Wiosenne zakupy
Bardzo lubię zakupy robione w Pułtusku na początku sezonu. Gdy przenosimy się na wieś, właśnie pod Pułtusk, musimy uzupełnić zapasy w spiżarni (i piwniczce), kupić sadzonki nowych kwiatków i ziół, wymienić zniszczone ogrodowe meble i różne urządzenia, przygotować do jazdy rowery itp., itd.
Jeszcze parę lat temu wszystko musieliśmy przywozić z Warszawy. Teraz Pułtusk wyrósł na poważą metropolię i ma szereg fantastycznie zaopatrzonych sklepów. Niektóre z nich – jak nasz ulubiony Garus – rosły z roku na rok. I dziś można w tym mieście kupić wszystko: od ogrodowych krzesełek do najbardziej wymyślnych gatunków owoców morza.
Kupiliśmy więc najbardziej drobnomieszczański sprzęt jaki istnieje czyli ławkę-bujawkę z baldachimem. To sprzęt, bez którego Barbara czuje się jak bez ręki. I choć cała reszta rodziny z niej się natrząsa ona nie ustępuje. Stara bujawka zniszczyła się – nowa stanęła na jej miejscu. Basia będzie mogła tam czytać drzemiąc lub na odwrót. A na dodatek ci, którzy z niej się natrząsali będą łasić się o pozwolenie posiedzenia na tym rozkosznym skądinąd sprzęcie.
Kupiliśmy też nowe kałamarze z płynem antykomarowym, worki foliowe na śmieci, dodatkowy komplet sztućców na 12 osób (stare giną w niewytłumaczalny sposób i to nie goście je wynoszą), pompki do rowerów (giną z szybkością sztućców), nowe żyłki, haczyki i inne narzędzia tortur wędkarskich, sadolin do pomalowania chałupy z zewnątrz oraz cukier, sól, mąkę, ryż, oliwę (oczywiście włoską, która jest tu w wielkim wyborze), wina (włoskie, francuskie, hiszpańskie i… urugwajskie, w których się ostatnio rozsmakowałem). Jednym słowem sezon rusza.
Martwiąc się o topniejący stosik banknotów portfelu, znalazłem pocieszenie w lekturze. Znowu sięgnąłem po książkę, którą już Wam przedstawiałem, czyli „Taniec Nataszy” Figesa Orlando. A w niej spis zakupów rodziny Szeremietiewów. Oto on:
- Kaftan z aksamitnego materiału;
- Kamizelka wyszywana złotem i perłami;
- Kaftan i spodnie z fioletowobrązowego jedwabiu tudzież żółta kamizelka;
- Kaftan z czerwonej bawełny z błękitem po obu stronach;
- Niebieska jedwabna kamizelka wyszywana złotem;
- Kaftan i spodnie z tkaniny oraz kamizelka z malinowego jedwabiu wyszywana złotem i srebrem;
- Kaftan i spodnie koloru czekoladowego z zieloną welurową kamizelką;
- Czarny aksamitny surdut;
- Frak z czarnego aksamitu w cętki;
- Frak z 24 srebrnymi guzami;
- 2 kamizelki z piki wyszywane złotem i srebrem;
- 7 arszynów francuskiego jedwabiu na kamizelki;
- 24 pary koronkowych mankietów do koszul nocnych;
- 12 arszynów czarnego materiału na spodnie i 3 arszyny czarnego aksamitu wstążki;
- 150 funtów przedniego tytoniu;
- 60 funtów zwykłego tytoniu;
- 36 pudełek pomady;
- 6 tuzinów butelek syropu;
- ziołowego złota tabakierka;
- 2 beczki soczewicy;
- 2 funty wanilii;
- 60 funtów trufli w oleju;
- 200 funtów włoskiego makaronu;
- 240 funtów parmezanu;
- 150 butelek anchois;
- 12 funtów kawy z Martyniki;
- 24 funtów czarnego pieprzu;
- 20 funtów białego pieprzu;
- 6 funtów kardamonu;
- 80 funtów rodzynek;
- 160 funtów koryntek;
- 12 butelek angielskiej suszonej gorczycy;
- różne gatunki szynki i bekonu, kiełbasy;
- formy do budyniu;
- 600 butelek białego burgunda;
- 600 butelek czerwonego burgunda;
- 200 butelek musującego szampana;
- 100 butelek nie musującego szampana;
- 100 butelek różowego szampana.
Moje zakupy w porównaniu z tymi wyżej to betka. A w dodatku robię je raz do roku na wiosnę. W kajecie Szeremietiewów taki spis powtarzał się co parę tygodni.
