Whisky z colą? Ależ tak!
A cóż to za tytuł? I skąd takie pytanie. Przecież najczęściej się słyszy, iż whisky należy pić czystą, bo gdyby należało ją rozwodnić lub rozcieńczyć innym płynem to Szkoci, by to już dawno robili. A tymczasem…
Byłem na ekskluzywnej konferencji zorganizowanej przez firmę Johnnie Walker w warszawskim Hotelu Polonia Palace, podczas której ambasador marki, Szkot Ian Williams, zaprezentował złocisty płyn Johnnie Walker Blue Label King George V Edition. Od razu zastrzegam się – nie kupiłem a zapewne i Wy poskąpicie na to grosza. Butelka o pięknym kształcie i ukrywana w pudle wyściełanym atłasowym materiałem kosztuje 1800 zł. W dodatku jest to seria limitowana i na naszą pszenno-kartoflaną ojczyznę przypadło tylko 100 butelek. Będą one wystawione w pojedynczych egzemplarzach w delikatesach BOMI, Piotr i Paweł, Alma oraz w 20 luksusowych restauracjach. Dlaczego więc o tym piszę? Bo to (przynajmniej dla mnie) było bardzo ciekawe spotkanie. Ian Williams jest jednym z destylerów w głośnej szkockiej firmie. Zna się na tym co robi jak mało kto. Jest przy tym smakoszem whisky. No i Szkotem – co nie bagatelne w tej opowieści.
Otóż Ian, po przywitaniu wąskiej grupki dziennikarzy ( dziesięcioro) zastrzelił nas ( a przynajmniej mnie) stwierdzeniem, że lubi i pija whisky z wodą a także z coca-colą. Widząc zdumienie w moich oczach, a nawet wyraźne objawy szoku, rzekł: – Należy pić nasz trunek w sposób, który przynosi człowiekowi najwięcej przyjemności. A mnie najbardziej smakuje z dużą ilością wody – wówczas wydobywa smak, którego w innej postaci brakuje oraz z colą – co daje podobny rezultat.
Później jednak okazało się, że do degustacji Króla Jerzego V nie będziemy dolewać żadnych płynów. Zgodnie z zaleceniami Williamsa przepłukałem trzykrotnie gębę lodowatą wodą mineralną i po ostatnim łyku siorbnąłem mały haust trunku. Poczułem smak dymu (tak smak a nie zapach), torfu i niezwykłą wprost oleistość. Przy drugiej próbie zacząłem od wsadzenia nosa w pękaty kieliszek koniakowy, bo w taki polecił nalewać swą whisky Ian, i poczułem znów bardzo ostry zapach przywodzący na myśl ognisko. I na tych dwóch próbach poprzestałem. Po pierwsze – bo Szkoci nie są rozrzutni, po drugie – było południe i za chwilę musiałem wsiąść w auto. Dwa łyki nie przekraczały jak sądzę 10 mililitrów płynu więc nawet powiadomiona przez reporterów śledczych „Faktu” policja nie była by w stanie nic wykryć w moim oddechu. Czyli powtórka numeru takiego jak z Katarzyną Figurą nie wchodziło w grę.
A teraz parę słów o samym trunku. W 1934 roku Jerzy V przyznał whisky Johnnie Walker Blue Lebel królewską koronę czyli Royal Warrant. Uznał bowiem, że ten trunek zasłużył na takie wyróżnienie i będzie zawsze w królewskim barku.
Po latach blenderzy firmy postanowili zmieszać kilka rodzajów whisky leżakujących w dębowych beczkach i produkowanych w destylarniach, które działały w czasach tegoż monarchy. Po wielu próbach uznali, że znaleźli smak zadowalający ich wyrafinowane podniebienia, a zapewne i króla Jerzego V – gdyby żył oczywiście.
W tym zestawieniu prym wiedzie Port Ellen Islay Single Molt Whisky. – Ależ ta destylarnia już nie istnieje – westchnął ktoś z uczestników spotkania. – To prawda ale zapasy jeszcze leżą w beczkach. I starczy ich na kilka lat produkcji. I tu znajduje się odpowiedź na pytanie o tak wysoką cenę butelki. Nawiasem mówiąc wszelkie zapasy leżakującej whisky w magazynach firmy Johnnie Walker to ponad 7 milionów beczek. A produkcja wciąż w toku. Amatorzy szkockiego trunku mogą więc spać spokojnie.
Po degustacji i serii pytań odbył się lunch, z którego sprawozdania nie będzie. Po prostu nie uczestniczyłem w nim. Nie miałem czasu ale także i dlatego, że wypadło mi miejsce obok dwu młodziutkich dziennikarek stołecznych, które na tego typu spotkanie przyszły w wysłużonych porteczkach, sweterkach, adidasach i takich samych trampkach. Pozostała część uczestników, a zwłaszcza sam gospodarz ubrani byli stosownie do okazji, miejsca i królewskiego trunku.
Komentarze
Aż dziw, że na takie ekskluzywne – zarówno pod wzgledem tematu, jak i ograniczonej liczby gości – spotkanie jakaś gazeta wysłała dwie młode, jak należy domniemywać, początkujące dziennikarki.
Za whisky nie przepadam, ale owszem, zdarzało mi się pić z coca colą.
A godzina wciąż nie cofnięta.
U nas jak u Alicji – od wczorajszego wieczoru napadało mnóstwo śniegu i wciąż pada. Kiepski pomysł.
