Smakosze są łagodni?
Gault i Millau to dwaj chyba najsłynniejsi krytycy kulinarni Francji. Przed ich recenzjami drżą knajparze Europy i świata. Ci zaś, którzy otrzymali ocenę powyżej 15 punktów ( w skali od 0 do 20) mają zapewniony byt i klientelę aż conajmniej na rok, do kolejnej oceny opublikowanej przez zgryżliwych recenzentów. Oto próbka ich talentu: „Nie, nieprawdą jest to, co niektórzy mówią o tej restauracji. Serwowana w niej kuchnia nie może być bowiem w żadnym razie uznana za niesmaczną ona jest poprostu obrzydliwa. Nawet tak proste do przyrządzenia danie jak zupa jarzynowa miało tam bardzo mało zachęcającą konsystencję, wskazującą niezbicie na conajmniej dwutygodniowy okres przechowywania potrawy – prawdopodobnie nawet nie w lodówce.Pierogi podane nam zostały nieżle przypalone, zaś ryż zupełnie niedogotowany (mój przyjaciel twierdzi nawet, że niegotowany). Zaciekawiły nas także zraziki: przyrządzone zostały mianowicie z tak twardego mięsa, że mój przezorny pies doberman napewno by ich nie tknął, obawiając się , nie bez racji zresztą, o swoje uzębienie.
I wprawdzie podany nam szczupak po hetmańsku (w bułeczce) okazał się zupełnie nieświeży, to jednak mnie i mojemu przyjacielowi podobał się bardzo kolor obić restauracyjnych foteli, doskonale zharmonizowany z błekitnymi zasłonami okien. Szkoda jednak, że te ostatnie nie były myte od conajmniej dwóch lat, na co zwróciliśmy uwagę gderliwemu kelnerowi, który raczył podać nam kartę już po dwudziestominutowym oczekiwaniu, przy niesprzątniętym po poprzednich klientach stoliku. Najwyraźniej nasz komentarz nie przypadł mu jednak do gustu, ponieważ obiad ciągnął się ponad dwie godziny, które zachowamy na długo w pamięci jako prawdziwe gastronomiczne cierpienie.”
Po takiej recenzji restauratorowi pozostaje tylko samobójstwo. I jak donosiła prasa zdarzają się takie wypadki. Słynny był przypadek samobójstwa głośnego francuskiego kucharza, który rzucił się do pieca po odebraniu mu jednej gwiazdki w przewodniku Michelina.
Na szczęście dla rozwijającej się polskiej gastronomii nie ma u nas tak kąśliwych recenzji. My zaś – kucharze amatorzy – licząc się ze złośliwymi komentarzami przyjaciół ćwiczmy w kuchni jak najczęściej.
Na pocieszenie możemy sobie powiedzieć, że krytycy kulinarni nie żyją zbyt długo. Opisana wyżej para tez już jest zdekompletowana. A my wszyscy przecież żyjemy. Jedzmy więc i cieszmy się życiem. A o kunszcie kulinarnym innym piszmy z pewną dozą wyrozumiałości.
Komentarze
Hej! Kto już wstał z sierocej grupy p. Piotra? W Poznaniu chłodno i wietrznie, ale przez „okienka” w chmurach wygląda niebo niebieściutkie, czyste i jakoś tam wymyte. Dzisiaj jestem leniwa, niemrawa i kiepsko myśląca. Taki dzień. A jak tam u Was?
Witaj Pyro! Dziś pierwszy raz się odzywam, choć gdy siadam do komputera to zaczynam dzień od przejrzenia bloga P. Adamczewskiego i P. Paradowskiej. Bez tego dzień zmarnowany. Mam więc wrażenie, że znam Was dobrze (na ile to możliwe) i jestem pełna podziwu dla Waszych (Gospodarza i Blogowiczów) talentów kulinarnych i nie tylko. Jestem teraz w Poznaniu (praca), nastrojona pozytywnie, może dlatego, że wczoraj byłam do wieczora w pracy i cieszę się, że zajęty weekend już za mną. Pozdrawiam.
U mnie w Warszawie jest ładnie, ale nie beznadziejnie.
