Co jedli i pili Rzymianie?
Autor był Australijczykiem przez wiele lat mieszkającym w USA i we Włoszech. Zmarł w ub. roku. Był głównym krytykiem sztuki tygodnika „Times”. Namówiony przez wybitnego wydawcę, lorda GeorgaWeidenfelda, napisał historię Rzymu. Książkę pisał przez wiele lat. A że wyszła ona spod pióra człowieka zakochanego w opisywanym mieście, powstało dzieło wybitne. Jego lektury nie da się zakończyć w dwa czy trzy wieczory. Trzeba tę radość obcowania z dziełem dawkować rozsądnie, by starczyło go na dłużej. Przyjemność zaś jest tym większa im lepiej samemu zna się Rzym współczesny.
Dzisiejsze pecorino Fot. murrayscheese.com
Wprawdzie niewiele w „Rzymie” jest stron poświęconych sprawom jedzenia ale – na szczęście – są. Hughes w części dotyczącej starożytności zadaje sobie pytanie „Co jedli i pili Rzymianie?”. Oto odpowiedź:
„Odpowiedź może nam sprawić pewien zawód, jeśli pozwolimy się zasugerować opisami legendarnych uczt z Satyryk Petroniusza i innymi relacjami z życia wyższych sfer. U Petroniusza czytamy, jak wyzwoleniec Trymalchion, bajecznie wzbogacony na spekulacjach, podejmuje gości w swoim domu w Kampanii. Pokazuje im osiołka z brązu – najdroższego, korynckiego brązu – z workami po bokach, jednym pełnym jasnych, a drugim ciemnych oliwek. Na srebrnych misach piętrzą się „posypane makiem i oblane miodem pieczone koszatki [gatunek gryzoni]. Podano też stojące na srebrnym ruszcie gorące kiełbaski. Pod rusztem leżały syryjskie śliwki i pestki granatu”. Na brzegach mis wyryte jest imię Trymalchiona i ich waga, aby wszyscy wiedzieli, ile są warte. Piece de resistance to kosz wypełniony słomą z wyrzeźbioną w drewnie kurą z rozpostartymi skrzydłami. Dwaj niewolnicy stawiają go na podłodze; trębacze grają fanfary, a niewolnicy wyciągają ze słomy jajko za jajkiem. Trymalchion wykrzykuje: „Przyjaciele, pod kurę rozkazałem podłożyć pawie jaja. I niech mnie Herkules, ale boję się, że już się zalęgły. Spróbujmy jednak, czy da się je jeszcze wypić”. Goście otrzymują po srebrnej łyżce, ważącej „co najmniej pół libry” [ok. 160 gramów], i zaczynają jeść jajka, które, jak się okazuje, zrobiono z „gęstego ciasta”. W żółtku narrator znajduje tłuściutką muchołówkę [mały ptaszek a nie bylina mięsożerna o tej samej nazwie], uchodzącą wówczas, podobnie jak dziś, za wielki przysmak.
Większości z nas rzymskie obyczaje kulinarne kojarzą się z opisanym wyżej rozpasaniem, tymczasem miało ono niewiele wspólnego z tym, co jadła przeważająca większość Rzymian. Na co dzień spożywano więc przede
wszystkim polentę (potrawę z gotowanych ziaren zbóż, jedzoną w postaci papki albo placków smażonych na oliwie), fasolę z ziołami, rzadko okraszoną kawałkiem mięsa (najlepiej wieprzowego), jajka i od czasu do czasu kurczaki. Ubodzy Rzymianie odżywiali się głównie chlebem i roślinami strączkowymi. Jedzono dużo sera i można przypuszczać, że ówczesne pecorinos, czyli sery z owczego mleka, niewiele różniły się od dzisiejszych. Chętnie spożywano też warzywa, na przykład w postaci przepysznego dania z młodej cukinii, zwanego scapece, które do dziś podaje się w niektórych rzymskich restauracjach.
Na stole pojawiały się też ryby, choć wobec braku lodówek często chyba bywały nieświeże. Rzymscy bogacze mogli sobie pozwolić na własne stawy rybne. Znane są nawet przerażające opowieści, że ogromne węgorze karmiono niewolnikami. Na pobudzenie apetytu używano sosu ze sfermentowanych rybich wnętrzności, który był chyba bardzo aromatycznym i słonym poprzednikiem sosu Worcester i zwał się garum. Zamożni Rzymianie spożywali go mniej więcej tak, jak dzisiaj spożywa się keczup – doprawiali nim wszystko. Na ogół sądzi się, że gamm zwyczajnie cuchnęło zgniłą rybą, ale można przypuszczać, że miało subtelniejszy smak.
Ziemniaków, kukurydzy, pomidorów i innych upraw z nieodkrytego jeszcze Nowego Świata oczywiście nie znano. Tak samo zresztą jak trzciny cukrowej. Dania słodzono miodem.