W Poznaniu za oknem mleko – mgła, że można by nożem krajać. Matros śpi, pies śpi, Młodsza już się wymądrza. Jako, że wczorajszego wieczoru było spotkanie piwne, Pyra też wypiła piwo (co się jej zdarza rzadko) i nawet zasmakowała. Otóż panowie przytaskali piwo „noteckie” w małych butelkach – jasne i ciemne, bie paasteryzowane, dosyć mocarne. Piłam ciemne – doskonałe. Oni zachwycali się jasnym. Szkoda, że jest tylko w dwóch sieciach sklepów i to raczej w niewielkich ilościach.
Brzucho – we Wrocku mamy Alsę i nikogo więcej.
A to ciekawe podejście do whisky. Myślałem do tej pory, że wytwórcy są bardziej ortodoksyjni. Whisky z colą piłem kilkanascie lat temu po raz pierwszy. A zaserwował mi szwagier – barman w tamtym czasie w dużym krakowskim hotelu. W tamtych latach zestaw niespotykany w naszym kraju – jak widać przyjął się.
Tak jak żubrówka z sokiem jabłkowym.
A swoja drogą z największym (byłym) hotelem w Krakowie ciekawa sprawa. Orbis sprzedał go francuskiej sieci, która go zamknęła i ten stan trwa już ładnych kilka lat. Piękna lokalizacja – nad Wisłą, a po drugiej stronie Wawel. I o co chodzi …?
Trzeba wrócić do tytułowego tematu. Pyra nie jest wielką miłośniczką whisky i trunków podobnych (burbona wręcz nie lubię) ale przy okazji od czasu do czasu czareczkę wysączę. Broń mnie Boże, jak już, to bez sody, lodu, coli itp rozrzedzaczy. Jedyne odstępstwo to herbata irlandzka z cytryną i goździkami ze sporym wlewem whsky. Natomiast cichutko posapująca w sąsiednim pokoju wielka góra kości i mięśni czyli Matros i lubi i zbiera ten trunek. Nie pije. Ma. Aktualnie kilkanaście gatunków. Co jakiś czas okoliczności zmuszają go do sięgnięcia do „kolekcji” i wtedy następuje wybór na zasadzie – jak szybko i możliwie niedrogo uzupełnić się da dziurkę w rządku.
PS do poprzedniegp – najtaniej uzupełnianie zachodzi kiedy jego holownik płynie do Hamburga. W Kanale Kilońskim znana firma rosyjsko-języczna najpierw zbiera zamówienia, a kiedy płyną w drugą stronę motorówka dostarcza towar w cenach zachęcająścych i bardzo sprawnie – trunki z całego świata. Niestety – ostatnio pływają do Norwegii albo do Rosji.
Whisky w kieliszkach do koniaku? Pierwsze słyszę. To może irlandzką pije się w szklankach.
Nie jestem obyty z whisky – niezbyt lubię. Może jednak nie piłem odpowiednich marek.
Na whisky się nie znam- choć od czasu do czasu pijam i bardzo mi smakuje- więc się nie odniosę do tematu. Natomiast słowo o wspomnianym przez Pyrę piwie. Ten sam browar produkuje na potrzeby lokalnego rynku piwo Izerskie. A dla klubokawiarni Proletaryat ( w Poznaniu ) ciemne i jasne niepasteryzowane, wyłącznie dla tego lokalu. Wszystkie wymienione uważam za udane!
Zbyszku:
http://en.wikipedia.org/wiki/Glencairn_Whisky_Glass
Jest tu kto czy wszyscy po whisky pobiegli? Proszę poczekać do 13!
Bardzo dobra jest whisky ze Schweppes Ginger Ale i lodem. Niestety, u nas ten Schweppes jest prawie niedostępny. Czasem bywa w bardzo dobrych delikatesach.
Moja bliższa znajomość z J. Walkerem zaczęła się pewnego styczniowego dnia przed ponad 30 laty w czasie oczekiwania na start samolotu LOT z Zurychu do Warszawy. Pogoda była ohydna, jak dzisiaj, padał marznący deszcz, widoczność zerowa. Samolot z kompletem pasażerów przez 4 godziny czekał w kolejce do jedynego czynnego pasa startowego. Aby zapobiec niepokojom na pokładzie podano najpierw po szklaneczce wódki, potem obiad, a na koniec otwarto sklep bezcłowy. Atmosfera na pokładzie robiła się coraz weselsza i luźna, odprężeni pasażerowie salwami śmiechu kwitowali ogromne tafle lodu spłukiwane ze skrzydeł naszego samolotu przez maszynę odmrażającą. Mój sąsiad w fotelu, niejaki Staszek Obrochta, lat ca 50, urodzony w Chicago i posługujący się archaiczną polszczyzną, zabawiał mnie jak umiał rozmową przy butelce J. Walkera i nakłaniał do pójścia z nim „potańcować” w Warszawie, jak wreszcie tam dotrzemy. Mimo że odmówiłam tańcowania i dalszych kontaktów, podarował mi jeszcze jedną butelkę tej whisky na pamiątkę wspólnej podróży. Przydała się później w Tatrach, bo grotołaz nawet whisky nie pogardzi 😉 Lot do Warszawy był niesłychanie spokojny, ale część pasażerów, Włochów i innych cudzoziemców, nie dała się obudzić po wylądowaniu i niektórych trzeba było wynosić. O ile wiem, pili wódkę.
A ja lubię bourbona z kostką lodu. A to dla tych, co lubią … 🙂
Z COLĄ? Świętokradztwo.
Jak chować na takich przykładach młodzież??? Kupią taki Laphroaig i doleją Hoop Coli…..
