Na tureckim kazaniu
Dostałem w prezencie od wnuka piękną książkę o historii kuchni tureckiej w XIX wieku. Otrzymałem tez obietnicę, że w wolne wieczory ofiarodawca siądzie ze mną przy komputerze i przetłumaczy to i owo. Tymczasem jednak wolnego wieczoru nie ma a ja już parę rozdziałów książki wytypowałem do przekładu. Zrobiłem to na podstawie pięknych ilustracji.
Na pierwszy ogień pójdzie ten:
Zamieszczam też tekst oryginalny, bo jak wydaje mi się jest bardzo ciekawy. Zobaczymy czy będzie mi sie podobał gdy będzie bardziej zrozumiały.
TAVUK KULBASTISI
„Bir yagli ve semiz i/e kórpe tavugu tern izleyip ortasindan yarip, kemigini tokmaklamali ve kaburgalanyla koltuk altlarmdan bicak ile yarip, fakat kaburga kemiklerini sirt kemiginden ve ikiye munkasim olan gógus kemiklerini gógus etinden koparmamali ve sogan suyu i/e karabiber ve sair matlup olan baharat ile ovmali; oluklu izgaranin hazinesine tavugun bobrek yagini koyup ve izgarada tavugu altust etmeye ba$lamali i/e yagin posasini aldikta ve oluklardan gelen su ile yag kanstiktan sonra tavugu altust eyledikce, bir tavuk tuyu ve sair vasita ile surmeli. Eger kulbastinin yumusak olmasi matlup ise tavugun ustude duz bir tabak bulundurulup, tavuk cevrildikce kapagi daima uzerinde bulundurmali.”
Ayse Fahriye, Ev Kadini, no. 117.
A teraz na osłodę:
Makagigi (tureckie)
Wziąć pół funta cukru, ugotować gęsty syrop, następnie kwartę maku ogrzać mocno w drugim rondelku i gdy syrop już gotów, wlać go do rondla, z makiem dobrze wymieszawszy, do tego włożyć pełną kwaterkę miodu i tak długo wszystko razem gotować, aż makagigi będą pachnąć prażonym makiem; wtedy wsypać pół łyżki mąki pszennej i jeszcze z dziesięć minut z mąką smażyć, po czym wyłożyć na stolnicę wodą polaną i, wałkiem od ciasta rozwałkowawszy cienko, pokrajać w kwadraty. Trzymać je w blaszanem pudełku, gdyż prędko wilgotnieją i tracą na smaku. Najlepiej jest rozwałkowywać makagigi na blacie marmurowym lub porcelanowym, lecz w braku tych trzeba stolnicę drewnianą zlać zimną wodą, aby do drzewa nie przylgnęły. Wałek również zmoczyć.
(Lucyna Ćwierczakiewiczowa)
Komentarze
Owszem czasami sobie kupuje podobne wypieki w tureckiej cukierni przy Slaskiej Bramie na Kreuzberg i zjadam ze samkiem ku przerazeniu moich kreuz-berskich znajomych, „bo tyle cukru !!!”, fakt slodkie jak diabli ale mnie ten wplyw osmanski przypomina smak dawnych wypiekow w Polsce.
Najwyrazniej zostal poruszony wrazy temat.
Migdlay, orzeszki, halwa, slonecznik, kawa. cynamon, piekne futra dam dworskich i szlachetne kamienie, to ktorym bokiem wedrowaly do Polski przez wieki, od poludniowego Wschodu, chiba?
Jak awansujaca potem na krolowa Marysienka jechala do Polski to myslala, iz jedzie w zimna dzicz a otrzymala takie prezenty, futra i bizuterie, o ktorej w Francji nie mogla nawt pomarzyc.
Duży z małą trąbką, mały z dużą czyli samo życie (po turecku rondem zwane).
Nie wiem czy Sobieski dogadzał Marysieńce rachatłukum, co nie znaczy, że tak nie było. Zimna dzicz kojarzy mi się z ekologicznymi zimnymi nóżkami. Za nagość na suficie sali Haydna winię Esterhazych. Bardzo lubię makagigi, ale orangutany jeszcze bardziej.
Smutkowi nie należy się poddawać.
Dzień dobry,
Za oknem szaro, buro ale bedę sobie powtarzać: „smutkowi nie należy się poddawać” 🙂
Wróciłam ze Strasburga, gdzie od wtorku na Placu Kleber króluje wielka świąteczna choinka. Nigdy nie miałam okazji spróbować makagigi ale z samego opisu wygląda zachęcająco.