Innym polem do popisu dla bogatych dekadentów rzymskich owych czasów była sztuka. ”
Mam nadzieję, że lektura tego fragmentu pozwala zrozumieć moją radość z obcowania z tym przewodnikiem po dwu tysiącach lat historii Wiecznego Miasta.
Komentarze
Gamm? W Rzymie? 😯
A kto jadał GARUM?
Dzień dobry. Przez ostatnie 3 tysiące lat napisano o Rzymie sporą bibliotekę, stosy listów i opisów i właściwie jedno się w tym czasie mało zmieniło – Rzymianie. Lud rzymski zawsze był skory do rewolty, buntu, roszczeniowy, niestały w swoich sympatiach, rozpolitykowany, a jednocześnie wrażliwy na urodę sztuki, emocje sportowe i sławę swojego miasta.
Jasne jest, że dzisiejszy konsument większości potraw z okresu starożytności nie wziąłby do ust – za wyjątkiem oliwy, warzyw i serów; nawet wina dzisiaj preferuje się zupełnie inne, niż te doprawiane pachnidłami, miodem i ziołami. Może jednak dzięki ich eksperymentom, my już nie musimy powtarzać tej samej drogi.
Nemo – w książkach autorów anglojęzycznych spotyka się skróconą formę „garum” do „gamm”. Dlaczego jednak tłumacz powtórzył ten aglicyzm, to nie wiem. Być może ostatnio obowiązują obydwie formy.
Dzień dobry Blogu!
– Papa, mnie odna diewoczka dała czipsy i oni mnie oczeń ponrawilis, choczu cziiipsy! Papa! Cziiipsy! Ja skazała „fenkju”…
– Po niemiecki „spasibo” znaczit „danke szon” – poucza starszy brat…
– Cziipsy!
– Podożdi, pridiot diadia…
– Cziipsy!
Pojechaliśmy do St. Moritz” zobaczyć sobole, norki, biżuterię, nowych Ruskich w rolls-royce’ach, słowem – wielki świat 😉
Zastaliśmy opustoszałą wieś, jezioro jeszcze zamarznięte, ale już groźnie spękane, lodowaty wicher hulający po przestrzeniach, gdzie jeszcze niedawno stały wielkie namioty, kłębiła się socjeta w futrach po 100 tys. euro, lśniła biżuteria, galopowały konie ciągnące ścigających się narciarzy… Pustka, mróz, koniec sezonu 🙁
Przeszliśmy więc z duszą na ramieniu po wydającym dziwne odgłosy lodzie na drugą stronę jeziora, do kościółka św. Maurycego, potem przez centrum wsi, też opustoszałe, obok luksusowych sklepów i hoteli do dworca i pojechaliśmy dalej. Po drodze, w Celerinie, słynna rynna bobslejowa z naturalnego lodu, najstarsza na świecie i jedyna czynna, piękne trasy biegówkowe od Samedan do Zuoz i jeszcze dalej, miejscowości o egzotycznych nazwach jak La Punt-Chamues-ch (czyt. Czamues-cz 😉 ), 19-km tunel Vereina (najdłuższy na świecie tunel kolei wąskotorowej), słynne Klosters, gdzie brytyjska rodzina królewska co roku jeździ na nartach i tak dalej i dalej… 5,5 h jazdy pociągiem do domu…
W bardzo zatłoczonym pociągu z Zurychu spotkaliśmy wreszcie Rosjan. Całą rodzinę – papa, mama, ok. 15-letni syn i śliczna 5-letnia córeczka.
Wyglądali intelektualnie, ubrani skromnie, żadnych futer 🙁
W wagonie znajdował się plac zabaw dla dzieci – zjeżdżalnia, tunel, schowki, schodki, gry… Kłębił się mały tłumek młodocianych pasażerów i mała Rosjanka bez trudu się z nim integrowała.
Aż w końcu przyszedł diadia – Turek z przewoźnym barem i tradycyjnym komunikatem: Kafee, Tee, Mineral!
– Cziiipsy!
Niefrasobliwa anegdotka.
Albo głęboka przypowiastka filozoficzna.
Jak kto woli.
Wrzucona towarzystwu kilkanaście dni temu przez koleżankę z chóru, której bratanek (poniżej 10. roku życia) jest pilnym piłkarzem. Chłopcy pojechali na jakoweś zawody do braci Słowaków, z których powróciwszy, młody relacjonuje rodzicom:
– Ci Słowacy to są nawet fajni. Jeden mnie sfaulował – niespecjalnie, zaraz podleciał, podał rękę i w najczystszej polszczyźnie powiedział „sory”…
Kto ma uszy, niechaj słucha, kto ma oczy, niechaj czyta, kto ma kilka komórek mózgowych, niech główkuje i liczy, ile* mechanizmów ewolucji języka musiało się zbiec, by możliwe było takie odczucie „najczystszej polszczyzny” przez małolata 😀
_______
*niezłe kilka, choć przecież wystarczyłby jeden dostatecznie mocny…
Od rana świeci słońce co po kilku deszczowych dniach nastraja pogodnie.
