Tak było u Cioci Małgosi
Jeszcze czuję smak tych potraw na czubku języka i podniebieniu. Myślę o kolacji w restauracji „Tante Marguerite” przy rue de Bourgogne. Lokal ten ma bliskich krewniaków – w Paryżu „Tante Louise”, w Beaune (Bourgogne) „Louiseau des Vignes”, w Saulieu (Bourgogne) „Le Relaks Bernard Loiseau”. Wszystkie te miejsca łączy nazwisko założyciela i pierwszego właściciela czyli Bernarda Loiseau. Był to jeden z najlepszych francuskich restauratorów. Jego lokale niemal od chwili założenia cieszyły się doskonałą renomą. Klienci dopisywali nadzwyczaj, a krytycy kulinarni rozpływali się na wystrojem, kulturą obsługi, jakością potraw i doborem win. Para najwybitniejszych chyba krytyków Henri Gault i Christian Millau postrach francuskich restauratorów i jednocześnie obiekt ich westchnień, bo znalezienie się wśród lokali wyróżnionych dawało nie tylko prestiż ale i spore pieniądze, przyznała jednej z restauracji Bernarda 19 punktów na 20 możliwych. Był to lokal „Cote d’Or” w Saulieu. Liczba gości starających się o rezerwację i w pozostałych restauracjach z szyldem Bernard Loiseau skoczyła niebotycznie. A więc sukces.
Filet mignone
Minęło trochę czasu i w kwietniu 2003 roku w kolejnej edycji przewodnika „Cote d’Or” straciło 2 punkty. 17 punktów to dla większości restauratorów nieosiągalne marzenie. Ale nie dla Bernarda Loiseau. On miał nadzieję, że zdobędzie jeszcze ten jeden brakujący punkt do szczytu. Gault i Millau stosowali bowiem 20 punktową skalę oceny restauracji. Loiseau nie mógł przeżyć tej hańby. Popełnił samobójstwo.
Jego lokale (zniknął tylko ten „pohańbiony”) pozostały i nadal zaliczane są do francuskiej czołówki. Rzekłbym, że teraz jeszcze trudniej zdobyć tu rezerwację. Warto jednak starać się o to. Ja zamawiałem stolik trzy tygodnie przed wyjazdem i dostałem ostatni – nie mogłem grymasić i wskazywać salę, która mi bardziej się podoba. Wziąłem co było i nie żałuję.
Ślimaki w sosie z natki pietruszki z kremem czosnkowym
Restauracja mieści się świetnym punkcie, niedaleko metra Invalides, tuż przy początku St Germain i rue St Dominique czyli blisko Pałacu Talleyranda, w którym jest polska ambasada.
Lokal różni się od poprzedniego, korsykańskiego, wystrojem, jasnością, meblami. Jest to – jak mi powiedziała zaprzyjaźniona francuska malarka – klasyczna francuska restauracja dla zamożnych smakoszy. Trochę mnie to wystraszyło ale nie na tyle, by zrezygnować.
Nasz stolik był tak usytuowany, że mieliśmy na widoku wszystkich wchodzących. Ich widok potwierdził opinię artystki.
Małże św. Jakuba
Na wstępie poczęstowano nas kremem fasolowym z ziołami. Był delikatny i pyszny. Na przekąski wzięliśmy ślimaki w sosie z zielonej pietruszki i małże św. Jakuba. I mimo, że małże są bardziej wykwintne to ślimaki bardziej nam smakowały. A piszę w liczbie mnogiej, bo jak zwykle podczas przyjęć wymieniamy się z Barbarą nie tylko opiniami ale daniami. W środku talerza ze ślimakami i maleńkimi pieczarkami tej samej wielkości tkwił – jak widać na zdjęciu – cylinderek z ciasta z białym czosnkowym kremem. I to ten czosnek w połączeniu z zielonym pierścieniem z natki pietruszki okalającym wszystko dawał wspaniały smak, że o aromacie już nie wspomnę.
Na drugie poprosiliśmy o filet mignon (bardzo krwisty) z plasterkami ziemniaków ułożonych w kształt omleta i przysmażonych na oliwie oraz duszonymi warzywami ? delikatne mięso pachniało jak prowansalskie pastwiska; oraz perliczkę duszoną z owocami. Basi bardzo smakowała. Ja wolałem moją polędwicę.
Sorbet mandarynkowy z kruchym ciasteczkiem
Ponieważ w karcie win zobaczyłem Haut-Medoc z Chateaux Belgrave to nie zastanawiałem się ani chwili. Poznałem to wino u producenta. Byłem bowiem przed laty na dwutygodniowym szkoleniu pod Bordeaux i dzięki temu zwiedziłem spora część winnic w tej okolicy. A Haut Medoc produkowany ze szczepów cabernet sauvignon i merlot smakował mi najbardziej. Tak dalece w nim rozsmakowałem się, że po powrocie do Warszawy z Bordeaux wykupiłem niemal wszystko co było w sklepie Marka Kondrata z etykietką Haut-Medoc Chateaux Magnol 1996. No i w „Tante Marguerite” mogłem sobie ze smakiem powspominać tamten pobyt. Ten rodzaj szkoleń najbardziej mi odpowiada i najłatwiej przyswajam ten rodzaj wiedzy.
