100 kg narodowej dumy Argentyny
Tak zajęty jestem czytaniem nowego numeru Magazynu Wino, że nie mam czasu na nic innego. A tu pora by przygotować kolejny tekst do blogu „Gotuj się!”. Skoro Wino mi przeszkadza, to niech też mi pomoże. Przytoczę więc kawałek jednego tekstu autorstwa Mariusza Kapczyńskiego, który wespół z Andrzejem Daszkiewiczem obwozi Czytelników po winnicach Argentyny. Znaczna część numeru poświęcona jest właśnie krajowi tanga, wina i wołowiny. Poczujcie choć trochę ten smak:
„Wołowina to w Argentynie pożywienie numer jeden. W wielu domach jest na stole podczas śniadania, obiadu i kolacji. Spożycie na głowę wynosi niemal 100 kg rocznie. Argentyńczycy są tym samym godnymi następcami przodków – źródła historyczne wskazują, że roczne spożycie wołowiny na tych ziemiach w XIX w. mogło wynosić nawet 180 kg per capita.
Podstawą przygotowania wołowiny jest zazwyczaj ruszt (asado) i sprawujący nad nią pieczę mistrz. Na rożen trafić mogą steki, żeberka, kiełbaski (chorizo), rodzaj kaszanki (morcilla), ale też kawałki jagnięciny, baraniny, w akompaniamencie dużej ilości ziół i czosnku (choć rzadko przygotowuje się w Argentynie dania bardzo pikantne). Na stole pojawiają się także bakłażany, pomidory, oliwa, ziemniaki i rozmaite pieczywo. Argentyna to również pierożki nadziewane mięsem (empanadas), jadane zazwyczaj rękoma.
Ze słodkich przekąsek popularne są esencjonalne alfajores – ciasteczka złożone z dwu biszkoptów przełożonych karmelem (miodem, konfiturą, dżemem) i zatopione w białej lub ciemnej czekoladzie. Popularne są lody i sorbety.
Wino ma w Argentynie swoje należne miejsce. Mendoza jest jedynym miejscem, gdzie wino można dostać w McDonaldzie. Wypić malbeka po Big Macu? Niecodzienna to rzecz.
W Argentynie pije się też sporo piwa. Bardzo popularne jest Quilmes, ale przypadło nam do gustu także Schneider. Pierwsze browary pojawiły się w Argentynie pod koniec lat 1860. Założyli je w Buenos Aires koloniści z Alzacji, a niedługo po nich swoje browary uruchomili… Polacy. Infrastruktura i przemysł browarniczy rozwijały się bardzo dobrze i do dziś zajmują ważne miejsce na rynku.
W Argentynie pija się również cydr, likiery, brandy i wódkę wyrabianą z trzciny cukrowej (zwana cańa ąuemada lub prościej – arna).
Nie sposób nie wspomnieć tutaj o yerba matę, którą pija się tu powszechnie -jest to napar z odpowiednio przyciętych, pokruszonych liści i gałązek ostrokrzewu paragwajskiego. Nie ma problemu z nabyciem tykiewki (matę), specjalnej słomki (bombilla) i samego zioła (yerba). Pijają ją wszyscy – podejrzani rajfurzy i wytworni biznesmeni. Także w Polsce picie mate ma już rzeszę zwolenników i nie ma kłopotu z zaopatrywaniem się akcesoria i zioła. Warto wspomnieć, że jedna z bardziej znanych i cenionych marek matę w Argentynie – Amanda – pochodząca z prowincji Misiones, produkowana jest przez firmę założoną na początku XX wieku przez rodzinę polskich imigrantów – Szychowskich.”
No to teraz pora na argentyńskie wino. Na szczęście ZAWSZE mam w winiarce parę butelek Malbeca. Zdrowie wędrowców i to dobrze piszących!
Komentarze
Też bym tyle tej wołowiny zjadła…
Ale te wszystkie gryle tzeba zapic winkiem.
Zjedz wieprzowinki
http://www.youtube.com/watch?v=vafboyQXTJ8&feature=related
Dzisiaj jest tez i Dzien Ojca, wiec wieczorem….
Co tu tak cicho. Wrócilismy już z „Kawy czy Herbaty” i wkrótce jedziemy na wieś. Odezwę się stamtąd i mam nadzieję, że będzie już jakieś ożywienie na blogu.
Oddam z przyjemnością każdą ilość argentyńskiej wołowiny i krowiny. Dołożę do niej jeszcze żądaną ilość wina za ….
A co chciałbym w zamian 😆
Chciałbym potrafić zaimprowizować na ulicy Buenos Aires tango. Takie z kontaktem po prawej stronie, subtelne i powolne. Albo chociaż takie 😆
http://www.youtube.com/watch?v=bXhQNRsH3uc&feature=related
a ja jade wkrotce do Mamusi i Tatusia 😆
O, prosze, a u nas z kolei o piwie, ale nawazonym przez siebie http://www.scholar-online.pl/viewpage.php?page_id=25&c_start=400#c9362
Na wies tez bym pojechala, ale chyba przejde sie po poludniu do lasu.
Wina nie bedzie, bo najlepsze wina zostaly u mnie, a rodzina nie delektuje sie winem jak ja. Bedzie herbata (tradycyjnie) i Maminy kompot.
Czy to zboczenie, by wozic ze soba w podrozy herbate, ktora sie lubi?
Piąta z minutami rano, a oni już chcą ożywienia na blogu. Spać człowiekowi nie dadzą! Z argentyńskich polecam fuZion (taka pisownia) shiraz malbec. Niedrogie (u nas ok.10$), a bardzo dobre.
Południową Afrykę juz mamy obcykaną, teraz planujemy Peru-Chile-Argentynę (Mendoza właśnie). W Peru będziemy pić pisco, a w Chile i Argentynie wiadomo, vino tinto. Wszystko pod wołu, oczywiście.
Dospać czy nie… oto jest pytanie.
Ciekawa jestem, ile mięsa zjadamy rocznie w Polsce – na mieszkańca, oczywiście.
Obudziłam się o 6.08 i włączyłam tv – akurat państwo Adamczewscy byli na wizji. 🙂 W następnej odsłonie był przepis na tzatziki, a później przysnęłam, niestety. 🙁 A swoją drogą, co to za pomysł, żeby gotować o 6. rano.
Co do wożenia ze sobą ulubionej herbaty – moja młodsza siostra tak ma! Nawet do Kanady zabrała ze sobą swoją ulubioną, czajnik i imbryk.
…no, prawie się obraziłam na Isię, bo co ona sobie mysli, ze ja tu nie mam jej ulubionej herbaty?! Jasne, ze miałam (i zawsze mam!).
Złe mnie podkusiło i polazłam (po pracy nie chodzę, tylko lezę) do Sfinksa na obiad. A żesz nigdy więcej 👿 Głodna byłam okropnie, talerz duży, porcja duża, surówki zjadliwe. Frytki fuj. Stek wieprzowy dla tygrysa chyba 👿 ta świnia miała wyjątkowo twardy kark 👿 A trzeba było grzecznie do Smoka albo Drzwi 🙁
Idę do wczoraj, bo Pyra kazała koniecznie doczytać 🙂
Ależ, Alicjo, u Was była parę dni tylko, a Kanada duża! 🙂 Isia pija Dilmah i to tylko jeden określony rodzaj, więc z tego, co od niej wiem, to troszkę Cię oszukiwała i cichcem parzyła tę swoją – takie z niej dziwadło. 🙂
W Sfinksie to ja tylko piwo pijam, bierz ze mnie przykład, haneczko 😉
Tez woze ze soba herbate po swiecie.