Dołączam Wam uśmiech pani Julii, szczęśliwej pod włoskim niebem 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=XgC78FkWB5I
„Piece de resistance”, nowe polskie słowa 🙂
„Piece de resistance” (popularne francuskojęzyczne określenie w języku angielskim i niemieckim) wywodzi się z pierwszej połowy XIX wieku i we współczesnej polszczyźnie powinno raczej nosić nazwę „highlight” 😎
Pada śnieg…
A wczoraj było tak…
wczoraj było tak
Nemo, dzięki za zabranie nas tam, pięknie, zazdroszczę…
Garum właśnie! Niejeden raz pisaliśmy tu o tym.
Ponadto, nie wiem jak się tu wpisać po wpisie nemo i a capelli, co to tak ładnie zaczęły. Pyrze odpowiem może na wczorajsze, że u mnie to nie jest jakiś stres, że ostatnio mało piszę. Jest mi jakoś znowu tak, że wydaje mi się, iż wszystko co było do powiedzenia już powiedziałem i napisałem. Nie jest to dobry znak, wiem, ale nie poradzę i już. Mam czasem tak. Jak jeszcze pracowałem było inaczej. Wchodziłem na strone, kopiowałem co weszło i wychodziłem z internetu. Wklejałem na twardy dysk i czytałem. Potem wychodziłem na papierosa i wymyśliłem coś do wpisania. Dziwne, że do południa miałem więcej chęci do tego i więcej takich pomysłow. Już dawniej mało pisywałem wieczorami.
Co do wpisu gospodarza dodam z pamięci, że na niedawno wspomnianym przeze mnie uniwersytecie we Frankfurcie nM, pewien profesor na jakimś fakultecie (lata 70., fakultet, profesor???) postanowił ze studentami powtórzyć ucztę kogoś tam w starożytnym Rzymie, której jednym z punktów była nadziewana świnia z rożna spreparowana tak, że nie miała żadnych cięć gdziekolwiek, a cała oprawa tej sztuki odbywała się przez jej naturalny otwór na końcu jej ciała. Co to ma do czynienia z zauką i szacowną uczelnią do czynienia?
Tyle może, że profesor doszedł do wniosku, że trzeba zdziczałej młodzi przyponmnieć, że sztuka kulinarna to kultura par ex… (nie mam czasu sprawdzić jak się to pisze i spadam życząc miłego tygodnia)
Wpis Pepegora przypomniał mi popularne w latach dawno minionych powiedzenie, że komunizmu z pewnością nie wymyślili filozofowie ani inni naukowcy, tylko nieucy. Dlaczego? Bo naukowcy z pewnością najpierw wypróbowaliby na myszach jego działanie, nie na ludziach.
W dzisiejszej Rzepie jest ciekawy artykuł polskiego franciszkanina, pracującego przez długi czas w Ameryce Południowej . Tamten kk mało przypomina to, co znamy z autopsji. Nie wróżę nowemu papieżowi powodzenia w jego misji. Bierny opór materii będzie pewno paraliżujący.
Meteo podaje, że w Poznaniu jest 0 stopni C. Tymczasem przez 20 minut zmarzłam tak, jak nie zmarzłam w czasie całej zimy; to lodowaty, przejmujący wiatr wychładza ciało w kilka minut. Ja się nie zgadzam na taką wiosnę. Przystępuję do Oburzonych – nie na rząd, tylko na pogodę. Kto ze mną?
Ja. Jestem oburzona na zamglone słońce, którego nie było zza tej mgły widać i czuć. Ale dzisiaj czuć, oj czuć! Przyłożyłam płaty zimnego ogórka, bo nic innego nie mam pod ręką, swoje trzeba odcierpieć. Tak więc widzisz Pyro – obie jesteśmy Oburzone na pogodę, tyle, że z diametralnie różnych powodów 🙄
Bardzo zdradkiwe jest to słońce, którego jakby nie było, a jednak…
Jak zwykle spóźniony odnoszę się do dni poprzednich. Zmartwił mnie powściągliwy stosunek Wielkopolan do rodzimych górali. Przecież ze Szkotami z gór mają wiele wspólnego. Chętnie śpiewają i muzykują, tęgo piją i biją, highland akcent może nie jest gwarą, ale trzeba dobrze się wsłuchać, żeby lepiej rozumieć niż naszą góralszczyznę.
