To, co lubię – frutti di mare
Już sama nazwa: frutti di mare, czyli owoce morza jest tak pełna poezji, że nadaje naszemu apetytowi nowych znaczeń. Nie mamy w Bałtyku tych wspaniałych, smakowitych owoców morza, jakie łowi się w wodach Morza Północnego lub Śródziemnego, Adriatyku albo wszystkich oceanów. Mieszkając w Polsce musimy się zadowalać puszkowymi lub mrożonymi małżami czy krewetkami. Ci bowiem, którzy w zagranicznych wojażach zasmakowali w frutti di mare chętnie będą wspominać ich smak, choćby nie tak już doskonały jak na wybrzeżu włoskim czy na południu Francji, ale przecież podobny.
W naszych sklepach pojawiło się wiele przetworów zawierających małże, krewetki, kraby czy kalmary. Kupujemy je także niekiedy zamrożone, staramy się odnowić kulinarne wspomnienia.
Frutti di mare mają zarówno zagorzałych wielbicieli jak i wrogów, którzy na widok pięknego kraba czy stosu krewetek odwracają głowy. Zapewne nigdy nie spróbowali, jak doskonały smak ma mięso tych skorupiaków, jak wspaniale komponuje się np. z majonezem.
Nie starajmy się przekonać wrogów morskich przysmaków, bo jest to syzyfowa praca. Raczej skoncentrujmy się na dogodzeniu gustom wielbicieli. Oto kilka przepisów, które można zastosować jeśli dysponujemy tylko puszkowymi lub mrożonymi owocami morza. Zapewniam jednak, że wynik starań będzie smakowity.
Sałatka z krabów lub krewetek
2 szklanki ugotowanego na sypko ryżu,1/2 szklanki dobrego, niezbyt ostrego majonezu,1 średni zielony ogórek,1 pęczek posiekanego jak najdrobniej koperku, sól, pieprz do smaku. Do przybrania plasterki pomarańczy lub mandarynki.
Ryż po ugotowaniu przelać parokrotnie chłodną, przegotowaną wodą, włożyć do salaterki. Mięso krabów lub krewetki z puszki przelać do durszlaka i dokładnie odcedzić. Dodać do ryżu i starannie wymieszać. Ogórek obrać cienko ze skórki i pokroić w drobną kostkę. Dodać do ryżu z krewetkami. Posiekać jak najdrobniej koper. Dodać go wraz z majonezem, solą i pieprzem do sałatki. Dokładnie wymieszać. Wstawić do lodówki na godzinę lub dłużej. Podając przybrać wierzch sałatki plasterkami pomarańczy lub mandarynki.
Uwaga: można nie dodawać do sałatki kopru, jest wówczas znacznie delikatniejsza.
Kalmary smażone
1 kg kalmarów,1 litr oleju, 2-3 jajka,1 szklanka bułki tartej, sól.
Na sos: majonez, śmietana, czosnek i siekany zielony koper.
Ramiona kalmarów dokładnie umyć, jeśli nie są oczyszczone – zdjąć skórkę, pokroić w pierścionki. W głębokiej patelni lub w szerokim garnku rozgrzać olej. Na miseczce dokładnie rozbić jajka z 2-3 łyżkami wody. Każdy pierścionek kalmara maczać w rozbitym jajku, panierować w tartej bułce i smażyć w głębokim oleju na rumiano. Wyjmować widelcem i układać dla odsączenia nadmiaru tłuszczu na kawałku bibuły. Podawać gorące, w miarę jak smaży się, porcjami. Najlepiej smakują z pikantnym sosem, który przyrządza się mieszając według smaku podane składniki: majonez, śmietanę, przeciśnięty przez praskę czosnek i siekany koper.
Uwaga: Kalmarów przed smażeniem nie należy pod żadnym pozorem gotować. Spowoduje to tylko ich stwardnienie. Jedynie surowe kalmary po usmażeniu w głębokim tłuszczu będą miękkie.
Komentarze
Wreszcie słońce, ja, jak wiadomo, niczego co wąsami z talerza rusza i oczy na mnie wybałusza, nie jadam. Wierzę na słowo, że to bardzo dobre, bo jeżeli tak mawiają zacni ludzie, to wierzę. Dzisiaj nie mam czasu na pogaduszki, może po południu zajrzę na blog. Na razie mam kilka zdań do Przyjaciół :
– Alicji życzę szerokiego nieba i z niecierpliwością czekam na spotkanie,
– o Helenie pamiętam codziennie przy wieczornym kieliszeczku zapomnienia,
– gdzieś nam wcięło Marialkę i Wojtka – wcięlo ich zresztą osobno. Odezwijcie się, bo się martwię.
– Andrzej Szyszkiewicz pytał wczoraj o nalewkę na aronii. Ja nie robiłam, ale pod środowym wpisem „Zgadnij co gotujemy” Alicja dała sznureczek do obiecującego przepisu. Moje receptury pochodzą z czasów przedaronijnych
I tyle w piątkowy poranek.
Pyro
Żyję. Nie pisałem bo miałem doła jak rów mariański i zatopiłem się w oparach rezygnacji. Ale czytałem komentarze. Będę z Wojtkową w sobotę przed 12, jeśli się utrzyma wysyp grzybów to przywiozę świeżutkie, do tego orzechy i co tam jeszcze natura ofiaruje. Trochę martwi mnie krawat, bo muszę (powinienem w każdym razie ) w tym stryczku chodzić gdy zarabiam pieniądze i nienawidzę tego „zwisu męskiego”.Ale co tam! Zacisnę na szyi i pewnie po kwadransie degustacji obiecanych nalewek poczerwienieję i pozbęde się tego dziadostwa.
Pozdrawiam
Owocow morza w wiekszosci nie jadam, bo zgadzam sie z Pyra i nie lubie jak jedzenie na mnie patrzy. Do tego krewetki i krewetko podobne wywoluja u mnie podobne reakcje jak nieswiezy kotlet, wiec na wszelki wypadek unikam wszystkiego co nie jest krabem. Dla niego jednego robie wyjatek, bo jest po prostu przepyszny. Z maselkiem i czosnkiem na przyklad albo w sushi, albo w salatce…mmmm….
Moj szanowny ojciec w dawnych czasach robil nalewke z tarniny metoda chyba podobna do Pana Lulka, tyle, ze bez miodu i zamiast odcedzic owoce na koncu co roku dodawal wiecej spirytusu.
A sledz czy karp na Was nie patrzy?
Komentarz sceptyczny. Mocno sceptyczny!
Po pierwsze
No nie! Frutti di mare? owoce morza? A od kiedy to morze owocuje, co? Gdzież to kwiecie, pączki, i pachnący rumieniec dorodnego owocu? Zamiast tego jakieś pancerzyki, skorupki, ramiączka, wicie i witki odwłokowe. Bez nóg, udźców i szynek, bez przodu, tyłu i karkówki. Bezkrwiście bladawe, woskowato białe, ziemisto papierowe i jeśli gdzieś trochę pomarańczowego różu, to świadczącego o prowadzeniu niezdrowym trybie życia. Wszystko to uślinione, oślizłe, maziste i w słonym błocku upaprane. Jeśli stwórca tworzył je według planu, to jako pożywienie dla ryb, nie dla mnie, więc czemu bezbożnie sprzeciwiać się mam jego woli? Morze nie owocuje, tylko oddycha, a jak ma czasem kaszel, to na brzeg to i owo wykrztusi.