Wczoraj miałem stany lękowe przez wiatr ostry.Lutowe wiatry i fruwające nad moją łąką dachy szopek sąsiada wciąż tkwią w mej pamięci.Na orzechu,przed domem powiesiła Wojtkowa dzwonki chińskie i ilekroć zawieje orzech dzwoni a mnie dreszcze przechodzą po plecach.Nocą wiatr ucichł,trochę popadało a rano drogę ściął przymrozek.Teraz jest chłodno,po niebie przewalają się bure chmury i wygląda na to,że padać będzie przelotnie.Nastrój mam taki sobie,jak to w poniedziałek od rana. Miłego dnia Pyro,Torlinie i nieznani czytelnicy.Pozdrawiam.
-8C, niebo podobno czyste, dopiero 5:30 więc nie mogę naocznie stwierdzić, wierzę na słowo pogodynce.
Wczoraj było piknie, ale wiał paskudny wiatr arktyczny z północy. Halny to nie był.
Gospodarz śmiga po Szkocji, a my co gotujemy dzisiaj?
Ja może o tej porze poprzestanę na herbatce…
Alicjo, cierpisz na bezsenność. Bój się Boga, kobieto! Po jaką cholerę wstajesz bladym świtem? Ja dzisiaj mam resztkę obiadu wczorajszego. Tylko zamiast kaszy do gulaszu ugotuję kartoleki, bo udało się kupić doskonałe – małe, niepoprzerastane perzem (częste ostatnio przypadłości) i świetmne w smaku. Teraz b. mało jadamy ziemniaków. Dwa kg starczają mi na więcej, niż tydzień i to razem z kluchami albo plackami. Wiecej jada się ryżu i takich tam różnych dodatków jak kasze, czy kluski. Zdarza się też często, że miesiwo jemy z chlebem i górą surówki i żadnych innych wypełniaczy nie stosujemy. Teraz zostawiam blog i blogowiczów i wychodzę – skończyły mi się papierosy (znowu próba rzucenia rzuciła mną o matę) Ciekawe, czy Helena rzuciła? Pisała przecież, że rzuca, ale rezultatów nie podała.
W Paryzu po wiosnie zima, o 7.30 widzialem platki sniegu, niskie, brudne chmury popychane silnym wiatrem, po prostu pogoda fuj, w sam raz na cassoulet.
Pozdrowienia i przyjemnego dnia, mimo poniedzialku.
U Pana Piotra ma byc 5°C w poludnie, w miare bezchmurnie, wiatr polnocny( brrr) 40 km/h, mam nadzieje, ze nie wybral sie na polowanie na grouse i nie biega po wrzosowiskach, moglby sie nam Gospodarz przeziebic, od czego chron nas i Jego, Bachusie.
Ha! Koniec malo produktywnego przesiadywania przed ekranem z malymi przerwami na zakupy, gotowanie i jedzenie!
Od ubieglej srody zaczelo sie nowe zycie. Zapisalam sie do (ajaj!) drogiego klubu, klubu na ktory mnie wcale nie stac, ale zamierzam wycisnac z nich wszystko co wydalam, do ostatniego pensa. Wiec od srody – codziennie co najmniej 28 dlugosci basenu + 4 x na tydzien akwarobik, oraz maszyny wszelkie w silownni.
Wczoraj bylam pierwszy raz na aerobiku, ale okazalo sie, ze po pol godzinie jestem bliska smierci z wycienczenia. Co wiecej okazalo sie, ze w tej klasie sa niemal same baby tak chude, ze Kate Moss przy nich to tlusta krowa. Muzyka do aerobiku byla ogluszajaca, metal, istruktor Peter (nice man!) szczekal komendy, a zmienialy sie one tak czesto, ze zanimn zrozumialam o co w nich chodzi, to cala reszta towarzystwa byla juz zupelnie gdzie indziej. Wysliznelam sie ze studia po uplynieciu 30 minut i tymczasem nie mam zamiaru tam wracac. Poszlam wiec na silownie – pierwszy raz w zyciu. Te maszyny wygladaly strasznie macho, strasznie butch, wiec sie zawahalam w progu, ale zaraz podszedl do mnie bardzo mily instruktor Phil i pokazal kilka maszyn. Udalo mi sie przesc na takim ruchomym pasie (jak to sie nazywa?) 3 mile i spalic 300 kalorii – mniej niz jedna cnotliwa kanapka.
Dzis ide na godzinne spotkanie z Philem, potem akwarobik i konstytucyjne 28 dlugosci basenu.
Rozpiera mnie energia. Moglabym obalic rzad kaczy. Niech mi nie wchodza w droge.
Sorry, musze isc malowac paznokcie.
