Pościg za gęsią i indyczką
Wielokrotnie pisałem i mówiłem w Radio TOK FM wspaniałym smaku polskich gęsi. Wychwalałem naukowców i hodowców z Zakładu Zoologii w Kołudzie Wielkiej, dzięki którym wróciła na nasze stoły polska biała gęś owsiana. Ale – okazuje się – łatwo chwalić i zachęcać do kupowania i pieczenia smakowitych ptaków z perspektywy Warszawy. Tu właściwie o każdej porze roku można znaleźć i gęś, i indyczkę. Jak nie w supermarketach, to w tzw. sklepach delikatesowych lub na jednym z licznych bazarów.
Tu dwa zdania wtrętu bazarowego: mój ulubiony bazar Szembeka zamienił się w plac budowy. Powstaje kolejny moloch mieszkaniowy zwany apartamentowcem. Stoiska z mięsem, wędlinami, serami i drobiem ( w tym także gęsiną) tłoczyły się w hali i na znacznie uszczuplonym placu. Podobnie rzecz się ma na Ochocie, gdzie Bazar Banacha też stał się terenem budowy. Nie pomogły żadne protesty mieszkańców i kupców. Inwestorzy mają widać silniejsze argumenty niż prości smakosze.
Został jeszcze bazar pod Halą Mirowską i tam właśnie dolatują moje ulubione ptaki. Na dodatek jest kiosk, w którym można kupić nie tylko całe tuszki gęsie ale także podroby i – chwała na wysokościach – szyjki gęsie w stanie całym, co umożliwia ich faszerowanie.
Ale to – jak wspomniałem w Warszawie – a czym dalej od stolicy, tym większa pustynia. Dostałem list od Pana Macieja W. ( nie upoważnił mnie do zdradzenia nazwiska), w którym opisuje on swój coroczny pościg za gęsia i indyczką. Te ptaki bowiem tradycyjnie ozdabiają stół świąteczny w jego domu. A – mimo że też jest warszawiakiem – od lat spędza Boże Narodzenie i Sylwestra w swoim domu na Spiszu. No i wówczas…
„Bożonarodzeniowe zakupy nieodmiennie kojarzą mi się z gorączkowym poszukiwaniem indyczki i gęsi. Moja rodzina – pisze Pan Maciej – nie wyobraża sobie pierwszego dnia Świąt bez nadziewanej indyczki a drugiego bez gęsi z kaszą. Niestety, jeśli na Gwiazdkę wyjeżdżamy na Spisz, a tak jest prawie co roku, przyrządzenie obu tych dań stanowi coraz większy problem. I to nie kulinarny a logistyczny.
Polska podobno słynie w Europie ze świetnego drobiu. Jednak, kiedy latam zdyszany jak pies, po kolejnych masarniach, supermarketach i delikatesach całego Podtatrza, jakoś trudno mi w to uwierzyć. – Gęś? Indyczka? – pytają zdziwione sprzedawczynie – u nas nikt tego nie je.
W końcu udaje mi się znaleźć przynajmniej jednego z ptaków. Na ogół zamrożonego, opakowanego w folię z niemieckim napisem. Czyżby odrzuty z eksportu? Nie wiem w jakiej postaci jada się gęsi i indyczki u naszych zachodnich sąsiadów, w każdym razie do sporządzania tradycyjnych potraw, jakie od pokoleń robiło się na Święta w mojej rodzinie, tak spreparowane tuszki nie bardzo się nadają.
* Ptaki są niechlujnie oskubane.
* Z reguły mają szyje tak poszarpane, jakby je pies zagryzł. (Kilka razy cerowałem skórę niczym podartą firankę.) A przecież w indyczce nadziewa się nie jamę brzuszną, ale podgardle (wole)!
* Brakuje podrobów, czego na dodatek nie widać, bo trudno się domyśleć co producent wsadził do zamarzniętego na kość i szczelnie owiniętego folią korpusu. A. jak wiadomo, wątróbki są niezbędne do nadzienia indyczki. Kilka razy ratowałem się dokupionymi osobno wątróbkami kurzymi. Bez podrobów nie ma też mowy o naszym ukochanym gęsim pipku (szyjce). A musi być ów pipek nadziany wątróbką gęsią, a gotuje sie go w rosole z łap, skrzydełek, żołądka i serca. Potem obsmaża się na gęsim smalcu.”
Nie wystarczy więc jak widać wyhodować dorodne ptaki, zrobić im reklamę w TV, radio, prasie i na licznych blogach. Trzeba jeszcze starać się, by produkt ten był lub choćby BYWAŁ w odpowiednich sezonach, w handlu.