Ostatnią kolację zjedliśmy z Basią w małej i dość zapyziałej knajpce na rogu rue Reaumur i rue Montorquelle. Późną nocą wylądowaliśmy w zatłoczonej do granic możliwości salce gdzie zjadłem wspaniały tuzin ostryg, a potem foie gras w koniaku. Do tego butelka Sancerre. Kosztowało połowę tego co w obu poprzednich restauracjach. Przy wyjściu z lokalu trwał na posterunku (zmieniający się co pewien czas, bo zimno) jeden z kelnerów i sprzedawał przechodniom ostrygi oraz maciupeńkie (nie większe niż pół centymetra) surowe krewetki z kropelkami morskiej wody. I to dopiero był rarytas. Kupiłem pojemnik wielkości pudełek z polskim twarożkiem za trzy euro. Nie doniosłem do hotelu. Zjadłem wszystko po drodze. I zapowiadam, że jeszcze tam wrócę.
Komentarze
Brak komentarzy. Nie dziwota. Jak można coś takiego skomentować. Chyba tylko tak, że ani dyrektora Grand Hotelu w Sopocfie ani kilku innych hoteli orbisowskih nie popełnił samobójstwa w latach 50-tych, a powinien chyba. Po wykończeniu dobrych restauracji przywatnych na przełomie lat 40/50 restauracje w hotelach orbisowskich były chyba jedynymi miejscqami, gdzie podawano dobre jadło przyzwoicie podane. Było parę wyjątków prywatnych w Warszawie i Krakowie, żeby decydenci mieli, gdzie pójść, w razie potrzeby. Pamiętam z dzieciństwa kilka obiadów w restauracja orbisowskich i zaręczam, że wszystko było, jak trzeba. Po jakimś czasie większość z nich podupadła niemiłosiernie. Ceny stały sie mało przystępne natomiast jakość pożywienia i sposób jego podania, lepiej nie mówić. Równocześnie stały się one centrami aktywności półświatka i jego inwigilacji, a w nowych hotelach instalowano od razu urządzenia do podsłuchu, a czasem i podglądu. Może jakieś samobójstwa tam się zdarzały, ale nie z powodu niskiej punktacji jadła. Upadek większości kuchni orbisowskich sprawił, że pojawiało się coraz więcej restauracji prywatnych, które na ogół ustępowały Orbisowi pod względem wystroju i wytworności podawania potraw (bywały wyjątki), natomiast pozwalały poczuć smak dobrego jedzenia. We Wrocławiu był Fonsio, a u Fonsia jadało się m.in. pantarki, co kojarzy sie z potrawa jedzoną w Paryzu przez Panią Barbare. Pewnie u Fonsia nie była tak pięknie podana, a i doprawiona była bardziej swojsko, ale i tak była doskonała. Ostatmi raz jadłem pantarkę u Fonsia w 1961 roku. Smacznego
O masz! Będzie mi tu środkiem nocy….
http://alicja.homelinux.com/news/img_6358.jpg
To zastawiony stół u naszych geolo w sobotę wieczorem. Wiecie, co mi smakowało najbardziej? Jest tam taki talerz z serami… otóż kozi ser oblepiony żurawinami. Ależ pycha!!! Nie przyznam się na forumie, ale… prawie sama to zeżarłam, powracając po wiecej. Krewetki, jak sami widzicie, słusznego wzrostu. Moze bez kropelek wody morskiej, ale sosik był pyszny, chrzanowo-pomidorowo-ostry, jak trza.
No jak to brak komentarzy?!
Przepraszam, ale Moja Ukochana twierdzi, że mam wyjątkowy sposób wyrażania swoich opinii. Mianowicie taki, że nie wiadomo, czy jestem za czy nawet przeciw. Oczywiście trudność skomentowania dzisiejszej twórczości Pana Piotra nie wynika z ułomności tekstu. Wręcz przeciwnie, tekst jest ciekawy i napisany pieknym językiem. Tylko dech zapiera to, o czym Pan Piotr pisze. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek mógł pójść do takiej restauracji. Nie chodziłem nawet, gdy finansowo mógłbym sobie na to pozwolić, bo mnie onieśmielały. Czasami żałuję, że się nigdy na to nie zdobyłem.
Ależ to nie były onieśmielające wytwornością lokale tylko zwykłe paryskie restauracje. W dodatku personel ( ten z którym spotykałem się ) nie traktuje gości, o których jest przekonany, że ich nie na wiele stać, gorzej niż innych. nie ma się czego krępować tylko walić wszędzie gdzie nam się podoba. A zamawiać to na co nas akurat dziś stać. I tyle.
Stanisławie!
Żivot je cudo (Kusturica), nie podchodz do żywota z taką ostroznością, od czasu do czasu trzeba zaszaleć 🙂
I niech Ci instynkt podpowie, kiedy to ma być. Na pewno podpowiadał niejeden raz, ale nie posłuchałeś.
Piotrze,
dobrze piszesz, bo ja zauważam, ze to jakaś taka polska, nie wiem jak to określić, „przywara”? Że „a bo to nie wypada” i tak dalej. W świecie nic takiego nie istnieje, niewazne, czy ktos bogaty czy biedny, po ubiorze nie rozpoznasz, więc na wszelki wypadek wszystkich traktuje sie jednakowo w restauracjach i innych takich przybytkach dla publiki. Ja dawno temu pozbyłam się tego, włażę wszędzie jak królowa!
