Popołudnie wśród kóz
Dawno nie miałem tak smacznego sobotniego popołudnia jak to. Wprawdzie,padał deszcz ale na werandzie było sucho i ciepło. Pachniało zaś tak apetycznie…
Mój wiejski dom stoi na skraju lasu i nad wielkimi łąkami. Mam wspaniały widok na Puszczę Białą oraz rozległe podmokłe tereny zamieszkane przez żurawie, czaple i inne pomniejsze ptactwo. Teren wokół domu ( a jest tego niemal dwa hektary) leży na suchym, piaszczystym wzgórku wyrastającym ponad łąki o mniej więcej dwa metry. Część porośnięta jest lasem, a część suchą, ostrą wydmową trawą. To wymarzone miejsce do hodowli kóz.
Lubię kozy – są zgrabne, ruchliwe, wydają się mądre i łatwo zaprzyjaźniają się z właścicielami. Zaletą kóz jest także ich mleko no i oczywiście sery. Nigdy jednak nie zdecydowałem się na kupno tych zwierząt, bo wymagają one stałej opieki. Nie można hodować żadnych zwierząt dojeżdżając do nich na weekendy. Trzeba by osiedlić się nad Narwią na stałe. Tak więc marzenie o własnym kozim serze pozostanie dalej tylko mrzonką.
A jednak czasem marzenia się spełniają. Choć w nieco innej postaci. Nie mam wprawdzie najmniejszego nawet stadka kóz lecz mam (mimo usilnych starań by prezent ten szybko zużyć) wspaniałe francuskie sery. Zacznijmy od wielkiego okrągłego pudła kryjącego w sobie 24 maleńkie krążki Picandou. Ojczyzną tego świeżego serka jest Burgundia. Jego średnica ma zaledwie 5 cm a wysokość około 1 cm. Serek nie ma skórki tylko kremowy lub biały miąższ bez dziurek. Ser zawiera 45 % tłuszczu. Charakteryzuje się bardzo delikatnym smakiem i równie łagodnym tak charakterystycznym dla wszystkich kozich serów zapachem.
Dłuższy czas zastanawiałem się nad odpowiednim winem do Picandou. Mam wprawdzie w piwniczce parę butelek burgunda ale wydało mi się to zbyt proste, by ser z Burgundii, popijać winem z tegoż regionu. W pewnej chwili zapachniało mi ostatnio „odkryte” wino urugwajskie z dwu wspaniałych szczepów Merlot i Tannat a produkowane przez włoską rodzinę zamieszkałą za oceanem od 150 lat. Sięgną
łem więc po butelkę Pisano i to był strzał w dziesiątkę. Łagodne, z nieco nawet słodkawym posmakiem (choć to tylko złudzenie) wino rodziny Pisano cudownie kontrastowało z kozim aromatem i łagodnością połączoną jednak pikanterią burgundzkiego serka.
Serkowi i winu towarzyszyła jak Francuzi każą chrupiąca bagietka. W pewnym momencie postanowiłem pieczywo podgrzać. Gdy bagietka przyrumieniła się i była wręcz parząca ser nabrał nowego smaku. Leżąc na grzance rozkwitał intensywnym zapachem i sprawiał wrażenie, że się topi. I wówczas łyk chłodnego wina sprawiał, że uczta stawała się wprost królewska.
Całą operację powtórzyłem i z drugim kozim przysmakiem czyli Cabecou du Perigord. Ten jeszcze mniejszy (czy raczej bardziej płaski) krążek pachniał nieco i
ntensywniej ale smakował równie łagodnie jak jego burgundzki kuzyn. Nie zmieniłem więc wina (choć musiałem sięgnąć po kolejną butelkę) i podwieczorek wesoło toczył się dalej.
Po krótkiej przerwie spowodowanej przylotem pary żurawi, które też zabrały się do podwieczorku niemal tuż za moim płotem, co pozwoliło nam na b
liską obserwację tych dystyngowanych wielkich ptaków, wróciliśmy do stołu. Żurawie głośno krzycząc przechadzały się po łące a my – znacznie ciszej od ptaków – zaczęliśmy omawiać walory dwóch pozostałych serów. Tym razem były to sery z krowiego pasteryzowanego mleka: Saint Marcelin Royanais i Chaource Germain. Oba niezwykłej delikatności i przez dłuższy czas nie byłem w stanie zdecydo
wać się, który mi bardziej przypadł do gustu. Po dłuższej chwili zdecydowałem się na przyznanie palmy pierwszeństwa Chaource. Subtelny aromat grzybowy czający się gdzieś w tle i rozbudzony czy raczej podkreślony winem był tym decydującym argumentem.
W tej drugiej części posiłku serom towarzyszyło inne wino. Tym razem francuskie. Aromat serów i pierwsze kęsy zachęciły mnie do sięgnięcia na wyższą półkę moich płynnych zasobów. Odkorkowałem więc butelkę trzymaną na dobre okazję. Był to Paulliac z 1995 roku z winnicy Barona Rothschilda Chateau Duhart-Milon. Nie muszę chyba dodawać, że etykietka opatrzona była napisem Grand cru classe.
I takiż to był posiłek!
Komentarze
Ależ sugestywny opis! Nie mam wytwornych serów, idę do kuchni po maliny. To czysty głód kulinarnych rozkoszy.
Piotrze
Tekst o serach kozich równie smakowity jak sery Sławka przywiezione na zjazd . . Doliczyłem się 21 gatunków. Smakowały wyjątkowo popijane twoim winem z Basilicaty oraz Burgundem z dinozaura 🙂 . Wrażenia smakowe pozostaną na długo. Wczoraj na blogu Pawlaka napisałem tekst wspominając o naszej rozmowie na jego temat. Pokazałem też swoje zdjęcia z ubiegłorocznego Święta Chleba. Odpisał i podziękował. Było mi bardzo miło.
dzień dobry wszstkim!
Po wielu miesiącach nałogowego czytania blogu postanowiłam sie ujawnić. Raz`zreszta już próbowalam przy okazji dyskusji o bazarach i placach targowych, ale mój ( jak mi sie wydawało zupełnie niewinny) komnetarz do dzis czeka na akceptację… Wczoraj niestety tez nie przeszłam przez`ucho igielne. Dziś to juz druga proba.
W kazdy razie. Witam wszystkich . Szacownego Gospodarza, Pyre , Misia2, Helenę, pana Lulka ( od ktorego opowiadań jestem juz chyba uzależniona) i wszystkich uczestnikow blogu.
Z nadzieja że uda mi się zamieścić mój post
A nas Sławek obdarował m.in. miseczką Saint Marcelin i zjadłyśmy z ukontentowaniem, a miseczka umyta czeka na zastosowanie w roki pojemniczka.
Miś 2 – z żalem przeczytałam, że z pracy nic nie wyszło. Przykro mi – nie potrafię pomóc, mogę tylko podtrzymać na duchu.
Marialko – co z Twoją rozmową kwalifikacyjną? Gdzie będziesz w ludziach grzebała? Żeby Ci się trafiła dobra placówka, z miłą atmosferą i mądrym szefem. Oby.
Aktualnie przebywam w XVII wiecznym Stambule, gdzie chronicznie niedoinwestowani polscy posłowie zadłużali się na potęgę, aby po kilku latach chyłkiem zmykać do kraju. Nic się w tej mierze nie zmieniło (vide książka Passenta „Choroba dyplomatyczna”.
Mis 2
Osobiscie jestes, czy w drodze kulinarno – czytelniczej.
