Zając w śmietanie na całkiem nowy rok
Dziczyzna zawsze była cenionym i lubianym mięsiwem. Dzikie ptactwo lub zwierzyna stanowiły ozdobę stołów, popisowe dania dobrych gospodyń, często świadczyły o myśliwskiej sprawności naszych dziadków. Słonki, bekasy, jarząbki, przepiórki, cietrzewie, jemiołuszki należały do stałych pozycji menu na wystawnych obiadach czy kolacjach. Charles Maurice de Talleyrand-Perigord, minister Napoleona, podczas pobytu w Warszawie w 1807 r., ponoć zapraszał się do pani wojewodziny Anny Nakwaskiej na sławną potrawkę z kuropatw utrzymując, „że te nasze ptaszki smaczniejsze są od francuskich”. Ferdynand Hoesick, warszawski edytor, wspominał, że w jego domu jadano dużo dziczyzny, zwłaszcza zajęcy i kuropatw, i to nie tylko od święta, ale i na co dzień, co dowodziłoby, że w minionym wieku dziczyzna nie była daniem wyjątkowo luksusowym. Sprzedawano ją obficie na targowiskach i nie była zbyt droga. Był to też ważny dodatek do pożywienia chłopskiego, pod warunkiem, że włościanin nie bał się gajowego i spokojnie kłusował na pańskim. Popisowe danie z drobiu na wystawie kuchmistrzów w 1885 r. w Warszawie stanowił olbrzymi pasztet, 112-funtowy Chaud-Froid z kuropatw, w formie rogu obfitości, z którego na półmisek „sypało się” ptactwo – dzieło kuchmistrza z Cafe Gablera.
W roku 1902 na wystawie spożywczej w Warszawie pasztety z bekasów, rolady z drobiu, nadziewana głowa dzika – to zimne zakąski przygotowane przez kuchmistrza hotelu „Bristol”.
Obecnie dziczyzna jest luksusem. Kosztowna zarówno wtedy, kiedy się samemu poluje, jak i wtedy, kiedy kupuje się ją w sklepie. Aktualnie nie mamy zbyt wiele zwierząt łownych. Niektóre gatunki wprawdzie rozmnożyły się nadmiernie, jak jelenie czy łosie, ale też ich mięso jest stosunkowo mniej cenione niż mięso zajęcy czy kuropatw. Niektóre zaś gatunki prawie w ogóle nie są łowione. Na przykład jarząbki czy bekasy pozostają jedynie w smakowitych ubiegłowiecznych opisach przysmaków. Wygodnie jest kupować oczyszczone sztuki dziczyzny. Skórowanie zająca jest bowiem pracą nieprzyjemną, a nawet ciężką. Sprawienie bażanta czy kuropatwy to egzamin z gospodarskich umiejętności.
W naszym domu podtrzymującym kulinarne tradycje rodzinne zając jest zawsze daniem głównym na obiad noworoczny. A ponieważ jest podawany niezbyt często, to nikt nie narzeka na monotonię posylwestrowego menu. Tak było i w tym roku. A to ilustrowany dowód na prawdziwość tych słów.
Zając, ok. 15 dag świeżej słoniny, na marynatę 1/2 szklanki octu 10% i 1/2 szklanki wody, 1 listek laurowy, kilka (np. 5) ziaren ziela angielskiego, kilka ziaren pieprzu, sól, śmietana, łyżeczka mąki.
1. Jeżeli zająca trzeba oskórować, robi się to następująco: wiąże się mocnym sznurkiem tylne nogi, za które wiesza się go najlepiej na mocnym haku. Najpierw nacina się ostrym nożem skórkę koło ogona i zadnich nóg i ściąga odwracając na lewą stronę. Przednie skoki, żeberka, łepek, podroby nadają się na pasztet. Jeżeli nie chce się przeznaczać ich na pasztet wszystko, prócz głowy, można upiec.
2. Oskórowanego zająca dokładnie oczyścić z błonek, zwłaszcza comber ma kilka warstw twardych błon, które należy, podważając ostrym nożem zdjąć i opłukać. Wypatroszyć.
3. Przygotować marynatę z octu, wody, liścia laurowego, pieprzu, ziela angielskiego. Zagotować. Ostudzić. Polać nią zająca ułożonego w porcelanowym lub w nie obtłuczonym emaliowanym naczyniu. W zalewie powinien zając pozostać przez co najmniej 2 – 3 dni, każdego dnia należy go odwrócić.
4. Po wyjęciu z zalewy zająca naszpikować paskami słoniny w dwóch równoległych szeregach, najgęściej wzdłuż combra, ale także skoki. Można także ułożyć płatki słoniny na wierzchu. Posolić.
5. Piec najpierw w gorącym piekarniku do zrumienienia, potem na małym ogniu pod przykryciem, często polewając wytopionym ze słoninki tłuszczem, w razie potrzeby podlać kilka łyżek wody. Na koniec trochę wzmocnić ogień, rumieniąc znów, niezbyt mocno, zająca.
6. Śmietanę wymieszać z łyżeczką mąki, wlać do sosu spod zająca. Wymieszać. Doprowadzić sos do wrzenia wielokrotnie polewając zająca.
Najlepiej byłoby porąbać comber przed upieczeniem, ale można pokroić go na kawałki trafiając pomiędzy kręgi ostrym nożem. Po podzieleniu na porcje układa się je na półmisku nadając pieczystemu kształt zająca. Oczywiście klasycznym dodatkiem są zasmażane, dość kwaśne buraczki i ziemniaki purée.