Wcale mnie nie musiała oszukiwać, ja przymykam oczy na dziwadła – jak ktoś sam sobie parzy, to niech parzy!
U mnie yunnan króluje – jakoś nie przestawiłam się na nic innego. No, roibos z rana, bo nawiezliśmy tego pół walizki z RPA. Swoja drogą, to tam wszędzie serwuja roibos właśnie, trzeba poprosić w knajpie, że chcesz czarną zwykłą herbatę.
Nawet piwa tam nie wypiję 👿 Gdzie oni dorwali takiego wysłużonego wieprza 👿
Nie wożę, biorę co dają 😀
Ten Sfinks to jakaś sieć? Poznański i wrocławski nic się nie różnią? 😯
U mnie po porannych chmurach i prawie burzy znowu błękitne niebo i trzeba by gdzieś wybyć. Tymczasem upycham 1000 zdjęć wakacyjnych w komputrze wyrzucając jednocześnie stare złogi na płytę zewnętrzną. Osobisty wrócił sfrustrowany z bezskutecznego poszukiwania smardzów, ugotował młode kartofelki i zrobił sos tatarski do śledzia; dobry obiadek był 🙂 Jeszcze tylko upiekę ciasto z rabarbarem i wybywamy.
Alsa,
spożycie mięsa w Polsce to przeciętnie 65-73 kg, w tym 40 kg wieprzowiny i 9 kg wołowiny zaledwie.
Ja byłam w krakowskim Sfinksie, nemo. Jest na Rynku.
Też herbaty nie woże,chociaż jestem herbaciana.
W podróżach staram się pijać to co pijają tubylcy.
A po powrocie do domu ukochana herbata smakuje
dwa razy lepiej 🙂
Co do mięsa w Polsce to cytuję (dane Agencji Rozwoju Rolnictwa)
Nadal bardzo małe jest spożycie wołowiny. W 2008 roku, tak jak w 2007 roku, wyniosło ono 4,0 kg na osobę i na tym samym poziomie prawdopodobnie utrzyma się również w 2009 roku. Ogółem krajowe spożycie mięsa i podrobów w 2008 i w 2009 roku może wynieść 76 kg na osobę, o 1 kg mniej niż w 2007 roku
”
A zatem przy Argentynie 100kg/osobę ( ! )
z naszą wołowiną 4kg/głowę to jesteśmy pikuś.
Ratuje nas wieprzowina, ale wieprzwina + podroby = cholesterol.
Wg Nemo wołowimy jadamy 9kg/głowę. Tak czy inaczej średnia
wychodzi słabiutka.
Widziałam ostatnio polędwicę wołową po 80zł/kg !
A zatem stąd ta średnia.
A propos spożycia wieprzowiny w Polsce – u nas dzisiaj
na obiad spagetti carbonara 🙂 Boczek już został lekko
przesmażony z rana.
O, a ze śledziem to dobry pomysł na jutro. U mnie w domu w każdy piatek były właśnie ziemniaki i śledz w śmietanie ze sporą iloscią cebuli. Ja chyba ze trzy razy to zrobiłam w swoim dorosłym życiu – a przecież tak to lubiłam! Oj, trzeba będzie naprawić ten błąd!
Danuśka,
ja się przy moich danych nie upieram, już te 9 kg wołowiny to bardzo mało, a 4… 😯 Może te 4 kg, to wołowina kupowana w sklepie, a reszta jest ukryta w kiełbasie i innych wędlinach. 4 kg na twarz oznacza 1 kg wołowiny na miesiąc dla 3-osobowej rodziny, czyli 5 Big Maców 😯
Mnie się też wydaje,że 4kg na 1 polski żołądek to bardzo mało.
Ale z drugiej strony sama znam parę osób,które w ogóle
wołowiny nie jadają i nie kupują.
Nemo- wczoraj ( a może przedwczoraj ?) widziałam
we francuskiej TV malutką relację z wyprawy na smardze.
Oglądałam w przelocie na 1 nodze,a zatem żadnych ciekawych
szczegółów nie jestem w stanie sprawozdać.
80zł. za kilogram wołowiny?! Nawet niech i najlepszej…. ale czy to nie przesada?! Swoja drogą nie wiem, ile u nas kosztuje…
Za to polędwiczki wieprzowe zazwyczaj kosztują w granicach 16$ za kg. , a czasem połowę tego, cena specjalna.
Jakie mało 😉 Tak się teraz nad sobą zastanowiłam i chyba zjadam jakieś 6-7 kg mięsa wszelakiego na rok (wliczając wędliny i skwarki w jajecznicy 😉 ) Nie wyznaję żadnej diety, po prostu nie przepadam za mięsem 🙂 …rany kto się za mnie poświęca z tymi 70 kg do statystyki 😆
Chyba Gospodarz – ostatnio smażył jakieś niebywałe ilości
kotletów jagnięcych 🙂
Dorwalem ofiare. Gerhardowi wmówilem, ze powinien postawic sobie plotek i dodalerm, ze najlepiej zeby zabral sporne kamienie od sasiadki.
Do tego dorzucilem przyczepe cudzego plukanego zwiru.
Grypa czy tez przeziebienie przechodzi. Oby nie w zapalenie pluc.
Ponad 30 Celsjuszy to jednak nie w kij dmuchal.
Wolowine uwielbiam ale stolówka przyzakladowa nie serwuje. Wniose reklamacje. Czy ta argentynska nie jest przypadkiem karmiona paszami genetycznymi. Mnie jest i tak wszystko jedno.
Pan Lulek
Do statystyki może wliczają też mięso spożywane u Grażyny.
Wędzone, pewnie szynki. Przecież nie tak dawno kupili wędzarnię.
A może Grażyna będzie tylko podwyższała statystyki
spożycia ryb w Polsce. Sprawozdawała coś o rybach.
Grażyno – może się odezwiesz i wyjaśnisz,które
statystyki dzięki Waszej wędzarni pójda w górę ?
A Radek u Pyry to „robi ” statystyki spożycia podrobów !
Ale dzisiaj nie wiemy,co dostał na obiad.
w zeszłym tygodniu wyraźnie podnosiłem statystykę wołową
dwa razy piekłem zrazową (ca po 1 kg)
niestety, dostrzegalny brak Malbeca
:::
jutro jadę do Gruczna obżerać się itp
a potem wystąpię w Szczecine
na wybiegu, jako grubas modnie ubrany
więc widzicie, że muszę trzymać standardy
U nas była dzisiaj odległa burza i bardzo porządny deszcz, sama radość dla ogrodu 😀 Zaczynają kwitnąć nasze wielgachne maki 😀
Skoro o Radku… pozbierałam zdjęcia mojego najnowszego przyjaciela Zorro. Panisko, a jaka mina!
W tym przedziale jest więcej, jak się komuś chce poklikać. A łobuz z niego że ho-ho… mówiłam, ze się zaparł, bo mu się nie podobał kierunek, gdzie go prowadzilismy?! A potem zerwał się, skubany, i zwiał. Na szczęście do domu.
http://alicja.homelinux.com/news/Zorro/img_9594.jpg
Brzucho – koniecznie trzymaj standardy i statystyki.