Owszem, jestem we Wrocławiu, ale tylko do południa, bo wyjeżdżam do mamy i wrócę w sobotę po południu, żeby zdążyć na tutejsze groby. Nie miał kiedy ten Brzucho przyjechać! 🙁
Byłam przekonana, że whisky z colą to barbarzyństwo, a tu proszę! Człowiek się całe życie uczy. Smakowitego dnia! 🙂
witam, u nas (?!) we Wrocławiu …powiedziałbym słoneczne chmury
chyba tak mógłbym ten stan pogodowy opisać
:::
za whisky nie dam się sprzedać, ale ..owszem tak ..lubię
i to nawet z colą, ale wtedy wybieram podłe czyli ostre gatunki jak choćby Walkera Red (wybacz Johnny)
na codzień (trochę głupie określenie) lubię Bushmila
a od święta Dimple
:::
piwo z Czarnkowa, bo o takim pisze Pyra i Marialka
pycha, choć nierówna
pewnie dlatego, że niedofinansowana
(to wciąż ostatni państwowy browar)
a nawet przy niepasteryzowaniu
obowiazują procesy filtracyjne
oni mają pewnie starą linię do filtracji
więc skutkuje to tym, że pozostaje sporo drożdży
i dość szybko kwaśnieje
ale póki świeże …smakuje wybornie
:::
Magdaleno
..ja Ciebie też nie lubię ..nawet serdecznie 😉
ale do czasu, do czasu
:::
wczoraj zakolegowałem się ze szefem kuchni w poznańskim Sheratonie
zwiedziłem zaplecze aż do piwnic
niesamowita jest rozpiętość tego co zamawiają goście
na jednym biegunie „chief table”
osobny pokoik otoczony czterema ścianami złożonymi ze szklanych półek
pełnych win (bo ja wiem, pewnie z pół tysiąca butelek)
temperatura 16 stopni podnoszona dopiero wtedy kiedy mają wejść goście
a goście indywidualnie dwa dni wcześniej wybierają wina i ustalają z szefem menu
potem następuje już tylko właściwa kolacja
i jak mówi szef, fajnie to wyglada jak kelner wspina się na półki
zdejmuje wybraną butelkę, odkurza i podaje
na drugim biegunie room servis
czyli hamburgery i kanapki
cóż z tego, że siekany kotlet robiony z polędwicy kosztuje 45 zł
chłopaki w kuchni (i jedna dziewczyna)
czują się jakby pracowali w McDonaldsie
tego asortymentu idzie najwięcej
no chyba że są targi (po sąsiedzku)
wtedy sala pełna a kuchnia fruwa
Sheratońska restauracja nazywa się Fusion i taką kuchnię uprawia
obok sali restauracyjnej jest otwarta kuchnia i widać ile wysiłku
wkładają kucharze w zrobienie dań
ech Also!
szkoda, ach szkoda
ja dopiero wstałem
ale co się odwlecze, to nie uciecze
Brzucho, napisz, co oni tam gotuja w tym Sheratonie (oprocz siekanych kotletow).
ja tez tylko Bushmillsa 🙂 Bez coli
Bry!
Szósta rano z groszem, na termometrze za oknem poniżej , nic więcej nie mówię.
Nie uważacie, ze Brzucho jezdzi po Polsce i odwiedza nasze blogowiczki?! Nie za dobrze mu?! A Kingston kiedy? A propos, właśnie rozważam, czy by się nie przeprowadzić do tego drugiego, na Jamajkę… przynajmniej do maja!
O, to teraz wiemy, gdzie ostatnio przebywał Johnnie Walker! Idę dospać…
ależ Alicjo!
ja i kobiety? ..owszem tak!
ale zaznaczę, że pierwszym odwiedzonym blogersem
był szanowny Miś Kurpiowski
a czy mi za dobrze?
przypuszczam że wątpię
ciągle w drodze
parapa, parapa, parapapa
Wybrzeza Boavista do slodkich nie naleza. Po jakims czasie woda wypijana w ciagu dnia nie jest w stanie wyplukac soli z geby. Nie wiem, czy ze wzgledu na troske o klienta czy z innych powodow ale wiekszosc barow otwierana jest wieczorowa pora. Wraz z zachodem slonca reguralnie wychodzil prad i posiadajacy agregaty w ten sposob pokrywali potrzeby do utrzymania aktywnosci kuchennobarowej.
Dobry nastroj przy swiecach tlumil smrod spalanego disla w agregatach oraz ich szum. Wybrednym byc nie mozna bo wiele mozliwosc by przeplukac rure z soli i wszedobylskiego tutaj pylu brak.
Ein Bier, bitte
No beer
Mozgownice przestawiam na resztki angielszczyzny
OK giv me coke or sprite
No soft drinks
🙁
Do diabla ale na tamtym stoliku stoi jeszcze polpelna butelka coli. Lekko poirytowany daje to barmanowi do zrozumienia.
Tak, jesli zamowisz whisky to moge tobie do tego sprzedac cole. 😆
I jak tu nie pic? 🙁
Andrzej.SZ
Dziękuję i wszystko jasne 🙂
Właśnie Matros wsiadł był w taksówkę i rozpoczął powrót w pielesze. U poznańskich lekarzy zostawił 700 złotych (+ podróż) ale i tak się opłaciło. U nas jest znakomita przychodnia lekarzy sportowych i jak człek z kontuzją, to tylko do nich. A Matrosowi nie pomogli lekarze w Norwegii gdzie miał drobny wypadek (olali gościa) ani chirurg w Świnoujściu, nikt niczego nie widział; a tu proszę: wyrażny ślad na rtg po pęknięciu kosci w stawie barkowym,która się nieco nierówno „zalała” w procesie zrastania. Stąd bóle. Teraz zaczyna się porządne leczenie i rehabilitacja. Dostał też zastrzyk sterydowy i działaniu p/bólowym. Ponoć starczy na 2 miesiące
Właśnie przeczytałam, że zmarł Wharton. Jest mi żal. Lubię jego książki, a właściwie jedną, nieco surrealistyczną autobiografię rozpisaną na wiele tomów, Niech Mu tam, w zaświatach, przydzielą gniazdo w dzielnicy malarzy i ptaków śpiewających.