Po wtóre
Wrzucają mi to z tamtym na talerz, a ono się budzi. Otwierają się te oczka, trzepoczą rzęski, unoszą brewki i po chwili miliony i miliardy wybałuszonych gał ślepią się na mnie, świdrują, marszczą brwi i zezują ze stołu gospodarzy. I czyj tu widok kogo dziwi, kto tu kogo obrzydza? Patrzą się, coś tam mruczą, komentują i chichoczą w tych swoich drgawkach. Te z dołu michy chcą mnie chyba zobaczyć, więc pełzną na górę, gdy te z góry zaczęły się na mnie wypinać, pokazują język lub gest Kozakiewicza. Udaję, że nie widzę, potem też pokazuję im język i dyskretnie Kozaka. Tak, tyle że u mnie jest różnica pomiędzy językiem, a „tu się zgina”. U nich nie wiadomo, co czym pokazują. Może uprzejmie podają mi nogę, jak jeden prezydent jednemu kandydatowi? Współbiesiadnicy poganiają pytającymi spojrzeniami, więc wkładam łychę w michę, a one cap! i trzymają. I siłuję się z talerzem, który prawie już się podnosi. Wreszcie one ciach! i puściły, a to bure coś, w czym się taplają, prosto mje na mojo marynarkie!
Po trzecie
Przytrzymuję talerz, zaczerpuję oddechu, naczepruję łychę? iiii? leci samolocik? Mam pełną gębę gąb, ócz, bżuszkuw i nuszków, których staram się w ogóle nie dotykać? Gulp i poszło. O mało nosem nie poszło, ale poszło. A jak szło, to szło i szło i chyba nawet grawitacja zawodziła, bo kilka razy wracało. Za kielich i duszkiem pół litra czegoś tam włoskiego, (O Boże! Czy one miały włoski?), żeby je otrute alkoholem utopić! Żeby jak te preparaty w formalinie? Czekam kiedy znieruchomieją, a one coraz żywsze, coraz żwawsze i coraz to inny grzmot z czeluści mi się wydobywa. Pewnie mrą w mękach, no to jeszcze jeden kielich w czarną czeluść. A one dokazują, kraul, delfin, nawroty i coraz głośniejsze śmiechy. Zebrały się mi gdzieś pod mostkiem, uchwyciły barierki i dawaj bełkotać, czkać i gibać na tych wiotkich i chwiejnych od wina nóżkach. Podlewałem je jeszcze kilka wiele razy i nim posnęły, samarytanie przenieśli mnie na łóżko. Do rana śniły mi się Obce ? pasażery Nostromo. Jak się rodzą, jak wychodzą i za winem rozglądają?
Przepraszam. Musiałem to kiedyś z siebie wyrzucić.
Śledź i karp to nie patrzy, tylko przymilnie oczko puszcza!
Komentarz sceptyczny. Mocno sceptyczny!
Po pierwsze
No nie! Frutti di mare? owoce morza? A od kiedy to morze owocuje, co? Gdzież to kwiecie, pączki, i pachnący rumieniec dorodnego owocu? Zamiast tego jakieś pancerzyki, skorupki, ramiączka, wicie i witki odwłokowe. Bez nóg, udźców i szynek, bez przodu, tyłu i karkówki. Bezkrwiście bladawe, woskowato białe, ziemisto papierowe i jeśli gdzieś trochę pomarańczowego różu, to świadczącego o prowadzeniu niezdrowym trybie życia. Wszystko to uślinione, oślizłe, maziste i w słonym błocku upaprane. Jeśli stwórca tworzył je według planu, to jako pożywienie dla ryb, nie dla mnie, więc czemu bezbożnie sprzeciwiać się mam jego woli? Morze nie owocuje, tylko oddycha, a jak ma czasem kaszel, to na brzeg to i owo wykrztusi.
Po wtóre
Wrzucają mi to z tamtym na talerz, a ono się budzi. Otwierają się te oczka, trzepoczą rzęski, unoszą brewki i po chwili miliony i miliardy wybałuszonych gał ślepią się na mnie, świdrują, marszczą brwi i zezują ze stołu gospodarzy. I czyj tu widok kogo dziwi, kto tu kogo obrzydza? Patrzą się, coś tam mruczą, komentują i chichoczą w tych swoich drgawkach. Te z dołu michy chcą mnie chyba zobaczyć, więc pełzną na górę, gdy te z góry zaczęły się na mnie wypinać, pokazują język lub gest Kozakiewicza. Udaję, że nie widzę, potem też pokazuję im język i dyskretnie Kozaka. Tak, tyle że u mnie jest różnica pomiędzy językiem, a „tu się zgina”. U nich nie wiadomo, co czym pokazują. Może uprzejmie podają mi nogę, jak jeden prezydent jednemu kandydatowi? Współbiesiadnicy poganiają pytającymi spojrzeniami, więc wkładam łychę w michę, a one cap! i trzymają. I siłuję się z talerzem, który prawie już się podnosi. Wreszcie one ciach! i puściły, a to bure coś, w czym się taplają, prosto mje na mojo marynarkie!
Po trzecie
Przytrzymuję talerz, zaczerpuję oddechu, naczepruję łychę? iiii? leci samolocik? Mam pełną gębę gąb, ócz, bżuszkuw i nuszków, których staram się w ogóle nie dotykać? Gulp i poszło. O mało nosem nie poszło, ale poszło. A jak szło, to szło i szło i chyba nawet grawitacja zawodziła, bo kilka razy wracało. Za kielich i duszkiem pół litra czegoś tam włoskiego, (O Boże! Czy one miały włoski?), żeby je otrute alkoholem utopić! Żeby jak te preparaty w formalinie? Czekam kiedy znieruchomieją, a one coraz żywsze, coraz żwawsze i coraz to inny grzmot z czeluści mi się wydobywa. Pewnie mrą w mękach, no to jeszcze jeden kielich w czarną czeluść. A one dokazują, kraul, delfin, nawroty i coraz głośniejsze śmiechy. Zebrały się mi gdzieś pod mostkiem, uchwyciły barierki i dawaj bełkotać, czkać i gibać na tych wiotkich i chwiejnych od wina nóżkach. Podlewałem je jeszcze kilka wiele razy i nim posnęły, samarytanie przenieśli mnie na łóżko. Do rana śniły mi się Obce ? pasażery Nostromo. Jak się rodzą, jak wychodzą i za winem rozglądają?
Przepraszam. Musiałem to kiedyś z siebie wyrzucić.
Śledź i karp to nie patrzy, tylko przymilnie oczko puszcza!
Sledz na mnie z cala pewnoscia nie patrzy, bo na moim talerzu nie laduje. Ostatni i chyba jedyny raz zjadlam onego w przedszkolu podanego w smietanie. Od tego czasu paskudztwa nie ruszam nawet kijem. Nieszczesciem moim jest fakt mieszkania w Holandii gdzie sledzie je sie w calosci na surowo, co owocuje fatalnym oddechem mojego malzonka co czas jakis.
Inne ryby natomiast nie patrza, bo jem je w formie bezglowej lub tez z wypalonymi oczkami.
Iżyku – przepyszne!
W Korei też lubią frutti di mare, choć obawiam się, że tam nazywa się to inaczej:
http://www.qh2.com/video.php?id=4287
Panie Piotrze – wszyscy blogowicze z niecierpliwością oczekują kolejnego pańskiego filmiku z cyklu. Może byc nawet o tych marnych fruktach.
Wojtek!
