Zgadnij co gotujemy?(31)
Znowu wszyscy musimy wysilić mózgownice. Ja – by wykombinować ciekawe pytania, Państwo – by na nie odpowiedzieć i wygrać którąś z książek z mojej szafy. Tym razem będzie to książka Barbary Adamczewskiej, wydana przez oficynę Nowy Świat i zatytułowana „Kuchnia dla singli”. Książka ta jest kupowana przez samotnych i młodych z kilku względów: pomaga bowiem prowadzić jednoosobowe gospodarstwo ale także urządzać przyjęcia dla grona przyjaciół.
Dziś zagłębimy się w historię. No to do roboty.
1. Który polski król tak ściśle przestrzegał postów, że swych poddanych grzeszących łakomstwem karał wybijaniem przednich zębów?
2. Był na tronie polskim król, który po krótkim czasie zwiał z Krakowa do Paryża wywożąc przy okazji nieznane wówczas jeszcze Francuzom widelce używane od dawna na Wawelu. Jak się nazywał ów monarcha?
3. Paweł Tremo był jednym z najsłynniejszych kucharzy w Europie. Służył on na dworze polskiego króla. Jak zwał się ten monarcha?
Kto najszybciej i do tego prawidłowo odpowie na wszystkie trzy pytania wzbogaci swoją kulinarną biblioteczkę o kolejną książkę z dedykacją i autografem autorki. A ja też dopiszę się do tego sukcesu. Czekam na odpowiedzi pod adresem: internet@polityka.com.pl
Komentarze
Już nie męczcie się Kochani. Quiz rozwiązał Pan Łukasz. W zgodzie z prawdą historyczną wymienił imiona trzech władców: Bolesława Chrobrego – okrutnego prawodawcę, Henryka Walezego – zdradzieckiego Francuza i Stanisława Augusta Poniatowskiego – nieszczęsnego intelektualistę na tronie.
Książka „Kuchnia dla singli” wydana przez Nowy Świat, z autografami i dedykacją pojechała do zwycięzcy. Gratulacje!
Kolejna zagadka za tydzień. A jutro felieton wiosenno-bezmięsny.
Dziękuję Panie Piotrze! Jest mi ogromnie miło, że okazałem się najszybszy i zwyciężyłem w konkursie. 🙂
Książką z dedykacją będzie miłą pamiątką i na pewno doskonałym pomocnikiem w realizacji moich kulinarnych pomysłów!
Serdecznie pozdrawiam.
Panie Piotrze
Od rana podróż po prowincji mojego sielskiego regionu.Piękne widoki-szeroko rozlana Warta,zatopione łęgi nadrzeczne,gdzieniegdzie wyspy z pasącymi się stadami zdziczałych koni.Patrząc pod słońce odnosiłem wrażenie,że konie spacerują po wodzie.No i ptasi rejwach wokół.Wioski i miasteczka oszpecone krzykliwymi reklamami.Stara,piękna zabudowa niestety zapada się w ziemię a na jej miejsce wciskają się nowobogackie domiszcza co nadaje osadom trochę schyłkowy i dekadencki klimat.Nie było czasu na jedzenie,więc nie mam barowo-knajpianych wspomnień.Za to odwiedziłem sklepik przy jedynym w województwie starym browarze.który nie poddał się dominacji międzynarodowych monopoli i produkuje ponoć unikatowe piwa wg. starych receptur.Nabyłem dwie butelki ciemnego piwa”Koźlak”kierowanego na eksport.Degustacji owego portera dokonam wieczorem, a wrażeniami podzielę się z Panem i przyjaciółmi z blogu jutro rankiem.
Pozdrawiam wiosennie
Dzikie konie w Polsce? Nie ściemniacie czasem, Wojciechu?
U mnie wiewióry śmigają po drzewach, jedną staram się oswoić na tyle, by jej można było zrobić z bliska zdjęcie, akurat ten rodzaj wiewiór jest bardzo płochliwy. Nic nie szkodzi, już się nauczyła, gdzie można znalezć orzeszki. Teraz tylko muszę się zaczaić, ale czekam na słońce. Tymczasem pochmurno.