Dzień dobry, ja tylko na chwilkę.
Whisky z colą – czemu nie? NIe nauczyłem się pić tego w czystej postaci, może jeszcze smak mi się nie wyrobił 😉 Czasami mam wrażenie, że dobrze zrobiona księżycówka ma podobny posmak. Moi koledzy czasami nazywali wyrób mojego ojca Johnny Walkerem, ale tylko niektóre partie 😉
Ja preferuję nalewki.
Drinking rum and coca-cola…
Snieg w październiku zaskoczył nie tylko drogowców, ale i helweckich kolejarzy 😯 Od rana nie sposób nigdzie punktualnie dojechać. Cała nadzieja w halnym. Na razie przejaśniło się trochę i kapie z dachów, ale biało jest jak w środku zimy 😯
Jerzor też twierdzi, że whisky to podkolorowany bimber z dębowej beczki 😉
Nie przepadam, ale nie odmówię w klasycznej zwłaszcza szklaneczce (spojrzałam na powyższy sznureczek), ale musi być na skałkach. No, jak skałek nie ma, to trudno, ale coli ani niczego bym nie dodawała. Tutaj popularniejszy sposób picia z whisky z czymś to ginger ale, tak przynajmniej zaobserwowałam wśród moich znajomych.
A u nas dalej poniżej kreski temperatura, czyli na minusie (-2), a te paprochy białe co wczoraj padały, nie ostały się. Pan tu się do pracy wybiera, na rowerze oczywiście, bo mu brakuje 120km. do okrągłych
8 000km w tym roku. Mają ludzie poprzestawiane 😯
Jutro oczekuję od Brzucha relacji z Wrocławia.
Nie wiem gdzie się wszyscy podzieli. Niepodobna, aby wszyscy naraz siedzieli w barze w Sheratonie nad szklaneczką whiskacza.Pyry zjadły obiad i Młodsza poleciała nakurs, a potem ma zajść do PiP bo w domu się kończy Gevalia, a jest to kawa u nas ulubiona. Kupiła też dla siebie i matki po 3 zakłady lotto (wiadomo – psu potrzebny jest domek z ogródkiem)
Jak smakuje cola mniej więcej pamiętam.
Uważam również, że pan Ian Williams, jakby nie było Szkot, ma absolutną rację. Tylko z colą, inaczej tego chyba nie można się napić. Do mycia szyb ten produkt jest po prostu za drogi.
Dobrych kilkanaście lat temu posprzeczałem się ze znajomym w kwestiach whisky. Umówiliśmy się na „pojedynek”. Przyniósł swoją ulubioną – Chivas Regal 12 letnia. Z mojej strony Springbank 15 letnia. Sędzia przyniósł napełnione kieliszki, tak że żaden z nas nie wiedział co jest co. Spróbowaliśmy. Lekki szok. Dla mnie, że różnica może być aż tak duża.
Dla mojego znajomego, że pił takie świństwo.
I jeszcze jedna zabawna historia z dawnych lat. Siedziałem w barze coś tam sacząc. Po jakimś czasie dosiadł się gość z USA. Small talks. Zamówił koniak, górna półka i poprosił barmana o kostę lodu. Tej kompozycji jeszcze nigdy nie piłem, zaintrygowało mnie. Jak gość się ulotnił zamówiłem od razu to samo. Coś okropnego, spróbujcie kiedyś sami. Może była to jakaś forma samoumartwiania się, kary. Nie wiem.
Rok, może dwa temu przeczytałem w jakimś fachowym magazynie o nowym upodobaniu bardzo bogatych Chińczyków. Ulubionym ich drinkiem jest Château d?Yquem z Grand Cru Bordeaux w proporcji 1:1. Koszt, o ile dobrze pamiętam 2000$. Nie wiem jak smakuje, nie próbowałem.
Serdecznie pozdrawiam
zlewkrwi
Cytat:
„W tym zestawieniu prym wiedzie Port Ellen Islay Single Molt Whisky. – Ależ ta destylarnia już nie istnieje – westchnął ktoś z uczestników spotkania.”
A przypadkiem nie powinno być Port Ellen Islay Single MALT Whisky?? ‚Malt’ znaczy ‚słód’, a co znaczy ‚molt’? Jakaś szkocka gwara?
Żaden ze mnie znawca ani amator whisky, ale obiegowa opinia głosi, że dolewanie coli (i innych płynów) do gatunków ‚single malt’ to profanacja (nie)czystej wody. Colę można dolewać do gatunków z kategorii ‚blended Scotch’, czyli gatunków będących mieszaninami whisky o różnej proweniencji (np. JWBL) i to właśnie gatunki ‚blended’ pije się w szklankach typu ‚tumbler’.
Pozdrawiam wszystkich smakoszy.
U nas najpopularniesza jest Canadian Club – i najtańsza, ale cena zależy od rocznika. Zwykła ma chyba 3 lata, zdaje się, że to się stopniuje co 3 lata. Wydawało mi się, że „jeden bimber”, ale jest duża różnica między 3 a 12 lat, bo tylko takie próbowałam. Trudno opisać smak, ta 12-tka jest po prostu bardziej „aksamitna”, gładko przechodzi no i aromat dużo lepszy.
Zlevie, to co piszesz o bogatych Chińczykach przypomina mi kawał o bogatych Rosjanach. Spotyka się Wańka z Saszą, Wańka chwali się świeżo nabytym krawatem.