Fot. P. Adamczewski
Komentarze
O łowieniu/zdobywaniu zajączków/króliczków mam małe pojęcie; o gonieniu nieco większe 😉 — zwłaszcza, że metafora owa może dotyczyć też postanowień noworocznych…
zarówno dużych-(po)ważnych, jak i malutkich…
…np. sprawdzania (po dniach kilku, kilkunastu), czy ktoś czegoś nie napisał w reakcji na nasze (a cappellowe) wynurzenia a nawet linki…
(spróbuję tego pilnować — czasem trzeba zanotować, gdzie się coś ostatnio napisało ;))
http://adamczewski.blog.polityka.pl/2013/01/03/o-rozkoszach-karnawalu/#comment-368316
Pozdrawiam poepifanijnie** życząc Wszystkim zdrowia, smaczności i wszelkiego potrzebnego…
zająca* też — skruszeje do kolejnych świąt, byle tylko się miejsce w zamrażarce znalazło (w mojej wciąż nie ma!) 😀
_______
*wiem, wiem, istnieją też zające karnawałowe – jak róże, koty…liony i inne chrupiące 🙂
**nie konfesyjnie tylko że ~wszyscy już do pracy, na uczelnie, w swe rutyny i nawyki, pełnotygodniowo — wreszcie spokój, regularny tryb życia… 😈 😉
Dzień dobry.
W moim domu rodzinnym, dziczyzna nie należała do rzadkości. Ojciec polował i polowali jego koledzy, a łupy były chętnie dzielone między przyjaciółmi. Nie każde mięso „dzikie” Hiniutek pozyskiwał – nie polował np na ptaki z wyjątkiem kaczek. Mówił, że nie ma ani psa ułożonego na ptaki, ani cierpliwości. Zające to najczęstsze trofeum. Kiedyś było ich b.dużo i przed Gwiazdką przy wielu oknach kuchennych w Poznaniu wisiały zające w skórze – kruszały i czekały na swój czas. Potem jakoś najpierw jakiś pomór dopadł szaraki, potem zaczęto masowo szczepić lisy, które rozmnożyły się okropnie wyjadając drobne zwierzęta, a dobiła nasze szaraki powódź stulecia. Dzisiaj koła łowieckie kupują młode, żywe zające w Francji i wypuszczają w teren – na rozród. U nas w domu były dwa obiady kojarzące się z zimowymi świętami: gęś i zając. Jak tam wypadło – albo w drugie święto była gęś, a zając na Nowy Rok, albo na odwrót. W odróżnieniu od sarniny, dzika, czy jelenia, zając nie kruszał w occie, a w maślance codziennie zmienianej przez trzy dni, dopiero w ostatnim dniu zawijany był w płótno nasączone octem i tak leżał kilka godzin. Ponieważ najczęściej tych zajęcy były dwie ofiary, pasztet był zawsze, a pieczyste z combra i skoków było podstawą obiadu świątecznego dla ca 9 osób. Zające skoczyły się dla mnie w połowie lat 70-tych i odtąd jadłam tylko raz – kupionego w Realu z lodówki. Od razu mówię – nigdy więcej! Nie wiem ile lat ten szarak leżał w chłodniach i lodowniach. Nie był śmierdzący, mięso się nie rozkładało, ale było czarne i suche. Szkoda, że mój ostatni zając pozostawi po sobie takie wspomnienie.
no, widze, ze idzie pan za ciosem panie @gospodarzu,
nastepny ciekawy przepis w tym roku 🙂
ciekawe czy istnieje jakas religia, w ktorej gryzonie nie sa koszerne 😉
mam hiacynty z kolumbii , tanie jak barszcz, wiec zacharapciłem trzy na raz;
ciekawe jaki beda miały kolor…
@nemo:
przypomnial mi sie pewien film
http://it.wikipedia.org/wiki/La_stanza_del_figlio
o nie, nie zemna te numery!!!
niewiele, ale mam pare zasad. wierze w mikolaja i wielkanocnego zajaczka, tradycyjnie od wielu wielu lat obdarzaja mnie licznymi prezentami. i nawet kiedy jestem cholernie glodny, nie przechodzi mnie przez mysl, by moglo chociazby jedno z nich skonczyc w tragiczny sposob, by zaspokoic uczucie spowodowane brakiem pozywienia. to byloby wbrew logice i zdrowemu rozsadkowi.
Mieliśmy przyjemność jeść ostatnio i gołębie i bażanty i króliki. To nie to samo to zwierzątka opisane przez Pana, ale i tak tęsknimy za tymi smakami zaraz po spożyciu 🙂 . A jak dorzucimy spałaszowaną kozinę do tego to mmm…
http://czysmakuje.blogspot.com/
Z przyjemnością witam nowego Komentatora – Czy smakuje. Mało mamy osób z tamtej okolicy – Marzena, Irek, teraz Czy smakuje. Bo, jak rozumiem, to jesteś z Lublina? Siadaj przy naszym stole. Miejsca dla łasuchów zawsze czekają.
Dziczyźnie służy,jak wiadomo,dodatek słoniny lub boczku do pieczenia,
bo chroni mięso przed wysuszeniem.Poniżej nasze przepiórki,które wprawdzie są hodowlane,a nie upolowane,tym niemniej też lubią być wystrojone w tłuste szlafroczki 🙂
https://picasaweb.google.com/zosiarusak/BucheDeNoel?authkey=Gv1sRgCIPd-7zdwpDKuAE&feat=email#5830630113077227234
Danuśka – piękne ubranka. Chcę jeszcze przypomnieć doskonały pomysł naszej Eski (biedactwo – może nas czytać, nie może napisać) Otóż mistrzyni mięs wszelakich, Eska, stosuje zastrzyki z masła w mięśnie perliczek, ptaków łownych itp – niezależnie od szlafroczków. Roztopiony tłuszcz, duża strzykawka, zastrzyk w to i owo i dłonią rozmasować, rozprowadzić. Ewentualnie podważyć skórkę i włóożyć kawałeczki masła pod skórę – ale wtedy tylko piersi dostają taką osłonkę.
