Co widać pod kapeluszem?
Czasem głowę rozumną a czasem…
Sezon już się zaczął. Sam pisałem o zebranych kurkach. Teraz w moich lasach i to pod moja nieobecność, hordy grzybiarzy wybiera „moje” smakołyki. Pewnie i Wy ruszycie do lasu z koszykiem. Warto więc sobie co nieco przypomnieć z ważnych reguł grzybobrania.
Kilka porad dla początkujących: nie zbierajcie grzybów, których nie znacie; wędrujcie po lesie z kimś doświadczonym lub z małym podręcznym atlasem; każdą wątpliwość rozstrzygajcie radykalnie – wyrzucając podejrzanego grzyba; unikajcie kani, ponieważ łatwo je pomylić ze sromotnikiem; nie zbierajcie rydzów, które po ścięciu ociekają kropelkami mleczka, bo to mleczaje; nie schylajcie się po olszówki, ponieważ nawet kilkakrotnie gotowane mają w sobie wystarczającą ilość trucizny, by zaszkodzić wątrobie; uważajcie na piękne prawdziwki o lekko różowawej poduszeczce pod kapeluszem lub nodze w tymże kolorze – to borowik szatański.
Nastraszywszy amatorów grzybobrania wystarczająco, by raczej woleli wyrzucić dobrego grzyba, niż mieli zjeść niejadalnego lub – co gorsza – trującego, przejdźmy do rozkoszy, jakich można doznać wrzucając borowika do rosołu, a kurki dusząc z czosnkiem i zieloną pietruszką.
Ich smak znano już w starożytności. Na ucztach Lukullusa podawano w srebrnych wazach przyrządzone w rosole lub winie borowiki, kanie, muchomory cesarskie i czarne trufle. Do ich krojenia używano noży z bursztynu, uważając, że grzyby psują się od kontaktu z metalem. Także nasi przodkowie zajadali się smardzami, maślakami, purchawkami i… truflami. W średniowieczu bowiem, a podobno i parę wieków później też, rosły te najdroższe grzyby świata w dębowych polskich lasach. I doprawdy nie wiemy, komu to przeszkadzało.
Zebrane lub w najgorszym przypadku kupione polskie grzyby umożliwiają nam wykazanie się zdolnościami kucharskimi w kilku różnych specjalnościach. Można je bowiem marynować: malutkie prawdziwki, maślaczki czy podgrzybki podawane jako przekąska są wprost niezrównane. Można też suszyć: kozaki lub podgrzybki, że o większych borowikach nie wspomnimy, są niezastąpione w bożonarodzeniowej kapuście, kulebiaku, zupie z łazankami czy po prostu pierogach. Solone lub kwaszone gąski dają wiele rozkoszy, gdy w zimny wieczór znajdą się na głębokim talerzu pełnym parującej zupy z kluseczkami. No i wreszcie świeże rydze bądź kanie, a najlepiej mięsiste purchawki smażone na maśle na patelni, bądź wprost na blasze wiejskiego pieca – to smak tak wyrafinowany, że sama myśl o tym wywołuje rozkosz.
Rozpaliwszy wyobraźnię marzeniami jak najszybciej musieliśmy znaleźć miejsce, gdzie grzyby w różnej postaci wprawdzie nie rosną, ale za to są podawane.
Mam nadzieję, że po moim powrocie a po Waszym grzybobraniu wszyscy spotkamy się w dobrym zdrowiu.
Komentarze
Rydz pod względem gatunkowym też JEST mleczajem:
http://www.kki.pl/zenit/grzyby_spyt/ga06.htm
Dzień dobry. Kupię dziś kurki, usmażę, czosneczkiem doprawię, jajka posadzę, pietruszką posypię. I przecier z pomidorów zrobię. Na pole też wyjdę i poczytam blogi. A, „Politykę” kupię.
Dobrego dnia wszystkim!
Tereso, to u Was też się wychodzi na pole, nie na dwór? Ja myślałem, że to tylko Krakusy tak mają. 🙂
Też dobrego! 🙂
Bobik, odwrotnie, wszyscy wychodza na pole, tylko Warszawiacy na dwor 🙂
Milego rowniez!
Uwielbiam grzyby…
Kiedyś we Włodawie zajadaliśmy się, w jakimś biesiadnym gronie, pysznymi marynowanymi „grzybkami”. Na zakończenie gospodarz spytał, czy wiemy czym zakąszaliśmy? Okazało się, że to były…. winniczki, marynowane, jak grzyby. Zresztą pyszne! 🙂
Bobik my wychodzimy „na zewnatrz”
O, Pyry też wychodzą „na dwór”, nie na pole.
Nie będę po raz n-ty pisała o własnym hyziu grzybowym i o tym, że tego roku u nas grzybów nie ma.
Haneczka z Panem Mężem pojechali do Gniezna (przywiozą m.in nowy numer „Polityki”), Panicz pracowicie wykańcza kilkukilogramową porcję jarzynowej sałatki (wiadomo już dlaczego Haneczka się wczoraj umartwiała) Pyra sobie bloguje, bo ma stanowczy zakaz wtrącania się do gospodarstwa. Z obficie zaopatrzonych półek biblioteki domowej wyciągam sobie książki Chmielewskiej przeznaczone dla dzieci i jest mi dobrze, leniwie i niemal błogo. To nie jest stan zupełnie normalny i podświadomie czekam, kiedy coś „pieprznie” , a świat stanie na głowie
Bobiku, na dwór wychodzą, ale ja – na pole. Z sympatii do Krakowa. A Czesi wychodzą WON.
Dzień dobry Państwu.
Antek, to ty znasz moją bratową?!
Nigdy bym się nie spodziewał. Ja cię bardzo proszę, ty jej nie mów, że ja się uczę gotowania. To dobra kobieta ale ma cięty język i jak się dowie to się będzie ze mnie naśmiewać.
Spróbowałbym tej twojej recepty na jajęcznicę ale nie stać mnie ani na szampan ani na kawior. Zarabiam niewiele i muszę się liczyć z groszem.