No i uspokoiłem się. Mogę kontynuować przygotowania do sezonu i urodzin w ogrodzie. Dalsze sprawozdania za kilka dni. Acha i dziękuję bardzo za podpowiedzi. Część z nich na pewno wykorzystam. A pozostałe przy kolejnych okazjach. Bo tu, na wsi, życie towarzyskie toczy się wartko aż do późnej jesieni.
Komentarze
U mnie zaczyna się sezon remontowo budowlany . Może uda się skończyć oficynę w której kiedyś była pracownia i powstawały ikony. Mam coraz większą ochotę wrócic na stare śmieci i przestać dorabiać kamieniczników. Coraz więcej ludzi i firm sprzedaje przez internet . Dojazd autem do mnie nie stanowi problemu. Czas na zmiany. Za chwilę jadę do Barnabitów na przegląd oczu bo z widzeniem coraz większe problemy i śilniejsze szkła problemu nie rozwiązują.
Zastanawia mnie pozycja: 150 butelek anchois, bo rozumiem, że tytoń przedni był dla gospodarza, a zwykły dla gości.
Dzień dobry drogiemu Gospodarzowi i wszystkim Gościom tegoż.
Czy zauważyliście, że w spisie zakupów Szremietiewów nie było mydła ani innych środków higieny? Za to od aksamitnych pludrów i kamizelek aż się roi. Pewnie po wytarciu tłustych łap w spodenki trzeba było kupować nowe.Zaciekawiło mnie też, że ilość kupionej kawy jest 2 krotnie mniejsza, niż ilość czarnego pieprzu, a ilość rodzynek (120 kg) może świadczyć o tym, że zastępowały cukierki, bo przecież w kuchni taka ilośćjest trudna do racjonalnego wykorzystania. Nie ma też w tej obfitości cukru, a jestem ciekawa ile głów tego specjału dwór taki zużywał 1600 butelek wina – hm, na ile tygodni? I ta ilość przypraw ; czy wytwory kuchni były w ogóle jadalne? Pamiętam, że mój kolega w czasie seminarium z ekonomii historycznej u prof. Szczepaniaka (co drugi student oblany) wyliczył, że dwór szlachecki panujący nad 600 morgami w XIX w zużywał dla domowników, gości i służby 80 świń, 26 wołów, 40 owiec, ptactwa i dziczyzny nikt nie liczył i biedny student ilości nie umiał podać. Podobnie było z rybami i rakami. Dobrze, że Maryś Szczepaniak nie miał pod ręką „Tańca Nataszy”, bo dopiero pióra stuydenckie by poleciały.
Ja wracając do wczorajszego Pana przepisu na zupę gulaszową robię wszystko to samo z 1 wyjątkiem.
Otóż wcześniej na różnego rodzaju kostkach i resztkach mięsnych nastawiam dużą ilość jarzyn i jak mam dolewać wody, to robię to wywarem.
Halo Mis – 2
Pomysl przedni. Wyprowadzka na wies. Zrobilismy to przed czterema laty i bylismy bardzo zadowoleni. W mojej miejscowosci jest coraz mniej zameldowanych i coraz wiecej mieszkancow. Kiedy sprowadzalismy sie bylo 1340 zameldowanych mieszkancow teraz jest tylko 1100. Problem polega na tym, ze gmina dostaje dotacje w zaleznosci od liczby glosujacych. Reszta to sa darmozjady ktore na nas wisza. Jest to wynikiem troche dziwacznych przepisow. Na przyklad osoby zameldowane w Wiedniu maja prawo do posiadania stalych zezwolen parkowania samochodow. W kazdym miescie jest troche inaczej. W Innsbrucku gdzie mieszkala moja zona w oficjalnie wynajetym mieszkaniu nie miala prawa do parkowania samochodu poniewaz on mial znaki rejestracyjne Dolnej Austrii. W czasie weekendu owszem od piatku wieczorem do poniedzialku rano. Kiedy przyjezdzalem samochodem, to nie moglem sobie przedluzyc pobytu, chyba ze za slona oplata. Wielu ludzi od nas pracujacych w Wiedniu lub Grazu wynajmuje male i mozliwie tanie garsoniery ze wszystkimi przywilejami a na weekend przyjezdza do domu na wies. Niektorzy wykalkulowali, ze oplaci sie jezdzic codziennie autobusem a w Wiedniu srodkami komunikacji miejskiej. Autobus w jedna strone jedzie dwie i pol godziny. Mozna spac sluchac radia albu uczyc sie jezykow obcych z kaset czy CD-romow. Przy podejmowaniu tekiej slusznej zreszta decyzji warto przeprowadzic dokladny rachunek kosztow i czasu.
