podrygiwania, szybkie a niespodziewane obroty oraz nieoczekiwane i gwałtowne wybuchy śmiechu do dziś słychać w utworach tego genialnego kompozytora. Ale czy hipochondrię Picassa możemy dostrzec na jego obrazach?
Krwawe rezultaty chorób Hitlera, Lenina, Stalina, Berii czy Mao odcierpieć musiała ludzkość na wszystkich niemal kontynentach.
Autor, choć – jak już zaznaczyłem – człowiek wielu talentów i głębokiej wiedzy, nie dałby sobie zapewne rady z wysnuciem daleko idących wniosków zaglądając w karty chorobowe bohaterów, gdyby nie pomoc specjalistów. I właśnie lapidarne komentarze medyczne psychiatry – Agnieszki Beszczyńskiej-Joachimiak, neurologa – Jana Niżnikiewicza i internisty specjalizującego się w chorobach zakaźnych – Marka Prusakowskiego stanowią o wartości tej książki. Szkoda tylko, że nie każda karta choroby opatrzona jest lekarską opinią. Zabrakło mi ich zwłaszcza w przypadku Marksa, Himmlera, Rasputina i Geronimo.
I to by było wszystko na dziś. Uprzedzając zarzuty, że dzisiejszy felieton ma dość luźny związek z głównym tematem naszego blogu pragnę dodać, że aby jeść i smakować życie, uczestniczyć w towarzyskich spotkaniach przy stole – trzeba żyć. Zdrowo żyć. A lektura opisanych wyżej książek może nam pomóc w unikaniu przeszkód i raf stojących na drodze naszego życia.
Komentarze
Drogi Piotrze !
My nie jestesmy lakomczuchy tylko smakosze i dlatego czym jest muzyka dla uszu, tym jedzenie dla caloksztaltu czlowieka. To nie muzyka lagodzi obyczaje tylko dobra kuchnia. Skoro piszesz o tylu slawnych a niestety czasami makabrycznych ludziach wspomnij o tysiacach przykladow kiedy poprzez zoladek trafiano do serca ale niestety czasami wysylano na tamten swiat.
Wspomniales o Stalinie. Chyba niewielu wie, ze on mieszkal w Wiedniu w pensjonacie ktory do dzis znajduje sie niedaleko letniej cesarskiej rezydencji Schönbrunn i byl znanym amatorem okolicznych heurigerow. To byly czasy po rewolucji 1905 roku i plotki mowia, ze maz ow bawil w Wiedniu na szkoleniu. Szkolenie prowadzily znane sluzby Najjasniejszego Pana w wiadomych celach. Podobno to byla przyczyna, ze po Drugiej Wojnie Swiatowej wlasnie Stalin byl zwolennikiem neutralnosci Austrii i pozostawienia jej jaka niepodzielonego kraju.
Jesli dalej bedziemy drazyc historie, wspomna, ze urodzony w Bonn i wiedenczyk z wyboru, Beethoven znany byl z dlugich wedrowek w celu zwiedzaniu okolicznych heurigerow. O tym bardziej fachowo moglaby napewno napisac Dorota z sasiedztwa.
Ponadto, podobno Napoleon przegral Waterloo ze wzgledu na sniadanie ktore mu zaszkodzilo. Potem okazalo sie, ze on mial raka zoladka.
Na koncu zas prosze nie zapominac, ze to wlasnie Kongrs Wiedenski ustanowil na kilkadziesiat lat pokoj w Europie. Znany byl Kongres nie tylko z tancow ale ze znakomitej kuchni wiedenskiej.
Dla kompletu warto poswiecic uwage ludziom ktorzy probowali potrawy zanim ladowaly na panskim stole. Ciekaw jestem ilu biedakow przyplaciolo to zyciem.
Nie otrzymalem od Ciebie odpowiedzi czy wolno mi opublikowac w twoim blogu tajemnic pokju w Palestynie i czy mam napisac dlaczego moj samochodzik jest modelem Nazareti egzemplarz numer 2. Zapewnia Cie, ze kazda wiadomosc wywola potezny skandal na miedzynarodowa skale.
Pieknego dnia zycze jako, ze dzisiaj, o godzinie 14.00 bedzie rozdawana kielbasa wyborcza na parkingu przed moim domem.
Ale o tym potem
Pan Lulek
Lulku Drogi czy raczej Panie Lulku,
Ty nie musisz nikogo prosić o pozwolenie. A ja nie jestem cenzorem, zwłaszcza przyjaciół. Pisz, bo wiem, że Twoje wpisy bawią, uczą i szalenie ekscytują nas wszystkich. Moja prośba sprzed paru miesięcy dotyczyła tylko tego, by nie zamieniać naszego blogu w forum dyskusji o bieżącej polskiej polityce. I tyle!
Najpierw felieton Piotra, potem kolejny list Pana Lulka wprawiły mnie od rana w doskonały humor. Też jestem fanką L.Stommy, chociaż wolę go czytać, niż słuchać – nie ma tego błysku gawędziarza – erudyty kiedy występuje pubhlicznie, a z jakim świetnie pisze. Nawet kiedyś myślałam sobie, że ciężki żywot muszą mieć jego studenci słuchający wykładu. Być może w prywatnym gronie bywa równie czarujący, jak w tekstach pisanych. A co do Wielkich i ich przypadłości – to równie ważna jest kultura, z jakiej się wywodzą. Europejczycy kręcą nosem na okrucieństwo Mao, biorącego sobie do łóżka kilkuletnie dziewczyny. Nic bardziej błędnego – ojcowie owych dziewczątek byli uszczęśliwieni, a niektórzy posuwali się nawet do morderstwa, byle Przywódca raczył z ich córci skorzystać. Nie jest to niczym zdrożnym w starej chińskiej kulturze. Bokassa uprawiał ludożerstwo ? A cóż w tym dziwnego? Jego dziadowie też to robili, aby nabrać sił witalnych od młodych, silnych wojowników. Nasza kultura podsyłana na inne kontynenty jest zaledwie pozłotką na starych podkładach.
Sławkowy reportaż obejrzałam z sentymentem zrozumiałym. Pan Lulek pyszni się swoja pierzyną w sposób wręcz nieprzyzwoity na dodatek imputując biednej Pyrze, że zna się tylko na pierzynach i w sprawach ważnych ma dziób trzymać. Ma, piekielnik, szczęście, że tak daleko, bo bym policzyła resztę włosów metodą pojedynczego odkładania na stolik.
A ja tak jeszcze o ceviche. Dorsz i cos co po Angielsku nazywa sie monkfish sie tez nadaja. Moj cudowny malzonek dodaje szalotke i swieza kolendre. tylko obie te ryby musz dosc dlugo lezec w zalewie zanim sa gotowe.
Ja swoją mini pierzynką (przez skromność i mini gabaryty) się nie pochwaliłem . Odkąd śpię z pierzynką pod głową sen mam znacznie przyjemniejszy i w nocy nie muszę szukać poduszki po pokoju. Pierze poznańskie doskonałe i fachowcy od pierzyn też.
Pyro wielkie dzięki 🙂
Spójrz, Pyro! Czegokolwiek byś nie napisała masz podziękowania za pierzyny- i jak można zwątpić w to, ze jesteś pierzynową specjalistką?
Ja też myślę dziś o pierzynce… z camemberta na jakiejś pachnącej zapiekance. Dziś oglądamy wraz z sąsiadem wieczorem telewizję ( zaiste wyjątek… ” Twierdza szyfrów”, na koniec rytualnie jęczymy i narzekamy- kto to widział takie krótkie odcinki…), więc także wspólna kolacja. Byle gorąca!
do stu zdechlych lipieni, dzis znowu mi wcina wpisy, juz dwa poszly w kosmos
Co tam wpisy, mnie wcina na zmiane internet i intranet. Generalnie pracowac sie za bardzo nie da.
Mam takia teorie, ze pewnego dnia internauci nie wytrzymaja i zacznie sie fala mordow na dostawcach internetu.
Na pocieszenie chyba sobie ciasto czekoladowe z malinami na deser upieke.
Sławku
Lipienie łowione w Białce albo Dunajcu w miejscu gdzie teraz jest zalew . Pieczone w foli i pachnące ziołami. Wieczór zapada i pobliskie krzaki oświetlone księżycem i dogasającym ogniskiem. Czy to się jeszcze powtórzy?
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Mis2/Gory_i_nie_tylko/—_0042.jpg
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Mis2/Gory_i_nie_tylko/—_0042.jpg
Coś się żle kopiuje i trzeba wejść i ręcznie 🙁
Właśnie pod redakcyjną notką żałobną pożegnałam Wl.Kopalińskiego i od siebie. Tu tylko powrtórzę – żal.
Ja mam kłopot z Pana stroną. Musiałem zmieniać dysk, przepadły mi wszystkie loginy, hasła, nie mogę się teraz dostać do Pana instrukcji.