Podam Ci przepis na noszenie zwisu męskiego inaczej, własnie pare dni temu widziałam wywiad z jakimś aktorem – zwis miał założony na szyi, wpuszczony w koszulę, i dwa górne guziki od koszuli rozpiete, coby ten zwis było widać. Bardzo mi się to podobało 🙂
Nie bierzmy tych krawatów śmiertelnie serio – zabieram panajerzorowy, ale chyba zaproponuję mu nowoczesny sposób noszenia. Acha – i zabieram koszulkę nocną, skoro i w piżamach można wystąpić 🙂
No dobra, dobra… idę dojrzeć tej walizki, sama sie nie dopakuje, zaraza.
Alicja
Super pomysł z krawatem. Tylko nie wiem jak to przyjmą w robocie. Ostatnio urządzili naradę na temat ubiorów bo jakiś stary purytanin trafił na stażystkę z głębokim dekoltem i w krótkiej spódnicy. Skargę złożył, że go obsługiwała półnago, bez majtek i stanika i nie mógł się skoncentrować. A ona miala po prostu stringi i staniczek jak mgielka z koronki. No ale myślę, że dojrzały facet w krawacie na gołe ciało to nie to samo co stażystka w stringach. Może przełkną? A na zjeździe wystąpię na pewno jak aktor o którym piszesz.
Pozdrawiam, szerokiej drogi i do zobaczenia
Izyku, czy to nie Ty przypadkiem pisales scenariusz do tego reportazu?
Twoj wyrzut jakby stad byl, zgrabnie to ujales, a ja i tak lubie, pewnie nawet plany kulinarne na niedziele zmodyfikuje pod tym katem, tak mnie pozytywnie z Andrzejem S. nastroiliscie
a jak juz zeszlo na zwis, to mozecie na mnie nie liczyc, jakas taka u mnie alergia, prawie jak u Jacobskyego
Się mi nie otwiera, bo nie mam jakiejś wtyczki.
Czasem musze to robić, bo żona lubi. A jak dzieci kiedyś wróciły ze stanów, to pokazały, że tam jadły o, takie o…, Obce, czyli wielkości sporego jeża. Czyli, że u nas w lodówach siedzą nie Obce, ino Obcych dzieci albo młodsze rodzeństwo. Fuj…
Czasami trzeba bylo byc w zwisie. Przy wejsciu. potem roznie bywalo. Zazwyczaj nosilem zwis w kieszeni. Powinien wtedy byc niemnacy. Po sforsowaniu bramkarzy i dokonaniu prezentacji na ogol mozna bylo zwis spowrotem zakieszonkowac.
Podoba mi sie inicjatywa wystapienia w nocnej koszulce. Wieczorem i przy sniadanku.
Ano wlasnie. Czy miejsce naszych obrad wyposazone jest w saune. Jezeli tak, to zamawiam cztery godziny z przerwami na gornej polce. Jestem troche zwariowany na tym punkcie. Moja slubna byla takoz.
Gdziekolwiek nie nocowalismy to byly zawsze dwa dyzurne pytania. Zona pytala czy jest sauna a ja pytalem o nalesniki. Jesli byly obydwie rzeczy pobyt byl pod kazdym wzgledem udany. Nie bujam jesli powiem, ze przesaunowalismy kilkadziesiat miejsc. W naszym poprzednim miejscu zamieszkania jest osrodek rekreacyjny, w nim kilkanascie roznych wariantow saunowania. Poza klasyczna sauna finska, panorama roznych komor w tym zielnych, parowych swietlnych itp. Slowem panorama. Normalnie chodzilismy co sobote i spotykalismy wielu sasiadow i znajomych. Bywal oczywiscie Pan Burmistrz i co wazniejsi prominenci miejscowej polityki, tak, ze rozmowy toczyly sie bez oslonek, podsluchow
itp. Moze i w Polsce wartoby wprowadzis taki obyczaj. Sposrod innych saun, sauen, saunow czy jak to sie odmienia przypominam sobie doskonale wyposarzona w Innsbrucku. W centrum miasta. Czas przebywania nieograniczony. Wchodzacy gosc po uiszczeniu otrzymywal dwa przescieradla. Sluzyly do wycierania sie i okrywania podczas krotkiej odprezajacej dzemki.
Tutaj gdzie mieszkam jest sauna ale zamieniono pensjonat na schronisko uchodzcow muzulmanskiej wiary i djabli wzieli cala zabawe. Poza tym idac do sauny trzeba miec przynajmniej jednego partnera na wypadek gdyby wylaczyla sie centrala.
Swojego czasu przy wejsciu na molo w Sopocie w budynku szpitala rehabilitacyjnego byla znakomita sauna. Chodzilismy z chlopakami a wtedy obowiazywala calkowita rozdzielnoplciowosc. Przed kilku lat usilowalismy isc do tej sauny. Byla zamknieta decyzje Rady Miejskiej na wniosek jednego z politycznych ugrupowan. Wtedy prawdopodobnie zaczely sie te wszystkie pod obrus chowane interesy.
Ciekaw jestem jak jest teraz. moze znowu uruchomili.
W Niemczech w firmie w ktorej pracowalem byla sauna dla pracownikow trzy razy w tygodniu. Wtorek dla panow, sroda dla pan a w piatek mieszana czyli rodzinna.
W piatek mogli chodzic tez single. Chodzilem dwa raza w tygodniu i schudlem 13 kilogramow. Chyba jednak nie tylko od sauny.
Jesli zatem w Korniku jest sauna to melduje sie od razu zapraszajac tyle osob ile bedzie mialo ochote az do wyczerpania ostatniego wolnego miejsca. Melduje, ze moj standardowy czas wynosi 4 godziny.
Nic do ukrycia
Pan Lulek
Frutti – cos wspanialego. Tutti frutti, bez wyjatku.
hehe 🙂
I kolczste, i laciate, pregowane i wasate
Te, co skacza i plywaja do taleza zapraszaja
W Kanadzie jakos nie czuje sie rozpieszczany od strony frutti i dlatego z kulinarna zazdroscia przypatrywalem sie bogactwu owocow morza na targach w miasteczkach na poludniu Francji.
Jacobsky
OK.
Spakowana, jedną noga w drzwiach – do napisania i ZOBACZENIA z niektórymi po drugiej stronie Wielkiej Kałuży!
Andrzej Szyszkiewicz,
Bardzo przepraszam, ale w tej ramce nic nima, zwlaszcza kalmarow. Albo ja nie umiem wyciagnac. Jest za to tytul o jedzeniu zywcem osmiornicy. To, ile w Korei jedza kalmarow, zrozumialem, kiedy przyszlo mi kontraktowac do nich szesc tysiecy ton wlasnie kalmarow z polskich statkow pod Falklandami. Pojechali na sledzie, a „wysypaly” kalmary. Te squidy chodza ogromnymi lawicami i wielkim szczesciem jest trafic na lawice, ktora pojawia sie w nigdy nie przewidzenia miejscu i czasie, i tylko na kilka dni. Okazalo sie, ze i oni, i Japonczycy, mimo wielkich wlasnych flot rybackich, musza importowac kalmary. Tyle pochlaniaja. Polacy gotowi byli oddac za bardzo niska cene, bo pchalo im sie toto w sieci, a do kraju wtedy sie nie nadawalo; nie bylo ani popytu, ani przetworstwa – musieli na gwalt sie pozbyc i zajac sie sledziem. Koreanczykom tak zalezalo, ze odbierali na morzu, prosto z trawlerow. To byl jeden z lepszych deal’ow. Zadnej pracy, a za posrednictwo kapnelo. Sprawianie osmiornic ogladalem w Grecji, kiedy rybacy, przy plazy, tlukli kazdego osmionoga o kamienie czyba z piec minut. Zeby miesko skruszalo. A smakowalo potem wybornie, smazone w oleju z czosnkiem. Trudno komentowac kuchnie z tych „morskosci”, bo jest tu tego chyba wiecej niz stekow, zawsze i wszedzie. Do zwyczajow jedzenia dodam, ze Chinczycy dla lepszego smaku, zawsze gotuja i podaja ze lbem, z okami, i osciami. Zupka krewetkowa to wielki wasaty leb krewety wystajacy z miseczki i patrzacy ci prosto w oczy. Jedz ten leb, radzili, to najlepsze. Dobre bylo, ale leb odpuszczalem. Karp (tu powszechnie pogardzany) jest dla nich najlepsza ryba, symbol dobrobytu i szczescia w wielu legendach, w malarstwie. Doskonale smakuje okon (?) morski o sniezno-bialym miesie w sosie z czarnej fasoli. Podobnie – homar, robiony po chinsku, tzn w kawalkach, na parze. A specjalny przysmak to przegrzebki z czarnym pieprzem, smazone, do karmelizacji na powierzchni, na maselku. W tym mozna utonac, to wylaze. Niewierni, nawroccie sie na owocowe dania, z morza.