Gulasz, Kocie uwielbiam w dwóch postaciach. Wszelkich odmian gulaszu węgierskiego czyli zupy oraz czeskiego i słowackiego gulaszu z kdedlikiem. Nasze gulasze rozmaicie, gdyż ich jakość jest rozmaita, od najnędzniejszej do całkiem smakowitej. Dobry boef bourgogne z odpowiednim winem jem z wielką ochotą, choć po namyśle przyznaję, że zastrzeżenia Kota nie są całkiem bezpodstawne.
Wreszcie teoria Darwina. Czytam wypowiedzi na ten temat i myślę, że wszyscy mają rację. Czyli jestem za a nawet przeciw. Ale to chodzi chyba o nieporozumienie. Kot niewątpliwie wie, o czym pisze. Tymczasem są w teorii ewolucji rzeczy, które spokojnie można nazwać opisem obyczajów natury ożywionej. Mendel i Price są trudni do podważenia, choć delikatniutkie próby podważenia Mendla miały miejsce. Nie chodziło o całkowite obalenie lecz o rzadkie przypadki, gdy nie do końca się sprawdza i o podejrzenie, że czasami allele dominujące w trakcie życia osobnika nagle tracą tę dominację na rzecz tych dotąd podrzędnych.
Ogólnie rzecz biorąc chodzi o to, że fakt zmienności czyli sama ewolucja przez nikogo rozsądnego kwestionowana nie jest, natomiast interpretacja jej mechanizmów ciągle jest przedmiotem sporów. Podstawą Darwinizmu jest teoria doboru naturalnego, która wydawała się długo niepodważalna w całości. Nadal nikt nie wątpliwości, że ze związku europo-afrykanina z absolutną europejką dziecko może być białe, czarne lub jasno-kakaowe. Ale pytanie, dlaczego się tak dobrali, nie ma nic wspólnego z teorią doboru naturalnego, bo ich dobór nie był naturalny w sensie przyrodniczym. Rzecz w tym, że i w przyrodzie nie zawsze potwierdzają się zasady doboru naturalnego, choć wyjątki od prawideł darwinowskich nie są częste. Hodowcy zwierząt i roślin trafiają czasem w ślepy zaułek szukając najkorzystniejszych połączeń genetycznych. Biolodzy molekularni też mają coraz to nowe problemy z białkami, które w sumie mają dużo więcej funkcji, niż kiedyś przypuszczano.
Biolodzy mają nie tyle kłopoty z samymi białkami, co z regulatorami, „włącznikami” poszczególnych funkcji i ich połączeń. To jest tak, jak z leśnikami – widzą pojedyncze drzewa, wiedzą o nich wszystko, potrafią nazwać i – nie widzą lasu. Nie szkodzi – ewolucja miała jakieś 4 mld lat, biolodzy tkwią nad tym dopiero od stulecia, genomy poznajemy od niedawna. Cały ocean wiedzy przed nami. I to jest wspaniałe.
Place zabaw dla dzieci są wszędzie, nawet w Polsce. Kiedyś jednak było ich niewiele. W Szwajcarii były chyba jeszcze za Wilhelma Tella, tak dużo ich tam zastaliśmy za pierwszym pobytem. Dzieciom naszym bardzo się podobały. Miały sporo elementów zbliżonych do tych, jakie u nas spotykało się tylko w wesołych miasteczkach. Dlatego dzieci nazwały szwajcarski plac zabaw „wesołą wsią”. Były w parkach i na parkingach autostradowych. Teraz to rzecz zwyczajna.
Stanisławie,
Tak to wygląda w szwajcarskim pociągu
40 piętrowych pociągów SBB jest wyposażonych w tzw. wagony rodzinne, gdzie połowę górnego piętra zajmuje przedział z placem zabaw.
Informacje o obecności tych wagonów umieszczone są w rozkładach jazdy.
Pasażerowie pozostałych wagonów przyjmują z ulgą to udogodnienie 😉
Nemo, podziwiam.
Stanisławie, 🙂
A tak wyglądają klasyczne place zabaw przy szkołach, w parkach, na skwerkach, z podłożem obowiązkowo wyłożonym tartanem.
Aż chce się być dzieckiem.
Dzieci do 6 lat, podróżujące z rodzicami, nie płacą za bilet. Również te w wieku 6-16 nie płacą jadąc z rodzicami, ale muszą mieć tzw. kartę rodzinną za 20 Fr od dziecka rocznie. Dawniej ta karta kosztowała 20 Fr za wszystkie dzieci. Dzieci w wieku 6-16 podróżujące samotnie płacą połowę, a podróżujące pod opieką osoby dorosłej, ale nie rodziców – korzysta ze środków lokomocji za 16 Fr przez cały dzień, pod warunkiem, że opiekun posiada abonament generalny lub tzw. Halbtax i ważny bilet. W ten sposób nasze dziecko podróżowało z babcią po całej Szwajcarii pociągami, statkami i autobusami pocztowymi albo my zabieraliśmy w podróż dzieci goszczące u nas.