W wersji wytwornej można wsunąć pod skórę ptaszyska masło truflowe
albo np.pietruszkowo-czosnkowe.Już nawet nie chcę sobie wyobrażać,
ile takie danie kosztowałoby u Pani Magdy G. 😉
Pyro-pozdrów Eskę od nas serdecznie 🙂
Wczoraj pooglądałam z przyjemnością zdjęcia Nemo i Nowego.
Nowy-cieszę się,że znalazłeś trochę czasu,by opowiedzieć nam,co tam
u Ciebie słychać.
A poniżej mój fotoreportaż z warszawskiego Krakowskiego Przedmieścia :
https://picasaweb.google.com/zosiarusak/OrszakTrzechKroliISwiateczneIluminacje?authkey=Gv1sRgCJLY84n9543_sAE&feat=email#
Przeczytałem i obejrzałem zdjęcia Czy smakuje. Blog interesujący. Powitać serdecznie 🙂
W Sylwestra pomagałem robić a właściwie zrobiłem lasagne . Może nie nazywała się tak wykwintnie jak w knajpie CasaMia , ale muszę się pochwalić , że moja wyglądała tysiąc razy lepiej i smakowała tak , że mlaskaniu nie było końca. Do zrobienia użyłem gotowych płatków Barilli http://ninecooks.typepad.com/.a/6a00d83451fa5069e20168e6438d48970c-800wi
Do tego było bardzo dobre mielone mięso wołowe, dobre wino i trochę pieczarek. Może nie po włosku bo z pieczarkami , ale smakowało wyśmienicie. Pewnie byłoby jeszcze lepsze gdybym miał parmigiano reggiano . Musiałem się zadowolić goudą z Biedronki, którą polecam do pizzy i zapiekanek – rewelacja.
Marek, gotujesz te płaty makaronowe, czy dajesz tak jak są?
Bardzo lubię lasagne, ale nie lubię ich przygotowywać. Marku, szkoda, że zamiast zdjęcia Barilli nie uwieczniłeś swojego dzieła 🙂 Na piątkowym spotkaniu właśnie uzgdniłyśmy (m.in.) że taka maszynka do makaronów bardzo byłaby przydatna do wałkowania ciasta do tego smakołyku.
Danuśka, gustowne szlafroczki. Widać zręczność Gospodyni 🙂
Zdjęcia i wieści od Nowego – bardzo sympatyczne, no i ta piękna zima u pp. Cichalów!
Kiedy już zupełnie nie mam pomysłu na obiad, też robię sobie zapiekankę posypaną goudą z Biedronki – no, staram się mieć ser Królewski z Sierpca, dobry bardzo.
A moja pyszna zapiekanka jest taka: naczynie smaruję masłem albo wykładam cienko boczkiem, potem warstwa ziemniaków (ugotowanych w mundurki, obranych, w plasterkach), potem trochę jakiejś kiełbaski, podziabane jajka na twardo (bez jajek dla mnie nie ma zapiekanki), cebula, papryka, fenkuł, pomidorki – wszystko w dowolnych kawałkach na jeden kęs. Znowu warstwa ziemniaków i ser. Jakby dla kogo było za suche, może sobie nakeczupić albo co. Niezawodne żarełko, wcale nie kryzysowe. Jeśli zostanie, można podgrzać na patelni niemal bez straty smaku. No i można tam wpakować wszystko, co się chce.
A ja idąc wczoraj spać późnym wieczorem, nie widziałam już wpisu Nowego i dzisiaj wysłałam do niego alarmujący list – gdzie zginął, z kim zginął i za co zginął, no i się wygłupiłam, bo on się właśnie znalazł. Zdjęcia fajne i Nowy też przesympatyczny, jak zwykle.
Danuśka – orszak udany, widać sporo ludzi przyciągnął, jak najwięcej takich radosnych okazji na Trakcie Królewskim (i nie tylko) 🙂
Barbaro-orszak rzeczywiście przyciągnął rzesze Warszawiaków,tym bardziej,że pogoda sprzyjała i królom i całej świcie.
A odziewanie przepiórek w szlafroczki było pracą zespołową 🙂
Barbara poczęstowała nas noworocznie m.in.skórkami pomarańczowymi w czekoladzie.Alicja robi chyba bardzo podobne śliwki w czekoladzie.To rzeczywiście bardzo atrakcyjne i przy okazji proste w wykonaniu desery.
Dzięki Basiu 🙂
Dzień dobry Blogu!
O, jakie to wszystko jest względne.
Można z dumą prezentować zakrwawione zwłoki odartego ze skóry szaraka, choć niedawno demonstrowało się urażone uczucia estetyczne słowami Zdjęcie wiszących kurczaków jest zaś obrzydliwe
A tyle tu delikatnych natur 😉
Byku,
dzięki za przypomnienie tego filmu.
lajares,
potraw z Mikołaja też nie popieram 😉
zebralem dobre dwie garscie wodnichy modrzewiowej u znajomego za pastwiskiem,
przy zagajniku…
on(smieje sie): diese polen!
Barbaro, ciasto z pomaranczy udane, ale lekko wilgotne wewnatrz. Ktos o tym juz uprzedzal. Z polewa jest pewnie lepsze i takie zrobie nastepnym razem. Moje pomarancze byly bardzo soczyste. Pyro przygotuj duza foremke, bo ja mialam klopot z nadmiarem ciasta.
Byku – ładnie brzmi, a co to jest?
Lasagne Barilli jest gotowa do natychmiastowego użycia. Lasagna subito 🙂 Jako , że bywam mądrzejszy od papieża zalałem płatki wrzątkiem . Oczywiście że się posklejały i musiałem delikatnie je rozdzielać . Ilość wody z śmietance wymieszanej z mlekiem i jajkiem oraz mięso z winem a la bolognese wystarczają by makaron był delikatny, lekko sprężysty czyli akurat. Wino dodane do mięsa oraz zioła prowansalskie z odrobiną gałki nadają lasagne wyjątkowy aromat.
