Krótkie
Krótkie, miłe, a nawet wesołe wiadomości ze szczyptą zgryźliwości ale do wybaczenia i odrobiną samochwalstwa, które jest mi wrodzone
Zacznę od sprawy najsympatyczniejszej. Heleno jeśli ja pamiętam to reszta Przyjaciół z Blogu na pewno też. Życzę więc Tobie (a prawdę mówiąc także nam wszystkim) byś była razem z nami w takiej formie przez kolejne długie lata. Starzy Gruzini w takim momencie mówią dzierżąc w ręku róg pełen wina: Droga Jubilatko chcielibyśmy widzieć Cię w dębowej trumnie, która sporządzona będzie z tysiącletniego drzewa, które nazajutrz po wytrzeźwieniu, tu w ogrodzie, zasadzimy! I to jest toast właściwy. A myślę, że święto swe spędzasz w najmilszym Towarzystwie (pozdrowienia dla Renaty), a co wypijesz to opiszesz!
Aby utrzymać się w temacie ucztowania parę słów o Aperitifie. A dlatego z dużej litery, że to nazwa imprezy, którą cyklicznie organizuje w Polsce (a pewnie i w świecie) Sopexa. A to firma dbająca o propagowanie francuskiej kultury kulinarnej, francuskiego jedzenia i – co oczywiste – francuskich win. Wkrótce będą kolejne spotkania warszawskich smakoszy, w którymś ze znanych stołecznych lokali zorganizowane właśnie przez Sopexę. Tymczasem ja już swój aperitif miałem na wsi. W jedną z sobót dotarł do mnie kosz pełen wiktuałów. Były maciupeńkie (nie większe niż 1,5 cm długości) suche wieprzowe kiełbaski, parę krążków sera (camembert Le Rustique, chevre Chavignol), butelka wina z Doliny Rodanu czyli to co prawdziwy Francuz zabiera ze sobą na wiejski piknik.
Nie muszę Was zapewniać, że wszystko było pyszne. Prawdę mówiąc z własnych zapasów dołożyłem jeszcze andouillette (sprawdźcie co to za smakołyk – warto to mieć w zamrażalniku) i sobotni wieczór był wspaniały czyli Francja elegancja jak mawia znawca tej kuchni a mój sąsiad wiejski aktor Włodzio Press.
A teraz nieco dziegciu do blogowej beczułki miodu. Przejrzałem i czytam, acz z przerwami spowodowanymi parkosyzmami złości, książkę Jaimiego Olivera „Moje obiady”. Lubię i niezwykle cenię tego młodego angielskiego kucharza. Głównie za odwagę i upór w walce o obiady dla młodych Brytyjczyków podawane im w szkolnych stołówkach. Pisała o tej sprawie jakiś czas temu, też z pełnym uwielbieniem, na naszym blogu Helena. Podzielam opinię Jubilatki w całej pełni. Tym mocniej wścieka mnie dezynwoltura tłumaczek i wydawcy. Ta wspaniale zilustrowana książka, z olbrzymią liczbą fantastycznych przepisów pełna jest translatorskich niedoróbek. No bo jak można napisać, że funt (miara wagi) to 2 kilogramy?
Droga Heleno użyj tu swojego autorytetu i palnij coś na ten temat. A takich sypek jest więcej. Na dodatek stylistyka uniemożliwiająca zrozumienie wielu myśli autora. A także to, że tłumaczki najwyraźniej nigdy nie stały przy kuchni. Widać to w wielu zdaniach dotyczących technik i technologii gotowania. Nie twierdzę, że książka jest bezużyteczna. Jeśli czytelnik umie powstrzymać nerwy na wodzy, to może mieć z tego wielkiego i grubego tomu wiele pożytku. Na szczęście przepisy są bardzo fajne. Gdy dokończę lekturę napiszę o „Moich obiadach” ponownie. Już bez złośliwości, a z sympatią (oczywiście tylko do autora)!
Teraz parę słów o przygotowaniach do nadchodzącego przyjęcia w moim wiejskim ogrodzie. Dwa wielkie torty morelowe (z kwaśnych konfitur własnej produkcji) są już gotowe. Robi je Basia zawsze wcześniej, bo najsmaczniejsze są gdy postoją ze trzy doby w chłodnym miejscu. Dziś zamarynowałem 8 kg piersi gęsich. W soli, czosnku, majeranku. Postoją dobę i upiekę je z dodatkiem suszonych śliwek. Zamarynowana jest też olbrzymia polędwica wołowa (ze trzy kg) w soku wyciśniętym z cytryn i w pieprzu. Też będzie upieczona wcześniej, bo spełni rolę zimnej przekąski. Od wczoraj leży w lodówce silnie zwinięty w rulon olbrzymi łosoś (podzielony na dwa wielkie płaty i pozbawiony ości) grubo posypany (od strony mięsa) mieszanką cukru, soli morskiej i świeżo posiekanego koperku. Płaty ryby zawinięte są ściśle w folię aluminiową i tak dotrwają do soboty. Wtedy oczyszczę je z solno-cukrowo-koperkowej marynaty i ułożę na półmisku. Każdy sam będzie sobie odkrawał dowolne porcje smakołyku rodem z Norwegii.
Prosciuto San Daniele ułoży na półmisku rzeźnik czyli posiadacz maszyny do krojenia wędlin na płatki przezroczyste jak bibułka. Sałaty czyli rukole i szpinak liściasty z truskawkami i jajami na twardo zrobimy na miejscu tj. na wsi. Będą też śledzie na trzy sposoby, cielęcina faszerowana, zimne nóżki, sery i owoce.
Oczywiście wina, czysta, whisky (Lagavulin pachnący szkockim torfem) i armaniak. Oj zapomniałem o mojej ulubionej grappie.
Ale to nie wszystko. Resztę robi Basia w tajemnicy przede mną. Bo cały czas boi się, że zabraknie jadła dla trzydziestki najbliższych przyjaciół.
I na koniec zaproszenie: w niedzielę 20 maja o godz. 15 będziemy siedzieć przez 120 minut na Międzynarodowych Targach Książki w warszawskim PKiN w stoisku Wydawnictwa Nowy Świat (nr 424 w sekcji D) czekając na Czytelników! Zapraszamy!
Komentarze
Cholera, nie dojade. Szkoda. Nastepnym razem byloby dobrze gdybys Ty Gospodarza dawal wiadomosci z wiekszym wyprzedzeniem. Twoj blad mozesz naprawic informujac nas niedojechanych emigrantow gdzie mozna nabyc Twoja ksiazke droga kupna i wysylki za granice. Tylko prosze nie tak jak z prenumerata Polityki ktora podaje numer Swift´u, kasuje pieniadze a potem nie wysyla czasopisma do adresata.
Mieszkajac w krainie mlekiem i miodem plynacej napisze troche o tym co mnie dreczy w ostatnim czasie mianowicie o miodzie. Nasza kraina od lat jest znana ze znakomitych miodow. Kiedys sadzilem, ze miod to miod i tyle. Z bledu wyprowadzil mnie sasiad. Pszczelarz. Byl kiedys burmistrzem i za jego czasow poglowie ludnosci i pszczol bylo o wiele wieksze. Obecnie obserwuje sie wyrazny spadek jednego i drugiego. Kiedy sprowadzilismy sie do naszej miejscowosci bylo 1340 mieszkancow. Zartowalismy, ze od dzisiaj jest o dwie osoby wiecej. W roku ubieglym, w wywiadzie dla miejscowej gazety obecny burmistrz zaraportowal 1100. Zeby bylo wesolo stale buduja nowe domy. Pracuja w Wiedniu, Grazu albo gdzie indziej a przyjezdzaja tylko na weekendy. Zjawisko powszechne w calej Austrii.
Moj sasiad powiedzial mi, ze przed kilkoma laty bylo 30 pszczelarzy a teraz jest tyko 6 osob trudniacych sie ta sztuka. Najgorsze, ze niema nastepstw.
Z wykladu ktory dla mnie zrobil dowiedzialem sie nastepujacych rzeczy o miodzie. Po pierwsze rodzaj miodu zalezy od rodzaju pszczol. Sa rozne odmiany. Podobno im starsza odmiana tym lepsza. Po drugie od rodzaju kwiatow z ktorych jest miod zbierany. Miod polny, rzepak, sloneczniki, kwiaty lakowe. Dalej miody lesne. Dalej zalezy wszystko od pory roku. Niektore pszczoly zmieniaja w ciagu roku obyczaje, to znaczy trasy wylotow i rodzaj pozysku. Trzeci parametr to sposob obrobki i przechowywania miodu. Najnowszym miodowym produktem jest tak zwany CREMEHONIG. Podaje jego opis w moim wlasnym tlumaczeniu i prosze Pana Gospodarza o wstrzymania sie z krytyka mojego slownictwa fachowego.
Austriacki CREMEHONIG ( Krem miodowy ). Austriaccy pszczelarze poszerzaja swoja oferte o nastepujacy produkt naturalny. Krem miodowy jest produkowany jest z, w naturalny sposob pozyskiwanego, miodu kwiatowego. Miod ten, swieza po zbiorza podbierany jest pszczolom i kilka dni specjalnie mieszany bez jakichkolwiek dodatkow. W ten sposob zachowane sa wszystkie naturalne drozdze, zwiazki mineralne i witaminy. Ze wzgledu na konsystencja, maslana (przyp. tlumacza ), nadaje sie znakomicie do smarowania chlebu i innego pieczywa. Kolor jasny, slomkowy, nie kapie i nie rozlewa sie. Posiada znak jakosci ÖHG
( austiacki znak jakosci miodu )
Skladowany jest w chlodnych pomieszczeniach zachowuja na stale konsystencje i skladniki.
Na koniec propaganda w wykonaniu Zwiazku Pszczelarzy:
Kupujac miod austriacki popierasz krajowe pszczelarstwo i utrzymywanie kraju w kwitnacym stanie.
Tlumaczenie tej ulotki, Panie Gospodarzu nie jest doslowne, bo w jezyku polskim byloby nie do zniesienia.
Zaczyna sie dyskusja czy umiejetnosc hodowli pszczol, i chec do tego, powinny byc brane pozytywnie pod uwage przy ubieganiu sie o obywatelstwo.
Za kilka dni przyjezdza do mnie z Niemiec wnuczka, studentka pedagogiki, ze swoim chlpakiem na krotkie wakacje. Oczywiscie kazde z nich otrzyma w prezencie litrowy sloik miodu zwyklego i kremowego. Prosto od pszczoly.
Pieknego weekendu dla calego blogostwa zyczy
Pan Lulek
Heleno, Miś 2 – Nie będę się znęcała nad Jubilatami życząc im stu lat, a niech żyją, póki im się życie podoba, dopokąd smakuje wino i inne trunki, oko z przyjemnością spoczywa na innym ludzkim osobniku, jadło kusi z talerza i dokąd wabi uroda świata, a człowiek pewien być może życzliwych i przyjaznych uczuć przyjaciół, kotów, ew. innych stworzeń. Życzenia dla p. Piotra oczywiście jutro, chociaż kiedy Dostojny będzie mógł je przeczytać, nie mam pojęcia. Bo to przyjęcie ogrodowe zapowiada się oj, jak smakowicie. Mam nadzieję, że dostaniemy sprawozdanie.
Najpierw odpowiedź Panu Lulkowi: interweniowałem w dziale prenumeraty. Było to trudne , bo znam tylko nick a nie nazwisko. W związku z tym proszę przysłać maila do: m.kaliszuk@polityka.com.pl lub zatelefonować 048 22 451 61 00.
Natomiast książki można kupować przez internet korzystając z różnych adresów: http://www.adamczewscy.pl/księgarnia albo http://www.nowy-swiat.pl albo http://www.merlin.pl
A teraz dalszy ciąg życzeń!
Tylko starcza skleroza może (w pewnym stopniu) usprawiedliwić, że zapomniałem o dzisiejszych urodzinach Misia 2. A to przecież mój sąsiad z górnego biegu Narwi.
Drogi Jubilacie – dalszych i jeszcze większych sukcesów na wszystkich polach. A zwłaszcza tym naszym wspólnym czyli kulinarnym. Mam nadzieję, że w lecie dojdzie do dalszego zbliżenia stanowisk (jak mawiają w dyplomacji), które umożliwi uścisk dłoni Jubilata. Będziemy bowiem w różnych księgarniach Pułtuska i innych miast podpisywać nasze książki.
A więc 100 lat Misiu 2!!!
Panie Piotrze dziękuję za życzenia na spotkanie do Pułtuska na pewno przyjadę . Proszę tylko wcześniej powiadomić . Do Pułtuska z Ostrołęki co prawda dzień jazdy bryczką ale na pewno będę 🙂
Mam nadzieję spotkać Pana wcześniej . Wybieram się w niedzielę do Stolicy i skorzystam z zaproszenia na Targi Książki. Urodzinowe życzenia dla Heleny . Miał być transparent urodzinowy w Londynie ale nie mogłem przyjechać …
Dołączam swoje najserdeczniejsze życzenia wszelkiej pomyślności dla Jubilatów. Pysznego dnia w gronie życzliwych ludzi i zwierząt!
A możana dostać przepis na tort morelowy?
Z pozdrowieniami
Latyrus
A możana dostać przepis na tort morelowy?
Z pozdrowieniami
Latyrus
Panie Piotrze, poruszył Pan problem, który mnie również doprowadza do furii, a mianowicie niechlujstwo wydawnicze. Tłumaczenia niektórych książek są tak koszmarne, że zniechęcają do czytania. Zastanawiałam się, czy ktoś w ogóle czyta te teksty przed drukiem. Jeśli tak, to chyba półanalfabeci, których wydawca zatrudnia na zasadzie Krewnych i Znajomych Królika, bo inaczej trudno to pojąć.
