Z Nowej Zelandii trafił jeleń do Pułtuska

Cały dzień w upalnej Warszawie zbieganiem z jednego krańca na drugi, to nie jest przyjemność. Najważniejsze jednak, że udało się wszystko załatwić i wszelkie obowiązki wypełnić.
Potem jeszcze tylko droga przez Marki i Wyszków do naszej Puszczy a tu pośród drzew, na przewiewnej werandzie stół nakryty pięknym granatowym obrusem, zastawiony talerzami też z niebieskim wzorem (angielski fajans),  kielichy z cienkiego szkła i butelka wspaniałego primitivo di manduria. A na półmisku solidne steki z jelenia, które przybyły do Pułtuska z dalekiej Nowej Zelandii.


Zanim jednak trafiły na nasz stół były solidnie stłuczone odpowiednim tłuczkiem, zalane czerwonym winem (merlot) i oliwą oraz posypane posiekanym czosnkiem wyrwanym z własnego zielnika.
Smażone krótko na oliwie były odpowiednio kruche i miękkie a jednocześnie soczyste i lekko krwiste w środku.
Słowem to było ukoronowanie udanego dnia.

PS.

Dziś internet bezprzewodowy znarowił się. Po dwóch godzinach walki o wstawienie zdjęć steków w marynacie i na talerzu poddałem się. Musicie włączyć wyobraźnię.