Wróciliśmy, bo tęskniliśmy

Wróciliśmy w samą porę zanim nas tęsknota ze szczętem zżarła. A tęskniliśmy zarówno za rodzina jak i za przyjaciółmi. Więc jesteśmy już na miejscu i przez kolejne dni będziemy Was zamęczać wrażeniami i zdjęciami. A jest tych wrażeń moc.

Trochę czasu też potrwa zanim przeczytamy wszystko  coście tu bez nas pisali. Nie wszystko skomentujemy, by nie odgrzewać starych polemik ale niczego nie pominiemy w lekturze. A widzieliśmy już, że mimo wakacyjnej pory nie próżnowaliście – zdarzały się dni obfitujące i w czterysta parę komentarzy. Już się cieszę z tej lektury. Dzięki niej jeszcze lepiej Was poznamy.

0Powitanie.jpg
 
Ale wracajmy na Cejlon. Pierwsze zdjęcie pokazuje jak nas witano. Wszędzie, w każdym hotelu i na każdej plantacji, którą zwiedzaliśmy. Tylko girlandy kwiatów zmieniały się. Zawsze były jednak silnie pachnące i bardzo piękne. W większości – orchidee. Oprócz kwiatów za każdym razem dostawaliśmy też kielich zimnego soku. Najbardziej nam przypadł do gustu sok z papai z dodatkiem limonek. Wspaniale gasił pragnienie. I studził emocje. A tych nie brakowało. Głównie dzięki talentom cejlońskich kierowców. Tutejsze drogi są wąskie, kamieniste, kręte i pełne wybojów. Czasem, zwłaszcza w górach gdzie znajdują się plantacje herbaty, zewnętrzne opony samochodu wystawały już poza drogę. Woleliśmy więc jeździć nocą, by nie musieć zaglądać do przepaści. Każde auto nadjeżdżające z przeciwka leciało na czołowe zderzenie. I albo kierowcy w ostatniej sekundzie rozjeżdżali się na tzw. mijankach przelatując obok siebie w odległości centymetra, albo – gdy było nadmiernie wąsko – zatrzymywali się by ich pomocnicy (każdy szofer ma swojego asystenta właśnie do spraw mijanek) mogli pilnować manewru wymijania. Prze te kilkanaście dni widzieliśmy tylko jedno zderzenie (oczywiście czołowe) ale bez ofiar.

Drugi rodzaj emocji to spotkania z przyrodą. O kobrach (bardzo licznych), pijawkach na plantacjach (bardzo nieprzyjemnych) i małpach (bardzo natarczywych) opowiemy nieco później. Dziś popatrzcie na drzewo, które było domem owocowych nietoperzy. Zanietoperzenie krajobrazu jest tu bardzo silne. Te wielkie latające ssaki mieszkają na drzewach w pobliżu owocujących papai, mango czy fig. To ich śniadania i kolacje. Obiady zaś przesypiają wisząc jak i ich bracia w Polsce, głową na dół. W niektórych miejscach widzieliśmy je wiszące na drutach sieci elektrycznej.

0Nietoperze_450.jpg

Nie mniejsze emocje (zapachowo-smakowe) wzbudziło pierwsze spotkanie z durianem. O zjedzeniu tego owocu marzyłem od dawna. Kusiła mnie zwłaszcza opinia mówiąca, że to owoc tak śmierdzący, że nikt o zdrowym rozsądku nawet nie zbliża się do niego. A w niektórych azjatyckich miastach przed bazarami wiszą tablice zakazujące handlu tym śmierdziuchem.

Powiedziałem o tym naszemu przewodnikowi Jerremu, który zapamiętał to i gdy na stoisku przy szosie zauważył wielkie, zielone i z charakterystycznymi kolcami kule zatrzymał autobusik i po chwili przyniósł durian. Z zewnątrz nie śmierdział zbyt odpychająco. Dopiero po przekrojeniu na dwie połowy zaprezentował swoje zalety. Śmierdziało gorzej niż w wiejskiej sławojce nigdy nie sprzątanej po serii wesel i dyskotek. Przemagając silny odruch wymiotny wyjęliśmy ze środka spore kremowe kawały owocu zawierające wielkie pestki i – przemagając organizm spróbowaliśmy. To jest pyszne!!! Zjedliśmy wszystko. Cejlońskie porzekadło o durianie mówi, ze pachnie on jak piekło a smakuje jak niebo. To prawda.

0Durian_450.jpg

Niestety nie było możliwości przywiezienia go do Polski. Żadna linia lotnicza nie wpuszcza z durianem na pokład. Musicie więc uwierzyć nam na słowo. Cdn.