Urodzinowe przyjęcie zapowiada się pysznie!
Wszystkiego dobrego Szampańskim Jubilatom!
Toasty może pózniej, bo jednak świtem bladym nie wyszłoby to na zdrowie, przynajmniej moje.
Co do tłumaczeń, już się nie domagam Mistrzów takich jak Słomczyński, ale niechby jacyś jego uczniowie. Pierwszy z brzegu przykład pod ręką, Lance Amstrong – „Mój powrót do życia”. Przekład w dużej części to kalka językowa, nie jestem ani anglistką, ani polonistką, ale luuuudzie!!! Okazuje się, że posiekać można nie tylko wątróbkę, ale i język.
Ależ smakowicie zapowiada się przyjęcie urodzinowe! Spodziewam się, że zapachy dojdą do Kanady! Losoś! Mniam, mniam, raz tak przyrządziłam, dobrze, że mi Gospodarz przypomniał, trzeba koniecznie zrobić! A koper właśnie dziarsko wschodzi na moich 6×4, rukola zresztą też za parę dni będzie gotowa do zrywania.
Miłego dnia życzę, a Jubilatom przede wszystkim!
Plurimos annos, plurimos , szanowni Jubilaci.
http://www.cookingforengineers.com/recipe/132/Gravlax/
Gravlax! Panie Piotrze, to przyjecie zwabi wszystkie koty z okolicy! Porzuca watrobki, myszy i inne smakolyki.
Moj koper, Alicjo, ma juz circa about 30cm i chyba tez pora rozejrzec sie za jakims super swiezym lososiem, ale tu tak daleko do morza 🙁
Wszystkim dzisiejszym Jubilatom, a szczegolnie Helenie i Misiowi2, zawsze udanych potraw, dzielonych z milymi sercu goscmi, chetnymi do pomocy przy najmniej wdziecznych zajeciach i zmywaniu
zyczy nemo
Spełniam prośbę Latyrusa i wręczam w ten spsób podarunek Jubilatom oraz wszystkim Przyjaciołom z bloga. Smacznego!
Tort morelowy
NA ciasto:25 dag(1 i 1/2 szklanki ) mąki,
170 g masła, 10 dag siekanych obieranych migdałów
1/2 szklanki cukru pudru,
4 żółtka,
Ew. zapach np. wanilia
Krem:1/2 słoiczka dobrej marmolady morelowej(od biedy można ją zastąpić powidłami śliwkowymi)
4 białka, 1/2 szklanki cukru pudru
Na lukier:1/2 szklanki cukru pudru, 1/4 słoiczka powideł lub marmolady morelowej
Łyżka soku cytrynowego.
Ciasto: Mąkę posiekać z cukrem pudrem i masłem, dodać migdały oraz żółtka i zagnieść ciasto. Rozwałkować 5 jednakowych placków(tortownica o średnicy 22-25 cm)Kolejno upiec na złocisto.
Krem: Ubić sztywną pianę z białek pod koniec dodając cukier i zmiksowaną marmoladę.
Przekładać nią placki.
Lukier: Utrzeć składniki lukru i rozsmarować go na wierzchu tortu.
Tort powinien postać w lodówce lub chłodnym miejscu co najmniej 4 dni.
Mis – 2
Do zyczen przylaczam sie i dalszych sto lat zycze. Pan Gospodarz blogu dolozyl staran w moich zabiegach o prenumerate. Dziekuje. Bede dzwonil, mailowal itp. Jak sie nie uda wymysle jakis sposob w tak zwanej technologii obejsciowej. Czy mam rozumiec, ze bedziecie Panstwo Gospodarzostwo sprzedawali swoje wszystkie ksiazki jesli naklad nie zostal jeszcze wyczerpany, czy tylko ostatnie dzielo. Jesli tak, to jaki jest jego tytul. W moim Google.pl nie odnaleziono hasla www. adamczewscy.pl/ksiegarnia
Byc moze moja tastatura nie posiada litery s z przecinkiem i dlatego. Najlepiej zeby nas blogowiczow nie ganiac po roznych innych sprzedawcach opublikowac liste dostepnych dziel i gdzie je mozna kupic w drodze wysylkowej.
Lape sciskam
Pan Lulek
Pieknie dziekuję za przepis.Chyba najtrudniejsze bedzie to oczekiwanie.
Już oblizuję palce.
Latyrus
Na Targach będą wszystkie nasze książki. AS jest tego sporo ponad 30. Wszystkie one są w Merlinie. a adres http://www.adamczewscy.pl funkcjonuje dobrze. Ale w Merlinie jest lepiej, bo tam sa książki także opublikowane przez nas u innych wydawców. Ostatnie tytuły to: „Posty polskie”. „Nowosci na talerzu”, „Krwawa historia smaku”. W drukarni jest „Rodaku czy Ci nie żal czyli z polska kuchnią w walizce”.
Przypominam też, że w każdą środę te książki są nagrodami w moich quizach kulinarnych i można je wygrać przy odrobinie wysiłku i szczęścia.
100 lat, 100 lat Jubilaci!
Ach coz to za wspaniale menu, Panie Piotrze… Kiedy je czytalam myslalam, ze zaprosil pan 100 osob!
Milych zabaw od Pultuska po Londyn,
a.
Heleno, Misiu 2
Wszystkiego najlepszego, smakujcie życia i bądźcie jego koneserami. Niech się spełnią Wasze najskrytsze pragnienia i marzenia.
100 lat Jubilaci!
O rany, ale dziewczyna. Zatelefonowalem. Byla gdzies indziej. Zostawilem telefon a potem wyslalem maila. W moim telefonie byla pomylka. Dostalem odpowiedz mailem z prosba o skorygowanie numeru telefonu. Potem Dama zatelefonowala. Udalo sie. Okazuje sie, ze moj bank cos pokrecil. Pieniadze przyszly do Waszego banku tylko pokrecili adres. Takich miejscowosci jak moja jest w Austrii 6. W calej Europie kilkadziesiat. Wyslali Dame z prenumerata do Francji, to pewnie z okazjii ostatnich wyborow zapominajac, ze noiwy prezydent jest wegierskiego pochodzenia a zatem bardziej moj sasiad. W moim mailu podalem Pani jeszcze raz dokladny adres, telefon i fax. Obgadalismy sobie sposob na prenumerate do konca dni moich na tym swiecie. Niema obawy bo ja skladalem Wam zyczenia dalszych pomyslnych 50 lat istnienia Polityki.
To juz musialoby byc jak w tej gruzinskiej anegdocie. Od poniedzialku zaczynam podchody do Merlina. W dalszym ciagu jestem zdania, ze ktos powinien osobno dla koneserow Waszych dziel sztuki kulinarnej prowadzic aktualna liste dostepnych egzemplarzy z podaniem cen, warunkow zakupow itp. Moim zdaniem przy zakupie kompletu pod tytulem
” Adamczewscy, Dziela Wszystki ” powinien byc odwazny rabat. Jesli trzeba mozna przeciez robic dodruki.
Szkoda,ze nie zdaze dojechac. Moze nastepnym razem jak zdrowie dopisze
Udanego weekendu i jeszcze raz pozdrowienia dla wszystkich Jubilatow. Pleno Titulo
Pan Lulek
W 1979 zakupiłem dzieła Lenina wszystkie 44 tomy i zapłaciłem chyba 60 zł . Mam nadzieję że wkrótce uzbiera się kolekcja dzieł Państwa Adamczewskich do 44 tomu już niedaleko. Ale nie będę życzył by książki sprzedawano po złotówce 🙂
Tlumacze powinni skonsultowac sie z diaspora, np ta, ktora zyje w Kanadzie. U nas niby system metryczny, ale ceny za zywnosc ciagle w dolarach za funt, przepisy kulinarne – w „cupach” i „table spoonach” itd. Nawet moja encyklopedia kuchni srodziemnomorskiej (wydawnictwo francuskie na rynek quebecki) przychodzi w imperialnym systemie miar, pozostawiajac w nawiasach odpowiedniki metryczne.
Funt rowny 2 kg… w ten sposob mozna niezle sknocic kazdy przepis kucharski.
Z zyczeniami dla Słonych Lizantow,
Jacobsky
Panie Piotrze sa jednak kraje,gdzie dziela Jemie Oliwera wydano pieknie,bez bledow i z wlasciwymi miarami.A kraina ta, to Kraina Wiatrakow! 😉
Zycze solenizantom spelnienia ich skrytych marzen i duzo ZDROWIA 😆
Ps.Panie Lulek w Holandii tez zawod pszczelarza prawie zanika.Czytalam,ze gdyby nie bylo pszczol juz na ziemi,to nasze dni bylyby policzone.Scisle swiat przetrwalby tylko 4 doby!!!!!!!!
Pozdrawiam.
Wszystkiego najlepszego dla Jubilatów
Ana,
w Ameryce Pn pszczelarstwo jest praktykowane, z tym ze okresowe epidemie varozy (wirusowa choroba pszczol) dziesatkuje roje.
Pszczoly zapakowane w ule podrozuja przez cala Ameryke Pn tam, gdzie ich uslugi sa akurat na czasie.
Nie trzeba zapominac, ze obok pszczol wiele innych owadow spelnia podobna role co one jesli chodzi o zapylanie roslin, jak np. poczciwy bąk, ktory jest bardziej tolernacyjny niz pszczola jesli chodzi o warunki pogodowe sprzyjajace ich aktywnosci. Moim skromnym zdaniem rewelacje typu „nasze przetrwanie uwarunkowane jest od pszczol, inaczej 4 dni i koniec !” nalezy raczej brac jako gleboka metafore. Owszem, wiele zalezy od pszczol, ale nie wszystko, i natura ma wbudowanych wiele innych „zabazpieczen”, dzieki ktorym jej trwanie nie zalezy od dobrobytu jednego jedynego gatunku.
Pozdrowienia.
Jacobsky,
nie dalej jak wczoraj bodaj w NBC news o 18:30 słyszałam, że ok 90% pszczół w Północnej Ameryce zaginęło w tajemniczy sposób, nie wiadomo, co za zaraza je tak dziesiątkuje. Miś 2 wyraził kiedyś przypuszczenie, że wieżyczki telefonii komórkowej (a raczej chyba sygnały przesyłane, o ile dobrze zrozumiałam) dezorientują pszczoły i stąd dużo nieszczęścia – nie znam się, może „coś jest na rzeczy”?
Trochę zimnawo dzisiaj, jutro deszcz, a tu długi weekend się kroi, życzę miłego i pogodnego w Montrealu!
I nie tylko, i nie tylko w Montrealu, ale od Melbourne po Szpicbergen (mamy tam kogoś na placówce wysuniętej?) !
A w Pyrlandii po południu się wypogodziło i nawet cieplej jakoś po dwóch dniach chłodu. Z porzkrością potwierdzam – w Polsce też giną pszczele rodziny. Własnie któregoś dnia słyszałam rozmowę z pszczelarzami; są zrozpaczeni. Co się, u licha dzieje?
A w Pyrlandii po południu się wypogodziło i nawet cieplej jakoś po dwóch dniach chłodu. Z porzkrością potwierdzam – w Polsce też giną pszczele rodziny. Własnie któregoś dnia słyszałam rozmowę z pszczelarzami; są zrozpaczeni. Co się, u licha dzieje?
A w Pyrlandii po południu się wypogodziło i nawet cieplej jakoś po dwóch dniach chłodu. Z porzkrością potwierdzam – w Polsce też giną pszczele rodziny. Własnie któregoś dnia słyszałam rozmowę z pszczelarzami; są zrozpaczeni. Co się, u licha dzieje?
Drodzy Przyjaciele – Panie Piotrze i Wszyscy Jego Goscie! Dzieki.
Znalazlam dzisiejszey wpis bladym switem, ale nie moglam odpowiedziec gdyz moj komuter wciaz nawala i bede musiala zaniesc go z powrotem do naprawy.
Mialam dzien przepiekny – kolo 10 rano dotarla z lotniska w Luton moja ukochana Renatka – jak zawsze elegancka, piekna, pachnaca. Zaraz okazalo sie, ze znowu (po raz ktorys) nie zmawiajac sie kupilysmy sobie na lato te same perfumy (Escada). To jest niesamowite.
Po kawie i wymianie prezentow, pojechalysmy na miasto, kupilysmy fajne babskie rzeczy i wrocilysmy na obiad. W domu znalazlysmy ogromny wspanialy bukiet od Pani Agaty, mojej Pani Dochodzacej od ponad 20 lat.
Potem obiad – a skoro jest to blog ze wszechmiar i miedzy innymi kulinarny to zglaszam: hiszpanski chlodnik migdalowo-czosnkowo- winogronowy, niezwykly, ajo blanck con uvas (dzien byl upalny). Potem wspaniala tegoroczna jagniecina (rack of lamb) z galertka rozmarynowa, patatami, tradycyjna fasolka (tez tegoroczna) i salata. Gesto zalewane schomikowanym wloskim bordolino, sprowadzonym z Wloch przez mojego leciwego (93 lata) kolege z pracy.
