Smaczna oszczędność
Kuchnia oszczędna była obowiązkiem wielu pokoleń polskich gospodyń: liczne zawieruchy historii i ekonomii powodowały, że wiele było rodzin, które chcąc kultywować domową kuchnię poszukiwały tańszych metod gospodarowania. Wszystkie XIX i XX- wieczne książki dla gospodyń, jako nakaz najważniejszy przekazywały oszczędność i to mądrze pojętą: gospodarować racjonalnie, nie marnować surowców, choćby dzięki temu, że wszystko jest smaczne i starannie przygotowane.
Dlatego też nie będę proponować zastępowania lepszych surowców gorszymi, ale używanie produktów prostych, łączonych w sposób najbardziej efektowny i efektywny.
Nie jest sztuką przygotowanie obiadu z wielu najlepszych produktów, ale zrobienie kulinarnego dzieła z resztek, niewielkiej ilości prostych, dostępnych składników to już wyższa szkoła kulinarnej jazdy. Lubię robić dania, o których mówi się, że to zupa z gwoździa czyli smakołyk zrobiony z niczego!
Chłodnik pomidorowy
3 szklanki soku pomidorowego,2 szklanki jogurtu naturalnego,3 jaja,
2 małe zielone ogórki, po 3 łyżki siekanego kopru i szczypioru,2 łyżki siekanej pietruszki, sól, pieprz, szczypta cukru pudru.
Jajka ugotować na twardo, posiekać, ogórki obrać i pokroić w paski .
Wymieszać sok z jogurtem, dodać ogórki, jajka, siekaną zieleninę. Doprawić solą i pieprzem, jeśli sok pomidorowy był zbyt kwaśny można dodać odrobinę cukru-pudru.
Chłodnik szczelnie okryć(bardzo intensywnie pachnie) i wstawić do lodówki przynajmniej na godzinę.
Knedle z bryndzą
Na knedle:1 kg ziemniaków,1,5 szklanki mąki,1 jajko, sól.
Na nadzienie:20 dag bryndzy,1 żółtko.
Do polania:2 łyżki tartej bułki,2 łyżki masła.
Ziemniaki ugotować, przetrzeć przez praskę lub przepuścić przez maszynkę, dodać mąkę, jajko, zagnieść ciasto. Uformować wałek ,który pokroić w plasterki. Każdy plasterek spłaszczyć, na środek położyć bryndzę utartą z żółtkiem, zlepić dokładnie. Gotować we wrzącej osolonej wodzie partiami, kiedy się zagotują i wypłyną na wierzch wyjmować łyżką cedzakową i wkładać następną partię.
Tartą bułkę zrumienić na suchej patelni, dodać masło, polać knedle.
Sznycle z boczniaków
30 dag boczniaków,2 jajka,4 łyżki tartej bułki,5-6 łyżek oleju do smażenia, sól.
Boczniaki umyć, wyciąć twarde nóżki, ułożyć na papierowej kuchennej ściereczce blaszkami do dołu. Jajka rozbić z 2-3 łyżkami wody. Kapelusze grzybów maczać w jajku, następnie w tartej bułce, gdyby panierka niezbyt dokładnie przywierała – zabieg powtórzyć. Na patelni rozgrzać olej, smażyć boczniaki na rumiano, w czasie smażenia soląc na patelni. Podawać gorące z ziemniakami z wody lub pieczywem.
Ogórki faszerowane mięsem i kaszą
4 duże ogórki.
Na nadzienie:1 szklanka duszonego lub pieczonego mięsa,1 łyżka masła,1 cebula.1/2 szklanki perłowej kaszy jęczmiennej ,1 łyżka siekanego kopru,1 jajko, sól, pieprz.
Na sos:1,5 łyżki masła,1,5 łyżki mąki,2 łyżki przecieru pomidorowego, sól, cukier, sok cytrynowy do smaku,1 łyżka siekanej natki pietruszki.
Ogórki przekroić na połówki i wydrążyć pestki przy pomocy łyżki.
Mięso zasmażyć z masłem i cebulą, posiekać tasakiem lub dużym nożem. Kaszę ugotować na sypko, połączyć siekane mięso z kaszą, jajkiem, pieprzem, solą i siekanym koprem. Wymieszać. Nakładać w wydrążone ogórki. Wygładzić wierzchy, ułożyć w płaskim garnku, podlać szklanką osolonej wody, zapiec w piekarniku. Gdyby wyparowało zbyt dużo wody-dolać jej.
Masło roztopić w garnku, dodać mąkę, zasmażyć na jasnozłoto, dodać płyn spod ogórków, przecier, doprawić solą, cukrem, pieprzem i sokiem cytrynowym. Polać ogórki po wierzchu, jeszcze raz na moment wstawić do piekarnika. Kiedy sos się zagotuje podawać gorącą potrawę.
Ryba w piwie i śmietanie
1 spora ryba, na przykład karp,1/2 szklanki piwa,1/2 szklanki śmietany,1 łyżka mąki,3 łyżki masła lub oleju, sól.
Rybę sprawić, posolić, obsypać mąką, położyć na posmarowanym masłem półmisku. Piec w nagrzanym piekarniku około 40 minut polewając w tym czasie rybę piwem. Na koniec upieczoną, zrumieniona rybę polać śmietaną i zapiekać aż śmietana lekko zbrązowieje. Podawać z ziemniakami z wody.
Okazuje się, że oszczędnie nie znaczy skąpo i zupełnie nie oznacza ? niesmacznie. Wystarczy trochę nowych pomysłów. Albo sięgnięcie po stare ale zapomniane.
Komentarze
Nawiązując do wczorajszych wydarzeń i dzisiejszego tematu:
http://130.238.96.26/gallery/view_album.php?set_albumName=Konie
– nowe znajomości łatwo zawiera się przy stole
– ważne żeby było dużo zieleniny
– o tej porze roku praktycznie za darmo
Życzę wszystkim końskiego zdrowia i apetytu!
Panie Andrzeju,
te wszystkie piękne rumaki należą do Pana? Ależ zazdrość mnie ogarnia. Zwłaszcza w kontekście tego, że moje wnuki (a zwłaszcza Zuzanna) pieknie jeżdżą konno i bardzo się do tego palą. Po raz drugi muszę też wyrazić zachwyt nad wczoraj pokazywanym źrebięciem. Cała nasza rodzina orzekła zgodnym chórem, że piękniejszego zwierzęcia nie widzieliśmy nigdy! Gratulacje!
Nie wszystkie,
jedynie ten roczny ogier (były źrebak) – najmniejszy z nich występujący na zdjęciach w pojedynkę. Mamy również jego matkę. Te pozostałe to konie sąsiada, posłużą naszemu ogierowi za towarzystwo.
Za gratulacje dziękuję, przekażę mojej pani, bo to głównie jej zasługa.
Miało nie być burzy, a była, i to tak gwałtowna, że wyrwała mnie ze snu, a teraz muszę się troszke uspokoić.
Przepis na duże ogórki faszerowane przypomina mi mojej Mamy faszerowane kabaczki – pamieta ktoś coś takiego? Kabaczki?
Podobne do dużej cukinii, ale jednak nie to samo – Mama nawet nie przecinała tego, tylko srodkową częśc kabaczków wydrążało się z obu stron i nadziewało, bardzo podobnie jak dzisiejszy przepis, tylko zamiast kaszy ryż. Mama próbowała rozpropagować kabaczki wśród znajomych gospodyń we wsi, ale nie dało się. Chłop po paru godzinach spędzonych w polu na orce potrzebował zjeść coś solidnego, a nie jakiegoś podejrzanego ogórka.