Hodowcy i naukowcy z Kołudy Wielkiej wytykają nam, konsumentom, że zjadamy rocznie tylko kilkadziesiąt dekagramów gęsiny. Ale jak mamy jeść jej więcej gdy nie ma jej w stałej sprzedaży w sklepach. Jak wynika bowiem z tych samych statystyk podawanych przez hodowców drobiu 95 proc. ich produkcji wylatuje poza granice Polski. Zajadają się więc polska gęsiną głównie Niemcy, choć i mieszkańcy kilku innych krajów też. W tym nawet tych leżących za Atlantykiem.
Gdy tymczasem na Spiszu Pan Maciej i jego rodzina tracą czas i nerwy ( o benzynie już nie wspomnę) w pościgu za pysznym, wielkim, mięsistym białym ptakiem!
Fot. P. Adamczewski
Komentarze
Panie Piotrze!
mnie się wydaje, że nasuwa się refleksja ogólniejszej natury. Skończyły się czasy wyrafinowanej kuchni, większości się po prostu nie chce, a jak nie ma chętnych, to i handel stopuje. Kto dziś robi pasztety, torty, gęsi, galaretki z mięsa czy nawet rybę w galarecie. Jeszcze w starszym pokoleniu to jest praktykowane, a w młodszym? Mnie się wydaje, że oni mają swoje smaki, zwróceni są bardziej ku kuchni orientalnej, z egzotycznymi przyprawami. Niech Pan pokaże mi osoby, które potrafią zrobić banalne placki ziemniaczane. Albo kisiel własnej roboty. Odchodzi się również od przetworów. Powtórzę – jadamy coraz bardziej banalnie, ciągle to samo.
🙂
Ges nie jest tutaj popularna, chyba ze w Skanii (pdn Szwecja) w swieta Marcina a z kolei indyk jak najbardziej, zwlaszcza ze istnieje tu slynny producent indyczych wyrobow Ingelsta Kalkon AB o bardzo wysokiej jakosci i duzym asortymencie.
PS wole jednak kuchnie lokalna anizeli orientalna i w tym przypadku tutejsi konsumenci sa bardzo tradycjonalni, poniewaz produkty lokalne sa bardzo kontrolowane a i cena wyzsza.
Zanim zjem gęś albo co, to zamorduję mojego operatora internetowego. Od czasu wymiany modemu i routera kićka się łączność co chwilę, po interwencji poprawia się na dwa dni i znowu powtórka z rozrywki! Wrrr!!! Teraz wybieram się na pocztę, a pogadam sobie po południu.. Dzisiaj będą sznycelki z polędwizki, a na jutro ugotuję grochówkę ogólnowojskową nr 1 – boczek do niej już leży w przyprawach.
Torlinie-poczytaj może blogi kulinarne prowadzone najczęściej właśnie przez młode osoby 🙂 Myślę,że tradycja w narodzie nie ginie-nie wszyscy jedzą chińszczyznę,kebaby oraz pizzę na wynos.
Z drugiej strony z całą pewnością np.pół wieku temu tradycja robienia przetworów,czy też pasztetów była zdecydowanie bardziej powszechna,ale i oferta w sklepach była inna,a tryb życia jakże różny od obecnego.
Wczoraj Latorośl wykonała bardzo eksperymentalne ciasto z mąki sojowej,kukurydzianej i mielonych orzechów.Wszystkiego dodawała po uważaniu i o dziwo wyszło całkiem smacznie.Wygląda na to,że rozpoczęliśmy epokę odważnych eksperymentów kulinarnych 😉
Haneczko-uściskaj Młodych !
Ten dzisiejszy schabowy na pewno okaże się rewelacyjny 😀
Mroźno i śnieżno.
Po tej stronie Atlantyku zdecydowanie króluje indyk na każde święta, a już obowiązkowo na święto Dziękczynienia (u nas w październiku, u południowych sąsiadów w listopadzie). Podobnie Boże Narodzenie i Wielkanoc – bez indyka święta nieważne! Ja jako ludność napływowa szykuję się do schabu ze śliwkami, indyka przerabiałam już tyle razy, że wystarczy. Nie nadziewałam. Dzień wcześniej smarowałam pastą ziołowo(rozmaryn, tymianek, marianek etc.)-czosnkową, oliwa plus dyżurne, przed pieczeniem ćwiartki jabłek do środka i tyle. Najlepiej się piecze na wolnym ogniu w specjalnym worku plastikowym do pieczenia – wtedy nie trzeba polewać 🙂
U nas dostać ptaszydło mniejsze niż 5 kg jest niemożliwością, jest to zdecydowanie za dużo i potem trzeba jeść tego indora cały tydzień 🙄
Świt blady i bardzo piękny, jak to w mroźny dzień zimowy.