Pozdrawiam Gospodarza i dziękuję za miejsce przy stole, przy którym nie czuję się tą spoza Kraju a już na pewno nie tą, która uważa, że : „Jeśli my Wam tego nie powiemy, to kto Wam powie”.
Mam ksiazke ” Najlepsze przepisy kuchni tureckiej „. Czy sa najlepsze ? Nie wiem. Lubie i czesto robie ” dolmasi ” czyli cukinie, baklazany nadziewane miesem i ryzem. Od czasu do czasu pieke ” baklave „. Dobre sa tez nadziewane orzechami figi. Podobne przepisy znalazlam tez w ksiazce z przepisami kuchni libanskiej i armenskiej.
Alino, jak Ci sie podobal Strasburg ? Jestem zauroczona tym miastem. Bylam tam w czerwcu.
Od razu mi się przypomina baklava, którą jednak najlepszą jadłem nie w Turcji wcale, lecz w bliskiej jej Grecji. Palce się lepiły przez pół dnia później 😉
Wiele razy robiłam domowe makagigi. Swego czasu wchodziły w żelazny zestaw słodyczy bożonarodzeniowych – drobne pierniczki, makagigi, figi, orzechy leżały w koszyczkach szklanych i były podjadane przez wszystkich domowników i gości. W ogóle robiłam sporo słodyczy dopóki miałam dzieci w domu: krówki, makagigi, kulki morelowe, „ziemniaczki kartoflane i fasolowe marcepanki. Było to z pewnością związane z brakami na rynku ale i z zabawą w kuchnię z własnymi pociechami. Wiele gatunków słodyczy zawdzięczamy kuchni orientalnej, do której należy i turecka. Nugaty, rachatłukum, chałwa, makagigi, sezamki, owoce kandyzowane, ciasta orzechowe i migdałowe. Sporo tego. Niestety – większość jest zbyt słodka, jak na nasze dzisiejsze gusta, a część nawet zbyt słodka i tłusta. Od czasu o czasu miło zjeść kostkę nugatu czy makagigi.
„koparmamali ve sogan suyu i/e karabiber…”
no, niech @gospodarz przyzna sie, bez cyberbicia,
ze to kryptoreklama najnowszego filmu z james´em bond´em 😉
Pyro, jako dziecko zajadalam sie chalwa. Pozniej ona zniknela z rynkow a pozniej ja wyjechalam. Kupilam sobie kiedys w Jerozolimie, bo tam po latach ja zobaczylam. Az mnie zemdlilo od tej slodkosci. Jak ja to moglam wczesniej jesc !
Witajcie,
Baklava, chałwa czy rachatłukum (acz pod różnymi nazwami) są dostępne praktycznie we wszystkich krajach bałkańskiech. Mnie ślinka cieknie na wspomnienie chałwy z Mostaru…
Elap,
mogłaś, mogłaś! Ja też mogłam w tamtych czasach, obżerałam się chałwą (jak była w sklepie), landrynkami, dropsami i czym się dało – a teraz co? Nico. Odeszło mnie, i to dawno.
Miodzia coś nie ma…wczoraj lokalne gazety doniosły, że ciągle ponad 660 000 domostw nie ma enegrii elektrycznej, trwa usuwanie szkód. Narozrabiała ta Sandy!
Z drugiej strony dziwi mnie, że Amerykanie z rejonów zagrożonych takimi okolicznościami pogody ciągle budują „domy z zapałek”, często niepodpiwniczone, po których jak taka Sandy się przejedzie czy inne tornado, zostają drzazgi, dosłownie. Solidnie wymurowany dom ostałby się, najwyżej dach by zwiało, kilka cegieł by spadło i tyle.
Elap, nie dziwię się, że Strasburg Cię zauroczył 🙂 Bardzo lubię to miasto. Mieszkałam w jednej z podmiejskich wiosek (teraz to duże przedmieście) przez 15 lat, mój syn urodził się w Strasburgu i znów tam zamieszkał w nadziei znalezienia pracy.
Kiedyś też lubiłam chałwę, już za nią nie tęsknię bo za słodka 🙂
Turecki! Kurrrtyna!
Cichalu – przyszedł listonosz od Ewy!!! Wrażenie piorunujące. Ucałuj ją.
Z wyrazem „rachatłukum” po raz pierwszy spotkałam się sto lat temu w przepieknej książce K.Makuszyńskiego „Awantury i wybryki małej małpki Fiki-Miki”. Ilustracje jak zwykle M.Walentynowicza.