O, Wojtek z Przytoka podesłał kociaka i nie tylko – zaraz dołączę do poprzednich zdjęć. Tylko się panowie nie napalajcie niezdrowo – kociak to jeden z tych, co sie urodził w szafie, a nie żadna młoda panienka!
Dodane są dwa ostatnie zdjęcia, widok z pokoju córki oraz kociak, oraz zdjęcie 0301, fura drewna, z którym się zmaga Wojtek w chwilach frustracji 🙂
No, nie wiem, czy frustracji, niech on sam wszystko wytłumaczy!
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przytok/
A gdzie jest Pyra, jak jej nie ma?!
Rano siadam do komputera, pierwsze primo uruchamiam Str. Gł. Polityka i czytam ten blog cudowny plus kometarze, bywa, że i cudowniejsze. Lubię Państwa normalnie, Panią Pyrę, pana Wojtka z Przytoka (Przytok wygląda na raj na ziemi), Helenę, TeżAlicję, Alicję, Torlina…
a nuż coś wpiszę, a póki co – sąsiadów będę przyjmować w gościnie w sobotę, umyśliłam ryżotto z suszonymi grzybkami (zostało mi z wujecznego zeszłorocznego obfitego zbioru jakie pół kilo). Tyle, że nie wiem, ja się do tego zabrać. Namoczyć grzyby, OK, ale przysmażyć? dodać parmezan? kiedy? I co do tego ryżotta? sałata z sałat różnych i… mięcho? ryba? Ryż arborio mam. a deser? jakiś powalający nieskomplikowany? W zeszłym roku upiekłam tort sachera, ściśle trzymając się tradycyjnego przepisu. Nie jestem super cukiernikiem, ale też sroce spod ogona nie wypadłam, a sacher mnie srodze rozczarował.
A jest Pyra, jest, tylko czekała na maszynę wolną, była w sklepie, kupiła pierwszy kg ogórków gruntowych na małosolne, truskawki do obiadu (naleśniki, a właściwie oładki z truskawkami, ala Nemo) chlebuś nasz codzienny i inne takie. Dzisiaj też dopiero obejrzałam resztę wczoraj przysłanych zdjęć. Ależ pięknie u Wojtka. Wojtusiu, toż ja wiem, że bez Twojego wożenia kory, głazów i innych męskich wysiłków Ewa nie osiągnęłaby takich rezultatów. Doceniamy, a jakże. Kociak do zakochania, a konie Andrzeja też sama uroda i radość.
Jest ślicznie, letnio, kolorowo, a ptaki już nie wyśpiewują. Mają ważniejsze zajęcia czyli karmienie małych.
Do Marialki i wszystkich przyjaciół bywających w Poznaniu, mój telefon, żeby sobie pogwarzyć w razie ochoty i potrzeby
061-870-10-73
Witamy nową znajomą i natychmiast ruszamy z pomocą. Oto przepis grzybowy. Pyszny!
Risotto ai porcini
9 dag masła, 1 duża cebula, 30 dag prawdziwków, sól, 40 dag ryżu arborio, 1,5 l rosołu, 6 dag świeżo startego parmezanu, świeżo zmielony pieprz
Połowę masła roztopić na głębokiej patelni i udusić pokrojona cebulę oraz pokrojone (namoczone wczesniej jeśli z sudszu) grzyby. Posolić. Dodać ryż. Trzymać na ogniu systematycznie dolewając rosół aż ryż wchłonie płyn i będzie gotowy. Trwa to ok. 20 min. Po zdjęciu z ognia dodać resztę masła i posypać parmezanem. Doprawić pieprzem i podawać.
W sumie to nie taką nową znajomą, Panie Piotrze, na półce z książkami stoi u mnie Wielka Księga Drinków i Koktaili pańskiego autorstwa i z miłą dedykacją, którą byłam wygrałam tuż przed Wielkanocą. Dziękuję za przepis. Widzę, że grzybki należy jednak podsmażyć, a tu wahałam sie najbardziej. Sąsiadów risotto pewnie powali na kolana 😉 Mogę do niego po prostu podać schabik?
No właśnie!
A ja, jak przedstawiam propozycje mojemu „mięśniakowi”, to on zaraz pyta – a po co nam?! I nie mam takich przestrzeni jak Wojtek, malutkie byle co, ale czasami by sie ten chłop do roboty ciężkiej przydał! A on pyta – po co…
Wojciechu, ten pokój córki – wygląda na to, że „na górce”, bo balkon widzę malowniczy! A podłoga jak u mnie – chyba z sosnowych desek?
Tak mi wygląda…
Mamo Natana (witamy, witamy!) – risotto grzybowe, przepis, podawała wczoraj Nemo, od początku do końca, a ja zrobiłam. Zdaje się, że pod wczorajszymi wpisami z quizu i pod video nam sie te wpisy porozbijały, ale zapewniam Cię, że przepis jest doskonały!
Pyro, a widziałaś moje zwierzę zajadające sie truskawkami?!
No przecież się można uśmiać po pachy – w końcu zabrał sobie te truskawkę i poszedł, chyba nie mógł wytrzymać naszych chichotek.
Pytanie do Pani Pyry: na te małosolne leje Pani ciepłą, czy zimną wodę? Bo są dwie szkoły, katowicka i sosnowiecka. Ja leję ledwo letnią. I nie zawsze wychodzą mi te ogórki! (dodaję jakiś liść owocowy, z wiśni chyba prócz liścia i korzenia chrzanu) A jak jest burza, to już na pewno nie wyjdą.
Pewnie, że obśmiałam bystrzaka. Widać lubi. Jest tak zabawny, że pewnie bym go zakarmiła na śmierć, aby tylko oglądać takie scenki. Alicjo. Ty powiedz temu mięśniakowi, że po to, aby jakoś spożytkować te jego ślicznie hodowane mięśnie. Będą miały racjonalne uzasadnienie. Bo inaczej – po co to?
Jak to po co mięśnie, Pyro – wyscigówa (rower) i tenis!
Wczoraj się pokłóciliśmy, bo planujemy ten wyjazd do Polski we wrześniu… poszło o rower! Przecież jak mamy ze smarkatymi jechać, znaczy, lecieć do Berlina, tam wypożyczyć samochód, potem na Pomorze… gdzie miejsce na rower?! To ten wymyślił, że on na rowerze przyjedzie (220km drogami, gdzie rowerów nie wpuszczają, szczególnie po niemieckiej stronie!), a smarkate i tak wcześniej odlecą do Kanady, więc potem z wożeniem rowera w samochodzie nie będzie kłopotów. Ja na sama myśl o tym, żeby on jezdził po polskich drogach rowerem (znam klimaty, znam!), dostaję gesiej skórki, raz już przeżyłam wypadek rowerowy, trzasnął go z tyłu motocyklista – i więcej sobie nie życzę. Ja chcę pojechać na wakacje, a nie trzęsiączkę-nerwówkę, bo Jerz gdzieś krąży na rowerze po Kotlinie Kłodzkiej, powiedział, że będzie za 3 godziny, pięć minęło, i go nie ma, zjawia się po sześciu z okładem. Powiadam Wam, nie martwiłabym się, bo nie jestem panikara, ale jak sobie przypomnę tamten wypadek, to mi się niedobrze robi i teraz zwracam uwagę – zupełnie podświadomie – na czas. Acha, pojechał tu… powinien być wtedy i wtedy… i czekam na telefon.
To nie jest tak, że rowerzysta jedzie bezpiecznie – wszystko zależy od innego użytkownika drogi. A drogi w Polsce, tam gdzie jedziemy, są wąskie i bez poboczy, malownicze, bo drzewa tuż przy drodze, takie „tunele” zielone, ale to nie jest dobre dla rowerzysty wyścigowego!!!