Dziękuję za recepty, szczególnie pani Teresie Stachurskiej. Najpierw myślałem, że to wszystko trzeba do tej jajęcznicy na raz ale potem zrozumiałem że to mogą być różne jajęcznice.
Dziękuję Pawłowi za słowa otuchy, zwłaszcza te o potrzebie odwagi cywilnej przy gotowaniu. Bardzo interesujący pogląd.
Zgadzam sie z Alicją, że imię Szczepan nie jest obecnie popularne. Mnie tak nazwali po dziadku który kiedyś mieszkał na Kresach tam gdzie dzisiaj jest Ukraina.
Zgadzam się również z Heleną, że miłość do zwierząt domowych musi być bezwarunkowa i bezinteresowna. Sam nie mam psa ale kiedyś tu pisałem, że zajmowałem się przez jakiś czas Rudą, suką irlandzki setter u zapracowanych znajomych. Wyprowadzałem ją na pole dwa razy dziennie bez względu na pogodę. Chcieli mi nawet zapłacić ale ja bym za coś takiego nigdy pieniędzy nie wziął!
Z grzybów najbardziej lubię kanie i zupę grzybową z maślakami.
W pracy dziś remanent. Mówią, że po tym włamaniu wszystko trzeba policzyć. Ale do magazynu przecież się nie włamali tylko do biura. Nic nie rozumiem.
A ja wychodzę do roboty. 🙁
O maslaki, maslakow nie widzialam, nie jadlam od trzydziestu lat!
Zawsze się śmieję ze skrótu myślowego „grzyb niejadalny”. „Jadalny” jest każdy, np. szatan wbrew obiegowej opinii nie jest ani trujący, ani powodujący rozstrój żołądka. On po prostu psuje smak potrawy.
A sromotnik też jadalny? 😯
Jak już nastał ten sezon grzybowy w różnych miejscach (niesprawiedliwie, ale co robić?) to podam prosty przepis na obiad ze świeżych grzybów mieszanych typu „eintopf” – proste i tanie jedzenie, szybkie w przygotowaniu i smaczne . Potrzebne będą :
– świeże grzyby, jakie tam dało się uzbierać w ilości ok 25 dkg na osobę,
– jedna nieduża albo pół większej cebuli
– 2-3 łyżki masł
– 200 ml śmietanki 18%
– łyżka mąki pszennej
– sól, pieprz, majeranek, zielona natka pietruszki
– ziemniaki – ugotowane osobno i albo wkładane gorące na talerz z zupą, albo podane na talerzyku osobno, ugniecione z mlekiem, masłem, posypane zieleniną.
Grzyby oczyścić, pokroić niezbyt drobno. Na masło gorące wsypać cebulę pokrojoną w kosteczkę, zasmażyć do lekko złotego koloru, dodać grzyby, od razu wsypać sól, pieprz i majeranek, często mieszać aż grzyby puszczą sok, smażyć aż do wygotowania się soku grzybowego (ok 10 minut) , wtedy dolać wody w ilości potrzebnej (ok 0,5 l na 1 porcję), wsypać sporą szczyptę „vegety” albo „jarzynki” i gotować jeszcze 20 min. na małym ogniu. Sprawdzić smak – dosolić, wkręcić sporo świeżego pieprzu, podprawić śmietanką z rozmąconą starannie mąką, zagotować i gotowe. Wszystko w sumie trwa 30 minut. Tyle samo czasu trwa ugotowanie ziemniaków. Smacznego
Wszystkie grzyby są jadalne, niektóre tylko raz 😎
Torlinie,
język niemiecki ma na taką okoliczność określenie „ungeniessbar”= niesmaczny, nieprzyjemny w smaku
Genuss = przyjemność, rozkosz, uciecha
Hej, jak się kto otruje, to winna będzie Pyra – Haneczka użycza tylko maszyny piszącej. Stale zapominam się przedstawić – skruszona Pyra
Witam,
Zanim zacznę o grzybach chciałem zakończyć wczorajsze kwestie:
– psy i kot faktycznie są w rodzinie. Kwestia własności nie istnieje, to w jaki sposób to napisałem wczoraj, wynikało jakby z sytuacji w jakich znalazły się się u nas w domu – „ty ich nie chcesz ale ja się nimi zaopiekuję”
– kot się przymila równo do wszystkich, najbardziej do mojej 2,5 rocznej córki, która ćwiczy z nim tańce, ujeżdżanie, itp. Psy bawią się ze mną i z dzieciakami, od żony oględnie mówiąc stronią.
– bardziej jednak zależy mi na żonie i jeżeli jednak tę alergię ma, to wolę oddać kota w dobre ręce i nie faszerować jej prochami. Żadne leki nie są obojętne dla organizmu. Nie chciałbym też, aby to się ujawniło u dzieci. Jeżeli żona okazała się być podatna na alergen to jest to możliwe. Budżet jest sprawą wtórną, to miało być w formie żartu ale późna pora spowodowała, że wyszło inaczej. Skrót myślowy czy co 😉
– poradnia póki co nie jest potrzebna i wierzę, że tak zostanie 😉
Ufff… zamknijmy już to
Tfu, na psa urok – znowu Pyra
Torlinie – mylisz borowika szatańskiego z goryczakiem. Ten pierwszy truje rzeczywiście (na szczęście rzadki) ten drugi potrafi zepsuć każdą potrawę/
Dzień dobry!
Tak jest, sromotniki są mniam mniam 🙂
Dorotolu (spodobało mi sie takie przerobienie Twojego nicka przez Arkadiusa 🙂 ) – prośba i mail przekazane.
Zaraz idę dospać, ale najpierw sprawdzę, co się na świecie dzieje.
Co do mnie, ja wychodzę na dwór.
Szczypior,
ja też kochałam bezwarunkowo i bezinteresownie psa rodziców, którego nawet więcej razy w ciągu dnia wyprowadzałam. W tym spacer przed szóstą rano i po dziesiątej wieczór należał do mnie. „Jakiś czas” u mnie to były dwa lata.Miłość do zwierząt to nie tylko umożliwienie im zaspokojenia potrzeb fizjologicznych i rzucenie jakiegoś smakołyka. A może się mylę….
Od dwóch dni bębnią w radio, żeby uważać na wyjątkowy urodzaj grzybów trujących.