A teraz prezenty:
od E. – zmywarka Boscha, bo moja stara wysiadla. Wniebowziecie.
od Renaty – kompletnie boski naszyjnik zamowiony u gdanskiego artysty – z ciemnego metnego bursztynu kopia prehoistorycznej plaskorzezby konia. Ten kon jest w tej poetyce (oblosc) co ta niemiecka prehistoryczna „,madonna”, jak jej tam… Kiedy pada nan slonce jego metnosc sie roziskrza i widac w niej rozne rzeczy z epoki dinozuarow. Przed laty Renata kupila taki sam naszyjnik d tego artysty i ja sie nim nieustannie zachwycalam, a ludzie zawsze ja o ten naszyjnik pytali. Teraz mam taki sam.
od kolezanek renaty (a teraz i moich z Gdyni) – dwie ksiazki – najnowsza Hanna Krall oraz jedna kucharska oraz t-shirtka, bardzo piekna.
od Ludwika Lewina z Paryza (tez, podobnie jak Renata, kolega naszego Gospodarza z roku) – jego najnowsza ksiazka Syzyf & Spolka.
Kwiaty – od Pani Agaty, bless her, nie powinna byla…
Od mamy – pieniadze, za ktore kupie sobie chyba bardzo ladny stolik kawowy, przyuwazony jakis czas temu.
Renata dostala ode mnie zeliwny bras de mure – antyczny, francuski na jedna swieczke – z ptakiem z rozpozpostartymi skrzydlami. Trudno bedzie wiezs, bo ciezki i nieporeczny do zapakowania.
Od E. – kapelusz, nieslychanie twarzowy.
Biedna moja przyjaciolka musiala byc na lotnisku o 4 rano, wiec teraz polozyla sie troche przespac, ale zaraz ja zbudze i poprosze aby sie wpisala.
E. pojechala na brydza do klubu.
Misiu Drogi! Wszystkiego!Pieknych obrazow i bogatych klientow! Szkoda, ze nie przyjechales do Londynu. Poszedlbys z nami na urodzinowy obiad w niedziele.
Co do pszczół – teść mojej najmłodszej siostry ma 2 albo 3 ule. Opowiadał, że w ubiegłym roku, w czasie tych upiornych upałów (a może to 2 lata temu?) pszczoły z dwóch uli walczyły ze sobą. Był to koszmar, powybijały się wzajemnie, ziemia była zasłana martwymi pszczołami. Dziadek Stefan płakał, gdy to opowiadał.
Minęłam się wpisami z Heleną. Pięęękny dzień i pięęękne prezenty! Jeśli możesz, to wstrzymaj się z oddawaniem komputera, dopóki nie opowiesz nam dalszego ciągu. Oby był równie wspaniały. Serdeczności dla R.
Byla wysunieta placowka tylko nie na Szpitzbergenie a na Lofotach. Niedaleko. Najpierw bylem tam z ciekawosci a potem poradzilem synowi i synowej, zeby udali sie sladami przodkow. Udali sie a potem nie rozmawiali ze mna przez pol roku. Tamtejsza kuchnia jest tak fatalna, ze powinni tam wysylac za ciezkie przewinienia. Widoki za to wspaniale. Gdyby ktos chcial wybrac sie na te wysunieta placowke, to radze zabrac ze soba szafe przypraw ziolowych,
Wedlug tego co wiem, to wtopienia w bursztyna nie pochodza z epoki dinozaurow, sa o wiele mlodsze. Z jakiego warsztatu w Gdansku pochodzi twoj skarb. Kiedykolwiek bylismy w Gdansku to zawsze moja zona wracala z bursztynami a poten odziedziczyla wszystko moja wnuczka Agnieszka, tez w Gdansku urodzona.
Pszczoly niestety od czasu do czasu prowadza regularne wojny. Gdyby pszczol nie bylo, ludzkosc wyginelaby podobno ale w ciagu 4 lat, ziemskich.
Juz nie pamietam gdzie to wyczytalem.
Ludzie nie kuscie i nie wypisujcie tylu interesujacych rzeczy, szczegolnie o jedzeniu. Poza tym jutro jade na chlopski targ na Wegry zobaczyc czym podratowac moja spizarnie.
Pan Lulek
Heleno
Dziękuję za życzenia .
Przełom kwietnia maja w biznesie okropny. wszyscy płacą podatki za ubiegły rok i bieda w handlu.Teraz klijenci zaczęli zaglądać i coś drgnęło. może za miesiąc . Próbowałem złożyć życzenia przez telefon ale ktoś odebrał i odłożył słuchawkę . Może się pomyliłem , wybrałem 0044 2088xxxx Może jutro się uda… Ostatnio dodzwoniłem się do kolegi z Chicago i za godzinę rozmowy wyszło poniżej dolara. Jakość połączenia rewelacja.
Panie Lulek,
tu niestety, tylko pokusy, wlazł Pan nie na ten blog 🙂
Zdrowie Heleny i Misia2, u Was wieczór, a u mnie lampka wina przed obiadem, też można, a na toast nawet trzeba!
Jacobsky, varoze u pszczol powoduje pasozyt-roztocz Varroa jacobsoni (!), albo Varroa destructor, ktory atakuje juz larwy w ulu, a pszczoly z varoza wygladaja, jakby mialy kleszcze. Obok pszczol hodowanych przez ludzi, sa jeszcze dzikie, ziemne itd. rowniez wiele trzmieli, wiec ludzkosc nie wyginie, ale nie bedzie jesc miodu, a wielkie plantacje owocow przyniosa mniejsze plony. Rosliny wiatropylne (np wszystkie zboza, kukurydza) poradza sobie bez pszczol, ale zycie bedzie ubozsze. Moj sasiad ma dwie nowe rodziny pszczele, austriackie, ktore sobie bardzo chwali za pracowitosc i odpornosc na choroby. Za to, ze buszuja po moim ogrodzie, dostaje od czasu do czasu sloik swiezego miodu. Wiecie, jak smakuje miod od pszczol znanych osobiscie? Niedawno pszczolki sie wyroily i trzeba bylo na gwalt sprawic im nowy domek, aby obrazona krolowa nie odleciala ze swym ludem w sina dal.
Miodek to misie lubią najbardziej . W Krakowie przy małym rynku kiedyś była Pasieka w której podawano miód pitny z korzeniami , który smakował jak żaden inny. Na jesieni przechodziłem obok i nie widziałem . Czy Pasieka istnieje nadal?
nemo,
sorry za pomylke z varroza. Zbyt dlugo pracowalem z wirusami atakujacymi owady, i teraz wszytko, na co one choruja zdaje mi sie wynikac z zakazenia wirusem.
Co do reszty, to podejdzmy do sprawy inaczej: miodu owszem – nie bedziemy jesc bez poszczol, ale w konkurencji o pylki i o nektar, na miejce „zwolnione” przez pszczoly, prawdopodobnie wejda inne gatunki owadow, ktore rowniez zywia sie nektarem i pylkami, a ktore konkuruja obecnie z wszedobylskimi pszczolami. Natura nie znosi prozni, a wiec spadek zbiorow owocow i innych plonow uzaleznionych od zapylenia przez owady moze byc tylko okresowy. Tak mi sie przynajmniej wydaje.
Osobiscie bardzo szanuje pszczoly i cenie sobie wyroby pochodne od pszczol, w tym bazowane na propolisie – tutaj (w Kanadzie) wyrzucanym do smieci…
Przez cale zycie slucham z jednej strony o rewelacyjnych wartosciach odzywczych miodu, z drugiej – ze miod to cukier i nic poza tym. Jak to naprawde jest ? Skoro sie zebralo takie grono ekspertow i wielbicieli MIODU, moze wypada zapytac ?
Jacobsky,
dzieki za fachowa informacje!!Troche mi ulzylo,ze inne „robaczki” przejma robote za pszczolki.Bom choc nie mis,to bardzo,ale to bardzo lubie miodzik.
Tego nigdy w moim domu nie moze zabraknac………
Pozdrawiam
Ana
G.Okon, wpisz sobie „miod” do google’a, a wyguglasz sobie mnostwo informacji :). A z miodem jest jak ze wszystkim: nie przedawkowac, a posluzy zdrowiu.
Ponieważ ja tu mam wczesny wieczór, a Wy wszyscy albo śpicie, albo do snu akuratnie, a ja na placówce wysuniętej, to korzystam z okazji, żeby podesłać poniższe:
Najserdeczniejsze życzenia Urodzinowe dla naszego Gospodarza, lat tyle, ile sobie życzy, towarzystwa Pani Barbary. Spotkania w tym innym wymiarze, jak już nam się tu kiedyś przyjdzie pożegnać.
Na pewno się poznamy, wystarczy hasło GOTUJ SIE 🙂
Wszystkiego dobrego, Panie Piotrze, ode mnie i pana J., który co jak co, ale jeść lubi i dlatego kocha ten blog, spozierając z boku.
Zdrowie Jubilata popijam chilijskim cono sur . Zyczę pięknej pogody na przyjęcie!
P.S.
Prywata na boku – proszę przekazać serdeczne pozdrowienia sąsiadowi, Włodzimierzowi Pressowi, toż ja sie kochałam w nim na zabój, nastolatką będąc.
To był mój bohater, Grigorij! (chwila, ja mam dobry gust!)
Panie Piotrze, ja tu czytam, ze andouillette to takie flaki we flaku ( swinia, ciele, baran – rozny sklad w zaleznosci od regionu) o zapachu „feces” czyli g… A wiec sprawa interesujaca, bo polskie flaki, a i salceson, pachna cudzoziemcom podobnie. Nabieram ochoty na podroz do Alzacji, albo Lyonu w celu poznania tego specjalu. Ktory rodzaj Pan poleca, albo sam preferuje?
http://picasaweb.google.com/basia.acappella/WokStoU/photo#5066115673336880898
Panie Redaktorze – wraz z podziękowaniami za wszystko co
na papierze i w eterze i ostatnio – w komputerze
za klasę, radość życia i krzewienie w narodzie autentycznie humanistycznej kultury stołu i bycia razem (kiedy patos, jak nie dziś)
i za kilka jeszcze rzeczy, które inspirują i napełniają optymizmem
– życzę zdrowia, jak najwięcej czasu na rzeczy ważne i przyjemne oraz wdzięcznych odbiorców Pana kunsztu i entuzjazmu (tak wśród dzisiejszych Pana Gości jak i wśród Czytelników, Widzów i Słuchaczy
-życzę wspaniałej Uroczystości i – jakimś-cudem – zrelaksowania się po niej – boć niedziela dla Obojga Państwa nie oznacza spokojnego ‚sprzątania po gościach’…
Sto lat, sto lat – Panie Redaktorze!!!
Barbara
🙂 🙂 🙂
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Congratulations
Gospodarzu, Happy Birthday!
Miałam szczeray zamiar napisać laudację dla Dostojnego (od dzisiaj) Gospodarza, ale wychodzą mi teksty albo zbyt poufałe (!) albo zgoła wazelina kapie, więc po prostu całą sympatię, szacunek i życzliwe myśli włożę o 15.00 w domowy toast za p. Piotra. O!.
Heleno – dostałaś piękne prezenty Bursztynowy konik Swarożyca (ponoć był jednym z symboli kultu solarnego) to świetny podarunek dla kogoś, kto księżyc w imieniu nosi. Tu muszę powiedzieć, że w naszym domu jest sporo bursztynowej biżuterii, którą od lat zbiera Ania. W San Francisco sporą sensację wywołał wisior z zielonego bursztynu, który z dumą obnosiła. Te drobne błyski w bryłkach to raczej nie inkluzje, a malusieńkie bańki powietrza.
Przepis p. Barbary na tort morelowy jest częścią przepisu na tzw suchy tort krakowski. Tamten należy do klasyki kuchni galicyjskiej i jest trójwartwowy – warstwa czekoladowa, migdałowa i orzechowa spieczone razem, potem lukier morelowy, a piecze się na 4 dni przed imprezą, kiedy to „jest kruchy, jak szczęście”. Kiedyś zrobiłam na Wielkanoc i rzeczywiście było to coś wspaniałego, tylko drogie cholerstwo. O ilości kalorii i wspomnieć hadko.
Dzisiaj sobota; dla mnie ulgowa, bo Ania poprawia matury. Ponieważ jest weryfikatorem, poprawia po poprawieniu przez egminatorów. W ub. roku zarobhki obydwu grup sprawdzających były podobne i wyniosły ok 2 tys złotych za 3 weeckendy, po 12 godzin dziennie. W tym roku egzaminatorzy mają dostać 10 zł za arkusz poziomu podstawowego (19 stronic) lub 12 zł na arkusz rozszerzony (20 stronic), a weryfikatorzy odpowiednio 2,5 i 4,20. Nic dziwnego, że w dwóch województwach się zbuntowali i nie ma kto weryfikować. Jestem ciekawa, jak to się skończy. Bo pracować 2 soboty i 2 niedziele po kilkanaście godzin i otrzymać za to w sumie jakieś 500 złociszy to jest mniejsza stawka, niż zapłata dla sprzątaczki , a odpowoiedzialnośc ogromna. W końcu od prawidłowej oceny zależy przyszłość młodych ludzi.
Ugotuję sobie dzisiaj zupę z młodej kalarepki. Bardzo lubię ten troszeczkę gorzkawy smak liści kalarepowych w zupie, a jako lekturę na sobotę i niedzielę przyszykowane mam ” Tysiąc lat ubiorów w Polsce” prof Anny Sieradzkiej , bogato ilustrowaną, z obszerna bibliografią, i Johna Grogana „Marley i ja, życie miłość i najgorszy pies świata” – urocza opowiastka o żółtym labradorze, psiej zakale z kawalerską fantazją. Te samotne dni sobotnio – niedzielne wcale nie wydają mi się najgorsze w takiej perspektywie.