U nas w sklepie monopolowym pojawił się po raz pierwszy eksportowy cydr angielski „Stowford Press”. Jerzor wczoraj zakupił – entuzjazmu mojego nie wzbudził, bo dzień był nie po temu, zimny i mokry, ale spodziewam się, że latem to doskonały napój orzeźwiający, dobrze schłodzony.
Nasz tutejszy „cider” występuje tylko jesienią – jest to po prostu świeżo wyciśnięty sok z jabłek (pewnie ze spadów), nieklarowany.
Pije się go na zimno i na gorąco, do tego na gorąco dodaje się cynamon i goździki. W sklepach nie kupisz, można go dostać tylko w dużych ogrodnictwach-sadach, oferujących jabłka na sprzedaż. Można kupić jabłka, można iść w ogród i sobie zerwać jabłka, popularne weekendowe zajęcie dla mieszczuchów, zwłaszcza pod koniec września i przez prawie cały październik.
W tej chwili drzewa nie tylko bez owoców, ale i bez liści.
Dzień dobry,
Danuśka – czeka Cię dodatkowe ściskanko.
Uwaga! Będzie reklama!
Idąc za radą Danuśki odwiedziliśmy dzisiaj restaurację „Stajnia” na warszawskim Ursynowie. Zamówiliśmy zupę grzybową (pycha) i kaczkę z jabłkami (też pycha). Smak potraw, wystrój, atmosfera i poziom obsługi zmusiły nas do złożenia „strzemiennego” przyrzeczenia, że tam wkrótce wrócimy.
Alicjo,
po domkach „z zapalek” szybko posprzatane i szybko zrobi sie nowe – tak sobie mysle na dzis. A moze oni wiedza wiecej? Moze uwazaja, ze takim wiatrom i tak nic nie da rady, na takie wichury nie ma mocnych?
Poza tym, oni stale jeszcze holubia tej taniosze jesli chodzi o elektrycznosc. Tu sie juz musze dziwic, ale nie znam Ameryki.
Nawet ladny dzien byl.
Milego wieczoru jeszcze.
Witam, dom murowany kosztuje tu 3x więcej, nikt nie ma pewności, że będzie mieszkał w, nim do późnej starości. Masz pracę w jakimś miejscu dziś, jutro zmieniasz na lepszą w innym stanie lecąc samolotem, bo daleko, inna mentalność. Janowicz w półfinale i co Wy na to?
Pepegor,
no wiesz…ekonomia się kręci, co roku zawsze coś do odbudowania 😉
Tylko szkoda, że ludzie giną 🙁
Mój znajomy architekt z Wrocławia, który kiedyś u nas bawił i ogladał budowę tych domów powiedział, że to są znakomite domy, ciepłe, lekkie o mniej wiecej 1/3 niż dom murowany, tańsze.
I że Polska powinna iść tym tropem. Możliwe – tym bardziej, że w Polsce rzadko zdarzają się takie kataklizmy pogodowe, jak w Stanach. O ile się nie mylę, buduje się w Polsce „domy kanadyjskie” na tę modłę, ktoś ze znajomych wspominał coś na ten temat.
U nas te domy spełniają swoje przeznaczenie całkiem dobrze, tutaj też się nie muruje, tylko „zapałkuje” i żadna zima nam niestraszna 🙂
Ale myślę, że na zdrowy rozum murowańce byłyby lepsze na południu, bo po pierwsze, solidne, oparłyby się żywiołowi znacznie lepiej, po drugie w czasie upałów nie wymagałyby bezustannej klimatyzacji, bo mur trzyma chłód lepiej, niż zapałki.
Ja mam wrażenie takiej tymczasowości wśród tubylców – byle był dach nad głową, przecież nie będę tu mieszkał lata…
I w rzeczy samej, mieszka się tam, gdzie jest praca, dzisiaj jest, jutro może nie być i trzeba będzie się przenieść setki/tysiące kilometrów dalej, bo tam akurat coś jest.
Pojęcie domu rodzinnego z pokolenia na pokolenie tutaj nie istnieje, jedynie Rockefellerowie i podobne wielkie rody mogli sobie na to pozwolić.