Torlinie, powiedz moim sąsiadom, którzy całą rodziną zeszli z tego świata , że grzyby nie trują. 🙁
Szczypior, w kuchni najważniejsza jest wyobraźnia a nie portfel, chociaż on też się czasami przydaje 😉
Przykład – kaszanka podsmażana z cebulką, na ostatnie kilka minut na patelnię podrzucić jabłka (kwaśne) pokrojone w ósemki i dusić pod przykryciem.
W wersji exlusive można potem na talerzu dodać do tego odrobinę żurawiny.
Ważna jest też kwestia podania, wszak potrawy też się je oczami. Kaszankę przyrządzoną j/w nakładam czasami łyżką do lodów, jabłka układam wokoło i robię esy-floresy na talerzu z żurawiny. Do tego jakieś schłodzone % i jest super.
Miało być o grzybach, jak zwykle zeszło – teraz na kaszankę. Kaszanka! Bardzo lubie odsmażaną. Trudno trafić na taką, która by idealnie podeszła pod kubki, ale zdarza się. Najlepsze kaszanki to własny wyrób sąsiada, ale skąd tu takich wezmę?! 😯
A i ci dawni sąsiedzi już też nie robią kaszanek 🙁
Nic to… dorsze wędzone będą w Polsce 🙂
Nie śmiać się, w tutejszej przyrodzie nie występują. Natomiast kanie i owszem, u mojego sąsiada pod chójkami. Stadnie zresztą.
Alicjo, sorry, samo zeszło 😉
Właśnie sprawdziłem prognozę pogody, zapowiadają przelotne opady, temperatura nieco spadnie więc w piątek z samego rana zaatakuję Puszczę Białą. Byłem tam tydzień temu i znalazłem tylko kilka sztuk. Nie wiem skąd grzyby mają handlarze przy drodze, chyba mają jakieś swoje tajemne miejsca albo hodują je w doniczkach 😉
Wczoraj nie wytrzymałem i kupiłem boczniaki. Były rewelacyjne ale chętniej bym poczuł smak prawdziwych leśnych grzybów. Mam co prawda jeszcze kilka porcji zamrożonych ubiegłej jesieni, ale trzymam je na czarną godzinę.
Nasz Guru raczyl poruszyc drazliwy dla mnie temat (to zart oczywiscie), temat grzybowy.
Ach gdzie te czasy gdy z koszami lazilo sie po lesie i wracalo z pokaznym grzybowym „urobkiem”.
Pamietacie takie polokragle kobialki jakimi poslugiwano sie na wsiach? Od malych do ogromnych. Otoz jednego roku z przyjacielem mego Taty polezlismy w las z dwiema takimi wiklinowymi czaszami – duze obie. I wrocilismy z pelnymi po brzegi do domu. Zadowoleni okrutnie – same prawdziwki! W naszej ocenie, bo Babcie za glowe sie zlapala i wszystkie kazala wyrzucic. Szatany na przemian z gorycznikami. Sztuka w sztuke – zdrowe.
Pyra znowu jest pewnie podpadnięta. Taki los i gapiostwo. Znowu posłużyłam się nickiem Haneczki, a napyskowałam u Passenta. Jeszcze za swoją gościnność Dziewczyna jakimś ciemnym mocom podpadnie? Rozgrzeszenia nie uzyska? Albo co?
Pyro,
haneczka Cie z chałupy wyrzuci, jak sie dowie 😉
I znowu wyszlo na Bobikowe: Pawel jest dobrym chlopakiem. All’s forgiven. 🙂 🙂 🙂
Bobika do Gruzji! Swiat czeka! Nasz peacemaker kudlaty….
Pyra tu – Haneczka wróciła, utytłana zakupami, jak wielbłąd dwugarbny i nie ma siły mnie bić. Grozi, że pewnie będzie przeżywała kryzys osobowości
Po moim trupie – do Gruzji.
Niech lepiej startuje w wyborach lokalnych, buduje baze polityczna i z czasem zostanie mezem stanu. Jest mlody, wszystko przed nim. A my go bedziemy wspierac, jak jeden kot.
Napyskowała Pyra vel haneczka (u Passenta) 😉
Dobry pomysł!
To ja idę dospać…
Małgosiu!
Bądź łaskawa pokazać mi miejsce, w którym ja napisałem, że grzyby nie trują. Ja tylko zażartowałem o ich „niejadalności”, piękne powiedzenie przypomniała Nemo: „Wszystkie grzyby są jadalne, niektóre tylko raz”.
Można do tego dodać a la Młynarski: „Jedzcie grzybki, a poczujecie chłód rodzinnej kryptki”.
…zanim pójdę dospać, przypomniało mi się –
BOBIK, chłopie, no wezże zajrzyj na powieść i jakos to zgrabnie zakończ, co ma byc poplasterkowane – niech jest, poszatkowane, uduszone, zamarynowane, nawet podsmażone, na końcu zjedzone może? A może happy end? Wymyśl coś – w końcu Ty rozkręciłeś sprawę, a tu Gospodarstwo wraca z Cejlonu i powieść ciagle w lesie 😯
Do roboty! (a ja dospać)
Pyra napisala tak smieszny i celny komentarz u Passenta, ze nie przestaje sie smiac od paru minut.
Pyro, takie pazury kocham!
” nie zbierajcie rydzów, które po ścięciu ociekają kropelkami mleczka, bo to mleczaje”…
Pani Dorotka już zwróciła uwagę, że wszystkie rydze to mleczaje, a najszlachetniejszy z nich to mleczaj rydz (Lactarius deliciosus). Trzeba dodać, że mleczko u rydzów jadalnych jest pomarańczowe lub zmieniające barwę do czerwonego, natomiast nie należy zbierać grzybów wydzielających po przecięciu mleczko białe lub zielonkawe.
Pyra sobie świetnie radzi u Haneczki 😉 Życzę obu pięknego dnia 🙂
Czyzby wszyscy zapomnieli, ze doniesiono o jutrzejszym powrocie Gospodarzy. Bylo nie bylo wracaja do Europy. Tylko na które lotnisko. Mozna przypuszczac, ze na Okecie. Jesli tak. to wyobrazam sobie ten czerwony chodnik przynalezny najwyzszym dostojnikom oraz kompanie honorowa w grzybowych kapeluszach. Zadnych trujaków ani robaczywków prosze. Calkiem prosto z lasu.