Ile dałeś? – pyta Sasza.
500 rubli – odpowiada Wańka.
Na to Sasza – ty durny, toż za rogiem były po tysiąc!
Z wyższej półki jest to, znana kanadyjska marka.
http://en.wikipedia.org/wiki/Crown_Royal
z tym Ianem mam klopot, jego dyskurs jest po prostu komercyjny, do Jurka V jakos coli nie dolali, znaczy chlop wie, ale przeciez sprzedac tez musi, dobre trunki- 12, 15 i wiecej lat, czy to whisky, whiskey, burbon, koniak, czy inny armaniak stanowia byc moze 10-15% produkcji, reszta to masowa, zeby jakos sprzedac te szczyny i odmlodzic generacje pijaczkow o jeszcze nie calkiem wypalonych podniebieniach trzeba to z czyms wymieszac i zangielszczyc- on the skalas, ten proceder dotyczy rowniez koniakow, czy nawet znajomej zobrowki, nie bardzo jest wiec tu miejsce na jakiekolwiek smaki, bo wlasnie w ten sposob zostaly zlikwidowane, pewnie nawet z korzyscia dla nich samych, co lepiej sprzedac? palete czerwonego wedrowniczka, czy jedna, poprawna flaszke za 50 euro? o ile tez latwiej trafic paruset chetnych z dziesiecioma euro w kieszeni, niz jednego ze stowa, chodzi po prostu o obroty i sluzacy im marketing, nawet borygo jest pijalne
Sławek, jesteś stary cynik,
Alicja, tego Crowna dostalem na ostatnia Gwiazdke, nie dosc, ze super, to jeszcze zostal mi worek na kolowrotek, same zalety
Sławek ma 100 % racji
Pyro, jak mozesz? jeszczem nie calkiem mchem porosly
Dodam jednak, że z whisky (albo whiskey) można zrobić dobre ciasto jabłkowe np. Irish Kerry Cake 😉
Nemo jutro kupuję jabłka. Przepis proszę
a z rumem, to i babe 🙂
Pyro, jesli obrodzily, to moze zostanie na:
http://www.alkohole.foody.pl/strony/1/i/1004.php
Ja też używam whiskey (zdaje mi się, że Amerykanie sobie uprościli, tak jak color, nie colour) – no ale do ciasta Crown Royal?!
Chyba, ze w szklaneczce obok 😉
Pzra najpierw pokochala calvados dla Renarqea. Potem spróbowała,potem nauczyła się stosować w kuchni (drogo wypada,) Jest to chyba jedyny destylat naprawdę przez Pyrę lubiany.
)
Pytasz Pyro gdzie się podziewamy gdy nas nie ma na blogu.
Ja byłam w ZUSie, Urzędzie Skarbowym i Caritasie.
W takiej właśnie kolejności 🙂
Czy nieobecność usprawiedliwiona?
whisky dla Szkota jest rownie nieszkodliwe, jak mleko dla reszty ludzkosci
M. Twain
dlaczego wg Szkotow Irlandczycy destyluja swoja whiskey trzykrotnie?
bo pierwsze dwie destylacje zdupili
Usprawiedliwiona, Marialko. Masz nawet 100 dni odpustu za te urzędy
Na myśl o whisky ogarnia mnie obrzydzenie…
Do tego doszłam.
Ot co!
A zauważyłaś że skarbówka zawiodła mnie do caritasu 😆 no dobra, żartowałam!
Whisky irlandzka i szkocka jest pędzona z jęczmienia a amerykańska jej kuzynka nazywana whiskey głównie z kukurydzy. I wtedy jest to bourbon.
Dobry wieczór.
Co za dzień. Korki w centrum miasta, tłok w sklepach .Na szczęście wszystko w urzędach pozałatwiałam , zakupy zrobiłam , mam też znicze i kwiaty. Jutro jadę do Torunia na grób Babci i Dziadka.
Pyra czy ja też mogę prosić 🙂 o usprawiedliwienie nieobecności porannej ?
Grażyno – czy mogę odpowiedzieć cytatem z p. Premiera?
„Prosić, to sobie możesz”.
Te kanadyjska tez robia z kukurydzy. To pedza w moim miescie, nad rzeka, ktora dzieli Kanade od USA. Firma nosi nazwe Hiram Walker, obecnie jest wlasnoscia francuskiego Pernod Ricard. Wspomne jeszce inna whiskey, produkowana przez firme Seagram, rowniez kanadyjska. Ale ta firma zajela sie w Hollywoodzie rozrywka.
Z bourbonow warty wspomnienia jest Wild Turkey produkowany w Kentucky (ta sama firma co Hiram Walker) i Jack Daniels z Tennesee.
Zaraz wraca dziecko, więc złażę z maszyny. Jeżeli mi się uda, to uruchomię nojego trupa.
niech bedzie, ze sie czepiam:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Whisky
i lepiej, ale niestety po innemu
http://fr.wikipedia.org/wiki/Whisky
i tu tez
http://fr.wikipedia.org/wiki/Irish_whiskey
to ja tez poprosze
Jack Daniel’s to nie burbon, to whiskey
http://www.whisky.fr/produit-1356-jack-daniels-40.html
Premier powiedział „zawsze możesz prosić” … 🙂
Pyro (20:00) to bardzo roztropnie , przyswajasz i cytujesz z pamięci pełne kurtuazji złote myśli Pana Premiera , bo gdy zostaniesz już sama Premierem ( w co nie wątpie – bo któżby jak nie TY) , to będzie jak znalazł.