Alicja wczoraj naprodukowała śliwek w „extra-noir chocolate (produit de France)” od zarąbania*, bo Jerzor, amator tych śliwek, zakupił dwa opakowania po 600gr. 😯
Barbara prawdopodobnie musiała te skórki jakoś przysposobić przed zanurzeniem w czekoladzie, a moje jest bardzo proste. Rozpuścić czekoladę, zanurzyć suszoną śliweczkę, odłożyć na tacę wyścieloną papierem pergaminowym do zastygnięcia. I powiem wam, że ja te śliwki też lubię, bo jest to znakomita gorzka czekolada i dobrze się żeni z suszoną śliwką. Jerzor prosił, żeby schować przed nim. Jasne, że schowałam, będę wydzielać 😉
Nie jestem perfekcyjna pania domu ani obiektywu, ale fotkę trzasnęłam 😉
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_4837.JPG
*copyright Nisia
Pyro- http://www.nagrzyby.pl/index.php?artname=gatunek&id=495
smaczny grzyb 😉 @pyra
Marku,
dzięki za apetyczny opis Twojego lasagne. Ale co robią w nim jaja i śmietanka? Zamiast beszamelu? Nie zawsze musi być parmigiano reggiano. Grana padano też jest OK, a może łatwiej osiągalna.
Najlepsze lasagne wychodzi ze świeżego, własnoręcznie zamieszonego ciasta, nie trzeba go uprzednio gotować. Suche płaty ciasta z paczki są po podgotowaniu (tak, sklejają się 🙄 trzeba uważać, mieszać i rozdzielać i jeszcze się można oparzyć 🙁 ) lepsze i znacznie większe od surowych, łatwiej jest z nich układać warstwy na dużą porcję. Podgotowanie w ciągu 7 minut wystarczy.
Interesujący grzybek, byku.
Zbierałeś rzeczywiście pod modrzewiami?
Tutaj te drzewa rosną na raczej niedostępnych zboczach, ale trzeba by się rozejrzeć…
O, to znowu dowiedziałam się czegoś nowego. Na moich trawnikach rosną 3 spore modrzewie ale żadnych grzybów pod nimi nie widać.
Ewo z P., Byku – dziękuję.
Nemo,
twarda kobieto – omijaj delikatne natury, proste. Ja jestem cieniaska. Nie miałabym siły ani głowy w parę – parenaście godzin po tragedii, jaka się rozegrała w jaskinii, opisać, i to tak poetycznie, całego zdarzenia.
„Byliśmy z nimi, gdy ratownicy wydobyli na powierzchnię ten niewielki ubłocony kokon z ich najbliższą osobą w środku? Na bielutkim świeżym śniegu, w ciszy i ciemności rozświetlonej migotaniem świec, pod mroźnym, rozgwieżdżonym niebem? Potem zejście za toboganem wiozącym Ją w dół. Te tragiczne, ale też piękne obrazy wbiły się w pamięć na zawsze?”
Nemo odniosłem wrażenie, że gdybym ich nie wrzucił do wrzątku byłyby znacznie gorsze. Teraz pomyślałem sobie , że taka nierozgarnięta jestem, bo można było wrzucić jak makaron do dużej ilości osolonej wody 🙂 Na swoje usprawiedliwienie dodam , że wynikało to z pośpiechu i gorączkowych przygotowań do sylwestra. Zdjęcia okazuje się nie musiałem robić bo moja lasagne wyglądała identycznie jak Nemo. Nawet była w takim samym naczyniu 🙂
Silentium, Koleżanki. Nie naparzać się od Nowego Roku, bo to wysiłek i zbytek. Każdy z nas jest twardy w innym miejscu i wrażliwy w innym. Żadna tajemnica.
Jutro znowu jetem sama w domu calutki dzień, bo Młoda ma spotkanie z rodzicami (a ma klasę maturalną; tuż po feriach zimowych studniówka) i jak zwykle rodzice będą bardziej przejęci studniówką, niż zbliżającą się maturą. Klasa przyszła do liceum jako zbiór prymusów ale już po pierwszym półroczu dali sobie spokój z nauką: po czorta się przemęczać, kiedy można się świetnie bawić. Oce3ny dopuszczające im wystarczają. Oczywiście za 2 miesiące zacznie się lament i darcie włosów, korepetycje i rozpacz. A trzeba było dzieciątkom nie usprawiedliwiać hojną ręką 50% absencji…!
Och Drogi Gospodarzu jak zatesknilem za zajacem w smietanie, ktorego, tak jak Pyra, czesto jadalem w dawnych latach dzieki dziadkowi mysliwemu i jego kolegom. Co prawda trafial sie w miesie srut i chyba niektorzy krewni nadlamali sobie zeby. Majac juz chyba 20 lat nawet sie odwazylem obrac zajaca ze skory wlasnie w.w. metoda. Tyle, ze najpierw zajac kruszal przez kilka dni na balkonie. Moja kolacja noworoczna to niestety tylko jakies kebaby i falafele (falafle?), nawet ryby dawno nie jadlem, nie mowiac juz o gefilte Fisch.
Alicjo – Twoje śliwki to świetny pomysł. Rzeczywiście człowiek sie nie napracuje tak jak przy tych skórkach pomarańczowych. Nie wiem tylko czy jest jakiś pomysł na to żeby ta czekolada była choć trochę błyszcząca. Moje skórki na początku lśniły pięknie czekoladowym, ciemnym kolorem, ale po jakimś czasie zrobiły się matowe i nieco straciły na uroku.
Danuśko – 😀
Elap – moje ciasto też było wilgotne, nawet mnie to martwiło przy sprawdzaniu patyczkiem. Ale może warto popróbować zmienić proporcje, na 3 jajka i 300 g migdałów, oczywiście jeśli jeszcze kiedykolwiek zamierzasz je piec 🙂
Alicjo,
opisując moje wrażenia po 7 dniach od początku tragedii i pełnych 4 dobach od wydobycia ofiary wypadku zawahałam się, czy słusznie czynię to na tym blogu. Tak, obawiałam się jakiejś podłej i niskiej reakcji w Twoim stylu.