Marialka, czy z ta praca chodzi o Ciebie czy kogos innego. W kazdym przypadku jestem dusza z ubiegajacym sie. Moze masz jakis pomysl i moglbym Ci pomoc. W naszym szpitalu w Güssing spotkalem polskiego lekarza anastezjologa kiedy wyciagali mnie z czterodziennego sztucznego snu. Gdybym mogl w czyms pomoc to napisz prywatny mail. gmerenyi@aon.at
Uszy do gory. Ja tez siadywalem w dolku i najlepszym wyjsciem byl skok na gleboka wode.
Leje jak z cebra, a jutro jazda do Budapesztu. Dobrze, ze ogrodka nie trzeba podlewac.
Odnosze wrazenie, ze blog Doroty z sasiedztwa zrobil sie jakis figlarny.
Dobrze jej tak.
Przemokly
Pan Lulek
Marialko – jeżeli masz trochę czasu i ochotę na kolację z serem to wpadnij.Napitków ci u mnie dostatek (stan przejściowy) ale jeżeli się zdeklarujesz to po jakieś czerwone wino wyskoczę. Pa.
Pod adresem:
http://fromage.com
jest dość zasobna „biblioteka” francuskich serów. Obok szczegółowego opisu można znaleźć również polecane wina, też zapewne francuskie ale bardzo to pomocne wydaje mi się….
A co tam , napiszę…..nie na temat ale napiszę…
Zacznę cytatem : ? Miałem sen…?
Śniłem że wróciłem z urlopu, przeglądam wpisy na blogu kulinarnym. Czytam że Pan Lulek ma
w drodze do Kórnika zanocować w czwartek, w Warszawie.Jest środa. Postanawiam sprawić niespodziankę zjazdowiczom ? blogowiczom. Szykuję małe pudełko,wkładam tam to co chciałem, zapisuję pismem ręcznym dwie strony papieru, wszystkozgrabnie i bezpiecznie dla zawartości pakuję. Całość w żółtą torebkę ( sen był kolorowy ) z wizerunkiem żółwia ? pewnie po to aby nadać przesyłce odpowiedni pęd!
Czwartek.Dzień tak ułożony abym mógł zahaczyć o Dom Chłopa ? to tam gdzie ma spać Pan Lulek.Jadę. Korek…., jadę…., korek…., dojechałem. Parkuję na chodniku ? bo gdzie indziej nie ma miejsca- włączam awaryjne i lecę szybko tak że hotelowe drzwi same się na ten widok otworzyły.
Pytam w recepcji o Pana Lulka . Słyszę: ja, ja , herr Lulek ? 125. Pierwsze piętro,
po schodach, gdzie ten 125 , jest !! Staję, włos poprawiam , pukam! Puk, puk, puk!! Cisza.
Puk, puk! Cisza. A że nie jestem żadne ABW, CBA czy inne PIS wchodzić z drzwiami nie będę, rezygnuję.Pewnie wyszedł, myślę we śnie – ma tu w tym mieście trochę wspomnień. Wracam na dół, zostawiam w recepcji zaadresowaną na Pana Lulka , wraz ze stosowną prośbą o transport, przesyłkę i do samochodu. Stoi! Mandatu nie ma, blokady na kole na szczęście też. Jadę niepocieszony. Korek, jadę, korek……
Zjazd się skończył. Czytam, czytam, brak wzmianki o torbie z żólwiem. Nie żebym czekał jakiś hołdów, ale choć słówko. Hmmmm……
Coś nie tak ! Trzeba to sprawdzić. Jadę. Korek, jadę, korek, jadę…Chodnik, awaryjne, hotelowe drzwi też się otworzyły, mimo że tak nie pędziłem jak poprzednio! Recepcja. Załoga inna niż wtedy, pytam…i już widzę!!! Stoi!!! Żółta z żółwiem…. O k..+@#%*&! &}??? |[(%&>!!!! Rozumiem wszystko.
Nawet nie ma kogo o..&#%*({??>!!
Nawet jak zadzwonię do pana Ksiązka to już to nic nie zmieni.
Ale właściwie nic nie rozumiem. Zostawiłem w hotelu, w stolicu kraju średniej wielkości należącego do UE, zaadresowaną imiennie przesyłkę i ONA TU JESZCZE STOI!!! A Pan Lulek wyzjazdowany, już dawno u siebie. Ba ! wyspany już pod pierzyną.
O żesz *^$@$^>{PP!!!!!!
Ale nic to, jak mawiał Pan Michał. Poczeka paczka do przyszłego roku, zawartości to nie zaszkodzi. Zestarzeje się jeszcze bardziej, zgryzie, wyszlachetnieje. A był to rocznik 2004 !! Znakomity! Kartofliska były wtedy dobrze nasłonecznione.
Ale co najśmieszniejsze, to zdarzyło się to naprawdę. To nie był sen.
A o sobie pomyslałem tak : %#?
Oh, Antek! Dokladam !**§!§!§&%! 🙁 Taki sen na jawie, to faktycznie koszmar! Ten zolw byl chyba zbyt sugestywny 🙁 Tym bardziej rozumiem Twoj bol i niecierpliwosc w trakcie Zjazdu…
Andrzeju, witryna z serami bardzo piekna i ciekawa, byle tam nic nie zamawiac. Ceny! W normalnym sklepie serowym w Helwecji, ktora do najtanszych nie nalezy, sa 2-2,5 raza nizsze, o cenach we Francji nie wspomne. Ale sugestie co do win i informacje o wygladzie, smaku, pochodzeniu – bardzo przydatne.
Nie chcę być przesadnie namolna, ale dyskretnie przypominam, że tamten zjazd się skończył. Zaczynamy gromadzić zapasy na następny,
Panie Gospodarzu.
Jak ja lubię czytać takie teksty:). Jest czas i miejsce akcji, jest narrator („Blogowy Ojciec Dyrektor”), i bohater, który jak zmienna X, poczynając od żurawia, poprzez kozę i ser, staje się na koniec winem 🙂 Dla kontrastu – nie lubie tekstów io kuchni z pism „kobiecych”, gdzie pisze się niby na temat, lecz w istocie autor(ka) dowodzi, że ma styl („ach ten mój styl, ten gust, ta moja klasa, no piwiedzcież skąd mi się to bierze, co? Zaraz, muszę to szybko sprawdzić w lustrze. No tak, tak myslałam, mam go na buzi”). To było po pierwsze primo.
Po drugie primo – do serowarstwa służą ino rasy alpejska i saaneńska ze wzgl. na „młeczność”. Hodowla kóz (cos już o tym poczytałem) nie nastrcza problemów, ale trzeba się przeflancować z W-wy na wiochę, więc szkoda blogowiska.
Tera tertio, czyli najprzyjemniesze, choć nie do końca. By zrobić 1 kg sera trzeba ok. 10 l mleka. Zwazywszy na mleczność kóz trzeba zatem ich kilku, zakładajkąc, że wieczorny udój zostawiamy do rana. Podpuszczkę nabywamy se np. alegrząc w necie (bo przecież nie bedziemy preparować cielęcych żołądków), a pleśń poprzez odzieranie skórki i rozbeblanie tejże w ciepłym mleku. I już… to wszystko. Reszta to tylko dobra (ziołowa) pasza, pedantyczna czystość, aseptyczna sterylność, drobiazowa skrupulatność, temperaturowy reżim i te inne drobiażdżki, które powodują, że to takie dobre, nie wzdęte i charakteryzuje się specyficznym zapachem, zamiast walić smorodem.