To prawie komunizm, nie sądzisz? 😉
Nemo – chce się być dzieckiem. Jaki jest w Szwajcarii przyrost naturalny?
Bilety rodzinne pamiętam jeszcze z dawnych czasów. Place zabaw już wtedy były bardzo atrakcyjne i w niektórych miastach szliśmy zwiedzać zostawiając dzieci w „wesołej wsi”. Ola miała wtedy 5 lat, Krzyś 12. Krzyś opiekował się Olą i sam się nie nudził. Tak było miedzy innymi w Lozannie, do której przypłynęliśmy statkiem z Montreux, a dzieciom nie chciało się podchodzić do katedry. W Polsce nie odważylibyśmy się zostawić dzieci samych.
Kuchnia starożytnego Rzymu ma charakter legendarny, dla niektórych kultowy. O ile pamiętam, rynienki dla zwracających napitki Wańkowicz ustawiał na wzór rzymski, choć w Rzymie zwracano raczej nadmiar jedzenia.
W jednej z angielskich powieści XIX-wiecznych mamy bohatera (nie głównego wszakże), który stara się we wszystkich aspektach kuchnię rzymską naśladować. Niestety, nie jestem pewien autora ani tytułu. Thackeray albo Fielding albo jeszcze ktoś inny, nie jestem pewien. Czytałem ponad 50 lat temu.
Sos z rybich wnętrzności był poddawany przemianom przez długi okres czasu i zaliczał się do najdroższych rarytasów I dzisiaj chyba mamy jakieś dalekowschodnie z przegniłych surowców, także poddawane długotrwałym procesom.
dalekowschodnie sosy czy przyprawy miało być
Pyro, nie martw się, w Polsce też są place zabaw, mozesz spokojnie zmieniać się w dziecko.
https://www.google.pl/search?q=plac+zabaw&hl=pl&client=firefox-a&hs=tFx&rls=org.mozilla:pl:official&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=lCZHUYzhKarV4gSxmoC4DA&ved=0CAoQ_AUoAQ&biw=1200&bih=605
Pyro,
średnio 1,5 dziecka na kobietę.
W ubiegłym roku zanotowano boom – ponad 80 tys. urodzeń. Ale też ludności przybywa w zastraszającym tempie, już ponad 300 tys. Niemców osiedliło się tu za pracą, innych cudzoziemców też przybywa.
Najpopularniejsze imiona w 2012 – Alina, Nina, Sophia. U chłopców – Noah, Luca, Luis…
Stanisławie,
teraz pod katedrę w Lozannie podjeżdża się metrem i schodami ruchomymi. Pieszo pokonuje się ostatnie dwa poziomy schodów od wysokości tarasu uniwersyteckiego.
Dzieci można nadal zostawiać na placu zabaw, ale dziś już nikt tego chyba nie robi.
Stanisławie,
okazuje się, że od czasu, kiedy jeździliśmy pociągiem z naszym dzieckiem, zaszły pewne zmiany i teraz również dziadkowie mogą zabierać ze sobą wnuki w wieku 6-16 lat za darmo. Wnuki muszą posiadać Kartę Juniora w cenie 30 Fr/rok. Podrożała od tamtych czasów 🙄
Tłuściutka muchołówka bylina to chyba coś nie tak. pewnie muchołówka – ptaszek.
Przyznaję szczerze Nemo, w Szwajcarii byłem tylko w Gryzonii, chodziłem po górkach w okolicy Pontresiny.
Hej podkowa 😀
Rzymianie zapewne sprowadzali muchołówki (rośliny) z nieodkrytej jeszcze Ameryki, bo tylko tam owe muchołówki występują 😉
Tradycja pożerania ptaszków śpiewających ma się we Włoszech dobrze do tej pory 🙄
Torlinie,
Gryzonię znam najmniej, a to taka piękna okolica, ale tak odległa, jak się mieszka w środku gór… 🙄
Szwajcaria w ogóle jest piękna i dobrze urządzona ale ma i wady. Nie mam jednak zamiaru wytykać wady Helwetom, dosyć mam własnych dokoła siebie (w sobie też). Na dzisiejszą noc zapowiedziano w Poznaniu opady śniegu, zawieje i zamiecie. Zupełnie nie czuje się nastroju nadchodzącej Wielkanocy; chyba w ogóle nie będę robiła ekstra świąt. Kupię trochę szynki, ze dwa Brzuchowe sery kozie, ugotuję michę jaj, zrobię paschę, babę i to wszystko. No i żurek oczywiście. Matros pływa, wnuki będą zajęte najnowszą pociechą, Synuś wyjeżdża , a Młodsza ma półmetrowej wysokości stos sprawdzianów do poprawiania. Święta? Jakie święta…?