Ciekawe co przywioza ze soba. Domyslac sie mozna, ze pomysl na nowa ksiazke kucharska. Proponuje zeby wszyscy recenzenci rozpoczeli publikacje recenzji. Celem przygotowania stosownego rynku wydawniczego. Sa wprawni ludzie, którzy juz recenzowali ksiazki zanim sie one ukazaly. Ze swojej stony proponuje zapowiedziec limitowany naklad o nieograniczonej liczbie dodruków. Kazdy z osobista dedykacja przedstawicieli Autorów. Ci ostatni beda bowiem zajeci przygotowaniami do kolejnej rozpoznawczej zagranicznej podrózy, która niewatpliwie bedzie miala miejsce tuz po Zjezdzie.
Jak zwykle dobrze poinformowany
Pan Lulek
Pyro, rewelacyjny komentarz. Nic dodać, nic ująć!!!
Jeżeli chodzi o rydze to najlepsze jadłem w „Spichrzu” w Toruniu. I do tego dziwnie uśmiechnięta twarz kelnera u którego zamawiamy „rydzyki w śmietanie” 😉
Rozumiem, że uśmiechnięta porozumiewawczo? Czy może z pewnym takim zakłopotaniem? 😉
A ja (siedzę dziś w domu nad tekstem) wykonałam właśnie do obiadu (tortilla espagnola) surówkę, która mi się z nieznanych mi bliżej powodów przyśniła. Ogórek i śliwki pokrajane w kosteczkę, to zalane balsamico, odrobina soli, cukru brązowego, białego pieprzu, a do tego trochę anyżu (wiem, nie każdy lubi, ale ja akurat tak). Wyszło mniam mniam 🙂
Haneczka właśnie wstawiła do pieca kolejne ciasto z owocami. Tym razwem z jeżynami i malinami, które pYRA „TYMI RĘCAMI” OSKUBAŁA Z KRZAKÓW) a ciasto to jest tak proste, że jeżeli okaże się równie smaczne, to przymuszę kucharkę do podania przepisu do wiadomości ogólnej. Życie u Haneczki mam trudne niesłychanie – wolno mi tylko czytać, jeść, ewentualnie wygłaszać głupawe tyrady, ale nic więcej. To dlatego czytam powiastki dla dzieci. A co? Jak dziecinnieć, to z uśmiechem.
http://przewodnik.onet.pl/1193,1660,1462942,0,1,artykul.html .
W Toruniu, to sa dwa wazne miejsca. Kawiarnia „Pod Modrym Fartuchem” jesli jeszcze istnieje oraz Krzywy Dom.
Z krzywymi rzeczami nalezy uwazac. Bylismy kiedys w miescie Pisa Ogladalismy katedre i oczywiscie krzywa wieze. Weszlismy na sama góre. Sliskie sa te kamienie i mielismy stracha, ze sie obsuniemy. Wieczorem poszlismy na zwiedzanie nocnego zycia. Znalezlismy niewielka restauracje z widokiem na krzywa. Do hoteliku bylo niedaleko to i dalo sie popic. Siedzimy, zakaszamy i pijemy a tu nagle widzimy, ze ta cholerna wieza stoi prosto. Prosciutko. Delikatnie zadalem pytanie czy ona, ta wieza, jest prosta, czy tylko tak mi sie wydaje. Z breloczka samochodowego zrobilismy zwis czyli pion zeby sprawdzic, czy nam sie nie kreci w glowie. Prosta jak strzelil. Trzeba bylo zakonczyc wieczór. Po pierwsze bylo pózno a po drugie wieza sie wyprostowala. Do dzis nie wiem czy to bylo zludzenie optyczne, czy wypilismy zbyt wiele, czy przypadkiem siedzielismy w pionie. Ot wino bywa zdradliwe i ma niestety te ceche, ze wychodzi.
Tak jak stojaca przede mna butelka, która tyle dni posiadala zawartosc a tu nagle pusta.
Cytuje z etykietki
2004
Wachenheimer Schenkenboehl
Kerner Kabinett halbtrocken
Qualitaetswein mit Praedikat
Dalej numer próby a pod spodem nazwa kraju pochodzenia
PFALZ
Napelniane u wytwórcy
Taka dobra butelka no i patrzcie, wziela i wyszla
Pustka powialo
Pan Lulek
Wujeczku Luleczku,
właśnie świeżo (niedziela) byłam w Pizie i potwierdzam: jest krzywa, ale się prostuje! W naszych oczach, ma się rozumieć 😉 Robiłam zdjęcia i potem zobaczyłam ciekawostkę przyrodniczą: otóż odruchowo dostosowywałam się do pionu wieży, więc na paru zdjęciach wieża jest prosta, ale ziemia krzywa…
Jak wrzucę zdjęcia do picasy, podrzucę link 😉
Rydze – dla mnie najlepsze są smażone na maśle, solone na talerzu. Czy u was też rydze są robaczywe? U mnie są miejsca, gdzie rydze można kosić, ale mniej więcej 70% jest zrobaczywiała. Gdzie ten zdrowy rydz ?! 😯
Poza tym tam są węże, nic mnie to nie obchodzi, że zaskrońce czy tym podobne nieszkodliwce, ale wijce i już ;(
Pyra z upoważnienia Haneczki podaje obydwa przepisy na łatwe ciasta z owocami :
PLACEK PÓŁKRUCHY Z OWOCAMI
1 kostka margaryny
5 żółtek
0,5 szklanki cukru
0,5 pojemnika kwaśnej śmietany (125 ml)
0,5 kg mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
owoce, lukier z cukru pudru i soku cytrynowego
Mąkę usiekać z tłuszczem i proszkiem do pieczenia, dodać śmietanę i żółtka utarte z cukrem, zagnieść ciasto. Wyłożyć 2/3 na blachę, ułożyć owoce, pokryć paskami z pozostałego ciasta w kratkę, upiec w temp 180 stopni. Kratkę polukrować.