G.Okon
6 tys. ton… To ile to było par smutnych oczu? To nie był deal, to współudział!
pare setek tysiecy kilogramow radosnych, koreanskich oczu, na planecie nie ma przepros, zawsze ktos kogos zjada, zjadanemu zazwyczaj smutniej
Okon ma wiecej niz racje, w tym mozna utonac, ale trzeba lubiec, nic mi tak nie smakowalo, jak wlasnorecznie zebrane Saint Jaques ( to chyba te przegrzebki? ) na plazy po grudniowym sztormie, a slyszeliscie o pousse pied? niestety nie znam polskiego tlumaczenia, a taki homar przeciety wzdluz z grila, polany pastisem? ech tam, co Was bede zanudzal, nostalgicznie mnie sie zrobilo, przypadek chcial, ze dzis okon morski, moze mi nieco nostalgia opadnie?
zjadanemu zazwyczaj smutniej, ale nie w McDonalds
……………………….
„Nun ja, wie geraten, habe ich das Medikament in seinen Kaffee getan. Dann ist er plötzlich aufgesprungen, hat mit dem Unterarm alles vom Tisch gefegt und sich die Kleider vom Leib gerissen. Dann ist es auf mich losgestürzt, hat mir auch die Kleidung vom Leib gerissen und mich gleich auf den Tisch gelegt und genommen.”
„Ja, und? War es nicht schön?”
„Schön? Das war der beste Sex seit 20 Jahren, aber bei McDonalds können wir uns jetzt nicht mehr sehen lassen.”
Slawku,
pousse pied – nie sa to muszle?
tak jakos nie bardzo, niektorzy zaliczaja go z daleka do rodziny krabow i homarow, rosnie toto przyklejone do skaly ( zbieractwo z mlotkiem i przecinakiem wiaze sie z duzym ryzykiem i jest mocno ograniczone w czasie, przynajmniej we Francji ) wyglada jak bukiet kwiatow ulozony z kamykow
http://olharfeliz.typepad.com/cuisine/2006/04/percebes_pousse.html tu niby fota
http://www.spain.info/TourSpain/Gastronomia/Productos+y+Recetas/Productos/M/0/Percebe+de+la+costa+norte+de+Galicia?Language=fr tu moze lepiej widac, dla licznych uwazane sa za krola fruits de mer
Po polsku to sie nazywa: pąkle
http://fr.wikipedia.org/wiki/Pouce-pied
a po niemiecku: Entenmuschel
http://de.wikipedia.org/wiki/Entenmuschel
pousse pied to bernikle zwane tez kaczenicami (google is your friend) badz jak kto woli po angielsku goose barnacle, ktora to nazwa nie kusi mnie do ich probowania. Anglicy szasem uzywaja tej nazwy majac na mysli solirod (glasswort).
http://fr.wikipedia.org/wiki/Pousse-pied tutaj bardziej szczegolowo
Nemo, jak zwykle czujna jak wazka, rozminelismy sie spotykajac
To teraz wiemy, co dla Portugalii (i smakoszy) znacza katastrofy tankowcow u wybrzeza Galicji 🙁
ok, wiedze juz posiadamy, teraz wiec was zapewnie, ze wrzucone do slonego wrzatku na chwilke, podane letnie lub schlodzone to prawdziwy rarytas, oczywiscie Pyry namawial nie bede, choc kto wie oczu to nie posiada, moze wiec by sie przemogla?
Izyku, jakby patrzec na to z biodra, przepraszam: z ziobra, to napewno wspoludzial, od parteru do 40 pietra. Mysle teraz i nie moge sobie przypomniec: maja te cholery oczka czy nie ? Mimo wielkiego deal’u nawet jednego zywego nie widzialem. Ja tu sie wypinam, ze tyle tego, a zielonego pojecia nie mam co to jest goos barnacle, napewno nie jadlem. W gdzie to jedza, poza Francja ? I jak ? Nie moge teraz sprawdzic bo mi sie wpis skoci. A moze to przegrzebki, bo im tez jedna lapa wystaje spod skorupy ? Ale my mowimy scallops, nie goos barnacle albo solirod. A wiecie jak to bylo z cwana gapa ? Golila sie jedna lapa. Taka byla cwana… Ten wysoce intelektualny witz – na dobranoc.
Okoniu, tu dla Ciebie po angielsku:
http://en.wikipedia.org/wiki/Gooseneck_barnacle
Dobrej nocy!
Okoniu, te oczka, to to ma,
te drugie zas to oprocz Zbojadow, rowniez Portugalczycy i Hiszpanie tna, jak malpa kit, o ile ich stac, no i pewnie jeszcze paru, o ktorych nie wiem,
dobranoc
Dobranoc Nemo, nareszcie wiem, ze tego ani nie jadlem, ani nie wiedzialem, ze istnieje. Moze mi i wetkneli w talerz gdzies pod San Francisko, ale wtedy nie wiedzialem co jem. Sprawdzilem w roznych amerykanskich gotowaniach, ale receptury nie ma. Trzeba bedzie znalezc i sprobowac. Bardzo dziekuje i pozdrawiam.
Slawku, z pewnoscia Wlosi i Grecy, nie odmowiliby sobie. Nareszcie mi Europa zaimponowala, trzeba bedzie ustalic gdzie to daja i jest powod, zeby tam pojechac. Spij dobrze, pozdrawiam.
Sobota – Alicja właśnie ląduje w Berlinie pewnie, Echidna pracuje już od kilku godzin, ci za kałużą spią, a u mnie zaczyna się sądny dzień po poprzednim sądnym dniu. Ania wczoraj poświęciła calutki dzień na przycinanie zdjęć albumowych ząbkowanymi nożyczkami, naklejanie ich, wypisywanie i naklejanie podpisów, przy czym ja służyłam za żywe archiwum, komisję śledczą prawie rodzinny IPN. Dziecko szlochało, że w tej okropnej naszej kulturze technicznej nawet nożyczki konstruowane są dla praworęcznych, a biedni mańkuci męczyć się muszą paskudnie. Swego czasu Ania dostała ode mnie życzenia okolicznościowe na karcie prpojektu Mleczki „Bij mańkuta” i twierdziła, że to wcale nie śmieszne. Tak czy owak kiedy zostało ostatnie 20 kart do opisania, czyli jakieś 60 fotografii, do pokoju wpadł kolejny szerszeń, a było już pół do pierwszej w nocy. Wyjść nie chciał w żaden sposób i Ania zostawiła mu do dyspozycji cały swój oświetlony pokój, a sama przeniosła się na krótką kanapkę w dużym pokoju. Czasu zaś mamy niewiele – czcigodny solenizant przyjedzie po nas od 15.00, a tu album – prezent do skończenia, zrobić się obie musimy jeżeli nie na bóstwa, to przynajmniej na człowieka, jakieś ciasto wypada sprokurować, kwiaty odebrać, a potem wziąć udział w okolicznościowym spędzie.