Wszystko to jest banalnie proste, o czym świadczy przeczytany niedawno gdzieś tekst o serach pleśniowych, w którym autor radzi, żeby przebierając w serach zachodnich starać sie wybierać te, którym wkrótce mija termin wazności – są napewno dojrzałe i najlepsze. Zasada ta nie obowiązuje przy turkach, valbonach i innych rodzimych. tu musimy zdać się na łut szczęścia. No to smacznego, a francuzowie niechaj zaczną „poniżać ceny”
nemo,
do głowy mi nigdy by nie przyszło by tam zamawiać.
W hali targowej w centrum Uppsali:
http://sv.wikipedia.org/wiki/Bild:Uppsala_Saluhall.jpg
jest stoisko z serami a jego szefowa, Marita jest członkiem miejscowego Towarzystwa Gastronomicznego.
Jest ser! Ceny dla normalnych śmiertelników zdecydowanych na odrobinę kulinarnej ekstrawagancji. Poza tym jest sporo serów francuskich (i nie tylko) w „normalnym” handlu.
Iżyk, ja bym tam nie dawała głowy za arcy sanitarne warunki produktów lokalnych. Widziałeś jak się robi oscypki? A bałkański Kaszkawał? VCóra moja spędziła tydzień weselny w malutkim miasteczku francuskim u podnóża Alp. Każda rodzina tam miała pieczarę – piwnice na wino i drugą na sery. Jeden i drugi produkt pyszny (przywiozła, próbowałam) a dojrzewały sobie owe sery owcze zresztą i mieszane z mleka krowiego i owczego w warunkach co najmniej naturalnych – półki z niehablowanych desek, kamień z lekka tylko obrobiony, w kącie pajęczyna, senior rodziny z nieodłącznym papierosem w zębach i z kręcącym się psiakiem przy nodze. Każdego inspektora sanitarnego trafiłby szlag na miejscu. A tam nic, zwyczajnie. Dwa razy w tygodniu wystawiają stragan przy drodze dla turystów, sa chwaleni i wszyscy żyją.
Dzień dobry
Pozjazdowych remanentów ciąg dalszy. Nocą skończyłem czytać prezent od Polityki wręczony na Zjeździe przez Piotra – kryminał Jeana Claude Izzo „Total Cheops”. Książka ma, moim zdaniem, w pełni zasłużoną, rekomendację Polityki. Świetnie się ją czyta, krótkie „bite „zdania nadają jej dynamikę. Klimat Chandlera, doskonale zbudowane postacie bohaterów no i przede wszystkim doskonały, plastyczny opis tonącej w recesji Marsylii. Uwaga – autor lubi jeść i gotować więc wiele miejsca poświęca knajpom. Dla zachęty przesyłam fragment pod umowną nazwą „męska łezka”. Bohater – dojrzały, zmęczony życiem glinarz Fabio – wiele ciosów zebrał i reanimuje go psychicznie przyjaciółka:” Było późno. Babette została na noc. Poszliśmy kupić pizze z mątwami Louisette. Zjedliśmy ją na tarasie, popijając różowym cotes-de-provence z Mas Negrel. Odpowiednio schłodzonym. Wychlaliśmy butelkę. Potem opowiedziałem jej o Leili. O gwałcie i całej reszcie. Powoli, paląc papierosa. Szukając słów. Żeby znaleźć najpiękniejsze. Zapadła noc. Umilkłem. Byłem wyczerpany. Otaczała nas cisza. Żadnej muzyki, niczego. Tylko plusk wody bijącej o skały. I ciche głosy gdzieś w oddali.
Na wychodzącej w morze grobli całe rodziny jadły kolację w świetle gazowych lamp kempingowych. Wędki umocowane między kamieniami. Czasem rozlegał się śmiech, potem”sza!”. Jak gdyby śmiech płoszył ryby. Poczuliśmy się gdzie indziej. Z dala od gnoju tego świata. Szczęście. Fale. Te ciche głosy. Ta woń soli. Nawet Babette siedząca obok mnie.
Poczułem jej rękę we włosach. Delikatnie przyciągnęła mnie do siebie. Pachniała morzem. Pogłaskała mnie z czułością po policzku, potem po szyi. Przeciągnęłą dłonią po moim karku. Delikatnie. I w końcu się rozbeczałem”
Polecam kryminał dojrzałym facetom w kłopotach. To o nas. Oczywiście kobietom ciekawym tych kłopotów też.
Pozdrawiam
Andrzeju, ja kocham hale targowe! Juz sie ciesze na wizyte w takowej w Budapeszcie. Tym razem sfotografujemy jej piekna architekture. Na razie wspomnienie wnetrza:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Roznosci/photo#5114811430322260274
He! Stara to prawda, ze jedzenie smaczne czesto bywa niezdrowe.
Cala Holandia zajada sie tzw. boerenkaas innymi slowy serem wiejskim robionym z mleka niepasteryzowanego o serach francuskich czy wspomnianym juz oscypku nie ma co gadac. A taka na przyklad wedzona kielbaska albo szyneczka? Bardzo niezdrowe. Co mnie jednak nie powstrzymuje od palaszowania.
W przyszlym roku postaram sie wam podeslac troche piw belgijskich i holenderskich, bo samym winem czlek nie zyje.
Tak sobie mysle, ze z tym piwem, to pewnie bym i serow troche podeslala, bo to co w Polsce mozna dostac, to tylko serom podpuszkowym wstyd przynosi.
Antek,wszystko sie zgadza.
W Warszawie bylem. Przyjaciol na Ochocie odwiedzilem. W obie strony w Warszawie jechalem taksowka, zadnego ryzyka. Raniutko w piatek nie obudzily mnie zadne sluzby ani instytucje. Bylem natomiast umowiony z Mis – 2. Spoznil sie nieco nie z wlasnej winy, autobus utknal w korku. Zadnej przesylki nie znalazlem, nie doniesiono. Przyda sie w przyszlym roku. Proponuje tylko powiekszyc kolekcje o rownej klasy pysznosci. Moga byc lepsze, w wiekszej ilosci i proponuje przywiezc je osobiscie. Chetnie zabawilbym sie w listonosza. Nie wyszlo. Tak bywa.
Jak mawiali starorzytni. Zabawa sie skonczyla, teraz zaczna sie schody.
Aby w przyszlym roku uniknac podobnych klopotow proponuje rozpisanie wyborow. Po pierwsze, nalezy wybrac miejsce nastepnego Zjazdu aby odpowiednie sluzby mogly sie przygotowac. Po drugie, nalezy naznaczyc tego ktory bedzie usilowal dorownac temu co wykonala Para. Dwustronne konsultacje z Pyra wskazane. Chodzi o kontynuacje znakomitej linii organizacyjnej.
Ze swojej strony zglaszam kandydature miescowosci St. Michael w Poludniowej Burgenlandii. Gwarantowane doskonale wina z obydwu strony granicy czyli nasze austriackie i wegierskie. Po wegierskiej stronie jest wulkaniczna gora nazywajeca sie Szomlau. Obszar winnic, to 500 hektarow. Wina z tej miejscowosci pijano na dworze Najjasniejszego Cesarza i podobno, kiedy w noc poslubna pito wino z tych winnic gwarantowane byly narodziny nastepcy tronu. W drugim, jezeli nie trzecim dniu mozna by tam urzadzic prawdziwy mulaczag. Jedzenie z obydwu stron granicy doskonale. Po wegierskiej stronie jest restauracja gdzie przygotowuja doskonale ryby z Balatonu inne tez, na przyklad mysliwska. O naszej stronie nie bede wiele pisal, wspomne tylko o restauracji „Pod Bocianem” znajdujace sie na rynku.
Drugi wybor, to termin. Jesli o mnie chodzi, jest dowolny z prosba o ustalenie go wczesniej aby zapewnic noclegi itp. Warto myslec o Dorocie z sasiedztwa, zeby jej znowu nie porwala Warszawska Jesien.