Ktoś musi trzymać !
Alicjo – Zorro też trzyma …fason !
Gratulacje !
No ale wolowina argentynska a polska to dwa rozne swiaty. W Polsce chlop trzymal krowe dla mleka a nie spalaszowania. W A rgentynie chodowano ogromne stada a gauchos palaszowali co bylo dostepne pod reka czyli wolowine. Wychodowali najlepsza wolowine na swiecie i zadne tam masowania krow w Japonii tego nie zmienia. Z argentynska wolowina konkuruje tylko albertanska. W obu miejscach klimat jest idealny dla wolu i naturalne pastwiska jakich nigdzie nie uswiadczysz. Tutaj w koncu zyly miliony bizonow a ktos musi te trawe skubac bo zdechnie (trawa nie ten ktos) w Argentynie podobnie tylke ze bizony to model „guanaco” czy inne alpagi a na pampasach bylo gdzie wypasac. Jak traktorem kosza trawe to dwa dni w jedna dwa z powrotem jada. Empanadas sa pyszna tak na marginesie. Za winami cos nie przepadam a wolowine mialem okazje jesc pare razy. Tylko jak zawsze musi byc dobry kawalek i przelezakowany ze 3 tyg.
Wołowiny po 80 zet na oczy nie widziałam, ale wierzę na słowo. Kupuję dość często rostbef 22,0. Z niego można prawie wszystko. Lubimy wołowinę. Nie argentyńska ona, ale wolę lubić to co jest, niż wzdychać do tego, czego nie ma 😉
Te argentyńskie woły są pewnie wręcz ekologiczne, bo pasie się toto na pastwisku jak rok długi, owce zresztą też. Nie sądzę, żeby te pastwiska nawozili, ani idą w rasę i ilość, podobnie Nowa Zelandia, Australia itp pozaeuropejskie.
Nie wiem jak z bydłem (oprócz tego, ze stada są ogromne), ale jak kończyłam studia to mój profesor od owiec był na Nowej Zelandii i opowiadał, że podstawowe stado owiec to 2000 matek (na jednego farmera) a u nas wtedy 200 to już było ho, ho…
1982 – historyczny kod
Tyle, ze u nich i bydło, i owce, lata sobie luzem, bez budynków i konieczności zimowego karmienia
w Połczynie widziałam bardzo ładną pręgę za 31 złotych z hakiem, taka bez kości jest po 25 – 27, polędwica chyba tylko na zamówienie, w Warszawie szwagier widział nawet za 100 zl/kg. To już chyba lekki obłęd?
Zbiera się na burzę, ciśnienie spada na łeb a ja zaraz padnę
Morag!
Dzień Ojca jest 23 czerwca
Tu też się bardzo zbiera, Stara Żabo. Na ciśnienie nie mam czasu 😉
No to nie jestem doinformowana, tutaj jest dzisiaj swieto Wniebowstapienia Chrystusa i podobno jednoczesnie Dzien Ojca, Dien Matki tez jest w Niemczech innego dnia niz w Polsce.
W moich okolicach krowy na mieso tez sa caly rok w polu ale, ze zima ostra oczywiscie sa dokarmiane bo spod sniegu nic nie wychodzi. Ale jak sie widzi taka krowe, futro jak u niedzwiedzia snieg na karku a z nozdrzy leca kleby pary to sobie mysle ze ona juz za zycia kruszeje. Mleczne krowy sa trzymane w pomieszczeniach oczywiscie. Jak sie ciela te na polu co wypada w kwietniu to czasem dalej lezy gleboki snieg i potrafi byc niezly mroz i wtedy ranczerzy maja roboty co niemiara. Najpopularniejszy jest Angus Beef a najlepsze jakosc to tzw „AAA” (TripleA) i „Canada Prime”. Oba minimum 21 dni dojrzewajace a roznica polega na tzw marbling czyli jak sa poprzecinane zylkami tluszczu (od marmuru). Stworzono tez marke tzw. „Sterling Silver?” do ktorej kwalifikuje sie nie wiecej niz 10% z powyzszych grup (czyli najlepszych). Specjalnie przebrana, kontrolowana od urodzenia do ubicia wolowina. Serwowana w najlepszych restauracjach i najdrozsza. No i to tyle.
Do argentyńskiej wołowiny oprócz malbeca koniecznie:
http://www.youtube.com/watch?v=RUAPf_ccobc&feature=related
Kilogram polędwicy wołowej u mnie w sklepie za rogiem – 18$
Wieprzowej – 16$
Parmezan – 38$
Feta (lokalna) – 27$
Pomidory dość wymyślne, zółte – 6$
Makrela wędzona – 8$
Pasta curry (zielona) 220gr – 4.50$
Chrzan kasztelański (polski Provitus)- 2.19$
Pasta chili 115gr. – 5.99$
Puszka radebergera – 2$ Zakupiłam, bo przecież upał się zrobił i po pieciokilometrowym spacerze należy mi się. Reszta mi wyleciała z głowy.
Można wyżyć, nie znam akurat dzisiejszego przelicznika, ale wołowina tutaj tańsza, z tym, mój wół jest okoliczny, bo albertański zaznaczają i jest droższy nieco. Akurat za mój róg nie dowiezli 🙄
No i wiadomo, że jak jagnięcina, to musi być nowozelandzka (ostatnio udziec – 22$/kg).
Poczytałam do tyłu – no proszę, co znaczy poczucie obywatelskiego obowiązku. Wy tu języki strzępicie po próżnicy, a Brzucho do serca sobie wziął i rusza w kraj zawyżać statystyki!
Ja rzadko zawyżam swoje, na pewno limitu na łebka nie wyczerpuję, za to w rybach zawyżamy 🙂
A swoja drogą ciekawe, ile przciętny Kanadol zajada wołu… pogooglam.
Arcadius,
Malo, ze okon ma ucho, trafiles mu jeszcze w pamiec. Ryba w tangu przed wielu laty. Tangowalem z Latynosami i na ulicy, i w klubach, i w tancbudach, rozumiem co Ci gra. Sentymenty ruszyles, ze ho,ho….Daje ci link do Duvall”a i jego filmu.
http://www.youtube.com/watch?v=xwmWcTRY6BM
Pozdrawiam.
Do diabla z wolowina ! Tu jeszcze raz chluba Argentyny. I mistrz Duvall. I klimacik. Dla tych co lubia.
http://www.youtube.com/watch?v=xwmWcTRY6BM
Arcadius, winno bylo byc to:
http://www.youtube.com/watch?v=89uVgN3bD4s
No masz w miare tanio Alicja. U mnie poledwica „AAA” to minimum $36.oo/kg. W Superstore mozna dostac taniej ale to najwyzej „AA” no i maja czasem „special”. „Prime” jeszcze drozsza. Przy poledwicy to nie ma az takiego znaczenia bo ona zawsze wychodzi w miare krucha. Ale juz przy steku to roznica zasadnicza. Porterhouse, T-bone, Rib Eye czy Strip (zwany tez striploin -nie mylic z sirloin- albo New York cut) to jak masz mniej niz AAA nigdy nie zrobisz tak kruchego jak trzeba.
Cholera, już 3 razy mi word podskoczył, że kod nie taki.