Pyro,
niektórzy mieszkańcy Szwajcarii życzyliby sobie tych wad jeszcze więcej, aby zniechęcić tych wszystkich obcokrajowców do osiedlania się w najpiękniejszych miejscach (tych superbogatych), przez co krajowców nie stać na domy i działki, a także tych biednych, wyspecjalizowanych w plądrowaniu socjalnego państwa…
Kiedy ciężko pracujący Szwajcar z trudem wiąże koniec z końcem, bo płace zamrożone są już od kilku lat, a wydatki na kasę chorych, mieszkanie, podatki rosną nieustannie i widzi, jak sąsiad z Kosowa żyje z pięciorgiem dzieci z jego podatków…
Albo szef jego firmy dostaje na pożegnanie „złoty spadochron” w postaci kilkudziesięciu milionów franków do tych 10 milionów rocznie, które dostawał pracując…
Wyniki ostatniego referendum mówią coś o panujących nastrojach 🙄
A jak sobie z tymi problemami radzi Lichtenstein? Też w kocu zamożny i piękny kawałek świata?
Stanisławie-spieszę Cię uprzejmie poinformować :-),że ze związku pewnego wędkarza z Owernii z absolutną blondynką z nad Wisły dziecko nie wyszlo ani jasno ani ciemno kakaowe.Wyszlo z lekka zwariowane 🙂 Kakaowe to wyszlo ciasto na niedzielny podwieczorek,bo dziecko z tego związku ma skłonności do pieczenia oraz gotowania
i po prostu szast prast upiekło.
A na pytanie dlaczego oni się tak dobrali jest tylko jedna odpowiedź:
bo miłość jest ślepa 😉
Pojechałem do Gryzonii w dwóch celach, chciałem przejechać się jedną z najsłynniejszych i najpiękniejszych kolei świata „Rhätische Bahn” (te Twoje zdjęcia czerwonego pociągu to właśnie z tej trasy) i jednocześnie wysiąść na jednej z najwyżej położonych stacji kolejowej w Europie, na przełęczy Bernina (Ospizio Bernina -2.253 n.p.m.). A po drugie chciałem pobić swój rekord życiowy wysokości, a to w Gryzonii jest stosunkowo łatwe. Teraz wynosi on 3.206 metrów.
Poproszę o toast. Nalałam sobie aroniówki i nie mogę umoczyć dzioba, no bo jak? Bez toastu? Toć opilstwo i upadek moralny.
Pyro-ja proponuję toast za wszystkich,którym się jeszcze chce 🙂
A na blogu mamy takich osób niemało.Oby nam się chciało chcieć !!!
Torlnie-rozumiem,że ten rekord to osobiście i na własnych nogach 🙂
Oczywiście, że ta muchołówka to ptaszek a nie roślina. Potwierdza się że czytając cytowane teksty nie należy się spieszyć a trzeba myśleć. Pociechą jest tylko to, że blogowicze każdy błąd wyłowią i sprostują. A przy tym mają satysfakcję i trochę zabawy. Dzięki!
Za tych, co im się jeszcze chce! 😀
Pyro,
chyba nie chcesz serio porównywać problemów 8-milionowej Szwajcarii z problemami Liechtensteinu, który ma powierzchnię połowy powiatu drawskiego (160 km. kw.) i 36 tys. mieszkańców, z tego 1/3 to cudzoziemcy.
Za tych, którym się jeszcze chce!
Nemo – nie tyle porównuję kraje, co status ich mieszkańców. A obywatelom Księstwa też jest czego zazdrościć.
…a te koleje w szwajcarii budowal tez julian fałat, zarabiajac na studia w zurychu i monachium 😉
Pyro – Słowo „gamm” nie jest anglicyzmem czy skrótem ale pospolitym błędem spowodowanym niedoskonałością oprogramowania służącego do optycznego rozpoznawania zeskanowanych tekstów. W tym przypadku ten bezmyślny program odczytał litery „ru” jako „m”.
Nemo – „Piece de resistance” to po polsku „mejn dysz”. Ten dysz może, ale nie musi być przyjęcia hajlajtem 🙂
Nie piszę tego by się wymądrzać, ale dlatego, że mi się chce 🙂
Dzięki, Placku – widocznie ten program jest ostatnio powszechnie używany.
Pyro – Tak, a zatem to dobrze, że maszyny nas jeszcze w pełni nie zastąpiły 🙂
Placku,
miałam to samo przypuszczenie co do „ru” 😉
Piece de resistance = best part or feature of something (as in a meal), a showpiece, or highlight
Originally, the piece de resistance was the most substantial dish in a meal, but now the term generally refers to quality, not quantity.
The waiter suggested we try the restaurant’s piece de resistance: the chocolate souffle.
Stąd mój żart z tłumaczeniem na „polski” hajlajt 😉
PS.
Piece de resistance jest bardzo popularnym pojęciem w języku kuchennym Helwetów 🙂
Danuśka!