Zycze Tobie zatym optymalnego rozwiazania i pojecia moim zdaniem sensownej decyzji.
Wiesniak z Poludniowej Burgenlandii i znawca gulaszu w wersji oryginalnej Pan Lulek
Panie Lulek, da pan wersje?, ja z Burgenlandii znam tylko Gotzendorf, ale to juz inna bajka
Panie Lulek, piekna opowiesc o nalesnikach!
Trollinger to tzw. szwabski napoj narodowy (Schwaben = Badenia-Wirtembergia) i moi znajomi z Ludwigsburga podrzucaja mi od czasu do czasu pare butelek, niekiedy w kombinacji z Lembergerem (wywodzacym sie z Austrii jak i Trollinger z Tyrolu).
Pyro, o tym ze u Szeremietiewow nie kupowano mydla (moze robili lug z popiolu) i nieczesto prano lub zazywano kapieli, swiadcza tez 24 pary mankietow koronkowych do koszul nocnych!
Hej, Pyro, mydlo sie wtedy robilo w majatku – w Anglii tez. Ja pamietam te czasy z glebokiego dziecinstwa – pare lat po wojnie na Syberii bywaly „okresowe trudnosci w dostawach mydla”, zwlaszcza do prania. I ludzie sobie swietnie radzili. A we Francji ten zwyczaj nawet gdzie niegdzie przetrwal do dzis – kiedys dostalam od kolezanki robione w domu jej babci oliwne mydlo marsylskie, gdyz mialam podrazniona skore glowy. Prawde powiedziawszy wole bezwsytdnie drogi szampon Therappe firmy Nexus.
Mydło do prania robiła moja babka.
Było to gdzieś tak w połowie lat 50-tych ubiegłego wieku. Na podwórku stała beczka, pod nią palił się ogień. W środku bulgotało i cuchnęło (babka pracowała w miejscowej rzeźni – miała więc dostęp do łoju, kiszek i innych takich nigdy w normalnym handlu nie widywanych)
Pamiętam tę scenę, jakaś taka egzotyczna była….
http://waltonfeed.com/old/soap/soap.html
Jakby kogo naszla ochota na domowa produkcje mydla 🙂
http://www.naturseife.com/seifenherstellung-schritt-fuer-schritt.htm
a tu z obrazkami.
http://www.perfectday.ch/seifengeschichte.php
I jeszcze historia mydla.
A teraz ide sie pobrudzic (i potrudzic) w ogrodzie. Z moich 160 sadzonek pomidorow poszlo juz ponad 100 do adopcji. Sa wsrod nich cherry, bycze serca, malinowe, zapotec. Wieczorem zamieszcze w galerii pare ilustracji.
Dzień dobry mili ludzie,
też się idę potrudzić i pobrudzić, wszak poniedziałek.
Cholerna meszka dziabnęła mnie przez skarpetkę w nogę, tam nie posmarowałam tym przeciwmuszym czymś. Mam za swoje.
Pomidory – myśmy to nazywali „bawole serca”, podobno pochodziły z Kanady, moi rodzice hodowali z upodobaniem w latach 70-tych. Pyszne – olbrzymie, mięsiste i bardzo mało pestek, Tato budował specjalne rusztowania, bo krzaki były wielkie.
Jakieś 10 lat temu odstałam od Mamy parę nasion i hodowałam na tym 4×6, ale nie można hodować pomidorów przez kilka lat w tym samym miejscu, w końcu je choroba (zaraza ziemniaczana?) zmęczy. Tak też się stało. Nemo, gdybyś miała okazję żółte cherry – pewnie zależy do odmiany, ale ja miałam pyszne, coś jakby z domieszką malinowego smaku, wspaniałe.
Jak to dobrze, że nie trzeba robić mydła!