Udało mi się ukręcić majonez bez zwarzenia, sałatka się „przegryza”. Przed południem jedziemy do Bonnie i szybko wracamy, bo dziecka się zjawią po południu i praktycznie to będzie nasza Wigilia, pojutrze fruwają do siebie na Zachód. Niestety, to już nie jest drobne 250km. To jest 5000km.
I tak dobrze, że Jennifer udało się wykombinować te parę dni, przecież dopiero co rozpoczęła pracę w nowej firmie.
Maciek przy okazji odwiedzi swoją firmę – w Toronto. Nie ma to, jak pracować via komputer.
5000km??? Ło Matko !
Pozdrawiamy zatem też i po sprawiedliwości Młode alicjowo-jerzorowe 🙂
Wiosna Panie sierżancie!
Wyszło słońce,temperatury mocno plusowe,marzec na całego.
Przy małej ilości osób przy stole rzeczywiście trochę niewygodnie kupować wielkie ptaszyska typu gęś czy indyk.Niby po upieczeniu można zamrozić,ale nic tak nie smakuje,jak pachnący drób prosto z piekarnika.Ale nie tak dawno przecież,nasi francuscy goście zwrócili uwagę na to,że w polskich sklepach wszelaki drób można kupić na części i na wagę.No cóż,przynajmniej w Warszawie.
Na niewielki świąteczny obiad praktyczne przepiórki -1 sztuka na 1 podniebienie 😉
Kto dziś robi pasztety ? Na pewno Stanisław z żoną, Gospodarz z p. Basią i ja, czasami też moja siostra. I jeszcze Włodek Pasztetnik – mąż Jagody. Innych wytwórców pasztetów nie znam. Torlin ma dużo racji – u nikogo ze znajomych nie zjem galaretki mięsnej , a ryba w galarecie, jeśli jest, to ze sklepu. Ale ja je przyrządzam. Wymagają one trochę pracy, ale lubię te tradycyjne potrawy. Nie przeszkadza mi to czasami zjeść na mieście pizzę. Tak było np. wczoraj – po zakupach świątecznych prezentów wybraliśmy się do Pizzy Hut. Tam zawsze jest wielu klientów, a już w niedzielę lokal jest oblegany i ludzie czekają na wolny stolik. Przychodzi bardzo wiele rodzin z dziećmi. Mam nadzieję, że z wiekiem nabiorą ochoty ma bardziej urozmaicone potrawy.
Danuśka,
piekłam w piątek po raz pierwszy ciasto marchewkowe. Mam zapisane dwa przepisy : jeden Nemo, ale potrzebne były migdały, których nie miałam , a drugi przepis był Twój. Przeczytałam listę składników i wydawało mi się, że 1 szklanka oleju i dodatkowo 1 szklanka mleka na półtorej szklanki mąki to stanowczo za dużo. Posprawdzałam przepisy w internecie i tam też mleka nie znalazłam. Odnalazłam ten Twój przepis na blogu i okazało się, że ciasto wyszło Ci z zakalcem. Wydaje mi się, że to właśnie przez mleko. Moje ciasto upiekłam bez mleka i udało się znakomicie. Na pewno będę je piekła. Przy okazji zabawiłam się w ciastowego detektywa.
Dopisz mnie Krystyno do tych, co od czasu do czasu robi pasztet i nie tylko. Ja robię, a Jerzora „ręce bolą”, bo po co mam „się męczyć”, jak można kupić.
Nie wymagam pomocy od niego (ha! Boże broń!), ja po prostu jak nie nalepię tych uszek w ilościach, nie nakroję warzyw do sałatki, nie ukiszę barszczu, nie nabigosuję – to dla mnie nie są święta 🙄
Przecież to wszystko mogę kupić w „Baltic Deli”, i to w bardzo dobrym gatunku, jak domowe. Ale nie chodzi o to. Chodzi o to, żeby atmosfera była, nawet jak majonez się zwarzy i trzeba zaczynać od nowa. Można kupić, ale…
Rodziny sa mniejsze i nie ma potrzeby na roznego rodzaju przetwory. Czesto malenkie kuchnie i brak mozliwosci przechowania przetworow. Kiedys jak bylam z rodzicami to pijalam kompoty, ale od 30 lat wole zjesc osobno owoce i napic sie wody lub wina do obiadu. Zmienily sie tez gusty, praktycznie nie jadam pasztetow ani wedlin. Gesi czy indyka nie kupie, bo jest nas dwoje, czasami troje a raz w roku czworo. Moge jesc dwa dni to samo a pozniej juz nie bede jadla.
