Pan sekretarz ocenia i doradza
Johannes Christian Sanftleben był sekretarzem hrabiego von Berga, arystokraty mieszkającego w Breslau w wieku XVIII. Pan sekretarz był człekiem uczonym, zwłaszcza zręcznym w prawie ale zasłynął głównie jako smakosz i znawca życia towarzysko-kulinarnego w swoim mieście. Zostawił on potomnym aż cztery dzieła poświęcone karczmom, kawiarniom, winiarniom i zwykłym szynkom. Na dodatek były to utwory pisane wierszem. Księgi osiemnastowiecznego łasucha wpadły w ręce równie godne, bo kronikarza nadodrzańskiej gastronomii żyjącego we Wrocławiu na przełomie XX i XXI stulecia. Grzegorz Strobel nie tylko przestudiował owe cztery gastronomiczne poematy ale je przetłumaczył i dokladnie wykorzystał przytaczając lub opisując w swej rozkosznej książce „Dzieje wrocławskiej gastronomii” pięknie wydrukowanej przez Wydawnictwo Dolnośląskie.
Zachwycam się tak entuzjastycznie tą książką, bo czyż smakosz może być nie czuły na takie opisy i opowieści?
„Kolejny utwór Sanftlebena – Brefilauischer Kuchen-Zettel – to unikalne źródło wiadomości o wiktuałach trafiających powszechnie na wrocławskie stoły. Autor nie podaje sposobu przygotowania specjałów, a wymienia jedynie to, co można było kupić do jedzenia na mieście, oraz to, co gotowano w domowych garnkach lub też podawano w lokalach gastronomicznych. Utwór ten uznać możemy za najstarszy przewodnik kulinarny po stołach Wrocławia, barwnie wpisujący się w europejską literaturę kulinarną pierwszej połowy XVIII w. A było co zjeść! Podawano specjał zwany Zahlbrdtel, czyli pieczeń z ogonówki. Na świętego Marcina nie mogło zaś zabraknąć pieczonej gęsi. W stałej ofercie były szynki wędzone, wołowina, cielęcina, baranina, „napełniane kiszki” oraz niezliczona ilość kiełbas, ze sławnymi knackwurstami na czele. Do miejscowych specjałów należała ośla wątróbka. Zaś „małe wesołe prosię”, zapewne pieczone, miało „zdobić stoły” zimą. Sarnina była bardzo popularna i chętnie jadana, a mięso z jelenia prawdziwym rarytasem. Z ryb jadano karpie, węgorze, miętusy, śledzie, kiełbie, ślizy, płotki, liny, łososie i brzany. Ryby serwowano w tym czasie najczęściej pieczone lub smażone. Jadano też „tłuściutkie” ślimaczki, raki z Odry i Oławy, ostrygi, żaby oraz żółwie, które nie wyglądały wprawdzie smacznie – zauważał Sanftleben – ale były „jedzeniem bogatych”. Z ptactwa na stoły trafiały rudziki, zięby, szczygły, gile, jemiołuszki, kuropatwy, cieciorki, jarząbki, bażanty oraz gołębie, które Sanftleben zaliczał do drobiu, wymienia je bowiem obok kur, gęsi i kaczek. Trafiały się też bekasy, których cena „niejednego odstraszała”, a które, jak pisał, „lepsze były od wołowiny”. Wśród wielu warzyw mogli wrocławianie znaleźć na stołach kalafiory, a nawet kartofle (Erd-Apffel). Te nie były już niczym szczególnym we wrocławskim menu, stąd Sanftleben nie poświęca im większej uwagi. Cytryny, pomarańcze, rydze, pieczarki, figi, daktyle, parmezan, bryndza, oliwa i kapary urozmaicały codzienną dietę wrocławian. Spośród słodkich wypieków wymieńmy struclę makową z dużą ilością rodzynek, wypiekaną tradycyjnie na święta Bożego Narodzenia i świętego Tomasza, baby pieczone na maśle, pączki, wiele gatunków kruchych ciasteczek wypiekanych koniecznie na maśle, kołacze makowe, marcepany, ciasto ze śliwkami oraz ciasto hiszpańskie. Oprócz wielu gatunków chleba, bułek i bułeczek dużą popularnością cieszyły się precle maślane, precle solone, precle z kminkiem oraz obwarzanki. Jeśli wierzyć zapisom Sanftlebena, w „Piwnicy Świdnickiej” podawano „apetyczną sałatkę” ze szparagów, czosnku, ogórków, melonów, roszponki, rzodkiewki, groszku, fasoli i selera przyprawianą oliwą i octem. Kto chciał zjeść jakieś „polskie danie”, temu polecał Sanftleben „karpie krawca”, który to specjał nie miał nic wspólnego z karpiem, bowiem tak nazywano tłuściutkie śledzie sprzedawane w budach śledziowych na Nowym Targu, a z których to przygotowywano sałatkę z czerwonymi buraczkami.”