Heleno, Nemo, ja też pamiętam mydło domowej roboty czasem przywożone przez mojego Ojca z jego podróży „w teren”. Było ciemno brązowe, maziste, podobne do mydła malarskiego. Matka dodawała je do kotła, w których gotowały się ręczniki, ścierki kuchenne i inne „szaroki”. Ponoć dawało doskonałe rezultaty. Grubo później, kiedy leczone były moje dziewczyny na chorą skórę głowy, nakładane miały na włosy i skórę obrzydliwe mazidła, a zmywało się to szamponem spirytusowym, przygotowanym w aptece. Ten szapon miał równie obrzydliwy zapach, jak tamto szare mydło.więc pracowicie wcierałam pannom we włosy cytrynę, miętę i jeszcze jakieś zioła.Nemo – malinowy to najlepsza polska odmiana pomidorów gruntowych. Nic tego smaku nie zastąpi. Jaka szkoda, że zupełnie nie nadaje się do transportu. a „bawole serce” – cóż, moja Świekra kiedyś zasadziła dwa takie krzaki na skraju zagonka ogórków. Rosły, jak głupie, nie nadążałyśmy przycinać., tylko owoców jakoś nie było widać. Aż kiedyś stwirdziłam, ża na ogórkach leży odłamany, potężny pęd pomidorowy, a u jego dolnej części wisi 1 (słownie jeden) ziwelony pomidor, ale jaki ! Zważyłam w domu 1 kg 280 g. Słowo honoru. Był jeszcze zielony, ale omotałam w papier i położyłam na parapecie. Po kilku dniach wystarczył na sałatkę dla całej rodziny.
Hallo Nemo !
Za komplementy dziekuje ale jest calkiem inaczej. Pojecie Tyrolu jest calkowicie niejednoznaczne. Sa trzy. W Austrii jest Tyrol Polnocny ze stolica Innsbruck i Wschodni z glownym miastem Lienz. Te dwa stanowia Tyrol austriacki. Poza tym jest Tyrol Poludniowy we Wloszech ze stolica Bolzano ( Bozen ). W tym ostatnim mieszka nieprawdopodobna wlosko – austriacka mieszanka. Bywa tak, ze ludzie o wloskich nazwiskach mowia biegle i prywatnie posluguja sie jezykiem niemieckim i na odwrot niektorzy o niemieckobrzmiacych nazwiskach uzywaja na codzien wloskiego i ani im do glowy nie przychodzi, ze moze byc inaczej.
Co sie tyczy Trollingera to jest to czysty produkt szwabski z okolic Esslingen i Stuttgardu nad Neckarem. Narodowym napojem nazwalbym raczej most wyrabiany z jablek i gruszek. Nie mylic z jabcokiem. Niema z tym nic wspolnego. Jezeli chcesz moge Ci zablogowac przepis robienia mostu z jablek i gruszek. Na razie zycze udanych wakacji i takiej pogody jaka jest teraz u nas. Troche jednak zbyt sucho. Przydaloby sie wiecej deszczu.
Piekne uklona od wiesniaka z Poludniowej Burgenlandii
Pan Lulek
Demnach ist Südtirol oder auch das benachbarte Trentino die Urheimat der Sorte, wenngleich sie dort Vernatsch heißt. Über die Alpen brachten sie die Römer, zuerst an die Bergstraße und in die Pfalz. Mitte des 17. Jahrhunderts wurde sie auch in Württemberg heimisch und die deutsche Sortenbezeichnung „Blauer Trollinger” etablierte sich in dem Gebiet, wo der Trollinger noch heute eine der Hauptrebsorten darstellt.
Moi znajomi mieszkaja wsrod tych winnic.
Drogi Panie Lulek, w kraju mego zamieszkania jest wielka tradycja produkowania moszczu z jablek i gruszek i to zarowno slodkiego, jak i „kwasnego” (sfermentowanego), jest nawet region zwany Mostindien, ale chetnie poznam inostranskie metody. Osobiscie preferuje cidre z Normandii, zwlaszcza taki lekko pachnacy dymem.
Mozesz mi teraz zyczyc slonca, bo od soboty pada i choc susza byla wielotygodniowa, to teraz beczki na deszczowke sa juz pelne, a ogrod niezle woda nasiakniety. Sasiad przymierza sie do sianokosow, ale sie zagapil i musi czekac na stabilniejsze prognozy. Inni juz zdazyli, choc to niebywale, sianokosy w kwietniu!
Pozdrawiam serdecznie
Trollinger
In Württemberg ist der Trollinger die meistangebaute Rotweinsorte. Die bekömmlichen Weine haben sich zu einem „schwäbischen Nationalgetränk” entwickelt.
Cos mi urwalo poczatek cytatu.
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Pomidory
A tu moje pomidory.
Pyro, Alicjo, ja tez uwazam malinowe za najlepsze (nasiona mam z Polski), bawole serca (coeur de boeuf) uwazane sa tu za pochodzace z Polski, a moj wloski sasiad twierdzi, ze to oczywiscie cuore di buo – wloskie jak najbardziej. Mam tez prawdziwie wloskie san marzano, podlugowate, idealne na sosy. Zoltych cherry niestety nie mam, moze uda mi sie zdobyc nasiona na przyszly sezon.