Jak to durnemu chłopu wytłumaczyć, że jak zabierze ze sobą rower, to ja stracę spokój?! I co to za wakacje?!
Wiatam
Piłowanie drewna, rąbanie itp to głęboko odprężające czynności. Nie dość, że skulony nienaturalnie za biurkiem organizm się uaktywnia to jeszcze wszystkie jady i napięcia psychiczne z człowieka schodzą. Gdy sobie ze dwie godziny popiłuję albo porąbię to już mi się nic nie chce, a najmniej rozpamiętywać swoje stany psychiczne. Teraz to się jeszcze oszczędzam ale przed kilku laty sam spuszczałem drzewa w lesie – bardzo mnie to bawiło, czułem się jak facet z „Bazy ludzi umarłych”. Sam w lesie, ognisko, psy, piła warcząca i drzewa z hukiem padające na ziemię. Super!
A podłoga u corci jest sosnowa, podobnie jak w całym domu. Mało – to sosna z początków XX wieku (1906) pracowicie oczyszczona z pokładów farby olejnej.
A propos córci – dziś przyjeżdża, więc po południu będę gotował. Dzwoniła i zamówiła na kolację smażone filety z ryby i sałatki o których ostatnio pisałem (ensalada mixta). Na jutro muszę zaś kupić zapas udek z kurczaka, bo mają być pieczone na ostro więc dziś muszę je zamarynować. Jednym słowem gonitwa po sklepach a później krzątanina po kuchni. Trochę od tego ostatnio odwykłem, bo z Wojtkową niewiele jemy z powodu upału i lenia do gotowania.
Serdecznie pozdrawiam i dzięki za miłe komentarze o domu i ogrodzie.
Rower jest nieodłączną częścią mojej osoby . Jako jeden z pierwszych uprawiałem górską turystykę rowerową . O rowerach górskich jeszcze wtedy nikt nie słyszał i jeżdziło się na zwykłych rowerach z Rometu. Trzeba było się ostro napracować żeby podjechać pod górkę ale potem był zjazd. Cud, że żyję i nie jestem kaleką.
Ma rację Alicja , że nie pozwala Panu J zabrać roweru do Polski ,bo warunki jazdy w ostatnich latach bardzo się pogorszyły i jazda na rowerze to sport ekstremalny. Bezpieczniej jest zjechać z Kasprowego, niż przejechać 50 kilometrów po naszych drogach.
Misiu,
dziękuje Ci za wsparcie! Myślałam, że tu zaraz panowie się na mnie rzucą, że no jak to, należy nie stawiać oporów, i co mi to przeszkadza, itd.
Ostatnim razem z rowerem byliśmy niecałe 4 lata temu. Ja wiem, ze to rozładowuje stres i tak dalej, ale trzeba mieć pomyślunek, że mnie naładowuje stresem!!!
Ale to bylo tak, ze mój brat był ciężko chory, faceci (przepraszam, ale tak jest w wiekszości!) nie radza sobie w takich momentach, więc niech sobie ten rower, dla rozładowania rodzinnego stresu. Wiedziałam też, że marzeniem było „zrobienie” drogi ze Złotego Stoku do Lądka Zdroju, a potem przełęcz Puchaczówki. Ze Złotego do Lądka są takie zakrętasy, że hej. Serpentyny 180 stopni.
Ale droga Złoty Stok – Lądek Zdrój jest z rzadka używana, i jak za dawnych lat, kilka samochodów po drodze! I tam będziemy dobę, może dwie.
Jerzor nie bierze pod uwagę faktu, że drogi polskie, mimo że wiele nowych i ulepszonych, nie „wchłaniają” tej ilości samochodów, jakie się w ostatnim dziesiecioleciu pojawiły na nich. Aż sie prosi przykład Otylii – nie wystarczy mieć dobry (szybki) samochód czy rower, musisz mieć dobre drogi. Szerokie, z utwardzonymi poboczami na metr przynajmniej.
P.S Misiu – Jerz się urodzil z rowerem, na jego „huraganie” ja też jezdziłam!
Pyro!
A jak ktoś bywa od czasu do czasu w Puszczykówku,także może zadzwonić i pogadać?
Pozdrawiam!
a.j
Ja tam nic nie mówię, ale chyba się doigrałaś z tym telefonem! Teraz to będzie Pyra-help-line 🙂
Puszczykówek, andrzej.jerzy, czy Puszczykowo? Cosik mi sie zdaje, że Puszczykowo….
Alicjo, Pyro, dzieki za reklame i referencje 🙂 Rowerem po Polsce? Tylko po bocznych, malo uczeszczanych drogach! Sa takie w Kotlinie Klodzkiej, mam doswiadczenie z lipca 2006 (za goraco i za stromo, jak sie pobladzi). I koniecznie kask! w wyscigu trzech Czechow na rowerach i trojki pieszych, start w Miedzygorzu, my piesi bylismy pierwsi w schronisku. Wlasciwie dopiero po zejsciu ze szczytu do schroniska zastalismy tam „wypompowanych” rowerzystow. Rower w Polsce ogolnie – tylko na bezludziu (bezauciu), bo cyklista nie jest tam pelnoprawnym uzytkownikiem drogi i automobilisci lubia mu to uswiadomic. Tu, w Helwecji, przejezdzam rocznie ca 1500- 2000 km (wiem, bo mam komputerek 🙂 ) i to nie jest zaden wyczyn.
Dom Wojtka przypomina mi dom mojego dziecinstwa na Ziemi Lubuskiej. Tez poniemiecki, z weranda, porosniety winogronem, z ktorego robilismy wino. Wielki ogrod z wielka czeresnia, papierowka, reneta, 2 gruszami, agrestem, porzeczkami, orzechami. Z tylu za domem sad z jabloniami, gruszami, sliwami. Dom byl ostatni na ulicy przechodzacej w 3-kilometrowa aleje czeresniowa, przez pola, na ktorych jesienia ladowaly na popas tysiace dzikich gesi i stada zurawi, a przed odlotem do Afryki odbywal sie sejmik bocianow. Moja mama mieszkala tam jeszcze do 1985 roku, pozniej przeniosla sie do siostry w Ladku Zdr. a niebawem do domu w Miedzygorzu. I to byla bajka… Przez kilkanascie lat jezdzilismy do „Willi nad Potokiem”, z wlasnym zrodelkiem, kawalem bagna z piekna roslinnoscia i tysiacem motyli i jeleniami penetrujacymi kompost… Bylo i sie skonczylo. Tydzien temu moja siostra i szwagier sprzedali „Miedzygorze” i przeniesli sie do Polanicy, do „cywilizacji”. Z jednej strony to rozumiem, wieczne odsniezanie, wielki dom itd. a z drugiej – smutno mi, bo sie przywiazalismy… Nie ma mamy, nie ma domu rodzinnego, sierota ze mnie 🙁
Alicjo
Piszesz chyba o tzw „drodze 100 zakrętów”. Moja żona przed laty, zimą postanowiła skrócić sobie nią trasę przez Kotlinę. Jechała małym fiatem, zajączek wyskoczył na zlodowaciałą jezdnię więc wyhamowała i wpadła w poślizg. Wyleciała z tej upiornej drogi i zawisła ” kaszlakiem ” na sosnie. Scena jak ze starej komedii francuskiej z Luisem de Funesem, tylko on zawisł latem na drzewie nad klifem morskim a ona zimą nad przepaścią górską. Na szczęście dobrze się skończyło. Dziś jej przypomnę ten wypadek. Może się w końcu dowiem – po kilkunastu latach – dlaczego właśnie tę drogę wybrała.
Pozdrawiam
Nemo!!!