A chciałem zobaczyć, czy czegoś nie ma na temat dodatków do mojej ulubionej potrawy: kalafior zapiekany pod beszamelem. Robiłem już z pieczarkami, z żółtym serem, a teraz kombinuję jak koń pod górę, z czym jeszcze można zrobić? Pzdr
Torlin – z resztkami pieczeni w kostkę, z orzechami włoskimi, z parówkami (dobrymi) w plasterki krojonymi, a wyjątkowo smacznie wypada taka zapiekanka z grzybkami, co to po łąkąch i przy ścireżkach rosną -podróżniczki (czasem w tzw Z”czarcich kołach”) ścinamy samę kapelusiki, twardy trzonek do niuczego sie nie nadaje. Wydaje mi się, że ich nazwa botaniczna, to twardzioszek. W odóle nadają się świetnie do sosów.
melduje poslusznie, ze Mis nie odbiera, a chcialem Go przepytac na okolicznosc lipieni, link nie dziala
ach te ryby,
ceviche, lubie najbardziej z niedocenianej makreli, robie tez z okonia morskiego, czerwonego i bialego tunczyka, tudziez z lotte ( zabnica? ), jedyny warunek, wyjatkowa swiezosc, cytruna w duzych ilosciach ziarna kolendry i pieprzu, pare piorek czerwonej cebuli i dobra oliwa, mnie smakuje juz po pol godzinie w lodowce, innym po paru godzinach
nerw mi pusci za chwile, stukam jak glupi i tylko co trzecie przechodzi
Dziekuje za zgode i w dalszym ciagu mam obiekcje czy ujawnic obie tajemnice nie wpadajac przypadkiem w polityke.
Nie czekam jednak na okres powyborczy bo wtedy wszycy, niezaleznie od wyniku, beda zgodnie wrzeszczec. O rany cosmy wybrali.
Zaczne jednak od bardziej bezpiecznego tematu samochodu Nazareti nie wtracajac zbednych komentarzy.
Byl kiedys kierowca wyscigowy ktory nazywal sie Ayrton Senna. Urodzil sie w Brazylii i przez pewien okres czasu sadzil, ze jest brazylijskiego pochodzenia. Nie wiadomo dlaczego nagle zapalal sentymentem do wegierskiego kraju. Byc moze smakowaly mu tamtejsze wina albo gulasz albo jakac wegierska pieknosc zawojowala serce mistrza. Faktem jest, ze regularnie wygrywal na torze Ungaro Ring a przy okazji osobisie dokonal otwarcia jakiegos przedstawicielstwa samochodowego. Jakiego nie ujawnie aby nie robic nieplatnej, pozbawionej tantiem reklamy. Wegrzy od razu uznali go za rodaka. Od tej chwili byl Wegren a podobno niektorzy doszukali sie nawet jego wegierskich przodkow. Los byl jednak nielaskawy i mistrz zszedl byl tragicznie z tego swiata. W najwyzszych kregach niebianskich, najwyzsze gramium zadecydowalo, ze jako mistrz nad mistrze ma pojsc do nieba razem ze swoim samochodem. Nie wspomne, ze decydujacy glos w debacie mial Kardynal Mindcenty. Ten wegierski oczywiscie, ktory po roku 1956 mieszkal wiele lat w amerykanskiej ambasadzie w Budapeszcie, potem przeniosl sie do Austrii gdzie po smierci zostal pochowany w katedrze w miejscowosci Maracell. Tej samej, gdzie ostatnio bawil papierz Benedykt XVI. Zabrali zatem mistrza wraz z samochodem prosto do nieba. Samochod poszedl do warsztatu do odbudowy a mistrz zostal wezwany przez Swietego Piotra na rozmowe. Swiety Piotr oznajmil Sennie, ze jako wierny rzymski katolik otrzymal prawo zamieszkania w niebie i poslugiwania sie swoim odbudowanym samochodem. Dodal przy tym, ze dla bezpieczenstwa niebianskiego wprowadzono zakaz przekraczanie predkosci 80 kilometrow na godzine. Zakaz o tyle zbedny, ze wszystkie pojazdy zostaly tak wyregulowane, ze nie sa w stanie przekroczyc dozwolonej predkosci. Na zakonczenie pokazal mu przez niebianskie okno parking po drugiej stwonie ulicy gdzie stal jak spod igly odremontowany samochodzik.
Mistrz wyszedl przed palac i usilowal przejsc na druga strone ulicy. Nagle z lewa z predkoscie chyba ponad 300 kilometrow na godzine przemknal mu przed nosem samochod – bolid. Ledwo uskoczyl na chodnik. Uspokoil sie i usilowal dojsc do swojego samochodu. A tu jeszcze raz tym razem to samo tylko z drugej strony i jeszcze predzaj. Caly w potach wrocil do Swietego Piotra i mowi o co chodzi. Ktos widocznie lamie niebianskie reguly. Swiety Piotr usmiechal sie z wyrozumialoscia i powiedzia te slowa. Synu, nie zapominaj, ze w tym interesie ja nie jestam wlascicielem tylko zarzadca, a to cos widzial. to po prostu syn szefa jezdzi swoim Nazareti.
Zapomnialem o calej histrii ktora byla tylko snem. Po pewnym czasie w drodze wyjatku przespalem cala noc albo mi sie wydawalo. ze ja przespalem. Przez sen powiedzialem Swietemu Piotrowi, ze ja mam tylko malenkiego Forda Ka a i mnie przydalby sie taki Nazareti. I usnalem. Przez sen uslyszalem cos co nie bylo komplemente. Chodzilo o to, ze jak chce miec Nazareti to powinienem wyjsc na parking i wlozyc kluczyk do stacyjki. Po dluzszej podrozy samochod byl brudny jak nieboskie stworzenie i nastepnego dnia mial byc umyty. Wstalem, wdzialem szlafrok, poszedlem do samochodu i wlozylem kluczyk do stacyjki. U nas nie kradna takich samochodow jak moj. Zapotrzebowanie dotyczy innych marek, wielkosci i wartosci.
Spalem jak susel. Rano na wszelki wypadek umylem zeby, wzialem prysznic i wyjrzalem na parking. Samochodzik stal na miejscu tylko jakby w innej pozycji. Umyty, wypolerowany. Slowem klasa. Zagladam do srodka a tu prawie wszystko jak dawniej. Tyle, ze z prawej strony na desce rozdzielczej etykietka w kolorze nadwozia a na niej napis Nazareti. Na prawym siedzeniu kartka z napisem: prosze przeczytac dzisiejsza poczte internetowa. Wrocilem do mieszkania, wypilem kielicha na rozszerzenie szarych komorek. Wlaczem komputer a tam stoi jak wol. Instrukcja obslugi samochodu Nazareti egzemplarz nr. 2. Przeczytalem i zdebialem. Szczegolow nie beda przytaczal zeby nie nudzic. Powiem tylko, ze normalnie jezdzi on na paliwie 95 oktanow. Mozna dodawac paliwa biologiczne w dowolnej ilosci ale uzupelniac benzyna 100 oktanowa. Prawdziwe zalety uzyskuje sie po zastosowaniu mieszanki pod nazwa Duch Swiety. Mieszanke te bezlatnie mozna uzyskiwac w Europie w Polsce w wydzielonej stacji benzynowej w Gnieznie obslugiwanej przez osobe noszaca nazwisko Wielgus. Druga jest stacja benzynowa w Mariacell obslugiwana przez innego o nazwisku Kren. Ponadto jeszcze inne informacje. Tylko dla dopuszczonych do wiedzy poufnej. Na koncu komentarz. Jazda pod wlywem alkoholu moze prowadzic do nieobliczalnych nastepstw. Od tego momentu bierze sie moja choroba abstynencka.
Jak wiecie podczas Zjazdu jakis czlowiek dobrej woli uszkodzil mi przedni zderzak przy pomocy haka holowniczego. Doturlalem sie do domu gubiac po drodze kilka razy droge. Zostwilem samochod na parkingu i zapomnialem zabrac kluczyka. Bylo kilka minut przed polnoca. Rano poszedlem zabaczyc rozmiar szkod i zameldowac sie w warsztacie. Ku mojemu zdumieniu samochodzik byl wyreperowany i umyty, na siedzeniu kierowcy kartka nastepujacej tresci. Nie parkuj za idiotami ktorzy maja na zderzaku hak holowniczy zamiast przyczepy. A dalej. Konsekwencje w stosunku do sprawcy wyciagniemy we wlasnym zakresie.
No i powiedzcie jak tu nie wierzyc w prorocze sny.
Tyle na dzisiaj. Ide na kielbase wyborcza o ktorej potem napisze.
Przepraszam za rozwleklosc
Pan Lulek
Slawus, wbij tylko:
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Mis2/Gory_i_nie_tylko/
to zobaczysz fotke w prawym gornym rogu.
Sławku,
tu kopia tego zdjęcie z lipieniem:
http://aszyszkiewicz.data.slu.se/lipienie/
OK, poszlam na latwizne i mam przygotowane:
w zamrazalniku – 4 kg pielmieni ekologicznych, sprzedzawczyni Ola Litwinka twierdzi, ze swietne, nowe, lody plombir..
w lodowce: duza miska surowki ze swiezo ukiszonej kapusty, bardzo dobra kielbasa do rozgrzania, zamiast zapowiadanego lososia (nie chcialo mi sie isc do drugiego sklepu) – to dla Macka – cukrzyka, takze duzy worek marchwi na sok, do umycia w czterech wodach.
w piecu: na blasze jarzyny umyte w czterech wodach, do zagrylowania: papryka, cukinie, cebula i pieczraaki.
Na stoliku kawowym – cukierki „Miszka kosolapyj” – marzenie kazdego radzieckiego dziecka.
Dokupic mleko i maslo.
Pozmieniac reczniki w lazience, dac nowe mydlo.
Zascielic lozko jak tylko Kot M sie zbudzi.
Jak spiewano w amrykanskim wodewilu przed wojna:
Buns in the oven,
babies in the bath.
Trzymajcie kciuki aby starczylo mi krzesel.
.
Poradziliśmy sobie i rozmowa telefoniczna ze Sławkiem była. Słychać było normalnie. Łączność działa.
Acha, łączność działa i ja działam. Właśnie odebrałam w sklepiku 3 kg podgrzybków, które mój Pan Jurek kupił dla mnie na giełdzie. Plan taki : przebrać i wyczyścić grzyby, duże pokroić na suszenie, małe przeznaczyć do duszenia i zamarynować 1-2 słoiczki.