Panie Piotrze
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Co najmniej czterdziestu czterech książek plus suplementy 🙂 . Zdrowia i samych pogodnych dni. Dalekich podróży i małego domku w Toskanii z dużą piwnicą…
Życzy Marek
Jeszcze wiadomość dla Heleny – właśnie przeczytałam w Wyborczej, że Polska jako 1-szy kraj w Europie wydaje elementarz dla dzieci romskich (inne kraje wydają tylko mini-słowniczek jako aneks do elementarza narodowego). Opracowali go Romowie, wyjdzie na razie w 500 egzemplarzach darmo rozprowadzonych w środowiskach romskich i jeżeli się sprawdzi będą dodruki już płatmne. No to doczekaliśmy się, że po Kaszubach także Romowie będą mieli własny elementarz i lekcje języka etnicznego, jako drugiego ojczystego.
Dzień dobry!
Ptaki się wydzierają, świt . Właśnie przeczytałam wywiad z moim ukochanym aktorem Janem Nowickim (to był następny po Włodzimierzu Pressie, w którym się podkochiwałam). Bardzo dobre podejście do życia, z takim człowiekiem można się zaprzyjaznić :
http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/plus_minus_070519/plus_minus_a_12.html
nemo,
poczytałam do tyłu i widzę, że wspomniałaś o flakach – wcale one nie takie polskie, raczej światowe, i tam, gdzie była bieda.! W Stanach flaki znali niewolnicy, no bo wiadomo, co z pańskiego stołu spadło… Do dzisiaj można spotkać w knajpach Luizjany ( i w ogóle w południowych Stanach) „tribes”, a i u nas można kupić w sklepie, tylko że one wydają mi się takie wysterylizowane, że wolę kupić gotowe flaczki w słoiku z polskiego sklepu, bo nie są tak wygotowane „na śmierć”. Te ze sklepu są zupełnie białe i ja nie wiem, co to do cholery jest, plastik czy co?! Już wolę kupić kurze żołądki i z nich zrobić coś a la flaczki.
Do naszego polskiego sklepu w Kingston zachodzi sporo Kanadyjczyków i chwalą sobie właśnie wszelkie podrobiowe sprawy, jak kaszankę, flaki (juz gotowa zupa, w słoiku), salcesony, parówki, pasztetową i tak dalej. Dostawy mamy z Toronto, a tam już marka od dawna ustalona! Nie na darmo słowo „kielbasa” ( albo, wczesniej – kolbassa)weszło na stałe do języka angielskiego!
Nieustające zdrowie Gospodarza wypiję około mojego południa, bo wybieram się na doroczne zebranie „Ciechocinka”, czyli lunch starszych pań, ale o tem potem!
Drogi Misiu !
Wydaje mi sie, ze to Ty przeczytales te 44 tomy dziel Wielkiego Wodza.
Po pierwsze w jakim jezyku a po drugie gdzie one wszystkie znajduja sie obecnie. Cene 60 zlotych za caloksztalt uiszczam z nadplata 10 ZLP. Jesli jestes gotow mi je odsprzedac to nabywam natychmiast droga kupna jako rzecz.
Dla Dziel Panstwa Adamczewskich, dla calosci, przygotowalem polke dlugosci 2 metry biezace. Moze wystarczy a nawet pomiesci suplementy. jak trzeba bedzie dobuduje. Przy okazji pytanie na jakie jezyki dokonano juz przekladow aby tajniki takiej niewatpliwie znakomitej kuchni nie pozostaly domena bylo nie bylo hermetycznego jezyka polskiego. Komitet Nagrody Nobla w dziedzinie kulinarii niewatpliwie bedzie chcial czytac te Dziela w innych jezykach przed podjeciem jedynej mozliwej i niewatpliwie slusznej decyzji. Komitet powinien zapoznac sie z zawartoscia dziel a nie tylko glosowac w ciemno. Na Wegry nie dojechalem. U nas rzucili ziemie ogrodnicza. Estonska. Dwa razy lepsza i trzy razy tansza.
Nawet kolejki nie bylo. No taka maluska dwie osoby ale zawsze.
Szalwia i tymianek zakwitly. Do mies, zup i salatek.
Zawsze ten sam wielbiciel tego co sie w zyciu liczy.
Pan Lulek
Drogi Gastronomie, zyczenia urodzinowe przesyla kobita, co to pamieta mlodziutkiego,smuklego, z burza lokow blond Jubilata na polonistyce. Czy nowe przepisy kazace wszystkim medialnym kuchmistrzom miec papiery mistrzowskie obejmuja i Twoj przypadek? Dobrze, ze Brillat-Savarin i inni nie zyja w PISlandii, boby nie zostawili po sobie spuscizny. Ale mam pomysl: kolejny tom kulinariów nalezy zaopatrzyc w podtytul: powiesc gastronomiczna. Albo: nowele stolowe.
Z zaprzeszlosci klania Ci sie rowniez Ela Zaleska, która chyba pamietasz, bo sliczna z niej byla dziewczyna. Nie zmienila gabarytow, a co wiecej – przeprowadzila sie za moim przykladem do Gdyni i mieszka od roku w pieknym zakatku Kamiennej Gory,jak przystalo na polonistke – przy ul. Mickiewicza. Miala tragiczne przejscia 8 lat temu: jej jedyny syn zabil sie w wypadku samochodowym. Jestesmy ze soba blisko.
Inna z naszego studenckiego grona, Ania Frajlich, zostala wyemigrowana w 69 roku do USA, zrobila doktorat i uczy na Columbia U. Spotkalysmy sie po latach w N. Jorku i bardzo zblizylysmy sie do siebie. Teraz sobie uzmyslowilam, ze to przeciez przez nia poznalam Helene. Ania przez jakis czas pracowala u Heleny ojca, w Blood Center w NYC. I zabiegala o znalezienie pracy dla Heleny, ktora wlasnie slonczyla teatrologie. I tak to sie zaczelo. Minelo juz 30 lat naszej przyjazni. Na jej urodziny zyczylysmy sobie kolejnej wspolnej wyprawy do Wloch.
Nawiasem mowiac, jest to moj pierwszy w zyciu blog, a skoro ciagle cos zdarza sie w zyciu po raz pierwszy, nie powinnam czuc sie przygnieciona zwalem lat.
Pozdrawiam wszystkich blogowiczow. Nie zdawalam sobie sprawy, ze zyje tu zyciem utajonym, dzieki Helenie. Basié ucaluj. Niech Ci lata ida powoli, a dni szybko i ze smakiem. Renata, niegdys C. teraz G.
A ja sie dolaczam do serdecznych zyczen urodzinowych Renaty dla Gastronoma! Jedziemy teraz do Kinsgston nad Tamiza (musze dodawac te Tamize, zebyscie nie pomysleli, ze jedziemy na Jamajke).
Panie Piotrze
Wszystkiego najlepszego, wspaniałych kulinarnych podróży i radości z pisania. No i wspaniałej uczty dzisiejszego wieczora.
Pozdrawiam serdecznie
Alicjo – dzięki za link do wywiadu z Janem Nowickim. Zakochałam się w Nowickim w roli x Konstantego w „nocy Listopadowej” to była wielka, telewizyjna adaptacja i wielka rola p. Jana. Potem miałam okazję poznać Go bezpośrednio i odnoszę do Niego to, co i do innych wielkich – lepiej ogłądać z odległości. I w tym świetnym doprawdy wywiadzie jest sporo minoderii, kokieterii i odrobina kabotynizmu ; albo to nasz język bywa tak niezdarny, albo p Jan doszedł do wniosku , że „On już nic nie musi”. Co nie zmienia faktu, że ten drobny, niezbyt urodziwy i niezbyt przymilny człowiek mógł mieć swego czasu każdą babę na jedno skinienie. Człowiek nieduży, a aktor wielki.
Jest jeszcze Kingston, Ontario – to gwoli ścislości, i sroce spod ogona nie wypadło, pierwsza stolica Kanady.
Pyro,
to samo pan J. powiada, że nie rozumie, dlaczego tak mi się Nowicki podoba, przecież taki niski. No i co z tego?! A pewnie, że kokieterii sporo, przecież to aktor i nie wierzę, żeby mimo wszystko nie chciał się publiczności przypodobać. A że „już nic nie musi”, to inna sprawa. Co do „Sanatorium pod klepsydrą”, to bylam w kinie na randce z panem J. , który do dzisiaj wspomina to tak „koszmar!”. Nie jestem pewna, do czego to sie odnosi, do filmu, czy do randki?!
No nic, dzwonię do mojej Danuty siostry, tez Jubilatka dzisiejsza, a potem lecę na zbiórkę Ciechocinka. Miłej soboty wszystkim, a Jubilatowi nieustającego zdrowia!
Kulinariusze wszystkich krajów – dostojne łakomczuchy,
Nie wypada mi tu dzisiaj bez prezentu – załączam więc receptę na interesującą wersję tego łososia co u Gospodarza w lodówce parę dni temu…
Porcja poniższa obliczona jest na cztery osoby
1,2 kg fileta łososiowego (nailepiej środkowa część)
3+1 łyżki stołowe ziaren pieprzu z:
http://en.wikipedia.org/wiki/Schinus
1 łyżeczka herbatnia ziaren pieprzu białego
0,5 dl soli morskiej
0,5 dl cukru
05,dl whisky 🙂
Łososia podzielić na dwie względnie równe części
Przyprawy wymieszać po uprzednim stłuczeniu ziaren pieprzu w moździerzu. Jedną łyźkę tego egzotycznego pieprzu zachować do dekoracji. Wklepać mieszankę w łososia. Złoźyć oba kawałki ze sobą skórą na zewnątrz.
Do szczelnego worka plastikowego wlać whisky i włożyć rybę. Umieścić w lodówce na dwie doby. Przewracać „z pleców na brzuch” rano i wieczorem.
Podawać pokrojone w cienkie plastry.
Dziś u mnie na kolację będą pstrągi tęczowe (niewykluczone, że w śmietanie) z młodymi ziemniakami a spóźniony nieco toast zostanie wzniesiony kieliszkiem Chablis Premier Cru ( J-M Brocard ) z 2005 roku.
Smacznego!
Andrzeju przed chwilą wyjąlem ciasto drożdżowe które zrobiłem według twojej rady . Rozczyniłem rano i po wyrobieniu tuż przed wyjściem do pracy wylądowało w lodówce. Po sześciu godzinach wyjąłem i dodałem mleka bo było trochę za gęste . Wyszło dość rzadkie ale po posypaniu mąką udało się włożyć do blaszek. przez godzinę wyrastało w piekarniku w temp. 50 stopni i jak wyrosło to upiekłem . Wyszło delikatne i bardzo smaczne. Z kilograa mąki są trzy blaszki. Następnym razem będzie twój chleb 🙂
Drogiemu Jubilatowi wielu pysznych dni i czasu na realizację marzeń.
Kochani Kulinariusze, nasz Gospodarz dwoi sie i troi i pewnie nawet nie ma chwili na odsapke, caly spiety, jak ten gravlax i ta ges i te wszystkie lakocie i torty jego gosciom smakuja, a my tu przeciez tez o suchym pysku nie siedzimy i spokojnie sobie do poniedzialku poczekamy na relacje. Ja na ten przyklad mam dzis za soba calodzienna wyprawe do dwoch kantonow po drugiej stronie gor. To jak zagranica, inny jezyk, kuchnia, obyczaje. W pierwszym, Vaud, byl obiad u przyjaciol w ich gorskiej chalupce. Byl wspanialy comber sarni, pieczony w piecu opalanym drewnem, ktore poprzedniej zimy pozyskalismy w sasiednim lesie. Po obiedzie spacer po lesie, pierwsze poziomki, plewienie grzadki z ziolami, pozyskanie sadzonek szarotki do wlasnego ogrodka. Poznym popoludniem jazda do nastepnego kantonu – Fryburga i wizyta w Gruyere. W zamku stala ekspozycja dziel HR Gigera – tworcy scenografii do filmu „Obcy” („Alien”), laureata Oskara za te horrory. Na uspokojenie nerwow zakupy sera, bezow karmelizowanych i creme double – smietanki od szczesliwych fryburskich krow, slodkiej a tak gestej, ze lyzka stoi. Jutro bedzie do truskawek. Zycze wszystkim dobrej nocy i snow, jakie miewa Wojtek 🙂
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Gruyere
Oj, słuchajcie!
A nawet zerknijcie sobie:
http://alicja.homelinux.com/news/Ogrodek.19.05.2007/
No i jak tu nie kochać takiego zwierza?!
Wróciłam z Ciechocinka bardzo przygnębiona. Marie’ stracila wzrok zupełnie w jedym oku, a drugie dziala na pół gwizdka. Sandie ledwie chodzi – pojechała na wycieczkę do Chin, jakaś zaraza ja dopadła i trzyma ponad rok. Nikt nie wie, co to za cholera. Barbarze umiera jej 49-letnia córka jedyna, po 4 latach walki ze skorupiakiem. Helenka ma scisłą dietę, właściwie nic nie może jeść (a wygląda, cholera, doskonale!). Wilda (prawdziwa english lady) nie dotarła na nasze doroczne spotkanie „wiedzm na szczycie”, bo zachorowala, ale Dolores zabrała dla niej kawałek tortu czekoladowego i najlepsze zyczenia od nas. Spotykamy się zawsze w maju od 24 lat, a wcześniej częściej – Helenka była moją „bossą”, Marie’ wspanialą nauczycielką haute couture z dyplomami przedwojennymi z Paryża, Sandie – naszą najlepsza klientką, to samo Wilda. Helenka dawno zamknęła sklep, ale przyjazń pozostała.
Wyniosłam się do ogródka na chwilę, żeby odreagować, a tam zwierz jeden i drugi starał się, jak mógł. Pan J. powiada – może trzeba mieć młodszych przyjaciół. Młodszych to ja mam, ale ja kocham tych starszych nie mniej, a nawet bardziej! Oj. Chyba nasmędziłam… Takie życie. Cieszmy się , póki trwa.