Znalazł się wczoraj Wojtek, a wieczorem odezwała się Marialka i ulżyło mi. Wojtek wygrzebuje się z dołka, Marialka musiała pojechać zaopiekować się chorą Mamą, ale jest prawdopodobne, że jednak nasza blogowa służba zdrowia do Kórnika dojedzie. Nie ma to jak lekarzs przyboczny na wczasowisku.
Nie wiem po co wstalam o 5 tej rano, chyba z przyzwyczajenia.
Uwielbiam wszelakie wodne robactwo ale jakies „pąkle” nie jadalam. Musze podejsc do dobrej portugalskiej knajpeczki tuz za rogiem i popytac. Kochani Panowie, a coz tak patrzy na was z talerza? Jak jecie befsztyk krwisty nie widzicie OCZKOW?
Zmykam spac, toz to 5:20..
Pyra to dzisiaj przybaluje. Sama pisala. Sadze, ze najblizsze dni mozna jej zapisac wedlu nastepujacego scenariusza. Dzis zacznie sie balowanie, jakas dobra trzydniowka ewentualnie wydluzona. Dnia 20 go wrzesnia powrot do siebie. W dniu 21 wrzesnia najazd dwu gentelmanow to jest
Mis 2 i Pan Lulek. Krotko mowiac poprawiny. Dalej wedlug wczesniej napisanego scenariusza.
Odwiedzilem stara piwnice sasiada w ktorej znalezlismy zapasy z lat czterdziestych i poczatku piecdziesiatych ubieglego stulecia, kiedy miejscowa wyzwolona ludnosc goscila wyzwolicieli wlasnymi wyrobami. Wyrob jest w metalowej beczce ale prawdopodobnie nie ostoi sie do konca bierzacego dziesieciolecia. Utoczylem butelczyne z autentyczna nalepka i napisem. Bedzie pasowalo do wyrobow Pyry jak znalazl. Zarowno w porze wieczornej na dobranoc jak i sniadaniowej na dobry dnia poczatek. Doszlo do tego, ze zmuszony zostalem przestudiowac aktualne przepisy celne Unii Europejskiej. Nie jest zle. Mozna przewozic wiadome napitki w ilosci do 60 litrow na glowe bez meldowania w Urzedzie Celnym, pod warunkiem, ze nie wskazuje to na dzialalnosc handlowa. Wskazywac nie bedzie.
Miodu deklarowac nie trzeba.
Przy okazji, jesli ktos przyjechalby z pustym szklem, to nie trzebaby uzywac skorupek od jajek o ktorym zo uzywaniu napisze przy innej okazji.
Nie tylko gotuj ale rowniez pakuj sie
Pan Lulek
Pyro Mila, co sie Wacpani pomylilo. U mnie tez sobota (21:40 aktualnie). Jak nie trzeba to nie pracuje. Zawodowo, bo domowej roboty nigdy nie brak. Dzisiaj konczylam sadzic roslinki w tylnim ogrodku oraz pomidory i papryke z nasionek.
Tylni ogrodek jest waski, a dlugi. Polozylismy jasne plytki i reszte wysypalismy mlecznymi kamieniami. Nieco rozjasnilo lecz nadal czegos bylo brak. Wpadlam zatem na iscie szatanski pomysl coby w kolorowych doniczkach posadzic kolorowe kwiaty. A ze takich jak sobie wymyslilam (doniczek) nie bylo, zabawilam sie w Zosie-Samosie. Pomalowalam sama i juz.
Kolory „dajace po oczach”: roz, sloneczny zolty, zielony (pistacjowy) i ostry niebieski. A na to stylizowane meksykanskie wzory w tych samych kolorach plus czarny. I w tak „pieknie” wymalowane donice zasadzilam bomeliads. Tak oto te rosliny wygladaja:
http://martin.ice.org/Beautiful_Things/Bromeliads.htm
Od razu zrobilo sie kolorowo i jakos inaczej. Teraz szalenie z siebie zadowolona przepoczywam.
Pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
Obiecywalem, ze napisze cos na temat skorupek od jajek. No to prosze.
Byla to druga polowa lat szescdziesiatych ubieglego stulecia. Dawno, dawno temu budowalem w miescie Rijeka w owczas jeszcze istniejacej Jugoslawii stocznie remontowa. Na Kroacji niedaleko wloskiej granicy. Bylem konsultantem projektu sponsorowanego przez ONZ – owska organizacje. Bylismy z kolega, szefem produkcji w Gdanskiej Stoczni Remontowej. Po pol roku pobytu na budowie wracalismy pociagiem do Belgradu a dalej samolotem do domu. Wowczas wiele rozumialem po chorwacku. Teraz troche zapomnialem. W pelnym przedziale jechala para w starszym wieku i miala ze soba dosyc duzy gasiorek.
Jeden z pasazerow zapytal co tam jest w srodku i dokad oni jada. Jechali do Belgradu na wesele syna. Syn chyba byl kims znacznym. Oczywiscie na pytanie co jest w srodku odpowiedziano rakija. Nastepne pytanie czy dobra. Starszy pan uniosl sie honorem i oswiadczyl, ze sam ja pedzil na synowskie wesele. Zachcialo sie ludziom poprobowac. Dobrze ale z czego pic. Jedna z pasazerek zaofiarowala sie z pomoca. Miala jajka ugotowane na twardo. Fachowcy podzielili dwa jajka na polowki i byly cztery kieliszki.
Poszla pierwsza runda. Potem druga a potem przyszedl konduktor, sprawdzil bilety, poprobowal napitku i prawdopodobnie puscil wiadomosc w swiat. Zaczeli sie meldowac pasazerowie z innych przedzialow. O dziwo jajek bylo pod dostatkiem. Zanim dojechalismy do Belgradu gasiorek byl doladnie pusty. Ani kropli. Wtedy moj towarzysz podrozy uniosl sie honorem. Wzial kapelusz i lamanym chorwackim zarzadzil zbiorka kladac pierwszy banknot. Moj byl drugi. Tak zaczela sie kwesta czyli zrzutka. Dolaczyl sie inny pasazer z duza teczka i obkolendowali nie tylko nasz wagon ale caly pociag wszedzie opowiadajec jak to nasi starsi panstwo zostali skrzywdzeni.
Zanim dojechalismy do Belgradu, straty byly w pelni odkupione a przy okazji znalazlo sie tez kilka obcych butelek, ktore nieodplatnie podzielily
los gasiorka. Zeby bylo weselej, to wszystkie zebrane pieniadze powpychano do tego gasiorka, tak, ze w koncu to on chyba zostal potluczony. Na peronie w Belgradzie widzielismy jak starszych panstwa powitali mlodzi ludzie ktorzy w prezencie otrzymali bardzo lekki ale wartosciowy gasiorek.Skorupki od jajek jako przedmioty jednorazowego uzytku pozostaly w przedziale.
Moje zapasy szkla nie sa imponujace. Czy mam kupic nowe szklo czy tez gotowac jajka na twardo.