Wyciągnąć maszynkę do mięsa i zmielić 2 kg kupionej dzisiaj łopatki. Mięsa podzielić, popakować, zamrozić (ryby już sa w zamrażalniku – pstrągi, panga i halibut – tusza.
Więc trudno – bawcie się dobrze beze mnie. Ja się odezwę rano, skoro świt ok 9.00. Pa
Dobry wieczór
Nawet nie spodziewałem się, że blog jest tak czytany. Dziś przyjechała córcia z Wrocławia – cmok, cmok a potem pyta:No tatuś a gdzie masz śledzie? Osłupiałem i odpowiadam pytaniem: Mańciu a skąd Ty wiesz o moich śledziach? A ona na to: Jak to skąd? Z bloga Piotra Adamczewskiego – czytuję sobie wieczorami. Przyznam, że mnie zaskoczyła, bo zwykle dystans okazuje wobec moich pasji i zainteresowań. Może to zasługa „Kuchni dla singli” z dedykacją Basi? Zresztą czy to ważne. Ważne, że czyta i może uda mi się ją namówić na pierwszy komentarz. Ma wiele do powiedzenia i ładnie pisze, tylko trochę nieśmiała jest.
Ps. Śledzie zjedzone, studentki mają niezły apetyt.
Pozdrawiam
Przepis dla Torlina (dawno nie widzianego na blogu):
Kalfior pod beszamelem
(6 porcji) 2 kalafiory lub 2 różyczki brokułów albo 1 kg fasoli szparagowej (może też być 1 kg brukselki lub 1 kg szparagów); na sos: 3 łyżki masła, 3 łyżki mąki, 3 szklanki mleka, sól, pieprz, gałka muszkatołowa do smaku, szklanka tartego ostrego żółtego sera
1. Ugotuj wybrane warzywo w posolonej i jeśli trzeba ocukrzonej wodzie (nie powinno być byt miękkie). Odcedź na durszlaku. 2. Przygotuj beszamel: do rozgrzanego masła dodaj mąkę, a kiedy spieni się i zbieleje, wlej mleko i gotuj, cały czas mieszając. Gdyby utworzyły się grudki, rozbij je mikserem. Pod koniec gotowania dopraw sos solą, pieprzem i gałką muszkatołową. 3. W płaskim naczyniu do zapiekania poukładaj jarzynę, zalej ją beszamelem, a wierzch obficie posyp tartym serem. Zapiekaj, aż ser zacznie się rumienić, czyli co najmniej 20 minut.
Smacznego. I czekamy na kolejne wpisy. A kłopoty z witryna i loginem można zlikwidować komunikujac się z wydawnictwem Nowy Świat czyli http://www.nowy-swiat.pl
Karty zostaly rzucone, kielbasa wyborcza rozdana.
Uroczystosc przekazania kluczy do nowego domu zakonczona. Wielu prominentow, krotkie rzeczowe przemowienia. Pogoda nie cesarska tylko papieska. Wszysto tonelo w deszczu. Cale szczescie, ze pomieszczenia gospodarcze byly wolne. Orkiestra zajela pomieszczenie gdzie beda staly pojemniki na smiecie. Pozostala czesc publicznosci w rowerowi lub pod parasolami. Wszystko wybudowane z wyprzedzeniem bo niedlugo rozpoczna budowe nastepnego domu i pomieszczenia gospodarcze zbudowano z zapasem. Zabralem swoj rodzinny parasol ktory pozostawila po urlopie moja wnuczka. Na biednych nie trafilo, moze sobie kupic nowy. Jedzenie proste, chlopskie. Parowki z chrzanem i musztarda. Do picia co dusza zapragnie ale zadnych mocnych trunkow. Odegrano hymn Burgenlandii. Chyba nie wszyscy wiedza, ze kazdy kraj ma wlasny hymn. Republika ma hymn oddzielny grany podczas uroczystosci calorepublikanskich jak mecze pilki noznej, pogrzeby dostojnikow panstwowych, powitania glow obcych panstw itp. Czasami graja dwa hymny. Najpierw hymn panstwowy czyli republiki a potem hymn odpowiedniego kraju. Trzeba stac w zasadniczej postawie, oficerowie salutuja a sztandary sa pochylone. Ceremonia jest skomplikowana i nikt naprawde jej nie zna.
Po odegraniu krajowego hymnu krotka mowe trzymal burmistrz spod parasola. Jedyna nowosc to fakt, ze budynek dawnej szkoly ludowej bedzie przeznaczony na dom spotkan na przyklad mlodziezy lub emerytow. Kawal kosci do zgryzienia dla nowej rady gminnej ktora wybieramy w niedziele. Co sie tyczy parasola mam doswiadczenie, ze jak tylko mam duzy parasol i pada deszcz to napewno znajdzie sie ladna pani ktora chetnie skorzysta z chwilowego schronienia. Tak bylo i tym razem. Parasol moj ogromny. Najwiekszy chyba kaliber. Pod ten parasol smyknela natychmiast piekna pani. Nie rozumiem tylko po co przypetalo sie jeszcze dwu panow z ktorych jeden okazal sie byc jej mezem. Pani popatrzala na mnie nieco filuternie i zapytala czy ja sobie przypominam. Sklerozy nie chcialem okazywac i zaczalem sie platac w zeznaniach. Wtedy ona powiedziala mi ze nic dziwnego bo on wtedy byla blondynka. Zrobilem remanent wszystkich znanych mi ostatnio blondynek i nic. Ten pan, nie wiadomo z jakiego powodu jej maz, zrobil nieco zdziwiona mine a ona wyjasnila nam, ze przed dwoma laty byla w szpitalu w Güssing przy zabiegu kiedy wyciagali mnie z czterodniowego sztucznego snu w sali reanimacyjnej. Wtedy sobie przypomnialem, ze ona byla ta anielica blond kiedy w niebie witali mnie Swiety Piotr, wyjatkowo bez brody, i komitet powitalny skladajacy sie z kilku aniolow i anielic na bialo ale bez skrzydel. Musialo byc ze mna niezbyt dobrze skoro trzymali mnie cztery dni w uspieniu a potem wywlekali z tego spani in corpore.
Plotkowalismy co nieco potem schronilismy sie pod dach rowerowni. Na temat wyborow nie bylo ani slowa. Tu walczy sie programami a nie skacze sobie do oczu.
Jutro dzien jak co dzien. Ogrodu nie trzeba podlewac a w wyborach startuja trzy partie. Wystawili jako kandydatow na burmistrza jedna pania i dwu panow. Zobaczymy, wybierzemy i narzekac nie bedziemy
Spokojnego wieczoru
Pan Lulek
Lulek, nie wiem, jak to nazwac, ale mam wrazenie, ze czasem Cie nie chytam
dla precyzji, wyjatkowo sympatycznie nie chytaml
Bylo nie najgorzej – siedem osob plus pies, 5-miesieczny pekinczyk imieniem Jackie, chociaz pewnie Dzaki. Kot M. byl wsciekly bo zamkniety w sypialni. Najpierw sie awanturowal, ale zachowal pelna dyskrecje, kiedy uslyszal szczekanie. Kot P. kiblowal u E.
Pelen zachwyt nad jedzeniem, wypalilam trzy paierosy.
Zosia do mnie: a teraz musisz troche schudnac. Dzizaz! od kiedy prosty lud ma takie pomysly?
Zadzwonila Renata aby sie podzielic wymyslonym przez siebie haslem wyborczym: „Dowal Sabie. Daj glos!”
Witajcie w ten piękny piątkowy wieczór!
Przyszła i moja pora wieczornego czytania.
Dziękuję Panu Piotrowi i Sławkowi za „sewiczowe” rady.
Wasze dobre wrażenia są dodatkowym bodżcem dla dokonania własnych prób. Obiecuję że spróbuje, o efektach poinformuję.
Odbyłem już rozmowę z koleżanką z Kanady ( taka ona kanadyjka jak Alicja..:). Ja i ona korzystam ze Skypa. Dzwonimy też do Stanów i Niemiec. Jakośc jest OK! I to za darmo! I obywa się bez różnych dodatkowych urządzeń. To informacje dla Misia. Jeśli nie znasz Skypa, popatrz na ich stronę.
wydaje sie mnie, ze mialem podobny, niech bedzie syndrom z Arkadiuszem, pojawia sie wiec kwestia, czy, to tylko dziwni ludzie, co to pija dziwne alkohole, czy, tez zrozumialosc jest niedostepna?
oczywiscie, pije do Lulka, jesli jeszcze pije, podobno zaslabl, wiec sie nienachalniam
ok, nabeltalem, ide nadrobic nieprzespane
Znam skypa od czasu gdy pojawiła sie możliwość dzwonienia przez internet. Lubię telefon na kabelku z normalną słuchawką.
Wszystko po staremu tylko przez internet. Większość ze znajomych nie może przez Skypa ,a telefony zwykłe ma . Wygoda dla nich a tanio dla mnie.
Coś porwało mi tą pisaninę…. Poszła część.
Link do skypa-
http://www.skype.com/intl/pl/helloagain.html
Kto nie zna- polecam.
Wieczór w domu.
Jutro skoro świt jedziemy na wieś. Są grzyby! Żona już z koszykiem w dłoni….
Ja zabieram kosę spalinową. Będę kosił.
Trawe.
Podrodze odwiedzimy, jak zawsze, targi w Stanisławowie i Łochowie.
Kupić jajka prosto od kury, warzywa, małą cebulkę – lubię taką duszoną w całości na jakichś wołowych kościoochłapach. Może polędwicę wołową. W Wawie jest nieprzyzwoicie droga, nawet 70 zet. Tam połowę tego.