Yurek,
łajza minęli 😉
My na to, że oglądaliśmy wczoraj i dzisiaj. Jesteśmy zaskoczeni ❗ , zdumieni 😯 i pełni nadziei 🙄 , że takiej gry będzie więcej, także w przyszłym roku 🙂
Czytam wspominki Magdaleny Zawadzkiej „Gustaw i ja”. Bardzo bogato ilustrowana zdjęciami, dokumentami, recenzjami prasowymi spora kobyła, pięknie wydana, droga (50 zł), ale nie żałuję. Doszłam dopiero do połowy – bardzo dużo o teatrze, jego kulisach – nic z plotkarskiego podwórka, bardzo ciepło napisana.
Wspomina pani Magda lata ’70-te i Teatr Telewizji. No, to były spektakle na wielką miarę i oglądał, kto tylko mógł!
Wspomina też, że w „Hamlecie” (Gustaw reżyserował), padło słowo
„skurw.syn”. Po spektaklu natychmiast setki telefonów, listów z gratulacjami etc. przy czym sporo osób wytknęło niestosowność użycia wulgarnego słowa. „Jakże czasy się zmieniły…”, pisze P.Magda w odniesieniu do tego, jaki język króluje obecnie w kulturze i mediach. Co prawda, to prawda…
Gustaw tłumaczył, że to słowo miało swoje uzasadnienie – każde inne byłoby za słabe.
Dobry wieczor,
Alicjo,
Cydr (cider) to najlepiej w upal pic, najlepiej w szklance wypelnionej lodem.
Nabylam cudnej urody biust kaczy i zamarynowalam juz w marynacie (mam nadzieje) autorskiej: sok pomaranczowy+miod+majeranek+czosnek+pieprz+gin). Zobaczymy w niedziele co z tego wyszlo.
Jolly,
tak też właśnie myślę, ale po raz pierwszy pojawił się u nas małym, dzielnicowym sklepie, trza było spróbować mimo nieprzychylnej pory roku 😉
Co do biustu, koniecznie zdaj sprawę w niedzielę!
(wczoraj jednak znakomita kaszanka, a pierogi dzisiaj).
Właśnie się pokłoniłam Kantorowi. Także Szymborskiej… Irzykowskiemu… Matejce… Stanisławowi hr Tarnowskiemu…
…Prylińskim też… Daszyńskiemu przy okazji…
Pięknie-nastrojowo jest. Wszędzie, także na cmentarzach, sporo obcokrajowców; angielski, rosyjski, włoski i niemiecki dominują; Rosjanie ponoć „uwielbiają” zwiedzać Kraków bajnajt a ktoś mi też ostatnio mówił, że miasto lubiane jest coraz bardziej jako cel wypadów pierwszolistopadowych… Jeśli to prawda – Pani Pogoda miłościwie kooperuje z listopadowym biznesem turystycznym; księżyc nad Wawelem cudny jak zawsze (nawet nie pstrykałam tym razem takich banałów… :))
Pryliński urodzony w Warszawie, „wżeniony’ w Kraków 🙂
Owszem 🙂 I nawet ‚mu’ się Kraków odpłaca… grobowiec niedawno odnowiwszy*… 🙂
______
*znaczy grobowiec klanowy, ale my tu wiemy, o kogo głównie chodzi 😉
Obydwie Bliźniaczki w domu. Dom odzyskał część dawnej pełni.
…wracając do wspomnień Magdy Zawadzkiej, właśnie trafiłam na fragment, kiedy w 1992 roku zostali zaproszeni do Neli Rubinstein do posiadłości w Hiszpanii (Marbella).
„W ciągu dnia kulinarny raj roztacza przed nami pani Nela, słynąca z wykwintnej kuchni i wyrafinowanych specjałów, autorka niecodziennej książki kucharskiej „Kuchnia Neli”. Jestem zachwycona różnorodnością i smakiem przygotowywanych dla nas potraw, Jasiek i Gucio mniej.”
P. Magdalena jest smakoszką (jest o tym w książce), a pan Gustaw lubił proste chłopskie jedzenie, bez wydziwiań 😉
Alicjo, oprocz ich tych rustykalnych sieci elektryczych racje chyba maja Amerykanie, jesli chodzi o budynki sredniotrwalej uzytkownosci, tj domow mieszkalnych, jednorodzinnych. Dzis nie ma sensu budowac na pokolenia. Dwadziescia lat temu tu u mnie, przy tej solidniejszej koncepcji budowlannej, tzw surowizna tj mury, sufity, dach, stanowily tylko 40% kosztow – reszte pochlanialo wyposazenie. A to starzeje sie najszybciej. Takie domy maja sens na jedno pokolenie i nie nadaja sie wlasciwie do dalszej modernizacji zwazywszy, ze wymogi komfortowe zmieniaja sie w zawrotnym tempie.