PLACEK OWOCOWY ZWYKLY
1 kostka margaryny,
1,5 szklanki cukru
0,5 szklanki wody
3 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
4 jaja
owoce mieszane (najlepiej drobne np maliny z jeżynami, wiśnie itp. Większe pokrajane w kostkę)
Margarynę, wodę i cukier zagotować. Kiedy wystygnie wsypać mąkę, proszek i wbić jajka. Dobrze wymieszać, żeby grudek nie było. Ciasto wylać na blachę owoce układać grubą warstwą. Piec w 180 stopniach, po przestudzeniu starannie polukrować. Można też posypać przed pieczeniem kryształem, zapiec piankę itp – w każdym bądź razie wymaga dosłodzenia „wierzchniego”
Alicjo,
o ile nigdy nie widziałam robaczywej kurki (z własnego zbioru, obcych nie kupuję), to rydze bywają robaczywe bardzo często. Zdrowy jak rydz, to pewnie tylko tak z wierzchu, na pierwszy ogląd 😉 Ale lepszy rydz niż nic 😉 Rydzowi zawsze trzeba zajrzeć w kapelusz, czasem widać dziury i robaki już w nóżce.
Pyro,
do lukru można dodać trochę rumu i lukrować na gorąco wdychając opary 😉
Mój wtręt do porannego pisaczy klepania.
Czasami to ja wychodzę z siebie i staję obok, poczym wracam na stare miejsce i mówię ze to wcale nie taki zły plac do zabawy. 😉
A poza tym to wsio w najlepszym poriadku. Przyjaciel po sprzątnięciu talerzy ze stołu uzyskał oficjalne mianowanie / naturalnie ode mnie, bo od kogo innego / z młodszego asystenta kucharza na asystenta kucharza. Awans został przyjęty z uznaniem i na potwierdzenie sukcesu wznieśliśmy toast kolejną szklaneczką carinera > espana.
Na jutro w sieci zapowiadają znacznie lepsze wiatry niż na dziś. I to jest bardzo miłe. Ale należy pamiętać by nie chwalić dnia przed zachodem słońca. A co się tyczy wieczornego światła, to tu, o tej porze roku dzień w dzień odchodzi kiczowatość. Wystarczy tylko łepetynę na balkonie w prawo przechylić i kicz nad kiczami jawi się przed oczami.
Alicja będzie mogła to potwierdzić, już niebawem. 😆
Spadam na spacero w stronę klifów.
Pyro, Haneczko, wy chyba sumienia nie macie!
Kostka margaryny na jeden placek??????
Wczoraj w Kingston zjadlam talerz frytek z pieczonym kurczakiem i poczucie winy i grzechu jeszcze mnie nie opuscilo. Od wczoraj przybylo mi 200 g.
Dobrze mi tak!
Oczywisce to nie byl Kot Pickwick tylko ja
Tereso,
przeczytałam ten artykuł. Cóż za fantazyjne bzdury 😯 Gdzie weryfikacja, że ci Indianie tak długo żyją?! Cóż to za kłucie grubymi (!) igłami po brudnych paluchach i co to za kieszonkowy sprzęt do oznaczania trójglicerydów, cholesterolu itp.? Co oznacza, że „ktoś utrzymujący, że liczy 110 lat, ma glukozę na poziomie 90.” Jak 90-latek czy raczej 90mg/dl czyli po prostu nie ma cukrzycy? Czy każdy staruszek musi mieć cukrzycę?
Ten artykuł jest pomyślany zapewne jako reklama książki, a ta znowu pewnie będzie reklamować jakieś cudowne ziele 🙁
To koty jedzą frytki i Pickwick jest kocicą?! 😯
A propos, nie widziałam tu dachowców. Każdy kot ma swojego właściciela i całkiem luzem biegaja sobie one tylko po farmach. A to i tak nie wypuszcza się ich przed 10-ta rano, a wieczorem po 18-tej ze względu na ptaki i ich bezpieczeństwo, taka jest zasada, usłyszałam kiedyś od takiego jednego Rudego, lekko pręgowanego.
No tak. Kurki robaczywki, rydze jeszcze gorzej 🙁
W tym roku tak leje (przed 2 godzinami przeszła kolejna, potężna zreszta burza), że jestem przekonana, że grzyby są. Chłop nie daje się przekonać, jest natomiast przekonany, że są komary jak byki. To też, ale grzyby muszą być!
Ja już sobie te kicze wyobrażam, balkon mam obcykany, teraz trzeba plażę i klify 😉
Dorota I,
Rzuc patrzalkami na poczte i zaurzeduj moje korespondowanie.
Wez pod uwage fakt, ze w piatek jest swieto Bozego Ciala a w sobote swieto naszej wsi. Poza tym poczta i tak nie jest na chodzie. Jesli nie odpowiesz do jutra rano to moje pocztowe mozliwosci rozpoczna sie w poniedzialek. Liczac sie z tym, ze Berlin jest za górami, za lasami mozesz spodziewac sie poczty tak jak Tuska w Kanadzie czyli za trzy tygodnie. Chyba, ze przyjedziesz wczesniej osobiscie. Moze byc z obstawa.
Chata wolna
Pan Lulek
Panie Lulku, podczas następnej wizyty w mieście Kopernika (lepiej by było, gdyby tylko z nim to piękne miasto się kojarzyło) sprawdzę Pod Modrym Fartuchem. Krzywy dom to jest Krzywa Wieża, jest tam lokal, w którym akurat parę razy byłem. Obecnie w remoncie.
Tereso, nie wierzę w rewelacje w tym artykule. Zwłaszcza, że badania były mocno wyrywkowe, w krótkim okresie, bez grupy kontrolnej a na dodatek pozyskanie wyników było wspomagane liśćmi koki 😉
Nie neguję istnienia roślin o dobroczynnym działaniu, których możemy jeszcze nie znać, lub nie znamy w pełni, ale bez wiarygodnych danych i rzetelnych badań nie dotknę tego. A poza tym mam wątpliwości co do sędziwego wieku tych ludzi i sposobu w jaki ten wiek sobie policzyli.