Wszak o Lądku sie tu rozpisuję 🙂
Wyrosłam w cieniu Jawornika, choć to nie byl Lądek, ale blisko. Miedzygórze nieporównanie piękniejsze w porownaniu z „cywilizacyjną” Polanicą (byłam tu i tu niecałe 4 lata temu).
A u mnie odwrotnie – nie ma Taty, nie ma domu rodzinnego, bo ten co był, był na Bartnikach. Stamtąd było widać i Jawornik, i Złoty Stok.
http://alicja.homelinux.com/news/foto-onet21.jpg
Nemo
Dobrze uchwyciłaś klimat bo ja właśnie na Ziemi Lubuskiej mieszkam. Wszystko jest podobne do Twych wspomnień. Mam starą papierówkę, gruszę, dwa orzechy a za domem aleję przez las – tylko kasztanową. Niestety kasztany wykańcza od kilku lat jakiś upiorny robal przywleczony z Bałkanów. A za lasem są łęgi nadodrzańskie z czaplińcami i koloniami innego ptactwa lądującego jesienią w drodze na południe. Bocianów też nie brak.
Pozdrowienia
Wojciechu,
na tej drodze sa spore stoki, może nie przepaście – ale właśnie obrosniete drzewami. I nie ma siły, zeby sie na tych świerkach nie zatrzymać. Niektórzy zatrzymuja sie fatalnie, ta droga byla zawsze częścia „odcinka specjalnego” Rajdu Polskiego.
Pare lat temu zginął tam jeden z rajdowiczow, walnął w drzewo tak czołowo, że lepiej (gorzej) nie mozna bylo. Nie pamietam nazwiska, ale jakiś taki „celebrowany” rajdowicz, aż mu w miejscu wypadku kamień wystawiono. A ja pamietam Rajdy Polskie na tamtej trasie, kiedy niejaki Andrzej Jaroszewicz uczestniczył. To był dopiero cyrk…
I jeszcze jedno mamy wspólne – całe dzieciństwo i młodość spędziłem w Kotlinie Jeleniogórskiej a to przecież żabi skok od Kotliny Kłodzkiej. Pokój miałem z widokiem na Karkonosze. Ilekroć odwiedzam Mamę to nie mogę się napatrzeć na te góry.
Miłego
44 to nie tylko magiczna liczba ale dla mnie pechowa. Podałem błędny (duża litera!) adres. Ale wreszcie udało się. Zwyciężył Pan Marek (chyba nowy blogowicz, bo dotąd nie odzywał się do nas) twierdząc słusznie, że Wielądko nakazywał gotować rosół z wody źródlanej lub rzecznej, skoppowina to oczywiście baranina, a do jajecznicy mistrz Wojciech dodawał sok ze świeżych pomarańczy. Brawo!
„Krwawa historia smaku” wydana przez Nowy Świat już na poczcie. Oczywiście z dedykacja i autografem.
Za kłopoty wszystkich przepraszam.
PS
Jeśli samo risotto nie wystarczy to schabik jak znalazł.
Alicjo!
Ani Puszczykówek,ani Puszczykowo!Tylko i wyłączne PUSZCZYKÓWKO!!!
a.j
Panie Piotrze Marek to Miś 2
Jednak się nie wygłupiłem , Pomarańcze pasują do jajecznicy szczególnie takiej na maśle . Podpatrzyłem kiedyś jak Tim Mezler z Tv Vox robił dżemik z pomarańczy smażony na maśle . i jak napisałem kiedyś, robię go do naleśników.
Pyra pewnie nastawia ogórki, ja dziś-jutro kupię ze 3 kilo, ale nie wiem nadal, czy lać gorącą, czy letnią wodę do małosolnych. Panie Piotrze, co Pan na to? Dodać kilka kuleczek jałowca? liść wiśni? ponoć liść dębu też niektórzy dodają. A Wy, drodzy blogowicze?
Ha, pomarancze wydaly mi sie za malo egzotyczne! Gratuluje Misiu2!
Mamo Natana i wszyscy ogorkowicze, zazdroszcze wam mozliwosci kupna ogorkow do kiszenia. Tutaj takich nie ma w sprzedazy (nikt nie kisi) i musze czekac, az moje zmudnie hodowane roslinki zechca zakwitnac i zaowocowac i miec nadzieje, ze nie bedzie kolejnego gradobicia.
Ja do ogorkow kiszonych na zime dodaje czosnek, gorczyce, korzen chrzanu, kwiatostany kopru, liscie debu, czarnej porzeczki lub winogronowe. Moga byc wisniowe, ale nie mam. Woda przegotowana, ale wystudzona, sol kamienna. Moja mama robila ogorki malosolne z koprem i czosnkiem i kawalkiem chrzanu, a koncowki ogorkow obcinala dla szybszego ukiszenia. Dla zapoczatkowania procesu fermentacji dodawalo sie maly kawalek razowego chleba zytniego.
O, właśnie, chleb razowy. Tajny składnik dodawany przez moją śp. Prababcię.
Waro żyć żeby zjeść małosolne. A może Ci Nemo przyślę słoik, chcesz? Tuż po zakręceniu słoika, może dojadą małosolne, nie kiszone.
Mamo Natana
Zalewam ogórki wystudzoną wodą. Przyprawiam podobnie jak Nemo. Końcówki ogórków warto obciąć albo nakłuć. Zwykle pierwsze ogórki szans nie mają na solidne ukiszenie, bo wyjadam je wszystkie w fazie małosolności.
Smacznego za kilka dni.
Do małosolnych woda ze studni . Nie trzeba gotować , potem na miesiąc do rzeki lub studni i wychodzą takie że palce lizać . Na podlasiu najlepsze ogórki kisi się wrzucając beczkę do Narwi i gotowe. U mnie co roku szwagier zatapia kilkanaście pięciolitrowych butli po wodzie w studni. Spokojnie mogą leżeć nawet rok .
Misiu 2, rada cenna niewątpliwie, ale ja mieszkam w pobliżu mocno leniwego zakola Wisły. Studni brak. A z tą wodą płynącą może o chłód chodzi? Zimna piwnica może być.
Ja co prawda mam starą studnię (14 metrów do lustra wody)ale niedaleko jest cmentarz i mam podejrzenia, że z wodami gruntowymi może się coś nieprzyjemnego dostawać do studni. W związku z tym nie używam tej wody i kiszę w przegotowanej kranówie. Z zatapianiem beczek z kiszonymi ogórami w rzece to szczera prawda. Pamiętam z dzieciństwa beczki ogórków zatopione w leniwej strudze na Kujawach u mojej Babci. To były chyba najlepsze kiszone jakie jadłem w życiu.
Do małosolnych można dodawać miód. Może być dodawany razowiec na miodzie. Myślę ,że łatwiej wtedy ukisić i smak rewelacyjny 🙂
Panie Gospodarzu !