Z kulinarnego frontu – sok klonowy już „puszcza” się po drzewach, jest pracowicie zbierany. Wiewióry też w tym uczestniczą, liżą pnie cukrowych klonów.
Pochmurno, ale w miarę ciepło, więc chyba się wybiorę do sklepu za rogiem (5km w obie strony) sprawdzić, czy nie mają tam Kozlaka. Jakieś polskie piwo na pewno jest – chociaż pogoda nie jest jeszcze piwna, raczej ciągle winna.
http://www.tourcanada.com/msyrup.htm
Alicjo, Wojtek z P. nie zmyśla. W Parku Narodowym „Ujście Warty”, a także nad Baryczą i Odrą, na zalewowych łęgach chłopi hodują konie „na dziko” – tzn pozwalają im się paść samodzielnie , nie pędzają do stajni, mogą mnożyć się swobodnie itp. Smutne jest to, że to są zwierzęta przeznaczone na rzeź dla tej części Europy, która lubi koninę. Dwa lata temu w czasie powodzi kilkadziesiąt tych koni zostało odciętych na spłachetkach gruntu – reszta była pod wodą. Była narodowa akcja ratowania koni, a potem znów to samo… (widzisz , po co są wielokropki?)
Pyro!
Musimy niestety przestać spoglądać na przyrodę z punktu widzenia osoby ekologiczno – romantycznej. Mały cielaczek też jest śliczny, kurka przeurocza,u mnie po ogrodzie wiecznie chodzą bażanty, też są śliczne (może dlatego też chodzą, bo nikt na nie nie poluje), a karp niech sobie pływa. Tak jest niestety ten świat urządzony, że to my zjadamy zwierzęta, rzadko zdarza się i bywa na odwrót. Przykro mi.
A wielokropki są wtedy, jak zostawiamy coś „w takim pewnym niedopowiedzeniu”.
Ależ tak, Torlinie. Zgadzam się w zupełności tyle, że (jak w starej piosence „Tylko koni, tylko koni, tylko koni żal”) To dlatego, że uważam konie, koty i jeleniowate za najpiękniejsze stworzenia świata. Tego co na talerzach widują Italczycy i Francuzi nie mam zamiaru recenzować. Ich sprawa. Moja drobniutka złośliwość „wielokropkowa” wzięła się zaś z wypowiedzi Alicji u prof Bralczyka. UF, czy już wierzysz, że nie jestem wielbłądem?
Ależ Droga Pyro, moje stwierdzenie „wielokropkowe” wynikało jedynie z niemożności odmówienia sobie zacytowania fragmentu wspaniałego skeczu kabaretowego, przecież śledzę dyskusję na bieżąco.
A komentarz w sprawie zwierząt zawsze przypomina mi dyskusję z dziećmi oglądającymi filmy przyrodnicze, w których kotowate pożerają roślinożerne na sawannach. Jaki niedobry lew, zeżarł antylopę. Trudno z nimi rozmawiać na temat równowagi w przyrodzie. A my Polacy mamy niestety (a może właśnie stety) nostalgiczny stosunek do tych pięknych stworzeń. Ja zresztą też. Pozdrawiam. Jacek
Obawiam sie, ze nie masz racji Torlinie_Jacku z tym „nostalgicznym stosunkiem” do koni w Polsce. Konie byly (byc moze juz nie sa) traktowane w Polsce bestialsko – na wsiach, w miastach.
Ja, jako 15-latka wyladowalam w komisariacie milicji w Lublinie kiedy rzucilam sie z piesciami na dorozkarza, okladajacego konia batem. Ugryzlam go w reke. Dobrzy ludzie na ulicy zawolali milicjanta, ktory mnie zabral na komisariat, spedzilam tam chyba z 5 godzin i grozono mi sadem dla nieletnich i wyrzuceniem ze szkoly. Ale ten dorozkarz, na oczach innych dorozkarzy i przechodniow okladal konia batem!