Pyszny,świeży i pachnący chlebem chleb z piekarni GS Miedzna.
Będzie pięknie…
Z Heleną dzielę radość, że się udało. U nas partia rządząca reklamuje się na bilbordach hasłem : Skutecznie i uczciwie. Ładny skrót…..
Niech się spełni.
Mańci pierwszego wpisu!!
Panu Lulkowi proroczych snów!
Sławkowi -dobrej nocy ! Zdjęcia są debeściarskie !
Wszystkim wszystkiego na cały łykend!!
moze, tom razom sie uda? w Brazylii robia malego krokodyla identycznie, jak te ryby z cytryna, podobno rarytas, mam wiesci ze zrodla
gdyby, komus w porywie trendu opieki nad lichota, przyszlo do glowy, to mam gadule, do wykorzystania na skypie, cynk: arc 14121,
Antku, jesli twierdzisz, ze mozna w Polandlandzie trafic cos, co chocby z daleka przypomina jadalna wolowine, zeby juz nie zanudzac o porzadnej poledwicy, to biore Cie za Dojsciowca, Szczesciarza, podobno jest Gosc, niestety nazwisko zapomnialem, ktory od paru lat, na zasadzie hobby, usiluje odtworzyc stado podstawowe, musi Go byc stac, mnie do tej pory, mimo intesywnych wysilkow i zaciagnietego na okolicznosc kredytu, nie udalo sie zjesc w tej branzy nic jadalnego, pewniem z tych statystycznych niefarciarzy?
Dobra wolowina nigdy nie byla czescia polskiej tradycjii kulinarnej, moze tu ten hak? trzeba najsampierw sie nauczyc, potem juz z gorki
Do Misia:
Słuchawki z mikrofonikiem też są na kabelku i nie trzeba ich ręką przytrzymywać.
Mało osób korzysta ze Skypa, a szkoda, to świetne i bezpłatne urządzenie, można rozmawiać w kilka osób jednocześnie.
Slaweczku,
A w Brazylii to nie aligatory przypadkiem ? A „crocs” wszedzie poza Amerykami ? Probowalem takie i w srednim wieku, i „klajniaki”, zachwalali, ze jak kura. Guzik prawda. Podeszwa jest podeszwa. Swego czasu byla moda plesc o proteinie, witaminach, „dla sportowcow” itd, wszystko dla snobow.
Bo polską wolowinę produkuje się w sposób następujący :
bierze się krowę, karmi, poi i doi.
Trwa to ileś lat, aż ta krowa już nie chce, czy nie może dawać mleka – jestvstara,wybiegana po łąkach, zaniedbana. Powyciągane cycki bolą ją od dojenia. W wolnym od dojenia czasie krowa owa cieli się kilka razy – stąd biorą się nowe krowy .I kiedy ta krowa ma dość, włościanin ją sprzedaje na mięsko. I z niej to jest pyszna, polska, wołowinka. Ta o której piszesz.Ta która rozrzewnia Twe oczy…
A teraz spadam.
O szóstej wyjazd.
Kochani,
Dawno nie bylam na stronie bo ganiani mnie po delegacjach.
Towarzystwo mi sie zapowiedzialo na Dzien Dziekczynienia tutaj w Kanadzie. Pogoda jest boska okolo 25 stopni, wiec wymyslilam indyka z grila/BBQ. Kto ma sprawdzony przepis? Blagam o pomoc!!!
Buzienka.
Witam w chłodną ale słoneczną sobotę. Wczoraj odwaliłam co miałam do zrobienia – i padłam, jak kawka. O 10.0 wieczorem przywitałam się już z poduszką Dziwiłam się wczoraj, że trzy kilogramy grzybów zajęły cały, wielki karton. Teraz się już nie dziwię. One były zebrane tydzień za późno! Nieźle przesuszone nie mówiąc już o tym, że żaden nie był nienaruszony – co prawda bez czerwii ale solidnie poogryzane przez slimaki. Z trudem wybrałam najmniejsze i najładniejsze do duszenia, całą resztę muszę suszyć. Suszu będę miała na dwa lata. Teraz nad piecykiem na listewkach zamocowanych do wyciągu wisi 10 sznurków grzybowych. Marynować nie mam czego. Nie powiem, że całkiem szkoda było niemałych wcale pieniędzy, ale… Nie wie ktoś może gdzie nam zginęłą Alicja z geologiem? Wyjechali chyba od Alsy, a ja dalej nie wiem na kiedy oną ucztę poznańską szykować. Poniedziałek ? Wtorek? nie takie to obojętne kiedy trzeba coś rozmrozić, coś zamarynować, coś upiec.Antku (cały czas mam wyrzuty sumienia za tę Azję za Wisłą. Daruj już mi, proszę) Polędwicę wołową w ilości hurtowej i za niewysoką cenę kupiłam kiedyś pod koniec stanu wojennego w Otorowie. Był tam sklep mięsny prowadzony przez pobliski PGR, a my, 4 osoby, pojechaliśmy na zakupy muzealne do SS Urszulanek rezydujących opodal. Kartki na mięso każdy z nas właśnie rano wyfasował w firmie i mieliśmy je przy sobie. Przed sklepem stała potężna kolejka , w sklepie na hakach wisiało kilkanaście pięknych polędwic, Zapytaliśmy kolejki grzecznie, czy możemy kupić. Odpowiedzieli, że czekają na towar. A te polędwice? „Pani, a kto na takie drogie g-no kartki da? Niech se sami zeżrą” No i wykupiliśmy wszystkie. Sprzedawczyni była taka uradowana, że nawet kartek nam nie powycinała. Dostaliśmy za peiniądze wyłącznie, jak na zgniłym zachodzie! Podzieliliśmy się oczywiście z innymi ale bez przesady – 3 przywiozłam do domu i ucztowaliśmy, że hej! Od tej pory nie jadłam takich turnedos – podaję przepis dla tych, którzy taką polędwicę kupią.
Turnewdos w boczku z owocami\
Środkowa część polędwicy wołowej (po odkrojeniu główki i kilki na strogonowa) – ukroić po grubym plastrze na osobę (ok 4-5 cm) rozgnieść pięścią – nie tłuczkiem. Zamarynować w kilku łyżkach oliwy, czerwonego wina z rozgniecionym ząbkiem czosnku na kilka godzin. Każdy kawałek polędwicy po wyciągnięciu z marynaty owinąć po obwodzie cienkim, długim paskiem boczku wędzonego (ew. wędzonej słoniny), posypać pieprzem, ugrylować bądź usmażyć po ok 6 min z każdej strony Po zdjęciu z patelni zdjąc przyrumieniony boczek i taką rumianą bransoletkę położyć obok mięsa, posolić, na pozostałej na patelni oliwie przysmażyć brzoskwinie w połówkach (moga być z puszki), kilka owoców winogron, ćwiartki jabłek opruszone majerankiem. Owoce ułożyć przy mięsie jako garnitur. Pycha, polecam.
Lena, czy w Kanadzie jeszcze pakuja gdzies zakupy zywnosciowe w takie sztywne brazowe worki (jakie czesto widzi sie na amerykanskich fikmach)?
Otoz najlepszy przepis na indyka jaki mialam pochodzi od mojego zagubionego przyjaciela Richarda Wanderera.
Richard nasaczal taki worek stopionym maslem, wkladal do niego sprawionego, nadzianego indyka, otwarty koniec worka starannie zwijal i zaciskal zaszczepkami do papieru (wylecialo mi polskie slowo, ale chodzi o paper clips) i fiu! – do pieca na ile tam godzin. Takiego indyka nie trzeba podlewac. gdyz smaxczna para w worku robi to za ciebie.
Na pol godziny przed wyjeciem indyka z pieca, worek trzeba bardzo ostroznie przekroic u gory i nbrzego poodwijac, aby indyk ladnie sie zarumienil.
Happy Thanksgiving. Kocham swieto Dziekkczynienia, zawsze obchodone w domu moich Rodzicow ( kiedyi ndziej obchodzone w USA) . Dziekowalismy przy stole za to ze zyjemy w kraju wolmym i demokratycznym, gdzie kazdy sen moze sie ziscic. I ze mamy co jesc i ze jestesmy zdrowi i mlodzi.. I zawsze byl indyk, choc nikt chyba w moim domu za indykiem nie przepadal.
Dzień dobry!
Szlajaliśmy sie po Sudetach, odwiedziliśmy moje Bartniki, Złoty Stok ponownie, a potem via Lądek i Stronie do mojej koleżanki z czasów pradawnych szkolnych do Starego Gierałtowa. Po drodze sporo znajomych, a jakże. Wczoraj wróciliśmy do Alsy, nie załatwiła pogody, chłodno i mgła, ale podobno ma się podnieść i ma być słonecznie.
Dzisiaj w planie zjazd, tym razem Jerza roku geologicznego. Z paroma osobami nie widzieliśmy się od ’76 roku. Przydałaby się jakaś błyskawiczna odnowa biologoczna!!! Ustalone zostało, że na Pomorze wracamy we wtorek, więc droga Pyro, spodziewaj nas się wtorkowo. Zadzwonię we wtorek przed wyjazdem od Alicji-Alsy, że wyjeżdżamy, to sobie skalkulujemy czas. Napisz do mnie adres (na gmail pocztę), bo mam tylko Twój telefon, nie stanę nad Maltą i nie zacznę Cię wywoływać 🙂
Po raz pierwszy od 25 lat nie będziemy obchodzić Thanksgiving w Kanadzie, a we Wrocławiu, może słusznie. W poniedziałek nam minie 25 lat w Kingston, same rocznice podczas tego wyjazdu! Leno i Aniu Z. pięknego weekendu życzę i udanego indora! Alsa usiłowała coś zasugerować, że może w takim razie jakiegoś indyka bym upiekła… no też coś! Na wakacjach jestem!Poniedziałek zostawiam sobie na Wrocław, bo przecież póki co byłam dopiero na Rynku i w okolicach, a gdzie reszta?!
