Litwo, ojczyzno kulebiaków, kołdunów i… trzech dziewiątek

Sobotę i niedzielę spędziłem bardzo pracowicie, ale i smakowicie. Przygotowując się do wtorkowych „Kuchni Świata” w TOK FM sięgnąłem po stare książki kucharskie opisujące litewskie stoły. Przejrzałem stosowny rozdział „Pana Tadeusza”, sięgnąłem do starej i ulubionej przez wieszcza Adama książki kucharskiej z tamtej epoki, a potem do jeszcze starszych źródeł.

Prawdę mówiąc – wylazł ze mnie prawdziwy polski szowinista kulinarny. O każdej bowiem potrawie litewskiej myślałem: przecież to nasze danie, polskie. No bo przecież kołduny, choć mają w nazwie słowo „litewskie”, to są przecież od paru stuleci ozdobą polskich stołów. A pyzy nadziewane mięsem, czyli cepeliny (inaczej zwane kartaczami), podawane są nie tylko w okolicach Suwałk czy Sejn. Można je zjeść w nieskażonej postaci i w innych miastach Polski. A kugiel, czyli babka ziemniaczana ze skwarkami, jeszcze lepsza kiszka kartoflana czy chłodnik ze zsiadłego mleka, buraków, ogórków, jajek i koperku to ozdoba każdego prawdziwie polskiego stołu.

DSCN0395kur.jpg

No więc gdzie te litewskie przysmaki? Kindziuka Litwinom nie odbieram. Ta kiełbasa susząca się u powały przez pół roku i więcej jest ich i tylko ich. Ale już czebureki – wspaniałe pierogi z mięsnym farszem, pieczone w głębokim oleju – przywędrowały na Litwę z Kaukazu. Kulebiaki zaś (które też i u nas bywają coraz częściej nie tylko w rosyjskich lokalach), wiadomo, dotarły spod Moskwy. I bliny gryczane – faszerowane oraz bez farszu, tylko ze śmietaną – przebyły tę samą drogę. Tylko bliny żmudzkie nadziewane mięsem albo grzybami, a robione z gotowanych kartofli, można uznać za danie miejscowe.

Cóż zrobić, taki jest los małego kraju leżącego na pograniczu innych większych, które z obu stron naciskają i usiłują zaanektować i ziemie, i ludzi, i obyczaje. A co za tym idzie i kuchnię.

DSCN0399cias.jpg

Na pocieszenie Litwinom zostaje coś, czego inni nie mają. I nawet gdy usiłują to zrobić, to i tak nigdy litewskim mistrzom nie dorównają. Mam na myśli Trejos devynerios, czyli trzy dziewiątki. Pod tą nazwą kryje się nalewka na 27 ziołach rosnących w litewskich puszczach. A nazwa pochodzi po prostu z tabliczki mnożenia: trzy razy dziewięć jest dwadzieścia siedem. Nalewka ta leczy wszystko. Oczywiście pita z umiarkowaniem.

W przerwie między lekturą litewskich ksiąg a wyprawieniem wnuka na obóz zimowy przygotowałem kolację dla dwóch smakoszy (z równie znającymi się na kuchni żonami). Wybitny dziennikarz sportowy Tadeusz Olszański, który objechał cały świat, a gotuje lepiej niż niejeden zawodowy kucharz jest bardzo wymagającym stołownikiem. To samo można powiedzieć o Stasiu Podemskim, którego specjalnością jest publicystyka prawna i… zgłębianie smaków kuchni włoskiej, polskiej oraz wszelkich innych, a wartych studiów kierunków gastronomicznych.

Dla takich to gości zrobiłem pasztet z zająca i przepiórek, podawany z sosem cumberland oraz kurczęta zwane z angielska baby chicken ze względu na ich miniaturowe rozmiary z farszem polskim. Ów farsz powstaje z wątróbki, tartej bułki, koperku, zielonej pietruszki i masła z dodatkiem soli i cukru. Pamiętać też trzeba o żółtkach i białkach w postaci ubitej piany. Nie będę udawał skromnego i powiem, że tak nadziane kurczęta są niebywałym delikatesem.

Na deser – to już dzieło Barbary – był tort na kruchym spodzie, przekładany kwaśną konfiturą morelową. Taki tort wystawia łakomczucha na niebywałą próbę. Musi on bowiem po zrobieniu postać dobę w bardzo chłodnym miejscu. Np. na balkonie. No i nie wolno go próbować, bo… nic nie zostałoby dla gości.

Na koniec wjechały na stół sery. Tym razem królem deski serów był ziołowo-czosnkowy Le Roule. Bardzo delikatny twaróg z wyraźnymi śladami ziół. Do tego łyk białego wina i… koniec ucztowania. Oj, warto żyć, by móc tak jeść. Prawda?