Pozniej, kiedy zrobilam sie „celebrity” za moj wyczyn (glownie wsrod kolezanek i znajomych moich rodzicow), wszyscy zaczeli mi opowiadac jak traktowane sa konie na wsi. Mialam w szkole wiele kolezanek ze wsi.
Bestialstwa wobec zwierzat zawsze bylo w Polsce w brod.
Nie uwazam tez, ze nalezy hodowac konie na konine.Historia ludzkosci tak dalece zwiazana jest z koniem, odegral on taka role w naszym rozprzestrzenianiu sie po swiecie, ze powinien miec specjalny status, Dzieki koniom budowano miasta, zdbywano nowe ziemie, kon byl zywicielem tylu pokolen ludzkosci, ze powinnismy traktowac go inaczej niz krowe czy swinie, czy nawet antelope. Dlatego mnie tez gorszy, ze dzikie konie hodowane sa na konine.
Pyro,
przypomniałaś mi o tych koniach, co to dwa lata temu… i tak dalej, oglądałam to bodaj w teleexpresie.
Jakoś mi wyleciało z głowy.
A co do wielokropków to zdaje mi się, że wiem, po co są, tylko zdumiało mnie, że niektórzy są zdecydowanymi przeciwnikami. Można i bez, ale przecież się przydają, nieprawdaż? Natomiast nadmiar szkodzi zdecydowanie.
Panie Jacku – Torlinie – a może ‚musimy niestety zacząć spoglądać na przyrodę z punktu widzenia osoby ekologiczno – romantycznej’? ‚Urządzenie świata’ – co by to miało być? Czy fakt, że człowiek ma przewód pokarmowy ssaka roślinożernego? Czy może to, iż nawet w obrębie europejskich sztuk gotowania istnieją znaczące różnice w rozumieniu ‚dania mięsnego’? (Nie wspominając o takich wynalazkach ostatniego ćwierćwiecza jak dzień postny czy tylko jeden ‚dzień mięsny’ w tygodniu dla osób dorosłych). Nacisk osób cywilizowanych na przyzwoite traktowanie wszystkich zwierząt hodowlanych wydaje się powinnością oczywistą… a najskuteczniej go wesprzeć decyzjami zakupowymi. Opinia to może niepopularna na Blogu Smakoszy – dodaję zatem prędko, iż nie jestem i nigdy nie byłam wegetarianką. Oraz – że czytam Państwa regularnie i z wielką sympatią.
Pozdrawiam serdecznie Pana Piotra Adamczewskiego i Komentatorów
a cappella
Heleno!
Zajrzałam do archiwum grudniowego po coś, w jednym z wpisów wspominasz przyjaciółkę Renatę Gorczyńską – toż ja dopiero co przeczytałam jej książkę, „Skandale minionego życia”!
To było to wspomnienie:
„A swoja droga to byl jakis nadzwyczajny kulinarnie rok na polonistyce: Pan, Ludwik, takze moja przyjaciolka, pisarka Renata Gorczynska (z domu Ciarka) tez jest wspaniala w kuchni. Pamieta Pana dobrze z roku. Gotujemy czesto razem, gdy jade do niej, do Gdyni i ostatnio robilysmy: dzika z marynaty jogurtowej, liczne quiche?e, tarte z ugrylowanymi jarzynami, lody poziomkowe. Bawimy sie tak od ponad 30 lat.
Nasza najbardziej pamietna sesja kulinarna odbyla sie w Nowym Jorku, kiedy zamowilysmy na Wielkanoc calego prosiaka. Niestety, kiedy zostal dostarczony i rozwinelysmy go z celofanu, okazalo sie, ze wyglada jak? niemowle. Prosiakiem zajmowal sie w tej sytuacji jej sw.p. maz Andrzej, ktoremu wydawalysmy stosowne polecenia krzyczac glosno z drugiego pokoju. Tak, to bylo pamietne (pierwsze i ostatnie w naszym zyciu) prosie?.”