Panie Lulku,
jakie Boże Ciało? O tej porze roku? Może nie jestem religijny ale pamiętam że to święto obchodziliśmy 22 maja (pamiętam bo był wolny dzień i przedłużany weekend).
Ta pomyłka to chyba przez tę nagle opróżnioną butelkę 😉
Wczoraj bardzo rozbawił mnie pewien tekst w Dużym Formacie.
A jak pomyślałem co by się działo w Polsce gdybyśmy mieli takiego artystę i takie jego dzieła, aż mnie trzęsło ze śmiechu.
Protesty, słowa krytyki, oburzeni notable, obrażeni urzędnicy, zniesmaczeni miszkańcy, awantury w prasie radiu i telewizjii….och, pięknie mogłoby być!
Dzisiaj tekst już dostępny w sieci, pewnie bym Wam go nie podsuwał do czytania gdyby nie to że już kiedyś Arkady jednym z dzieł artysty spowodował tu pewne zamieszanie i wywołał również w/w reakcje.
http://wyborcza.pl/1,75480,5579849,Wkurzacz_czeski.html
Piękny kraj, te Czechy.
A teraz jest mi zupełnie inaczej.
Wczoraj zmarła Halina Wyrodek.
Mam wieczór z Piwnicą.
Paweł, ten artykuł to zajawka książki nt tej ekspedycji. Mnie tam zainteresowało zgoła co innego, mianowicie, że jedzą niemalże same ziemniaki i jajka oraz zaintrygowały te… wszy.
Słyszymy od nowa o dobroczynnym leczniczym działaniu pijawek, much co oczyszczają rany i kto wie, czy wkrótce nie dowiemy się o leczniczym, wzmacniającym organizm oddziaływaniu wszy. Trudno uwierzyć, jednak kto wie czy nie im trudniej tym bardziej prawdopodobne może to się okazać. Inaczej ta masa robactwa powinna owych starszych państwa wykończyć. Czym się wszy odżywiają, ktoś wie?
O roślinach nie wspomniałam? Nie.
Nemo, może być że książka ma napędzić klientów-pacjentów na „cudowne” ziele. Wtedy szkoda było czasu na czytanie dlugiego w końcu tekstu.
Hordy grzybiarzy pod bokiem Gospodarza wybieraja najpiekniejsze okazy!!
Proponuje ustawic kalasznikowa(taki ostatnio modny) i strzelac w dupska,tym co pod kapelusze zagladaja 😆 😆 😆
Sama juz nie potrafie trujacego od nietrujacego odroznic 🙁 Ale co zrobic,skoro prawie 20 lat na grzybobraniu nie bylam!!
A lubie tylko zbierac!!!!
Hej
U Pana Lulka będzie Matki Boskiej Zielnej, a nie Boże C. 😉
Wszy źywią się krwią i przenoszą tyfus 🙁
U mnie na kolację były kurki krótko smażone na gorącym maśle z oliwą, bez puszczania soku, przyprawione solą, pieprzem i czosnkiem – delikatne i smaczne. Były dodatkiem do wieprzowego sznycla i brokułów okraszonych peperoncino i czosnkiem, dla dziecka dodatkowo parmezan. Do tego makaron i zielona sałata. Obiadu dziś nie było, stąd ta rozpusta 😉
Jak tyfusu tam nie ma to nie przenoszą. Pijawki też żywią się krwią?, te przystawione do człowieka/chorego?
Rozważania inżyniera (Australia) nt podejścia do środowiska tzw czynników zewnętrznych – http://forum.dr-kwasniewski.pl/index.php?topic=2956.0 .
Cicho. Wy tu nic nie mówcie o wszach ani tyfusach, bo mnie nosi bardzo. Wychodzę ja na ogródek – wreszcie troche po burzy obeschło. Idę ja sprawdzić czarne porzeczki – wczoraj (zanotujcie – WCZORAJ!) oceniłam, że dzisiaj to już będą czarne, no to te ze cztery przygarście sobie zbiorę ulubionego, dawno nie jedzonego owocu. I co ja widzę dzisiaj na krzakach dwóch?! NIC!!! Co do jednej!!! A jeszcze wczoraj były, takie podczarniawe!!! I obłożone były z góry i z boku dyskietkami!!! KTO MI TO ZEŻARŁ, pytam?!
Pijawka, tak jak wesz, jest pasożytem wyspecjalizowanym w odżywianiu się krwią. Pijawka lekarska Hirudo medicinalis produkuje hirudynę obniżającą krzepliwość krwi. W terapii pijawkowej (upuszczanie krwi) istnieje ryzyko przenoszenia tężca, dlatego powinny pochodzić ze sterylnej hodowli i być stosowane tylko przez jedną osobę.
Rekombinowana hirudyna jest stosowana jako lek w prewencji zakrzepicy naczyń tętniczych i żylnych.
Tereso,
dlaczego Ty to czytasz? 😯 Gość bajdurzy jak potłuczony i to ma być inżynier? Od czego? 😯
Alicjo – podejrzewam ludzia, bo ptaki objadają nieporządnie, nie do sztuki.
W Hanczynym domu pijemy dzisiaj tokay – furmint i wcale nam smakuje. Prawdę mówiąc pijemy we dwie, bo Mąż przypiął się do piwa „Lech”, a Syn nie zgłasza zainteresowania
Alicjo – w ramach repasacji wojennych Haneczka dorzuci Ci dżem z czarnej porzeczki. Ona mówi, że jak wypłuczesz galaretkę, to owoce możesz zjeść, jeżeli nie lubisz słodkiego.
Jak to jest male i zyjace w izolacji plemie, to zapewne ta dlugowiecznosc ma podloze genetyczne – jak w wiekszosci przypadkow dlugowiecznosci.