Niezaradny
Pan Lulek
Panie Lulek, toz my w pociagu pic nie bedziemy, choc propozycja skorupek jest mocno oryginalna ( dla anegdoty mozemy wyprobowac ), a i gasiorki pewnie beda mniejsze, w ostatecznosci polecimy z gwinta, a poza tym jestem pewien, ze Pyra nasza ulubiona jest w stanie rozwiazac taki drobiazg m.w. w 3 sekundy, co sie Pan bedziesz jajami, czy innym szklem obciazal?
nashle
slawek
skorupki to standard. Najlepszy text jaki czytałem, to „obrzydliwy nie jestem. mogę wypić nawet z flaka po pasztetowej” 🙂
widocznie juz jestem nie na fali, ale flak tez mi robi, byle sponiewieralo, hej
to 44, wyraznie mnie sledzi, czy ktos za tym przypadkiem nie stoi?
Podobne wydarzenie przeżyłem wracając pociągiem z Wiednia do Warszawy. Na nieszczęście dla mojego zdrowia w przedziale jechał Jugosłowianin z ogromną butlą najprawdziwszej śliwowicy . Jechał do pracy w Polsce na jakiś kontrakt. Próbowanie zaczęło się tuż po przekroczeniu granicy z Czechosłowacją. Próbowali pogranicznicy , kolejarze no imy Butla skończyła się koło Katowic. Jak mnie bolała głowa . Od tego czasu używam określenia: Nema problema.
nie jestem pewien, czy Nemo nie wezmie sobie tej opowiastki za bardzo do serca?
doczytalem do tylu
@Nirrod / 2007-09-14 o godz. 11:31 / miła mój ….
Kliknij a zobaczysz kto tam spogląda
http://s200.photobucket.com/albums/aa179/arkadius_album/?action=view¤t=spojzenie.jpg
a jak będziesz go kijem to królowa Beatrix odpowie tak samo jak odpowiedziała brytyjska królowa Helenie ……. a to nie było do śmiacia.
proszę tylko te dwie foty. Nie chce psuć wieczoru następnymi.
Picie w pociagu – temat rzeka. Jednak kiedys trzeba bylo uwazac. Razu pewnego, jadac na wakacje do Kolobrzegu udalo nam sie zdobyc na W-wie Zachodniej szesc z osmiu miejsc w przedziale 2-ej klasy. Ci, ktorzy doswaidczyli podstawiania sie pociagu na stacje poczatkowa w sezionie wakacyjnym wiedza moga sobie wyobrazic skale wyczynu. Problem zaczal sie potem. Na umilenie sobie drogi (mniej wiecej 15 godzin osobowym do Kolobrzegu przez Torun, Pile, Bialogard) kupilismy sporo piwa, ktore zaczelismy pic zaraz po wyruszeniu ze Wschodniej.
Pociag byl zatloczony, korytarze nieprzechodnie, toalety wziete, i w dodatku obcy w przedziale, ktorym picie nie przeszkadzalo (owszem, poczestowalismy – przyjeli, wypili), ale… No wlasnie: picie piwa w wiekszych ilosciach prowadzi nieuchronnie parcia na pecherz. W zatloczonym pociagu zalatwianie sie to wielki i bolesny problem. Wierzcie lub nie, ale wylazilismy przez okno na stacjach, zeby sobie ulzyc w toalecie dworcowej, po czym ta sama droga, wciagani przez towarzyszy podrozy wracalismy do przedzialu, bo o wyjsciu na korytarz nie bylo mowy. Dwoch nie zalapalo sie i przejechali od stacji do stacji w przedsionku wagonu. Na szczescie od Torunia rozluznilo sie na korytarzach.
Nie, glowa nie bolala. Bol pecherza moze byc jeszcze bardziej nieznosny.
@Jacobsky
Minęło 50siąt lat i dziś młodzi mają więcej fantazji. Proszą następny zawietrzny przedział o zamkniecie okna i robią to w biegu / pociągu /.
Wars wita was …..
Idzie po Polsce żart:
Jak wygląda kaczka?
Kaczka wygląda oczami.
Czytałem dziś necie o wypadku w samolocie w Ameryce.
Wyproszono z pokładu samolotu kobietę w stroju nieodpowiednim.
Chodziło o ubiór, był zbyt niesforny.
Alicjo, czy już dotarłaś juz na stary ląd?
Ze wsi wróciłem cały i zdrowy.
To w pociągu było pierwszy i ostatni raz. Nigdy więcej , nawet małego piwa. Tzw. błąd młodości. Ale śliwowica była bardzo dobra…
Witam,
W pewnym pieknym miasteczku jest rownie piekne Akwarium, gdzie, jak to w akwarium, mieszka wielu mieszkancow wody. Mieszka tam bardzo duza i niesmiala osmiornica o imieniu Marina. Marina lubi kraby. Pracownicy Akwarium trzymaja sloiki z krabim miesem na polce w Akwarium. Pewnego ranka pracownicy zauwazyli, kilka pustych i rozrzuconych po podlodze sloikow. Dochodzenie wykazalo, ze Marina sama, wykorzystujac swoje dlugie i zaczepne konczyny, otworzyla sloiki i ze smakiem zjadla zawartosc.
Kiedy pracownicy w szoku podeszli do mieszkania Mariny, ta zarumienila sie ze wstydu.
Wróciułam po uczestniczeniu w „obchodach”. Przeżyłam, nawet w niezłej formie, pijąc wyłącznie wino z bąbelkami i wodę i jedząc b.oszczędnie. Gości było mrowie, a jako, że to bliższa i dalsza rodzina oraz sąsiedzi, każda Pani chciała ulżyć mojej Synowej i przytargała coś swojego. W rezultaciue stół uginał się od jadła tak rozmaitego, że nijak nie dało się z tego kompozycji stworzyć. Synuś świeczki na urodzinowym torcie zdmuchnął i godnie obnosił jasny garnitur – prezent od żony i dzieci. Album rodzinny (10 dni pracy, że o kosztach zamilczę) wzbudził zachwyt i szczere wzruszenie. Dzisiaj urodziny Blixniaczek, ale już bez fajerwerków.
Opowieść Pana Lulka o rakiji weselnej przednia. Doświadczenia Jakobsky, ego „porażające”. Na bardzo wczesnym etapie mojej młodzieńczej edukacji różni, doświadczeni życiowo wujowie nauczyli mnie, że alkohol jest z oczywistych względów niewskazany na wodzie i w podróży. Stało się to i moją dewizą – napitki żeglarskie dozwolone, a nawet pożadane, wieczorkiem, przy kolacji, przy ognisku itd, na łódkę się nie wpuszcza w „stanie wskazującym” albo z podejrzanym bagażem itd itp.
Z przykrością stwierdzam, że moja lodówka definitywnie odmówiła posłuszeństwa, a kupno nowej ? Właśnie Ania wykupuje nasze mieszkanie,….