A propos znikających bazarów warszawskich i innych ” zbyt mało zabytkowych” obiektów: http://www.bryla.pl/bryla/1,85301,15108118,Dlaczego_Polacy_nie_szanuja_zabytkow__Rozmowa_z_autorka.html#MT
Pamiętam, że na początku września wraz z Jolinkiem i Małgosią W. byłyśmy na Koszykach i były tam jeszcze mizerne resztki bazaru. Teraz chyba już i tego nie ma. A przecież takie miejsca oprócz walorów użytkowych , zabytkowych są także atrakcją dla turystów. Niedawno widziałam grupkę turystów niemieckich z przewodnikiem na gdyńskiej Hali Targowej.
Krystyno, Koszyki z tego co przeczytałam „zamykają się” w marcu na czas odbudowy a do tej pory działają chyba cały czas. Mam nadzieję, że po odbudowie będą wyglądały tak jak dotąd ( przynajmniej projekt tak zakladał ) 😯
Nie wiem dlaczego na Spiszu jest taki problem. Od kilku lat tak jak zauważyli Danuśki Francuzi, w większości sklepów większych a teraz już i mniejszych cały rok są dostępne indyki, kaczki, gęsi z podrobami i bez, w częściach itd. Najpóźniej pojawiła się chyba gęś, ale są naprawdę poza Warszawą 🙂
Nie jedziemy do Bonnie, pół nocy spędziła w szpitalu, znowu jej się pogorszyło. Nawrót tego, co do tyłu chodzi nie brzmi optymistycznie.
Nadrobimy wkrótce, byle tylko lepiej się poczuła, stara gwardia zbierze się, zwarta i gotowa!
Siarczysta zima u nas – ale podobno za 2 dni ma padać deszcz 🙄
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_1909.JPG
Rano było -21C….
Tak,z tymi Koszykami chyba nie będzie tak źle 🙂
„Jednym z podstawowych założeń jest odtworzenie charakteru rozebranej hali -w nowym budynku wkomponowana ma być metalowa konstrukcja hali, która od pięciu lat przechowywana jest w magazynie w Wiązownie”.
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34894,13746984,Wlascicielka_Charlotte_otworzyla_bazar_w_Hali_Koszyki.html?bo=1#TRrelSST
Piekę pasztety przynajmniej dwa razy do roku, robię uszka na Wigilię, konfitury i dżemy w sezonie, nalewki, za rybą w galarecie nie przepadam, ale po grecku lubię i robię. Całą gęś rzadko kupuję, ale pierś kilka razy do roku, zlewam smalec i jak piekę warzywa jest jak znalazł. No i oczywiście piekę regularnie chleb.
Krystyno, Koszyki jeszcze działają, ale chyba tylko do marca.
Oj, tam, oj tam: Haneczka piecze pasztety, Żaba i Eska i Pyra i Piotr i wszyscy przywoziliśmy na zjazdy. Robię też galarety i kiełbasy i takie rózne wygibasy. Przetwory też robimy. Ze mną, to wiadomo – bywsze pokolenie, ale Ryba też to robi, a Młodsza nie musi (póki M
Też pozdrawiam całą młódź okołoblogową. Piękne nam dzieci urosły.amusia zrobi).
Errata – ostatnie dwa wiersze wyszły mi w kratkę.
Danuśko!!! – Pozdrowienia dla Krystyny!
Ja pracuję z młodzieżą. Ja doskonale wiem, co oni robią. Jedna osoba na dziesięć potrafi zrobić gulasz, albo potrafi prawidłowo ugotować zupę pomidorową. Sami się oszukujemy, znając osoby umiejące cokolwiek więcej. Najlepsza rzecz to jest zamówiony chińczyk.
Pyro!
„Też pozdrawiam całą młódź okołoblogową.” Rozumiem, że to o mnie mowa. Dziękuję 😉
MałgosiuW!
„robię uszka na Wigilię” – powiedz z ręką na sercu, ilu znasz młodych ludzi umiejących zrobić ciasto na uszka? Bo same uszka mając ciasto to nie jest zbyt skomplikowane. Ja widzę to po swoich dzieciach, uczyłem ich od młodości gotowania, a oni zupę jarzynową i pomidorową, gulasz z kurczaka lub rodzaj spaghetti – na okrągło. I mielone. I koniec.
Nie wiem Torlinie z jak młodą młodzieżą pracujesz, ale wiele osób nie ma czasu lub jeszcze nie odczuwa w tym wieku potrzeby zaawansowanego gotowania. Przy pracy ponad 10 godzin dziennie nie każdy ma siłę i chęć gotować.
Co to znaczy prawidłowo ugotować zupę pomidorową ? Każda ze znanych mi osób gotuje ją po swojemu, baza jest wspólna 🙂
Młodych ludzi interesuje głównie zjedzenie a dużo mniej gotowanie.
Przypominam sobie, że za moich młodych lat też chętniej chodziło się na stołówkę studencką, gdzie zupa była za darmo i w dowolnych ilościach, a bloczek na cały zestaw z drugim daniem kosztował 11 zł.