Alicjo, pomidory udaja sie najlepiej, jezeli rosna kilka lat w tym samym miejscu, jednak pod warunkiem, ze chronione sa od deszczu, zwlaszcza zimnego i dlugotrwalego.
Smacznego, w mojej wiosce, Wilmersdorf, to już pora kolacji, nie złożyłem zamówienia i przyjdzie mi pościć. Wyjdzie na dobre. Fdh – nemo stosuje to również, na fotce jest połówka, a nie cala flaszka.
Ale do rzeczy.
Czytam Alicjo, że masz poważne problemy. Wytrzymaj jeszcze parę lat, wg mediów klimat się ociepla (tylko wg nich), i sprawa sama się rozwiąże. Kapuścinski pisał o tym bodajże w opisach Syberii, wszelkie owady, larwy i inne cudactwa nie zdąża zaznać okresu gnilnego(brak temperatur w granicach od 0 do +7 stopni C przez okres dłuższy niż 20 dni, a to wpływa pozytywnie na ich rozwój), przechodzą w stan hibernacji lub powracają z tej podroży znacznie szybciej. Skutek tego odczuwasz na swoim ciele. Jeśli są to komary lub temu podobne ustrojstwa, które wysysają krew, to pocieszające może być fakt, że ciśnienie się obniża. Doprowadza to do białej gorączki, skutek jest odwrotny.
Witajcie po długiej przerwie,
Wy tu tak pięknie o owocach piszecie, a w moim ogrodzie mróz wykosił pąki na orzechu włoskim i na pigwie. Żegnajcie nalewki :-(.
Nemo,
to Twoja szklarenka, domyślam się? Problem u mnie jest taki, że tylko parę godzin słońca na tych hektarach, poza tym dosyć mało ziemi na skale, jakieś 30-40cm góra. Wtedy nie była jeszcze tak nawieziona jak teraz, a pomidory udawały się kilka lat. Potem za nic, bardzo szybko jakiś grzyb na liściach (biały nalot, pleśń) i po zawodach – ogórki zresztą też. Tak jest, były to naprawdę duże pomidory – Pyro, ja Ci wierzę bez dawania słowa, bo te nasze też były w granicach kilograma plus, jeden wstarczył na sałatę dla sporej rodziny, pamiętam jak nasza sześcioosobowa rodzina składająca się z głodomorów zasiadała do kolacji, plus ekstra głodomor kuzyn, przebywający na wakacjach. Bardzo się rozkrzaczały, ale przycinaliśmy je mocno na tych rusztowaniach.
Tu też mi się niezle udawały, do czasu.
A u mnie lato jest bardzo upalne, Nemo, mało deszczu – ale wilgotno bardzo, bo wielkie jezioro tuż pod nosem (70% wilgoci w powietrzu to norma latem, poniżej 50% praktycznie nie spada i wtedy mówimy, że jest „sucho”).
Zółte cherry dostałam od znajomej i były to zupełnie inne pomidory, moja przyjaciółka Wilda mówiła, że to „heritage type”, rozprowadzane między zapalonych ogrodników amatorów, bez pośrednictwa sklepów. Mam jeszcze nasiona sprzed dwóch lat – nie wiem, czy wzejdą, ale zapaliłam się do pomysłu, czemu nie, mam czas, bo okres wzrastania roślin jest bardzo szybki, sadzonki będą gotowe, jak już przyjdzie bezpieczny czas, żeby je do gruntu wsadzić. Mogę się podzielić nasionami, jeśli chcesz spróbować – daj znać. Ostatnio hodowałam je w donicach. Już lecę wsadzić parę nasion!
Arkadius,
tu gdzie mieszkam, meszki są przelotem, ok 10 dni – potem lecą na północ, bo u mnie zaczyna być gorąco. Równoleżnikowo – Biarritz, Marsylia, a Tatry na przykład są na 49 stopniu z plusem (no, snieg tam leży, widziałam we wczorajszym teleexpresie!). Tyle, że wiele innych „okoliczności przyrody” w chodzi w grę, stąd u mnie ciężkie zimy, upalne, wilgotne lato. Przez ostatnie 3 dni w srodkowych Stanach (Kansas, Oklahoma) były 157 (sto piędziesiąt siedem, słownie!) tornada, jak na początek tego rodzaju atrakcji (huragany, tornada etc.) to dużo za dużo. Poleciały domy, miejscowości zmiecione, zginęli ludzie. No ale nadal się tutaj buduje domy z zapałek, zamiast stawiać murowane, przynajmniej w „tornado alei”, gdzie wiadomo, że każdego roku się zdarzy kilka. A z klimatem sami sobie dodaliśmy…kupujmy większe samochody! Może ławkę-bujawkę z baldachimem, jak p.Barbara, zamiast?