Po tej lekturze pomyślałem, że we wrocławskich lokalach i dziś można dobrze ucztować. Trzeba tylko wiedzieć jak znaleźć właściwy adres.
Komentarze
Dzień dobry 🙂
Pozwólcie, że się pochwalę. Pochwalę i podziękuję.
W niedzielę pan Wójt wraz z kapitułą obdarował mnie Lwem za pracę zpołeczną. Chodzi o UTW. A jak UTW, to i państwo Adamczewscy, którzy pro bono uświetnili inaugurację naszego UTW wykładem, prezentami ciekawymi rozmowami towarzyskim.
Basiu, Piotrze z serca dziękuję. Ten Lew należy również do Was 🙂
Dziękuje wszystkim, którzy mnie w tej pracy wspierali. Szczególnie Nisi, która również odwiedziła nas z pogadanką 🙂
Miłego dnia Blogu 🙂
pracę społeczną 😳
Gratulacje Jagodo. Cieszymy się, że przyłożyliśmy rękę do czegoś wielce pożytecznego.
Jagodo, gratuluję!
Dwa wczorajsze komentarze sprawiły mi specjalną frajdę: ROMka i Romana Słomińskiego. Ucieszyłem się, że profesorowi od lat żyjącemu daleko od rodzinnego miasta i kraju przypomnialem o domowych świętach, a nowego bywalca (mam nadzieję, że nie był to tylko incydent) sprowokowałem do opowiedzenia atrakcyjnej anegdoty.
Gratulacje dla Jagody.
UTW są bardzo potrzebne, a będą jeszcze bardziej. Moją Mamę, dopóki mogła się jeszcze poruszać po mieście samodzielnie, zajęcia tam motywowały do dbania o siebie i chociaż nie potrafiła niestety nawiązać żadnych znajomości to lubiła tam jeździć i słuchać wykładów. Środa była dla Niej świętem. Jogodo jestem pełna podziwu dla Ciebie za organizację UTW u Was i bardzo gratuluję.
Przepraszam, Jagodo oczywiście 😳
Jagodo, gratulacje
Gratulacje dla Jagody i dla pana Wójta, że Jagodę i jej pracę docenić potrafił.
Bardzo przyjemne te wrocławskie kulinaria. Porównując z kuchnią gdańską z tego okresu i kuchnią warszawską trochę różnic się zauważa ale ogółem miasta nasze karmiły dobrze i bardzo dobrze tych, których było na to stać. Jest wiele przepisów wykorzystujących trufle, ostrygi, raki, cytrusy, egzotyczne przyprawy, a linii lotniczych nie było. Jak ostrygi znad Morza Północnego w czasie kilku dni docierały do naszych miast? Bo trufle można przechować i kilka tygodni, ostryg ani ryb atlantyckich nie. A i po domach – sądząc z zawartości książek i poradników – ryby, trufle, bakalie, oliwki, kapary, cytrusy, były łatwo dostępne. Co prawda tak było przede wszystkim w miastach ale i w dworach kresowych na wielkich przestrzeniach Białorusi i Ukrainy produkty takie wykorzystywano z tym, że nie mkona było wyskoczyć „za róg” po potrzebny cukier, czy cytryny. Tam pani domu albo ochmistrzyni na jesieni sporządzała listę rocznych zakupów i na cały rok kupowała cukier, kawę, herbatę, przyprawy, cytrusy i tylko umawiała się z kupcami w sprawie dostaw towarów sezonowych lub okazjonalnych – te dostarczano bezpośrednio do odbiorców.