I wszyscy na wszelki wypadek tak mnie traktują, bo to wiadomo, co za baba ?! 😯
Jak Królowa? No, nie dziwota! 🙂 Alicja I Kingston!
Czy ktos łaskawie wyrzuci królową do wyra wreszcie?! Proszę się nie certolić, tylko dać odpowiedniego kopa. To wszystko przez ten okropny księżyc chyba. W mordę mu dać…
Ksiezycowi dac w morde a co na to Pan Twardowski?…i bracia blizniacy co podpylili z kosmosu ale na krotko bo Amstrong nie mialby na czym ladowac.Alicja do wyra sie nie wrzuca, tylko zanosi na rekach ale wszystko zalezy..o tego ile krolowa wazy.
Hm, może się zasugerowałem 19 pkt na 20. W dobrych dość restauracjach bywałem. W Dijon na przykład w dość renomowanej (już nazwy nie pamietam, było to jeszce na poczatku lat 90-tych) restauracji, gdzie dawali świetne Boef Bourgogne. Ciężkie danie, ale dobre i do tego Gevray-Chambertin. Ale taką z 19 na 20 wyobrażałem sobie jak taką, do jakich chadza mój przyjaciel snob, gdzie poniżej 250 euro na osobę kolacji się nie zje. Pamietam tez restauracje w Strasbourgu. Takie dla ludzi pod koniec 80-tych miały menu w granicach 150-200 FF i były całkiem niezłe, ale były takie z menu 400-500 FF. Zresztą stwierdziliśmy, że jak jest wielu kelnerów i to we frakach, lepiej tam nie iść. Jak gospodarz w gustownym, ciemnym fartuchu od pasa w dół, można ryzykować. Nie wiem dlaczego wyobraziłem sobie tę restaurację właśnie z kelnerami we frakach, za które przecież klient musi płacić.
Alicjo, mnie osobiście na szaleństwa namawiać nie trzeba, ale decyzję, gdzie iść zaszaleć, podejmujemy kolektywnie.
Znowu Starsza przy ustrojstwie Młodszej – moja maszyna odmawia mi jednak posłuszeństwa
Pojadłam oczami rozmaitości paryskie – ładne to-to, a Piotr pisze, że smaczne. Wiecie, oglądając fotografie doszłam do wniosku, że jeżeli potra
wa zajmuje (w porywach) maks. 1/3 talerza, to ja już rozumiem modę na esy – floresy z sosów, ikebany zielno-owocowe itp. No, coś tam jednak musi być, żeby pustką nie wiało.
Stanisławie – w początku lat 60-tych we W#rocławiu bardzo dobrze karmmili w KDM-ie – restauracji jak najbardziej uspołecznionej, z socjastyczno-burym wystrojem, i zastawą z dosyć grubego fajansu. Jadałam tam przez dwa wieczory co miesiąc, kiedy w trybie zaocznym stusiowałam przez rok na tamtejszym uniwerku. Było po drodze – z Grodzkiej blisko, a nocowałam w Grandzie też żabi skok. Otóż bulion ze szpikiem albo z żółtkiem w tej grubaśnej bulionówce, to najlepszy bulion jaki w życiu jadłam. Podobnie medaliony cielęce z agrestem albo sarnina z borowikami. Nieźl;e gotuję ale nie umiem powtórzyć tego smaku. W poznaniu dobrze jadało się w klubach, czyli niejako knajpach z ograniczonym dostępem. Najlepiej u myśliwych „Pod jelonkiem” – dziczyzna, potężne i cudownie doprawione tatary, perliczki i golonki bawarskie… Jakiś czas pracował tam stareńki szef kuchni którejś polskiej ambasady z czasów II RP – on doprawiał na węch. Półmiski z mięsiwem (specjalność zakładu) zanim wjechzały na salę, były wnikliwie obwąchane i w zależności od wyniki mistrz własną ręką albo jeszcze nieco dosolił – zawsze na krzyż, albo popruszył tym czy owym. Na desery się tam nie chodziło. Bardzo dobrze gotowałóa też pani Czesia w mojej „Markietance” tU BYłA SKROMNA KARTA NA CODZIEń – 4 ZUPY, GORąCY BUFET, ZIMNY BUFET I WSZYSTKO. jEDNAK TAKIEGO żURKU, WąTRóBKI, śLEDZIA W OLEJU CZY DOLONKI, JAK U PANI cZESI, ZE śWIECą BY SZUKAć. w DNI, KIEDY GOśCILIśMY MINISTRóW, ZAGRANICZNYCH GENERAłóW ITP DO POMOCY PRZYWOżONO EKSTRA KUCHARZY -[ WTEDY TO BAżANTY W PIóRACH, PłONąCE SZCZYPAKI, szynki z dzika w chlebie pieczone zadawały szyku. Naprawdę wolałam zjeść to, co od p. Czesi.
Po tych peregrynacjach w Berlinie i Paryzu wypada tylko oczekiwac nowego dziela pod roboczym tytulem : „O wprowadzaniu mlodziezy w dorosle zycie”
Tom I, „Mlodziency”, wiodaca autorka Barbara. Tom II, „Panienki”, oczywiscie Piotr.
