Zemsta słonia

Słoni jest na Cejlonie niewiele ponad dwa tysiące. Większość z nich żyje na wolności w kilku parkach narodowych. Sprawiają one czasem sporo kłopotów wieśniakom wydeptując im uprawy ryżu i łamiąc drzewa rodzące owoce. Wówczas padają ofiarą chłopskich strzelb. Każdemu stadu liczącemu zazwyczaj kilkanaście osobników przewodzi najstarsza i najmądrzejsza samica.

Sierociniec_P8030091.JPG

Grupa słoni wędrujących w poszukiwaniu jedzenia chroni pilnie małe ( zaledwie około tony ważące) słoniątka. To widok wręcz wzruszający gdy kolosy delikatnie wpędzają między siebie figlujące niezdarnie i czasem nieposłuszne „maleństwa” by bezpiecznie je przeprowadzić przez rzekę lub wepchnąć na stroma ścieżkę.

Gdy matka słoniątka padnie ofiarą kłusownika dzieckiem zajmują się pozostałe samice. Czasem jednak zdarza się, że sierota zostaje sama. I wówczas wkracza człowiek. W parku narodowym Udawalawe jest słoniowy sierociniec. Tu trafiają małe, często wygłodzone lub nawet poranione słoniątka i są przetrzymywane do dorosłości, by potem wrócić do dżungli. Z tego powodu można je oglądać z daleka by nie oswoiły się z ludźmi. Potem bowiem miały by kłopoty z samodzielnym życiem na wolności.

W sierocińcu są dokarmiane mlekiem podawanym o określonej godzinie przez rurę udającą smoczek. I wówczas widzowie mogą je oglądać z bliska.

Słonie mają spory apetyt. Dorosły zjada dziennie około 300 kg karmy. Małe nieco mniej. Kosztuje to więc niemało. Sierociniec w Udawalawe ma więc sporą grupę sponsorów. W tym także i z naszego kraju. Julita i Tomasz Witomscy od 17 lat zajmujący się importem z Cejlonu herbaty Dilmah wzięli pod opiekę słoniątko , które nazwali imieniem swojego wnuka – Gucio. Widziałem Gucia gdy wcinał z apetytem wiadro mleka a jego żywiciele i dobroczyńcy przyglądali się temu ze dumą.

Za dwa-trzy lata Gucio wróci do dżungli.

Słonie są także wykorzystywane do pracy. Na budowach, w tartakach, w świątyniach. Uczestniczyliśmy jako widzowie w procesji religijnej w Kandy, gdzie defilowało sto słoni. Były one ubrane w kolorowe czapraki obszyte świecącymi żaróweczkami. W rytmie bębnów i fletów słonie tanecznym krokiem paradowały przez miasto. Jeden z nich zas niósł na grzbiecie najświętszą relikwię buddyzmu ? ząb Buddy. Procesja odbywa się wieczorem. Oprócz słoni uczestniczą w niej tancerze, muzycy i mistrzowie ognia żonglujący płonącymi obręczami. Na naszych oczach jedna obręcz rzucona wysoko w górę spadła w tłum widzów. Na szczęście skończyło się na niegroźnych oparzeniach.

Ulice miasta obstawione są gęsto przez uzbrojonych żołnierzy i policjantów. Snajperzy czuwają na dachach. Stwarza to atmosferę grozy ale zwiększa bezpieczeństwo. W Kandy bowiem co jakiś czas dochodzi do terrorystycznych zamachów bombowych, z których słyną Tamilskie Tygrysy czyli organizacja walcząca o niezależność północnej części wyspy. Tym razem było spokojnie.

Następnego dnia poszliśmy do Świątyni Zęba. Najpierw trzeba było zostawić buty w szatni. Później poddać się dokładnej rewizji (kobiety osobno, mężczyźni osobno) czy nie przemycamy pod ubraniem broni. By w końcu uczestniczyć w ceremonii błogosławieństwa. Wybrańcy – wyłącznie buddyści – mogli zobaczyć Święty Ząb.

Nam pozostało tylko fotografowanie się ze słoniami, które mieszkają w obrębie murów świątynnych. Przytrzymywane na łańcuchach jedzą i czekają kolejną procesję. Święto Perahera, które podziwialiśmy, trwa dziesięć dni i jest męczące nawet dla słoni. Ludzie więc tacy jak my robiący sobie zdjęcia z odpoczywającymi zwierzętami są po prostu natrętami. Trudno więc dziwić się, że słoń do którego podszedłem zbyt blisko nagle zaszarżował i usiłował zdzielić mnie trąbą. Ludzie wrzasnęli i zdążyłem w porę oskoczyć o parę centymetrów mijając się agresorem. Ten niezadowolony, że chybił dmuchnął mocno opluwając mnie od czubka głowy do pasa czarną mazią. Pachniałem jak durian. Cdn.