Ale czekajcie, nie zakończę tak smutno!
Helenka, nasza dzisiejsza gospodyni i od zawsze „szefowa”, z racji wieku mogłaby być moja mamą. I właśnie nam sie zwierzyła, że rzuciła boyfrienda, 4 lata z nim wytrzymała i to jest limit, ona niczyją pielęgniarką nie będzie, a on taki potrzebujący, że głowa boli. Helenka jest dobra kobieta, no ale są granice! Boyfriend młodszy od Helenki, niebiedny, chałupa na Florydzie, właśnie wrócili na wiosnę do Kingston po zimie. Ale Helenka powiada – ja mam swoje potrzeby i nikt mi tu nie będzie dyktował! Oddychać mi nie da! Boyfriend-sąsiad chciał się do niej wprowadzić, albo nawet kupić większe mieszkanie. Helenka od wielu, wielu lat jest niezależna, nie zniosłaby tego. A na koniec dodała, że ma już innego na oku 🙂
Co sie usmiałyśmy z tych opowieści, to się uśmiałyśmy (bo Helenka z humorem o tym opowiada), ale Helenka jest piękną i niezależną kobietą, może wybierać.
oj, strasznie wiele chcialoby sie nastukac, bylem bez maszyny przez trzy dni z okladem, ot technika, teraz czuje sie nieco jak intruz, niby na biezaco, a jednak, jakbym zaspal, wyczytalem wpisy, wiec w skrocie, Pan Piotr i Jego Goscie pewnie przy torcie, wznosze wiec kubek za Ich zdrowie, Heleny oczywiscie tez, nie zapominajac o Misiu, do tego dotarla do mnie totalnie niezasluzona ksiazka, o szesciu szklankach i historii Swiata, jestem mocno wdzieczny, poza tym widze , ze smutki i radosci, wiec codziennosc, szczerze nazwana jest dostepna na tym blogu, jestem Wam za to serdecznie zobowiazany, nie mam zadnych przepisow morelowych pod reka, ale jestem pewien, ze nikt nie wezmie mi tego za zle, pewnie tez nasmedzilem sentymentalnie, ale to zwalimy na pogade?
pozdrawiam mocno
Alicjo U ciebie za pięć dwunasta a u mnie słońce świeci prosto w oczy i zasłony nie pomagają. Też mam starszych przyjaciół . Zazwyczaj przyjaźnie z ludźmi którzy mogliby być naszymi rodzicami lub dziadkami są zupełnie bezinteresowne i na tym polega ich siła.
Szanowni Bloglowicze, laskawy Gospodarzu !
Mis 2 pisze, ze, cytuje: „Zazwyczaj przyjaznie z ludzmi ktorzy mogliby byc … itd”. Dzekuje za komplement chyba moglbym. Wypadaloby chyba z paplaniny o wszystkim wrocic do kulinariow.
Wracam. Przed kilku laty w Pradze Czeskiej, nad Moldawa odbywal sie pod egida UNIDO kongres chromatografii. To taka dziedzina wiedzy na pograniczu chemii i fizyki ktora dzieli wlos na czworo. Ja, juz wowczas znakomicie zapowiadajacy sie i tak zostalo, bylem wydelegowany. Mialem niezle pojecie o sprawie zarowno o chromatografii cieczowej jak i gazowej. Obrady rozpoczely sie z niejakim opoznieniem bo przewodniczacy po mini powitaniu zapytal czy na sali jest ktos wladajacy jezykiem angielskim i rosyjskim. Tlumacz symultaniczny gospodarzy tak przejal sie swoja rola, ze dostal zawalu serca a dublera nie bylo pod reka. Zglosilem sie jako jedyny. Na bezrybiu i rak ryba. Nigdy przedtem nie robilem tlumaczen symultanicznych ale mniej wiecej wiedzialem o co chodzi. Wszedlem do kabiny, zalozylem sluchawki i zaczelo sie. Byly dwa bloki uczestnikow. Jedni mowili po rosyjsku drudzy po angielsku. Na szczescie do jednego mikrofonu. Jakos poszlo z czescia powitalna. Troche improwizowalem ale na szczesci i tak nikt tego nie sluchal. Wszyscy zrozumieli tylko, ze gospodarze dla kazdego uczestnika w jego teczce
( uczestnictwa, nie lustracyjnej ) przygotowali kupony do realizacji w nastepujacych lokalach ktorych lista byla zalaczona. Po pierwszym dniu obrad bylo tylko party zapoznawcze na miejscu. Potem byly obrady. Potem przerwy a przewodniczacy przykleil sie do mnie bo ani w zab nie mowil po czesku a sadzil, ze czeski i rosyjski to identyczne jezyki. Najwyzej kilka slow innych.
Bylem zatem co najmniej w pierwszym dniu niepisanym bohaterem. W dniach nastepnych byli juz zawsze dwaj tlumacze na wypadek gdyby ktorys dostal zawalu albo musial wyjsc za potrzeba. W piatek po poludniu, na zakonczenie obrad Pan Przewodniczacy wyglosil pean na moja czesc i wreczyl mi wszystkie pozostale kupony ktorych nie byl w stanie zrealizowac. Przyklad byl zarazliwy. Wkrotce, po zakonczeniu obrad mialem tych kuponow tyle, ze moglbym chyba z miesiac balowac. Moj znajomy z Przestawicielstwa Handlowego powiedzial mi przedtem, zebym koniecznie odwiedzil dwa lokale w Pradze. Piwiarnie U Fleku i wiedzac, ze moja ulubiona ksiazka sa Przygody Dobrego Wojaka Szwejka, restauracje U Kalicha w ktorej to przeciez bywal dobry wojak a cale towarzystwo mialo sie spotkac o godzinie 6 – tej wieczorem po wojnie. Ksiazke ta czytalem zreszta w kilku jezykach lacznie z oryginalem i kazdemu polecam.
W spisie lokali akceptujacych moje kupony bylo U Kalicha. Uzbrojony w srodki platnicze pojechalem do lokalu zabierajac ze soba znajomego. Tak jakbym ksiazke czytal. Dokladnie opisane. Zegar wskazujacy godzine 18.80, olbrzymi portret stojacego Najjasniejszego Cesarza akuratnie przez muchy jak w ksiazce potraktowany. Moj towarzysz przyszlej biesiady mial mine nietega czemu sie nie zdziwilem ogladajac karte dan i ambitne ceny. Zawolalem kelnera i poprosilem, zeby przyszedl kucharz i szef sali. O dziwo przyszli. Dalem panu Starszemu te wszystkie kupony i poprosilem, zeby wystawil dla nas kolacje wedlug wlasnego uznanie. Kiedy zobaczyl te moje srodki platnicze zbaranial. Za chwile przybiegl szef glowny ktoremu dokladnie powtorzylem skad je mam i co chce. Dobrze,ze byl ten znajomy ktory biegle mowil po czesku i tlumaczyl. To bylo jedzenie i picie.
Na zakonczenie obrad poprosilem o taksowke, na korzysc lokalu oczywiscie, ale to juz nie byla moja inicjatywa. Kazdy z nas otrzymal karton do rozpakowania w domu. Rozpakowalem w Warszawie. Bylo 6 butelek Beherowki, ta taki znakomity likier ziolowy, wynalazek czeskiego aptekarza z XIX stulecia na postawie staryh recept rodzinnych. Na dokladke byla serwetka lniana z wydrukowanym menú w jezyku czeskim. Serwetka ta wedrowala ze mna po calym swiecie a ostatecznie wyladowala w Poludniowej Burgenlandii w ramkach i na scianie. Ramki sa ze starego drzewa orzechowego. Jako dowod prawdy przytaczam tresc owczesnego zestawu dan. Bedzie niestety pisane po czesku na niemieckiej tastaturze.
U Kalicha
Specjality
Kalichovsky gulasz, knedlik
Gulas kuchare Jurajdy
Rostena pani Müllerove, ryze
Husarska rolada, knedlik
Putmske veprove zebirko
Paliveuv spiz, restowane brambory
Balounova misa.
Jasne i proste prawda ?
Zycze smacznego
Pan Lulek
Za godzinę wyjeżdzam na Targi Książki , swoją drogą , chyba jedna z nielicznych imprez tego typu nie posiadająca własnej strony internetowej 🙁 Będę pracował jako przedstawiciel i założyciel Agecji Fotograficznej Buda Press 🙂
Powodzenia Misiu, czekamy na raporty i opracowanie foto, wiadomo 🙂
P.S. A przyjaznie mogą być tylko i wyłącznie bezinteresowne. Inaczej to nie przyjazń…
Panie Lulku Kochany chociem i nie chemik, aliści zaliczyłam kilka lat pracy w technikum chemicznym i to właśnie w czasie, kiedy chromatografia była szczytem nowoczesnych metod badawczych i moi koledzy robili co mogli (szczególnie ci od chemii fizycznej i technologii) żeby się na jakieś szkolenia uniwersyteckie załapać, ulubiona zaś moją absolwentka dała się nabrać na propozycję pracy w tej dziedzinie na wydz. biologii UAM. Tak długo zbierano potrzebną aparaturę, że dziewczyna zdążyła skończyć studia, zrobić staż , awansować z laborantki na pracownika technicznego i utknąć na tym stanowisku do dzisiaj – w lutym przechodzi na emeryturę. Tak, że zielone pojęcie o sprawie mam, natomiast z bogatego menu podanego na szwejkowskim szlaku, nijak nie zrozumiałam, co to „paliveux spiz”, reszta zrozumiała. A beherovka bardzp silnie zmrożona, nie tylko schłodzona, jest doskonałym napitkiem rozgrzewającym w mroźne dni.
A w moim domu będzie dzisiaj pieczeń wieprzowa, pieczone szparagi, kulki ziemniaczane panierowane i truskawki. Zjemy to dopiero późnym wieczorem kiedy Anka wróci z mordęgi poprawiania. Do wiadomości Alicji, która ma zawodowe wieści w tej dziedzinie – najzabawniejszy kwiatek z odpowiedzi maturalnych ‚ – na rysunkach schemat wulkanu tarczowego i stożkowego, przekrój przez oba i pytanie co abiturient widzi we wnętrzu. Odpowiedź – wyraxnie widać, że w środku jest jakieś drzewo. Fajne, co?
To Pan, Panie Lulek , specjalizuje sie w dzieleniu włosa na czworo?!
Oj, ubawiła mnie ta opowieść! Aż restowane brambory zapachniały!
Mieszkałam kiedyś w Czechosłowacji (jeszcze, a teraz Czechy) parę miesięcy, stołowałam się w knajpie „Beseda”, w której jadłam najlepsze knedliki na świecie. 4 lata temu odwiedziłam tę knajpę – i owszem, pan Zdenek stał za barem, ale knedliki już nie te, oj nie te!
Pan Zdenek wyjaśnił, że kiedyś to robiła wszystko na piechotę Milena, a teraz kupuje sie w sklepie na rynku gotową mieszankę mąki i tak dalej – i już. I smakowało jak, nie przymierzając, zupa z torebki czy mieszanka na racuchy, gotowiec.
Wczoraj pan J. zakupił czereśnie – właśnie zjadłam garść (to co, że dopiero świt?!) i nie dziwię się, że zwierz nimi pogardził – równie dobrze mogłabym zajadać trociny. Kompletnie bez smaku, bez soku niemal, tylko wygląd mają kuszący. Dla Echnidy wiadomość: 11$ za kg, ale to normalna cena poza sezonem. W sezonie połowa tego, a w porywach mniej. Ale też w sezonie są pyszne i wtedy należy je kupować, nie teraz!
Miłej niedzieli wszystkim życzę, u mnie dopiero środek długiego weekendu!
p.S. Panie Lulek, co to jest „balounova misa”? Bo resztę kojarzę.
Pyro!
HA HA HA !
Maturzysta wyraznie cierpiał na przerosty wyobrazni, albo się czegoś naćpał. No ale widział, co widział! Ja lecę zrobić zdjęcie świtu nad Collins Bay, bo zapowiada się pięknie.
Zaraz wracam!
http://alicja.homelinux.com/news/Ranek.20.05.2007/
Ha!
Alicjo – zjawiskowy jest ten wschód słońca nad zat. Collinsa. Ania zazdrości Ci aparatu. Miała kiedyś b.dobry ale do spółki z Leną. Kiedy Lena wynosiła się do męża, aparat zabrała (podział majątku z bliźniaczką) na zasadzie, że Ania dostanie go na każdy wyjazd zagraniczny, szkoleniowy itp. No, ale na codzień go nie ma, a jakoś tak trudno kupić nowy, bo potrzeb mamy stale więcej, niż dochodu. To pewnie powszechna przypadłość. Tego roku miała wreszcie kupic, to padł komp i pieniądze poszły na nowy . I tak to się ciągnie. No nic. Może wreszcie wygram w totka? Nie wygram? Nadzieja też się liczy.
Chętnie bym kupiła tę działkę nad jeziorem, z której robilam zdjęcia – jest na sprzedaż, a właścicielami są Polacy, bardzo starsi ludzie, pani właśnie owdowiała i chce sprzedać. Ale kosztuje kolosalne pieniądze (300.000$), sama działka, w dodatku spora skarpa. Boję się, ze jak ktoś to kupi – a pewnie znajdzie się taki! – to wywali chałupę że hej, i wtedy nie będę miała ani takiego widoku na jezioro, ani tym bardziej nie będę mogła sobie tam pójść i zdjęć porobić.
Aparat nie jest taki świetny, dla głupich wręcz, muszę poczytać, jak robić zdjęcia nocą czy o poranku, nie mam najwspanialszego obiektywu i tak prawdę mówiąc nie chciało mi się poczytać, jak ten zoom działa. I tam mi wychodzi trochę ziarna, niestety. Jak ja nie lubię czytać instrukcji obsługi!!!