Problem pociagowo-pecherzowy jest niezalezny od ustroju i kraju pochodzenia. U nas zalezny jest od pory dnia. Piec lat jezdzilem w poprzek Wiednia, z poludnia na polnoc i z powrotem. Na miejscu pracy, jako wyjatek, musialem byc o godzinie 7.00. Inni zaczynali o godzinie 6.00. Bylem takim prominentem bo dogadalem sie z moimi klientami, zeby dostawy przejazdzaly pozniej. Po dwu latach wyrobilem sobie stala klientele i sam wiedziale lepiej od nich co potrzebuja ich kucharze. Mialem wtedy sluzbowa komorke i klienci czesto telefonowali bezposrednio jesli cos nagle i niespodziewanie potrzebowali. Z domu wychodzilem raniutko o 4.30. Na poczatku jezdzilem samochodem ale bylo to bardzo niewygodne tluc sie przez cala obwodnice i czasami ladowac w korku. W pociagu byl czas na przeczytanie gazety, ewentualnie krotka drzemke. Na poczatku wada calej podrozy byl brak dostepu do toalety. Obsluga pociagow w porannych pociagach zamykala toalety na klucz. Paszerowie skrecali sie ale zadnej rady nie bylo. Idac kliedys z pociagu do miejsca pracy nagle na ziemi znalazlem maly klucz. Z jednej strony widelki, z drugiej oczko. Bez zadnych ubocznych mysli schowalem ten klucz do kieszeni. Nastepnego dnia: Eureka ! Pasowal jak znalazl do otwierania dzwi wiadomego pomieszczenia. To byla radosc. Klucz zawiesilem do kluczykow domowo samochodowych i nosze do dzisiaj. Po pewnym czasie inni pasazerowie zaczeli zwracac sie z prosba o pomoc. Pomagalem. Nie bylem egoista. Pasazerowie znali sie z widzenia. Wszyscy mieli takie zwariowane godziny pracy i jezdzili tym samym pociagiem. Jednego roku tuz przed Sylwestrem, otrzymalem od wspolpasazerow caly koszyk roznych win i slodyczy. I tak bylo az do konca mojej pracy. Jak oni radze sobie teraz, trudno powiedziec. Prezenty przajmowalem bez zahamowan. Cale cztery razy.
Pecunia non olet
Pan Lulek
10 grudnia 1970 roku skończyl się w Krakowie kolejny festiwal piosenki studenckiej.
Ekipa z Gdańska weszła tam w posiadanie laureata co spowodowało ogromną radość oraz jednodniowe spóźnienie na pociąg powrotny. W pociągu udało nam się zająć cały przedział ale – jak już tu było wspomniane – o wyjściu na korytarz nie było mowy. A parę flaszek było wciąż nieotwartych.
Pamiętam jak dziś Jasia R. Siedział przy oknie. Po jakimś czasie zaczęło go wzbierać. Policzki mu się na przemian wydymały i wręcz przeciwnie.
Po kilku minutach katusz dał za wygraną. Odchylił elegancko połę płaszcza – w pociągu było strasznie zimno i wszyscy siedzieli w wierzchnich okryciach – i skorzystał z lewej wewnętrznej kieszonki. Następnie z uśmiechem na ustach przyklepał lewą ręką i popadł w sen błogi.
Do Gdańska przyjechaliśmy gdzieś tak o czwartej rano. Przed dworcem szczypało w oczy a w oknach komitetu wojewódzkiego przewodniej wówczas partii świeciło się światło a szklarze wstawiali nowe szyby.
Panie Lulek!
Dopiero dzisiaj udało mi się doczytać i zrozumieć co to ten „Rumtopf” – początkowo sądziłem, że to tylko garnek.
Dziękuję za sugestię – otwierają się perspektywy o jakich mi się nie śniło!
Pomaleńku o trząsam się mz lodówkowego koszmaru – mięsa popieczone stygną przed popakowaniem w jakieś pojemniki i poroznoszeniem po sąsiadach, ryby już wyniosłam, teraz trupa muszę jeszcze tylko umyc i wysuszyć.. Napiszcie coś wesołego, dobrze? Przyda mi się, oj przyda.
Ciesze sie, ze Andrzej Szyszkiewicz zalapal sie na „Rumtopf”. Jest to slowo skladajace sie z dwu czesci. Pierwsza czesc to oczywiscie rum. Od slabiutkiego 25 % do mocnego 80 %. Rozne rumy sa na swiecie. Nawet Bacardi jest w dwu kolorach. Bialy i brazowy a moze i w innych, tego nawet ja nie wiem. Wyrabiany jest tez z roznych surowcow jak trzcina cukrowa, te na Kubie i Jamaice, albo z burakow cukrowych lub z cukru. To u nas. Druga czesc slowa to po prostu garnek. Wyrabiany jest z gliny z polewa wewnatrz i na zewnatrz. Z takiego samego materialu jest na ogol przykrywka ale nie musi. Nazwa wziela sie stad, ze do tego garnka wklada sie owoce, najrozniejsze i zalewa rumem. Owoce dowolne, rum tak samo. Stawia sie to w temperaturze pokojowej w miare szczelnie zamkniete ta pokrywka. Po pewnym czasie rum znika. Nikt z rodziny nie przyznaje sie do podpijania a rum znika. Pozostalosc mozna uzywac do roznych celow. Na przyklad jako dodatek do ciasta z ktorego piecze sie chleb nazywajacy sie Kletterbrot. Mozna do herbaty, nawet do grzanca. Przechowywac mozna dosc dlugo bo nie plesnieje. Tez zreszta powoli znika. Kiedy Rumtopf jest pusty nie nalezy go myc tylko powtorzyc od nowa procedure. Im starszy garnek tym leprzy. Jak dobra stara fajka.
Mam w domu dwa takie garnki. Obydwa bez oryginalnych pokrywek. Jeden kupilem w Niemczech na pchlim targu a drugi w ostatnim miejscu pracy z przeceny. Pojemnosc naczyn jest rozna od dwu do pieciu litrow.
Moje tez sa roznej wielkosci. Teraz nie uzywam.
Abstynencja
Pan Lulek
Witajcie w to upalne popoludnie!
Andrzeju, przykro, ze Cie zawiode, ale ja aronii nie uprawiam, ani nie konsumuje, poza sokami i nalewkami w Polsce, gdzie moja nawiedzona rodzina caly ogrod zachwascila tymi krzewami. Po pierwszej wizycie podarowalam im sekator, ktorym co wiosny wysiekuje przejscie do stawku i potoku. Znaczy, wysiekiwalam, bo posiadlosc sprzedana 🙁 Nowy wlasciciel pewnie zaczal od karczowania… Osobiscie za przetworami z aronii nie przepadam, wole czarna porzeczke, ktora ma wiecej charakteru, poza tym da sie zjesc na surowo.