Pyra na Premiera 🙂
dzien dobry!!!!
lepiej pic niz gadac
lepiej pic drogo niz zle
lepiej pic cola bez whisky alkohol niszczy suptelny smak cola
chyba ze to pola cokta tego nic nie ruszy
pozdrowienia tym i tamtym
Tfu – zgiń, przepadnij, czy jak tam się uroki odczynia.
Ja tam bym „sobie” porządziła.
Marialko, ja już nie mam cierpliwości na układanie się z wszystkimi o wszystko
Szukam pogubionych : gdzie Kucharka, Wanda TX, PaOLOre? Nie zgłaszała się dzisiaj Haneczka, czyżby ją dobili Chinczycy? .A nasi Panowie? Towarzystwo się rozłazi, jak koty z koszyka.
Marialko,
ja też mam ciągoty w stronę rządzenia! No, chciałabym sobie posiedzieć na tronie, a co!
Póki co, zasiadam na wiadomym… w kibelku 😉
A tam nawet berła nie ma, tylko szczotka do czyszczenia po. Chyba zeszło mi na Johny Walkera rodzaj humoru 🙂
Pyro,
Irish Kerry Cake
4 jabłka (400 g)
180 g masła
125 g cukru
3 jaja
skórka otarta z cytryny
180 g mąki
2 łyżeczki (10 g) proszku do pieczenia
szczypta soli
1 łyżka irlandzkiej whiskey
cukier puder do posypania
Jabłka obrać i pokroić w cienkie plasterki. Masło utrzeć z cukrem na puszystą masę, dodać kolejno jaja, skórkę cytrynową i jabłka. Mąkę zmieszać z proszkiem i też dodać mieszając ostrożnie. Na koniec dodać sól i whiskey. Tortownicę posmarować tłuszczem i włożyć ciasto. Piec w temp. 220 st. 35 minut. Wyjąć z tortownicy i jeszcze gorące posypać cukrem pudrem. Podawać ciepłe z kulką lodów waniliowych.
Nie Pyro, nie zgubilam sie calkiem. Schowalam sie pod stolem i sobie czytam. 🙂
Droga Pyro,
dziekuje za pamiec; rzeczywiscie sie zagubilam…. Ale sprobuje sie odnalezc, przynajmniej na blogu, np. wymysle jakis super hamerykanski temat kulinarny i cos napisze. Np. o ciasteczkach -bo pytalas niedawno o halloweenowe, a takowych nie ma, za to sa „christmasowe”.
O, na generalski apel się zgłaszają „nasi” , a na „premierowski” ludzie mają wszystko w poważaniu. Wolę nie być premierem. Jasne, Dziewczyny, piszcie o kuchni krajów, w których utkwiłyście. To ciekawe i może da się zaadaptować?
Rozmawiałam na ten temat z Brzuchem (to w kontekście panów prezentujących kuchnię) Trzeba pamiętać np, że desery proponowane przez Okrasę, składające się z kilkunastu składników, są po prostu w warunkach polskich za drogie. Warto wziąć pod uwagę, że laska wanilii kosztuje już ok 10 złociszy, a Karol chce, żebym do sosu czekoladowego dała ziarenka z 2 lasek. Za przyprawę w jednym sosie deserowym 20 zet? Zgłupiał całkiem. Ale jakieś pomysły, jakieś smaki można zawsze przyswoić.
Ostatnio wykorzystałem butelkę otrzymanego od kogoś Johnny Walkera (red label) do zrobienia kremu kakaowego dla pań do kawki i ciasta.
Wziąłem puszkę mleka skondensowanego słodzonego kakaowego, gotowałem na wolnym ogniu przez 3 godziny, wystudziłem a potem wymieszałem w blenderze powstałą masę z alkoholem i filiżanką mocnej kawy. Nawet niezłe. Chyba możnaby to zrobić nawet ze zwykłej wódki, kiedyś spróbuję.
Alicjo,
Żaden wstyd. Ja w okolicy tego miejsca mam miejsce na zaległą prasę i doczytuję sobie 😉 Niedawno tam zagościł nawet „Harvard Business Review” bo nie miałem czasu doczytać gdzie indziej.
Parę lat temu w tym samym miejscu i tej samej gazecie czytałem artykuł mojego profesora, parę dni potem spotkałem go i pochwaliłem się znajomością artykułu. Litościwie nie wspomniałem, w jakich okolicznościach się z nim zapoznawałem 😉
Pyro, to jest niestety problem z niektórymi przepisami. Kiedyś chciałem błysnąć na małej imprezce domowej i poszalałem kulinarnie. Zajęło to kupę czasu, kosztowało co nieco a towarzystwo zeżarło jakby nigdy nic i nawet nikt nie pochwalił. Za to wszyscy dopytywali sie o przepis na smalec ze skwarkami, ziołami i jabłkiem, który dałem jako czekadełko na początek imprezy 😉 Ot, wdzięczność…
Paweł,
znam wiele osób, które „tak mają” 🙂
No bo co tak marnować czas na tronie, jak mozna coś poczytać… 😉
Pyra (22:35) – najpierw przyswjasz i cytujesz złote myśli premiera a potem skromnie opuszczasz oczęta 🙂
Mnie od Brzuch też się udało wyłudzić kilka cennych informacji.
Między innymi dowiedziałam się jak szybko i skutecznie , z zamkniętymi oczami kroć na małe plasterki warzywa .
Potrzebna jest między innymi bardzo duży , ostry nóż ( „nie bój się dużego noża i szybkich zdecydowanych cięć” – cytuję Brzucha ) .
Nóż już kupiłam i ćwiczę te cięcia 🙂
Grażyno,
kurs szybkiego krojenia przeszliśmy na Zjezdzie (gdzie ja wtedy byłam z aparatem?!), to wiem, o co chodzi! Imponujące, nie da sie zaprzeczyć!