Witamy serdecznie. Nie ma potrzeby usprawiedliwiania się ze swego światopoglądu. Nie jesteśmy też przeciwni diecie wegetariańskiej. Ani żadej innej. To oczywiste, że zwierzęta należy traktować przyzwoicie. Wydaje mi się, że przyjaciele smakosze z blogu Gotuj się! myślą podobnie.
Nawiasem mówiąc dni postne nie są wynalazkiem naszych czasów. W średniowieczu, za pierwszych Piastów, było 190dni postnych . Jeszcze w wieku XIX post obejmował 100 dni.
Pasjonujemy się tu i dyskutujemy często o daniach rybnych i warzywnych. Mięso nie jest naszym jedynym jedzeniem, choć nie wyrzekamy się go i lubimy w różnej postaci.
Myślę, że a capella znajdzie tu miłe towarzystwo!
Pyro dziękuję za wsparcie w sprawie koni.Alicjo dodam,że napisałem „zdziczałe”a to nie to samo co dzikie.To po prostu takie wałachy smętne skubiące trawę a nie dzikie ogiery jak na amerykańskich filmach.Na marginesie-na nadodrzańskich pastwiskach wypasane są zdziczałe krowy.Stada okrągły rok włóczą się swobodnie po łąkach a jedynym ich związkiem z chłopami są klipsy plastikowe wpięte w uszy(unia tak zaleciła).
Wracając do piwa „Koźlak”.Smaczne,nie za ciężkie,wyrazisty posmak karmelu z lekką nutą goryczy,nie przesłodzone.Jednym słowem warto było kupić.Polecam ciemne piwa z browaru w Witnicy.Żałuję tylko,że nie nabyłem kwasu chlebowego z tej samej wytwórni.Pewnie też smakowity.
Pozdrawiam
A gdzie zdjęcia z nadrzecznych pastwisk? Tak by się chciało to zobaczyć!
Takie piwo nadaje się też doskonale do kuchni. Bardzo dobrze wypadają zrazy duszone w ciemnym piwie.
W Szwecji jest obecnie więcej koni niż krów!
Trzymane są głównie dla sportu i rekreacji.
My sami mamy dwa. Pełnokrwiste, rasowe, hołubione. Jednemu z nich sam „tymi ręcami” pomagałem przyjść na świat. Oporządzam, sprzątam stajnię, zdarza się nawet, ze dosiądę…
Moja żona, dla której konie i psy są ważną częścią życia zaskoczyła mnie kiedyś poglądem, że „szkoda, że nie jada się tu mięsa koni”.
Gdyby bowiem się jadało tu, na miejscu – nie trzebaby wysyłać koni do rzeźni w południowej Europie lub północnej Afryce. A w jakich warunkach te podróże często się odbywają – widzieliśmy niejednokrotnie w mediach.
Jak więc z tą koniną w kuchni? Panie Piotrze, czy w Polsce nigdy nie jadało się koni?
Wyście już wstali, a ja jeszcze nie śpię. A propos koniny, w Polsce chyba nigdy nie była popularna, bo konie były wykorzystywane do wiadomych celów, a mięso ze starej szkapy nie nadaje się do jedzenia.
Francuzi sobie cenią, to wiem, były tu kiedyś delikatesy francuskie niedaleko i sama zakupiłam niejeden raz kawałek końskiej szynki. No trudno, wyszło szydło z worka, jadłam koninę parę razy w życiu. Powiem, że pyszne było, tłuszczu ani grama.
W Austrii, gdzie przemieszkiwałam jakiś czas, popularne były jakieś takie na wynos hamburgery na gorąco z koniny – nigdy nie jadłam, ale pamiętam, że ludzie sobie zachwalali.
Nie ma co udawać świętoszków, jesteśmy mięsożerni i już, chociaż bez przesady, nie wiem jak Wy, ale za mną mięso chodzi raczej rzadko. Już prędzej Bozi ducha winna ryba.