I się nie zawiodłam 🙁
ROMek, tez pamietam jak zajace kruszaly na balkonie. Oprawialem ze skory nie raz. Na klamce drzwi balkonowych sie zawieszalo i skore w dol do glowy zdejmowalo. Skoki i comber na pieczen swiateczna a przody na pasztety szly. Tylko nigdy nie byl marynowany w occie. Sos ze smietana i grzyby suszone zawsze w nim byly. Borowki wlasnej roboty z gruszkami obowiazkowo do zajaca.
Karpie w wannie, czasem skakaly i trzeba bylo je wrzucac do wanny z powrotem 🙂 Pyszne byly i te smazone i te w galarecie po zydowsku.
Lepiej napisz jak nowy rok w Chartumie minal? Stasia czy Nel nie spotkales moze?
Gazetki doszly w piatek.
Zające kruszejące za oknami, to bardzo częsty widok przed świętami w czasach mojego dzieciństwa. W domu też czasami przyrządzało się zwierzaka sprezentowanego przez polującego kuzyna, ale w pamięci pozostał mi nie wyborny smak, ale właśnie ten przykry sposób sprawiania.
Szanowny Panie!
Od dawna czytam pańskie felietony kulinarne. Dodam, że ze smakiem.
Zatem nie będę chwalił ani ganił prezentowanych przez Waćpana przepisów. Jak już napisałem, czytuję je ze smakiem.
Do dzisiejszego felietonu mam jednak małą uwagę tyczącą się jak Acan napisałeś „skórowania zająca”. Otóż rzeczywiście owoż skórowanie, to sztuka. Szczytem tejże umiejętności jest sprawienie zająca będąc ubranym w białą koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami, tak aby ani jedna kropla juchy tejże koszuli nie pokalała. Będąc prawnukiem, wnukiem i synem myśliwgo posiadłem tęże sztukę. Mimo iż od lat mieszkam w „bloku” do dziś potrafię sprawić zająca zawieszonego na kiju od szczotki opartego o blat kuchenny i oparcie krzesła a zawieszonego nad wiadrem na śmieci. Finał? Kuchnia czysta i koszula biała.
Gorzej jest ze sprawianiem karpia!
Piszę to nie po to żeby się chwalić, lecz żeby uzupełnić Pańską już i tak ogromną wiedzę dla której pozostaję z szacunkiem.
Pozdrawiam ze smakiem.
Roman Słomiński
Nabyłam dziś niepryskane pomarańcze, więc może zrobię to ciasto pomarańczowe i trochę kandyzowanych skórek.
Barbaro, czy wcześniej gotowałaś te skórki w syropie?
Barbaro, musze Ci powiedziec, ze jako licealista specjalnie mi nie przeszkadzalo oprawianie zajaca. Teraz pewnie bylo by nieco inaczej. Kiedys jednak w domu przyrzadzano czernine i kaczke zywa na targu sie kupowalo. Mielismy gosposie ktora w tym wypadku zajmowala sie kaczka. Gdyby nie to pewnie nie bylo by czerniny. Czerniny zreszta nigdy nie polubilem, nie wiem czy kiedykolwiek probowalem. Moze jako dziecko i nie pamietam. Ale pokolenie moich rodzicow jak najbardziej i do dzis jedna ciocia teskni do prawdziwej czerniny.
Pamietam natomiast zajace w kazde swieta i czasem poza swietami. Mama nie robila za wiele przetworow ale borowki z gruszkami i gruszki w syropie zawsze, ktore byly i pozostana niezapomnianymi smakami dziecinstwa nie do odrobienia. Najblizej, jesli chodzi o borowki, dochodza do tamtego smaku szwedzkie kupowane w IKEA. Jesli ktos jeszcze nie probowal polecam. Zadne z polskich tak mi nie smakuja.
O borowka oczywiscie jako niezbedny dodatek do zajaca 🙂
Mowa o skorkach pomaranczowych a ja wlasnie w weekend zrobilem 3 sloiczki tychze. Pycha. Najczescie uzywam do nalesnikow, polanych czekolada, skorkami z syropem i grand marnierem 🙂
Barbaro, oczywiscie, ze bede jeszcze piekla. Z polewa czekoladowa.
Ja robię za podłotę na tym blogu, wiadomo – czemu się dziwisz, nemo?
Sama mnie w tym szeregu ustawiłaś. Według innych opinii (Berlin) jestem głupią chamką ze wsi.
Ja bym nie była w stanie odzywać się na blogu po takim przeżyciu, po prostu zamarłabym w bólu na jakiś czas, nie wiedziałabym, co napisać, poza – może – zdarzyło się to i to. Ale każdy jest inny, każdy reaguje inaczej.
.
Zdjecie tej obciagnietej ze skory tuszki zajaca napawa mnie niebywalym wstretem. Az sie wzdrygnelam na sam jej widok! Mozna sobie bylo to podarowac.
W Bydzi, na Osiedlu Lesnym gdzie mieszkali prawie sami wojskowi, niemal wszystkie okna mialy wiszacego zajaca. Ja zajaca ani krolika nigdy jadlam.
No, ale kazdy ma inna wrazliwosc.
Dobrze, ze nigdy nie widzialam obdartej malej owieczki!
zagajnik jest iglasto-lisciasty, sa i modrzewie , zbocza, uskoki (koniec moreny czolowej) tez..