Powoli dochodze do siebie po bardzo intensywnych dniach ostatnich. Zaczelo sie od wizyty i noclegu goscia z Bazylei w srode. We czwartek – pierwsza wizyta rodzicow Geologa. Z podwieczorku zrobila sie kolacja, wyjechali poznym wieczorem. W miedzyczasie przybyl tez Geolog, ktory zostal na noc. W piatek – przyjaciolka z Berna, na obiad. A do tego wszystkiego przyplatal sie problem, powiem wiecej – swinska sprawa! Mamy otoz takich znajomych, co maja w rodzinie chlopa hodujacego szczesliwe swinki na halach, gdzie wypasaja sie krowy. Z krowiego mleka robi sie ser, a serwatke dostaja swinki hasajace wsrod pokrzyw. Mieso takich swinek jest bardzo poszukiwane, ale trzeba miec dojscie do producenta, aby moc je nabyc. Rok temu bylo juz za pozno, ale znajomi obiecali pamietac na przyszlosc. No i nagle telefon od rzeznika: Gospodarz Gottlieb Z. przywiozl wlasnie swinki z hali, jak chcemy miec podzielona nasza polowke? Polowke?!! Okazuje sie, ze swinki kupuje sie na polowki (albo cale), a rzeznik przyrzadza wedle zyczenia. No i mamy ponad 24 kg miesa popakowanego prozniowo, gotowego do zamrozenia plus szynki i boczek jeszcze w „produkcji”. W asortymencie: karczek, dwie pieczenie z lopatki, kotlety schabowe z koscia i bez, 22 pary kielbasek na grill, mieso gulaszowe, sznycle, mielone, poledwica. Kotlety i kielbaski juz wyprobowane – delicje! Mieso w smazeniu nie pieni sie i nie kurczy, pachnie przyjemnie bez przypraw. Takie jadlam chyba ostatnio w dziecinstwie. W pakiecie byly tez nozki (3 pary raciczek!) i ogonek (!), ktore wyladowaly w galarecie, i cala watroba – zrobilam pasztet w sloikach (z cielecina i rumunska slonina wedzona). Jak na zlosc pogoda piekna i goraco. Lodowka i zamrazarka wypchane po brzegi, a dziecko wegetarianskie wywiesilo demonstracyjnie plakat: You are what you eat! Geolog na szczescie miesozerny, wiec pomaga w zmniejszaniu tej swinskiej gorki. Nie wiem jeszcze, ile ta przyjemnosc bedzie kosztowala, bo o cenie nie bylo mowy. Przyjaciolka z Berna ulitowala sie nad kilkoma kilogramami rowniez nie pytajac o cene. Glupio teraz pytac, jak juz swinia napoczeta, a gospodarza od swin nawet osobiscie nie znamy. Pewnie niebawem przyjdzie rachunek, zobaczymy, czy nam apetyt nie przejdzie. Dzis bylismy na grzybach, ale cos marnie, kilka prawdziwkow i kurek. Andrzeju, czy u Ciebie tez posucha, czy moze juz po sezonie i czekacie na pierwszy snieg?
Pyro, az mnie dreszcz zlapal na mysl o mojej lodowce. Jakby teraz zastrajkowala, to katastrofa! 🙁
Nemo,
Kiedyś na starych jeszcze śmieciach mieliśmy porzeczki i czerwone i czarne. Mieliśmy również sąsiadkę u której raz kupiłem pół barana a drugi raz przednią ćwiartkę byczka.Rozbierałem na stole w kuchni przy pomocy noża, skalpela i piłki do metalu. Z porzeczek robiłem wino – niekiedy nawet niezłe.
Na nowym miejscu gdzie mieszkamy już od czterech lat owoców póki co żadnych, jedynie te krzewy aronii. Zasadziłem parę jabłonek jedynie.
Była sąsiadka odezwała się nawet po latach i dalej chciała nas raczyć mięskiem ale nas już jedynie dwoje i jemy tego znacznie mniej więc odmówiłem.
Lato jeszcze się nie daje choć teraz właśnie leje i jest zimno. Na śnieg trzeba jeszcze poczekać miesiąc-dwa ale mnie się nie śpieszy.
P.S.
Pamiętam jak nam zamrażarka się zepsuła. Wziąłem śrubokręt i woltomierz, znalazłem podejrzaną część sterującą włączniem i wyłączaniem (taki dziwny magnes ceramiczny w kształcie toroidu) pojechałem do warsztatu gdzie kupiłem za grosze nową część z możliwością zwrócenia gdyby to nie było to.
Zamontowałem na miejsce starej, zamrażarka wystartowała i pracowała przez następne 13 lat conajmniej.
Czasami jest to drobiazg, jak nie cieknie albo nie czuć spalenizną to jest to raczej drobnostka. Tyle że ludzie teraz nie reperują niczego…
nemo !
Bardzo prosze o dokladne okreslenie terminu Waszej wizyty w drodze do Rumunii. Przed chwila zatelefonowal moj szwagier z Budapesztu. Rodzice Georgetty, obydwoje 93 letni ludzie, chca koniecznie mnie widziec w dniu 30 wrzesnia w niedziele. Jezelibyscie przyjechali w sobote dnia 29 wrzesnia lub wczesniej to mozecie u mnie przenocowac lub troche pomieszkac i najpozniej w niedziele rano pojedziemy do Budapesztu dwoma samochodami. Ja planuje powrot z Polski w dniu 25 wrzesnia wieczorem. Jesli to nie bedzie mozliwe to przyjezdzajcie w poniedzialek dnia 1 pazdziernika albo pozniej. Nie chcialbym odmawiac starszym ludziom. Koniec koncow to 93 lata. Odpiszcie na internetowy adres.
gmerenyi@aon.at. Moje dane adresowe nie zmienily sie i chyba ich nie zgubiliscie. W drodze powrotnej nic sie nie zmienilo. Jestem w domu do dnia 13 wrzesnia a potem wyjezdzam na dwa tygodnie do syna w Niemczech.
Piekne uklony
Pan Lulek
Rakije pamietam pita goraca. Z malych ceramicznych kusztyczkow. „Vrucza” albo „grejena”, zalezy gdzie. Od Opatii, Rijeki i Splitu, przez Novi Sad i Beograd, do Sofii, Plovdiv i Achtopolu. Zawsze kojarzy sie z folklorystycznymi knajpkami, jak Devetka na Avali, w Belgradzie, tamze Dwa Jelenia i Tri Sziszira na Skadarlie, Crnyj Vrh pod Sofia, wysoko w gorach, gdzie siedza „sieliacy” w kapeluszach i kozuchach. I tu i tam zawsze byl jakis Cygan ze skrzypcami i „sieliak” z dutka i szlo kolo. Zima byla to „perwa pomoszt”, a do
tego „kubasice”, „agneszkowareno/peczeno”,
„topla pitka ses czubrica” i zawsze, bez wyjatku, niezwykle serdeczne przyjecie, kiedy uslyszeli, ze Polak, zwlaszcza w Jugoslawii. Dzieki tej rakii nawiazalem wiecej przyjaznych kontaktow niz z jakichkolwiek inych przyczyn. I naumialem sie o rodzinie, zwyczajach, polityce i historii, tez dzieki rakii. Rakija Balkany stoja.
Panie Lulku!
Odpisuje tutaj, bo moj komputer mi mowi, ze podany przez Ciebie adres jest niewazny (keine gültige Adresse).
Nie przejmuj sie naszym przyjazdem, tylko realizuj Twoje normalne plany. My sie dostosujemy. Z dotychczasowych planow wynika, ze nie wyjedziemy stad przed niedziela 30 wrzesnia, a po drodze moj maz chce jeszcze zajrzec do jakiejs jaskini. Bedziemy najwczesniej w poniedzialek. Dziekujemy serdecznie za zaproszenie na nocleg, chetnie skorzystamy.
Pozdrawiam serdecznie
nemo
nemo !
Dziekuje za wiadomosc. Nie rozumiem Twojego Servera. Na wszelki wypadek podaje jeszcze raz moj adres mail:
gmerenyi@aon.at
Moze sie jakos przestukaliscie w klawiaturze bo normalna poczte internetowa dostaje bez klopotow. Oczekuje Was od 30 wrzesnia poznym wieczorem po powrocie z Budapesztu. Potem jestem w domu do dnia 12 wrzesnia popoludniu. Dnia 13 wrzesnia w niedziele wyjezdzam na dwa tygodnie do Niemiec.
Kiedy sie spotkamy podczas Waszej podrozy do Rumunii to wszystko sobie dokladnie obgadamy. Jesli cos z Polski potrzebujecie, prosze napisac. Wyjezdzam do Polski w dniu 19 wrzesnia okolo godziny 9.00
Przed wyjazdem jeszcze raz przeczytam poczte i wpisy do blogu.
Pozdrowienia
Pan Lulek