Alicjo,
przykra sprawa, podejrzewam chipmunka, który wstaje przed Tobą 😎 A było omotać siatką, jak Ci radzono 🙁
A może to był lis albo kuna leśna – też lubią owoce, a tu jesień idzie…
W ramach repasacji to się podrzuca pończochy 😉
W Kanadzie ludzie nie kradną porzeczek 😯
Alicjo, mimo że ścigają mnie rozliczne obowiązki, zabrałem się do pisania zakończenia powieści (proszę docenić i nie krzyczeć!). No, nie było siły, żeby te wszystkie wątki tak na szybkiego posplatać, więc wybrałem wyjście boczkiem – pod ostatnim odcinkiem dajemy gwiazdkę albo trzy iksy i to, co poniżej może lecieć jako ostatni rozdział. Niestety, nastrój mam dziś pod samym sobą, czyli pod psem, więc zakończenie wyszło raczej nieszczęśliwe. Trudno – jeżeli ktoś pożąda innego, musi sam przerobić. 🙂
Trzeba by jeszcze rozpisać plebiscyt na tytuł. To już bezczelnie zostawiam na Twojej głowie. 😀
* Ocknąłem się raz jeszcze, tym razem na dobre. Leżałem na pace podskakującej na wybojach ciężarówki, przywalony ciężarem odpowiedzialności. Za mną piętrzyła się spora górka poplątanych, bezładnie zwalonych na kupę wątków. Niektóre wyglądały na wykończone, inne sprawiały wrażenie niedokończonych… No tak, oprawcy najwyraźniej postanowili pousuwać ślady. Nie miałem pojęcia, skąd się tu wziąłem i co stało się z moimi towarzyszami, ale to już nie miało większego znaczenia Podczołgałem się do burty ciężarówki i przez szparę w plandece zerknąłem na nieubłaganie oddalającą się zieleń przedmieść. Wjeżdżaliśmy w kamienną pustynię.
– Nie płacz, kiedy odjadę – zawołałem w obojętną przestrzeń. Do kogo? Do Blondyny? Do Rudej? Do Botwinnikowa? Nawet wiatr wiejący przez świat nie mógł mi odpowiedzieć na te pytania. Czułem, że coś w moim życiu skończyło się nieodwołalnie i że przyszłość nie przyniesie mi nic dobrego, ale jak mogłem zmierzyć się z okrutnym losem, ja , sponiewierany i oskalpowany przedstawiciel rodziny apiaceae, wrzucony w dryndające, unoszące mnie w kierunku mojej karmy pudło?
Na myśl o karmie wstrząsnął mną nieprzyjemny dreszcz. To słowo przypominało mi coś, czego nie chciałem do siebie dopuścić, coś nieodwołalnego, przed czym chciałbym uciec choćby w objęcia Miss Onion. Miało to jakiś niejasny związek z Plasteryzatorem i z niedawnymi zdarzeniami, ale również z zasłyszanymi w dzieciństwie, przez dorosłych niechętnie i z lękiem wymawianymi słowami „zupa”, „sałatka”. Bywali w świecie dorzucali jeszcze ukradkiem: „Eintopf”. Czyżbym niechcący zbliżył się do warzywnej Tajemnicy Bytu, do tego jedynego, ostatecznego wątku, za którym już tylko mlaski i zgrzytanie zębów?
Nagle poprzez warkot motoru dobiegł do mnie dźwięk brzmiący jak regularne, wytężone szczekanie. Ciężarówka zwolniła, skręciła i zahamowała. Wyjrzałem przez szparę. Przez chwilę wydawało mi się, że wzrok mnie myli, albo że tkwię jeszcze w jakimś sennym majaku, ale nie, to była jawa! Na podjeździe, przed niewielkim, odrapanym budynkiem stał czarny, kudłaty stwór, który ujadając wskazywał kierowcy łapą coś ponad drzwiami. Odruchowo skierowałem wzrok w górę. Na prostokątnej tablicy dużymi, drukowanymi literami wypisane było: SKLEP JARZYNOWY.
– A to feler! – westchnąłem. I nie brzmiało to bynajmniej jak wstęp do happy endu.
Nemo – pisze Pyra – omsknął mi się palec i zamiast reparacji wyszły reepasacje. Ty jesteś mądra dziewczynka i chyba zrozumiesz. A ja wiem, czy Jerzor sił nadwątlonych tenisem i rowerem witaminami Alicjowymi nie ratował? Albo właśnie ten pasiasty chomik, albo i Ziuta w oczekiwaniu na kolejny chudy okres czasu?
Ludz do ogródków cudzych tu nie chadza, a tym bardziej mojego, przyleśnego (lis, i owszem, jest mozliwość!) – zresztą, tutaj czarnych porzeczek nikt nie hoduje, chyba że na jakichś farmach. Ależ sie nasładzałam na te kilkadziesiat gronek, bo to w tym roku posadzone, niewiele tego było! Ale czekajcie, wredoty wy tam, co kradniecie owoce i nie podzielicie sie z ogrodniczką! Na przyszły rok siatki – bezapelacyjnie! Wam tylko jakieś zgniłki podrzucę, i to tylko wtedy, jak będę miała dobry humor!
No wiecie co… 🙁
Haneczko, Jerzor odpada, bo on nie przepada 😉
p.s. Haneczko, dżem też zjem z czarnych porzeczek 🙂
Bobiczku Drogi, nie wiem co tam w tej powiesci bylo, bo nie sledzilam, ale to zakonczenie tchnie pesymizmem i bolem istnienia. Zupelnie jak jakis Dostojewski za przeprszeniem, albo inny Beckett, tfu-tfu.
Czy ktos Ci dzis na ogon nadepnal? Czy jakis inny despekt Cie spotkal?
Wszyscy w domu jestesmy zaniepokojeni, i Kot M. zaproponowal; nawet aby Ci poslac fortekor 5 na nerki, gdyby to o nerki chodzilo. 🙁 🙁 🙁
Te mordki to wyrazy wspolczucia, cokolwiek jest przyczyna .
To ja, haneczka. Dopiero teraz piszę. Wszystko co wcześniej to Pyra. Zaczynam mieć postepujące rozdwojenie jaźni. Nie wiem kto mnie pozszywa 🙁
Alicjo, niedzwiedzie kochaja czarne porzeczki i potrafia bardzo pieknie zrywac je z krzaka.