Ja nawet nie odważyłam się ćwiczyć! Poza tym musi to być nóż ostry, wiadomo.
Grażyno, też mam taki nóż ale używam go „z pewną taką nieśmiałością” powodowany troską o moje paluchy 😉
Zawsze z podziwem patrzę na kucharzy śmigających nożem jak Wołodyjowski szablą. Czasami z zawiścią myślę, że w trakcie kręcenia programu zdarzy im się zaciąć takim nożem w czasie tego śmigania, tylko to się potem wycina z programu 😉
Alicja (23:11) – ja zawsze uważałam ,że takie szybkie i zdecydowane cięcia -to rozrywka na najwyższym poziomie .
Teraz już , gdy dzięki Brzuchowi , znam tajemnice kuchennej alkowy , mam warzywa , duży i ostry nóż – to nie pozostaje mi nic innego jak tylko ciąć .
Aha – nie bez znaczenia jest płaszczyzna na ktorej się tnie. Musi być to dość duża powierzchnia 🙂 I wcale nie trzeba uważac na palce. Można nawet zamknąć oczy. Te cięcia są bardzo bezpieczne – gdy się umiejętnie prowadzi nóż. Musi być tylko przyłożony w jednym punkcie – osiowo. No i konieczne jest podparcie .
Paweł (23:18) – już napisałam do Alicji. Minęły się nasze wpisy.
Brzuchu to bardzo życzliwy radosny i życzliwy facet i zdradził tajemnicę .
Ale wiesz Paweł – mnie to jest trudno to opowiedzieć. To trzeba zobaczyć.
dwa razy mi wyszło życzliwy* ..( ale tak w końcu jest i tak ajest prawda)
Grażyna – porzecież Ty inżynierem jesteś, to takie tam osiowe prowadzenie noża i punkty podparcia „mówią” do Ciebie? Mówią. A do mnie milczą. Mnie trzeba pokazać i to kilka razy, rezultat zaś niewiadomy (mój prof rysunku technicznego w liceum twierdził, że jestem przypadkiem, któremu ni cholery nie wychodzą równoległe z pomocą linii, przykładnicy , trójkąta i cyrkli. Kalectwo takie)
Grażyno,
no to odważna jesteś! Ja podobnie jak Paweł – wolę nie ryzykować paluchów! A na Zjezdzie nie było jak pocwiczyć, bo coś tam popijaliśmy i a nóż-widelec…, a zwłaszcza ten nóż 😉
No dobra – to powiem to nie po inżyniersku , tylko szczerymi , przyjacielskimi słowami ; 🙂
1. lewą ręką wbić pazury 🙂 w warzywo i zgiąć wszystkie paluchy – wystawiając jednocześnie najdalej w kierunku noża zgiety w kostce środkowy palec.
Kciuk musi być schowany do wewnątrz dłoni.
Czyli innym słowy – dłoń musi być zwinięta w prawie w pięść i pdowinięte pazury 🙂 przytrzymują warzywo.
2.Nóż musi być bardzo ostry i bardzo duży .Taki prawie „mały tasak”- czyli duży płaski – a nie krótki , wąski jak do warzyw.
3. Deska do krojenia musi byc bardzo duża i bardzo gruba.
4.Czubek noża przyłożyć w jeden punkt i tego punktu nie wolno puszczać przez cały czas krojenia.Ruchy noża muszą być podobne do gilotyny – góra -dół i co najwyżej kilka milimetrów do przodu . Dłoń w której jest trzonek noża porusza się góra ->lekko w przód–> dół – aż do dotknięcia płaszyzny stołu
5. Warzywo podsuwać pod nóż . Ma sie prawo tak zdarzyć ,że duża , plaska powierzchnia noża lekko muśnie swoim chłodem zgięty palec lewej ręki w której jest warzywo. Ale palec i tak jest jest bezpieczny
No to próbujcie.
Grażyno,
o tej porze?! 😯
Ale instrukcja doskonała 🙂
No i paniała wsio. Deskę mam. Nóż mam (trzeba naostrzyć) marchew kupię i będ próbowała.
http://pl.youtube.com/watch?v=lqvwZrv0rQU&feature=related
zobaczice taki film instruktażowy znalazłam …tylko że według Brzucha , trzeba mocniej chować palce lewej ręki.
Zobaczcie też na nóż. Ma taki wystający brzeg – czyli nóżkę. Ja się zawsze dziwiłam czemu ten ostry czubek nad rączką ? teraz juz wiem.
Dobranoc.
Grażyno,
bardzo fachowo opisałaś, pazury trzeba chronić 😎 Nigdy nie wolno (nawet przy nie szybkim krojeniu)przyciskać krojonego warzywa opuszkami na płask, paluchy zawsze zagięte do środka.
Arcadiusu,
odpowiem Ci tutaj. To ciasto morelowe upiekłam ja, w czerwcu ubiegłego roku, jak był sezon na morele. Piekłam takie co kilka dni, więc poszczególne fazy produkcji są z różnych dni, ale zasadniczo wychodzą podobnie (jeśli Ci coś w chronologii nie pasuje 😉 )
Grażyno! A gdybyś to ujęła w formę wierszowaną albo zaśpiewała rapując?
Słowo daję, to brzmi bardzo fajnie:
„… Ma sie prawo tak zdarzyć ,że duża , plaska powierzchnia noża lekko muśnie swoim chłodem zgięty palec lewej ręki.”