Pociecha dla Ani – aparaty cyfrowe tanieją z miesiąca na miesiąc i są coraz lepsze!
Ja też gram w lotto… a nuż 🙂
Szanowni Blogowicz in consortes !
Wszystko wskazuje na to, ze powinienem przeprowadzic szkolenie na temat Dobrego Wojaka Szwejka. Moj stary przyjaciel z okresu studiow w obecnym St. Petersburgu zawsze mowil mi, ze dobra literatura to taka ktora jest dobra niezaleznie od jezyka w ktorym ksiazka jest wydrukowana.
Mial chyba racje bo byl profesorem na tamtejszym uniwersytecie, nie literatury a matematyki. Nauka pozostala mi do dzis. Jak tylko moga to kupuje ksiazki te same w roznych jezykach i sobie czytuje na koncu jeszcze raz w jezyku oryginalu. Wiele oczywiscie zalezy od tlumacza. Osobiscie znalazlem tlumaczenie ktore jest chyba lepsze od oryginalu. Chodzi mi o „Popioly ” Zeromskiego. Pani Szwarc, prywatnie zona mojego przyjaciela, dokonala tlumaczenia na jezyk niemiecki. Meczyla mnie przy tym tlumaczeniu prawie rok ale to ona zrobila arcydzielo. Gdyby ktos mial za te ksiazke otrzymac Nagrode Nobla, to powinna wlasnie byc ta pani.
Ksiazke mam w domu i chronie jak skarb.
W zwiazku z zapytaniami szanownych Blogowiczow podaje rozszyfrowanie jadlospisu U Kalicha tak jak pamietam
Kalochovsky gulas, knedlik
Gulasz na sposob szefa kuchni, nie wegierski, do tego knedel. Czesi sa znanymi w swiecie specjalistami w przyrzadzaniu knekli. Odmian jest co nie miara a kazda wspaniala. Nie mowie o wykonaniu przemyslowym ale tego to my przeciez nie jadamy.
Gulas kuchare Jurajdy
W Przygodach …. wazna persona jest kucharz Jurajda, ktory zywil caly oddzial podczas jazdy na front wschodni. Nie wiem czy probowalem, nie pamietam.
Rostena pani Müllerove, ryze.
Pieczen pani Milerowj z ryzem. Pani Milerowa byla sprzataczka z zawodu i wynajmowala pokoj dla Dobrego Wojaka Szwejka.
Husarsko rolada, knedlik.
Zawijana rolada z wolowiny lub cieleciny z kiszonym ogorkiem i marynowanym grzybkiem w srodku. Knedlik, jak knedlik.
Putmske veprove zebirko
Wieprzowo zeberka zapiekane. Patrawa znana w Wiedniu od czasow gdy wiekszosc kucharek to byly Damy czeskiego pochodzenia. Rippen braten i tyle.
Palivcuv spiz, restowane brambory.
Grylowaniec, chyba tak najlepiej przetlumaczyc z odsmazanymi ziemniakami.
Balonuova misa
Jednym z bohaterow ksiazki jast Baloun znany z niesamowitego apetytu ktorego w zaden sposob nie byl w stanie zaspokoic. Od niego pochodzi powiedzenie, ze ges to glupi ptak. Na raz za duzo a na dwa razy za malo.
Z tej mojej wyprawy przywiozlem tylko serwetke. Po czesku mowie jak juz niema innego wyjscia. Poza tym bylo to dawno.
Co byscie jednak mysleli o tym, zeby Gospodarz zorganizowal zjazd gwiazdzisty swoich blogownikow gdzies w Srodkowej Europie. Dla zaciesnienia integracji europejskiej i swiatowej.
Dzisiej na obiad zrobilem sobie restovane brambory.
Pieknego nastepnego tygodnia
Pan Lulek
Wróciłem wcześniej ze wsi aby zdążyć na Targi Książki. Więc teraz mogę tylko krótko podziekować za życzenia. Wszystkim za wszystkie. No i obiecać, że będę starał się je spełniać.
PS.
Renatko bardzo się cieszę, że napisałaś. Pewnnie uda nam się spotkać i bez pośrednictwa tej maszyny. Koleżanki z roku doskonale pamiętam. I tylko nieśmiało chciałbym o tej „burzy włosów”. Burza to była, tylko nie blond a kruczo-czarna. Teraz jest za to blond całkowity.
Ściskam i do jutra. Będzie obszerna relacja ze wszystkich imprez sobotnio-niedzielnych.
Panie Lulku – w marcu też proponowałam spotkanie na wrzesień i nawet chciałam się podjąć organizacji (w oparciu o osrodek turystyczny w Kórniku p.Poznaniem). Wtedy akces zgłosiła kanadyjska Alicja z p. J, Wojtek z Wojtkową (którą kórnickie arboretum ciągnie) i Miś 2. Od tamtej pory jednak cicho i głucho, więc i ja się nie wysuwam przed szereg. W razie potrzeby ponawiam ofertę.
Też się na wrzesień pisałem – i nadal piszę.
Gdziekolwiekbądź.
O ile wiem z czeskich restauracji, „Spiz” to szaszlyk, mieso na patyku pieczone lub smazone.
Panie Lulek, czy jadles juz spiz z panenky albo cos takiego jak „panenka grilovana”?
Nadal się piszę, oczywiście – na wrzesień. Kurnik byłby cacy, bo rzut beretem do kuzynostwa w Poznaniu, i po drodze z Pomorza na południe Polski do Domu.
Ojej! Panenka grilovana?! Brzmi calkiem okrutnie!
Język czeski zapomniałam. To se ne vrati.
Grilovaná vepřová panenka s pečenými brambůrky. a švestkovou omáčkou 185 Kč.
Ciekawe, co się stanie z tymi diakrytykami… wkleją się ładnie, czy zaprotestują?
P.S. A skoro Czechy, Szwejk i Praga, koleżanka z sąsiedniego blogu właśnie niedawno była w Pradze i przywiozła sporo pięknych zdjęć, podzieliła się z nami widokami, na pewno się nie obrazi za podanie sznureczka. Nigdy nie byłam w Pradze, ale po obejrzeniu tej galerii nabrałam ogromnej ochoty:
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Ola/Zlata_Praha/
Zapraszam w imieniu Oli.
Cholera. Kórnik, Kórnik! Dlaczego tak nieortograficznie?!
Ratuj Gospodarzu !
Przeciez pisalem, ze nie mowie po czesku tylko jak juz koniecznie musze to i tak wpadam w slowacki, jako,ze moj tesc urodzil sie w Trenczynie nad Vaha a na dokladke zapomnial jezyka slowackiego. Nic dziwnego jak sie ma 93 lata.
Droga Pyro. Brzmi prawie jak brambory bo w niektorych okolicach Warszawy mowilo sie pyry. Jest nawet taka miejscowosc pod Werszawa, jak sie jedzie w kierunku Piaseczna to po drodze sa Pyry a tam jest czy byla restauracja Pod Wieza ze znakomita kuchnia. Szczegolnie pyszne byly poziomki z kwasna bita smietana posypywane cukrem pudrem. Pomysl zjazdu we wrzesniu w Polsce uznaje za znakomity. Ode mnie trzeba trzy dni na dojazd jako, ze mieszkam na koncu swiata chociaz niedaleko w miejcowosci Punitz jest malutkie lotnisko. Mozna wynajac samolot ale to nie na moja kieszen. Jesli sprawa bylaby aktualna to zglaszam swoja kandydature z prosba zeby Gospodarz przyjechal z kompletem Dziel Wszystkich Rodziny Adamczewskich informujac mnie ile to kosztuje najlepiej w EURO . Chodzi oczywiscie o ksiazki ale moze byc rowniez przychowek. Rabat mile widziany. Spodziewalbym sie rowniez, ze Mis 2 zamelduje sie ze wszystkimi 44 tomami. Uiszczam zaproponowane przeze mnie 60 + 10 nadplaty w ZLP. Ciesze sie ze nasz Gospodarz uratowal sie z tej calej urodzinowo sprzedazowej zawieruchy. Jutro napisze Wam o nieslychanym politycznym wydarzeniu ktore po poludniu nawiedzilo mnie. Tez sie uratowalem.
Tymczasem zycze udanego wieczoru a nastepnie tygodnia
Pan Lulek
No właśnie, żłota Praga. Patrzę, zazdroszczę i myślę sobie, że Czesi to znacznie rozumniejszy odłam Słowian niż my. Nie zafundowali sobie ani chrystianizacji stepów czarnomorskich, ani pięciu powstań narodowych, nie byli przedmurzem i dlatego ocalały im mury, co? Co do „Kórnika”, to nie wiem, Alicjo dlaczego on przez „ó”. Helena tam pewnie jagnięcinę z przyjaciółmi już zaliczyła, wieczorem pójdą do teatru zalbo na koncert, a ja sobie teraz utnę drzemkę. Mało spałam tej nocy.
Ta sala teologiczna przypomina mi jako żywo Aulę Leopoldina na U. Wrocławskim.
Czesi „charakterologicznie” bardziej mi przypominają Niemców, niż Słowian. Pracowity, praktyczny naród, dbający o takie szczegóły, jak wygląd otoczenia, proste chodniki, a jak coś robić – to robić porządnie, i tak dalej. Ponieważ mieszkałam na granicy, a w dodatku parę miesięcy przemieszkałam w Czechach, miałam okazję się przyjrzeć.
Podobało mi się tam, wszystko jakoś miało ręce i nogi, sens jednym słowem.
Teraz w Czechach przygranicznych można płacić w sklepach i knajpach złotówkami, miejscowi nawet wolą złotówki. Oj, jak mnie przelicznik zdziwił! Bo przed laty, ze 3 dekady temu to korona stała i owszem, wysoko! A teraz złotówka.
Ale nadal – jest skromnie, biednie, ale czysto i porządnie (wspominając miejscowość, gdzie mieszkałam).
Nie wiem, co tu na obiad, bo pan J. ostatnie dwa dni na żołądek słabował i usiłował zwalić na mnie, że go strułam czymś. Niemożebne, jadłam to samo, a on dodatkowo opychał się jeszcze czymś. I te czereśnie wczoraj! Stwierdził, że dziś „nie gotujemy”, bo on będzie głodówkę uskuteczniał, żeby sobie żołądek popsowany naprawić. Wychodzi na to, że w tym domu „gotujemy” (kto gotuje?!) tylko dla niego! No i prawda, prawda…
Panie Lulek,
w Burgenlandii byłam – teraz przypominam sobie, patrząc na GoogleEarth – otóż byłam nad tym wielgachnym i okropnie płytkim jeziorem, jego południowy kawałek należy do Węgier. Popływać się nie dało, bo woda ledwie ponad kolana siegała i nie dało się dojść do jakiejś przyzwoitej głębokości, nasz znajomy Hans tłumaczył, że to jezioro tak ma. Ponadto zamulone okropnie i nie była to radocha, tak sobie brodzić. Ale trochę pobrodziłam w Neusiedler See.
Droga Alicjo !
A widzisz, ze Burgenlandia to kraina cudow. Jezioro nad ktorym bylas jest tak zwanym jeziorem stepowym. Od czasu do czasu znika. Chowa sie pod ziemie a potem znowu pojawia. W ciagu ostatnich kilkudziesieciu lat takie zjawisko mialo dwukrotnie miejsce. Jak sobie chcesz w Austrii gleboko poplywac to jedz no zachod nad Bodensee. Woda czysta zasila nawet wodociagi w Stuttgardzie. W takim jeziorze jak Neusiedlersee to sie przynajmniej nie utopisz nawet gdybys nie umiala plywac. Niema tego zlego coby na dobre nie wyszlo. Poza tym to jest Burgenlandia Polnocna w ktorej znajduje sie wolne miast Rust ze slawna akademia winna. Na nauke przyjezdzaja studenci z calego swiata. Pobieraje nauki i potem niestety zasilaja szeregi konkurentow. Takich szkol dla winiarzy jest w Ausrii kilka. Druga znana mi, jest w Klosterneuburg. Ta nalezy do jakiegos klasztoru z glowy mi wypadlo jakiego. Jadac dalej na zachod pieknym modrym Dunajem spotykasz miasto Dürrstein. Znane jest z kilku wspanialach historii.
Wracajac z Wyprawy Krzyzowej do Ziemi Swietej krol Ryszard Lwie Serce zawadzil o te miejscowosc. Zle jezyki mowia, ze zamknieto go w wierzy zadajac solidnego okupu. Prawda, niezbyt historyczna, ale prawdopodobna glosi, ze jego Wysokosc zrobil sobie kilkuletni popas ze wzgledu na trzy okolicznosci.
Po pierwsze, w okolicach zamku rosna morele ale takie jakich niema w calej Europie wlaczajac nowoprzyjete kraje oraz wszystkich kandydatow. W sezonie zbiorow ludzie przyjezdzaja z daleka, zbieraja, zjadaja i uiszczaja.
Po drugie, okolica znana jest ze znakomitych win Wachau bo tak sie ta kraina nazywa. Odmiany biale i czerwone rosnace na urywistych brzegach i z tego powodu zbierane wylacznie recznie.