Dzien dobry,
Jagodo, gratulacje!
Cichalu, Nisiu,
Przypomnialo mi sie z tym wujowaniem. Odsas zwraca sie do mojego brata ‚wuju’, na co brat kiedys skomentowal ‚tak, tak, mow mi wuju, tylko sie nie pomyl…’ :).
Znowu sie pochwale, listonosz doniosl spozniony prezent, bilety na ‚By Jupiter, that’s the last of Mozart’ na 29 stycznia pod batuta Simona Rattle!
Jolly – trochę Ci tej Jowiszowej zazdroszczę.
Jagodo !!!
Gratulacje !
Pyro,
Ja sobie samej zazdroszcze!
Primo p. Rattle na zywo nie widzialam, a w telewizji/ radiu Jego dyrygowanie bardzo mi sie podoba, secundo Mozarta 39, 40 i 41 symfonie lubie, tertio lubie cala otoczke (w mojej ocenie oczywiscie) ‚galowych wyjsc’.
Pyro !
Zgodnie z Twoimi zaleceniami ,ujawniam.
Urodziny 09,stycznia,imieniny 19 stycznia.
Dzieki za pamiec .
Pozdrowienia dla BLOGA !
Henryku47 – w takim razie możemy wypić 19-go podwójny toast na Twoją cześć (toasty zawsze o 20-tej; tym co się aktualnie ma i lubi – herbatką rumiankową albo rumem, albo nalewką, albo winem) Święcisz więc imieniny tak, jak mój Hiniutek. Mieliśmy z Ojcem wspólnie urządzane święto w domu.
Danuśka – ziółko dotarło. Zaraz jutro zostanie potraktowane alkoholowo. Dzięki. I taka prześliczna karta z modnisią XVIII wieczną w kapeluszu w stylu kreolskim(?).
Jagodzie Lwa gratulujemy
i bankiet na cześć
ze smakiem komponujemy:
na stół stawiamy zające,bekasy
i przeróżne rybne frykasy.
Niech wykłady prowadzą
tylko same asy,
i by na dalsze działania
UTW nie zabrakło kasy.
Pyro-cieszę się 🙂
Wedkowanie na lodzie. Ku przestrodze 🙂
https://picasaweb.google.com/117780101072784579146/ALLANPOND?authkey=Gv1sRgCLXsxYyzhZSqhgE#slideshow/5831082616698328594
W sobote poszlismy w gory szosa, ktora w zimie jest zamknieta (1 grudzien do 15 maja). Mozna powiedziec promenada jako ze to popularne miejsce. Im dalej jednak tym mniej ludzi. Doszlismy w koncu do miejsca gdzie otwiera sie dolina, plynie wartko Elbow River a za nia osniezone Gory Skaliste. W sumie z 15 km spaceru. Pogoda wymarzona. Slonce i spokojnie w okolicach -2*C. Za rzeka osniezone 3-tysieczniki unurzane w pieknie niebiskim niebie. W niedziele, zabralismy aparat tylko, ze pogoda juz nie taka. Sciana gor oslonieta czarnmi chmurami ale ucietymi jak nozem a przed nimi pelne slonce. Raz chmury dopadaly sloneczko innym razem wyrywalo sie z obiec i nam przyswiecalo. Tym razem poszlismy wzdlurz rzeki. Tam gdzie swiecilo 🙂 Pare zdjec choc to niestety juz nie to samo co poprzedniego dnia. Od tygodnia cieplawo wiec snieg sie topi. Lod strzela jakby ktos byl na poligonie a rzeka coraz swobodniej plynie. No ale to dopiero poczatek stycznia wiec jeszcze przymrozi nie raz 🙂
https://picasaweb.google.com/117780101072784579146/ElbowRiver?authkey=Gv1sRgCK_4hJbnh5inzQE#slideshow/5830914595265565522
Na jednym ze zdjec pojemnik na smieci, taki pancerny anty-niedzwiedziowy 🙂
LWICĘ mamy między sobą 😯
Gratulacje 🙂
Okołozerowo, pochmurno, lecę po wątróbkę kurczaczą Za Róg, bo za mną chodzi od paru dni. Oby mieli!