Chciałam zauważyć, że wszyscy tutaj (gdzie nie zajedziemy) smarkają, prychają , kaszlą i są chorzy, chodzą poubierani jak na mój gust za ciepło i to jest przyczyna tych przeziębień chyba. Jerzor właśnie w krótkich portkach poleciał na przebieżkę (po kaszankę zresztą), a ja już zdążyłam „półnago”, jak Alsa się wyraziła, być na podwórku, a oni wszyscy nic, ino „a ubierz kurtkę, a szalik, a sweter…”. Nikt w tym kraju nie jest zahartowany czy co?!
Pozdrawiam wszystkich serdecznie, wredoty jesteście okropne, bo wpisów tyle, że nie nadążam z czytaniem.
Heleno,
brązowych toreb nie znam, ale są specjalne worki plastikowe, działają tak, jak opisujesz.
O, i mój poprzedni wpis czeka na akceptację, psiakość!
Pyro
Suszu grzybowego będziesz miała na 4 lata 🙂
Więcej nie powiem….
Rozwiązanie zagadki wkrótce
Lena – ja z grila indyk, to tylko piersi. Zamarynuj 2 -3 godziny w mieszance ziałego wina z 3 łyżkami ostrego majonezu i ząbkiem czosnku, potem posól, popieprz z obydwu stron, natnij wzdłuż każdą pierś od grubszej strony, w środku też daj pieprz, sól, trochę ziół i jeszcze odłóż na godzinę do lodówki, niech przejdzie przyprawami. W kieszeń napchaj albo trochę dobrego sera pleśniowego, kilka kawałków gruszek, zepnij wykałaczką, w folię i – powodzenia, albo łychę masła z czosnkiemi paseczkami szynki, albo wreszcie można dać cieniutkie, ostre kiełbaski typu peperoni. Ja osobiście lubię najbardziej z owocami – owoce jakoś pasują do drobiu. Owoce i marony – jeżeli masz kasztany, to możesz do tego zrobić najwytworniejsze pure świata.
Pyro, boj sie Boga! Zupelnie jakas „Kucharka Litewska”. Jak tyle zawracania glowy, to lepiej kupic dwie kaczki. Mniej roboty i lepsze! 🙂 🙂 🙂
Heleno – tej roboty wcale nie jest dużo i rozpisana na 2 etapy. Kaczkę też trzeba ziółkami, sola , etc, masełkiem podlewać. Samo się nie zrobi. No, chyba, że kuchta w kuchni. To, niestety, nie u nas. (tu się buźka śmieje, tylko u mnie nie wychodzi)
hrm….. test
No masz, a gdzie poprzednie wpisy?!
Wpisalam sie po Lenie, Pyrze i Helenie i czeka na akceptację (powiedziało)
We Wrocławiu nadal mgła. Troszkę sie ogarnęłam, bo wieczorem wczesnym impreza z tymi geologami.
Do Pyry: zaraz zaemiluję.
Alicjo, zarazo paskudna! Gdzie się ukrywasz? Melduj się o plany do akceptacji proszę.
A propos zespolu Tourette’a, o ktorym Gospodarz pisze, objawiajacego sie nie tylko tikami, ale takze czesto niekontrolowanym potokiem obsceniow. Wlasnie pod moim oknem zebrala sie grupa Polakow, niewatpliwie wycieczka osob dotknietych ta przypadloscia, bowiem wszyscy jeden przez drugiego wymieniaja sie potokiem „k..ew” oraz znacznie gorszych slowek. POjawilam sie w oknie z telefonem w reku i postraszylam policja.
POdzialalo. Teraz przeklinaja pol szeptem.
Moze znalazlam terapie przeciw Tourette’pwi?
Alicji, co slychac? Czy wrocisz na indyka?
no dobra,
teraz wpisy wchodzą. Pyro, pacykuję sie na spotkanie z geolo Jerzora roku – skrzyknęli sie dzisiaj w Spiżu, a niektórych nie widziałam od lat mniej więcej … ’76.
Na odnowę biologiczną chyba za pózno 🙂
Heleno, najezdziłam sie po Polsce że ho-ho, syndrom Tourette’a ma spora liczba osób, a im młodsze, tym głośniejsze. I owszem, rzucało sie „panienką” o ścianę od czasu do czasu w chwilach wielkiej złości, a potem ze wstydem oglądało się za siebie, czy aby ktoś nie słyszał, to są chyba jednak prehistoryczne czasy.
Oj nie, po raz pierwszy od 25 lat nie będę na indyku w Kanadzie, wylatujemy 15-go. Alsa coś sugerowała, że może bym… no wiecie co?! przecież jestem na wakacjach!
To zerknij Pyro w emila i zaakceptuj, ewentualnie skoryguj plany.
U mnie dziś kopytka pluton wojska można by wyżywić . Nić na to nie poradzę ale dużo wyszło część do spożycia na bieżąco reszta do lodówki i będzie odsmażana na ” Crosta dorata”
Gulasz z łopatki za chwilę i obiad na dwa dni z głowy.
Alicjo – dopisałam Jak umiem drogę podałam. Zapomniałam tylko podać, że gdyby zaszła sytuacja typu „Tato, wojsko mapy wyciągnęło, będą o drogę pytać”, to trzeba pytać o jez.Malta i stok narciarski Moje osiedle na wprost tego stoku.
Pozdrowienia dla smakoszy 🙂
A dziś mam karczek z grilla z kopytkami z patelni. Dawnom ich nie jadł.
A przy okazji historyjka kopytkowa:
dawno temu poprosiliśmy w domu o kopytka. Basia odpowiedziała: spróbuję…. Rozbiegliśmy się każde do swoich zajęć.
Powrót do domu wypadł w mniej więcej jednej porze, wygłodniali wypatrywaliśmy jedzonka….
B. przywitała nas miną nieszczególną i coś próbuje tłumaczyć…
W końcu powiedziała, że pierwszy raz robiła kopytka i chyba coś nie wyszło.
Na to my do kuchni, zaglądamy go garnka, a tam….
Jedno wielkie kopytko 🙂
Sosik był gotowy, mięsko też pachniało wspaniale, ślina cieknie a my roześmiani pocieszamy B: Nic się nie stało, wyciągamy kopytko z garnka, kroimy na kluseczki i obiad gotowy 🙂
Tak też się stało, zjedliśmy, smakowało wszystkim a B zdobyła doświadczenie. Przyczyną domniemanego nieszczęścia były złe proporcje mąki.
Teraz kopytka wychodzą wspamniale i jest co wspominać w czasie „kopytkowania” 🙂
Hej, nie chwalcie się tak. Moje pierwsze kopytka Zeen rozpłynęły się w wodzie dając dość zawiesisty klajster. A ja dzisiaj mam oczywiście podgrzybki duszone w sosie własnym i karkówkę. Ta karkówka jest zupełnie nadprogramowa – potrzebne mi było pudełko do zamrożenia grzybów i wyciągnęłam karkówkę. Trudno. Zagrzana w grzybach będzie zjedzona. Zjemy z chlebem. Zadnych ziemniaków, klusek, nic. Potrzebny będzie dzbanek gorącej herbaty. Zajrzę znowu na blog ok 16.00. Smacznego wszystkim życzę.
Zanotowałam wskazówki, Pyro. Dojedziemy, zerknęłam na nieco ogólną mapę Poznania i wydaje mi sie, że obwodnicą będzie prościej. Starzy harcerze, damy sobie radę!
Dziekuje slicznie za „radyporady”.
Heleno, papierowe worki sa w USA nie w Kanadzie, a szkoda bo bym sprobowala.
Kochana Pyro, moj indor ma dwa cycuchy, jak z dobrej indorowatej rodziny. Zakupilam swiezego i do tego w calosci. W piekarniku – prosze bardzo, zawsze robie, ale teraz na grillu (grilu) mi sie zaczcialo bo jest cudowna pogoda i po co siedziec w domu.
Buziaki.
PS. Alicjo, kiedy wracasz?
Pyro, Nie rozumiem tego pure z kasztanow, moze moje IQ jest siegnelo podlogi? Please, wiecej informacyi !!!!!!!!!!!
To, co za chwilę napiszę, postaram się zrobić jak najdelikatniej, aby nikogo nie urazić – nie jest to bowiem absolutnie moim celem.
1. Musicie sobie zdać sprawę, że komentarze w blogu Pana Piotra poszły w tym kierunku, że osobom z zewnątrz bardzo trudno wpasować się ze swoimi notkami. Cóż ja mam napisać? Że siedzę sam w domu i cały dzień pracuję na komputerze? Że robię sobie coś tam do zjedzenia? Że mieszkam sam i najwyżej dzieci wpadną na obiad? Mało atrakcyjne. Ja naprawdę nie mam nic przeciwko tak prowadzonej rozmowie, ale musicie zrozumieć, że nie mam czasu primo – na bujne życie towarzysko – kulinarne, secundo na pisanie o tym. Ja nie wiem, jak napisać, żeby nikt nie poczuł się dotknięty, bo nie chcę tego, ale po prostu komentarze mają się nijak – moim skromnym zdaniem – do podstawowych notek Gospodarza.