Srodki wprowdzania: muzea jak Pergamon, Ermitage, Luwr oraz restauracje
w Berlinie, Paryzu, Londynie. W ostatecznosci moze byc Warszawa albo Kraków, ale tylko wielogwiazdkowe.
Mozna mnie zatrudnic w charakterze korepetytora w zakresie kabaretowania lub innych nieprywatnych lokali.
Pan Lulek
Nowa kreacja „Dolonki”
Morąg – nie natrząsaj się ze starszej pani. Wiadomo, wzrok już nie ten i palce sztywnawe.
Smakowity tekst i fotografie, ale te surowe krewetki z kroplami wody morskiej, to…. no, cóż, mam zdecydowanie za mało wyrafinowany smak, żeby coś takiego jadać, chociaż wierzę, że smaczne.
Pyro,
masz rację z tymi dekoracjami prawie pustych talerzy 😉 , ale o ile jadalne esy-floresy i ikebany jeszcze mi nie przeszkadzają, to te popstrzone posypką półmiski sugerują mi karaluchy w kuchni 🙁
Mam dwie piękne „dolonki” (chyba się przyjmie) i może je zrobię po pyrowemu, jeśli znajdę przepis 🙄 Nie śmiem prosić o ponowne wpisanie, bo na pewno nie masz teraz czasu.
Pan Lulek imponuje chęcią niesienia kaganka oświaty w szeregi młodzieży. Mógłby sobie spokojnie żyć w Burgenlandii, ale nie – poczucie obywatelskiego obowiązku skłania Go do podróży po świecie i edukowania młodych ludzi w nieprywatnych lokalach i kabaretach. Gdyby więcej było takich Panów Lulków, świat byłby zdecydowanie lepszy! 🙄
Panie Lulku, jesteś wzorem dla innych! 🙂
Miało być 😆
KDM we Wrocławiu przy Kościuszki pamietam. Rzeczywiście dobrze tam karmili. Zresztą w kawiarni KDM ciastka też mieli dobre. O Poznaniu nie będę dyskutował, bo tam zawsze gastronomia za Gomułki stała na dużo wyższym poziomie niż gdziekolwiek indziej, może poza Krakowem. Szczególnie zapamiętałem z Poznania, jeszcze z lat 50-tych, super desery – różne kremy coctaile i lody z dodatkami, jakie, znacznie później, można było spotkac w Zakopanem i Hortexach.
Muzealno-gastronomiczne wprowadzanie w życie bardzo mi się podoba. Może zainteresować pomysłem MEN.
No właśnie! Jak się robi „dolonkę” po pyrowemu? U Alicji w przepisach taka okoliczność nie występuje. 😉
Nie jestem pewien, czy na teesy floresy wybrzydzać. Jeszcze raz przypatrzyłem się zdjęciom. Talerz z filetem Mignon nie jest całkiem pusty. Wydaje się byc słusznych rozmiarów, a Francuzi nie dopuszczają zapełniania talerza z daniem głównym surówkami lub sałatami. Chyba jest w sam raz. Przy ślimaczkach też nie widze specjalnego luzu.
Nemo – nie wiem, czy u was można kupić sól peklową. Jeżeli moża, to bez kłopotu : natrzeć „dolonki” mieszaniną peklowej i jadalnej (hojnie dosyć) w miskę i na 2-3 dni do lodówki albo piwnicy. Przewracać raz dziennie. Potem ugotować z dodatkiem włoszczyzny, lubczyku, liścia laurowego i ziela angielskiego do miękkości (ok 3 godzin) na małym ogniu. Ten wywar zawsze wylewam, bo saletra… Jeżeli soli peklowej nie ma, to gotuje się silną solankę i w zimną wkłada golonki też na 2-3 dni. Reszta bez zmian – tyle, że wywar można użyć do krupniku, kapuśniaka itp,albo po odtłyszczeniu zrobić na nim galaretę do mięsa.
swojego czasu u Bernarda Loiseau zawital prezydent Mitterand, przedstawiany we francuskiej wersji mupet show jako smieszna, zielona zaba, niezbyt rozgarnieta i z zacieciem monarszym, B. Loiseau mial akurat swieze, zabie udka, z ktorych byl mocno dumny, wiec zaproponowal Gosciowi, zanim pomyslal, ze moze wyjsc gafa, Prezydent skwitowal usmieszkiem, ale nie zamowil, po kuluarach krazylo, ze mimo znajomosci z Bokassa kanibalizmu nie praktykuje
Droga Pyro i Nemo
Jak się je szybki obiad danie może zajmować cały talerz. Nawet dwa. Na deser przystawki dobre wino nie ma już miejsca.
Kiedyś wydawało mi się , że jak podają prawie puste talerze to człowiek ze złości i głodu jest w stanie ugryźć porcelanę. Tylko do dobrej restauracji nie chodzi się zaspokoić głód. Są znacznie tańsze sposoby.
Kilka niewielkich dań i wino wystarczą. Ja po takiej wizycie nigdy nie jestem głodny.
Wy tu o dolonkach i ślimakach w sosie a ja gorę!
Może nawet nie gorę ale chętnie podzielę się z Wami informacją. W ramach codygodniowej wyprawy po zaopatrzenie nabyłem wiadomą drogą torebkę zielonych rodzynek i głowę chorwackiej kiszonej kapusty.
