Rozkosz w płynie

Zrozumiałem, że czasem przesadzam z tym akcentowaniem swojej miłości do win ze starej Europy. Uznano mnie za snoba i ortodoksa zarazem, który nie dopuszcza do siebie na bliższą odległość niż długość ręki żadnego innego wina poza toskańskimi, bordoskimi czy z regionu Penedes.

winogrona.jpg

Pisze więc do mnie Kzin: „Mam nadzieję, że nie robię Gospodarzowi przykrości (jako zwolennikowi win europejskich) ale z czystym sumieniem polecam kosztowane wczoraj na kolacji argentyńskie Clos de los Siete. Wyraźny owocowy smak, charakterystyczny posmak, jak dla idealne do mięsa.”

Muszę natychmiast sprostować: nie strącam ze stołu butelek z winnic Argentyny, Chile, Afryki Południowej czy nawet Kaliforni. Prawdę mówiąc żadnych butelek nie usuwam zanim nie spróbuję ich zawartości. Dopiero potem decyduję czy pojawią się w mojej winiarce, czy też nie. A te, których zawartość zupełnie mi nie odpowiada, też zużywam ale do gotowania.

beczki.jpg

Wprawdzie w Argentynie byłem bardzo krótko, zaledwie kilkanaście godzin, ale zdążyłem zjeść kolację składającą się z befsztyka wielkości koła młyńskiego i grubości belki u powały, popijając to doskonałym winem z okolic Mendozy. Od tej pory chętnie (acz znacznie rzadziej niż po włoskie) sięgam po argentyńskie czerwone płyny np. z bardzo smakowitego szczepu Malbec.

Zwiedziłem też winnice pod Santiago de Chile należące do francuskiego potentata winnego Rothschilda, co również owocuje skutkami opłakanymi dla mojego portfela.

Do niedawna rozpowszechniałem wiadomości, że moje podniebienie nie toleruje win poniżej 60 złotych. Odwołuje te banialuki. Można znaleźć wspaniałe wina i o połowę tańsze. I właśnie o nich dziś opowiem.

butelki.jpg

Zakupy winne robię wyłącznie w trzech sklepach (z powodu adresu zamieszkania dotyczy to tylko Warszawy): w sklepie Mielżyńskiego przy Burakowskiej, u Marka Kondrata przy Wierzbowej i – w najbliższym zarówno sercu jak i domu – Dominusie przy Wielickiej (tu rządzą dwaj młodzi przyjaciele Paweł Budz i Tomek). To – moim zdaniem – najlepsze stołeczne adresy. W każdym z nich jest fachowa obsługa (najlepiej gdy trafia się na właścicieli, którzy są wybitnymi znawcami win ), potrafiąca rozpoznać gust i potrzeby klienta, doradzić dobór win do potraw i porozmawiać o trudnym życiu smakosza. Można tam także sprawdzić co w butelce się kryje.

wino01.jpg

A teraz parę szczegółów, które odkryłem na półkach Dominusa: chilijskie wina Montes w granicach cen 30 – 40 zł są absolutnie godne polecenia. W dodatku są różnych dobrych szczepów i białe, i czerwone. To samo mogę powiedzieć o płynach Concha y Toro (np. Casillero del Diablo lub Sunrise), na które wystarczy 30 zł. Z Afryki Płd. próbowałem Leopard’s Leap Pinotage-Shiraz. Nie odstraszyła mnie nieco wyższa(49 zł) cena, bo bukiet ma zachwycający.

Przy okazji pogadałem sobie trochę z jednym z właścicieli o zmianach w technologii butelkowania, a właściwie korkowania win. Ostatnio bowiem z dużą przykrością, a coraz częściej spotykam się z butelkami nie zamykanymi prawdziwymi korkami lecz po prostu zakręcanymi. Na moje narzekania usłyszałem, że taka przyszłość czeka wszystkie wina. Tradycyjne korki wypierane są przez metalowe zakrętki z kilku powodów: są tańsze i dla win zdrowsze. Po pierwsze nie grozi skruszenie korka i skażenie płynu chorobą korkową, co zdarza się przecież dość często. W dodatku zakrętka ma szczelność 99,5 proc. a te pół procenta nieszczelności pozwala winu oddychać i gdy je otwieramy nadaje się do natychmiastowego spożycia bez dekantacji czy okresu natleniania w karafce.

picie.jpg

Argumentem koronnym za zakrętkami było wspólne wyciągnięcie z butelki „korka” czy raczej zatyczki z gumy, a może nawet plastiku. Takie też bowiem bywają w zacnych nawet winach i znanych winiarzy. A to według mnie jest już obraza boska!

Po rozmowie, zaopatrzywszy się w parę butelek Sangiovese z winnicy Frescobaldiego (jestem niepoprawny) wróciłem do domu szybko pokonując (windą) dwa piętra, by natychmiast jedną z nich otworzyć i pisać do Was to wyznanie. No więc – na zdrowie!