Niech jeszcze raz spróbuje, to…
yyc,
podałam cenę właśnie sirloin – ten mój IGA to taki lokalny sklep i wielkiego wyboru tu nie ma, a mięcho też lokalne. Zwrócę uwagę w innych sklepach na ten AAA, sama jestem ciekawa ceny.
Ja „AAA” to znam tylko Bakterie, przepraszam, chciałem napisać – baterie 😀
No tak sobie wymyslili z tym „A” „AA” AAA” i „Prime”.
No to sirloin to chyba mniej wiecej to samo. Jak biore taki kawal na pieczen to wlasciwie nawet nie wiem jaki dokladnie ale te sa tanie (zalezy co i kiedy – $3.99-7.99 za funt czyli jakies $8.50 -17.50/kg). Ale tez robie po naszemu czyli sie wypiecze ze 3-4 godzinki z grzybkami na koniec smietana i tak lubie (rozmaryn, jalowiec, czosnek i czerwonego wina ze szklanke, wymoczy sie z dzien, dwa a potem tym podlewam)
Alicjo jak juz znajdziesz te AAA to polecam Rib Eye. Pewnie juz mialas. Dla mnie sa one najbardziej soczyste (najbardziej tluste) i na grila najlepsze.
Tak sobie mysle ze te ” A” to dlatego ze mieso musi lezakowac (dojrzewac/kruszec) minimum tydzien (A) dwa tygodnie(AA) trzy tygodnie i wiecej (AAA/Prime) A to „A” to pewnie od Ageing (dojrzewac/starzec sie 🙂 )
Witam,
wczoraj Urszula zdecydowala sie przylaczyc do Zabawy na blogu p. Piotra, dzis ja sie odwaze.
Juz od od dawna zaczynam dzien od klikniecia na blog Gospodarza.
Tematyka, przemili ludzie, wrazliwosc na otaczajaca nas nature oraz sam Gospodarz to skladniki aby uzaleznic sie od tego miejsca:)
Zaczne moze od pewnego ostrzezenia.
Nie kupujcie szpinaku w krajach, gdzie jest on nieznany!!!
Ale po kolei.
W zeszla niedziele przegladajac jakis blog kulinarny, zobaczylam przepis na zupe szczawiowa.
Slinka wypelnila moja buzie. Tak! Ugotuje sobie szczawiowa.
W poniedzialek udalam sie do zaprzyjaznionego mi warzywniaka i zapytalam o szczaw.
Zdziwienie byle ogromne.
Szczaw/zuring..a co to jest?.
Tlumaczylam, ze podobne do szpinaki, moze tylko bardziej kwasne 🙂
Zrozumiano jednak moja potrzebe nabycia owego dziwnego warzywa i po prawie pol godziny obdzwaniania dostawcow, uslyszalam, ze szczaw bedzie w srode. Zamowilam kilogram.
W domu szukalam w necie jak najlepszego przepisu na szczawiowa i do szczescia brakowalo mi tylko szczawiu.
W srode z rana udalam sie do warzywniaka. Nie musialam nic mowic a juz widomo bylo, ze Ja to ta od szczawiu.
Radosci nie bylo konca na widok pieknie soczystch zielonych lisci, ktore wszyscy obecni w sklepiku chcieli sprobowac.
Szybko jednak radosc na mojej twarzy, zmienial sie w zdziwienie.
Nie zapytalam przy zamawianiu, ile mnie to bedzie kosztowac.
I nie przyszlo mi do glowy, ze szczaw moze byc taki drogi 😉
Za kilogram szczawiu w Holandii, sprowadzonego specjalnie dla mnie z Izraela…. zapalcilam 136 zlotych.
..a po wszystkim …ugotowalam najdrozsza w moim zyciu zupe.
Warto bylo.
Smakowe wspomnienia z dawien dawna wrocily.
zycze wszystkim milego wieczoru.
Zima na Alasce w okolicach Anchorage czesto sa kolizje kierowcow z losiami. Z powodu duzej ilosci sniegu losie z trudem przemieszczaja sie posrod drzew i czesto wychodza na ulice miasta, gdzie snieg jest odgarniety.
W przypadku kolizji z losiem zniszczenia samochodu sa bardzo duze. Zakladam, ze kierowcy nic sie nie stalo. Z reguly nie wolno zabierac do domu ofiary wypadku, czyli losia.
Niektore ubezpieczalnie samochodowe oferuja kierowcy zezwolenie na zatrzymanie calego martwego losia w zamian za koszty naprawy samochodu. Wielu kierowcow zgadza sie na ten uklad. Miesozerni mowia, ze mieso z losia jest bardzo smaczne.
Na zdjeciu los w sniegu po same rogi.
http://www.adn.com/photos/readersubmitted/wildlife/v-gallery/story/110676.html?/1521/gallery/110677-a556787-t3.html
Dziękuję za dane statystyczne – rzeczywiście, mało tej wołowiny u nas.
A dlaczego ona taka droga, skoro taka kiepska? Alicjo, Ty mi może przysyłaj z Kanady – akurat ‚skruszeje’ po drodze. 😉
p.s.
Pana Piotra mialam szczescie poznac osobiscie, kiedy odbywalam staz w Jego redakcji.
Do tego, przydzielono mi stolek w pokoiku na przeciwko Gospodarza.
Pozniej spotkalam p. Piotra na targach ksiazki w Krakowie.
I chciaz bylo to tak dawno…..Trudno Go zapomniec.
Tezaz odwiedzam Jego blog.
pozdrawiam
I chociaz
Karina, witaj 😆 Cudne 😆
Wielka ges kanadyjska wyladowala na naszym wewnetrznym dziedzincu i dorwala sie do mojego karmnika w ktorym wlasnie urzedowaly takie malutkie smieszne ptaszki (mniejsze od wrobla ale w jego odcieniu) Musialem ges pogonic. Ta sie do mnie odwrocila, skrzydla rozstawila i syczy dziobem rozdziawionym. Zeby to nie w pracy to kto wie co by sie z nia stalo. Wczoraj jedna taka walczyla na dachu z dwoma glapami jak w Kaliszu mowiono czyli wronami. Ges cos na tym dachu robila a te dwie wrony pikowaly na nia jak japonskie kamikadze. Nie wiem o co poszlo ale w koncu argumentow wronskich bylo za duzo dla gesi i sobie odfrunela. Takie mam przezycia w pracy. Jutro zabiore aparat.
Witaj, Karina! Wiem, że to źle o mnie świadczy, ale Twoja zupa szczawiowa rozbawiła mnie do łez. Taką zupę to w sukni wieczorowej i klejnotach rodzinnych chyba trzeba, że o świecach na stole nie wspomnę.
A my tu o drogiej wołowinie! Szczaw jest drogi, moi drodzy! 😀
Karina, u mnie na wsi rosnie szczaw przed domem, chyba Ci nazrywam i zrobie w sloiczku oraz przy okazji przesle.
Przeciez Holandia to chlopi, ktorzy tak szybko zapomnieli o swoich korzeniach i hodakach utarzanych na gumnie, mnie holenderska sasiadka zabronila podlewac rosliny w ogrodku wada z kanalu bo maze miec bakterie, sadze, ze roslnia lepiej by sluzyla woda nie z kranu.