Wojciechu, z piw w moim sklepie jest Warka, pomiędzy innymi Zywcami, Lechami, Dojlidami i chyba coś jeszcze, co mi uleciało z dziurawej pamięci.
Owszem, w Polsce (przynajmniej zachodniej) jadało się koninę. Nie była zbyt popularna, ale jednak była, a nawet były specjalne sklepy handlujące wyłącznie koniną. W Poznaniu mojej młodości były jeszcze dwa takie sklepy, dzisiaj ani jednego. Zrazy zawijane z koniny to było nqprawdę dobre, a w latach 70-tych Niemcy z NRD pytani, co im przywieźć z Polski, odpowiadali nieodmiennie „końską kiełbasę”. No i woziłam im, ilekroć jechałam. Tylko z latami tak jakoś mi się konina coraz bardziej kojarzyła z kanibalizmem. Rzecz ma źródło w niemal miesięcznym oblężeniu Poznania w 1945r. Miałam szczęście i pecha mieszkać tuż przy Starym Rynku (ul.Murna) 24 dni podpalania i gaszenia domów, całodzienne ostrzały i nocne naloty. Dla 6-latki 24 dni piwniczne , a każdego dnia w tych piwnicach (pod hotelem Bazar) gromadzili się też wojacy – na zmianę Niemcy i Rosjanie, bo budynki kilkakrotnie przechodziły z rąk do rąk. Widziałam rannych, umierających i zabitych. Przestali na mnie robić jakiekolwiek wrażenie. Mrozy były i oni leżeli całkowicie niegroźni na podwórku, na ulicy i w ogóle, wszędzie. Wreszcie można było całkiem wyjść. Wyzwolili nas. I wtedy straszny szok; na pobliskiej ulicy leżał zabity koń. Przyszło ocieplenie i ten koń był straszny. Nie płakałam po zabtych ludziach, a trzy dni (ponoć) spazmowałam po artyleryjskiej szkapie. Jadałam jeszcze potem koninę. To były lata kiedy się nie grymasiło przy jedzeniu. A potem jakoś przestałam, czy raczej nie szukałam by kupić. Teraz mam opory, nie smakowe, kulturowe czy inne. Jednak pamiętam tamtego konia.
Dwie uwagi na szybko!
Człowiek układ trawienny ma właśnie ustawiony na przetworzone mięso, a nie rośliny. Surowizna w dużych ilościach wcale nie jest zdrowa.
Jeżeli mówimy o stosunku naszych rolników do zwierząt, to po co mówić od razu o koniach. Spójrzmy na psy trzymane na łańcuchach, bez wody, wielokrotnie jedzenia, zobaczmy, jak nasz chłop zabija cielaka albo wieprzka i wtedy to naprawdę będziemy mogli mówić o zabijaniu bez bólu (aż mną wstrząsnęło od mojego cynizmu!).
Wojtku!
Zdjęcia koni z tego cudownego parku! Please, bitte! Uśmiechnij się do Alicji, to umieści je na swojej stronie. Alicjo – za wszystkie zdjęcia DZIĘKUJEMY
Koninę nasi przodkowie jadali zawsze. Niby to kawaleryjski naród ale i praktyczny. Na wojnie konie były pod ręką, a właściwie pod siodłe. I często padały od kul. Może nawet częściej niż jeźdźcy, bo stanowiły lepszy cel. Więc stanowiły naturalny magazyn żywności.
Sam bardzo lubię koninę. I wędliny, i udźce na pieczeń na dziko, i polędwice na fantastycznę befsztyki. To delikatne mięso i w dodatku bardzo zdrowe. Tyle tylko, że yrudno dostępne. Jest w niewielu sklepach.
A miłość do zwierząt wcale nie wyklucza żywienia się ich mięsem. Należy tylko zachowywać się wobec nich przyzwoicie. to znaczy nie dręczyć. I prowadzić ubój w warunkach cywilizowanych.
A człowiek przecież jest ssakiem WSZYSTKOŻERNYM i tak ma skonstruowany układ trawienny.
No to do zobaczenia.