Rodzynki wyglądają jak rodzynki tyle, że są zielone. Jeszcze nie próbowałem jak smakują. Jadałem już różne ale takich jeszcze nie. Kiszona głowa kapusty też zielona. Zapakowana w dość grubą folię z wyssanym powietrzem. Musiała ta głowa być młoda, bo plackata jakaś taka w tej folii.
Rozmawiałem właśnie z kolegą z pracy Chorwatem. Mówi, że zgadza się. Jego matka kisiła całe głowy kapuściane. Czego to ludzie nie wymyślą!
W Estonii kiszą całe liście kapuściane ale żeby całe głowy?
Żeby była jasność: ja nie krytykuję wielkości porcji, chyba że mają gabaryty naparstka, ale te posypki na skraju talerza 🙄 Jeśli proszek czekoladowy albo kakaowy wokół stosownego deseru mogę uznać za dekoracyjny, to upstrzenie sproszkowaną pietruszką nie różni się od śladów po muchach 🙁
Pyro,
ta dolonka chyba jest już zapeklowana. Rzeźnik mówił, żeby ją tak w tym opakowaniu próżniowym jeszcze kilka dni potrzymać. Na pewno jest zasolona. A co z pieczeniem? Po gotowaniu? Polewać piwem?
Płuczemy golonki pod bieżącą, gorącą wodą, osuszamy papierem, skórkę nacinamy ostrym nożem w romby, mocno przyprawiamy solą i pieprzem. W dużej brytwannie rozgrzewamy smalec i obsmażamy w nim golonki, podlewamy następnie 1/8 l gorącej wody, obraną cebulę kroimy na pół, jedną połowę szpikujemy goździkami, drugą liściem laurowym, razem z jałowcem dajemy do brytwanny. Wsawiamy do pieca o temp. 200°C na 2 h. Podczas pieczenia podlewamy po trochę resztą gorącej wody. Po 1 h pieczenia zaczynamy polewać golonki po trochę piwem po wierzchu, dzięki czemu utworzy się chrupiąca skórka. Po upieczeniu wyjmujemy golonki, pozostały sos z brytwanny przecedzamy do garnuszka, zagotowujemy, dodajemy trochę wody. Podajemy z duszoną, kwaśną kapustą, knedlami bułczanymi, sosem i piwem.
(Przepis z Quchni)
Ja jako dodatek podaję ziemniaczane kluseczki , kawałek arbuza ,zielone winogrona, konfiturę z żurawin , marynowane prośnianki i tarty chrzan.
Nemo – to uółatwia sprawę – ugotować i już Od 2-gioej godziny sprawdzać widelcem albo patyczkiem miękkość (te cholery się nierówno gotują – jedna 3, inna 1,5 godziny) Skórka musi być miękką mięso też ale całość trzymać się kupu. Jeżeli chcewsz piec, to po 1 godzinie albo trochę dłużej gotowania wsadż w rondel, Podlewać możesz piwem i włożyć kilka garści poszatkowanych warzyw, ziele, pieprz, listek laurowy. Sosu nie powinno być za dużo, a skórka pięknie rumiana, zaś tłuszczyk w dużej części wysmażony
Przepraszam za literówki. Młodsza położyła klawiaturę ukosem i trafiam nie w to, co chcę
Nemo zgadzam sie z tym portretem Arcyksiecia, co go muchy upstrzyly,
ASzyszu, te zielone rodzynki, to dla mnie jakby nieco mniej slodkie, poza tym jak rodzynki, tyle, ze zielone, no i mniej chyba jednak slodkie, chociaz moze jak zielone, to musza byc mniej slodkie? doslodzic jednak zawsze mozna, a zielone i tak zostanie, ale jakby ktos wolal zielone i nie bardzo slodkie, to wystarczy, ze kupi i juz ma, o tej chorwackiej, plaskatej nic nie wiem, nie pomoge,
chrzanu sobie, kurde przywiozlem z Wiednia, w korzeniu, plakalem przy tarciu, teraz placze przy jedzeniu, tyle ze ze szczescia
Andrzeju Szysz- dobrze,że kiszą całe głowy kapuściane,
bo krojenie kapusty, z braku sztakownicy,zwykłym kuchennym
nożem to ciężka,fizyczna praca. Mniej się zatem umęczą.
Zgadzam się z Markiem,że do restauracji,szczególnie tych
wykwitnych chodzi się w dużym stopniu po wrażenia estetyczne.
To takie przyjemne móc podziwiać umiejętności
kucharzy-artystów. A czasem udaje się później wykorzystać
jakieś pomysły we własnej kuchni i miło zaskoczyć swoich gości 🙂
Nemo, zgadzam się, że czasem te kropki wyglądają podejrzanie i można odnieść wrażenie, że stanowią zabezpieczenie przed ewentualnym niedomyciem. Ale taka moda się rozpowszechniła
Sławek masz dwa kilo do tarcia jak w banku . Wezmnę szpadel i ukopię.
Dowiesz się jak smakuje z kurpiowskiego piasku. W Austrii takiego nie ma!!! Moc będzie z Tobą 🙂
Sławku, 😆
Pyro, Marku,
dzięki za podpowiedzi. Nigdy nie piekłam golonki, najwyżej gotowałam i to rzadko. Te od rzeźnika wyglądają nieźle, więc może się odważę. Może z własną kiszoną kapustą…
U mnie już po obiedzie. Była marchewka, ziemniaki, sznycelki z indyka w cieście naleśnikowym.
