Otwarcie sezonu

O urlopie już zapomniałem, jeszcze wspominam kórnickie spotkanie, bo to było dla nas wielkie wydarzenie. Ale wracam do rytmu stałej pracy: redakcja, restauracja, relacja. No i oczywiście szereg innych zajęć. A jeśli ktoś z Was chce zrobić karierę i zarobić pieniądze, to niech szybkim krokiem zmierza do emerytury. Wtedy to sypią się propozycje jak z rękawa i człek nie nadąża ze wszystkim. (Ciekawe jak to długo potrwa?!)

Równocześnie nie można zapominać o życiu towarzyskim i zaniedbywać przyjaciół, którzy przez czas naszej nieobecności zdążyli zatęsknić za spotkaniami przy naszym stole. Choć może trochę i za naszym towarzystwem.

Do pierwszego wieczoru przygotowywaliśmy się bardzo starannie. Wymyśliliśmy menu jeszcze naszym gościom nieznane. A i wina były oryginalne, bo nieobecne na polskim rynku. Opiszę i pokażę tę kolację, trochę z wrodzonego mi samochwalstwa, lecz także i dla podpowiedzi. Dania bowiem wyszły świetnie i cieszyłbym się, gdybyście je wzięli do swego repertuaru.

Zaczęliśmy od przekąski rybnej, którą stanowiła pasta czy raczej mus z łososia gotowanego w jarzynach i wędzonego (pół na pół). Mięso ryby zostało podrobione widelcem i dokładnie ze sobą wymieszane. Do tego doszło masło (niezbyt wiele) i 36 proc. śmietanka (też umiarkowanie – tyle, by mus nie był suchy). Oczywiście sól morska, trochę świeżo zmielonego pieprzu i na wierzch puszeczka (nieduża) czerwonego kawioru.

0kulki.jpg

Salaterka spędziła noc w lodówce. Świeże, gorące bułeczki z ziarenkami (różnymi) i również świeżo utarty chrzan były zaostrzającym dodatkiem. A wino to przywiezione z Abruzzo białe Pecorino z winnicy San Lorenzo – leciutkie, pachnące cytrusami i komponujące się z rybo-kawiorem wspaniale.

Drugą przekąską były (też abruzzjańskie) wędliny: suche i twarde, ale aromatyczne, pikantne i zaostrzające wprost apetyt salsicce di fegato, saggicciotto oraz nieco „słodsza” fegato dolce. Do wędlin zmiana wina – na stół wniosłem Montepulciano d’Abruzzo z apelacji Farnese. To jedno z najbardziej mi smakujących win czerwonych z południa Włoch – piekny kolor, bogaty bukiet i długo utrzymujący się smak na języku.

W czasie gdy jedliśmy przekąski, gawędząc trochę o polityce (ale krótko) i o przyjaciołach z blogu, czyli Zjeździe w Kórniku (trzy razy dłużej, bo temat ciekawszy), w piekarniku w temperaturze 200 st. C piekły się świeże sole. Kupiłem całe rybki w skórze (tylko wypatroszone), przeznaczając po jednej na każdego gościa (było nas tylko sześcioro), wykonałem po raz pierwszy świeżo zdobyty przepis. Kucharz z restauracji da Vittorio w Pescarze podał nam tak zrobioną rybę na pożegnalną kolację, a potem dołożył (na moją prośbę) i przepis.

0zapiek.jpg 

Świeże sole bywają i w Polsce. Trzeba tylko wybrać rybki średniej wielkości, by stanowiły właśnie jednoosobowe porcje. Taką solę należy dokładnie wyszorować pod bieżącą wodą, odciąć łepek, posolić z obu stron i posypać lekko świeżo zmielonym pieprzem, ułożyć w brytfannie, której dno pokryte jest doskonałą oliwą i obficie posypać kaparami, posiekanymi czarnymi oliwkami (bez pestek) i połówkami małych ozdobnych pomidorków. Po pół godzinie w piekarniku sola zamienia się w poemat. I do tego oczywiście znowu białe Pecorino.

0prazynki.jpg

Polenta to pyszny dodatek, także do pieczonej soli  

Na deser był świeżutki placek drożdżowy ze śliwkami, a na zakończenie dwa sery: znany blogowiczom opisany i pokazany przeze mnie St. Marcelin i jeszcze pyszniejszy, bardziej aromatyczny (superdelikates) St. Felicien. Do serów powinienem wyciągnąć (bo mam) słodkiego wino z Południowej Afryki o wdzięcznej nazwie Vin de Constance z apelacji Klein Constantia, ale goście odmówili uważając, że nie trafią do domów.

Wieczór trwał 5 godzin i wszyscy uznaliśmy, że nie był to czas zmarnowany.

Sezon otwarty!