Puk, puk – jest tam kto?
Nie majac nic lepszego do roboty wtrace troche dziegciu do …?
No, do czego, wlasnie. Wtrace wiec troche ostroznej krytyki, spostrzezenie wlasciwie tylko do artykulu o grzybach, ktory Piotr Gospodarz wniosl do przedostatniego numeru (43) POLITYKI.
Wiele sciemy leci, wiec musze. Pisze Piotr i ostrzega: „… i nie przyniesc do domu np. szatana (niemal doskonale udaje on borowika, ma jednak rozowawa gabke pod kapeluszem). Wprawdzie nie jest smiertelnym zagrozeniem…”
Piotrze, czy nie opisales przypadkiem goryczyka http://www.google.pl/#hl=pl&gs_nf=3&cp=5&gs_id=76&xhr=t&q=goryczak+%C5%BC%C3%B3%C5%82ciowy&pf=p&output=search&sclient=psy-ab&oq=goryc&gs_l=&pbx=1&bav=on.2,or.r_gc.r_pw.r_qf.&fp=5392d56a48114909&bpcl=37189454&biw=1150&bih=600 ?
Co za potworny link, ale dziala. Szatan to ten: http://www.google.pl/#hl=pl&sclient=psy-ab&q=szatan+grzyb&oq=szatan&gs_l=serp.1.2.0l4.21691.28187.0.32505.22.22.0.0.0.2.275.2177.16j4j2.22.0…0.0…1c.1.lnPWA2Abpbg&pbx=1&bav=on.2,or.r_gc.r_pw.r_qf.&fp=5392d56a48114909&bpcl=37189454&biw=1150&bih=600
O rozowawym spodzie nie moze byc mowy!
Ja jakos lubie troche ryzyka i zjedlismy przedwczoraj min. takiego: http://www.google.pl/#hl=pl&gs_nf=3&pq=szatan%20grzyb&cp=8&gs_id=1fk&xhr=t&q=borowik+ceglastopory&pf=p&sclient=psy-ab&oq=borowik+&gs_l=&pbx=1&bav=on.2,or.r_gc.r_pw.r_qf.&fp=5392d56a48114909&bpcl=37189454&biw=1150&bih=600
Znam miejsce od lat i radzilem sie w tej sprawie u znawcy aczkolwiek, podobienstwo do szatana jest uderzajace.
Wchodze na ten temat w zwiazku z przygoda jaka nas trafila pare dni temu i ktora mna wstrzasnela dopiero tak naprawde wczoraj. Ziec wyrzucil mi, corka zapowiedziala, ze grzybow w zyciu juz nie ruszy po alarmie jaki wywolalem w zwiazku ze zjedzeniem kani, ktore im podrzucilem pare dni temu (wzmienilem tu). Wywolalem pochopnie alarm po tym, jak na tutejszym kanale regionalnym N3 pokazywano, jak latwo pasc ofiara pomylki. Jestem w tej chwili zdania, ze padlismy ofiara kitu, jaki wyprodukowala ekipa i „ekspert”.
Ziec wyznal mi wczoraj, ze, gdyby na noc mial kto zostac przy malej, to by wszystkich zabral do kliniki i zarzadal przepompowania zoladkow.
Nie powiem, ale to mna wstrzasnelo!
cdn
Ekipa bowiem ostrzegala przed pomylka z kaniami (bo ich wiele), a szarym muchomorem http://www.bio-forum.pl/messages/33/129268.html
Chyba z braku reprezentacyjnego okazu dla porownania z kania, pokazywano tylko te ostatnie http://www.google.pl/#hl=pl&gs_nf=3&cp=7&gs_id=97&xhr=t&q=kania+grzyb&pf=p&sclient=psy-ab&oq=kania+g&gs_l=&pbx=1&bav=on.2,or.r_gc.r_pw.r_qf.&fp=5392d56a48114909&bpcl=37189454&biw=1150&bih=600
cdn
Dzień dobry Blogu!