Po południu udam się na zakupy. Osobisty przyuważył olej arganowy w Migros. Kapustę kiszoną w głowach chyba też tam widziałam, ale głowy nie dam. Jakaś serbska albo chorwacka specjalność tam była, muszę sprawdzić. Potrzebuję poza tym smażoną skórkę cytrynową i pomarańczową i całe migdały. Sprężę się i zrobię pierniczki bazylejskie, słynne Basler Leckerli.
Pyro wcale sie nie nabijam, uwazam, ze ladnie brzmi „dolonka”. Glowe kapusty kupilam raz i byla potwornie kwasna i niewyrafinowana, nie wiem jak oni to dalej preparuja ale nie dalo sie jesc bez pyskoskretu.
Dolonka, jak sama nazwa wskazuje, pochodzi z dolnej części świnki, przynajmniej wiadomo, gdzie uplasować 😉
Pyry dzisiaj jedzą rosół z lanym ciastem, a pies mięso z tego rosołu. On uważa, że tak jest sprawiedliwie. Wczoraj na obiad panie jadły kurzy biust z patelni smażony z warzywami, piekielnie pikatny i pies się obraził, bo dostał coś innego. Z tej przyczyny swój obiad zjadł dopiero o 9.00 wieczór
Kod cacc
Morąg swego czasu nasze kobiety na wsizch na spód beczki z kapustą wrzucały całe głowki. Ta kapusta w głowach kiszona służyła do robienia gołąbków z kaszą – ze skwarkami na codzień i z grzybami w okresach postnych.
Sławek, czy anielski PaOLOre wziął rozwód blogowy?
Skoro o nieobecnych Pyra wspomniała, to chciałabym wiedzieć, co z Grażyną? Nie ma jej na żadnym blogu, a przecież to sanatorium już dawno chyba się skończyło. Pyro, Ty chyba masz z Nią prywatny kontakt – wiesz coś?
Alsa – gdzieś zapodziałam jej wizytówkę. Jakznajdę, zadzwonię
Zapytano mnie. czy w Austrii jest snieg. To ja sie pytam a gdzie on ma byc.
Kiedy zima jest w górach snieg, to latem jest woda. A skoro jest woda to i prad czyli elektryka. Najwieksza radosc w górach jest, kiedy miejscowosc odcieta lawinami od swiata. Zapasów starcza dla miejscowych i turystów. Tyle, ze na jesieni bociany maja pelne dzioby roboty i bywa, ze nie odlatuja do cieplych krajów. Potem, za kilkanascie lat aktualny jest program wprowadzania mlodziezy w dorosla zycie.
Pan Lulek
Byłoby miło, Pyro, bo, prawdę mówiąc, trochę się niepokoję.
Wracam do kuchni – w rondlu dusi się karkówka, a ja robię porządki w szafce z przyprawami. Nie lubię porządków, ale czasami mus. Jutro będę chyba piekła pasztet.
Alex,
bardzo mi się spodobało to noszenie na rękach. Wspominałam niedawno wagę. 54 kg. Uniesiesz? 😉
Alsa,
Ty nie wiesz, co tracisz z tymi krewetkami, surowych nie jadłam, ale takie ugotowane i zmrożone nieco są fantastyczne z sosem, o którym wspomniałam, poza tym po ugotowaniu nabieraja pięknego koloru czerwonego, a nie jakieś takie szaro-bure. Następną razą jak wstąpię, przypomnij mi o krewetkach. Zaprezentuję, bez kropli wody morskiej i nie surowe, ale dobre. Sushi mi sie przypomniało…
U mnie ciemno i leje deszcz, ze śniegu zostały smętne wspomnienia.
Kulinarnie świątecznie nie mam sie czym podniecać, bo te 300 uszek zrobione, barszcz ugotuję w przeddzień wyjazdu do Toronto, jedyne czym się podniecam to całym tym wyjazdem. Smarkate mieli przesłać zdjęcia nowego mieszkania i jak urządzili, ale zdecydowali się wziąć nas na przetrzymanie i zobaczymy na własne oczy, jak przyjedziemy.
Na dzisiaj zaordynowany post, pan domu nie wbija się w dżinsy, w które tydzień temu bez problemów wchodził. Jak można w ciągu tygodnia tyle nabrać?! 😯
Jerzor zabrał mi diament do analizy… chyba go trzepnę przez ucho, nie wystarczy, że porysowałam kieliszek do wina?!
Ależ, Alicjo, ja przecież jadam krewetki, ale nie surowe! Ślimaki też, chociaż bez entuzjazmu. To Magda odmawiała stanowczo choćby patrzenia. A Twoje sushi jadłam, tylko mało, ale ja w ogóle mało jadam.
Pyro, Krul nam dziecinnieje:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/KrulNamZdziecinnial#5280018409898106082
Przepis na golonke w warzywach na porterze.