Kiedys w Holandii zachcialo mi sie zeberek, normalnych swinskich zeberek, przechodzac weszlam do takiego mienego sklepiku, gdzie byly te zeberka juz podmarynowane, wzielam jedna polac na dwie osoby, nie wiem moze ca. 1 kg. i zaplacilam 23 Euro ale ten szczaw przebija wszystko.
Teraz mi sie przypomina nad kanalami na wsi, na polach w Holandii rosnie przeciez szczaw, sama zbieralam na polnoc od Amsterdamu.
Alsa ma rację. Ten szczaw Cię wykończy, Karino 😆 Kiecka, klejnoty, zastawa, stół, reszta mebli, pokój… Skończysz w rezydencji 😆
😆
Mam wrażenie, że w moich młodych latach było takie powiedzenie: Tani, jak szczaw. Teraz trzeba by chyba dodawać: No, chyba że w Holandii…. 😉
haneczko i Also,
przyznam sie Wam, ze o dodatkach do zupy nie pomyslalam ;)… bo bylam taka zestresowana jej gotowaniem….
A to dla tego, ze zaproponowalam wlascicielowi warzywniaka talerz zupy.. w zamian za to, ze sprzedal mi szczaw po cenie, ktora sam otrzymal od dostawcy.
Czyli.. nic na mnie i szczawiu nie zarobil:)
Dziekuje za mile przywitanie
Docenił chociaż? A z jajkiem na twardo była?
Nie wiem jeszcze bo wyszlam za nim sprobowali (moze troche ze strachu;)). A dzis w Holandi wolne wiec dopiero jutro udam sie po botwinke.
Skorzystalam z takiego przepisu
Składniki
duży pęczek szczawiu (po usmażeniu powinno być ok. szklanki)
3 średnie marchewki
1 pietruszka
5 średnich ziemniaków
150 ml śmietany (może być pół na pół z jogurtem)
1 żółtko
3 jajka na twardo
2 łyżeczki mąki
1 łyżka masła
1 łyżeczka posiekanego koperku
listek laurowy
ok. 2 litrów bulionu lub kostka rosołowa instant.
Zupa szczawiowa
Do gorącego bulionu wrzucić liść laurowy, pietruszkę i marchew pokrojoną w kostkę.
Gotować na małym ogniu około 20 minut, dorzucić cząstki ziemniaków.
Szczaw umyć, pozbawić twardych szypułek, pokroić i podsmażyć na maśle (podczas smażenia mocno się skurczy).
Gdy ziemniaki będą prawie miękkie, wlać zahartowaną śmietanę dokłądnie wymieszaną z mąką, a po kilku minutach szczaw i koperek. Gotować na małym ogniu około 10 minut.
Gdy zupa nieco przestygnie, szybko wymieszać z rozkłóconym żółtkiem. Dodać pokrojone jajka na twardo.
Podawać z pieczywem.
smacznego.
Mis ma nowa rure. Od jutra mozna sie spodziewac. Chyba, ze zachoruje na cos jeszcze nowszego. A u mnie szczaw rosnie na wysokosc dwu metrów a korzen ma jak maly cygan noge.
Rozgladam sie za dochodzacym do pielegnowania ogródka. Moze byc dowolnej plci byle znal sie na rzeczy. Na roslinach ma sie rozumiec.
Pan Lulek
morag,
no co ty :-), Ty wspominasz o okolicach Amsterdamu…a ja ze wschodu Holandii.
I chociaz tu co drugi boer chodzi w klompa’ch.. o szczawiu nie maja pojecia.
prawda, ze dziwne?
pozdrawiam
Karino, Twój przepis na Najdroższą Zupę Świata całkiem inny, niż u mnie w domu. No, może nie całkiem – u nas nigdy z ziemniakami, tylko z delikatnymi lanymi kluseczkami, a podduszony szczaw przecierany przez sito. Koperku nie pamiętam.
Najważniejsze, że smakowało! 🙂
Moze tylko pod Amsterdamem rosnie, rzejdz sie gdzies na spacer po lakach wokol kanalow albo trzeba pojechac do Pana Lulka, kraj piekny szczaw na dwa metry, w razie czego mozna skoczyc do Madziarow, ciekawe czy oni jedza szczaw. Wlasnie mialam w rekach pismo z francuska kuchnia i tam byly proponowane omlety ze szczwiem. Podsmaza sie szczaw na masle razem z cebulka i zalewa sie to to rorobionymi jajakami.
A teraz „Jak Wy w tym kraju wytrzymujecie” artykul o jeszcze jednej jadalnej roslince, nie wiedziala, ze tylu ludzi chodzi na haju
http://www.przekroj.pl/wydarzenia_swiat_artykul,4743,1.html
wiedzialam -lam – lam
Panie Lulku, cieszę się, że wracasz do zdrowia, ale z tym dwumetrowym szczawiem, to chyba przesadzasz.;)
Miś ma nową rurę? Toż niedawno sprawił sobie nową.
Jak to ladnie brzmi: ..ze wschodu Holandii, w kraju ktory mozna w poprzek, spacerkiem pokonac w godzinke moze dwie 🙂
Ja pamietam szczawiowa taka chyba przetarta bo jak krem gesty a w nim jajka na twardo albo/oraz grzanki. Jaka by nie byla to kolejny dowod, ze jesli chodzi o zupy to jestesmy nie tylko swiatowa potega ale jedynym i zdecydowanym liderem. Takie zupne USA.
Karina – piękne wejście 😆 Witaj na blogu!
Ta zupa szczawiowa, to bardzo rezydencyjna 😎
Ja robię po mojemu: na zeszkloną na maśle lub oliwie drobno posiekaną cebulkę wrzucam garść liści szczawiu i garść młodych pokrzyw, podsmażam aż złachmanieją i się skurczą, zalewam bulionem, gotuję 15 minut, miksuję, dodaję śmietanę i jajko w ćwiartkach i gotowe. Jakbym miała porządny twarożek, to bym dodała pokrojony w kostkę.
Szczaw i pokrzywę zbieram na górskich łąkach, ale założę się, że wszędzie, gdzie są krowy, rośnie szczaw.
Kiedys znalam pana, ktory mowil do swojej polowicy „beze mnie nie bedzieCiestac nawet na szczawik”.
A w koncu lat 70-tych w rosyjskiej, eleganckiej restauracji w Kolonii, do ktorej chadzal Martin Schleier (za zycia) placilam za zupe szczawiowa 12 marek za filizanke.
Lulek ty klepo !!!
Nic się nie da ukryć , szczególnie gdy rura ogromna . Całość z aparatem waży 3 kilo, A jak wygląda 🙂
Zdjęcia próbne:
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/NowyFolder5#slideshow/5338367098826245154
zdjecia super
…zara…wy mi tu nie szczawikujcie. Szczaw nie szkodzi, bo tylko określona , wczesna pora roku, przecież tego na okrągło nie żremy! Zupę sczczawiowa robimy ze dwa razy do roku. U mnie szczaw szlag trafił 😯
No wiecie co?! A niech się wypcha szkłem tłuczonym…
Pogadałam ze szwagierkami, konferencje międzynarodowe na linii Szwecja-Niemcy, Polska…idę Jerzu zapodać obiad i pokonferować.