Pepegorze,
jeśli nie chcesz metrowych odsyłaczy, to możesz wybrać konkretny adres
Co do tureckiego przepisu na kurczacze sznycle z grilla, to odradzałabym tłumaczenie tekstu ludziom o delikatnym usposobieniu. Jest tam bowiem mowa o łamaniu kości klatki piersiowej, a także, za przeproszeniem, tłuszczu w kale 😯
Albo poprosić prawdziwego Turka znającego inne języki, aby skorygował, co wujek gugiel nakombinował 😉 Niechby chociaż powiedział, co znaczy „kulbastinin matlup bulundurulup” 🙄 😉
Pepegorze,
problem z tymi najbardziej trującymi grzybami jest taki, że nie robi się po nich niedobrze, zwłaszcza w pierwszych godzinach po spożyciu. Jak już się pojawią objawy zatrucia, to na płukanie żołądka jest za późno.
Ostrożności więc nigdy nie za wiele.
Twoja wnuczka grzybów jeść nie musi, a za jakiś czas ta awersja może minąć.
Ogólnie uważa się, że pomyłki w rozpoznawaniu grzybów zdarzają się częściej starszym rutyniarzom, niż osobom niepewnym swojej znajomości tematu. Niepewni częściej korzystają z pomocy ekspertów, u nas jest tzw. Pilzkontrolle. Kontrolują grzyby za darmo (na prywatny użytek) lub za 2 Fr/kg jeśli grzyby są na sprzedaż. Handlarze i gastronomia stosująca dzikie grzyby muszą mieć atest od kontrolera.
Dziekuje, nemo – zawsze juz zazdroscilem tej umiejetnosci stosowania uproszczonych, a okazyjnie zastosowanych sznureczkow. Nie umiem, ale chcem – musi mi to kiedys ktos wytlumaczyc. Chce ale skonczyc:
Otoz, ten durny ekspert pokazywal co raz to nowa kanie z koszyczka, ale potem w zblizeniu, tumaczyl czy sie rozni noga kani od nogi muchomora. I tu juz mial oryginalne egzemplarze. Traf chcial, ze jedna kania w koszyczku wypadla nietypowo, bo miala dziwnie spekany kapelusz, co tu nie jest typowe, a traf chcial dalej, ze i w moim tuzine kani taka byla, co ja chwycilem tylko jeszcze od niechcenia, przy wyjsciu z lasu, nie przygladajac sie jej szczegolnie.
Nerwy mi wiec puscily i chwycilem za telefon.
A oni juz zjedli!
Pepegorze,
wyobrażam sobie Twoją panikę, przecież czułeś się odpowiedzialny za to, co jedzą. też bym pewnie nerwowo nie wytrzymała.
Tutaj jest dobra i rzeczowa informacja
Grzyby, nawet te jadalne, mogą szkodzić dzieciom i starszym osobom ze względu na ciężkostrawność, więc jak ktoś unika, to dać mu spokój i nie nakłaniać.
Zbieranie albo chociaż oglądanie grzybów w lesie w towarzystwie wnuczki, to na pewno duża przyjemność dla obojga.
Pepe, w moim atlasie (a także w okolicy ta nazwa jest używana) szatański borowik jest pokazywany z różowym spodem kapelusza i resztą postury łudząco podobną do borowika. Prawdę mówiąc goryczak niewiele się od niego różni. Więc nie mam wyrzutów sumienia, że wprowadziłem ludzi w błąd.
Nawiasem mówiąc kanie (co pokazywałem w blogu) zbieram i jadam od lat. Wydaje mi się, że łatwo odróżnić je od sromotnika ale ludzie jednak często ten błąd popełniaja i umierają. W tym roku też już było kilka wypadków śmiertelnych. Lepiej więc nie zbierać grzybów, których się nie jest pewnym.
A sezon trwa nadal. Teraz są żniwa gąsek zwanych też zieleniatkami lub prośniankami.
No, musze skonczyc, bo dzien Bozy na dobre sie zaczal, a do zrobienia jest to i owo.
Ten opis symptomow przy sromotniku jest mi znany, a ziec rzucil sie tez zaraz na odpowiednie strony i – wszyscy mieli nieprzespana noc!
W ostatnich latach radze sie raz po raz u pana Wundera, co tu mieszka niedaleko, a uchodzi za eksperta i tez wystepowal juz w mediach, i organizuje wycieczki po lesie pod tym aspektem wlasnie (np. ten … kolpakowaty, Zigeuner). Co do borowika ceglastoporowego jestesmy sobie zgodni, jak go rozroznic od prawdziwego szatana ale, gdy umieszczalem pierwsze tu dzisiaj wpisy, moja LP spogladala mi przez ramie i jak dowiedzala sie, ze w czwartkowym objedzie byl ten borowik, zrobila mi scene i postanowilem, nigdy wiecej nie eksperymentowac (a lubie jakos).