Decydujacy glos maja oczywiscie Barbara i Piotr. Sadze, ze i tym razem tez przyjada razem moze zabiora kogos z rodziny.
Zycze przyjemnach rozmyslan. Propozycje proponuje publikowac otwartym tekstem w blogu a wszystko bedzie niewatpliwie zbieral Sekrerz Redakcji, Redaktor Wydan A.D. i rownoczesnie Gospodarz Blogu oraz Przewodniczacy Obrad. ( Nazwisko i adres znane redakcji ) tygodnika „Polityka”.
Dla siebie pozwle sobie zarezerwowac miesce inicjatora.
Pan Lulek
Madame Pyra
Się obawiam małego qui pro quo, bo intencja nie w te stronę. Ja otóż sobie dworuję z reżimów tych głupich, zakutych biurewskich łbów od wymogów sanitarnych, co wylewają dziecko z kąpielą. I nie jest to pochwała brudu, tylko sarkazm sardoniczny wobec absurdu. Dowód pośredni (bardzo pośredni) to ta pajęczyna w kącie. Otóż wie Madame, czemu Sienkiewicz kazał staremu Kiemliczowi chleb ze śliną ugniatać, a potem z pajęczyną ukręcać i dopiero na jędrusiowa ranę kłaść?! Ano pono po to dlatemu, że chleb pradawny na zakwasie prawdziwym z drożdżami, w ślinie przeciwciała, a na pajęczynie wszystkie te aspergilusy penicylowane. To tylko taka literacko-felczerska ciekawostka, al;e coś w tym jest.
Podam własny (biuralistyczny) przykład. Jestem w Belgii (Flandria), gdzie zaznajamiam się z doświadczeniami lokalnego rozwoju gosp. w aspekcie turyst. Łazimy zwiedzamy, oglądamy i pan własciciel obdźektu przeprasza, że musi nas na moment zostawić, bo ponieważ właśnie przybyły byłe dwie przeurocze panie z ichniego powiatu/magistratu i one bada mu radzić, jak najlepiej byłoby wdrożyć nowe regulacje w sprawie regulacji…
Już to widzę u nas… Przeczołgany przez wszystkie pokoje i braki w załcznikach… Wiem coś tez i o tym… Europa nie w serze mieszka. Sie tylko w dobrym serze objawia.
Coś w tym jest Iżyku. Na moje kaprawe oko, to i cywilizacja minojska i państwo rtzymskie i Bizancjum i carat upadły przytłoczone biurokracją. Berbarzyńcy , bolszewicy etc uzyli tylko mizerykordii. Swoją drogą nie wiadomo skąd się bierze przekonanie rządzących, że można kontrolować wszystko i wszystkich dla powszechnej szczęśliwości. Widzą jak jest, biora cięzko w skórę i już następcy próbują tej samej sztuczki. Głupi gatunek . Ot, co.
Piękną opowieścią uraczył nas dziś Gospodarz. 🙂 Co do warunków sanitarnych przy produkcji serów, to do dziś pamiętam opowieść L. Stommy o tym, jak to odwiedził swojego sąsiada i został ugoszczony winem i serem wyprodukowanym przez owego sąsiada. Gospodarz przekroił ser, postukał nim o stół, żeby wszystkie robaczki ze środka wypadły i rozpoczęto konsumpcję. Ser był ponoć pyszny. No to smacznego dnia wszystkim życzę.
Antku, brak słów…
Hej, rośnie nam Rodzina.
Wczoraj powitaliśmy PaulaRexa dzisiaj żonę sąsiada. Pięknie witamy, zapraszamy częściej.
Nirrod – musisz piwo i ser przywieźć osobiście. Tylko wtedy liczy się obecność.
🙂 Alsa 🙂
Googlując za „Dziejami Samku” trafiłem na… blog Pana Piotra i Was wszystkich… A dzisiejasza opowieść (przeczytałem, bądź przeleciałem wszystkie) jedną z najlepszych jest. To nie jest prosta rzecz być poważnym żurnalistą i pisać codziennie ze swadą i w zajmujący sposób. Jak każdy autor, Gospodarz miewa lepsze i… (sorry Herr Pietro) odrobinkę mniej lepsze dni. Zawsze i codziennie i za rok dobrze piszą tylko grafomany, ale ich napędza jakis taki literacki autoerotyzm. Mnie się dzisiaj mocno spodobała jego literacka forma, bo ze temat, to wiadomo… 🙂
Nirrod
od kiedy to wędzone tak szkodzi?
Adamczewscy przebrali miarke.
Nie zupelnie osobiscie ale poprzez swoje ksiazki. Trzeba bylo dokonac rewolucji kulturalnej w bibliotece. Ostatnie nabytki dziel Panstwa A. nie zmiescily sie juz w domowej bibliotece w dziale ksiazki i recepty kucharskie. Trzeba bylo dokonac zasadniczych zmian. Teraz dzial kulinarny zajmuje laczna dlugosc 165 centymetrow i zawiera okolo 100 pozycji ksiazkowych nie liczac drobnych roznosci. Cale szczescie, ze nie biore udzialu cotygodniowym rozwiazywaniu zagadek, bo przyszloby mi zamienic mieszkanie na wieksze.
A wieczorem bedzie tort i kawa. Moj mlodszy sasiad, dzielny czterolatek zaprosil sasiadow na drobne urodzinowe party. Zaproszenia w pisanej formie znalazl kazdy z mieszkancow w skrzynce pocztowej. Zrobilismy zrzutke a jeden sasiad dokona zakupu wspolnego prezentu.
Napisano, ze stroje wieczorowe nieobowiazkowe.
Mama solenizanta cala w wypiekach, tatus uciekl z jedna pania po wspolnym, rodzinnym urlopie w Tunisie.
Mlody czlowiek poszukuje dla mamy nowego pana. Ja nie mam szans.
Nieodpowiednio zasobne konto.
Nie Krezus niestety, tylko
Pan Lulek
Panie Lulku, poniechasj Pan. Po co Panu żona? Pierzyna ogrzeje, sąsiadka dokarmi tortem, Adamczewskich czyta się jak kryminały no i co ma baba do tego?
Konta nasze rzadko bardzo zasobne ale facecji w nas tyle, co u Imci Onufrego.
No niestety szkodzi. Wedzone nalezy do tej grupy produktow spozywczych, ktora jest dopuszczona do spozycie nie dlatego, ze jest zdrowa, ale dlatego, ze od wiekow wedzilismy i nikt nam wedzonego nie odbierze. Mozna rzec, ze UE z obawy przed horda rozwscieczonych milosnikow wedzonego postanowila tego jednak nie zakazywac.
Co do osbistego przekazywania piwa i serow to zobaczymy czy w przyszlym roku urlop pozwoli.
Piwo jest tak przy okazji produktem, na temat ktorego moi wykladowcy nieswiadomie (zakladam) bzdury opowiadali. Wg nich przy pomocy gornej frementacji nie da sie zrobic mocnego piwa, przykladem mialo byc jedyne w owym czasie w Polsce w ten sposob produkowane Piwo Grodziskie.
Ha! coz to bylo za zdumienie jak w rece wpadl mi taki Westmalle Tripple mocniejszy od niektorych win!!!
Iżyk, byłam w raczej smętnym nastroju, ale Twoje stwierdzenie o tym, że grafomanów napędza literacki autoerotyzm, rozjaśni mi resztę dnia. Dzięki! 😀 😀 😀
Smakowitego popołudnia wszystkim!
Halo Pyra !