…rzucam popieprzonego i posypanego oregano schabowego i pocwiartowana duza cebule na patelnie(ostry ogien); po 2-3 minutach, gdy sie zarumieni po jedej stronie,
odwracam i dorzucam (oczywiscie starannie oczyszczone i przebrane) grzyby
(od czasu do czasu zamieszac); gdy druga strona kotletu sie zarumieni, polozyc nan lyzke masla, posolic, zgasic ogien i dusic jesze pare minut…
mam do tego czerstwy, ale dobry chleb, cabernet, no i…zielona pietruszke 😉
Mareczku, dziekuję Ci za wyjaśnienia w sprawie lazanii. To mnie pociesza, bo gotowanie tych płacisk jest dość upierdliwe (zrobiłam to kiedyś). Ale Ty jako dzielny zuch powinieneś sam zagniatać, hehe.
Miodzio, mam dla Ciebie złą wiadomość: każde mięsko na pewnym etapie tak wygląda. Albo i gorzej. Rozumiem, że jesteś wegetarianką?
no i czego wam zycze
– smacznego!
Wiem, dlatego wole sobie oszczedzic jego widoku…
Małgosiu – skórki najpierw gotowałam ok. 15 min. w samej wodzie, a dopiero później w syropie: 2 szkl.cukru+2 szkl. wody + 1/4 łyżeczki mielonego imbiru, tym razem dłużej, ponad godzinę, na małym ogniu, aż były przezroczyste. Dopiero po osączeniu i dokładnym wystygnięciu maczałam w rozpuszczonej, gorzkiej czekoladzie.
YYC – ja też po borówki jeżdżę do IKEA 🙂
@nisiu,
ty moje 10 w skali beauforta!
Widziałam kiedyś interesujący film o wyprawie na K2 albo coś równie dużego, a wiem – na Lhotse – na którą to wyprawę zdobywcy Himalajów zabrali ze sobą operatora Latałłę, żeby profesjonalnie sfilmował wspinaczy jak się dzielnie męczą. Robił chłopina co mógł, filmował zaczerwienione policzki w dużym zbliżeniu, nogi w wielkich butach osuwające się na sniegu, potężne plecaki, ręce, oczy – te oczy! – itd. W efektach było słychać świst wiatru i starannie nagrane coraz cięższe oddechy wspinaczy. Widz przed telewizorem nabierał coraz większego szacunku dla tych dobrowolnych męczenników. A oni szli… szli… per aspera ad astra – ku szczytom.
Niestety, w pewnym momencie Latałło, który był dobry operator, ale cienias wspinaczkowy, gdzieś tam przyzostał, nie nadążył, nikt się tym specjalnie nie zainteresował, no i biedaczysko uświerkł na dużej górze.
Jego towarzysze musieli więc sami sfilmować jak bardzo się smucą, jak siedzą w namiocie przygarbieni, przygnębieni – oto nie ma już Staszka między nimi. Był. Jeszcze niedawno był. Szedł. A teraz go nie ma. Nie żyje. Jak to możliwe, że dopiero co żył, a teraz nagle – nie żyje? Głucha rozpacz biła z całkiem profesjonalnie zrobionych ujęć. Ten ktoś, kto zastąpił Staszka, bardzo sugestywnie pokazał rozpacz i żałobę. Własną i własnych kolegów.
Pamiętam te ujęcia do dzisiaj, choć katastrofa wydarzyła się w latach siedemdziesiątych.
Byku, a to dobrze, czy źle?
Na wszelki wypadek: merci!
a nie mowilem? 😉
w kazdym razie dobrze powiedziane 🙂
o -powiedziane
No, jeszcze trochę i na blogu będzie katastrofa „humanitarna”. Jak bum cyk, cyk – nie umiecie zrezygnować z przywalenia komuś mniej lubianemu w danej chwili? To co się dziwić palantom – politykom?
A mówię, że nie ma nic gorszego, jak babska sala w szpitalu!
ojej, ten moj polski…
powiedziane(przez nisie)
powiedziana(historia)
Niestety obawiam się , że własnoręcznie zagnieciony makaron może być gorszy od tego z pudełka. A może się mylę? Jak nie wyjdzie będzie na kogo zrzucić. Nemo jesteś gotowa znieść kolejny atak ? 🙂 Alicji też mogę dowalić Plackiem . Tylko muszę poszukać Placka . Gdzieś się zapodział.
Jak nie znajdę , za chwilę upiekę szarlotkę. Tylko czy ja mogę jeść ? Wystawa za tydzień , będzie trzeba się ogolić, wcisnąć w garnitur, okulary przetrzeć , w końcu nie mogę wiecznie wyglądać jak artysta. Nie mogę wyglądać gorzej od własnego doktora . Bo my z doktorem razem wespół w zespół . Ja będę Black&White , a doktor Color. Się będzie działo. Doktor mówił , że będą nawet szansonistki . http://www.youtube.com/watch?v=3pfefJg9HEI
Czy podobnie jak ja macie wrażenie, że pan Roman Słomiński jest posiadaczem sumiastych wąsów??? Opowiastka o sprawianiu zająca przypomniała mi rozmaitych moich „wujków” z dzieciństwa – leśników. Opowiadali podobnie, mieli wielkie wąsiska, a ja właziłam im na kolana (pięć lat miałam, żeby nie było!) i ciągnęłam ich za te ozdoby. Co znosili dzielnie, nie przerywając smacznych opowieści.
Panie Romanie, ma Pan te wąsy na obliczu, czy to tylko myśliwskie wąsy mentalne???
Pozdrawiam!
Marunia, jedziesz do Paryża na szansonety???!!!
A może by zaprosić ? Ciekawe czy zdążą dojechać pekaesem ? http://www.youtube.com/watch?v=KTms12ZKGaA
Kręcicie, Byku, kręcicie. Plączecie się w zeznaniach!
Ja do Paryża? Oj chciałbym … My z Doktorem będziemy występować na miejscu.
No dobra, a te szansonety? Też na miejscu?