Zabral mi Pan ale rownoczesnie zameldowal temat zupy na gwozdziu. Mam taki autentyczny, odziedziczony po mojej babci wraz z recepta jak najlepiej gotowac taka zupe. Ten gwozdz jest 4 calowy, wiecznie gubi sie i potem odnajduje. Kiedy sie odnajdzie to w domu jest zupa na gwozdziu. Zrobiony jest z autentycznego przedwojennego materialu. Pytanie tylko sprzed ktorej wojny. Dawca gwozdzia, stary zolnierz wyzwoliciel podarowal ten gwozdz mojej babci twierdzac, ze wojowal z nim podzczas wojny w 1920 roku po innej stronie anizeli moj wujek. Wujek byl ulanem polskim i nosil dumnie autentyczne polskie nazwisko Müller. Dzieki tym koneksjom rodzina ostala sie pomimo posiadania niemieckbrzmiacych nazwisk a babcia otrzymala w prezencie gwozdz do gotowania zupy. Podobno w literaturze byly rowniez wzmianki na temat tej zupy. Drugim powodem dla ktorego ugotowalem dzisiaj wspomniana zupe jest fakt dojrzenia pokrzywy i podrosniecia komosy, zwanej rowniez lebioda. Przepis na zupe jest nastepujacy. Do duzego garnku, najlepiej emaliowanym nalewa sie w miare czysta wode. Moze byc z kranu pod warunkiem, ze nadaje sie do picia bez dodatkowych zabiegow. Po umyciu, niekoniecznie, wklada sie gwozdz. Dodatki warzywne sa nastepujace. Dojrzala pokrojona pokrzywa, najlepiej swiezo kwitnaca. Komosa bez korzeni, moze byc z lodygami jesli jeszcze
nie zdrewnialy. Cebula podpieczona na kuchennej plyci, moze byc z lupinami, nie za wiele, bo zupa zrobi sie brazowa. Mozna dodawac dowolne inne rodzaje zielsk. Jak jest w domu, to pieprz, liscie laurowe zwane bobkowymi. Takie do robienia wiencow dla zwyciezcow i jubilatow i wszystko inne co sie nawinie. W kostke pokrojony, dobrze wedzony boczek, moze byc bekon, jesli sa w domu, kosci na zupe dowolnego rodzaju. Jesli ma sie duzy garnek i przewiduje wielu biesiadnikow dobrze jest rozejrzec sie za jakims kurczakiem. Inne ptactwo jak na przyklad kaczki nie poprawiaje smaku zupie. Sol oczywiscie, do smaku, najlepsza szara, take dla zwierzat gospodarskich.
Z roznorodnosci produktow mozna domyslac sie, ze garnek musi byc odpowiednio duzy. Moj najwiekszy jest niestety zaledwie 5 litrowy i dlatego musze ograniczac asortyment uzywanych produktow. Gotowac na wolnym ogniu stale mieszajc i odpedzac domownikow i zwierzeta ktore ciagnie zapach jak pszczoly do miodu. Kiedy juz ostatnia kostka daje obrac sie z miesa zaczyna sie pierwsza runda posilku. Jest to wylawianie lyzka cedzakowa kosci na polmisek. Kosci stanowia pierwsze danie, je sie przy pomocy palcow. Podawane z chrzanem, musztarda a zima na przyklad zurawina stanowia element rozladowania napietej atmosfery zglodnialego towarzystwa. Na ogol nie podaje sie do tej rundy wody mineralnej, tylko dla dzieci kompot o kwaskowym smaku a dla zdrowych doroslych cos na rozszerzenie komorek mozgowych. W swoim zyciu jeszcze nie spotkalem przypadku aby ktoras z doroslych osob zameldowala stan chorobowy. Bywaly podobno przypadki gwaltownych ozdrowien, graniczacych z cudem. Potem, to juz jak leci na talerze lub miski albo menazki. Z gotowanymi osobno ziemniakami posypanymi swieza pietruszka, chlebem, najlepiej swiezo upieczonym albo bez niczego. Na zakonczenie jeszcze jedna runda poprawkowa, dzieciaki na podworze a dorosli pod grusze. Gospodyni szuka gwozdzia ktory zawsze gubi sie, potem go myje i przechowuje na lepsze czasy. Jesli zupa zostaje, to w nastepnym dniu po dolaniu czystej wody smakuje jeszcze lepiej, Jest po prostu dojrzala. Zupe te najpepiej jest podawac dla wiekszego grona kiedy ma szanse podzielic los bigosu znanego z ksiazki kucharskiej pod tytulem ” Pan Tadeusz ” poczynajac od wiersza 810. Dalej po kilkunastu wierszach sedno sprawy. Bierze sie do bigosu kiszona kapusta, ktora wedlug przyslowia sama idzie w usta…
To jednak o czym pisze, to cos innego. Po prostu zupa na gwozdziu.
Na obchody jubileuszu blogu Pana Adamczewskiego proponuje zatem wziac pod uwge te dwie recepy. Bigos a´la Pan Tadeusz i zupe na gwozdzia a´la babcia Rozyna.
Smacznego
Pan Lulek
A ja zalewam woda goraca, przegotowana z sola. Dodaje tez procz kopru i czosnku, pare listkow dzikiej czeresni (z braku wisni). Czeresnie wlasnie dojrzewaja i buszuja w nich golebie, co przypomina slynna klasyczna tapete brytyjskiego projektanta z konca 19 wieku Williama Morrisa pod nazwa „Truskawkowy zlodziej” – golab wkomponowany w liscie i owoce truskawek.
Pyro, jak pieknie napisalas o naszym stoliku w kawiarni. No, wlasnie tak.
Ja tu rzadko sie odzywam, bo a- nawala mi komputer, b- latam z Matka po Londynie, gotuje i gram w rummy.
Aby sie wpisac musze pojsc do E. i odgonic ja od Pajaka – wynalazku diabla, jak sama powiada. Ona, niewinna, dopiero przed paroma dniami odkryla Pajaka i tajna namietnosc nas wszystkich, ktorzy na liczniku maja juz po kilkanascie tysiecy partii. 😉
Witam mame Natana. Sie Pani rozgosci!
Panie Lulek. Masz Pan to samo wydanie Ilfa i Pietrowa, ktore bylo w moim domu – ktos niestety „pozyczyl” ze 40 lat temu. Moim zdaniem okladka byla albo zolta albo kremowa. Ale i tak umiem na pamiec z kazdego miejsca. Szwejka tez, zreszta.
O malinowym occie pamietam. Niech sie sezon rozkreci i ceny spadna.
TRzymajcie za mnie kciuki, bo jutro zarabiam caly dzien symultanicznym tlumaczeniem – nigdy tego nie robilam, a tu zadzwonili z ambasady i zaoferowali kuszace pieniadze. Jestem lekko przestraszona.
Heleno, dzięki za powitanie, will keep my fingers crossed za Twoją symultankę. Trudne to jak nie wiem co, ale jako profesjonalistka dasz radę. Byle tylko „oryginał” mówił w miarę powoli. Powodzenia.
PS. Jak widać co ogór, to szkoła. Moja mama mówi, że gorąca woda przyspiesza dojrzewanie małosolniaków. A teściówka odradza. Zrobię na dwa słoje, jak w dawniejszych reklamach, dla porównania 😉
Wprawdzie to co napiszę jest mało kulinarne, ale sierpówka wyprowadziła mnie z równowagi przed chwilą i muszę odreagować.
Pies dostaje ciepłe żarcie normalnie, ale oprócz tego ma suchy pokarm w swojej miseczce. Już kilka dni temu zauważyłem, że jak psiak jest zamknięty w kuchni to sroki ustawiają się w ogonku po ten suchy pokarm. Ale psa sroki denerwują, to je przegania, jak ma otwarte drzwi.
Od kilku dni miseczkę przeniosłem do kuchni, pies leży 2 metry od miski, a jedzenie ginie. Dopiero po trzech dniach spostrzegłem złodzieja (albo złodziejkę). Sierpówka.
Wnerwiony przeniosłem miseczkę psa z suchym pokarmem na drugą stronę kuchni po przekątnej od drzwi, a kuchnię mam ok. 30 m. kw. I wyobraźcie sobie, nic nie robiąc sobie z psa i ze mnie gołąb wleciał do kuchni, złapał będąc w powietrzu jedną grudkę i wyfrunął. A ja akurat zmywałem i miseczkę miałem koło nogi. Aż mnie zatkało z oburzenia na taką bezczelność. Może będzie trzeba zamykać miseczkę w łazience!
