Pierwsze słowa po powrocie

Wysiadłem z samolotu, dotarłem do domu i natychmiast wlazłem do bloga, by porozmawiać z  – chyba mogę tak napisać po miesiącu obcowania – przyjaciółmi smakoszami. Zanim jednak zajrzałem do mojego „Gotuj się”, przejrzałem wpisy i komentarze u Adama Szostkiewicza i Daniela Passenta. Przyznać się muszę, że zazdrościłem im liczby korespondentów. Ale mi przeszło. Wolę małą ilość piszących, a sympatycznych, bez jadu, żółci i zapiekłości. Dalszych wynurzeń na ten temat nie będzie.
Zacznijmy od spraw porządkowych. Jutro, po sprawdzeniu w redakcji kolejności prawidłowych odpowiedzi na pytania quizów, podam nazwiska blogowiczów nagrodzonych książkami z autografem. W środę oczywiście kolejna porcja pytań.

Teraz zaś, choć oczy mi się kleją z niewyspania, kilka słów sprawozdania z włoskich wakacji. Zapowiadam jednak, że to dopiero pierwsza część. Potem będą bardziej szczegółowe opisy, które być może i Was zainspirują do podobnych podróży. Mogę bowiem doradzić wędrówkę po Italii za całkiem rozsądną – czyli niedużą – gotówkę.
Zacznijmy jednak od pierwszych wrażeń z Sycylii. Taksówka z lotniska w Katanii do Giardini Naxos (45 min. jazdy autostradą) kosztuje 80 euro. Przeliczywszy to na czwórkę pasażerów to nie jest zawrotna suma. Hotel leżący nad plażą, w środku pięknego miasteczka tuż pod Taorminą, też nie był nadmiernie kosztowny. 40 euro od osoby w dwupokojowym apartamencie z łazienką, ze śniadaniem (b. obfity stół pełen wędlin, serów, dżemów, soków i owoców) i wspaniałym widokiem na zatokę oraz dymiącą Etnę to chyba cena rozsądna. Zwłaszcza jeśli się wcześniej ściboli gotówkę przez parę miesięcy.  Wynajęcie  auta (Clio z klimatyzacją) na trzy dni (160 euro) pozwala na wyprawę na wulkan, zwiedzenie Katanii i Syrakuzy. I to były największe wydatki. A potem już tylko plaża i knajpki Giardini oraz Taorminy.

Pierwsza refleksja jest taka: tu gotują Polacy. Szczegółowe dowody później. Dziś tylko jeden – w najlepszej ristorante nad plażą czyli „Da Antonio” gotuje Tadeusz, a jego makaron z krewetkami jest nieprawdopodobnie pyszny. Nigdzie też nie udało się nam (to opinia mojego wnuka Kuby) zjeść lepszego deseru – panna cotta to danie dla najwytrawniejszych łasuchów. A zupa z dużych czarnych małży, zwanych cozze, z ciecierzycą!!! Wśród kelnerek – Kasia z Tarnowa dodaje uroku i polskiego temperamentu. Z temperamentem sycylijskim to mieszanka fantastyczna. Dlatego w „Da Antonio” zawsze tłoczno. Choć może do tego przyczyniają się też dobre wina i nie za wysokie ceny.

Zanim padnę przy komputerze i usnę z nosem w klawiaturze, jeszcze jedno zdanie o nowym smaku owocowym. Trafiliśmy na okres dojrzewania opuncji. Te przydrożne kaktusy mają wspaniałe owoce. Kolczaste, wielkości sporego kurzego jaja bulwy, po obraniu wyglądają zachęcająco. Są czerwone, zielone i żółte, soczyste i słodkie. Przypominają w smaku kiwi, ale – moim zdaniem – są smaczniejsze. I tylko, na miłość boską, nie próbujcie ich zrywać sami. Opuncja potrafi się bronić. Mimo ostrzeżeń naszego przyjaciela z Katanii Matiji (którego – nawiasem mówiąc – poznałem w Warszawie, gdzie dostarcza wspaniałe sycylijskie wina), złapałem leżący na straganie, ale nie obrany, owoc opuncji. Dopiero po dwóch dniach udało mi się wydłubać z paluchów wszystkie kolce.

A teraz pozwólcie mi już przestać ględzić i pójść spać. Resztę przygód opiszę w następnym felietonie. A będzie naprawdę dramatycznie. Zwłaszcza na wulkanie.