@pyra:
daruj ty mnie, ale @nisia sie marnuje, dawno powinna bylaby zalozyc partie piratow wysokogorskich
i zastapic tego niemrawego palikota w sejmie, ale nie ma ochoty, co rozumiem…
a ja jestem tylko nieustraszonym kamerzysta, choc temperatura na blogu dochodzi czasami do zera absolutnego 😉
Byku, ja już dawno jestem niskogórska, a nawet można powiedzieć – płaska jak naleśnik. W sensie wspinaczki. Ale co do piractwa, to jak najchętniej, pewne koneksje pirackie już posiadam, johoho i butelka rumu!
http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=9Z-NbQvhzKM
wiem, @nisiu,
nie od wczoraj…
Dla Alicji zamiast Placka:
http://www.youtube.com/watch?v=N63GjiU0BKo
@marek:
u mnie sie nie otwiera, czy to danuta rinn, czy maria callas?
Nisiu
wszelkie ekstremalne sporty maja wlasna granice. dla wspinaczki wysokogorskiej jest to wysokosc 4000mnpm. z chwila przekroczenia tej granicy mozgownica ludzia zaczyna zupelnie inaczej pracowac. raz bylem na tej granicy i wcale mnie tam nie spieszno, pomimo ze to podobno znacznie blizej nieba niz z pozycji kiteboardu. ci ktorzy tam dreptaja, pomimo aklimatyzacji czy jak to zwal, powyzej tej granicy przestaja myslec. zaprgramowali mozgownice na dole i wykonuje jedynie wlasne, wczesniejsze polecenia. im wyzej, tym miekki dysk pracuje wolniej i niedokladniej, ma jedynie kontrole nad aparatem ruchu ludzia. czeste odmrozenia konczyn sa dowodem na brak czucia. a skoro brak czucia to brak i odczucia. kolo smierci chodza obojetnie. snuja sie w gore zaprogramowane ciala bez duszy, slalomem miedzy tymi, ktorym bateria wyczerpala sie znacznie wczsniej. dzisiaj to juz raczej nie wyczyn, lecz dreptanie po cmentarzu.
http://www.youtube.com/watch?v=oMdlTBIJuQw
Takich szansonistów to bym zaprosił
http://www.youtube.com/watch?v=U6MnTtz-OlU
Kiedyś polowanie na zające to była przedświąteczna tradycja rodzinna. Brałem również udział w odłowach na eksport. A teraz to naprawdę rzadkość. Ale co nie co upolowałem w zeszłym roku 😉 https://picasaweb.google.com/111628522190938769684/Zajace#slideshow/5830773765048175714
Marek (7 stycznia o godz. 19:14),
Ja wolę starego Cohena, o czym pisałam nie tak dawno, bo byłam na koncercie.
Poza starymi piosenkami było to nowe.
http://www.youtube.com/watch?v=-6Vt1f-kvGs
p.s.Nowe nowym, ale stara generacja (w tym ja) z zapartym tchem słuchała starych.
http://www.youtube.com/watch?v=otJY2HvW3Bw
Oj, były bisy na koncercie, i najbardziej popularna piosenka wieczoru!
Ludzie już wiem co zaszkodziło posłowi Czartoryskiemu!
Od trzech lat pije z Antkiem wodę brzozową !
Smoleńską…
…no, to ja pasuje, ale piosenka niezla, takie nizinne shanti, @marek..
no i a capella, oh, la,la, chapeau bas 🙂
Witam.
Lew, król zwierząt postanowił znać wagę wszystkich zwierząt. Wydał rozporządzenie,
że wszystkie zwierzaki mają się zważyć,
później przyjść do niego i podać mu swój ciężar. Przychodzi sarenka:
– Ile ważysz? – pyta lew.
– 100 Lb – mówi sarenka.
– W porządku.
Przychodzi wiewiórka.
– Ważę 4 Lb – powiada wiewiórka.
– Dobrze, zanotowałem – mówi lew.
Przyszło dużo zwierząt. W końcu przybył zając.
– Ile ważysz zajączku? – pyta lew.
– 15 Lb
– Bez żartów zajączku! – mówi lew.
– 15 Lb
– Zajączku, nie żartuj, ile naprawdę ważysz?
– 15 Lb – Zajączku, bez jaj! Ile ważysz?
– A… bez jaj, to 8 Lb.
Lajares… 😉
Trochę paskudne wideło 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=dPXRDwZiiHI
yurek…
🙂
@weight -watcher:
mowi sarenka do borsuka:
„podrapales mnie ostaniej nocy…”
a borsuk…
Zamiast zajaca 🙂 WHITE RABBIT (krolik)
—-wyk. Jefferson Airplane z Grace Slick (voc)…psychodelia+ temat z Ravela „Bolero”
http://www.youtube.com/watch?v=WANNqr-vcx0
Bardzo wdzięczny był ten biały króli
tak,
Pyro, tyle, że on pobierał biały proszek, dlatego był biały 😉
Domyślałam się, że coś w tym psychodelicznym muzykowaniu musi być trefnego, ale jakże łowić bez zanęcania? (mordka)
Podobno oni wszyscy pobierali różne rzeczy, a ja małolata wtedy słuchałam tylko muzyki (niezastąpione Radio Luxemburg o 18-tej, zagłuszane okropnie). I w ogóle nie wiedziałam, osochozi 😯
Dowiedziałam się dopiero po wielu, wielu latach.
Wcześniej niektórzy artyści eksperymentowali z tym i owym (Witkacy) ale powszechny był raczej alkohol. Moda na dragi jest związana z konfliktami w Azji, szczególnie z wojną w Wietnamie – powracający żołnierze, emigracja azjatycka itp. I to wszystko wpisało się w bunt pokolenia 6A potem już poszło, aż stało się modą – tylko i aż – mo0dą.
@ozzy:
lat 50 u.s.. sowiecki general batow odwiedza szczecin;
kuchnia chce wiedziec,co general pije, wysylaja lacznika,wraca, kak, szto? spirit…
a na popitke? wysylaja znowu lacznika, wraca , nu wasz wkusnyj żubierlemoniad…
Barbaro, wydaje mi się, że dodatek masła do rozpuszczanej czekolady powoduje, że polewa nie matowieje.