U mnie na kolację był rosołek z kurczaka, któremu amputowałam piersi i udka. W rosołku pływały lane kluseczki, marchewka, seler i por oraz świeży koperek. Na drugie danie – szkielet do ogryzienia, sałata i rzodkiewki oraz belgijskie piwo Grimbergen.
Dzisiejszy dzień dał nam się we znaki niezdecydowaną pogodą, na zmianę czarne chmury i kilka kropel deszczu, a za chwilę błękitne niebo 😯 Do tego +28 stopni. Wybraliśmy się w końcu do naszych świstaków, ale widzieliśmy je tylko z daleka, bo za chwilę poszły spać. Jedna kozica wyraziła świstem dezaprobatę i sobie poszła między śniegi, a my delektowaliśmy się prawdziwie letnim ciepłem pośród krokusów i goryczek. Jak słońce zaszło za górą i zaczęliśmy schodzić, Osobisty klepnął się po pustym futerale przy pasku i zapytał: Gdzie moja komórka? 😯 Ta komórka to służbowy komunikator Nokii i wypadałoby nie gubić 🙄 Osobisty ruszył po chaszczach, gdzie był przyklękał w celu fotografowania różnych wiosennych chabazi i… znalazł 😯 Wśród krokusów. Dobrze, że nie w bajorku 🙄
dobra dobra… gdzie te chabazie?! Mniejsza o komórke, byle fotoaparato działał 😉
ooooops… wracam do kuchni…
…a z belgijskich, wierz mi nemo… leffe! żadne tam Stella Artois i inne. Leffe blonde.
Alicjo,
chabazie są w tym nowym aparacie, co na prezent. Każdy obrazek 9MB. Muszę najpierw zrobić miejsce w tym zapchanym komputrze. Na razie wepchnęłam obrazki z wakacji i jak będzie lało (podobno jutro) to wrzucę kilka na Picasę. Mój Mac-chudzina ma 80 GB pojemności 🙁 Na dzisiejsze czasy to tyle, co nic 🙄
Alicjo,
mam Leffe, w butlach 0,75. 6 sztuk, tzn. 5, bo jedna już poszła. Stelli nawet nie próbowałam, ale na promie szła kartonami. Na tych statkach są sklepy z tanim alkoholem otwierane z dala od brzegów Francji i GB. Nabyliśmy 1l ginu Gordona i 1l Baileys Irish Cream (do kawy), za ostatnie funty 😉
Nie miałam pojęcia, że istnieje taka roślina, jak kat. 😯
U pana Lulka szczaw, jak jodły wysokie, u nemo śnieg i krokusy – zwariować można. 😉 U mnie cały dzień powietrze ‚stało’, wieczorem zaczęło mocno wiać, spadło kilkanaście kropli deszczu i …. nic.
Alicjo (o piatej z minutami rano)
Wyspac sie, czy przespac – taki jest prawdziwy dylemat czlowieka, zdaniem pewnego majora ze studium wojskowego, ale to chyba nie na temat.
FUZION SHIRAZ MALBEC (750 ml) LCBO 83188 kosztuje $7.45.
Co za okazja, alez deal. Pedze do lokalnego z uwagi na miejsce zamieszkania sklepu LCBO, maja 546 butelek. Moze starczy dla mnie. Ile kupic? Jedna to pewne, dwie moze byc ryzykowne, za taka cene??? 😉
Podalam druga strone artykulu, roslinka nazywa sie czuwaliczka jadalna, moze zalozymy plantacje np. u Zaby?
jeszcze raz http://www.przekroj.pl/wydarzenia_swiat_artykul,4743.html
Odwoluje, jednak nie, czuwaliczka powoduje zaburzenia potencji!
Ta roślinka jest legalna w Holandii i GB. A w Jemenie średnia dzietność to ponoć 11 dzieciaków na kobietę. To ile by było, gdyby nie te zaburzenia? 😯
Pwenie jak dzialanie sie skonczy dochodzi do zaburzen wiec chlop musi byc caly czas na haju, moze lepiej, nie jest sfrustrowany
A u mnie wlasnie ptaszek pierdutnal w szybe i po ptaszku. Ide zebrac zwloki…do jutra zatem bo i do domu pora sie udac.
yyc’o
spacerkiem moze nie..ale na rowerze jak najbardziej:)
A co do zup, to swieta prawda.. tyle smakow i mozliwosci jak w naszej rodzimej kuchni, nigdzie indziej sie nie spotka.
Moje pierwsze doswiadczenie z zupa na „Zachodzie”… wygladalo tak: postawiono mi przed nosem barszcz czerwony..(tak mi zasugerowano)
Pychotka, pomyslalam…ale coz… jak doszlo co do czego.. to lyzka stala debem ..wsrod kartofli i burakow pokrojonych w kostke 🙁
To nie byla zupa.
pozdrawiam
Misiek wawa ładniejsza u Ciebie niż w rzeczywistości!
Nie widać na tych chińskich granitach plam oleju i wdeptanej gumy do żucia, pałac prezydencki też ładny, tylko czemu te flagi słowackie? wiszą??
A skoro się odezwałem to coś napisze.
Wczoraj odbierałem (w zastępstwie rodziców) z przedszkola małą Agatkę i załapałem się na widowisko pantomimiczne o królewnie Snieżce.
Scenariusz był pewnie napisany w oparciu o jakieś drugoobiegową, bezdebitową ,nieocenzurowaną nawet przez wydawcę bajkę. Czemy tak sądzę? Otóż moi drodzy, w bajce nie wystepowało siedmiu- jak podowiadała mi moja pamięć- krasnoludków, tylko naliczyłem ich dziewięciu!!! Po latach nieświadomości, przekłamań literackich, filmowych wyszło szydło z worka… Prawda jest taka, krasnoludków było owszem siedmiu, a te dwa dodatkowe to były krasnolódkówny!!!
Ich siedmiu i one dwie, w jednym domku, w siedmiu pewnie łóżeczkach.
Zgroza. Strach wybrać się na inną bajkę…
Wczoraj był również Międzynarodowy Dzień Płynów do Mycia Naczyń.
O tym zaległym święcie należy na gotującym blogu koniecznie wspomnieć, toast jakiś spóźniony wznieść. Ludwiku! to za ciebie!
Ja nic nie pisałem, byłem lekko zapieniony.
Dzisiaj Dzień Kosmosu, bujałem więc sobie w obłokach. Ale bezpiecznie, nisko.
Stara Żabo, jajka zielononóżek są jaśniutkie, biało-kremowe,nie zielone!
Słowo!! Inne to oszustwo!
No chyba że jajca sumsiada w Żabich Błotach są zielone…
Znaczy nie jajca sumsiada, jeno jajca kur sumsiada, tych co majom zielone nóżki.
Jeśli tak, to tak!
ps. jutro też odbieram Agatkę! Pa!
yyc,
mamy takie felerne okno w pokoju na Górce – otóż w pewnym momencie dnia odbija sie w nim las – okno jest spore, 2×1.5m
Zaczęlismy na wiosne przyklejać tam jakieś papierowe dyrdymały, żeby ptaki sie zorientowały, że to nie las.
Pomogło. Firanek i zasłon nie lubimy tam od wiosny do póznej jesieni, bo widok na Górke jest cudny i po obiedzie dobrze sie tam na wyrku połozyc i oddać nicnierobieniu, patrząc w las.