Jagodzie – gratulacje!
Pyro, z obchodami świąt Henryka nie musimy czekać do 19, zaczniemy już jutro 🙂
YYC – wycieczka – jak zwykle piękna, dobrze, że misie sobie chrapią i nie wyszły Wam na spotkanie 🙂 Podobno do nas też się śnieg wybiera…
Magdzie – serdeczne podziękowanie za miłe chwile z fado, bardzo wzruszające. Załuję, że nie wybrałam się jednak na grudniowy koncert 🙂
Pyra się zastanawia jak w czasach bezsamolotowych możliwy był transport tak wielu wrażliwych dóbr, rzeczywiście podziwu godne. Podobnie jak patrzę na stare fotografie na których panie w koronkach, z żabotami itp. skomplikowanymi ozdobami, jak radziły sobie z prasowaniem, czy możliwe żeby tak delikatne rzeczy traktowano żelazkiem z duszą 🙂
Dzisiaj Wroclaw wspomnieniowy to ja dodam Kalisz. Zreszta na koncu jest i wroclawski akcent w osobie rektora Akademii Medycznej urodzonego w Kaliszu w miejscu opisywanym w artykule. Tytul „Cafe George” Jest o cukierni na rogu ulic Pulaskiego i Srodmiejskiej (na przeciwnym rogu mieszkalismy). Lata 20, lata 30-te. Smakolyki jakich juz nie ma. Jest i jazz w osobie Ptayszna Wroblewskiego rodem z Kalisza a wnuka wlasciciela kamnicy w ktorej miescila sie Cafe George. Jest tez wymieniony cukiernik kolega mojego dziadka p. Kuznik z ktorym grywal w preferansa (ktorego ja nawet pamietam) a u ktorego rodzina zamawiala ciasta z najpyszniejszym tortem Mikado (bezowy). Wersja mniejsza to tzw paski Mikado (bezowe). Moze kogos zainteresuje 🙂
http://www.zyciekalisza.pl/index.php?str=82&id=146429
Barbaro, masz racje, misie spia i niech sobie spia (stary niedzwiedz mocno spi… 🙂 ) Zaktywizowaly sie za to pumy. Grasuja niedaleko Banff i Canmore (ostatnio nasza Kowalczyk wygrala tam dwa biegi). Byl juz nawet przypadek smiertelny. Dziewczyna, zreszta aktywistka walczaca o prawa zwierzat, biegla sobie na nartach wzdluz jez. Minnewanka (na obrzezach Banff) i ja puma zaatakowala i zagryzla. Iles minut pozniej ktos inny zobaczyl pume siedzaca na niej i zadzwonil po rangersow. Odstrzelili pume ale oczywiscie dziewczyna nie przezyla. Po sladach odtworzono, ze puma siedziala na pniu zaslonieta drzewkami i musiala ja obserwowac. Zaatakowala od tylu. Ponoc poluja tez na psy i koty. Nie boja sie ludzi i wchodza nawet do miast (nocami). Banff to takie nasze Zakopane. Poza tym jednak nie bylo nic groznego tylko rzadkie bardzo spotkania z daleka. Jeszcze omijaja ludzi. Wilkow tu malo a kojoty mamy przed domem 🙂
Barbaro – niektóre żaboty, koronki itp nie były prasowane, tylko prężone. Kiedyś mi pokazano pęczek okrągłych ,a drugi spłaszczonych jednostronne deseczek – prętów, patyków (nie wiem jak to zwać) po babci Annie. Otóż wyprane „kryziki”, mankiety, tiulowe wstęgi do czepca, na mokro były prostowane dłońmi, przekładane tymi drewienkami, maczane gałgankiem w krochmalu i tak dalej do końca – potem schły mocno ściśnięte, a po usunięci drewienek były sztywne, karbowane w fałdy okrągłe lub jednostronne. Ponoć póki Babka była młodsza i regularnie chodziła do kościoła w święta w stroju bamberskim, co najmniej 2 razy w miesiecu sztywniła te ozdoby stroju. Przypuszczam, że i panie w miastach stosowały podobną technikę do karbowania riuszek. Z poradników mona się dowiedzieć o prani szali i koronek – prane w otrębach, wycierane mokrymi otrębami do czysta, spłukiwane czystą wodą, wycierane, a potem strząsane z wilgoci, wreszcie zawijane w ręczniki czy prześcieradła, wreszcie roztrzepywane na powietrzu. Pióra fryzowano przesuwając je nad rozżarzonymi węglami.