Papierosy należy rzucać aż do skutku i nie zniechęcać się niepowodzeniami. Wiem, bo sama paliłam jak smok i rzucałam sto piędziesiąt tysięcy razy, aż w końcu znudziło mi się to wieczne rzucanie. Któregoś dnia bez fanfar i zapowiedzi najbliższemu otoczeniu rzuciłam na dobre (15 lat bez dymu). Nie było lekko, pierwsze pół roku mniej więcej po ścianach, ale jakoś poszło. Zaznaczam, że jestem typem nałogowca i rzucanie czegokolwiek, zmiana rutyny – nie, nie przychodzi mi łatwo, papierosy to jedyne osiągniecie, a skoro się tak przy tym namęczyłam, niczego innego już nie rzucam, chyba, że rzuci mną.
Pyro, poszłam spać ok.23-ciej, obudziłam się o 5-tej z czymś. To i tak niezle. Wstaję, bo leżąc i przejmując się tym, że za oknem jeszcze ciemno, a ja nie mogę spać, denerwuje mnie. Wstaję, poczytam gazetkę, odwiedzę blog, byle się nie przewracać w wyrku z boku na bok w poczuciu winy, że o tej porze wszyscy porzadni ludzie śpią, albo klną, że muszą wstawać. A pamiętam, jak z siostrą sumiennie ustalałyśmy, która z nas w danym tygodniu pierwsza wstaje i zajmuje łazienkę – bo ta druga mogła o te kilka minut dłużej pospać.
Sławek, u nas cietrzewie już od jakiegoś czasu dają głos, ja ich nie mam w pobliżu, ale u znajomej na włościach gody się odprawiają od dawna. Co z tego, jak jeszcze śnieg leży, i powtarzam, -8C o świcie.
Mimo wiatrów i szaro burych chmur miłego dnia życzę wszystkim.
Alicjo!
Żeby Cię trochę rozśmieszyć. Jest taki dowcip rosyjski:
„Niejaki Myszkin pięć razy rzucał palenie, i za każdym razem mu się udało”.
Heleno – mam prośbę. Zgłoś się do odgruzowania MEN. Całym rządem Cię obarczać nie będziemy. Nie jesteśmy takie świnki, ale nieszczęsnym MEN-em z Girtychem i Orzechowskim mogłabyś się zająć, a wtedy nawet ja z moja laską mogłabym się dołączyć. A tak w ogóle mogłabyś mi odpowiedzieć na sobotni post?
Paznokcie malować do takiej ciężkiej pracy?! Ten Phil musi przystojny jakiś…
A gdzież ja bym dobrowolnie dała się katować, i to jeszcze za moje pieniądze! Heleno, za jakie grzechy zadajesz sobie taką srogą karę?
Pływanie i owszem, ale nie w basenie – chlor mnie skutecznie odstraszył po 2 zimach intensywnego pływania, pozostaje jezioro latem. Dobre i to.
Torlin, mnie się też za każdym razem udawało rzucać, przeważnie na 3 dni – i podnosiłam. Aż raz się nie schyliłam i tak zostało, rzucone.
A ten Orzechowski to w ogóle do jakiejś szkoły chodził kiedyś? Bo jak się poczyta co ten pan wygaduje, to jakoś nic nie wskazuje na pobieranie nauk, kiedy należało. Chodził na wagary?
Hm. Sprawdziłam na sieci. Patrzcie państwo, on ma nawet wykształcenie wyższe. A nie wygląda….
Zrobiłem w sobotę śledzie w zupie.Muszę przyznać,że smakowite wyszły.Trochę podjadałem z chlebem ale w niedzielę poszedłem na całość i był postny obiad-ziemniaki gotowane(gorące)i do tego zimne śledzie.Ekstra,dwie porcje zjadłem.Przepis wart polecenia!
Pozdrawiam
Zauważcie , Kochani, że jak już Helena cokolwiek robi, to robi całą sobą, sercem i duszą. Jak się odchudzała, to nawet czytać o jedzeniu nie chciała; jak gotowała, to na pułk wojska, nawet na „francuskie” zakupy o.m.c. ciężarówki potrzebowałaby. No to teraz fitnes i spa! (Mnie też widać odbiło, że taką polszczyznę propaguję!) Wiosna idzie. Niech Helena znajdzie sobie przybocznika (przyboczniaka?) to świetnie babom wpływa na cerę, figurę i tylko gorzej na poczucie humoru. Ech, szkoda, że ja już w woeku po poborowym.