Te dwie pierwsze przyczyny sa powodem trzeciej, tej ze Najjasniejszy Pan Ryszard Lwie Serce tak dlugo bawil na zamku Dürrnstein. Powodem wlasnie najwazniejszym sa sliczne dziewczyny zajadajace ta morele i popijajace te wina. Nie ich wina, ze niejedna zapomniala sie z Najjasniejszym a potem pozostal w pieluchach skutek. Pampersow jeszcze wtedy nie bylo. To wlasnie te damy lekkiego serca nie chcialy wypuscic tatusia w dalsza droge dopuki nie zabezpieczy dzieciakow na dalsza droge zycia. Co on zabezpieczyl te juz gotowe to pojawialy sie nastepne. I tak w kolko. Jakos sie jednak wyplacil bo w koncu wyruszyl w dalsza droge pozostawiaja grono slicznych mlodych mam nieutulonych w zalu ale zabezpieczonych na przyszlosc. Sa jeszcze inne piekne opowiesci o tym grodzie i okolicy. O pieknej Mariannie ktora jednakze miala do czynienia z marynarzem slodkich wod.
Jesli juz chcesz koniecznie sobie poplywac to jest w Austii wiele innych wod gdzie mozesz to uczynic nie narazajac sie na zielska i gliniane dno. Ale to jest bylo nie bylo Burgenlandia Polnocna gdzie uhudlera nie maja.
Zapytaj Alicjo, Pyre czy mowi Jej cos slowo Manieczki jako nazwa miejscowosci niedaleko od Poznania.
Nie pisze do Niej bezposrednio bo wlasnie sobie uciela dzemke i nie chce przeszkadzac
Haslo ” Manieczki ”
Pan Lulek
Panie Lulek,
o Manieczkach to cała Polska swego czasu słyszała, a cóż dopiero Pyra! Przecież to tam Pierwszy Sekretarz jeżdził na inspekcję, czy krowy dają dużo mleka.
Co do pływania, mam taką okolicznośc przyrody pod nosem, Jez. Ontario się nazywa. Nic, ino pływać, ale jeszcze nie teraz, bo za zimne, przyzwoicie się ogrzeje dopiero pod koniec czerwca.
Austria to już raczej zamknięty rozdział, a i Hans, nasz przyjaciel, przeniósł sie parę lat temu piętro wyżej. Jak człowiek się zastanowi, to życia by mu nie starczyło, gdyby chciał odwiedzić miejsca, które musię marzą. Tymczasem wróciliśmy ze sklepu za rogiem. Co będzie na obiad – to potem. Tyle mogę powiedzieć, że zapowiada się imponująco – a miało być… co to miało być? O, właśnie, głodówka zdrowotna!
Drodzy Państwo wróciłem!!!
Odbyłem spotkanie na Najwyższym Poziomie z Panem Piotrem i Panią Barbarą . Trochę miałem tremę a najbardziej moja nowiótka lampa błyskowa która odmówiła posłuszeńśtwa ( Zapomniałem naładować akumulatorki 🙁 ) , trochę zdjęć jednak porobiłem i jutro rano wyślę do Alicji. Wręczyłem Szanownemu Jubilatowi prezent od wszystkich bywalców blogu Gotuj się i Owczarkowej Budy . Mam dwie książki z autografami autorów, Bardzo mili i sympatyczni ludzie a książki ich autorstwa serdecznie polecam.
Potrzebuję rady
Wojtkowa z wieczornego spaceru przyniosła sarnę – 1,5 kg, wycieńczona, przelewająca się przez ręce-jednym słowem sarni noworodek. Trochę podkarmiliśmy ją mlekiem przez strzykawkę i odrzyła. Czym karmić oseska sarny? Co dodać do mleka? Potrzebuję porady
Pozdrawiam
No to już mogę opublikować :
http://alicja.homelinux.com/news/Prezent_dla_P.Piotra.JPG
Wojtek, butelka ze smoczkiem, zwykłe krowie mleko – żeby zachęcić do ssania, próbuj najpierw dać palec razem ze smoczkiem, trochę połechtać sarenkę po podniebieniu, aż zacznie ssać. Piszę to z całą odpowiedzialnością – w ten sposób wyratowaliśmy dwie sarenki w moim domu, jak bylam dziecięciem. A dom weterynarzy.
Prezent b. udany, mam nadzieję, że się spodobał. Czekam na relację ze spotkania!
O, rany, Wojtku! Nie mam pojęcia, czym, oprócz mleka, karmić sarniątko! Może poszukaj tel. do jakiegoś leśnika, powinni wiedzieć chyba. Miałam na myśli leśniczego.
O, minęłam się wpisem z Alicją. Daj znać, Wojtku, jak wam poszło.
Pozdrawiam wszystkich.
Miała być zdrowotna głodówka, była zdrowa rozpusta. To drugie zdecydowanie lepsze! Panie Piotrze, do rizotto użyłam robaki, które lubię, pominęłam ośmiornice i te wszystkie inne, za to przyozdobiłam tym „plusem”- to ta rozpusta 🙂
Pan J. w siódmym niebie, tak mu ten ryż smakował – nie arborio, tylko „italian style”, bo taki był pod ręką, a wino było na skali 2, czyli nie za bardzo stricte wytrawne. Robota żadna, jedzenie pycha, nastepnym razem zrobię ze wszystkimi robakami i najwyżej sobie wybiorę te, które lubię. Rozpustę pominę, na codzień nie będziemy sie wygłupiać!
http://alicja.homelinux.com/news/Rizotto_plus/
Wojtku , niestety to co człowiek może zrobić najgorszego dla sarny to zabranie do domu. Mała sarna to nie mały kotek czy piesek i nawet gdy widzimy że jest słaba i nie może chodzić to nic nam do tego . Świat żwierząt rządzi się swoimi prawami nie należy tego zmieniać . Nawet jeśli uratujesz jej życie to skazujesz ją na niewolę do końca życia
Spoznione,lecz bardzo bardzo serdeczne zyczenia naszemu Gospodarzowi
przesylam.
Zycze SZCZESCIA na DLUGIIIIIIIIE LAAAAATA 😀 😀 😀
Ana.
To jest prawda, z tym zabieraniem, ale czasami człowiek nie może sie oprzeć – i wręcz musi. Myśmy mieli sarenkę ze sparaliżowanymi nogami – Tato ją wyleczył, wyjście było takie, że albo-albo, tę sarenkę podrzucił nam zresztą pan leśniczy z miejscowości, nomen-omen, Niedzwiedz. Mieliśmy ją w domu chyba z pół roku, któregoś dnia stanęła na nogi.
Wyjadała smalec z kamiennego garnka, jak jej się udało zakraść do spiżarni!
Wróciła do leśniczego i z tego co pamietam, została w ich rozległym ogrodzie, wypuszczając sie od czasu do czasu do lasu. Pan leśniczy mówił, że takiego zwierzęcia spoleczność leśna nie przyjmie, bo „pachnie człowiekiem”. Gorzej, że przyzwyczajona do ludzi sarna jest ufna i wychodzi wprost pod lufy myśliwych. Ale przeszedłbyś mimo chorej sarny czy innego zajączka, Misiu? Wątpię.
Panie Piotrze,
zdecydowanie niewystarczająco ponura fotka. Gdyby Pan zwiesił głowę, to może. Ale na fotce w książce o krwawych smakach to ma Pan minę rozradowaną!
Albo te krwawe smaki, albo Pani Basia Pana łaskotała! Pozwolę sobie opublikować to zdjęcie, bo wygląda Pan bardzo dostojnie:
http://alicja.homelinux.com/news/targi.JPG
Jak na Jubilata przystało 🙂
Jubilatom wszelkiej pomyslnosci – promiennych dni
i kulinarnych „ekscesow”
zyczy Echidna
Pyro, nazbieralam moc przepisow na szparagowe szalenstwa – bede podsylac w formie serialu chyba. A ze teraz jestem w pracy i moja przerwa na lunch dobiega konca, rozpoczne z domu.
Kochani
Na wstępie przepraszam za „odrzyła”-to z wrażenia. Oczywiście sarenka odżyła i nawet rankiem wstała na nogi. Sporo mleka wypiła i to dało jej witalność. Miś 2 ma rację, nie powinno się ingerować w życie lasu ale człowiek (Wojtkowa)ma przecież serce i leżący obok drogi sarniak ją kompletnie rozkleił. Dziś kupujemy butelkę ze smokiem, podkarmimy, wyleczymy i trafi do „sanatorium” dla zwierząt, które mieści się przy leśniczówce w sąsiedniej wsi. U siebie niestety nie mogę jej trzymać bo moje psy mają domieszkę myśliwskiej krwi i skończyłoby się jatką. Dzięki za rady Alicjo – będę pisał jak się sarni osesek miewa. To zresztą chyba jelonek bo w płowe paski jest.
Pozdrawiam
Wojtku z Przytoka
Chyba nie pokazał się jeden komentarz, z tym odżyciem.
A w ogóle, czy sarna była chora? Weterynarz ją zbadał i okazało się że była chora?
Jeśli nie, to sarnia mama pewnie była w pobliżu, kiedy wyczuła człowieka, oddaliła się by wrócić kiedy człowiek odejdzie. Sarny tak robią. Jak pisał Miś – nie można zabierać małych zwierząt, nawet jeśli myślimy że są takie małe i bezbronne. Ciężko walczyć z ochotą na pomoc małemu ssakowi, natura tak nas skonstruowała, że jak widzimy małe (które mają trochę inne proporcje ciała niż dorosłe) to włącza nam się instynkt opiekuńczy. Ale niechcący możemy wyrządzić więcej szkody…
Borsuku
Gdy ją Wojtkowa przyniosła była chuda jak szkieletor, jęzor jej wystawał – normalna agonia głodowa. Nawet pyska nie mogła samodzielniem utrzymać. Moim zdaniem zdychał zwierz. Rozpaczliwie wyglądała i wcale się nie dziwię, że w Ewie się instynkt opiekuńczy odezwał ( we mnie zresztą też). Po pół godzinie połykać mleko zaczęła i poszło jakoś. Wojtkowa też się z myślami bije, czy dobrze postąpiła ale sarenka leżała obok drogi przy lesie i psy, lisy by ją nocą wykończyły jak amen w pacierzu. Gdy wydobrzeje trafi do „sanatorium” o którym pisałem. Zwierzęta mają tam duże wybiegi i nic im nie brakuje – poza wolnością oczywiście.
Pozdrawiam
Haslo Manieczki odzylo, ale Kanada.
Wczoraj mialem przzycie na europejska skale. Pisalem do Was, ze swego czasu wyslalem dwoje dzieciakow sluzbowym samochodem na lody za panstwowe pieniadze z budzetu ministerstwa Spraw Wewnetrznych. Sadzilem, ze przynajmniej dla mnie, jest po wszystkim i zadni Slowacy nie przytrafia sie z popsutym samochodem. Wczoraj po obiedzie zatelefonowal znowu Pan Komendant miejscowej wladzy z zapytaniem czy moze wpasc na chwile ale prywatnie. Oczywiscie, tym bardziej, ze fajny chlop i dobry sasiad. A´propos, czy gdybym sie lustrowal na co przychodzi mi coraz wieksza ochota, to powinienem zapodac, ze moje kontakty z wiadomymi instytucjami, ale miejscowymi, trwaja nadal. Za kilka minut dzwonek do drzwi. Wlazi 2 metrowe chlopisko, od razo widac,ze odzywione na sluzbowych dietach z dwoma pakunkami, Scislej biorac z okraglym kartonikiem i koszem do bielizny. Zapraszam a on od progu. To jest prezent od Margit. To male pudeleczko.
Tu zrobie odskok w historie. Mama Adolfa, bo takie ma imie Pan Komendant, byla w czasach wojny nauczycielka w miejscowej szkolce czteroklasowej. Po koniec wojny na urlop z frontu przyjechal jej byly szef. Pobyl dni kilka a potem musial wracac na front gdzie wkrotce polegl na Wale Atlantyckim. Pani nauczycielka zaowocowala. Ze zwiazku tego urodzil sie syn ktory w 1944 roku otrzymal imie Adolf. Syn poleglego bohatera. Jak prawie wszyscy chlopcy w tym czasie dostal na chrzcie imie Adolf a mama skasowala stosowna do okolicznosci premie. U nas wszyscu mezczyzni a przynajmniej wiekszosc urodzonych w tym czasie ma na imie Adolf. Po niedlugim czasie wymrze pokolenie Adolfow i na lekarstwo ich nie bedzie. Mama, niezamezna weteranka wojenna dzielnie wychowywala syna i uczyla w szkole male dzieci. Po wojniw przeszla bez klopotow owczesna lustracje. Tak bylo do 1956 roku kiedy fala wegierskich uchodzcow, powstancow, zalala nasza miejscowosc. Najczesciej uciekali ci z najblizszej okolicy ale byli tez z Budapesztu i dalej. Ci byli najbardziej szanowani. Do dzis ludzie wspominaja jako organizowali pomoc. Odziez, napitki, lekarstwa, miejsca do spania. U mamy mojega sasiada zakwaterowal autentyczny oficer wegierskiej piechoty ktory ewakuowal sie z Budapesztu. Dobrze im bylo zazem az okazalo sie, ze pani jest w blogoslawionym stanie i widocznie grubieje w pasie. Wtedy ten honwed postanowil, juz w 1957 roku, wycofywac sie dalej. Wycofal sie do Kanady gdzie spotkal inna pania ktora obdarowala go wianuszkiem pol Wegrow.