2. Drogi Panie Piotrze! Wie pan, że jestem wielbicielem i Pańskich Książek, umiejętności, jak i notek blogowych. Ale podał mi Pan kanoniczną wersję kalafiora pod beszamelem, ja ją robię sobie bardzo często, bo uwielbiam. jedyna różnica, że na 1 kalafiora do sosu daję 3 łyżki masła, 3 łyżki mąki i 2 szklanki mleka. Ale ja Pana prosiłem o podpowiedzenie kombinacji tego „utworu”. Robiłem już z pieczarkami – dobre, próbowałem z szynką i osobno z parówkami – takie sobie. Chciałem sie zorientować, co można wsadzić innego do środka obok kalafiora. Taki ze mnie eksperymentator.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie i mam nadzieję, że nie poczuliście się urażeni moimi słowami.
A nawet jak mnie nie ma, to czytam.
Jezeli juz o kasztanach.
Sezon za pasem. Beda staly beczki do pieczenia maroni i ziemniakow. Z prawdziwa sola pycha.
Czas na podwieczorek
Pan Lulek
Torlin, gdzies tam masz racje. Nie czuje sie urazona. Sama zem nie bez winy….
Dac Ci jakis przepis? Moze chcesz mego fenomenalnego (Tak, FENOMENALNEGO) kurczaka po zanzibarsku? Wszyscy mnie zawsze o to prosza, bo jest kompletnie niezwykly w smaku…
Torlin,
Nie badz taki obrazalski.
Ja tez pracuje, czasami nie jestem na blogu przez kilka tygodni, ale zawsze mam wsparcie Pana Piotra i moich znajomych z blogu.
No coz przyjaznie sie zawiazaly, a ja z tego powodu nie jestem zazdrosna.
Torlin, usmiechnij sie!
Helena !
Pisz przepis w calosci. Czy jest zanzibarska odmiana dla gesi i kaczek. Przeciez sezon.
Caly w nerwach i az slina cieknie.
Pan Lulek
Heleno!
Bardzo chcę.
Bardzo proszę.
Ależ Leno, ja się nie czuję obrażony, jestem częścią tych przyjaźni i mówię od wewnątrz, a nie z zewnątrz. Helena mnie zrozumiała – Ty nie. Nie chciałem tego pisać, ale to my z Wojtkiem przełamaliśmy kryzys w blogu Pana Piotra, to ja byłem Waszym recenzentem (wysłannikiem, fotoreporterem, sprawozdawcą) na Jubileuszu „Polityki”. Nie czuję się w najmniejszym stopniu odsunięty od Wspólnoty. Ale wydawało mi się, że pomiędzy przyjaciółmi możemy sobie szczerze pewne rzeczy powiedzieć.
Heleno!
Ja chcę po zanzibarsku! (mówimy oczywiście o kurczaku!).
http://www.recoin.fr/recette/gratin+de+chou+fleur.html
Torlinie tu mam takie, po bretonsku, jeslis ciekawski przeloze, generalnie rzecz ujmujac zapiekany kalafior jest dodatkiem np. do mies, nie sadze, zeby mialo sens wkladac do niego cokolwiek, pieczarki wydaja mi sie juz i tak niezla ekstrawagancja, jesli sie sprawdzily, to tez poprobuje
Heleno, ja rowniez drze z niecierpliwosci na ten Zanzibar, ulituj sie, daj plz
Gesi i kaczki, panie Lulku, najlepsze sa jak sie przy nich za duzo nie majstruje. POtrzebuja niewiele dodatkowych smakow. zas ten przepis ze zwyklego codziennego kurczaka robi potrawe godna bogow. Wymaga pojscia do duzego supermarketu i zaopatrzenia sie w odpowiednio zanzibarskie skladniki ( mleko kokosowe, krem kokosowy, kurkume czyli po naszemu w Anglii turmeric i pare innych przypraw), ale oplaca sie miec to wszystko w domu, gdyz po pierwszym zrobieniu czlowiek powtarza i powtarza ten perzepis. Wlasnie zapraszalam dziecko przyjaciol aby przyjechalo do Anglii i uslyszalam: ale pod warunkiem, ze zrobisz kurczaka po zanzibarsku. Przyrzadzanie obejrzalam najpierw w TV – przez kucharza z Zanzibaru, ktory powiedzial, ze tak robi kurczaka jego mama. Potem poszlam na jego strone i spisalam wszystko starannie. Poniewaz rozdawalam ten przepis wielu osobom, mam go juz przetlumaczony, wiec tylko wkleic i opatrzyc malymi komentarzami od siebie. Wiem, ze w Polsce nie ma problemu ze zdobyciem skladnikow, moja kuma Renata robila to juz z 5 razy, a jak przyjezdza do Londyny, to i tak kaze mi robic.
A zatem:
Skladniki:
Olej do podsamazenia kawalkow kury
Kura pocieta na kawalki. ze skora (kupuje najczesciej juz kawalki)
Dwie cebulke pociete w drobna kostke
3 zabki czosnku, obrane, zmiazdzone
3 ostre papryczki, z nasionami
3 niedojrzale (zielone lub zarozowione) pomiory, posiekane drobno
pol lyzeczki sproszkowanej kurkumy
pol luzeczki nasion kminku
pol lyzeczki nasion kolendry
8-9 sztuk kardamonu
300g kremu kokosowego
800g mleka kokosowego
pol limonki
sol, pieprz
Przed podaniem dodac:
150 g fasolki szparagowej ugotowanej
1 ostra papryczka
peczek bazylii
Sposob przyrzadzania;
W glebokim naczyniu obsmazyc kawalki kury z obu stron (3-4 min z kazdej)
Wyjac kure i obsmazyc cebule , czosnek i dwie ostre paprczyki – az wszystkoi zmieknie.
Dodac mleko i krem kokosowe, zagotowac.
Utluc w mozdzierzu przyprawy i zmieszac z gotujacym sie mlekiem kokosowym.
Wrzucic kure. doprawic sokiem z pol limonki (zostawiajac troche na pozniej), dodac sol, pieprz.
Gotowac na bardzo wolnym ogniu 45 min. bez przykrycia. Sprawdzic czy kura sie ugotowala.
Przed podaniem:
Dodac ugotowana fasolke, zagrzac.
Utluc w mozdzierzu swieza bazyle, te trzecia papryczke i resztke soku z polowki limonki.Dodac do potrawy tuz przed podaniem.
POprawka: tam w pierwszej czesci skladnikow powinno byc: 2 male papryczki (chodzi o ostre, typu chilli lub jalapeno)
Natknelam sie na blogu Pana Profesora Bralczyka na ponizszy tekst. Ktos to zna w calosci?????
akimbo pisze:
Jest taki wierszyk, nie pamiętam, czyjego autorstwa, nie wiem, skąd go znam, paru słów w środku też mi brakuje:
Dżdż dżdżownica na czczo pije
Deszczem, dżdżem dżdżownica żyje
[..coś tam, coś tam ..] całe lato
Chrząszcz dżdżownicę lubi za to.
Lena
Heleno!
Dzięki!
Leno!
Jak chcesz poznać więcej tego rodzaju wierszyków – to tu
http://64.233.183.104/search?q=cache:mFIG0bCaqOoJ:www.polmysl.com/jezyk%2520w%2520gipsie.htm+%22d%C5%BCd%C5%BCem+d%C5%BCd%C5%BCownica+%C5%BCyje%22&hl=pl&ct=clnk&cd=1&gl=pl&lr=lang_pl
To jest kopia strony, bo oryginał zaginął.
Sławku!
Ja właśnie chciałem coś takiego zrobić, aby zjeść bez mięsa i kartofli.
wcisnij jajko
Heleno !
Dzieki za Zanzibar. Jak dozyje, to sprobuje. Najchetniej wpadlbym do Ciebie na gotowe. Sadzac po zestawie skladnikow najlepszym do picia bylby Welsz Rizling albo Weiss Burgunder. Obydwa bez klopotow do kupienia.
Co dotyczy kaczek pozwalam sobie pozostac przy wlasnym zdaniu. Wspomne tylko o kaczce z pomaranczami lub z jablkami a nawet nadziewana sliwkowym musem. Oczywiscie z kaczkami trzeba umiec sie obchodzic inaczej gotowe narozrabiac. Osobiscie przypominam sobie kacze jadlo prosto z kominka. Nasza przyjaciolka miala w Perchtoldsorfie, to taka miejscowosc liczaca sobie okolo 6000 lat, wlasny lokal typu heuriger. Datowanie miejscowosci przesuwane jest ciagle wstecz po przeprowadzeniu kolejnych wykopalisk przy okazji budowy czegos tam nowego. Co wbija lopate w ziemie, to trafia na jakis zabytkowy gnat albo inna czesc garderoby. Dalsza budowe fundamentow biora na siebie studenci archeologii. O wiele taniej, tyle, ze cykl budowy ulega wydluzeniu do czasu zakonczenia wykopalisk. Wracam jednak do kaczek. Pewnego razu nasza przyjaciolka sprosila grono zacnych ludzi na pieczenie kaczek. Najlepiej piec przed rozpoczeciem sezonu gesi kiedy kaczki po lecie sa pieknie podtuczone ale jeszcze niezbyt tluste. Przygotowano do pieczenia dwa egzemplarze, blizniaki. Odarte z pierza, wypatroszone. Kacza watrobka doskonale nadaje sie do pasztetow. O tym jednak potem. Lapy i pazury zostaly obciete i poszly do oddzielnie gotowanej zupy.Tez osobna historia. Czysciutkie tuszki zostaly natarte w srodku cynamonem i cukrem pudrem.