P.S. Przegapiłam wpis Igły – witamy, witamy! Poznań reprezentowany dubeltowo!
PS – Igło, Igiełko. Witam też przeoczyłam Twój wpis. Żebyś Ty, Dziewczyno, wiedziała, jak ja Cim zazdroszczę przepracowanego weekendu…
Jedna z postaci mojej ksiązki ma na imię Helena.Jest Włoszką,która inspirująco wpływa na bohatera.To wyrazistą kobietą,pełną emocji,zmysłowości i witalności.Zbliżają się do siebie w czasie podróży po Hiszpanii,trochę zachłystują się erotyzmem ale nie do końca,bo ja lubię niedopowiedzenia i przewrotne puenty. Ale sporo razem jedzą,też zresztą zmysłowo-prześlę fragment,gdy będzie tematyka erotycznie-kulinarna
Pozdrawiam
U nas niestety zima wrocila!
Mam nadzieje,ze nastepny tydzien bedzie lepszy?
Teraz lamie sobie glowe nad menu na ten tydzien.
Moze ktos z was ma jakas idee,co zrobic z frikandeau?
Poza tym witam rowniez Igle.Szczegolnie milo,bo pol mojej familii wlasnie z Poznania sie wywodzi! 😀
… frika-co?
U mnie zima przykładna, zaraz będzie padał śnieg, a póki co jest -6C. Wydawało mi się, że te śledzie w zupie właśnie będą dobre do gorących ziemniaków (tak lubię śledzie w śmietanie jako danie obiadowe). Ale chwila, poczekam z zimnymi śledziami na cieplejszą pogodę!
Uwaga, jutro ostatni dzień zimy!
Wojtku, toż to wstyd i granda (no i niezdrowo) tak nam przynętę rzucić – z piekła nie wyjdziesz. No nic, będę ćwiczyć chrześcijańską cnotę cierpliwości, byle nie za długo. Też piszę, póki co mam na jakiś średni tom, ale to obyczajowe czytadło, takie bardziej babskie. I wydawcy jeszcze nie mam. A teraz Alicja – wydaje mi się, że Ana pisze o frykandelach, czyli takich podłużnych klopsikach. Pewnie kupiła i teraz klops. Doradzałabym ostry sos prowansalski (z pomidorami i czosnkiem, nie zapomnieć o bazylii), albo na odwrót – jakiś biały sos (może holenderski) i zapiec w nim owe frykandele z grubym makaronem?
Tfu, na psa urok. Toż to Ana kupiła chyba frykando, czyli poczciwy polski udziec alibo szynkę. Trzeba by wiedzuieć z jakiego zwierza owa szyneczka jest, a tedy można by pomyśleć.
Pyro,to jest taki kawalek wieprzowego miesa.
Moze to poprostu upiec.Tylko jaki sos,bylby najlepszy?
http://przewodnik.onet.pl
Austria, kuchnia, mieso, ryby
smacznego frikandeau
Zapomnialam dodac,ze bardzo mnie sie podoba felieton gospodarza.
Pamietam nawet ten przypadek,kiedy jednemu z restauratorow odebrano jedna gwiazde Michelin i chyba popelnil samobojstwo 🙁
Mysle,ze warto nie tylko o dobrych restauracjach pisac,ale rowniez o tych paskudnych,ku przestrodze!
PS.Slawku,dzieki! 😀
Dobra, dobra… a zwróciliście uwagę na rysunek? Gotowi nam tam Gospodarza zagłodzić!
Igło, witamy Cię serdecznie!
Mam tylko taką małą propozycję, abyś zmieniła nick. Igła (on) prowadzi swój blog w Salonie 24 i jest niemiłym mojemu sercu prawicowcem.
Może „Igiełka”?
Och, Pyro, sorry, ze nie zauwazylam tego wpisu poprzedniego w sprawie syna. A to dlatego, ze jestem w tej chwili tqaka przejeta moim fitnessem. Dzis moge ledwo-ledwo renkom, nogom – podejrzewam, ze to ten wczorajszy aerobik tak mnie wykonczy;l No, ale mialam dzis jednak 28 dlugosci basenu i akwarobik (niezbyt udany, bo nowa „pani”, zastepuijaca w tym tygodniu dobra Jane). Dobra wiadomosc taka, ze trener Phil zabronil mi katowac sie 7 razy w tygodniu i kazal ograniczyc do pieciu razy, bo cialo musi isc w „recovery mode” – nawet takiego wyrazenia nie znalam.