Witajcie,
niestety w mojej krainie tez nie ma ogorkow gruntowych! 🙁
Te musze sobie ze sklepu przytargac,pod warunkiem ,ze sa!
Swoja droga,ciekawa rzecz,ze one tubylcom wcale nie smakuja.Widac trzeba od malego miec kontakt z takimi „smakami” 😉
Alicjo, Twoj maz takim samym rowerowym fanatykiem jest,jak moj szwagier!Ten kupil sobie u nas piekny rower,zawiozl do kraju i ruszyl w trase.Juz pierwszego dnia najechal na niego rzech,zlom(to slowa szwagra),samochod osobowy,niszczac oczywiscie jego cacko.A na dodatek byl gosc nieubezpieczony 🙁
To nie zrazilo mego szwagra nic a nic.Pokonuje trase Szczecin Koszalin w te i z powrotem w jeden dzien,z przystankiem w Kolobrzegu!!
Dwa lata temu pojechal rowerem z Polski do Wloch,potem przez poludniowa Francje do Hiszpanii.Dojechal do samego Giblartaru.Wrocil z Madrytu juz samolotem do Polski.Prawdziwy szaleniec!!
Ale Tobie przyznaje racje.Jezdzic po polskich drogach,to kuszenie losu!!
Torlinie-moi rodzice karmia mewe.Ta tak sie rozbrykala,ze puka do szyby,proszac o jedzenie.Szkoda,ze robi to juz o 5-ej rano.Bezczelne ptaszydlo nie ma litosci dla nich nawet w niedziele i swieta 😉
Pozdrawiam wszystkich i nowo przybylych tez.
Alez sie rozpisalam! No,wiec juz uciekam…….do kuchni oczywiscie.
Moja Babcia Eufrozyna robiła fantastyczne małosolne. I nauczyła mnie, ze należy lać do nich gorącą wodę. Wówczas są wspaniale chrupkie. A dodaję do nich tylko czosnek (dużo!) i całe gałązki kopru z baldachami nasiennymi. Nie żałuję też soli. Zawsze też dodaję jedną małą ostrą papryczkę. I nie czekamy zbyt długo. Babcia podawała nam małosolne pod 2-3 dniach. A my sami ruszamy do boju juz po 24 godzinach.
mialo byc „puka w szybe’…to wszystko z pospiechu 🙁
Profesorecek się pojawił. Gada, że laptopa se kupił i już nas nie opuści razem z Wawelokiem. 🙂
Torlin, a co Ty taki chytrus jesteś?
Ale to niesamowite, że ten psi pokarm tak sobie różne latacze chwalą…siostra moja wystawia psom żarcie na podwórko i nie cieszy się on nadzwyczajną popularnością wśród skrzydlatego towarzystwa.
Może to dobrze świadczy o tym pokarmie, że wyjątkowo zdrowy, albo co..?
Torlin, badz Chrystus, podziel sie z tym wiekszym wroblem, wystaw mu atrakcyjna miseczke na przedsionek, to nie bedziesz przezywal Alfreda Ch. w kuchni,
ta goraca woda Babci Eufrozyny nieco mnie zastanawia, wszak mikroorganizmy zgromadzone naturalnie na ogorku i powodujace mlekowa fermentacje nie sa szczegolnie odporne na wysokie temperatury, ale poniewaz wyraznie zycie dostarcza dowodow przeciwnych upieral sie nie bede, mysle, ze metoda tkwi w szczegolach, np szybkie zalanie, zeby wszystkiego nie zabic, niestety podobnie jak u innych rozsianych po globie, nie moge nabyc ogorkow do sprawdzenia teorii, zadawalam sie, jak jest okazja Matczynym wyrobem, na jednak letniej, solonej wodzie z dodatkiem chrzanu, liscia, jaki sie trafi, gorczycy itp, twierdze, podobnie, jak przedwpisowcy, ze te sa najlepsze, niech stanie, ze byt ksztaltuje gusta
Uprzejmie prosze o nie nadciaganie mnie na kolejne tematy. Najsampierw Pan Gospodarz sprowokowal mnie w temacie ( fajne okreslenie, co ? ) zupa z gwozdzia a teraz ogorki kiszone albo nie daj Panie Boze malosolne. Donosze, ze najlepsze ogorki kiszone, zima, jadalo sie u nas na Pradze na Bazarze Rozyckiego. Kim u licha byl ten Rozycki, ze nawet po smierci nie zostawili go w spokoju. Te ogorki kupowalo sie razem z sosem z ktorego, jak sie czlowiek zalapal i mial na czym, to gotowalo sie zupe ogorkowa. Zupa ogorkowa to byla potem specjalnosc mojej zmarlej malzonki. Robiona byla na sposob wegierski czyli dokladnie po polsku.
Ogorki malosolne natomiast zaczelismy robic w nastepujacy sposob. Pojechalismy do Piaseczna. Dla zamiejscowych podaje, ze do Piaseczna nalezy jechac ulica Pulawska do konca a dalej wzdluz parkanu Wyscigow Konnych. Niedaleko za Pyrami i Dabrowka. W Piasecznie byl a moze jeszcze jest duzy sklep z artykulami gospodarstwa domowego gdzie kupilismy 10 litrowy brazowy garnek ceramiczny. Byly dwie formy tych garnkow, jeden w ksztalcie beczki bez pokrywy a drugi cylindryczny z pokrywa. Mysmy kupili ten drugi model. Do dzisiaj jest w domu, stracil pokrywke, dostal nowa i nadal wiernie sluzy. Do malosolnych dodaja niektorzy kromke czarnego chleba lub make razowa, albo nic. Kisi sie wtedy dluzej ale sa wedlug mnie smaczniejsze. Ogorki kupowalismy na bazarach bo tylko te w sezonie sa do polecenia. Nakluwalem, moj szwagier natomiast obcina konce ale on jest Wegren i co od takiego oczekiwac. Najlepiej jest nakluwac szewskim szydlem. Tez kupionym w Polsce na Slasku, nie mylic z Zaglebiem. Do ogorkow idzie chrzan ze Steiermarku. Wierzcie albo nie, najlepszy na swiecie. Dalej czosnek ale nie ten chinski ktory niema smaku. Liscie wisniowe, winogronowe, jesli kwitna lipy kwiaty lipowe, rozne ziola, koper ogrodowy i dziki i w ogole to, co sie znalazlo na pobliskich lakach. Polecam dziurawiec. Woda kranowa nieprzegotowana, zeby nie wytracac wapna. Sol, ziarna pieprzu i co tam jeszcze w domu bylo i chcialo sie odnowic zapasy. Oczywiscie, jak sie znalazla laska cynamonu, tez. Kamien ucisku jest wieloletni. Geologicznie biorac ladne kilka milionow lat. Granit zawleczony z jakas epoka lodowcowe. Na tarasie, ale w cieniu kilka dni spokoju i potem zaczyna sie. Wylawiam te ogorki do wszystkiego. Do pieczeni, na salatki, na deser z miodem a przede wszystkim na zupe ogorkowa ktora najlepiej smakuje wlasnie w ogorkowym sezonie. Co to takiego sezon ogorkowy, napewno znakomicie rozumie Pan Gospodarz. Sos do popijania, znakomity dla ludzi cierpiacych na kamienie zolciowe i inne sprosnosci.
Ale o zupie ogorkowej to innym razem gdyz jest to temat jak rzeka.
Dobranoc.