Piękne! 🙂
Hej Nemo 🙂
Tu znalazłam filmik jeszcze lepszy o tych pazurach
http://pl.youtube.com/watch?v=ejqrGQ_EzYk&feature=related
no to teraz już naprawdę –
pazury
z klawiatury
dobranoc 🙂
No, mozemy rapowo to ująć wespół w zespół, Grazyna opisała na tyle sugestywnie 😉
Andrzej.j …………….Pyra mnie zainspirowała do odkrycia ( się) – no i wyszlo stężnie absurdu , kobiecości i pazuromania eh..życie , zycie…nie jest tu z Wami łatwo Przyjaciele na tym blogu 🙂
Tak jest, Grażyno 😉
A tu jeszcze krojenie po chińsku dla mańkutów:
http://pl.youtube.com/watch?v=xwciXwM_5FA&feature=related
Alicja ja już jestem przy drzwiach – bo muszę trochę pospać. Jutro jadę do Torunia na grób babci i dziadka.
Jako ciekawostkę – to powiem -że dziadek jest pochowany na cmentarzu wojskowym- który juz jest zamknięty – jako zabytek.Dziadek Janek slużył w Kawalerii II Rzeczpospolitej.
Grażyno – Tobie i wszystkim wyjeżdżającym na groby – szerokiej drogi i szczęśliwego powrotu.
Ten Chińczyk podobny do brata naszej Jennifer;)
Ale to raczej jego ojciec potrafi tak pięknie nozem władać, jako były restaurator i szef kuchni.
U nas nieznane są obyczaje Święta Zmarłych i Zaduszek. Ja i tak pamietam, a świeczkę palę „w rozumie”. Trzymajcie sie i dobranoc!
Też nie mogę pojechać na groby bliskich. Jadą dzieci i wnuki. Jednak pamiętam po prostu. Żywych, tak wolę.
Dobranoc.
Wyjazdy na groby od zawsze i na zawsze kojarza mi sie z Milanowkiem. Od tamtych czasow lata przeszly i najblizsi juz na innych cmentarzach pochowani, ale tamta atmosfera nadal jest ze mna.
Najpierw zaczynaly sie przygotowania, wyciaganie zimowych okryc, trzewikow z dziurkami na lyzwy, rajtuz, rekawic na sznurkach no i budrysowek a takze przechodniego granatowego kozuszka, ktory zawsze brudzil wilgotne rece. No i czapeczki a wsrod nich ukochana czerwona z kutasikiem. Potem podroz – konmi lub gazikiem do stacji w Bloniu, tam pociag podmiejski i przepychanki przy oknie, bo miejsc przy oknie tylko dwa a dzieci troje. Potem pewnie jakies przesiadki, zeby dojechac do Milanowka, stacja i bardzo dlugi spacer. Zawsze kolo kosciola, zawsze kolo domku gdzie Rodzice jako bardzo mloda para wynajmowali pokoik na gorce, potem zaniedbane wowczas wille i drewniane ploty. Na tych plotach patykami „wygrywalismy” melodie – to powinno pojsc do Doroty z S., bo to o muzyce – i wreszcie za ostatnimi plotami i piaskami cmentarz, dymki, chryzantemy, wysokie drzewa juz prawie bezlistne. Rodzina przy grobie, jakies wspomnienia. Troche sprzatania i wreszcie niespieszny powrot. A w centrum Milanowka cukiernia! i najwspanialsze ciasteczka, nie pamietam jak sie nazywaly ale to byly dwa kruche krazki zlepione jakas slodka masa. Oczywiscie cala zabawa polegala na tym, ze mozna ciasteczka otworzyc i zlizac mase. Dalsza droga juz niewazna, w kazdym razie Swieto Zmarlych dzieki temu wspomnieniu takie rodzinno – pogodne pozostalo.
siedzę w dworcowym barze
pociąg zapakowany jak nie wiem co
pojechał beze mnie
:::
następny za dwie godziny
rozładowuje mi się bateria w kompie
Grażyna świetnie zapamiętała krótką gadkę o krajaniu
bravo! 🙂
Melduję się i już mówię gdzie jestem, jak mnie nie ma… 😉 :
-praca, praca, praca (i jeszcze dodatkowe jakieś ‚fuchy’ za przeproszeniem…)
-wczoraj ‚atrakcja’ – wyprawa baaardzo zatłoczoną międzynarodową ‚Czwórką’ do miasta królewsko-solnego B a nawet dalej – do miasteczka bardzo historycznego NW – tylko 3h tam i z powrotem (od drzwi do drzwi – pełen sukces… i jeszcze przepiękna – ciepła i słoneczna – pogoda) 🙂
-dziś za chwilę jeden z cmentarzy, potem… Wydział Komunikacji (może kolejki mniejsze będą? 🙄 ), potem praca, potem pakowanie się na wyjazd do Domu (jeśli czas pozwoli – ‚szarpnięcie do przodu’ tej dodatkowej pracy… ile się da 🙂 )… i ciekawe, jakie będą korki?… czarno widzę 🙁
Więc o postępie – wzwyż i wgłąb – gangowych prac fortyfikacyjnych a nawet o whisky ( 😎 ) zamelduję dopiero w niedzielne popołudnie… po powrocie z grobów – w tym królewskich. (Lubię tam pójść (na Wawel) 2.11… raz na 10 lat, nie częściej – i akurat wypadło, że jest towarzystwo, które się domaga ‚przewodnictwa’ 🙂
Nie wiem, co na to Dowództwo, ale czuję się usprawiedliwiona 😉 🙂
W kwestii co jak się pisze i nazywa to:
Szkocja – whisky
Irlandia – whiskey
Kanada – whisky
USA – whiskey*
*acz wyjątkiem jest bourbon Maker’s Mark Whisky: http://www.makersmark.com/Lpa.aspx