Obiecanki cacanki

Naraziłem się Panu Lulkowi tak, że mi to już parę razy wypomniał. Wypsnęło mi się bowiem nieopatrznie gdym marudził o winach, że o różowych to napiszę osobno. I zająłem się oczywiście czymś innym. Tymczasem solidny Pan Lulek udał się do specjalistów na wykłady enologiczne. I czekał aż zabiorę głos i on albo będzie mógł przed klasa pochwalić się znajomością tematu, albo – co by było jeszcze fajniejsze – zagnie wykładowcę na jakimś prostym problemie.

A tu cisza. Wiedza zdobyta ujścia nie znajduje. I cały pogrzeb na nic – jak mawiał pewien domorosły filozof.

Na szczęście dla nas wszystkich Pan Lulek długo nie wytrzymał tego paskudnego milczenia i podzielił się z nami swoją wiedzą. Za co mu pięknie dziękuję.
Gwoli uzupełnienia, bądź pewnego sprostowania, muszę dodać, że wina różowe nie powstają z mieszania win czerwonych z białymi. Różowe robi się z czerwonych winogron, wyciskając z nich sok i pozostawiając go w moszczu bardzo krótko, zaledwie parę godzin. Wówczas to sok nabiera różowej barwy. Później oddziela się sok od skórek i poddaje procesowi fermentacji. Im dłużej sok leży w towarzystwie skórek tym intensywniejsza czerwona barwa wina.
Subtelna barwa bywa też złudna. Ludzie na ogół myślą, że wina różowe są bardzo lekkie i mają nikły procent alkoholu. A wcale tak być nie musi. Mocne są np. słodkie francuskie rose d’anjou oraz rose de provence. Włoskie rosato bywają niezwykle mocne, a hiszpańskie rosado ma często więcej alkoholu niż tamtejsze czerwone.
Lekkie a czasem nawet perliste wina różowe pochodzą z Austrii i Niemiec. To samo dotyczy niektórych rose ze Szwajcarii (tam miejscowi nazywają je oeil de perdrix czyli oko kuropatwy ze względu na niezwykły połysk płynu).
Naszym zdaniem (to przemawiają moje kubeczki smakowe) wina różowe to napój sezonowy. Dokładnie rzecz ujmując – płyn na lato. W letnie upalne dni oraz wieczory nie ma nic lepszego niż bardzo zimny kielich (nie kieliszek a solidny kielich) rose, którym popija się przekąszane od niechcenia podsmażone i chrupiące krewetki, albo małże upieczone w skorupkach, albo nic nie jedząc tylko czytając subtelną poezje miłosną wznoszącą nasze dusze i ciała na wyżyny rozkoszy. I tyle.
W inne pory roku wina różowe winny być zakazane. Koniec i kropka.
A teraz krótki wykaz moich ulubionych win różowych.
Cabernet d’Anjou i Rose d’Anjou to wspaniałe wina spełniające wszystkie wcześniej wymieniane oczekiwania: chłodzą, wprawiają w stan euforii i pozwalają zapomnieć o dniu pełnym trosk i nerwów. Do tego pięknie pachną cytrusami. Francuzi wiedzą co pija i jedzą (to wynik kontaktu z d’Anjou)!
Santa Digna Cabernet Sauvignon Rose to hiszpański produkt ze słynnych winnic Miguela Torresa. Kosztuje trochę ponad 30 zł a dostarcza przyjemności za trzy razy większą sumę.
Rosa di Corte Rose di Toscana pochodzi z winnic Frescobaldiego czyli jednego z najbardziej znanych włoskich winiarzy. Kosztuje odrobinę ponad 40 zł. Pachnie pięknie białymi owocami.
El Delirio Rose z chilijskich winnic Botalcury nie powinno odstraszać nazwą. To delikatny trunek oszałamiający bardzo lekko i tylko gdy pity w nadmiarze. A cena wręcz nie deliryczna – 35 zł.
Na koniec moje ulubione, które w postaci szeregu butelek od paru dni stoi karnie w wiejskiej piwniczce i czeka na właściwy moment by po odkorkowaniu zaczerpnąć powietrza i sprawić mi przyjemność. To hiszpańskie Albali Rosado czyli smak i zapach czerwonych porzeczek uzyskany ze szczepu Tempranillo. Subtelność w najwyższym stopniu nabyta za 34 zł w wysmukłej flaszy.
Na razie tyle. Ale to dopiero przecież początek lata!