Wracajac do syna Pyry. Obawiam sie, ze niewiele potrafie powiedziec. Ogolnie mam wrazenie, ze dobrzy fachowcy zawsze tu znajda zajecia – moje remonty robi od dwudziestu lat przyjezdzajacy co roku w lecie brat pani dochdozacej, Pan Andrzej i ten nigdy na brak roboty nie narzeka, jest rozrywany, wiec ostatnio przyjedzdza z dwoma pomocnikami (sam mial dwie operacje kregoslupa, wiec nei moze nosic workow z cementem czy co tam).
Jesli Twoj syn szczegolnie sie pasjonuje pracami konserwatorskimi, to mysle, ze wiecej roboty niz w Londynie, znajdzie na prowincji, nawet w duzym miescie, ale takim, ktore nie bylo zniszczone w czasie wojny tak jak zdewastowany byl Londyn. Mam wrazenie, ze do prac konserwatorskich potrzebna jest jakas tutejsza licencja (gdyz ustawodawstwo ochrony zabytkow architektonicznych jest niezwykle surowe, a pod ochrona znajduje sie bardzow wiele domow mieszkalnych).
Pisze to wszystko na wyczucie, bo naprawde nie wiem, czy tutejszy rynbek jest juz dostatecznie nasycony rzemieslnikami z Polski , ktorzy nawiasem mowiac ciesza sie tu bardzo dobra opinia (oprocz tych, ktorzy zajmuja sie isntalacjalmi gazowymi, ci na ogol slabo sie znaja na tutejszych bardzo surowych przepisach). Na korzysc Twojego syna przemnawia to, ze nie zajmuje sie wylacznie pracami budowlanymi, ale ma jesacze cos bardzo szczegolnego i cennego w zanadrzu. Budowlancow jest duzo, artystow jest malo.
Nie wiem co Ci poradzic. Pan Andrzej przyjedzie bodaj w polowie kwietnia, wiec moge go podpytac.
Nie martwilabym sie o zoladek Gospodarza. Kuchnia szkocka jest fajna. Zwlaszcza w plynie.
Sama sie wybieram ( z kuma Renata) do Szkocji w drugiej polowie maja. Wlasnie obmyslam trase.
Wloszka Helena. Brzmi jak moja siostra blizniacza. Emocje, zmyslowosc, witalnosc – se mua. Sono io.
No, przynajmniej jeden Phil powstrzymuje zapędy Heleny, tak od razu nie wolno full speed ahead!
A mnie tylek przyrosnie do kanapki i fotela, jak tak dalej pójdzie (marznący deszcz, snieg, wiatr, nawet na spacer się nie da).
Pyro, jeszcze a propos papierosów. Wszystko zależy od motywacji – ja miałam, u mnie w domu nikt nie palił, a poza tym mało kto ze znajomych palił. Co to za przyjemność, jak się szło na imprezę i połowę czasu wystawało się na zewnątrz , często samotnie – na papierosku?! A wiadomo, że na imprezach pali się najwięcej! Pal licho godziwą porą roku, ale zimą?!
W Kanadzie pali 18% ludności, ciężko trafić na palacza. Natomiast w Europie ludziska palą jak kominy, chociaż podobno też już mniej. Nie chce nikogo namawiać do grzechu, ale … jak sprawia przyjemnośc i motywacji nie ma, to po co się pozbywać nałogu? Taki sam wredny dla zdrowia, jak każdy inny, no i co z tego?
A mnie serio, najbardziej przeszkadzało to, że nie mam z kim tego dymka wykurzyć, a i ze względu na przepisy stało się niemożliwe np. w knajpach. O domach prywatnych nie wspominam, bo nie znam prywatnego domu, w którym by palono papierosy. Co najwyżej w garażu!
Heleno, dzięki. Alicjo – ja mam poważną motywację – po prostu nie stac mnie już na papierosy (a przynajmniej nie na tę ilość, jaką wypalam), a ograniczyć nie umiem. Inaczej bym nie rzucała. Pale od 16-go roku życia, większość życia zawodowego strawiłam w męskim środowisku, a chociaż nie ciągnęło mnie do kieliszka, to dymki i owszem, całe życie.Wiesz, jestem bardzo przywiązana do własnych wad. Mało tego, pielęgnuję je starannie. Papierosy jednak powinnam rzucić, dienieg niet.