Zasiałam parę pomidorów, Nemo, zobaczymy, co wyjdzie.
Wyrazy współczucia dla Ewy. Może parę kwiatów pigw ocalało?
Naturalnie, ze tam gdzie mieszkasz, miedzy Ottawa a Ontario, albo w ich okolicach,
widać to na twoich fotkach miedzy innymi:
http://alicja.homelinux.com/news/Las.05.05.20007/img_2077.jpg
że się tam nie wylęgają.
Nie odlatują. Giną, bo nie sprzyja im klimat.
Pojawiają się tam, gdzie wegetacja jest w innym stadium. Ciepło przychodzi , jak piszesz, o 10 dni później.
Z natura nie wygrasz, nawet gdy budujesz domy murowane, które, już dawno architekci, ci którzy maja cos pod sklepieniem, przestali projektować. Podobnie jest w innych rejonach tej planety, projektuje się w zależności od warunków tektonicznych. Itd. Itp.
Te z zapałek i tektury składają się znacznie bezpieczniej na głowach Kanadyjczyków.
A propo, wiesz skąd ta nazwa się wzięła? Kanada.
Naturę należy respektować, z motyka to tylko na słońce.
A ja za tymi wiatrami i tak nie nadążę.
sory
mialo byc nie
że się tam nie wylęgają.
lecz
że się tam wylęgają.
zbyt dlugo juz siedze dzisjaj przd tym oltarzem
Ja tu czytam w Wikipedii, ze meszka przepoczwarza sie w temp. +4°C, czyli Twoj klimat, Alicjo, jej idealnie odpowiada. Podobno jednak wystepuje od rownika po kolo podbiegunowe i niektore gatunki sa indykatorem czystosci wod, wiec ciesz sie, ze wody u Ciebie czyste. Ja reaguje alergicznie na wszelkie komary i moskity (nie na osy, pszczoly, szerszenie), reakcja (swedzace bable) pojawia sie na drugi dzien i trwa przez tydzien. Podczas dlugich podrozy przez Skandynawie zostaly wyprobowane wszystkie mozliwe srodki i sposoby. Najskuteczniejsze jest siedzenie w dymie ogniska, pozniej dopiero „Antibrumm forte”, Autan, Kik, norweskie tlace sie spirale (odurzaja ludzi a nie komary) itp. Odstraszajace dzialanie witaminy B to tylko legenda …
Co do pomidorow, to chetnie skorzystam z nasionek, ale raczej w nastepnym sezonie, bo to juz troche pozno, moje zaczynaja juz kwitnac, a i tak przed sierpniem nie dojrzeja. Chyba ze lato bedzie gorace. W rewanzu podesle Ci nasionek czarnej porzeczki, ktora panoszy sie u mnie wszedzie i musze ja wyrywac. Sadzonek pewnie nie wolno wysylac (sprawdz Wasze przepisy), ale mysle, ze z nasionka urosnie, bo u mnie zagniezdzila sie nawet na sprochnialym slupku, wiec napewno z nasionka. Pewnie ptaszki pomogly 🙂
mt7
Co doktór to inna teoria. Młoda lekarka zaleciła noszenie okularów o +2 więcej i kazała się przyzwyczajać . Efekt był taki , że po paru dniach przestałem widzieć cokolwiek .Szkła nosze prawie 40 lat i nadziei brak . Kiedyś dawno temu kolega okulista zakopiański zalecił oglądanie zielonego. Zawsze -mawiał- duża kupka zielonych poprawia człowiekowi samopoczucie 🙂
Powinno być u Owczarka
Hallo Nemo !
Dziekuje za wyjasnienie sprawy. Trollinger jest oryginalnie rzecz biorac czerwony ale w okolicach Stuttgardu sa tez biale odmieny. Jadac z Esslingen w strone Stuttgardu po prawo w Bad ..( nazwe zapomnialem ) znajdziesz bialego Trollingera.