Wnuczka Laura natomiast nie wyrzekala sie grzybow – w przeciwienstwie do corki – i nadal zbiera.
Nb., zona pana Wundera tez nie jada z nim, gdy on sobie przyrzadza Hexenpilze!
Milego dnia jeszcze.
Pepegorze,
ilustracje do poprzedniego linka nie są podpisane i jest wśród nich również kania, więc nie brałabym ich poważnie, ale tekst jest OK.
Borowik szatan ma kilku sobowtórów, z którymi można go pomylić, jeśli nie zwraca się uwagi na wszystkie szczegóły.
Goryczak zaś jest tak gorzki, że jak się go przyrządzi z innymi grzybami, to nie ma obawy zatrucia, bo chyba nikt takiej potrawy nie zje 🙄
dlaczego zdjeto moj wpis?
przeciez bylo tylko o szatanie 😉 ?
Z innej beczki, prywata, zaznaczam 😉
I wręcz promocja otwarta! Otóż jest taki doroczny plebiscyt, podsyłam sznureczek, jak ktoś chce, niech kliknie. Maniek jest moim znajomym kotem spod Sobótki, więc wiadomo, klikam na niego, choć wszystkie koty są fajowe:)
Zwróćcie też uwagę na Menfisa (na końcu galerii zdjęć) – nie rozumiem, dlaczego ten niebieskooki czarny puszek ma tak mało głosów 😯
http://wroclaw.naszemiasto.pl/artykul/galeria/1574679,superkot-dolnego-slaska-ii-edycja-plebiscytu-glosowanie-maniek-8211-z-polowania-na-myszy-wraca-do-domu-na-dzwiek-wlasnej-komorki,galeria,3752573,id,t,tm,zid.html
W tegorocznym słabym u nas sezonie grzybowym nie spotkałam ani jednego goryczaka, bo takiej nazwy używam. Uważam go za wyjątkowo perfidny grzyb, bo człowiek z oddali cieszy się na jego widok, a potem takie rozczarowanie. Ale przynajmniej nie jest podstępny.
Na borowika ceglastoporego trafiłam jakiś czas temu w lesie za Wejherowem, ale dla świętego spokoju pozostawiłam go w lesie. W sprawie grzybów nie ryzykuję tak jak Pepegor.
W każdym razie temat przestał już być aktualny, bo po ostatnich przymrozkach w lasach posucha.
Alicjo,
tych kotów jest stanowczo za dużo, żeby móc wybrać tylko jednego. A wybór tego „naj” będzie wynikał raczej z szerokiej akcji promocyjnej jego właściciela. Ale prowadzący Borys jest bardzo atrakcyjny.
Z szatanem spotkałam się tylko raz, przed laty w Austrii. Zbierałam grzyby w towarzystwie znawcy, i to on wypatrzył i pokazał mi szatana – nie ruszyliśmy go, tyle tylko, że wskazał mi różnicę między prawdziwkiem a szatanem. Przede wszystkim podejrzana czerwonawa nóżka, tak to zapamiętałam. Jakoś nigdy potem nie trafiłam na.
Pepegor,
współczuję! Co się nastrachałeś, to Twoje. Ja mam zasadę – NIGDY nie zbieram grzybów, na których się nie znam, a znam się tylko na kilku, wątpliwości zostawiam. Zresztą…od lat tutaj nie zbieram grzybów, a jak byłam w Polsce, to poza kurkami cieniuchno było 🙁
Ale październik był grzybowy bardzo! W Niemczech też (Bawaria – Frankonia), bo donosiła mi kuma, że jej małżonek codziennie koszami znosi. Markus akurat niekoniecznie zajada grzyby, ale iść do lasu i zbierać – jak najbardziej. Ja jedno i drugie!
Borys kojarzy się z Bondem, przynajmniej mnie. No właśnie…wszystkie koty są atrakcyjne i jak tu wybrać? 🙄
Ja Mańka po osobistej znajomości, bo to jest świetny kot, dachowiec sobie taki pospolity, a drugiego, tę niebieskooką czarną kuleczkę puchu, bo rozczulający.