Masz rację Pyro, wystarczy choćby zajrzeć do Poradnika dla młodych gospodyń z 1900 r., gdzie pełno porad jak dbać o delikatne części garderoby. Okropnie z tym było dużo roboty, choć żelazko juz wtedy było w użyciu. Jednak tamten proces prania, to wyższa szkoła jazdy, dla nas mających pod ręką pralki – jakieś czary mary.
Nie ma wątróbki 🙁
Była wołowa, ale ja nie umiem robić tak, żeby mi wyszła akuratna, a nie jak podeszwa. Zresztą, zawsze chodzi za mną kurczacza, no i pech chciał…wyszła.
Jerzor domaga się placków ziemniaczanych. Były niedawno, ale jak chce, niech ma, ileż to doboty. Kupiłam buraki czerwone i nastawiam na kiszenie, nie wiem, dlaczego zakiszam buraki tylko 2 razy do roku z okazji swiąt. Przecież to tanie jak barszcz, znakomite w smaku, zdrowe jak nie wiem co i powinno się je kisić na okrągło! Przecież to takie proste 🙄
Zaczynam nową tradycję.
…”roboty” 😳
Dziękuję 🙂
MałgosiaW (12:11)
????? 🙄
Alicjo, lwicą to ja jestem od urodzenia, a teraz mam Lwa do pary 😉
Pogadałam ze Starą Żabą – jak wiadomo pisać do nas nie może, bo jej się coś tam z systemem w maszynie poprzestawiało. Mówiąc serio Żaba tkwi w zimowym dołku i nawet kompa nie włącza, czytać nie może, bo nie może się skoncentrować (Żaba!!!) pogoda do kitu, kłopotów gospodarskich tyle co włosów na głowie, jednym słowem wszystko o kolano rozbić. Za mojej pamięci Żaba w takim nastroju jest po raz drugi. Ciekawe kiedy jej przejdzie. Dostała w prezencie dla siebie i wnuków część biblioteki przyjaciół – w tym wielką encyklopedię PWN-u z suplementem i radość z tego powodu w domu Agnieszki, córki Żaby. Sama Żaba zaś z samozaparciem czyta Singera (mnie się też źle czytało) a setnie ubawiła się, bo w ofiarowanych tomach trafiła na „Niewolnicę Isaurę”. Cienkie, to doczytała i mówi, że przy tej isaurze nasza Mniszchówna, to szczyt intelektu.
Nowy, Cichal, Alicjo – pilnujcie lampki.
Pilnuję lampki.
Wyciągnęłam dzisiaj moje numizmaty i uważniej przejrzałam, bo trochę tego jest. Ciekawostki, 5 marek z Hindenburgiem z 1936r. ze swastyką, srebrna dycha z Piłsudzkim z 1934 warte plus-minus 500zł teraz.
Zapomniałam, że coś takiego mam. Zaczęłam przegladać strony numizmatyczne, przeleciało kilka godzin, a ja w lesie. Zaczytałam się i zaczęłam chodzić na boki za różnymi ciekawostkami.
Jerzor stwierdził, że to niewielkie bogactwo. Gdybym miała wielkie, nie trzymałabym tego w pończosze 🙄
Wstąpiłem tylko zgasić lampkę.
Młodzież dopiero wróciła z Niujorka. Zjedliśmy bardzo, bardzo późną kolację-obiad, plus wino…
Dobranoc 🙂
Dzień dobry.
Ciemno, choć oko wykol, a podobno już dłuższy dzień.