Nie było czasu i nie było gdzie gotować. Moje dziecko nauczyło się gotować bardzo dobrze, bo w ten sposób zarabiało na studia, pracując w knajpie. Jego małżonka niekoniecznie przepada za gotowaniem, ale jak trzeba, to w 20 minut przygotuje wspaniałą chińszczyznę, bynajmniej nie ze sklepu.
Ciasto na uszka to najprostsza rzecz, mąka, woda, ewentualnie jajko (ja używam wszystkie 3 składniki).
Owszem, trzeba to wyrobić i kosztuje to trochę pracy.
Najważniejsze moim zdaniem jest nadzienie i tu jest sporo roboty, bo grzyby trzeba ugotować, drobno pokroić, przysmażyć cebulę, doprawić itd.
Mam jakiś tam robot, co to za mnie mógłby pokroić i tak dalej, ale raz na rok muszę dla swojego dobrego samopoczucia się pomęczyć, inaczej to nie święta!
DużeM,
chyba zgadzamy się co do tego, że kuchnia to wielka improwizacja, a nie sztywne trzymanie się przepisów. Przepis to jest tylko wytyczna, a każdy dobiera sobie, co mu pasuje. Jeden bardziej pieprzne, inny słone, więcej lub mniej ziół.
Daaaaawno temu zdziwiłam się, że Gospodarz podał jakiś przepis, w którym stało, że „pół listka laurowego”. I dyskusja zeszła na temat przypraw. Mnie by nie przyszło do głowy, żeby listek targać na pół, bo ja zawsze idę na całość 😉
Ale ogólnie rzecz biorąc, ja jestem przyprawowa bardzo.
Nie gniewajcie się, ale Wasze komentarze są tak jakby „obok”. Chyba rzeczywiście, że pierwsze lata dorosłości to jest „chińczyk”, później się to zmienia.
Torlinie nie znam 🙁 Syna o to nie podejrzewam, a synowa pomagała mi w zeszłym roku lepić, ale ciasto było już gotowe, a jakoś nie przyszło mi do głowy zapytać ją czy potrafi. Wiem, że coś tam pichcą w domu, naleśniki smażą 🙂
Torlinie,
Chinkę to ja mam w rodzinie (synowa) 😉
Za moich czasów królowały zapiekanki, jak nie było czasu i nie było gdzie gotować. Chińszczyzna w Polsce to nie tak dawne dzieje, prawda?
Listek laurowy jest dość agresywną przyprawą lubiącą zdominować inne, dlatego czasem wystarczy tylko połówka 🙂
Dopisuję się do robiących pasztety, galarety itp. pracochłonne, ale jakże pyszne dania. Kuchnia należy wtedy raczej do mojego męża, ja pełnię rolę pomocnika. Zamieniamy się rolami np. przy ciastach, pierożkach czy innych, bardziej prozaicznych robótkach kuchennych. A dzieci, w miarę dorastania coraz bardziej interesowały się kuchnią, teraz widzę to samo u mojego wnuka, co mnie zadziwia i cieszy jednocześnie 🙂
Moje dzieci gotują, nawet Wnuczka, natomiast u Wnuka w domu kuchnia na wariackich papierach. Dobrze, że jego żona doskonale się z nim zgadza. To właśnie kuchnia pizzy, zapiekanek, chinszczyzny – im bardziej w smaku przypomina tę z budek – tym lepiej. Wnuk uznaje z mięs tylko filet indyczy, ew filet z kurczaka i filet z morszczuka, dorsza itp. Na tym się jego jedzenie kończy. Kiedyś się martwiłam patrząc na te stosy talerzyków papierowych, pudełek i litry coca coli. Potem Machnęłam ręką – wyglądają zdrowo, nawet jakby przytyli ostatnio. Co mi tam zresztą – ja u nich nie jadam.
Barbaro,
teraz są „różne możliwości rozmaite”, za moich czasów nie było wyboru w sklepie. Wspominałam, jak to Francuzi przyjechali mroźnym styczniem czy lutym, zima stulecia, my „na stancji” i pusto w lodówce zbiorczej z 3 pokojów, oprócz jakiejś mielonki w sosie musztardowym 😯
Ale im smakowała 🙂
Jasiek z sąsiadującego pokoju był zaopatrzony dobrze, rodzina pakowała mu wałówę tydzień w tydzień. Schaby pieczone, polędwice wędzone, twarogi znakomite, śmietana jak od Eski, jajka od szczęśliwych kur… Jasiek dzielił się chętnie z współmieszkańcami, sam by tego nie przejadł.