Zanim połapalismy sie, o co biega, Jerzor pochował ze trzy ptaszki 🙁
Witaj, mój ulubiony glino! 🙂 Mam nadzieję, że jutro nie będzie żadnych przedstawień w przedszkolu. 😆
kamera Misia jest czarodziejska, gdyz ja na poczatku nie wiedziala gdzie jestem choc tydzien temu ogladalam ta sama wystawe na Placu Zamkowym i po tej wystawie to poznalam, Misu z tymi zdjeciami do urzedu promocji miasta
Antek!
Dziewięciu ?! 😯
No to ja juz nie wierzę nawet w św. Mikołaja!
Pojawiaj sie częściej , bo tu juz listy gończe, jak te ogary, poszły w las 😉
U nas na wielkich oknach nakleja się czarne sylwetki ptaków drapieżnych i wtedy te mniejsze ptaszki uważają, gdzie lecą 😎
morag,
a wiesz, ze nie przyszlo mi do glowy aby przejsc sie po lakach przy kanalachkanalach. A tych Ci u mnie pod dostatkiem.
Zaciekawiona … jutro sie udam:)
Dobrego snu zycze
Nemo,
dziekuje za przywitanie.
Dzieki szczawiowi, zdobylam sie na odwage aby wmieszczac sie wsrod Komentatorow 🙂
pozdrawiam
Dziewięciu, ale dwa to były kobitki!
Jak te siedem się cieszyło gdy znalazło Śniezkę….. ale co się dziwić, dwie kobitki na siedmiu krasnala.
A te dwie jak się cieszyły…. 😉
no bo to byl szczaw krolewski
Misiu, a Ty całkiem o mnie zapominałeś? 🙁 Coś w tej flaszeczce Pana Lulkowej jeszcze zostało? 🙂
Moze to byly krasnale Mormoni tylko odwrotnie 3.5 krasnala na jedna krasnalke. Czy ta bajka odbywa sie nad slonym jeziorem moze? I jakie to detske divadlo ja wystawialo?
No nic ide sobie zjesc sterylizowanego uhorka i poczytac zalegla prase.
Wyrywalem te cholerne szczawie jak glupi. Nie gotuje w domu od czasu nowej stolówki przyzakladowej. Zostawilem jeden krzak a on wyrósl jak na olbrzyma. Do tego zakwitl i teraz sa zielone szczawiowe owoce. Ciekawe czy to jest jadalne. Liscie napewno, owoce trzeba na kims popróbowac.
Wracajac jednak do Misia. Chyba zajme sie promowaniem mlodych kadr.
Ma sie tego nosa, chociaz komplementów to sie czlowiek nie doczeka.
Od dzis mecenas sztuki a moze i sponsor
Pan Lulek
Antek, ja też tak dotąd myślałam, ze są kremowe, znaczy w normalnym jajkowym kolorze, ale teraz się pokazały jakieś zielonkawe. Kury wyglądaja na oko jak zwykłe zielononóżki, ale może to są jakieś krzyżówki? Takie zielone jajka pokazała mi kiedyś córka, dostała od sąsiadki, jako niezwykle smaczne, specjalnie dla dzieci jej dała i tłumaczyła od jakich to kur, ale córka (zootechnik, cholera!) nie zapamiętała. Potem właśnie zielone miał Adam i on mi wcisnął, że to od zielononóżek, ale to może są zielononóżki przekrzyżowane z jakimiś innymi? Jak jeszcze je gdzieś zobaczę to sfotografuję jajo i kurę, i zrobię dokładniejszy wywiad. Jak u Pana Lulka szczaw rośnie na dwa metry to jajka też mogą zmieniać kolor, no nie?
Bo to sa ufokurki. Zoltka maja amarantowe ?
Przedwczoraj złapała mnie pod Czaplinkiem Służba Celna. Rutynowa kontrola, co ja w tym trucku wiozę. Wiozłam siano, nawet było widać, bo wystawało spod niedomykającej się klapy. Już chciałam powiedzieć, że „widzi pan, ze suchą trawkę”, ale na szczęście ugryzłam się w język, tacy nie mają na ogół poczucia humoru i może by mi kazał rozładować? Zastanawialiśmy się potem, czy nie jest to dobry sposób na szmuglowanie trawki, może w sianie by psy nie wyczuły?
Jakby co, to patent mój.
no… zdenerwuję się. Z Wordem nigdy nie miałam takich przebojów, jak dzisiaj – wody z bagna się opił czy co?! Złośliwa bestia…
Pare lat temu kolega wracając z Himalajów przywiózł mi ziarenko. Sobie kilkanaście, ale jemu nic nie wyszło, mnie natomiast roślina że ho-ho. Musiałam latać z rośliną (w wielkiej doniczce), bo akurat zmienialiśmy poszycie dachu, a siła robocza to byli młodzi chłopcy, którzy doskonale znaja sie na tego typu roślinach.
Jak ekipa przychodziła do roboty, to ja donicę z rośliną do domu w sekretne miejsce. Nahodowałam sie jak ta durna, a roślina okazała się impotentna 🙁
Ale zapach i owszem! No to paliliśmy, jakie było i naśmiewaliśmy się sami z siebie.
Bogdan własnie we wtorek wrócił z Nepalu… pewnie znowu w zakamarkach kieszeni, w paprochach jakieś ziarenka. Cholera, raz człowiek chciał zejść na złe drogi i nie wyszło 🙁
O, i uprawiam reklamę – bardzo mi posmakowały koreczki śledziowe pod nazwą „Pirackie”, z polskiego sklepu oczywiście, firma jakaś tam… zagramaniczna nazwa, ale produkt polski. Dużo cebuli i czerwonej papryki, olej – palce lizać śledziki!
… nic sie nie zaplatało w kieszeni, bo nasz himalaista wracał przez Waszyngton, a tam trzepanko równe i lepiej nie ryzykować. No trudno. Jak mowię – raz człowiek chciał na złe drogi, i nie wychodzi 🙁
Dzien dobry Wszystkim,
Ja jak zwykle tylko wpadam, ale dzisiaj szczegolne wpadniecie, bo dzieki Karinie jestem coraz mniej nowy.
Witaj Karino wsrod tlumu znajacych sie na gotowaniu i jednego, ktory gotuje bardzo rzadko, a w porownaniu z innymi wcale i dziwnym zbiegiem okolicznosci sie tutaj znalazl i jest.
Twoja Holandie, w ktorej bylem mnostwo lat temu, wspominam bardzo milo, bo oprocz Amsrterdamu, sztuki, kanalow itd. poznalem tam co to „sweet smoke”, moze to juz dzisiaj nawet inaczej sie nazywa, ale wtedy, w jakims hippisowskim klubie w Haarlem mialo szczegolny urok.
A zawodowo przepiekne Keukenhof w Lisse lub kolorowe pola w Hillegom!
Ale to stare dzieje.
Marek. Kulikowski – tak jak zawsze czekam na wpisy Starej Zaby, Pyry, Alicji, Nemo i innych, tak samo szybko otwieram Twoje zdjecia. Nigdy rozczarowania. Zdjecia swietne, a czesto i fotografowane obiekty piekne. Widze, ze mamy podobne spojrzenie na swiat, dziewczyny zawsze robily na mnie wrazenie.
No masz…
a mnie dopadło…
http://www.youtube.com/watch?v=6y1bTyOMqqU&NR=1
Psiakość, Jerzor juz pochrapuje, nie wypada na full blast, a korci!