Dziekuje za podtrzymanie na duchu. Bede sie staral a pierzyna napewno pomoze. Porzadkujac biblioteke znalazlem ksiazke GEORGE ORWELL 1984. Czytalem ja w jezyku angielskim i niemieckim. Ciekaw jestem, czy istnieje polskie tlumaczenie, oczywiscie unaczesnione i gdzie ja mozna nabyc droga kupna.
Jak wroce z Wegier i nie zapomne, to napisze wam jak w swoim czasie zostalem skurwielem i co z tego wyniklo.
Powoli pakujacy sie
Pan Lulek
Ej, Lulek, Lulek. Przecież Ania pokazywała jak prosto kupić książkę w księgarni internetowej. Jak nie chcesz, to poproś Pawła albo Wojtka , oni często jeżdżą między Wiedniem a Warszawą, to Ci przywiozą.
Przed powrotem z pracy zamierzałam znaleźć na tej stronie inspiracje do zakupów na dzisiejszą kolację. Kozie serki. Przełożę je również na sobotę w takim razie. Może też będzie ciepłe podeszczowe popołudnie i odkryję nowy smak wina ciekawie się z serkami komponujacy?
Na dzisiaj w takim razie sałata z sosem z czosnku, oliwy i cytryny – do soboty musi mi przejśc lekki katar aby w pełni poczuc smaki sobotnie.
Panie Lulku, jeśli istnieje obawa, że po powrocie z Węgier dostaniesz sklerozy, to ja bardzo proszę o tę opowieść już teraz.
Co do książki, to jest księgarnia internetowa Merlin. Może tam?
Alsa – rzecz w tym, że Lulek nijak nie może uwierzyć, że nasz 21 liczbowy nr konta zawiera już wszystkie potrzebne dane. Tłumaczyłam ja, tłumaczyła Ania, nic nie pomaga. On się domaga jeszcze jakiegoś innego numeru. Już to przerabialiśmy kiedy mu kupiłyśmy „Chłopców z placu broni” Molnara. Inna sprawa, że porto bywa sporo wyższe od ceny książki.
Oczywiście, Pyro, dlatego jeśli już, to kilka pozycji się opłaca.
Dziś zamiast obiadu
sałatka z koziego sera ( może być franzuski lub hiszpanski 400g )
Sqadniki na cztery twarze
Dwa jabłka obrać i zćwiartkować, każda ćwiartkę jeszcze raz zćwiartkowaći na rozgrzanej oliwie dwie minuty smażyć. Wojtkowe orzechy drobno posiekać wraz z pistacjami i do trzech łyżek oliwy +.
+ s&p + wiadomy ocet i zamerdać ogonkiem …
Sałatę podzielić na kawałki dające się łatwo włożyć do otworu twarzowego. Po trzech minutach zdjąć z grilla pocięty na talary kozi ser Queso fresco de Ronda i natychmiast serwować na pole odbiorcy.
Zastanawiające jest po kiego grzyba zabierali piraci dawno dawno temu kozy na pokład?
Nie sądzę by wlewali mleko kozie do filizanki z cienkiej porcelany na dno i przez sitko dolewali Royal Blend która to jest mieszanką assama z cejlońska?
Andrzeju
Jestem na najlepszej drodze, to nie takie proste ale cały czas pracuje nad tym.
Ćwiartkowanie sćwiartkowanych jabłek – no, doprawdy, nastrój robi mi się wręcz szampański i mam nadzieję, że nic już tego dzisiaj nie zmieni! 😀
Na temat kóz nie mam zdania, a już na pewno nie wyrażę go na forumie.
Arkadius, z tego co pisała Alicja wczoraj, to Ty dzisiaj powinieneś piwo z nią pić, a nie ćwiartkować ćwiartki. No to co jest? (oprócz tego, że czwartek).
Alsa, nie wiesz może gdzie Jerzory będą w poniedziałek rocznicę slubu opijać? Trzeba by im jaką siupryzę zrobić, a najmarniej życzenia podesłać. Może to u Ciebie?
Nie mam pojęcia, Pyro, ale mam obawy, że to może być u mnie. Ale to chyba wtorek? Dam znać, jak już oni sami będą wiedzieli.
Panie Piotrze,
wywołany do tablicy (jam to krotochwilnie stwierdził o grających kiszkach) przez szanowną Pyrę w poprzednim wpisie, pozwalam sobie przynieść serdeczne pozdrowienia dla blogu wielbiącego sztukę kulinarną.
Jak zapewne szanownemu blogowisku jest wiadomym, w sztuce śpiewaczej nie sposób wspiąwszy się na górne C i siedzieć na nim nieustannie. Naturalnym jest branie oddechu, jak również zejście do rejonów zwykłej codzienności w oktawach małej i wielkiej i odwiedzić czasem kontrę lub w chwilach desperacji sięgnąć subkontry.
Na podstawie jednego oddechu i krótkiego spaceru po oktawie wielkiej nie wyciągałbym zbyt daleko idących wniosków, które mogą obserwatora pozostawiać w tzw. mylnym błędzie co do śpiewaka.
Na taką chwilę trafiła szanowna Pyra i masz: larum wznieciła, że postponuję. Ależ uchowaj Boże! Jakże bym śmiał!
Pokrewieństwo sztuk wszelakich uniemożliwia osobne ich widzenie, co sprawia, że smakosze rozkoszować się mogą muzyką tak, jak melomani chwytają za wiosła, próbując przepłynąć ocean śliny obficie płynącej przy lekturze smakoszy.
Rzekłbym, że między wielbicielami tych dwóch sztuk pokój powszechny panuje, tyle, że w tym przypadku bardziej mi pasuje….kuchnia 🙂
Sympatycznie jest czytać o sobie ?młódź swawolna?, choć muszę sprostować: jam już pozamłódź, choć reszta charakterystyki bardzo trafna: ?jeden nawet taki siaki?
Przeżarty takisiakizmem, ze zgrozą zauważam, że sam nie wolny jestem od używania tegoż zwrotu.
Pozostaję z szacunkiem i morzem sympatii
😆
Zsycham od czekania na http://s200.photobucket.com/albums/aa179/arkadius_album/?action=view¤t=T01_telefon_z_ery_kamienia.jpg
Jeszcze nie dzwonił
No toż cholery można z nimi dostać! Daj znać, Arkadius, jak już zadzwoni, bardzo proszę.
P.S. Miało być ćwartek, a nie czwartek.
Kozie sery staly sie bardzo popularne w Quebeku. Rodzima produkcja z malych, rzemieslniczych serowni daje doskonaly wybor gatunkow i smakow. A koza jak to koza: wielkiego zachodu nie ma z tym zwierzeciem, a na dodatek produkcja koziego mleka oraz produktow pochodnych (jogurty, sery twarogowe) nie podlega az tak scislej relamentacji jak to jest przypadku mleka krowiego (chodzi o reglamentacje ilosci oraz obrotu nlekiem: w Quebeku zaden producent nie sprzeda mleka prosto od krowy, bo ryzykuje utrata licencji na produkcje; natomiast normy sanitarne oraz kontrola sanitarna sa takie same dla wszystkich produktow). Tak jak we Francji, tak i w Quebeku potworzyly sie cos w rodzaju serowych apelacji, bo widocznie trawa ma inny smak w zaleznosci od regionu.
http://www.purchevrequebec.com/fromage.php
Czy grand cru jest konieczne do koziego sera ? Kwestia zasobnosci kieszeni. We Francji czy w ogole w Europie wina sa duzo tansze niz w Quebeku. I dlatego picie grand cru w moich stronach to naprawde przywilej. Na szczescie inne wina, z apelacji typu Rousillon sa rownie wismienite, i ruinuja tylko watrobe, a nie watrobe i kieszen.