Rekord jest, bez oszustwa, i na własnych nogach.
A jednocześnie, jak to w życiu, ten rekord jest jednym wielkim oszustwem. Otóż stacja kolejowa, skąd startuje się w trasę, jest na wysokości 2.093 m. Czyli zrobiłem 1.113 metrów przewyższenia, i to trasą, którą mogłaby zrobić moja 5-letnia wnuczka, gdyby miała odpowiednią kondycję. To ja w Tatrach robię prawie 2.000 metrów przewyższenia.
Nemo – Twój żart zrozumiałem, a róża pod każdym innym imieniem jest nadal różą 🙂
Z moją bardzo ubogą polszczyzną i angielszczyzną mam trudności z odróżnieniem dekadenta od inkasenta, co nie znaczy, że nie mogę się nad tłumaczem „Rzymu” odrobinę poznęcać. W końcu on czyni to ze mną 🙂
Sos Worcestershire
Placku,
z sosem to już dajmy biednemu tłumaczowi spokój, bo ja go widzę, jak z wysuniętym końcem języka pracowicie stukając w klawisze komputera duka „łorczester”… 😉
Wiem, to brzydko z mojej strony 🙄
Jesteście dwie złośliwe jędze – Nemo i Placku. Może zresztą nie jesteście, tylko bywacie. Od czasu gdy wydawcy z oszczędności pozbyli się korekty – licząc na programy korekcyjne komputera, nie takie kwiatki się trafiają. Swoją drogą na czym jeszcze wydawnictwa mogą oszczędzić? Może na redaktorach?
Pyro – Pozwól, że zadam Ci parę pytań.
Czy kiedykolwiek, nawet gdy wyrażałaś swe ogromne czymś lub kimś oburzenie, usłyszałaś ode mnie, że jesteś złośliwą jędzą? 🙂
Dla ułatwienia podam Ci odpowiedź – nie, i nigdy tego nie przeczytasz.
W jednym z wywiadów tłumacz „Rzymu”, pan Władysław Jeżewski oświadczył; „Nie przeprowadzam researchu, bo nie mam na to czasu. Najczęściej wydawca wyznacza krótki termin, ale czasem i tłumaczowi zależy na szybkim ukończeniu pracy, bo ma już na głowie kolejne zobowiązanie”.
Czy przyjęlabyś takie usprawiedliwienie od lekarza, kolejarza, dentysty, szefa kuchni lub kelnera?
Pytanie dla mnie najważniejsze; czy Nowy i Alicja których dezajn i hejterowanie doprowadza do białej gorączki to także złośliwe jędze czy tylko Nemo i ja? 🙂
Bycie jedną z dwóch złośliwych jędz mi pochlebia, ale jeśli to jędz tabun to się obrażę 🙂
By i Stanisławowi się narazić – Nie wierzę w to by na przestrzeni lat nawet jeden kot był w stanie wykształcić w sobie zdolność do wpisywania się na blogu i że tak naprawdę to wpisuje się Jego Twórczyni, czyli „Stara”. Naukowymi dowodami na to nie dysponuję 🙂
Placku – jestem załamana; mało – jestem w szoku! Wyobraź sobie, że ja, nieszczęsna, całkiem poważnie podejrzewałam Ciebie o poczucie humoru, brak małostkowości i spory dystans do problemów podnoszonych na blogu.
Jeżeli Ciebie dotknęłam w jakikolwiek sposób, to biję się w piersi, zakrywam zawstydzoną twarz i na dzisiaj zmykam z Blogu. Dobranoc.
Cały wywiad – jestem zwolennikiem Slow Food i Slow Translation, co wcale nie znaczy, że mam ochotę powiesić sympatycznego tłumacza na suchej gałęzi. Nie rozumiem tylko dlaczego z niewątpliwą szczerością wyznaje; „nie mam daru słowa”. Takie deklaracje tylko byznesowi szkodzą 🙂
Pyro, Pyro, Pyro – Żart za żart, a Ty uciekasz bo już późno,; śpij spokojnie i także niczym nieistotnym się nie przejmuj. Słodkich snów 🙂
Lima – piękne miasto. Ricardo zabrał nas dzisiaj do centrum i pokazał wszystko, co najważniejsze. Połaziliśmy sporo, obejrzeliśmy sporo. Grobowiec Francisco Pizarro w bazylice na Plaza de Armas. Bazylika ma ponad 400 lat. Imponująca budowla. Z muzeów – wstąpiliśmy do prywatnego muzeum mineralogicznego, którego właścicielem jest bogaty hobbysta. Mierałów sporo, ale nic powalającego na kolana, do tego trochę ceramiki z pre-kolumbijskich czasów, trochę tekstyliów.
Potem małe co nieco w restauracji Hotel Bolivar, gdzie ponoć robią najlepsze pisco sour.