Pan Lulek
Byt nie byt, gorąca woda działa u mnie. Plus garść czosnku, kawałeczek korzenia chrzanu, co tam liść, baldaszki kopru, gorczyca, kawałeczek papryczki ostrej z pestkami, liście z braku laku dawałam z porzeczki czerwonej (oj, serce krwawi!), ale w przyszłym roku juz czarna porzeczka dostarczy, czego trzeba. Woda osolona „na smak”, czyli na tyle, żeby było czuć, że słona. Pojęcia nie mam, dlaczego ma być gorąca, ale tak zawsze było i sie udawało świetnie, i ja z tym nie dyskutuję.
Torlinie! Wystaw michę dla gołębia, podziel się 🙂
Ja tam się dzielę z chipmunkami, a one wredne są okrutnie, bo zabierają jedzonko, gdzieś lecą z nim i za chwilę przypiegają po następne. Można siedzieć cały dzień i je karmić, nie znudzi im się. Maja kilka spiżarni (jak nie kilkanaście!), takie dziury w ziemi, i tam sobie składają pokarm. Kiedys opowiem historyjkę o tym, ale żebyście mi uwierzyli, potrzebuję pogrzebać w archiwum i poszukać odpowiednie zdjęcia. Tymczasem wracam do zajęć, miłego wieczoru Wam życzę!
Ja i może chciałbym zostać Św. Franciszkiem, ale trochę chodzi o pieniądze. Po suchym pokarmie z hipermarketu pies się tak drapał, że nie mogłem sobie dać rady. To tego pokarmu bezczelne nie porywały. A teraz, jak za pokarm płacę 36 zł w hurtowni, to są chętne.
A z drugiej strony rozleniwiło się towarzystwo, a liczne się zrobiło – że hej! Koty mi poginęły, została stara kotka, to hulaj dusza diabła nie ma, już mam z 10 gatunków latających nad ogrodem + wiewiórka.
A ja kocham młodą kapustę, a ponieważ jestem sam w domu, to od 2 dni jem kapuśniak ze słodkiej młodej kapusty i z młodych jarzyn, a na drugie kapusta duszona z młodymi ziemniakami. A ponieważ nie dość mi, jutro robię gołąbki.
Panie Lulek, toz zupa z gwozdzia (albo w innej wersji – z siekiery) to klasyczna bajka rosyjska, ktora znam od dzecka i ktora sama opowiadalam licznym dzieciom!!!!!!!!!
A idzie to tak:
Wraca zolnierz z wojny, glodny wymeczony. Idzie przez wies, widzi chate wieksza, zasobniejsza od innych. Puka do drzwi i baba mu otwiera.
– A nie dalibyscie, babciu, talerza cieplej strawy zolnierzykowi? – pyta zolnierz, Ale baba chytra, nie chce nakarmic zolnierza, wiec mu odpowiada.
– My tu zolnierzyku sami jedzenia nie mamy. Nie mam czym cie nakarmic.
– No, trudno, Babciu. Bede musial sobie ugotowac zupe z gwozdzia (albo z siekiery).
Baba bardzo sie zdziwila i pyta: – A jak sie robi zupe z gwozdzia?
– A dajcie mi, babciu garnek i troche wody zrodlanej, to was naucze -mowi zolnierz.
Baba wpuscila go do izby, garnek podala, wody nalala, zolnierz wyjal zza cholewy gwozdz (siekiere) i do wody wrzucil.
Woda sie zagotowala. Zolnierz lyzka probuje, oblizuje sie, dobra zupa! Ale by sie jaka cebulka przydala.
Baba przynosi cebule, do garnka wrzuca, woda z cebula sie gotuje, piekny zapach z niej idzie.
– Dobra bedzie, babciu, zupka, ale jakby sie jakas marchewka znalazla, to jeszcze bedzie lepsza.
Przynosi baba marchewke. Do garnka wrzuca, zupa pachnie coraz smaczniej. Dobra zupa na gwozdziu. Zolnierz probuje lyzka i mowi: Zaraz babciu do zupki zasiadziemy. A jeszcze zeby jaki kurak sie podwinal!
Idzie baba do spizarni, przynosi kuraka, zolnierz kuraka wrzuca do garnka, babie slinka leci, taki zapach po calej izbie sie rozchodzi.
– Zaraz siadziemy do zupy z gwozdzia – mowi zolnierz. Wrzucmy jeszcze ze dwa kartofelki No i arto byloby jeszcze troche pietruszki wrzucic!
Idzie baba do spizarni, przynosi kartofle, idzie do grzadek do grzadek, pietruszke zrywa, zolnierz katrofle i pietruszke sieka i do zupy wrzuca.
Wreszcie zupa gotowa. Siada baba z zolnierzem przy stole i nazachwycac sie nie moze: Alez swietna jest ta zupa z gwozdzia! (albo siekiery!). I taka oszczedna! Dziekuje ci zolnierzyku.
Panie Lulek, a nie masz Ty pewnosci, ze Twojej Babci nikt w konia nie zrobil?
Anyway – pasuje jak ulal do dzisiejszego tematu oszczednosciowego…
Panie Lulek,
o zupie na gwozdziu opowiadał mój Tata, pochodzący spod Krakowa. Wychodzi na to, że tę bajkę wszyscy znamy, może w szczegółach się różnić, ale sedno to samo. I nie przeszkodziło to mojemu Tacie wciskać mi, że to oryginalny pomysł Prababci Kundzi.
Na obiad sałata szpinakowo-truskawkowo-jajczana w ilościach wielkich, plus kalafior z wody z tartą bułką na maśle (pamiętam: najpierw tartą bułkę na suchą rozgrzaną patelnię, a potem masło!).
Dlaczego nie mam uczucia współczucia dla tego gwoździa???
Pan Lulek wspomnial o kwiatach lipy do ogorkow, a u mnie akurat kwitna lipy nad rzeka i w calej okolicy i wszedzie pachnie miodem. Popoludnie minelo mi na zrywaniu tych kwiatkow, ostroznie, bo roje pszczol tez rwaly sie do nektaru i pylku i moja konkurencja nie byla mile widziana. Teraz w domu pachnie miodem, kwiatki sie susza, maliny czekaja na skonfiturowanie, a na dworze cowieczorna burza. Jak mam duzo kwiatu, to robie galaretke lipowa, ulubiona przez moje dziecko, ktore jak bylo male, to mowilo „galaretka z kwiatolipy” i tak sie ta kwiatolipa utrwalila.
O zupie na gwozdziu slyszal chyba kazdy z nas od swojej babci, moja na dodatek chetnie opowiadala horrory o niegrzecznych dziewczynkach.
http://alicja.homelinux.com/news/Czipmanki2/
To nieostre dlatego, że zwierz rzucił mi sie na obiektyw!!!
U mnie też odurzający zapach lip, ale malin jeszcze nie ma. Zasadzam się w tym roku na podwójną nalewkę malinową. Nie lubię mocnych alkoholi, z tą nalewką jest jednak tak, że tylko raz udało mi się zaoszczędzić (wyrwać sobie z gardła) tyle, że goście bożonarodzeniowi mogli liznąć. Pychota, smak i aromat, niebo w gębie. Nie wiem, czy podwójna porcja wystarczy.
Ja znam tylko zupę z kołka od kiełbasy Andersena. Nigdy o żadnym gwoździu nie słyszałam, a żyję tylko pięć m-cy krócej niż Helena, 🙁
Pan Lulek nawrzucał do tych ogórków do licha i trochę, ja jednak jestem wybiórcza i jak powiadam, co działało od zawsze, nie zmnieniam. Raz zmieniłam recepturę i ogórki mi się spieniły i zgorzkniały. Dobrze, że to był pierwszy nastaw w 5-litrowym słoju! Wróciłam do tego, co od zawsze znałam i działało!