Pozdrawiam.
Racja, ale ja czasem bywam rozrzutny nad miarę. I rozkosz odczuwana na podniebieniu mi to wynagradza.
Panie Piotrze,
ja pisze z mojej perspektywy geograficzno-cenowej. Kiedy bylem w czerwcu we Francji i po raz pierwszy wdepnalem do Leclaire’a, a tam zawedrowalem do dzialu win, to niemal rozplakalem sie, ze taaaakie wina moga kosztowac taaaak smieszna cene w prownaniu z tym, co zdzieraja z nas w Quebeku.
I dlatego podczas mych wakacji w Hexagonie zapijalem sie bardzo dobrymi winami, w tym grand cru, jadlem foie gras do rozpuku, sery, confit de cannard itp, i w ogole cudenkami, jakie francuska kultura kulinarna ma do zaoferownia bo dla mnie to byla okazja. W Montrealu nie moge sobie na to pozwolic czesto. W Montrealu pozostaja cahory, bordeaux z nizszej polki, no i moj ulubiony, australijski Jacob’s Creek.
Pozdrawiam.
A żeby to! Właśnie wytarłam z podłogi dobre pół litra mojej ukochanej nalewki wiśniowej. Czekam, żeby przeschła podłoga, żebym mogła tam wejść. Ten nalew miał w ogóle dramatyczną historię. Nalewkę zrobiłam w początkach lipca i wyszła b.dobrze . Wiśnie z niej przywiozłam na zjazd, nalewka w połowie poszła do ludzi, w połowie własnie dojrzewa. Będzie dobra w święta zimowe. Natomiast w zamrażalniku miałam kilka kilogramów wiśni na zimowe desery, ciasta itd. Kiedy wysiadła lodówka, nie miałam wyjścia – wypałam rozrmozone owoce do słoja, wsypałam kilogram cukru i tuż przed wyjazdem do Kórnika wlałam litr spirytusu w słój z wiśniami, które w międzyczasie puściły mnóstwo soku. Wiśni i cukru było za dużo na 1 litr spirytusu. Przyjechałam, dokupiłam drugi litr i 2 pudełka malin wiśnie zlałam, do zajzajeru (jak mawia Alicja) dolałam ten drugi litr * duża butelkę wody gazowanej, Zrobiło się tego dosyć dużo. No to naszykowałam drugi 5 litrowy słój, podzieliłam owoce na obydwa, wrzuciłam po 2 goździki i zaczęłam zalewać. Dobrze szło aż nagle drgnęła ręka i zostawało jedno z dwojga – albo postarać się o psa alkoholika, albo wytrzeć z dużą ilością wody, żeby się kapcie nie przyklejały. No i taka to była przygoda. Jestem zła, jak diabli. Dziwicie się?
Witaj Pyro !
Rozumiem Twój żal. Miałem podobnie niprzyjemne „stłuczenie”. Przelewałem baniak wina. Mokra ręka, szkło……Wypsło się. Wino rozlało się po całej powierzchni kuchennej podłogi. Zbieraliśmy odkurzaczem – takim który może wsysać i mokre. Miał biedny potem długo czkawkę i jakoś trudno wchodził na wysokie obroty….
A co do Twego przypomnienia że zjazd się skończył i trzeba myśleć o następnym, nieśmiało napomykam iż jest teraz taki obowiązujący trynd : tworząc nowy byt ( II Zjazd ) należy rozliczyć poprzedni czyli I Z..
„Czeba” pogrzebać w przeszłości, potropić układ. odkurzyć co nieco.. powalczyć z korupcją…
A ja, nie mając teczek pogrzebałem w pudełku. Stąd ten powrót do przeszłości.
Teraz troszkę pocukruję : Pyro!! Poznań to piękne miasto! Ludzie w nim też!! Moja synowa jest Pyrą !!! Synowa to mało !!!! To matka mojej wnuczki.:)
Pozdrawia wieczornie dziadek
-antek
Pyrciu Droga, bardzo Ci wspolczuje. Wiesz co, zamow sobie nastepna nalewke u Misia, jemu sie nie wylewa. Wysluchalem audycji o Zjezdzie, wyglada na to, ze przyszly rok to Zielona Gora albo Pultusek, a Pan Lulek zaklada debate gdzie ? To jak ma byc ? Pisze bez skladu, bo i dzien taki. Po dwoch tygodniach pogody zaczelo lac, podobno tylko dzisiaj. Siedza w domu i nudze sie, jak mops.
Pyra !
Wyrazy ubolewania. Jutro jade na gulasz a dzisiaj brakuje Twojego bigosu.
Pogoda byla rano pod psem a po poludniu byly u mnie dwie rzezbiarki, mama i corka Dittrich i kupilem od mlodej damy rzezbe pod tytulem
„Obiekt Pozadania”. Bedzie dla wnuczki jako spadek po dziadku. Jutro przed wyjazdem ide do banku na pertraktacje w sprawie finansowania zakupu. Jakis czas bedzie troche cienko, troche tak jak u tych w Rogalinie tylko na calkiem inna skale.
Kiedy zalewam owoce lub napelniam butelki wstawiam sloik w emaliowana miske. Kiedys mialem podobna przygode. Bylem potwornie zly na siebie.
Jutro bedzie lepiej, napewno.
Pan Lulek
Antek – gratuluję wnuczki i synowej. Pyry górą. Rozliczać się nie będziemy, bo wszem i wobec oznajmiliśmy, że jesteśmy do cna skorumpowani, tuczymy się darowanym i niecnie wycyganiamy usługi. Układ to MY.
Okoniu – Pan Lulek jakkolwiek godny i zaufany członek układu, musi czekać w kolejce. Autriackie gadanie będzie aktualne pewnie za 3 lata. Plany to my mamy, ho,ho.
Niech Pan Lulek będzie łaskaw jechać ostrożnie bo dopiero co natrzaskał kilometrów niemało. Nie mam ochoty na znajomy pogrzeb i znajomą mogiłkę. Powodzenia
Dobry wieczor.
Zaczne od przeprosin Arkadiusa. Wszystko wyszlo nie tak . Nie moglam do Ciebie zadzwonic, bo Tereska ma abonament na kraj – a Maciek komore tez na Polske. Internet sie zbiesil i nawet nie moglam wczoraj wstukac wiadomosci i zostawic, a dzisiaj rano wszyscy sie spieszyli. Jak sie czlowiek spieszy, to sie diabel cieszy. W Berlinie bylismy o 12-tej i postanowilismy nie zawracac Ci glowy, smarkate juz mialy nas dosc i chcialy jak najszybciej do hotelu. Podrzucilismy. Potem mielismy przedziwny wypadek – nie my, ale uznano, ze to my spowodowalismy sytuacje. Juz nie mielismy full wypas samochodu na rejestracji niemieckiej, wiec potraktowano nas jak Polakow i wmowiono chorobe. Lekarstwo – 85 euro. Zgrzytamy zebami i wlasnie wolaja mnie na kanadyjska whiskey dla odprezenia nerwow. Wpisy poczytam pozniej, bo wlasciwie internet powinnam tknac po 20-tej.
Z ciekawostek przyrodniczych – Marian dzisiaj na strzelnicy spotkal dowodce wojsk ladowych Kanady. Jutro byc moze sie na niego natkniemy, poki co, pojechalna polowanie na dziki.
Jeszcze raz przepraszam Arkadiusa.
Pyro, współczuję serdecznie.
Co do Pana Lulka, to po prostu słów brak – jakiż inny dziadek wziąłby kredyt w banku, żeby kupić wnuczce obiekt pożądania?!