Bardzo mi się Lima spodobała, ciekawa architektura z czasów kolonialnych, podobnie jak Arequipa to miasto ma unikalny charakter. Podobały mi się zamkniete dla ruchu ulice między Plaza de Armes i Plaza San Martin, piękne „rynki”, te place. Prezydent zaprosił nas na kawę, ale wytłumaczyliśmy, ze nie damy rady, bo czasu brak, innym razem 😉
Z pałacu prezydenckiego dość bocznym wyjściem wychodziła minister edukacji i minister rolnictwa, też pani. Frontowe wejście do pałacu jak Buckhingham Palace prawie i była zmiana warty oraz cos tam jeszcze, ale wtedy nie można zblizyć się do „sztachet” na metr – co 3 metry stoi ochrona militarna z giwerami. Dopiero w drodze powrotnej udało mi sie cyknąć fotkę „bez sztachet”, za pozwoleniem straży. Nie zazdroszczę chłopakom w pełnym rynsztunku galowym stać na baczność przed pałacem 🙄
Po kilku godzinach biegania pojechaliśmy po Chelę (pełne imię – Graciela, w skrócie Chela – wym. Czela) i pojechaliśmy nad ocean do jakiegoś jej klubu na większe co nieco. Były ceviche, ale takich to jeszcze nie jadłam, no i wybór jakiegoś robactwa morskiego.
Zamówiliśmy wybór tego i tamtego, każde na wielkim półmichu i każdy brał, co i ile chciał.
W dzisiejszych cevichach była surowa ryba w dwóch różnych sosach, kalmary oraz 🙄 ośmiornica. Zjadłam, a co!
Tyle wrażeń na dzisiaj – a jutro o 10:30 mam zarezerwowaną wycieczkę kulinarną, ktoś po mnie podjedzie i ruszymy w tango na 4 godziny 😉
Jerzor wybrał wolność, on jedzeniem tyle się interesuje, o ile mu się podstawi pod nos. Niech połazi po pobliskiej plaży i okolicach, albo cuś.
I tyle na zrazie, popijając Los Haroldos malbec (2010).
P.S.
Jerzor zakupił mi ( z własnej woli!) szmaragdową toń, niewielką „łezkę” z kolumbijskiego szmaragdu. Zamierzam oddać do znajomej jubilerki, niech mi tę łezkę posadzi w srebrze, będzie ładny wisiorek 🙂
Zara zara. Poczytałam do tyłu i zdziwiłam się, że nikt nie wspomniał o ogródkach jordanowskich 😯
Ja do takowych nie chodzłlam, miałam ogródki bartnickie, ale pamiętam, że takie były, i jak czytam, nadal są.
Cytat z wiki:
Dzisiejsze tereny zabaw dla dzieci, chociaż nazywane ogrodami jordanowskimi, pod względem kompozycji niewiele mają wspólnego z pierwotną formą Parku Jordana ? wyrażają jednak tę samą troskę o zdrowie i prawidłowy rozwój dzieci i młodzieży. Pozostało niewiele ogrodów zachowujących ten pierwotny charakter: w Warszawie np. III Ogród Jordanowski przy ul. 3 maja, w Krakowie i jeden w Poznaniu przy placu Nowakowskiego, utworzony po wojnie (nazwy pozostawiono). Także w Szczecinie znajduje się ogród jordanowski który pozostaje tylko placem zabaw.
Ogrody jordanowskie w Polsce są ewenementem w skali świata, głównie ze względu na pomysł założenia ogrodu specjalnie dla dzieci i młodzieży, co w wielowiekowej kulturze Europy do końca XIX wieku nie miało miejsca. Równie ważna była nauka młodych Polaków mieszkających w Galicji o prawdziwej historii ich przodków.
raz, kiedys, zabolał mnie w rzymie brzuch i to porzadnie;
zatrucie to nie było, wyrostka pozbyłem się juz dawno…co za cholerstwo?
zawlokłem się do kafejki na rogu i padre od razu widzi, ze ze mna nietęgo
i zanim usta otworzę, juz cos tam nalewa i miesza za barem,
głownie w kolorach zielonych, jakie sto gram, a szklanice(250 ml) dopełnia po brzegi
strumieniem zimnego syfonu, tak, ze całosc musuje perliscie i tworzy biała pianke ponad brzegiem naczynia…
-salute – mowi a jego oczy błyszcza wesoło
rad nie rad, chwytam i oprozniam jednym duszkiem ten puchar goryczy…
cos niesamowicie radosnego przepływa przez moje członki, łapie bol za rogi i …
w ciagu paru minut czuje sie jak nowo narodzony 😉
powinno byc:
„z zimnego syfonu”
Fasolę z ziołami, rzadko okraszoną kawałkiem mięsa (najlepiej wieprzowego)?
Fasola w starożytnym rzymie? Chyba raczej bób, też ze strączkowych.