Trochę chyba Torlinie wybacz, szukasz problemu na siłę. Zawsze były i będą różne kuchnie. Jedni lubią gotować inni nie i do tego pewnie sprowadza się cała dyskusja. Ja nigdy dotąd nie spotkałam nikogo kto gotowałby kisiel „własnej roboty”. I tak z każdą jedną rzeczą. Jeśli ktoś ma więcej czasu bo nie pracuje, to pewnie więcej gotuje w domu itd. Ostatnio Marta Gessler „skarżyła się” , że teraz trzeba gotować szybko a jej to nie odpowiada. Ale większość ludzi nie lubi gotować, dużo pracuje i chce wolny czas poświęcać na pasje, hobby dzieci itd. jak np. Osobisty Wędkarz Danuśki, który pewnie woli łowić niż gotować.
Ja nie lubię np.uszek, pierogów, więc uważam, że nie muszę ich umieć przygotować. Za to umiem zrobić dobry filet z kurczaka, skrzydełka „po chińsku”, spaghetti, pizzę a moja mama ani babcia niekoniecznie 🙂
Dla osób, które mają niewiele czasu i maleńkie kuchnie, pp Adamczewscy napisali świetną książkę ” Kuchnia w kawalerce i apartamencie”, a także kilka lat temu kuchnię dla singli. Obydwie pozycje sprawdziłam wybierając po kilka przepisów do realizacji. Naprawdę można zrobić smaczny obiad w pół godziny, a przynajmniej człek wie, co ma na talerzu. Na co dzień gotuję bardziej tradycyjnie, ale ja lubię gotować. I jak każdy, od czasu do czasu mogę z chęcią zjeść pizzę czy zapiekankę. Byle nie codziennie, a nawet nie często.
DużeM,
ja potrafię ugotować kisiel „własnej roboty”, wystarczy ulubiony sok zagotować (z pół litra, proporcji po latach nie jestem już pewna) i do tego wlać pół szklanki wody rozbełtanej z 2 łyżeczkami mąki ziemniaczanej 😉
Budyń – to samo, tylko na bazie mleka.
Ja lubię gotować, ale nie codziennie! Co to jest zresztą – gotowanie dla dwojga ludzi 🙄
Gotuję w ilościach i zamrażam w porcjach na 2 osoby, a zawsze można przerobić to na 4. Albo i więcej!
Alicjo, to już jest nas dwie, bo też robię kisiel i budyń podobnie. Kisiel najczęściej na bazie owoców, np. wiśni, truskawek, czy żurawiny, a budyń najchętniej z dodatkiem kakao mocno czekoladowy. I uważam, że to wcale nie jest pracochłonne, trwa może parę minut dłużej niż takie z „torebki”.
Teraz jest tak dużo rozmaitych wspomagaczy typu miksery, malaksery, czy ręczne blendery, że można sobie sporo czasu zaoszczędzić, no, chyba, że ktoś musi albo lubi tradycyjnie, ręcznie przecierać, ucierać, mieszać…
Alicjo,
od jakiegoś czasu wiem już właśnie wiem jak zrobić, ale to nie znaczy, że robię 🙂
Należę do tych, którzy robią w domu pasztet od czasu do czasu, również galaretę mięsną i rybę w galarecie, chociaż nic specjalnego w zasadzie nie umiem(artystka!). Mam świadomość, że własne jest jednak zdrowsze, bez konserwantów, więc decyduję o tym co jem. Nie bez kozery podczytuję ten blog, bo dostarcza mi pomysłów, porad i doprawdy wiele nauczyłam się w kuchni odkąd codziennie tu zaglądam. Moim sukcesem jest też to, ze mój wspaniały mąż zaczął piec chleb (doniosłam mu uprzejmie o sukcesach blogowych) absolutnie wspaniały, a że taki talent nie może się zmarnować, więc musi teraz piec częściej. Alicjo – na jaki adres mogę napisać maila? Serdeczności. Nana.
Tyż prowda, DużeM! Ale dobrze wiedzieć, jak robić. Ja też nie jestem taka wyrywna do roboty, ale raz na rok…czemu nie 😉
Barbaro,
majonez raz do roku i „na piechotę” robię, bo mi się chce, tradycja, i to jest dla mnie właściwie. Jerzor oczami przewraca, a po co się tak męczyć i mieszać, mieszać.
Żurawina to jest moja ulubiona „owoca”, kwaśnawa, dla mnie w sam raz.
Listonosz zapukał dwa razy i dostałam przesyłkę z Warszawy, płytę z kolędami. Bardzo miły prezent od osoby, która parę lat temu oprowadzała nas po Warszawie w strugach deszczu (pogody nie da się zamówić!).
Nana:
alicja.adwent@gmail.com
Barbara ma rację – najlepiej wychodzi budyń czekoladowy, a zaraz za nim waniliowy i bananowy (ten ostatni ze zmiksowanymi 2 bananami dodanymi do gorącej masy mleczno-cukrowo-mącznej). Do waniliowego dodawałam 2 żółtka utarte „na puch”. Kisiel robimy podobnie – wróć – ostatnio nie robię, bo dla kogo?