Teraz to MUSI jechać ostrożnie, no bo ten kredyt…
A jak tam urodzinowa impreza, Panie Lulku?
Rany Boskie, Panie Lulek !
Wyjdz Pan z tego banku ! Natychmiast ! Kto tak robi ? I to na fidrygalki… Sam Pan sobie stryczek zakladasz, prosze – chodu z tego banku !
Kochani! Dziękuję za słowa wsparcia w kwestii pracy. Na razie rekonesans, umawiam się na wstępne rozmowy kwalifikacyjne. Byłam na jednej- sądzę, że na bardzo udanej. W ciągu najbliższego tygodnia dwa następne spotkania. Jestem dobrej myśli.
Lulku, dziękuję za adres mejlowy, odezwę się, choć nie poszukuję pracy w nieodległej wcale Austrii.
Pyro Kochana! Dziękuję za zaproszenie teraz dopiero odczytane. Przyjdę „przechętnie” w przyszłym tygodniu. Zadzwonię.
Dziś na obiad wcinałyśmy ( to najlepiej oddające sposób naszego konsumowania słowo jakie przyszło mi do głowy) spaghetti w pomidorach, z dobrą oliwą, bazylią i parmezanem. Żeby nam się do nocy pracować chciało, co właśnie uskuteczniamy. Zatem- do jutra!
Marialka !
Trzymam za Ciebie kciuki. Na pewno sie uda. Wtedy wyciagnij Pyre z nalogu palenia papierosow i przyjezdzajcie do mnie na wakacje. Z Poznania jezdzi do Wiednia bezposredni autobus. Czasem do mnie przyjezdzaja, dlatego wiem na pewno.
Trzymajcie sie mocno
Pan Lulek
Dziękuję, dziękuję! Już się, Lulku, prawie rozczuliłam.
Witamy zone sasiada. Rozgosc sie, zono.
W kwestii kozich serow, owszem very much so, zwlascza swiezy kozi serek na sniadanie – chavroux. Takze dojrzaly chevre obtoczony popiolem – moze byc.
Moim popisowym blyskawicznym dankiem lunchowym jest tarta ze zgrylowanymi jarzynami i kozim serem. Jarzyny lekko grylujemy, na ciescie francuskim (kupnym!) rozkladamy pokrojone w paski jarzyny: papryki, cebule, grzyby, cukinie, Na wierzch kladziemy pokrojony w krazki chevre, skrapiamy olejem, posypujemy ziolami i buch! do pieca. 15-20 minut i tarta gotowa. Podajemy z zielona salata i winem.
Moj wlasny wynalazek.
Helena, gdzie się ukrywałaś cały dzień? Ja jutro będę zarżnięta ronotą po dziurki w nosie, a dzisiaj mogłam nieco pogadać.
Właśnie wróciłam z pracy i mogę coś skrobnąć. na początek witam „żonę sąsiada” – podoba mi się ten login. Mam nadzięję, że będziesz się dobrze czuła na blogu. Teraz Panie Lulku – nie wiem gdzie ten zjazd ale jeżeli Burgenlandia, to ja jako osoba zarabiająca w złotówkach muszę wiedzieć na tyle wcześnie żeby oszczędzać. Sam pomysł mnie osobiście się podoba chociaż opis posiadłości Gospodarza wraz ze wspomnieniem o prawdziwakach w ogrodzie, kusi strasznie. Gospodarzu – opowieść o serach mnie zachwyciła chociaż większość tych przysmaków jest dla mnie niedostępna – w mojej mieścinie tych specjałów dostać nie można. Trzeba popatrzeć w większym mieście. Pyro – kochana Mamuś – następnym razem skorzysta z gara jak radzi Pan Lulek. Kupiłam dzisiaj sok wiśniowy i będę rozcieńczac moją nieudana wiśniówke. W tym roku chyba jakieś fatum wisi nad naszą rodziną jeżeli chodzi o wiśniówki. Ucałowania. Zmęczona Ryba
Mnie kusi ta sauna Gospodarza. I proponuje trzymac sie wrzesnia, bo pogode bedziemy mieli jak w banku – mowilam, ze zapewniam?! Jak wrzesien, to moze i prawdziwki znajdziemy kolo slawojki znajdziemy? 🙂
Pyro, Jerzor dopijal dzisiaj wisniowke tesciowej Twojej Ryby. Bardzo sobie chwalil. NIe jestem pewna, czy probowal Twojej, ale wisnie to jego ukochany owoc. Calkiem zapomnialam o wisniach z nalewki, sa gdzies tam w torbach, jak bedzie grzeczny, to mu dam sprobowac.
Nasze nerwy zostaly lekko ukojone, ale nadal mam zabe w zoladku z powodu Arkadiusa. Zal mi tez bylo niewinnej Tereski, ale z polizei nie dalo sie rozmawiac, Jerzor stwierdzil, ze to musialy byc jakies niewyzyte ossie, czy jak sie tam mowi.
Rybko moja – już pisałam. Na Austrię przyjdzie czas za 3 lata.
Alicjo – jeżeli wrzesień to albo sam początek albo dopiero przełom wrzesień – pażdziernik (W przyszłym roku wielka feta i zjazd rodzinny w połowie miesiąca).
Wyjaśniam – córki Pyry za rok we wrześniu obchodzą 40 urodziny (będzie wielka impreza z prosiakiem nad ogniskiem itp.) Przypada to na połowę września – prawdopodobnie weekend 13/14)
Blogowy ogień dyskusyjny słabnie wraz z upływem dnia, drewna podrzuca wtedy druga półkula, albo ci jeszcze nieśpiący na naszej. Z moim rannym wpisem chciałem trafić na początek dnia, na pierwszą linię frontu. Ale ja wtedy jestem już bytem pozakomputerowym bo z dostępu jaki mam nie korzystam. Więc co ??
Napisałem to co chciałem oczywiście wieczorem, przesłałem na pocztowy firmowy adres mojej małżonki M., coby ona rano wrzuciła go gdzie trzeba. Rano okazało się że jest problem : plik jaki wysłałem nie chce się otworzyć – napisałem go w OpenOffice, jej komputer tego nie czyta ! Moja więc żona sciąga Opena, otwiera mój plik, zapamiętuje w notatniku. Ale okazuje się że komputer już wszystkie zapisane w Wordzie pliki poprzeonaczał na Opena! Tak więc odinstalowywuje Opena, kopiuje mój plik z notatnika do Worda, jej pliki wracają na miejsca, wkleja mój tekst na blog i ……. nie chce się wysłać – error !! Tak ze dwa razy i nic. Wyciąga słuszny wniosek że to przez te moje brzydkie, zaszyfrowane słowa i filtruje tekst, wypadają z niego niedozwolone znaki. Wpadają jakieś inne, ale nie wpływają one na meritum. I tak po prawie dwóch godzinach , telefonach do mnie, konsultacjach gadu-gadu z naszym synem ,o 10.14 tekst zawisł na blogu !!!
Tekst jest moją pokutą.
Dziękuję Ci małżonko M.!!!
Wieczorowy student
-antek
Antek,
Wybacz, ze pytam, ale z jakiej strefy piszesz ?
Okoniu !
Czasowej ?? Jest u mnie 22.22.
Geograficznej ? Europa Srodkowo -Wschodnia. Polska.
Ale jak kiedyś napisała Pyra , że Azja już za Wisłą, więc prawie z Azji
-antek
A moze chodzi Ci o strefe wplywow?? Zerowa….
Jestem z miasta po którym odbyla pogodny i sloneczny spacer z Toba mt7.
Obok zielonego, pieknego budynku przejezdzam prawie codziennie.