Nadzienie w jednej, to byly cwiartki pomaranczy ze skorka, krotko obsmazone w cukrowej zalewie a w drugiej pokrojone w cwiartki swieze kwasne jablka tylko moczone w tej zalewie. To bylo cale nadzienie. Do srodka jeszcze kilka listkow szalwi i tymianku. Calosc zaszyta gruba bawelniana nicia i do pieca we wspolnej brytfannie na maly ogien. Drewniany z dobrego drewna owocowego. Gosci podczas przygotowan wzmacniali sie bialym winkiem nabierajac apetytu. Na przystawke salata z dyniowym olejem ze Steiermarku. Olej ten nazywa sie czarne zloto. Teraz sa zbiory i swiezy olej prasowany na zimno.
Piekac trzeba zwierzeta delikatnie obracajc w sosie wlasnym ktory nie wiadomo dlaczego jest w obfitosci. Ostroznie, zeby ptakow nie przesuszyc a jednak uzyskac chrupiaca skorke.
Do tego mozna serwowac pieczone w folii ziemniaki ale rowniez frytki. Zaleznie od upodobania.
Jedzenie mialo jedna wade. Bylo jego zbyt malo. Na drugi dzien pozostaly sos jest tez doskonaly ale do innych potraw.
Napisalem to tylko dlatego, zeby dac dowod, ze kaczka nie jest wcale takim prostym ptakiem Chociaz mozna nia manipulowac na rozne sposoby.
Ostatnia wreszcie recepta, to kaczki nadziewane suszonam jablkami zmieszanymi z gruszkami i sliwkami. Jest to taka kaczka koalicyjna. Do tej potrawy naleza postarac sie o duze wyrosniete egzemplarze kaczek. Najlepiej wyrosniete kaczory.
Nie rozpedzam sie zbyt daleko, bo Piotr gotow mnie posadzic o uprawianie polityki. Tyle, ze to nie ja zaczalem o tym, ze z kaczkami trzeba jak najmniej robic sobie zachodu.
Nigdy bowiem nie wiadomo co z takiej kaczki wylezie
Pan Lulek
Lena, ja o kasztanach. W Polsce ich nie ma, ale w Budapeszcie już można zjeść – i gorące z piecyka na ulicy i bajeczny krem kasztanowy na słodko jadłam. Natomiast w „wielkiej kuchni” kasztany to klasyczny dodatek do wytwornego indyka (Francja, Boże NarodZennie) albo Toskania – nadzienie do kury) Surowe kasztany nacina się ostrym nożem od płaSKIEJ STRONY I łADUJE DO PIECYKA. pęKAJą Z HUKIEM, A W śRODKU MAJą ZółTą, DELIKATNą MASę. tA MASA WłAśNIE TO PODSTAWA NADZIENIA FRANCUSKIEGO ALBO PURE DO INDYKA. oCZYWIśCIE NA SłONO WTEDY.pRZEPRASZAM, ZNOWU cAPS lOCK – nie chce mi się przepisywać.
JeszcZe jedna uwaga Lena – tak sobie myślę, że indyk z rożna może być ale z grila? Za duży, za gruba warstwa. Czarno to widzę.
Tal, zgoda, kaczka nie jest latwa, bo ma dwa rozne miesa i piersi sa znakomite jesli nie przesuszone i lekko rozowe. Chodzi mi natomiast o ilosc przypraw. Aby nie przesadzac.
Nabralam strasznej ochoty na confit de canard, ale powioedziala mi przyjaciolka wczoraj, ze moge zaczac sie na nowo odchudzac. Wiec confit tymczasem musi poczekac.
KOcham kaczki i gesi. Najlepszy drob. U nas sie chyba juz zaczal sezon polowan na dzikie ptactwo, wiec w moim supermarkecie powinny sie juz pojawic dzikie kaczk, mallardkii. Robie je obkladajac winogronami i polewajac winem. Kot M wtedy szaleje z podniecenia. Nic mu tak nie smakuje jak dzikie kaczki i bazanty. A Kot P woli kawal uczciwego kurczaka, byle byl soczysty i z ekologicznej hodowli.
Natomiast nie kocham zdeczydowanie Kaczorow, niech ich piorun trzasnie.
Helenko – kiedy robisz mallardki? Chętnie się podłączę , choćby wirtualnie.
Zawolam Cie, Pyro, jak zaczne moj sezon lowiecki 🙂
Skoro Kaczki zeszly z porzadku dziennego, napisze Wam za kilka dni o wizycie w kolchozie ktory zajmuje sie hodowla gesi. Zaproszenie na degustacje przyszlo od przewodniczacego kolchozu. Tego samego ktorego opisano w gazecie ktora przywiozlem na Zjazd. Sezon sie rozpoczyna. Niedlugo bedzie wielkie gesiozarcie polaczone niestety z gesiobiciem.
Podobno gesi sa nieslychanie inteligentnymi ptakami. O wiele madrzejszymi od kaczek. Swego czasu podobno uratowaly Rzym, nie trzymajac zamknietych dziobow tylko gdakajac czyli je drac.
Heleno chcesz nadziewac, wbijac na pal czy tez inaczej potraktowac. Mowie o kaczkach oczywiscie.
Mimo wszystko spokojnego wieczoru
Pan Lulek
Sławku
Znalazłem pozostałe zdjęcia z wyjazdu na ryby w 1991 roku nad Dunajec
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/NaRyby
Pyro, znalazlam takowy przepis:
1. In a pot style grill, fill the bottom with a 5 pound bag of charcoals. Light the charcoal, and when ready, spread to cover the bottom of grill.
2. Wash the turkey down and stuff with onion. Rub the exterior down with salt and pepper.
3. Place the turkey in a deep aluminum roasting pan. Place the pan on the grill’s grate. Pour wine over the turkey. Cover the top of the turkey with foil.
4. Cover the grill with the lid and open the vents. Grill the turkey for 60 to 90 minutes, or until meat is to your liking. Baste frequently. You might need to add water to the pan if the wine evaporates.
Teraz bede poszukiwala farsz z kasztanow bo narobilas mi smakow. No coz musze sie jutro wykazac. Kto chetny na obiadek? Zapraszam!
witam wszystkich wieczorową pora,
Heleno, bardzo mi sie podoba Twoja kura po zanzibarsku. Zastanawiam sie tylko czy w PL można kupic krem kokosowy, z mleczkiem nie powinno byc problemu. Musze zobaczyc w moim supermarkecie, albo w bardzo milym sklepiku o nazwie „sklepik naturalny” , bo tam sprzedaja rozne egzotycznosci. Ciekawa jestem czy tę kurę można zastapic kurczakiem ( takim większym) czy tez nie byłby to dobry pomysł.
U mnie dziś na obiad były mało ambitnie ale smacznie : fish and chips sałata z pomidorami oraz zupa ogórkowa. W roli fish wystąpiła panga. Klasyczna panierka b. dobrze jej zrobila.
Zono, mozna w np Bomi dostac takze krem. Mysle tez, ze mozna ew, zamiast kremu zwiekszyc troche ilosc mleka kokosowego. Oczywiscie, ze mam na mysli kurczaka. Sama kupuje w kawalkach, bo mi sie nie chce krajac i tez nie przepadam za piersiami, wole udka. Na te ilosc plynu daje troche wiecej kurzych czastek niz byloby z jednej kury.
Bardzo zachecam, ale pojdz, zono, do sklepu z lista ingrediencji, bo ja zawsze czegos zapomne. A to limonki, a to bazylii, a to kolendry. A wszystko musi byc, bo bukiet zapachowo-smakowy wychodzi z tego rewelacyjny.
Dzięki Heleno,
Chwilowo jestem uwiązana w Krakowie my tu nie mamy Bomi, to mają warszawiacy, ale mamy Almę mniej wiecej podobny standard wiec może krem kokosowy się znajdzie. Też pewno kupie pokrojonego ptaka, z wrodzonego lenistwa. Ja sama przedkladam piersi nad nóżki, ale Mąż i nasze dziewczyny udkiem nie pogardzą. Listę na pewno zabiorę ze soba bo spamietac tyle ingrydiencji to nie możliwe. Może w następny weekend przymierzę się do „zanzibarczyka” i wtedy zdam sprawozdanie czy sie udało!
Pyro, kasztanów jadalnych możesz nabyć w Polsce ile chcesz.
Ja je widzę w każdym większym sklepie, tylko trzeba je upiec. 🙂
Pan Lulek, cos dla Pana.
http://kabarety.tworzymyhistorie.pl/840_otto_historia_4_kp_suplement.php
Panie Piotrze, przepraszam ale to troszeczke politycznie brzmi.
http://kabarety.tworzymyhistorie.
pl/838_stuhr_pralka2.php
A to jest piekne. Wiem, ze nasi w Polsce to dobrze znaja, ale my „tamok” troche nie.
Kasztany jadalne pokazują się u nas w marketach w sezonie zimowym. Można je również gotować, trzeba tylko pamiętać, żeby je naciąć, by nie strzelały. Ja uwielbiam w każdej postaci.
A co do dżdżownicy, powtarzam to, co wpisałam u Owczarka:
„Na czczo moszcz dżdżownica pije,
Moszczem, dżdżem dżdżownica żyje,
W chaszczach dżdżownica spędza lato
I chrząszcz dżdżownicę lubi za to”.
Tę fraszkę napisał bodaj Brzechwa. Pewien mój znajomy kompozytor napisał nawet do tego muzykę 😀
Kiedys po absolutnie okropnym obiedzie w bardzo drogiej warszawskiej restauracji (bodaj hiszpanskiej, ale glowy nie dam) kelner podal mi… szkatule. PO otwarciu wieczka znalazlam tam rachunek i skamieline jakiegos kasztana sprzed dekady. . Bylo to cos tak twardego, cos tak wysuszonego, a jednoczesnie cos tak oblakanie pretensjonalnego, ze najpierw wybuchnelam smiechem, a potem dopiero zrobilam awanture – to znaczy bardzo spokojnie i pol glosem powiedzialam co ja mysle o ich kuchni i o ich slkamienialych kasztanach w szkatulce.