Pani mama pozostala zatem sama z dwojka dzieci. Jeden czystej krwi ausriak a droga i tu problem, pol wegierka czy pol kanadyjka. Ojca swojego Margit, bo takie imie otrzymala, nie widziala na oczy bo zanim zebrala pieniadze na wyjazd za ocean to on zmarl. Poszla dziewczyna w slady mamy i tez zostala nauczycielka w tej samej zreszta szkole. Znalazla sobie meza, miejscowego. Dzieci nie mieli tylko po kilku latach ten pan uciekl z inna pania do sasiedniej wsi ale juz w Steiermarku. Chybo klimat mu nie sluzyl bo zmarl w ciagu kilku lat na raka. bezdzietnie. Margit miala juz nowego pana ktory gdy dowiedzial sie o losie poprzednika, pewnie ze strachu, uciekl z inna pania az do Tyrolu. Osiedlil sie w Innsbucku i pracuje w tamtejszym browarze ktory produkuje znakomite piwo pod marka Kaiser Bier i wychowoje nowe pokolenie tyrolczykow. Margit nie dala za wygrana i znalazla trzeciego. Malzenstwo bylo udane bo krotkie. Maz zginal w samochodowym wypadku pod wplywem alkoholu. On byl trzezwy tylko ten inny kierowca mial 2,6 promil we krwi ale wyszedl z wypadku bez uszkodzen prosto do wiezienia. Pozostala biedna, sama.
50 letnia Margit ktora przyslala mi pol brata. Co jest w srodku w tym malym kartonie pytam. Otwieramy a tu prawdziwa babka piaskowa. Gugel Hupf. Robi sie ja z ciasta dwukolorowego, moze byc drozdzowe ale niekoniecznie. W srodku jak marmurek a do tego mozna dodac rodzynki albo cos innego albo nic. Ta byla z rodzynkami. Nogi sie pode mna ugiely. Pomyslalem, ze pewnie jestem przewidziany jako nastepny kandydat na meza. Licze sobie tak: pierwszy nie zyje, drugi zyje ale jest w Kanadzie, trzeci zmarl w wypadku samochodowym z udzialem alkoholu. Statystycznie biorac, to jesli co drugi maz schodzi z tego swiata w krotkim czasi, moje szanse nie se takie zle. Tyle,ze Margit jest pania slusznej postawy, jak brat, dwa metry wzrostu a na wage stawia 120 kilogramow. Ja jestem chudzina na dokladke jeszcze nie zlustrowany.
Zrobie austriacka kawe ale na wegierski sposob. Dobrze mowi ale z mlekiem. Uratowalo sie troche, kotka wszystkiego nie wypila. Zajadamy te babke a ja pytam. Co jest w tym koszu na bielizne. Zobacz mowi. Patrza i oczom nie wierze. W koszu siedziala kaczka i dwa kaczory. Nieduze, taka rasa. Co mam z tym zrobic pytam bez zadnej mysli ubocznej. Przechowaj miesiac w ogrodku. Okazalo sie, ze Margit hoduje kaczki jakiejs chinskiej rasy ktore pozycza odplatnie sasiadom a one w krotkim czasie zalatwiaja wszystkie slimaki. W robu biezacym pomimo suszy obrodzily slimaki. Wystarczylo kilka dni deszczu i nastapil prawdziwy wysyp. Jest to odmiana bezskorupowa przywleczona podobno z Polwyspu Iberyjskiego. Co rano o godzinie 6 tej chodzilem do ogrodka, zbieram zawodnikow i wyrzucam sasiadce przez plot na trawe. Sasiadka mnie nakryla i doniosla gdzie nalezy. Margit dala te mame kaczke i dwa kaczory na miesieczne przechowanie bo dzisiaj wylatuje na Hawaje, na urlop. Pozostale polokowala po sasiadach dla mnie pozostala resztowka. Za darmo, pod warunkiem, ze oddam po powrocie chyba, ze ona znajdzie sobie na tych Hawajach nastepnego pana. No dobrze mowie. ulzylo mi. Trzeba tylko zobaczyc, czy plot jest szczelny. Jest. Drzwiczki zagrodzilismy dodatkowo siatka do przesiewania kompostu. Jutro kupi sie oryginalna lepsza siatke. Z kosza na bielizne wyszla najpierw kaczka a potem kaczory . Widac, ze ona wodzi rej w stadzie. Nic dziwnego bo ona jest mamusi a te kaczory to dwujajowi synowie. Mama kaczka najpierw zlustrowala ogrodek a potem z synami zaczeli polowanie. Pytam, czy one nie wyfruna z tego ogrodka. Zaraz zapytam mowi moj przyjaciel. Ze sluzbowego, o zgrozo, telefonu zapytal o to Margit. One sa oswojone. Taki kaczor nie orzel, nie pofrunie, najwyzej moze pomachac skrzydlami a kaczka juz starsza wiekiem i gdzie jej tam do latania. Wystarczy, ze rzadzi terytorium i kaczorami . Koszyk na bielizne zostal na wszelki wypadek gdyby wpadlo mi do glowy oddawac te kacza rodzine. Nagle porzypomnialem sobie blog Pani Redaktor Paradowskiej. Wszystko nagle przewrocilo sie do gory nogami. Gdyby ten policjant wiedzial jakich skojazen stal sie przyczyna, jakich porownan uzywal i w co sie wdal na europejskim forum politycznym a do tego mnie wciagnal w cala afere.
Spalem tej nocy wyjatkowo dobrze w tak zwanym jednym kawalku. Rano wyszedlem do ogrodka. Duzyna byla przy pracy, zachowywali sie jakby przygotowywali trawe do Mistrzostw Europy.
Pomyslalem przy porannej kawie.
Spie spokojnie, Kaczor czuwa
Pan Lulek
Wojtku
czyli wygląda że zrobiliście dobry uczynek 🙂
powodzenia dla sarenki
Wspaniała opowieść, Panie Lulku, na początek dnia! Ależ się ubawiłam.Pozdrowienia dla wszystkich.
Ach, gadacie o tym, co to natura i że nie wolno wkraczać! Każdy z Was by wkroczył, a tu biednemu Wojtkowi prawicie kazania i wzbudzacie w nim wyrzuty sumienia zupełnie nie na miejscu. Ja też dostałam po uszach od Taty, kiedy z wycieczki szkolnej pod koniec zimy przytargałam na wpół zamarzniętego zajączka. Tata nakrzyczał, że pewnie matka w pobliżu, natura i tak dalej, ale szaraczek rzeczywiście był bryłką lodu i ledwieśmy go odratowali, a Tata największy miał w tym wkład. Zajączek potem sobie ganiał luzem po naszym wielkim ogrodzie i ręczę, że był zadowolony, podgryzając sałatę i kapustę na grządkach. Nigdy nie pozwolił się obłaskawić. Ileśmy się z siostrą nasprzątały za kredensem w kuchni, gdzie urządził sobie wychodek, to ludzkie pojęcie przechodzi. Ale jak nastała wiosna na dobre, przeniósł się do ogrodu.
Zawsze w razie watpliwości można się udać do leśnika – i tak jak Wojtek pisze, właściwie w każdym leśnictwie są takie zwierzęce „sanatoria”. To nie jest tak, że my się wpychamy w Naturę bezczelnie, czasami spada nam wprost pod nogi taka bida i coś z tym trzeba zrobić. Brawo, Wojtek i Ewa!
Panie Lulek!
Gdybym miała senne koszmary, to chcąc – niechcąc, musiałabym się uśmiechnąć, czytając Pańską opowieść (i to jeszcze z Kanadą w tle!).
U mnie też są takie ślimaki bezskorupne, dlatego żadnych grządek nie uprawiam. Tylko krzaczki owocowe, a zioła i takie tam w doniczkach – łatwiej upilnować. Nie planuję kaczek, bo po pierwsze nie mam porządnego ogrodzenia, od lasu bynajmniej nie chcę być odgrodzona, a po drugie, pomimo że tu jak na wsi, to w granicach miasta, a miasto ma jakieś tam prawa. I stanowi takie, że w granicach miasta nie można posiadać kur, świń i tym podobnych. No trudno! Muszą wystarczyć chipmunki!
Swit u mnie jak wczoraj. Nie będę latać z aparatem na drugą stronę szosy, bo po wczorajszym moja przyjaciółka kazała mi się puknąć w czoło i zbadać na okoliczność, co tam pod sufitkiem u mnie, czy aby równo. Szara materia ma jakieś zwoje, nieprawdaż? Mam nadzieję, że równo to tam nie jest!
Panie Lulku,
cudna historia. Prosimy o więcej takich opowieści ;-)))
Droga Alicjo !
Dziekuje za przypomnienie co to sa a moze niestety byly Manieczki. Zycze smacznego i dobrych polowow na jeziorze Ontario. Badz tylko tak mila i napisz czy w Manieczkach bywal Pierwszy czy tez Ostatni Sekretarz. Mnie sie wydaje, ze chyba Pierwszy w otoczeniu ekip telewizyjnych Prezesa Macieja Szczepanskigo zanim ten zdecydowal sie na odosobnienie przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie. Wszystkim a szczegolnie Tobie zycze pieknego dnia i dobrych humorow.
Pan Lulek
Panie Lulku niezlustrowany.
Jeżeli kaczorom z mamą dobrze w pańskim ogródku, to za całą lustrację wystarczy. Wczoraj nie doczytałam Manieczek, bo wiaDOMO, KIEDY aNIA ZJAWIA SIĘ W DOMU, TO KOMPUTER JEST JEJ I TYLKO JEJ.
Masnieczki zaś związane są w mojej pamięci nie tylko z PGR-em i Józefem Wybickim, ale i z pamięcią o mojej współpracownicy, któtrą niestety, choroba zabrała w wieku ok 40 lat. Pochodziła zaś dziewczyna z Donatowa, przeuroczej wsi w okolicach Manieczek. Właściwie nie jest to wieś, a rodzaj kolonii – gospodarstwa rozrzucone w okolicy ok 1 km jedno od drugiego, zasobne, chaty w stylu małych, niziutkich dworków z ganeczkiem, ośmioosiowe, dachy naczółkowe, budowane jako zamknięcie kwadratowego założenia osiedleńczego – od drogi obsadzanej wiśniami figura świętego w otoczeniu kwiatów, po bokach budynki gospodarcze, z tyłu ten dworek, a jeszcze przed domem i za domem lipy potężne, pod tym od strony sadu stół zrobiony z kamienia młyńskiego, a potem już sad starych drzew owocowych i kłębiącymi się gąszczami agrestów, porzeczek i malin. Byłam absolutnie zauroczona tą zagrodą i taką właśnie wsią, a jeszcze Asia, 3-letnia wtedy córeńka Marysi wybiegająca z płaczem z tychże agrestów i trzymająca się bojaźliwie za pośladki, na nasze pytanie „Co Ci się Asiu stało” , odpowiedziała z wielkim protestem „Indiany mnie po dupie pogryzły” Taki jest skutek, kiedy domownicy oglądają westerny, a miejskie dziecko jedzie do Babci na wieś.
Do Manieczek jeździłam w czasach mizerii sklepowych po kurczęta, sery, masło, czasem inne mięsiwa do sklepu w PGR, ciesząc się złośliwie, że miejscowi stali w kolejce czekając na boczek, stki i żeberka, a w sklepie wisiały sobie eksportowe polędwice, których nikt nie kupował (nie kosztowały wtedy jeszcze 5 x tyle, co inne mięsa) i ja spokojnie mogłam kupić 4 albo nawet 5 i potem się podzielić z przyjaciółmi. Dobrxe, że rozumna dyrekcja owego kombinatu nie pozwoliła u początku lat 90-tych rozwalić do szczętu tego gospodarstwa, bo było znakomicie zarządzane i wszechstronne – od niesiennictwa i stacji badawczych, do hodowli dziczyzny i szpitalika dla dzikich ptaków. Prawdziwa placówka wdrożeniowa o doskonałych wynikach. Było i drugie w Wielkopolsce równie dobre dominium PGR – prowdzone przez inż Kościuszkę. Nie pamiętam nazwy, ale to oni prowdazili stadninę w Iwnie i budowali na potęgę szkoły i wiejskie przychodnie, żeby wypracowanych środków nie oddawać do centrali na wsparcie ściany wschodniej. Kościuszko się zbuntował kiedy pojechał na Zamojszczyznę z jakąś partyjną wycieczką rolniczą – jak pooglądał pola na czarnoziemie zarosłe „makiem i Kąkolem”, jak popatrzył na pracowników w „stanie wskazującym” o 1.00 w południe, jak zobaczył stan budynków – powiedział „stop”. Niestety – Kościuszko był już emerytem, a okoliczni chłopi spragnieni bogactw PGR. Efekt – zostały tylko te szkoły i przychodnie i bankrutująca stadnina. Żal.
I jeszcze słowo o Manieczkach – wiem od wnuczki, że jest tam największa w okolicach Poznania dyskoteka hip-hopowa. Bawi się tam po kilka tysięcy nastolatków w piątki i soboty.
Panie Lulek,
sprawdzę w „Kronice 20-go wieku”, który to sekretarz, czy pierwszy, czy ostatni, coś mi się zdaje, że jest tam jakieś zdjęcie z wiekopomnej wizyty. Jak znajdę, zeskanuję i wrzucę na sieć.
A swoją drogą ciekawe, co się z tymi Manieczkami stało, może Pyra wie?
Zaniedługo fotoreportaż Misia 2 z targów książki, muszę „obrobić” zdjęcia i wrzucić na sieć. Jakieś 10 minut, cierpliwości!
W Manieczkach Pyro była dyskoteka techno. Mój Boże, jeszcze słyszę w uszach łomot sprzed lat, gdy dzieci uległy tej modzie. Na szczęście trwało to tylko kilka miesięcy, ale płyty zostały. „Manieczki” się nazywają te upiorne składanki. Dup, dup, dup, dup…- do głębi mózgu, fatalnie mi się Manieczki kojarzą.
Fotoreportaż Misia 2:
http://alicja.homelinux.com/news/52_Targi_Ksiazki_2007/
Zdjęcia świetne, Misiu, ale gdzie opowieść?