Skoro Jestes takim znawca przedmiotu napisze Ci troche o zbiorach wina w Dolnej Austrii ( Niederosterreich ). Mieszkalismy kilkanascie lat w okolicach Wiednia przy ulicy Wienerstrasse. Ulica zaczynala sie na Rynku i konczyla na granicy Wiednia. Kilkaset metrow. W miejscowosci bylo okolo 60 winiarzy ktorzy robia znakomite wina w roznych kolrach i odmianach. Z jedna rodzina winiarzy bylismy szczegolnie zaprzyjaznieni. Kilka lat uczestniczylismy regularnie w winobraniu. Odbywalo sie to w nastepujacy sposob. Juz we wrzesniu wiadomo bylo kiedy bedzie winobranie. Termin byl ustalany wstepnie a ostatecznie decydowala pogoda w danym roku. Na ogol gospodarz tak organizowal zbior, zeby zaczynal sie zaraz po tzw. Ausstecku. Aussteck jest to czas kiedy winiarnia jest otwarta na przyjecie gosci, kuchnia jest na chodzie. Czyli wszystko stoi do dyspozycji. Kiedy juz termin rozpoczecia zabawy byl ustalony w poniedzialek o godzinie 8 rano zbieralo sie bardzo mieszane towarzystwo. Po pierwsze rodzina, najblizsza i dalsza. Potem znajomi. Niektorzy biore z tej okazjii kilka dni urlopu. Przyjezdzaja tez z baleka. Najdalszy byl starszy pan z Tyrolu polnocnego gdzie przeciz niema wina. Bardzo rozni ludzie. Tytuly profesar, magister lekarz itp. sa na porzadku dziennym. O 8 rano w poniedzialek bylo zawsze pierwsze spotkanie wszystkich w sali jadalnej na dole. Zawsze cos do jedzenia i picia. Mozna bylo na miejscu zjesc sniadanie jezeli ktos byl glodny. Mysmy zawsze golneli sobie po kielichu czegos mocniejszego, bylismy po sniadani w domu. Tylko po to zeby nie wychodzic w pole o suchej twarzy. Po krotkim intensywnym spotkaniu jechalismy w pole. Gospodarz mial swoje winnice w roznych miejscach a nawet miejscowosciach niezbyt zreszta odleglych. Zaczynalo sie reczne ciecie wina. W innych krajach robia to maszynami ale co to za wino. Wymordowane jagody daja sok o calkiem slabym smaku. Oczywiscie wszyscy, szczegolnie na poczatku zbiorow, objadaja sie swiezymi winogronami. Winogrona zbiera sie w pojemniki teraz plastykowe kiedys drewniane. Pojemniki te tzw. puty nosza do przyczepy mlodzi chlopcy z zaprzyjaznionej slowackiej rodziny ktorzy przyjezdzaja na to winobranie zeby troche zarobic. My miejscowi jestesmy tylko od ciecia. Podczas zbierania oczywiscie wymiana pogladow na miejscowe i wieksze tematy. Kiedys przytrafil nam sie na dwa dni minister i rozplotkowal cala mase dyskretnych informacjii. O tym, ze on byl ministrem dowiedzielismy sie potem. Caly czas tylko dziwilismy sie skad on tyle wie. O godzinie 11.30 byla przerwa obiadowa. W polu, na stojaco. Roznego rodzaju domowe i kupowane przysmaki i oczywiscie napoje w tym wlasne ubiegloroczne wimo w duzych 2 litrowych butelkach. Tak zwany doppler. Przerwa trwa pol godzina o potem do roboty. O godzinie 17-tej do domu, gdzie czeka kolacja. Mycie rak lepkich od soku, przebieranie sie. Kto chce zabiera do domu swieze winogrona lub w butelce wyprasowany most czyli sok winogronowy. Kolacje przygotowywala Monika, siostra gospodarza. Jedzenie pyszne robione na wiedenski sposob. Tam mozna bylo poprobowac prawdziwej kuchni wiedenskiej. Tak do konca jak wiele starczylo pola. Na ogol do piatku.
W ostatni dniu kolacja porzegnalna i koniec pierwszego etapu winobrania.
W grudniu, kiedy gospodarz rozliczyl sie z wynikow i plonow odbywalo sie ponowne spotkanie winozbierancow. Wielki stol tym razem na gorze. Wszyscy wystrojeni w kosciolowe ubrania. Tym razem obok wina sturm, taki napoj juz nie most ale jeszcze nie wino. W dwu kolorach bialy i czerwony.
W srodku biesiady gospodarz wchodzil z kopertami. Kazdy z uczestnikow dostawal swoja koperte z wynagrodzeniem. Nikt jej nie otwieral. Robilo sie to w domu. Nie bylo zadnych reklamacji. Kto chcial mogl przyjsc w nastepnym roku kto nie to nie. Dla domu gospodarz wypadalo przychodzic z drobnymi prezentami, czesto uciesznymi. My przynosilismy ceramike z Polski, Wegier albo innych krajow.