Nowy,
na mnie zawsze wrażenie robili chłopaki 😉
No tak, wrzuciłam sobie „Live at Pompei” i teraz nie odejdę, aż się skończy.
Alicja,
Do 5:22, czyli, ze tak powinno byc. Ja do tego „bylem staly, tylko one sie zmienialy”.
Do 5:26 – dlaczego wrzucilas sobie, wrzuc dla wszystkich.
Od jakiegos czasu robie zdjecia, dzisiaj Wam je pokaze, przynajmniej czesc.
Miejscowosc Southampton, podobnie jak Bridgehampton, East Hampton i inne Hamptons na Long Island w stanie Nowy Jork, to zbiorowisko najbogatszych tego swiata. Ceny ziemi i dzialek tutaj sa jednymi z najdrozszych na swiecie. Tutaj maja swoje posiadlosci ci, ktorych konta bankowe opanowane sa przez liczby, ktorymi operuje sie w astronomii. W East Hampton, na jednej z najdrozszych uliczek swiata, ma swoj dom Paul McCartney, w pobliskim Sag Harbor ponoc Ringo Star, w Southampton takze wielu znanych, miedzy innymi Calvin Klein. Stosunkowo niedawno kupil on posiadlosc nad samym oceanem – dom z duza dzialka. Sam dom warty podobno okolo 30 milionow dolarow. Teraz stwierdzil, ze dom mu sie nie podoba, wiec postanowil go zburzyc i wybudowac nowy. Dom, ktory skonczono okolo 15 lat temu.
Nic mi do cudzych pieniedzy, ale jakos glupio, gdy ktos 30 milionow dolarow zamienia w ciagu kilku dni w gruz i wywozi na smiecie. Dom tez mi sie nie podobal, ale czy ci multimilionerzy maja jakies granice przyzwoitosci, ludzkiej przyzwoitosci, przeciez inni na to patrza.
http://picasaweb.google.com/takrzy/DomekLetniCalvinKleinA?authkey=Gv1sRgCLXApKWVjInyKQ#5338469282195670210
A wrzucam… o, psiakość, juz po północy, ale co tam!
Co do tych Kleinów to pełna zgoda… człowiek sie cieszy, ze byle co, a taki ci bedzie, ze mu sie nie podoba za miliony. Nawet na chójke (naszą blogową) takich nie wysyłamy, bo niewarci!
http://www.youtube.com/watch?v=Hurn3-Y2b1g&feature=PlayList&p=3F526723508668D8&index=6
Alicja, dzieki,
Ty zawsze cos znajdziesz.
Juz niestety po polnocy. Mam jeszcze troszke australijskiego Shiraz. Co prawda to nie to samo co argentynski Malbec (znam, znam dobrze!), ale tez niezly. Wydaje sie godny, by nim powitac Karine.
Alina,
Kilka dni temu szepnelas cichutko na blogu, ze wlasnie wrocilas po dlugiej nieobecnosci. Ty lepiej powiedz jak bylo w Polsce, ja na maile nie mam czasu, a wszyscy tez chetnie poczytaja.
W tajemnicy Wam powiem, ze Alina jest chyba najlepszym ekspertem na tym blogu od spraw afrykanskich, przezyla bowiem 7 pelnych lat na Wybrzezu Kosci Sloniowej. Co tam jadla, to nawet Gospodarzowi sie nie snilo. Trzeba ja jednak troche podpytac, to opowie.
Marek Kulikowski,
Niezła ta rura. Kiedyś była taka piosenka:
http://www.youtube.com/watch?v=pXAoOW6-_dg
Śpiewalo się : „ta rura rura rura rura, ta rura rura rura rura..”
Nie wiem dlaczego te Filipinki przeinaczają na tym nagraniu.
Bo to było pararararararara, ASzyszu, i mi nie przetłumaczysz.
O matko… idę spać, znowu miałam rozmowę ze Szwedem… pół nocy!.
Quite: night night
alicja: byebye
Quite 🙂
Quite: see you later
alicja: nice talk, as almost always (hehe)
Quite: yup
Quite: but you are here so seldom nowadays, sad…
Szwedzi mnie pożądają 😯
Żartuję, stary przyjaciel. Muzyk. Lecę podespać.
Nowy
Co to za domek , same dranki i tektura.
30 milionów pewnie warta sama działka.
Tylko co to za działka 🙁
My w Polsce to potrafimy domy budować :
Beton-Papa-Lepik.
🙂
Moja rura
http://www.mir.com.my/rb/photography/companies/nikon/nikkoresources/AFNikkor/AF-Nikkor80200mm/index4.htm
Witaj Karino. To Ty wylądowałaś w Holandii? A nigdy Cię nie posądzałem o depresję! Baw się razem z nami.
Witam!
Dopiero dzisiaj mogłem się zapoznać z Pana ostatnim wpisem cytującym Pana Mariusza Kopczyńskiego na temat jego pobytu w Argentynie i zajadania się wołowym mięsem…i pozwolę sobie na pewien komentarz,ponieważ sam na przołomie lutego i marca,w sumie tylko kilka tygodni po Panu Mariuszu brałem udział w wyprawie winiarskiej po Chile,Argentynie i Urugwaju i mialem możliwośc próbowania,czy raczej degustacji,wymienionych potraw a szczególnie wołowiny i ich asado zarówno w restauracjach,wielkich halach „Mercado” jak i w terenie na asado w poszczególnych winnicach.
Jako podsumownie całej wyprawy,to powiem,że w jeden w ostatnich dni,jadąc do kolejnej winnicy w Urygwaju,do rodziny potomów emigrantów z Włoch jednym z pierwszych naszych życzeń było,aby…już nic z wołowiny,chcemy cos włoskiego,makaranowego.
Ogólnie żeby nie zanudzać,w krajach tych wołowinę a raczej jak można było zauważyć całego byczka,podzielonego na drobne częsci opisujące kazdą partię mięsa to zjada się w całości,co rozumiem,że nic się nie zmarnuje i w każdym lokalu nawet jak nie zna się języka można pokazać na schemacie,ktory kawałek chce się sppróbować. Mięso wołowe podawane jest tam jednak bez większych przypraw,bez marynary,co po kilku posiłkach zaczyna być męczące,jednostajne,ponieważ prawie zawsze jest ten sam smak.
Co najbardziej jednak mnie uderzyło,to fakt bardzo marnego wykorzystania warzyw,brak sałatem,mimo dostępu ogromnej ilości warzyw.Byłem w okresie porównywalnym z naszym końcem sierpnia a wrzesniem i sposó podania warzyw był bardzo niemiłą niespodzianką.Nie potrafią nie przywiązują do tego uwagi.Liśc sałaty,na to dwa przekrojone małe pomidory i wszystko a na grilu,gdzie niegdzie papryka lub pomidor,czasami bakłażan – i to wszystko. Po 5-7 dniach zauważyłem,że z podawanego asado nawczesniej znikały grilowane warzywa 🙂
Broniło się wino i z tym wspomnieniem poozostaję.
Pozdrawiam a wspomnę,że również ciekawym cyklicznym wydawnictwem,również piszącym o zwiazkach kuchni i wina jest Czas Wina z krakowskiego Domu Wina – polecam.
Stefan