Duże M – dziękuję, trzeba będzie popróbować 🙂 Korciło mnie żeby do tej rozpuszczanej czekolady dolać ździebko śmietanki, ale trochę się obawiałam, że taka polewa nie stężeje na tyle żeby się nie lepić.
O, matko!
lajares=ogonek=Arcadius
Pożegnam się już – do jutra.
Barbaro, ja dodałam też śmietanki, ale nie umiem sobie przypomnieć czy się lepiła mimo, że robiłam ją przed Świętami :). Z drugiej strony robiłam ją na ciasto i nie zależało mi jakoś strasznie na nie lepieniu 🙂 Spróbuj może tej podobno dodatek łyżeczki żelatyny zapobiega matowieniu, które powoduje zbyt wysoka temperatura.
http://mojekucharzenie.blox.pl/2009/02/Blyszczaca-polewa-czekoladowa.html
Duże M – a to ciekawostka z tą żelatyną, na to bym nie wpadła. Co prawda podobny skład polewy jak w tym linku, ale bez żelatyny, stosuję na rozmaite inne ciasta i rzeczywiście się ładnie błyszczy, ale nie zawsze zastyga. A na skórkach pomarańczy powinna być nie dość, że urodziwa, to jeszcze nie kleić się. Nie ma wyjścia, trzeba popróbować…
Zajace, nie ma ich juz wlasciwie.
Chodzac jesienia za grzybami spotykalem pewnego osobnika stale w tej samej zwirowni i – to przez pare lat. Nie ma go juz tam, za to pojawily sie sarny. Byl u nas zajac przez lat pare ladnych lat gwarantowana pieczenia na pierwsze swieto i tez wisial przedtem za oknem. Zawsze z zalewy maslankowej, wzmocnionej listkiem, zielem (pimentem) i cebula.
Nie znosze natomiast mrozonego combru juz naszpikowanego. Obojetnie skad przychodzi: smakuje tranem jakos i tyle!
Daje sobie spokoj.
Lajares – ja to wszystko wiem, tylko nie o tym pisałam.
Nisiu! Przeczytałem i zapytowuję: dlaczego nie włazisz mi na kolana i nie ciągniesz mnie za ozdoby? Też bym Ci naopowiadał…
I nie mówisz mi wuju!
A ja ze wzruszeniem przeczytałem (może jestem słaby) opis Nemo o wypadku jaki zdarzył się w jej okolicy. Ludzie gór i jaskiń za jakich uważam Nemo, Jej Osobistego, a capallo, ludzie morza za jakiego uważam Cichala, piloci szybowców, spadochroniarze i inni dla których pasja jest silniejsza niż wszystko inne, a grupę takich samych pasjonatów uważają za swoją rodzinę, obdarzam wielkim szacunkiem. Może nawet większym dlatego, że nigdy mną żadna pasja nie zawładnęła. Opis Nemo przyjąłem jako wyraz więzi jaka łączy tych ludzi i Jej osobiste przeżycie tego tragicznego wypadku.
Dziecko z Koleżanką do końca pobytu będą jeździć do Niujorku – po długich obliczeniach i sprawdzaniu cen wykupiły pakiet biletów do wszystkich najważniejszych muzeów, na Empire State Building, krótką podróż stateczkiem wokół Manhattanu i jeszcze gdzieś tam. Zwiedzanie zajmie im czas do końca pobytu, czyli do końca tygodnia. Niestety nie mogę im towarzyszyć, za to mogę co wieczór czekać z jakimś obiadkiem, do którego wypijamy butelkę dobrego wina lub… kilka zaprezentowanych wczoraj caipirinha. Dzewczyny bardzo się w tym rozsmakowały. Ja też, bo dobre. I mocne. Mózgotrzep jak mówi Sławek paryski. 🙂
Danuśka,
Za Krakowskie Przedmieście masz moje mocne ściskanko. Ty i inni wiecie, że ja jestem światowiec, ale taki bardzo warszawsko – lubelsko – nałęczowski.
Cichalino, z radością będę mówiła do Ciebie „wuju” i mogę nawet ciągnąć Cię za ozdoby, ale na kolana Ci nie wlazę, bo jestem humanitarna: mógłbyś stracić miano niezłomnego…
Wracając do tematu zająca – napatrzyłem się już jako dziecko gdy trafiony śrutem z ojcowskiej dubeltówki zając wywija ostatniego w swoim życiu fikołka i pada martwy. Ojciec nie pudłował!
Później widziałem obieranie, a przede wszystkim pamiętam smród przy patroszeniu. Tego nie zapomnę pewnie do końca życia.
Gdybym musiał, pewnie umiałbym dzisiaj zastrzelić, oprawić i przyrządzić zająca. Ale nie muszę. Dlatego nie poluję, chociaż mam sprzęt, i nigdy pewnie tego robić nie będę, chyba żeby głód mnie do tego zmusił.
Zwróciłem się kiedyś do Ojca z prośbą – naucz mnie dobrze polować (trochę już umiałem). Synku, powiedział, polowanie to zabijanie! Ja robię to, żeby was wykarmić, ty pewnie tego nie będziesz musiał robić. Miał rację. Nie muszę i nie chcę.
Dobranoc 🙂
Młoda Damo! Jeżeli ciężar będzie ciężarem mądrym tak jak Ty, to niezłomność moja wytrwa!
Do łóżka smarkaczu, Czy wiesz, która jest godzina!
Nowy 4:01, też tak myślę i czuję. Pozdrawiam Cię z wielkim szacunkiem.
Droga Pyro, owszem jesteśmy z Lublina. Dziękuję za powitanie. Marku – lasagne z Casa Mia to tragedia dla włoskiej kuchni…