Golonka musi być peklowana co najmniej 14 -30 dni w zalewie z dodatkiem czosnku, pieprzu, goździków i różnych takich tam podobnych.Najlepiej w worku foliowym z eklerem. Golonkę ugotować prawie do miękkości. 4 duże marchwie i pól selera pokroić w długie cienkie paski, lub jest taka maszynka co to robi. Wyłożyć naczynie żaroodporne warzywami, włożyć golonkę, trochę warzyw na wierzch, dolać trochę wywaru z ugotowanej golonki, wstawić do gorącego piekarnika. Potrzebne są 2 portery (Żywiec lub Lech). Podlewamy golonkę porterem. Do podlania wystarczy 1 butelka. Druga jest po to, żeby nie wypijać piwa które służy do podlania. 40 min w piekarniku wystarcza.
Najsmaczniejsza jest na drugi dzień, po ponownym podgrzaniu w piekarniku.
Sławku – a niech sobie olejem dyniowym zupę z dyni polewa we wzorki, niech! Co będę chłopu zazdrościć rozrywki.
Tylko niech się odzywa (do jasnej cholery) przynajmniej co kilka dni.
Włączcie TVN!
Pyro, On w zle towarzystwo wpadl:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/NicDziwnego#5280018921376086530
juz go w TVN pokazuja? szybko sie stoczyl, niestety nie mam dostepu
Nasz Gospodarz w TVN oprócz Kuronia, Makłowicza i Okrasy. Drzyzga im strasznie przeszkadza, ciągle przerywa.
💡 Mam pytanie 💡
Czy macie jakąś metodę przeliczania słodyczy miodu na cukier? I odwrotnie. Zamierzam zamienić 10 dkg cukru na słodzenie miodem. Ile mam go dać?
Nie wiem, czy będę Ci pomocna, Marialko, ale dla mnie (wiadomo, nie słodkam) miód jest odrobine mniej słodki, niz cukier-cukier o zawartości cukru w cukrze.
No ładne sobie – włączcie TVN! Also, ja żeby ślimaki, to musiałam się przynapić w Cergy, pamietasz. Krewetki surowej też bym nie ruszyła. Nie byłam pewna, czy to Krynią czy Magdą tak wstrząsało na widok niewinnego sushi.
Tymczasem u mnie ciemno, leje i jest +9C. Co jest, do jasnej cholerki?! Przecież w kalendarzu jak byk stoi, że jest 15 grudnia?!
Marialka, jest taka metoda. Pochodzi od misjonarza Metodega. Tego od Cyryla. Bierzesz swoje 10 kg cukru i idziesz do Pana pszczelarza a on z kolei do Pani Królowej Pszczól. W miedzyczasie odbierasz miód albo jeszcze lepiej Krem Miodowy. Proporcje na widzi mi sie. Dobrze, ze przypomnialas. Trzeba kupic cukier. Goscie jada.
Pan Lulek
Dosładzanie wina.
… W pewnych przypadkach stosuje się również zamiast cukru dodatek miodu pszczelego licząc, że zawartość cukrów w miodzie wynosi przeciętnie 75 %.
To jest pewna wskazówka. 🙂
Z dośwuadczenia słodzenia dzieciom napojów miodem -jeżeli cukru płaska łyżeczka, to miodu średnia łyżka, ale to tylko starter (na początek) potem to się wyrównuje – np przy robieniu konfitur – kg cukru albo litr miodu. Konfitury na miodzie są lepsze i trwalsze i nie scukrzają się. Tylko skąd brać tyle miodu?
No to zrobił mi się galimatias. Wg Pyry 3 objętości miodu = 1 objętość cukru. Wg Andrzeja Jerzego miód to 0.75 cukru ( może wagowo, i to się wzajemnie nie wyklucza ).
Zatem?
To by się jakoś zgadzało; 1l miodu waży ok. 1,3kg.
W takim razię dziękuję i idę do pracy, bawcie się ładnie! Pa!
Marialko, nie wiem co chcesz słodzić. Prtzychylam się do Andrzeja J. 1 : 1,3. Powinno wystarczyć.
A jak goscie cukru nie uzywaja to do czego w takim razie?
A po cholerę słodzić?!
A jeśli, to na tyle, na ile smakuje. Każdy niech sobie sam nasładza (Alicja nie słodzi).
DOLCE VITA !
On pod oknem stojal,
pieknie sie nasladzal,
a drugimi dzwiami,
zandarm do niej chadzal.
Zbójowie, zbójowie,
badzcie se zbójami,
a my spac bedziemy.
noca z dziewczynami,
Na sianie, na sianie,
na sianeczku sianie,
na sianeczku, na bialym,
przez miesiaczek caly,
………………..
To chyba Bryll i na Szkle Malowane.
Tyle, ze z potwornie nieslusznego pod kazdym wzgledem czasu.
Cukru nie kupuje. Jest juz miód w dwu rodzajach.
Zeby tak troche sniegu.
Pan Lulek
Panie Lulku,
Na Szkle Malowane Brylla kochamy bez względu na czasy słuszne, niesłuszne – żylismy naonczas i wyrośliśmy na ludzi – no, niech ktoś zaprzeczy?!
http://www.youtube.com/watch?v=NfDWqr_2PNY
Tak se mysle i mysle i glowa mnie od tego myslenia rozbolala, dlaczego Panie wypiekaja pierniczki i jeszcze dekoruja kiedy mozna sobie strzelic duzy piernik i….
http://kobieta.gazeta.pl/poradnik-domowy/1,51400,2971182.html
no naraze sie ale taki tort makowy to tez fajny
http://kobieta.gazeta.pl/poradnik-domowy/1,48637,5842471,Z_miodem__z_makiem__z_bakaliami.html
Morąg – pierniczki swoją drogą, piernik swoją szosą, tort makowy swoją autostradą.
i u mnie jeszcze do tego strucle, sernik i baba drozdzowa, przeciez to samobojstwo, mam nadzieje, ze znajda sie tacy co to zjedza
jak Wy tak, to Wam powiem, ze wlasnie przyszla szynka z dzika, postanowilem nie dosladzac
Sławek,daj plasterek!
