Byłem z wizytą u Diabła

Mam do tej księgi stosunek bardzo osobisty. Niemal pół wieku temu ożeniwszy się zawiozłem swą świeżo poślubioną wybrankę do jednego z najpiękniejszych i najlepiej zachowanych zamków w Polsce. Spędziliśmy kilka dni w Łańcucie. Mamy stamtąd piękne wspomnienia i sentymentalne zdjęcia na tle zamku i z piękną kolubryną (fotka bardzo aluzyjna) w objęciach Basi.

Ostatnio Wydawnictwo Arkady wydało książkę Łukasza Mikołaja Sadowskiego zatytułowaną „Rezydencje – muzea w Polsce”. Nie jest to zwykły album, który po przejrzeniu odkłada się na półkę, by nigdy już po to dzieło nie sięgnąć. Młody historyk sztuki przeprowadził badania archiwalne – i jak sądzę – odwiedził osobiście, każdą z opisanych budowli. Mamy więc bardzo pięknie i bogato zilustrowaną historię nie tylko Łańcuta, ale niemal wszystkich lepiej lub gorzej zachowanych zamków w Polsce. Jest więc tu Pszczyna, Rogalin, Książ, ale także i mniejsze budowle, jak Oblęgorek, Orońsk czy bliska Warszawy Podkowa Leśna.

Są także rezydencje królewskie, czyli Wawel, warszawski zamek, Pałac w Wilanowie i Łazienki Królewskie. Jest to lekcja historii Polski tak atrakcyjnie podana, że jak sądzę, chętnie sięgną po nią i starsi, jak ja – wiedzeni sentymentem, i młodsi – zwabieni ciekawością. Odwiedzić np. Diabła Stadnickiego – jednego z byłych właścicieli Łańcuta koniecznie trzeba. I warto. A w dodatku bezpiecznie, bo sam Diabeł od dawna bawi zapewne w piekle więc nie zamknie nas w lochu, ani nie będzie przypalał żelazem, co robił stale ze swoimi gośćmi.

Nie pisał bym na naszym blogu o tej książce gdyby nie fakt, że w pobliżu niemal wszystkich prezentowanych w niej obiektów są znane mi miejsca, w których można zjeść pyszne dania gdzie indziej na ogół nieznane. Podpowiem więc teraz parę adresów. I w ten sposób chętni będą mogli połączyć przyjemne z pożytecznym. I nie ja będę decydował, czy zamki, czy karczmy zaliczycie do którejś z tych kategorii.

W pobliżu Łańcuta jest sporo zajazdów, karczm i restauracji. Ja bym polecał dość odległą knajpkę, bo leżącą nad granicą województwa podkarpackiego i lubelskiego, w Obszy. Zagroda Roztocze to karczma drewniana sąsiadująca ze skansenem. Sąsiedztwo zobowiązuje więc w karcie są stare i zapomniane potrawy: gołąbki oraz pierogi z grzybami i kaszą gryczaną oraz danie królewskie czyli piróg biłgorajski. Nie należy sugerować się nazwą. To nie pieróg lecz placek z jajek, wędzonki i kaszy gryczanej. Porcje są gigantyczne i odwrotnie proporcjonalne do cen. Po takim pirogu i Diabeł Stadnicki nie straszny.
Gdy jadąc do Austrii lub Włoch znajdziemy się w pobliżu zamku książąt śląskich w Pszczynie i już zaspokoimy swą namiętność do historii warto przejechać jeszcze kawałek drogi w stronę Cieszyna (gdzie będziemy przekraczać granicę) i zatrzymać się przy stole w Strasznym Dworze. Nie ma on nic wspólnego z Moniuszką, a za to bardzo wiele z potrawami Śląska Cieszyńskiego. Podają tu np. szynkę wędzoną potem gotowaną w wywarze z suszonych śliwek. Do tego drożdżową buchtę. I nic więcej nie trzeba. Oprócz piwa (oczywiście wszyscy oprócz kierowcy).

I na koniec skoczmy ruchem konika szachowego na północ, do Oporowa by zwiedzić zamek zbudowany w pobliżu Kutna, przez słynny ród Oporowskich, wojów, urzędników królewskich, dyplomatów wreszcie.

Tu spośród licznych restauracji leżących wokół Oporowa radzę pojechać do Kutna by zjeść w Dworku. Podają tu jak za czasów Jagiellonów: gulasz z dzika, sarny lub jelenia oraz mój ulubiony rarytas faszerowane przepiórki.