Czy ktos pamieta jaka to byla restauracja? Tam gdzie rachunek podaja w szkatulce?
Oczywiscie najlepszy deser z kasztanow to Mont Blanc – gorka z kremu kasztanowego pokrytego ubita smietanka. Mmmm….
Niestety wykonczylam sama pozostala wczoraj po gosciach gorke „miszek kosolapych”. To wszystko przez te uwage, ze moge znow zaczac sie odchudzac….
Torlin, moje uwielbienie do Twojej osoby nie zna granic. To co znalazlam na poleconej stronie:
Opis:To zdanie jest pangramem – zawiera wszystkie 32 litery polskiego alfabetu i każda litera użyta jest tylko raz
Pójdźże kiń tę chmurność w głąb flaszy.
Doroto, buzia i dziekuje. Jutro przy indorze bedziemy mieli dobra zabawe.
Leno!
Ja też Cię kocham nad życie. No to jeszcze raz.
http://www.polmysl.com/jezyk%20w%20gipsie.htm
Gdyby dalej nie wchodziła, to ja ją znalazłem tak: wpisałem do Google „dżdżem dżdżownica żyje” i ta strona jest na pierwszej pozycji.
Pozdrowienia
Lena !
Piekne dzieki ze pamiec !
Co sie tyczy kasztanow, to poza pieczonymi, znakomite sa kasztany w formie puree. Najlepsze jednak to sa kasztany w nalesnikach. Przygotowuje sie puree kasztanowe, miesza z roznymi zawilosciami. Przepis niestety nie jest mi znany. Nalesniki zwijane w koperty polewane sa sosem i plynna czekolada. Nazywaja sie Gundel Palatschinken i wystepuja zaraz za austriacka granica jadac w kierunku Budapesztu. Wspaniale, tyle, ze bomba kaloryczna.
Swego czasu postawiono mi zarzut, ze podarowalem Pyrze zbyt uboga czekolade. Przy okazji pobytu w Grazu w firmie w ktorej bylo nie bylo pracowalem lat piec i kompletowalem dostawy dla takich tam knajp hotelowych jak Sacher lub Imperial w Wiedniu dostarczalem zawsze czekolada do gotowania o zawartosci 50 % kakao. Bedac w glebokiej frustracji na skutek postawienia mi tak ciezkich zarzutow skonsultowalem sie z kucharzem innej budy ktora nazywa sie Holidy Inn i on powiedzial mi, ze czekolada do jedzenia i do gotowania to dwie jednak rozne rzeczy. Taka do jedzenia, w wariancie gorzka, moze zawierac nawet do 80 % kakao i dlatego jest gorzka. Czekolada do gotowania uzupelniana jest roznymi skladnikami zaleznie od wiedzy i woli kucharza. Dotychczas mialem zawsze dobre mniemanie o poziomie austriackiej gastronomii i pozwole sobie pozostac przy swoich pogladach.
Teraz ide na wybory. Podjalem juz decyzje kogo bede wybieral i ciekaw jestem czy my te wybory wygramy. Pogoda jak to w dniu wyborow po prostu cesarska.
O czym donosi politycznie zdecydowany
Pan Lulek
Panie Lulku, miły. Czekoladę tego typu użytkowałam po raz pierwszy. Zgodnie z radami różnych, miłych osób urządziłam z niej czekoladki typu trufle z orzechami. Trochę miękkie mi wyszły sle przepyszne. Najlepszy dowód, że już ich prawie nie ma. Zżeramy do 2-3 dziennie i niestety – pustą tacę już widać. Dziękuję. Też mnie smętny koniec na marach czeka, bo lubię jeść , nie za dużo ale smacznie. I dzisiaj był właśnie ryź naturalny do sosu z podgrzybków i rolad zawijanych wołowych. Pyszności. Jeszcze i na jutro będzie, tylko jarzynkę trzeba będzie zmienić z grzybów na sałatę mieszaną. Już mnie dzisiaj na maszynę nie wpuszczą, więc żegnam się do jutra.
Pan Lulek,
Dalam sobie spokoj z kasztanami na ten tydzien, nie bede testowac siebie i przyszla rodzine mojego syna na nieznanych mi kasztanach. Juz nagromadzilam kilka przepisow i zaczynam w nastepna sobote. Zagladnie Pan?
Lena !
No pewnie, ze bede zagladal. Ostatnio ja jestem tylko zagladaczem.
I po wyborach, o godzinie 18.30 beda oglaszac wyniki. Napewno wygralismy bo bedziemy miec albo nowego albo odswiezonego burmistrza.
Do kolejnych, nastepnych wyborow.
Pozostaje
Pan Lulek
Lena,
co Ty opowiadasz ? Worki papierowe sa w Kanadzie. Zawsze o nie prosze, bo kasjerki daja wybor w co pakowac zakupy.
Jakobsky, W Toronto i okolicy??? Tylko worki plastikowe!
Alicja wyjechala i juz na biedna niewiaste napadaja (mowie o sobie), oj, oj, oj…(szloch dziki sie roznosi).
Buzia.
A propos tematu wiodącego dzisiejszego zapisu Pana Piotra-Wojciech Młynarski:
Obiad rodzinny
Nie ma nic milszego niech, kto chce mi wierzy,
Jak rodzinny obiad w sielskiej atmosferze,
Obrus świeży leży, starsi znad talerzy do młodzieży
Szczerze szczerzą się.
Wujek Leon z punktu ku kuzynkom czterem,
Z odpowiednim zmierza żartem, czy duserem,
Dziadzio je z orderem, kuzyn z propelerem,
Ciocia tartym serem sypie w krąg.
Tak co dnia obiad trwa, wdzięku moc w sobie ma.
Obserwować choćby można z przyjemnością
Jak się wujek Leon zawsze dławi ością,
Czyni to z godnością, rzeczy znajomością,
Wuj z natury powściągliwy jest.
A ciotunia w każde danie wciąż sypie ser, tarty ser
Bo pasuje do wszystkiego tarty ser,
Czasami kuzyn co ma propeler,
Twierdzi, że to jest nie fair.
A dziadunio tak zabawnie gryźć umie wąs, prawy wąs
Bo przeszkadza mu w konsumpcji, prawy wąs
Kuzynki mają przez to oczopląs,
Nie chcąc sosów tknąć ni miąs,
Bo jak się na dziadzia zapatrzą to yyy.
Ciocia chciała kiedyś skonać na artretyzm
Bo dziadziowi nagle order wpadł w ordewry
I na pół go przegryzł podśpiewując:
Evrybody love somebody smaczne to!
Tak to w atmosferze sielskiej I intymnej
Zwykł przebiegać zawsze obiad nasz rodzinny,
Wuj się dławił siny, kuzyn robił miny,
A ciociny tarty ser mdlił nas.
Mdliłby tak do dziś dnia, gdyby nie sprawa ta…
Że raz dano zraz, czy bitki zdobne w nitki,
A do zrazu zrazu chrzan, a potem grzybki,
No i przez te grzybki, chłód rodzinnej kryptki,
Nazbyt szybki dał obiadkom kres. 😀
Znalazłem tylko tekst,a szkoda!Menuet jest przepiękny!
a.j
Pijemy uhudlera Pana Lulka za zdrowie mt7, która obchodzi dzisiaj okrągłą rocznicę – u Alsy.
Sto lat i dużo zdrowia, mt7!!!
Po raz pierwszy oczywiście, i nieustające!
Zdrowie mt7 po raz pierwszy!
Sto lat mt7. Uhudleropijcom na zdeowie !
Pan Lulek
Do A.J.
Na tej stronie są krótkie fragmenty Młynarskiego, między innymi ‚Obiad rodzinny’:
http://www.merlin.com.pl/frontend/browse/product/4,36951.html
Pięknie dziękuję wszystkim życzeniodawcom.
Czuję, że będę bardzooooo zdrowa. 🙂
Dobrej nocy wszystkim życzę. Pa! 😀
mt7
Czekalem do konca, zeby sie nie wyrwac z czyms glupim, ale jak moge nie pamietac o Tobie, kiedy wrocilas mi czas szczenieckich lat.
Swietuj te Imieniny do oporu, przez caly tydzien. I najblizszych zapedz do celebracji. Okon.
mt7
Do wspomnien dodalas Pana Wojtka Mlynarskiego. Jak on uklada sie ze swym pruszkowskim charakterkiem w sentymenty starszego pana z Powisla ! Sam miod, Pani Marysiu ! Dodam, specjalnie dla Ciebie, ze Pan Wojtek prowadzil sobie slowniczki rymow meskich i rymow wrednych. Przecie by nie spamietal…Drugi, nieco podobny, tez z Pruszkowa byl „Hamilton”, ale o wyzymaniu skarpetek w maszynie do pisania i amorach w Dziekance…moze innym razem. Serdecznosci.
Zawędrowałem z nie własnej woli do warszawskiej Zielonej Gęsi. W życiu bym nie przypuszczał że w centrum warszawy może istnieć COŚ takiego. Bród, klejące się stoły i podłogi zmywane tą samą szmatą , salki śmierdzące moczemi i zgnilizną coś strasznego .Dowolny bar piwny na głębokiej prowincji wygląda sto razy lepiej.. Oczywiście tłum studentówi, nikomu nie przeszkadza wygląd i zapach w lokalu. Najgorsze miejsce w jakim byłem kiedykolwiek . Ciekawe kiedy ostatni raz był tam sanepid