Alicja programowo nie piecze. Chcecie słodkie, to *se* kupcie.
Jerzor zadzwonił, że może by jednak rygory postowe złagodzić… kapusta kiszona, piwo (zapomniałam wypić czy co?! Jest w lodówce!) oraz podsmażyć takie proste chipsy z soli… Zastanowię się… ja nie poszczę, więc czemu nie.
Sławek,
nie bądz…. bo nie wypije z Tobą następnego brudzia, zielonym absyntem dla odmiany?!
Boże broń, nie dosładzaj! Ale plasterkiem rzuć 😉
Teraz żegnam się do jutra.Pa.
Koncert kolęd z szopką krakowską w tle.
Anna Szałapak w ostrołęckim muzeum:
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/AnnaSzalapak#slideshow/5280092273487995394
Ps
Do kogo jest podobna Anna Szałapak. Nagród nie przewiduję 🙂
– wiem 🙂 i chcę nagrodę 🙂 ( jak to tak bez 🙁 )
wiem ale nie powiem
Ja chce, cokolwiek dają!
Mogę nawet powiedzieć, tylko nie wiem co.
Alicjo 54 podzielic na dwie rece to tylko 27 kilo,chyba uniose.Tu sie tyle pisze o gotowaniu,ja ostanio poszedlem do koreanskiej knajpy gdzie nie ma menu,sciaga sie buty siada na podlodze i czeka,co podadza nalezy jesc.I to mi sie podoba,jedyny problem,to metalowe paleczki to duza roznica miedzy drewnianymi ale jak ktos glodny to sobie poradzi.
Alex, to była knajpa płn. koreańska? a juz te metalowe paleczki czuc straconym, amerykanskim bombowcem, zgasili swiatlo? tak jak Marialce? tyle, ze Ona sama chciala wybierajac, buty oddali?
nie pisales o najwazniejszym, smakowalo?
Misiu, ta kobieta Alicjopodobna czek wypisuje na ostatniej focie? jesli juz, to dlaczego akurat dla Rudego, jam biedniejszy
Slawek najwieksza atrakcja to muszla klozetowa w hotelu:) to caly komputer,cieply sedes zimy sedes,woda w lewo,w prawo,w dol do gory,szybkosc regulowana:)A buty oddali cena przystepna 3 zl za obiad.
Alex, to Ty w Seoulu byles? 3 zety za posilek z komputerem w tle, toz to nie moze byc Polska, dalej nie wiem, czy dobre?
http://www.annaszalapak.com/main.php?id=16
Ja jestem w Pusan i juz troche zmeczony ta Korea ale jeszcze trzy miesiace.A jedzenie bylo ok,bardzo mi smakuja koreanskie pierogi tez tanie za 10 szt 3 zl.
Alex,
z metalowymi pałkami się nie spotkałam. A w rodzinie mam synową Chinkę, o czym juz klepałam… A gdzież tam oni pałeczkami, to Maciek zasuwa , zeby im pokazać 🙂
6464 <– kod
Alex,
wytrzymaj, zrób zdjęć sporo i potem sprawodzaj, toz czekamy na takie ciekawostki!!!
W Wiedniu, w centrum miasta jest Koreanska, Ludowo Demokratyczna restauracja z metalowymi paleczkami. Od razu po wejsciu czulismy, ze jestesmy persona non grata. Smak byl do wytrzymania ale odchorowalismy trzy dni. W programie przemarsz wojsk z kanonada. Ceny dostepne.
Pan Lulek
Dzien dobry!
Jak dobrze wstac skoro swit 🙂
I kawe sobie pic 🙂 lalala
Kawa na ławę i do roboty !
Nocne Lulki i Marki pozdrawiają przedświątecznie.
Pyra dojrzała też pozdrawia. Pies mnie budził od 4.00, wstalam o 6.00. Wyrzuciłam Dziecko z psem na trawnik, a potem do roboty.
Alex, anyong haseyo (jak sie to pisze nie mam pojecia)…bulgogi pamietam bylo calkiem dobre. I te dziesiatki dodatkow, glownie zreszta kimchi wszelakie. Ale jedzenie sypatycznie wspominam. Mieszkalem dwa kroki od Changdokgung i zywilem sie glownie na Insa Dong gdzie restauracji rozniastych mnostwo jak pewnie sam wiesz najlepiej (Seoul).
Pamietam jeszcze pyszne kluchy ryzowe teokbokki (?). W miare ostre i slodkawe chyba. Pamiec sie zaciera. Reszta zarelka nie do wymowienia. Na ulicach ciagnace sie stragany z jedzeniem. Rozne robaczki, osmiorniczki i sam Bog wie czego tam nie bylo.
Annyeonghi gaseyo.