Listonosz nie pukał. Przesyłka z UK! Jolly Rogers! Nasz wigilijny dom będzie pachniał Twoimi grzybami! Ślicznie dziękujemy!
Menu będzie międzynarodowe. Zupa grzybowa z angielskiemi a pierogi z kanadyjskiemi grzybami. Ja, stary polski grzyb, będę siedział pośrodku, syt szczęścia i chwały – jakich to ja mam Przyjaciół!
A ja chyba będę siedziała na krześle z odnóżem na stole. Wyhodowała mi się wyjątkowo efektowna róża. Coś tam pewnie zrobię, ale niewiele. Zamówiłam uszka w Nowym Warpnie – to już całkowity upadek obyczajów. Makowiec kupię u Sowy. Barszcz z kartonika. Główne danie – antybiotyk jak armata.
O mać radnaja.
A kupiłam sobie taki cudny Bolesławiec do ryby w galarecie i miałam wielkie plany.
Ale miło nawet poczytać o Waszych przygotowaniach. Alicja, te Twoje uszka…
Wracam do pozycji horyzontalnej.
Nisiu.
Zdrowiej.
Biedna Nisia, to już chyba nie pierwszy raz ten wredny kwiatek Ci doskwiera. Dużo zdrowia!
Nisiu-Święta w pozycji horyzontalnej też mogą być całkiem niezłe-czy to nie przyjemne,kiedy inni wokół Ciebie biegają i usiłują Ci nieba przychylić ?
Oczywiście,żartuję,ale tylko po to,by Cię trochę rozerwać i poprawić humor 🙂
Oby Mikołaj przyniósł Ci co najmniej ze trzy worki zdrowia!
Krystyno-podziwiam Twoją genialną pamięć i ubolewam nad moją koszmarną sklerozą.
Też pogrzebię i może odgrzebię ten przepis na ciasto marchewkowe.
Właśnie wykonałyśmy z Latoroślą wespół w zespół rybę po grecku.
Ryba jest na wynos,za chwilę jedzie na młodzieżową,koleżeńską Wigilię.
Torlinie-wracam jeszcze do pierwszego wątku.A czy Ty mając 20 lat robiłeś pasztety
i rybę w galarecie?Sądzę,że miałeś w tym wieku inne zainteresowania 😉
Myśle,że praktycznie wszyscy uczyliśmy się gotować i smakować dobrą kuchnię stopniowo i często nawet latami.
Mówiłam, że potrzebna baba do zamawiania róży. Eska się wymigała, znała jakąś, ale wyjechała…Ktoś z Podlasia potrzebny, kto zna szeptunę. Ja nie znam, ale Żaba była świadkiem, jak w przychodni lekarskiej w Szczecinie „biały personel” pacjentce babę zalecał znaleźć. Widocznie skuteczne.
Nisiu – zdrówka, zdrówka, zdrówka !!! /trzy razy skuteczniejsze życzenie/
Blogu kochany – pragnę zwrócić uwagę, że pod piątkowym wpisem mamy nowych blogowiczów o niku – wnuk i kolega – chyba zaprosimy młodych ludzi do naszego stołu?
Nisiu,
Nowe Warpno wiadomo z czym mi się kojarzy. Jeśli uszka nie domowej roboty, to tylko stamtąd.
A tej róży na pohybel!
krysiade,
jasne, że zapraszamy 🙂
Wpisy nowych blogowiczów pojawiają się z opóźnieniem (jak już są „starzy”, to pojawiają się natychmiast), dlatego łatwo je pominąć.
http://www.youtube.com/watch?v=unuivE67DFo
Serdecznie zapraszamy i Nanę i Kolegę i Wnuka – im nas więcej przy stole, tym ciekawiej i weselej.
Krysiade – a w okolicy Twojej chaty leśnej nie ma specjalistki wiedzy tajemnej, dla naszej Nisi? Tylko Ty i Jolly R. macie kontakty w tamtej okolicy.
Cichal,
te „kanadyjskie” to od Jolly Rogers! Tutaj należą się ukłony nie tylko Jolly, ale i jej Mamie, którą serdecznie pozdrawiam i dziękuję za grzyby po raz wtóry serdecznie mocno!
Czy naprawdę jeszcze nikt nie pogratulował matce i ojcu zdolnego syna? Tego gitarzysty-basisty z zagadki?? Może za szybko czytałam.
Rodzicom gratulacje, zdolny on, przystojny, pewnie dziewczyny w niego wpatrzone?
A jemu niech w życiu wszystko gra! Będzie jeszcze bardziej ojcu podobny jak mu broda posiwieje.