Garów kamiennych nie mam, ale nastawiam w takich 5-litrowych słojach (dobra, dobra, wiem, ze ma być w ciemnicy!). Pora ogórków na kiszone – poczatek lipca u mnie. Najlepiej na targu.
Witam Biesiadnikow-blogowiczow
U nas zima – ciepla ni ma – jest za to zimno okrutnie. W ciagu dnia jeszcze znosnie, ale ranki i wieczory omalze mrozne. Wczoraj zamroz na szybach samochodowych, dzisiaj dla odmiany mgla spowila wszystko dokola. „Kuda mi tam” do ogorkow malosolnych, chlodnikow i innych przysmakow wiosenno-letnich. Kilka dni temu nagotowalam gar flaczkow po warszawsku (czesc do zamrazalnika poszla), wczoraj kopytka z sosem grzybowym. Wyprzedzajac pytanie Pyry spiesze doniesc iz nie ze swiezych grzybow ino sos grzybowy z torebki. To nie profanacja lecz jak sie nie ma co sie lubi…itd.
Ogorki nadziewane miesem robie podobnie jak Mama Alicji faszerowala kabaczki. NIe dodaje jednak do miesa ryzu czy kaszy, czyste miesko z cebulka i przyprawami, a calosc zapieczona w pikantnym sosie serowym. Jakiem po raz pierwszy to danie podala, moj Tata z wielka nieufnoscia podniosl pierwszy kes do ust. Pochwala zas bylo stwierdzenie: mozesz czesciej to danie podawac.
Pyro, przepraszam bylam ostatnimi czasy wielce zabiegana (teraz stukam w trakcie przerwy w pracy), ale pamietam, a nawet przygotowalam kilka kolejnych szparagowych przepisow. Przesle z domu.
Roczniak Panoanrzejowy przesliczny – jakiez to ma smukle nozki, pozazdroscic.
Wojtku z P. domostwo wspaniale, a ogrod to eksplozja zaczarowanej zieleni z barwnymi plamami. Moj sen o drewnianym dworku posrod wielorakiej roslinnosci ziscil sie w Twych fotografiach. Dzieki Alicji za pomoc w tworzeniu galeri.
Alicjo, stworek-glodomorek przezabawny i do tego uroczy. Przypomnial mi mojego chomika, ktorego w swej naiwnosci poczatkowo karmilam prawie cala marchewka. Zuziek zamiast wziac warzywko w lapki i skonsumowac je jak w kreskowkach, wsadzil caly kawal do pyszczka. Musialam natychmiast interweniowac udzielajac pierwszej pomocy boby sie zadlawil. Nie musze chyba nadmieniac, ze definitywnie zweryfikowalam (zlustrowalam?) sposob podawania papu zwierzakowi.
Pozdrawiam serdecznie
Echidna
Moi Drodzy – pisałam ponad pół godziny – za cały wczorajszy dzień i przez nieuwagę, wyłączyłam sobie komputer. Więc jeszcze raz i uważać na paluchy, żeby bokiem nie właczać niepotrzebnych funkcji
Calutką dobę, aż do 6 rano dzisiaj, córcia poprawiała metrowe stosy mapek, sprawdzianów, testów, bo dzisiaj wystawianie ocen. A wiadomo – jeżeli uczy się 14 klas na trzech poziomach, w każdej 30 uczniów, a przełom maja – czerwca to czas poprawiania matur, wyjazdów itp – nie było kiedy zrobić tego wcześniej. Efekt – doba roboty, żeby delikwenci mieli co najmniej po 6 ocen. UF. Teraz już mogę pisać
1. Ogórki do wczesnego spożycia zalewam osolonym wrzątkiem. Na schowanie zimną wodą, twardą (bajlepiej mineralną z wapniem) Przyporawy jak wszyscy inni tylko dużo gorczycy.
2. Naleśniki ala Nemo znakomite, ale robiłam z głowy (czyli z niczego – nie mogłam zajrzeć do przepisu) Podsmażyłam na maśle posypałam brunatnym cukrem i siekanymi orzechami włoskimi, wlałam kieliszek likieru truskawkowego, kładłam po 2-3 łyżki na duży naleśnik, składałam na połowę, polewałam łyżką sosu, na wierzchu kładłam poi łyżce bitej śmietany (niezbyt słodkiej – 1 łyżkę pudru na pojemnik kremówki). Wyszły b. dobre, syte, zjadłyśmy po 3 i ja nie jadłam już kolacji.
3. Jest Puszczykowo – miejscowość wypoczynkowo – rezydebcjalna i obok Puszczykówko znane z doskonałego szpitala – kiedyś dumy PKP, teraz na garnuszku województwa. Dzwonić oczywiście można. A propos „dzwonić” Podałam wczoraj nr tel., odezwała się Marialka, świetnie – i pan z płd USA. Po 40 min rozmowy zainteresowałam się delikatnie, czy nie obawia się bankructwa, ale powiedział, że to cena Hamburgera. Hm…
4. Bajkę o zupie na gwoździu znam z Wańkowicza, tyle, że u niego to kowal – Cygan ją gotował.
5. Alicjo – bliźniaczki ze swoimi przybocznymi od 3 lat urządzają sobie zwiedzanie wschodnich naszych terenów na rowerach. Wiozą je do np Białegostoku czy innego Przemyśla i potem 2-3 tygodnie pedałują od wsi do miasteczka, skąd do karczny itp Tam jest bezpiecznie wzdłuż wchodniej ściany i jedzenie b. dobre i tanio, a dla nas to tereny bardziej egzotyczne niż Niemcy czy Francja. Znam ludzi, którzy ani razu w życiu linii Wisły nie przekroczyli (no, chyba, że w Warszawie, albo Toruniu czy Krakowie)
Oj, napisało się, a napisało.
Echidno.
Tych smukłych nóżek roczniakowi to może i nie ma co zazdrościć – ty wiesz co on je?
Żadne tam flaczki, kopytka, ogórki małosolne i faszerowane (że o szparagach nie wspomnę)
Zielskiem się biedaczysko musi zadowolić…
Droga Pyro !
Te bajeczke Wankowicza zna tez. Przeciez on byl kresowiak. Tyle tylko, ze u moich dziadkow w Wildze, tej pozniej prominenckiej, stacjonowali zolnierze polscy, w tym wielu kresowiakow. Moj przyszly wujek powiedzial mojej ciotce. Zostan tu w domu, ja tylko skocze na Berlina, potem wroce to sie pobierzemy. No i skoczyl. Wrocil z masa odznaczen bez jednego drasniecia. Ozenil sie z ciotka i potem mieszkali w Warszawie przy ulicy Wareckiej. To on dal babci ten gwozdz i uczyl ja gotowania tej zupy. Byc moze takie byly obyczaje na kresach. Wankowicz w swoich ksiazkach czesto wspaniale cytowal rozne wschodnie obyczaje. Mnie osobiscie bardzo podobal sie napis na karczmie w jakiejs ukrainskiej wiosce. Cytuje.
” Zdzies obie dajut dierzat za kuski i urzynajut „. Jesli mi nie wierzysz jak jest z tym gwozdziem, to prosze przyjedz, zabierajac najbardziej ciekawskich z rodziny. Ja Ci pokaze jak sie gotuje zupe na gwozdziu a Ty bedziesz robila nalesniki. Potem pokaze Wam kawalek okolicy od Wegier, Austrie poprzez Slovenie do Wloch. Co kawalek, to trafimy na rozne mniejszosci narodowe. Wszyscy co kilka kilometrow beda mniejszosciami.
Dziekuje za piekne przypomnienie wielkiego, w koncu zycia warszawiaka z wyboru. Podobno mieszkal na Mokotowie kolo kina Moskwa.
Pan Lulek