Jest to okolica ciaglych zmian, nowych ladych domow.Teraz pod kilof ma isc budynek bylej uniwersyteckiej stolowki – ten brzydki pawilon w ktorym ostatmio byl sklep z tapetami, dywanami,wykladzinami.
Bedzie ladnie, widzialem projekt.
Zbieram sie do spania. Jutro jak zwykle dzien pelen codziennych radosci.
Ma padac.
Pozdrawiam !
-antek
A co z popoludniem wsrod owiec? Troche nie na temat – wlasnie odkrylam hiszpanski ser manchego, ktory, jak podaje wikipedia, jest serem podpuszczkowym twardym, produkowanym z mleka owczego.
Narazie wyprobowalam w salatce oraz w spaghetti ze szpinaczkiem. Obie proby bardzo, bardzo…
Czy ktos mial jakies blizsze kontakty z tym serem i moze sluzyc sugestiami oraz doswiadczeniem?
Z pozdrowieniami…
Lomatko moja!
To te Mlode Pyry sa takie stare?! Czterdziechy za rok?! Smarkate nam sie starzeja, zauwazcie! Ale swoja droga – ja naprawde naciskam na wrzesien jako dni Zjazdow. Nie ma stonki (wycieczkowicze, turysci etc), a nawet jak sa, to w ilosciach tolerowanych i sporadycznych.
Poczytalam wpisy do tylu i proponuje na nastepne zjazdy zabrac urzadzenie do kneblowania Pana Lulka od czasu do czasu – od czasu do czasu, zaznaczam 🙂
Bardzo mi przykro nadal jesli chodzi o Arkadiusa, mam nadzieje, ze mi wybaczyles, inaczej jest jak sie podejmuje decyzje samodzielnie, a inaczej, jak sie jest w grupie. Juz ja tam sie im wszystkim odplace…
Wypadek w Berlinie byl taki, ze Tereska chciala sie wlaczyc do ruchu, z tylu jechal autobus i w tym momencie facet postanowil, ze wyprzedzi Tereske – a trzasnal go facet jadacy na drodze glownej swoim pasem – autobus mu sie wchrzanil miedzy wodke a zakaske. Kierowca autobusu wyprzedzil nas i zablokowal Tereske i podal ja przez komore (na policje) jako sprawczynie wypadku. Policja przyjechala i jeszcze nikogo nie wypytala, a juz orzekla, ze to nasza wina. Durna stluczka dwoch facetow, a winniczkami okazalismy sie my. Jerzor walczyl jak lew, moze troche za glosno – i ja uwazam, ze nam ten mandat dlatego wlepiono. Tisze budiesz, dalsze jediesz. Nie trzeba sie bylo klocic o racje, tylko spokojnie przyznawac policji racje i przepraszac.
Ide ja spac… juz po polnocy!
Tishe edesh – dalshe budesh.
nemo –
Mam nadzieje iz jeszcze nie wyjechalas, przyjemnej i udanej podrozy zycze.
Echidna
czolem Zaloga, uf, wlasnie dotarlem do mojej wsi podparyskiej, wyjechalem wczoraj w poludnie ze Szklarskiej Poreby, podroz musialem odbyc jednym, zgrabnym ruchem skalpla ( jutro, wiec juz dzis do roboty ), nieco adrenaliny, rzut na tasme i jestem, nieco sie zdazylem rozpakowac i do komputra po wiesci, niestety, stety, tyle tego, ze nie dam rady wyczytac natentychmiast, zauwazylem jednak nowe twarze, witam serdecznie, najcieplejsze pozdrowienia dla Wszystkich, ide pospac
Jak codzień raniutko czytam to co dopisanowczoraj późnym wieczorem. Sławku cieszę się, że doatrłeśszczęśliwie. Śpij smaczniemyśląc o zjeździe, broń Boże o pracy. Ja włśnie poprawiam kartkówki, a na 8 dopracy. Znowu będęmogła siąść po 20. Pozdrowienia dla wszystkich. Au nas sztorm i wieje strasznie – prawdziwajesień. Alicja ja chcę wrzesień- tylko nie ten jeden wekeend.
Nieźle mi słowa połączyło – przepraszam za ten pasztet
Vox populi vox dei !
Ale jesli dozyje, to za trzy lata u mnie czyli u Swietego Michala. Wczoraj byly u mnie w gosciach dwie panie rzezbiarki. Mama i corka. Pisalem juz, ze od corki kupilem rzezbe i jestem czesciowo sparalizowany finansowo. Mowilem im ze ewentualnie jeden z nastepnych Zjazdow odbedzie sie u mnie. Od razu padla propozycja zrobienia w ich ogrodzie garden party. Chlopak tej mlodszej jest Irlandczykiem i ma wlasny zespol muzyczny. Przylaczylby sie na pewno z zespolem i muzyka. Umowmy sie zatem, ze za trzy lata jest moja kolejka. Pokazalem damom ostatnie numery Polityki. Nie czytate ale czasopismo bardzo im sie podobalo od strony graficznej.
Cale szczescie, ze wszyscy mniej czy bardziej szczesliwie dojechali do domow. Pozwole sobie zauwazyc, ze w Rogalinie, to nie ja klapalem dziobem.
Mis 2 daj znac. Jak wroce z Budapesztu zaczniemy cos wspolnie kombinowac.
Dobrego dnia wszystkim
Pan Lulek
Przepraszam, że z prywatą tu wyskakuję, ale ważny dla mnie wpis po kilkunastogodzinnym oczekiwaniu może zaginąć w powodzi późniejszych.
Skromnie tylko proszę o odnotowanie.
2007-09-27 o godz. 15:31
Kłaniam się i życzę miłego dnia
Zeen,
Nie ma obawy – odnotowałem skromnie. Odjęło mi mowę.
Chapeau Bas! Béchamel!! Da capo al fine!!!
Zeen
My jesteśmy miłośnikami sztuk wszelakich . Pyr młodszych śpiewających jak Kaczmarski ( chciałem napisać przez chwilę Kaczmarek – ale by było 🙂 ) chętnie słuchamy . Do opery czy filharmonii też chodzimy.
Chleba ze smalcem i kiszonym ogórkiem gdy jesteśmy głodni nie odmówimy. Ale wszystko ma być w najlepszym gatunku. Towarzystwo wzajemne również.
Panie Lulek,
nie kombinuj Pan z ta Austria, bo najsampierw musimy sie w saunie Gospodarza odswiezyc – poza tym wiekszosc ludzi jest z Polski i nie kazdemu Burgenlandia po drodze. Ja zapraszam do Kanady, to dopiero ale ekstrema! 🙂
Nemo,
przetrzep Panalulkowe kieszenie w sprawie nasion, wreczylam przy swiadkach. Chociaz powiem Ci w sekrecie (wszyscy zamknac uszy i oczy!) Pan Lulek udaje takiego niby to roztrzepanego, ale juz on dobrze wie, co wazne, a co nie.
A teraz chyba ide dospac, bo pochmurno i sennie.
Dziękuję Andrzeju za odnotowanie. A skoro mowę Ci odjęło, nie dziwota, żeś napisał
🙂
Misiu,
Gdybyś nawet napisał jak Kaczmarek, też byłoby dobrze. Skądinąd wiem o repertuarze i choć forma inna, to treść w wielu miejscach zbieżna. Mowa oczywiście o Janie z piastowskiego Breslau.
Wyobraziłem sobie kiszony ogórek w najlepszym gatunku ? oczywiście, że jest to możliwe, ale pokaż to jakiemuś Anglikowi, co ?zepsutego? jedzenia nie tyka… 😆