Ojca to Cichal lubił, jak jeszcze ojciec tu bywał i pisał.
Lubił za jasność i zrozumiałość wpisów, brak dużych liter i tych znaków których ojciec z lubością nie używał. 😉
Pyro – niestety nie słyszałam o żadnej „mądrej”.
Przepis na ciasto marchewkowe – wypróbowane:4 jajka,2 szkl brązowego cukru, 1 szkl oleju,2 szkl utartej marchewki,2 szkl mąki,2 łyżeczki proszku, 2 łyżeczki cynamonu,2 łyżeczki sody,5 dag orzechów,5 dag rodzynek, ewentualnie szczypta imbiru. Jaja z cukrem + mąka, proszek, soda,cynamon,olej. Na koniec marchew, orzechy, rodzynki. Piec ok.55′ w 220st. Na wierzch polewa czekoladowa. Smacznego! Nana.
Jedynej rzeczy własnej roboty, której nie znoszę, a wolę kupną – to majonez.
Krysiu – my już dwa lata temu ustaliłyśmy, że ostatnia „mądra” spośród zabużan osiadłych na Zachodnim Pomorzu, porzuciła działalność. A teraz serio – Nisi kwiecie ma się coraz lepiej i grozi poważnymi powikłaniami. Medycyna od kilku lat ładuje jej końskie dawki antybiotyków, wyjaławiając Nisię jako taką i nie szkodząc róży. To stąd nasze niestandardowe poszukiwania.
Dobry wieczor,
Krysiude,
Synowi i synowej: http://www.youtube.com/watch?v=xhC9OyBVHU8 :)!
Haneczko, Alicjo,
Jak milo, ze spedzicie troche czasu z Mlodymi :).
Cichalu,
Ciesze sie ze grzybki doszly, te wiadomosci o czujnosci sluzb celnych to chyba przesadzone …
Pyro,
Moja babcia potrafila uroki odczyniac – i to nie zart, na wlasne oczy widzialam – ale teraz to nie wiem, szeptuny byly, ale to pokolenie chyba odeszlo.
Czekam na Młodych, a tu ani widu, ani słychu. Myślę, że jak zacznę pisać, to się pojawią.
Torlinie,
majonez własnej roboty to ja raz na rok (albo i rzadziej), a i tak mi się zdarzy zwarzyć 🙄
Ha ha! Przyjechali!
Nisiu,
Czy lekarze zasugerowali szczepionke na paciorkowce?
Jolly – Ty pomyśl „na temat”, bo to trochę głupio, że jedną z najpoczytniejszych pisarek w drugiej dekadzie XXI w wykańcza wspólnie róża i medycyna.
pasztet z gesi to i ja umiem zrobic i robie, jak ges mam, wiec to chyba nic trudnego
Nisiu, zdrowotnosci!
Pyro,
Ja sie moge Mamusi jutro zapytac, ale czy podroz w poprzek kraju nie zaszkodzi? Szczepionke sie stosuje zamiast antybiotykow.
Specjalistą od kręcenia majonezu był mój mąż (kiedyś, bo teraz mu się nie chce), pamiętam, że taki rozwarstwiający się majonez ratował paroma kroplami ciepłej wody. To działało. Także gdy majonez był zbyt gęsty można go było tym samym sposobem nieco rozrzedzić, stawał się lżejszy.
Nisiu, pozdrawiam Cię i życzę siły do uporania się z paskudą 🙂
Jolly – oni ją tak leczą dobrych kilka lat, albo i dłużej, a ona ma co i raz zaostrzenie paskudy.
Magdaleno ja mam ges moze przepis bys mogla podac?
Z gory dzieki 🙂
Barbaro – większość życia robiłam majonez; rzadko kręcony, najczęściej ubijany trzepaczką. Teraz nie robię, bo moje głupie dziecko domowe twierdzi, że „Mamusi za tłuste”
Pyro 🙂
W programie o Świętach Gordon Ramsay pokazywał jak robi majonez – z całkiem sporą ilością cytryny i wody prosto z kranu, właśnie po to by nie był zbyt tłusty. Wyglądał całkiem zachęcająco 🙂
Pora na serenadę na dobranoc
Miłych snów, dobranoc!
Aaaaaaaaale jesteście kochani!
Jakoś mniej mnie rąbie od paru godzin – to na pewno Wasza życzliwość spowodowała.
Jolly, jeśli masz gdzieś szeptuchę, to pojadę, jej Bohu. Zaprzyjaźnieni lekarze obiecują coraz więcej antybiotyków.
YYC – moja przyjaciółka piecze gęś natarłszy ją tylko solą, pieprzem i maryjankiem, ale obok niej gdzieś w połowie pieczenia stawia szare renety wypełnione w środku żurawiną (konfiturą). Podobno efekt olśniewający.