Tak to bylo w Dolnej Austrii inne miejscowosci maja inne obyczaje. W Burgenlandii jest inaczej, pieniedzy nie daja tylko jedzenie i wino. Co kraj to obyczaj.
Ciekaw jestem jak to jest w innych krajach moze ktos napisze, tym bardziej, ze sezon winobrania zbliza sie duzymi krokami. W biezacym roku u nas w Poludniowej Burgenlandii bylo malo opadow. Teraz zaczelo troche padac. Znawcy przedmiotu mowie, ze bedzie dobre wino.
Jak zwykle Pan Lulek
Hej, jak to dobrze, że Was po świecie rozwiało. Tym sposobem ja, skromna prowincjuszka z polskiego interioru mogę sobie poczytać arcyciekawe reportaże z winnic, plaż, ogrodów, salonów, targów sztuki i sklepów na Kurpiach. Alicjo, to co Ci zżerało pomidory i ogórki to mączniak, choroba grzybowa. Jak już zaatakuje to nic, tylko porażone rosliny spalić. Profilaktycznie pryska się miedzianami. Cały kłopot w tym, że kiedy roślina już owocuje, to nikt nie będzie trucizny jej aplikował. Niezłym sposobem uchronienia roślin jest okrycie ich folią – takim namiocikiem . Mniej się wtedy zaraza szerzy.
Od białego rana zmieliłam ładny kawał łopatki wieprzowej – dzisiaj będą kotlety mielone z surówka z kalarepy, pojutrze papryka faszerowana. Mięcha wystarczy na 2 razy. Póki co mam lekki przesyt szparagów i mogę sobie zaplanować z nich mniej objętościowe dania – tak więc na jutro zaplanowałam szparagi pod beszamelem do młodych ziemniaków. Ponoć nie będzie w tym roku owoców albo będzie ich znacznie mniej i będą drogie. Być może moje plany nalewkowe (wiśnie) trzeba będzie osunąć o rok. A szkoda. Alicjo, kiedy będzie w kraju , utnij sobie kilka szczytowych części pędów czarnej porzeczki. Łatwo się ukorzeniają.
Czytając winna opowieść, Pan Lulek wywołał z pamięci mojej rok 1981, kiedy to po raz pierwszy udałem się do Francji na winobranie. Wypisz, wymaluj, takie same wspomnienia. Różnice są niewielkie, oto i one:
Pracowaliśmy w cyklu pobudka, wyśmienite śniadanie, dodatkowo do picia wino, czerwone i białe. Od ósmej(jeszcze dosyć chłodno, palce marzły) do dwunastej zbiór winogron, cięliśmy kiście (palce również) sekatorami. Była to odmiana czerwona i dopiero o dwunastej kiedy myliśmy dłonie pachnącym mydełkiem dostrzec można było ile to razy nie trafiło się w łodygę. Przed wejściem do jadalni, na obiadek, stal gospodarz z dużą butelka. Nalewał płyn do metalowego naczynia, w kształcie dawnych podstawek do herbaty, pracownika ustawionym w rzędzie. Niektóre osoby płci pięknej odmawiały tego płynu, dlaczego, to zrozumiałem kiedy przyszła moja kolej. Nazywano to, pewnie teraz przekręcę, akwavit. Oj, to był mocny trunek, pędzono go na własne potrzeby, z tego co pozostało po wyciśnięciu soku. Znakomity obiad kończyła świeżo naparzona kawa. Do niej to gospodarz dolewał, kto wyrażał na to ochotę, określoną ilość akwavitu. Pomagało to szybko zaznać na sianie w stodole, by dziesięć przed czternastą bicie dzwona, jak na jachcie, przypominało, ze czas na kolejne cztery godziny pracy.
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Wino
Do wspomnien o winobraniu dolacze moje krotkie z malej winniczki na Sycylii. Robilismy wino domowe, ca 300 litrow, 2 osoby pracowaly, 6 sie przygladalo i popijalo raz to swiezy sok, raz to zeszloroczne (i starsze) wino. Z kazda szklaneczka robilo sie weselej (popijali rowniez pracujacy), piosenki sycylijskie umilaly robote. Na koniec kapiel w basenie i uczta na tarasie. W tle dymiaca Etna i od czasu do czasu lekkie drzenie ziemi, ale moze to dzialanie wina…
A propos alkoholu z wytlokow, to we Wloszech nazywa sie grappa.