Heleno, Beckett absolutnie tfu, tfu. 😀 Mój osobisty ogon dziś nie ucierpiał, ale musiałem opatrywać kilka innych nadepniętych ogonów i pewnie tak na mnie podziałało. Nerki zapytane o samomoczopoczucie powiedziały, że są OK, więc za fortekor dziękuję. 🙂
A tak poza wszystkim, happy endy są nuuuudne! 😆
Ze sklepu jarzynowego też jeszcze można uciec 😉
Pyro,
ja zrozumiałam właściwie, ale mnie rozbawiło i nie wytrzymałam. No, nie wytrzymałam 😉
Nuudne? To zalezy. Jesli sie caluja na koncu, to nawet mozna sie poplakac….
Zawieszając akcję pod sklepem jarzynowym zostawiamy czytelnikom możliwość własnych interpretacji, a sobie samym możliwość pisania sequelu. Wilk syty i owca cała. 🙂
Jak się na końcu całują, to na ogół wiadomo, że potem będą żyć razem długo i nieszczęśliwie. 🙁 A gdyby przypadkiem szczęśliwie, to już Tołstoj uznał, że to nuuudne. No, może nie tymi słowami, ale w tym sensie. 😀
No, dobrze. Bylebys sie wystrzegal pociagow, Bobiku.
Pociągów? Do czego? 😯
…pociagów pod specjalnym nadzorem, oczywiście!
Czy ja cos zgubiłam? Czy jest ten kuniec powieści gdzieś, czy to, co z wtedysiejszego wpisu? Podajcie, łaskawcy, godzine i dzień wpisu, bo ja z doskoku, i następna burza 😯
Heleno, misie tu nie podchodzą, chyba, że zabłąkane maluchy bez matki (pare lat temu), ale nie było wtedy czarnych porzeczek. Dalej sie zapłakuję i w ramach balsamu na duszę idę umyć naczynia po obiedzie. Dwa na cztery. A maszyna codzienna niech sobie siedzi przed komputerem. Swoim. Mojego niech nie tyka, bo jestem wściekła jak jeż (nie mylić z Jerzem).
Moja Gospodyni cierpi na zaburzenie osobowości? No, popatrzcie, a nie wygląda… i na pana Prezydenta „nie podana” (jak mawiają tu i ówdzie) i do partii słusznej nie należy i Mąż raczej dorzeczny. No, cóż, o 8 km zaledwie jest słynny szpital psychiatryczny, musi, co z wiatrem przywiało jakąś zarazę. Wino nam się skończyło i wypada przestać wypisywać głupoty, bo mnie jeszcze ,co nie daj Boże, do Sejmu wybiorą.
Nie „do czego”, tylko takiego pod ktory biedna Anna sie rzucila aby zakonczenie nie bylo nudne.
Alicjo, kuniec, przynajmniej tego tomu 🙂 jest o 21.56. Ale to zapewne nie ostatnia podróż Pana Piotra, więc ciąg dalszy może nastąpić.
Pyro!
Najwyższy czas! Pyra na Premiera! Bo rządem trzeba rządzić!
A prezydent przede wszystkim powinien być dyplomatą. To ja nie wiem, kto. Haneczka?!
Alicjo – Ona się nie nadaje. Owszem – miła, niegłupia, z kindersztubą jak trzeba, ale łgać jak należy nie umie. Jednym słowem brak kwalifikacji podstawowych. To raczej kameralna kobieta. I dzięki Bogu.
Bobik,
senkju very mucho, dolepię i na końcu – CDN.
O ile wiem, Gospodarze dają dyla na Italię pod koniec września, więc możemy podjąć jako Rozdział Drugi 😉
…e tam, nie nadaje się… a kto zorganizował ubiegłoroczny Zjazd?! Pyra jest dobrym organizatorem, a takim powinien byc premier – rządzić porządnie krajem!
Teraz nie wiem, czy powyższe napisała Pyra, czy Haneczka i mogło mi sie pomerdać, ale wiadomo, o co chodzi.
Możemy być z siebie dumni, Rozdział pierwszy napisany, zanotowany, do przeczytania 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Kryminal_tango.html
Matki Boskiej Zielnej to jest chyba w polowie sierpnia. O ile sobie przypominam 15 sierpnia. Zupa sie wylala bo ja caly czas uzywalem kalendarza z innego roku otwartego na innym miesiacu a na dokladke z innego kraju.
Dopiero teraz doprowadzilem wszystkie kalendarze do porzadku.
Na dokladke w kalendarzu, który opracowala Echidna, wydrukowal Slawek a doniosla poczta, dzien ten jest na czarno.
Chiba zastosuje reklamacje.
Dobrze, ze swieto naszej wsi zostalo na miejscu czyli w dniu 16 sierpnia.
Moze i lepij, bedzie swietowanie w kupie, cala dztery dni.
Tak czy inaczej w niedziele nadal pedzimy przed siebie
Pan Lulek
Panie Lulek, to sie oficjalnie nazywa Swieto Wniebowziecia NMP. Wiem stad, ze tego dnia rok w rok odbywala sie w mojej redakcji awantura, bo zawsze ktos z kolegow pomylil sie i nazwal to Swietem Wnieowstapienia. Co podobno nie jest to samo. Wiec nasz redaktor od religii wszelkich dostawal swira ze zlosci, lecial z donosami do Naczelnego, ktoremu to absolutnie zwisalo. Cale szczescie, ze mnie to nie dotyczylo, bo nie uczestniczylam w przygotowywaniu dziennikow, a w programach publicystycznych to swieto raczej nie wystepowalo.
W każdym razie pierwsza kobieta w kosmosie.
Serdecznie pozdrawiam
zlewkrwi
Helen !
Wszystko zalezy kto pochodzi z jakiego podwórka.
Na moim podwórku nazywalo sie to swieto Matki Boskiej Zielnej.
Wszystko wskazuje na to, ze dzieki Tobie bede zobowiazany pójsc oficjalnie do kosciola na msze, uiscic na tace a potem specjalnie dla Ciebie sprawozdac.
Na cale szczescie to nie dzisiaj tylko jutro.
Gdzies zgubila sie Dorota I na której adres pocztowy oczekuje przygotowany do wyslania list.
Ide dospac, przeciez jest dzien roboczy, chociaz byc moze swieto.
Pan Lulek