Lusia, wcześniej prowadząca przed Borysem i jakaś tam jeszcze jedna z wieloma głosami, zostały wyłączone z konkurencji. Kotom to zwisa i powiewa, ale personel chachmęcił w wyborach. Zamiast fajnej zabawy jatka między personelem 🙄
Słoneczko wyszło, ale zimno. Ja się szykuje na koncert wieczorem, zdam sprawę, yurek! Ciekawa jestem, czy oni zakazują robienia zdjęć, aparat wezmę, jak zawsze 😉
http://www.youtube.com/watch?v=0_EFdod4YDo
Witam, nie chciałbym się powtarzać, Janowicz dziś wygrał, jest w finale ATP Masters.
Zdolny chłopak. Byle tylko szedł za ciosem i nie poddał się presji.
Ale póki co – nie ma nic do stracenia, a wiele do wzięcia 🙂
Trzydzieści lat temu Wojciech Fibak wygrał ten turniej 🙂
Fibak miał wtedy 31 lat wygrał ten turniej z Amerykaninem Bilow, dziś kibicuje swojemu następcy. Ciekawostką jest że rodzice finansują syna i musieli pożyczyć 50 tys. PLN na ten wyjazd. Po dzisiejszej wygranej mają dług z głowy. Nie długo poznamy rywala Jurka.
Witajcie,
dziś świętujemy podwójnie, bo i moja Mama i Witek urodzili się tego samego dnia.
Żabo, skorzystałam z przepisu i dorzuciłam na stół ciaska serowe (część z jabłkami, część z powidłami śliwkowymi) – miały tylko jedną wadę: trąciły malizną 😉
Listopad na dworze, a w domu kwiatki kwitną: https://picasaweb.google.com/104148098181914788065/KwiatyWDomuIWOgrodzie?noredirect=1#5806610819726631810
Ewo,
NAJLEPSZEGO dla Twoich świętujących urodziny 🙂
jezcze raz o szatanie, tym razem krotko, moze przejdzie…
wlasciwie trudno go pomylic, gdyz jego kapelusz ma charakterystyczny,wrecz metaliczny, naprawde piekny, kolor,od odcieni srebrnych do zlotych;
spotyka sie go bardzo rzadko i jest, z tego co wiem,pod scisla ochrona
@pepe: pokazane przez ciebie na fotografiach grzyby, to w wiekszosci na pewno
nie szatany…cos ty ostatnio panikujesz…
galaretka z pigwy gotowa;
no, jeszcze dwa tygodnie zapieprzu i bede mogl powiedziec,
ze zima mi nie straszna 😉
Ewo,
zdrówka i dobrych humorów Twoim solenizantom!
U mnie w tym roku pigwy niet. Znajome drzewa nie obrodziły.
Zrobiłam kolejną porcję marmolady z sycylijskich pomarańczy, zakisiłam kimchi, za chwilę wstawię chleb do pieca, a na zamarynowanie czeka gravlaks. Rano zrobiłam galaretę z nóżek wiadomej świnki, wczoraj wieczorem posłaniec od rzeźnika dostarczył gotowaną szynkę i wędzony boczek…
Byku,
mnie już teraz zima niestraszna 😉
Problem jest, że na dworze halny i za ciepło, aby trzymać przetwory na balkonie, a w lodówce ciasnota straszna. Pocieszam się, że dziś w nocy przyjadą Młodzi i jutro trochę zjedzą i trochę ze sobą zabiorą.
Prawdziwy borowik szatan jest tak rzadki, że z braku materiału porównawczego ludzie skłonni są używać tej nazwy wobec innych podobnych grzybów.
http://www.theatlantic.com/infocus/2012/10/hurricane-sandy-after-landfall/100396/
Widok NYC po Sandy
Pyro, to przypliwe, to dla Ciebie!
Jednak fen 🙂 — Słówko utrwalone w polszczyźnie od dekad. Podobnie ‚zjawisko fenowe’, ‚efekt fenowy’.
Halny ma zastosowanie ograniczone terytorialne do północnych stoków tatrzańskich 🙂
…Niech i ja sobie czasem pokultywatoruję besser- a nawet richtig-wisserstwo moje, z takim trudem co dnia eradykowane… tak gdzieś od drugiej klasy podstawówki… 🙄
http://z-ne.pl/s,doc,21517,2,1257,,,.html
Polacy monachijscy zawsze mówili „fen”… 🙂
…a Pyrą i niechęcią jej do słówka wiadomego przejmować się tylko w stopniu ograniczonym: dziś poprostestuje, pojutrze będzie utrzymywać że od zawsze wiedziała i używała… Mama psorek od geografii, bądź co bądź 😀
(Tu prawią, że raczej fen w Karpatach, niż halny w Alpach: http://www.bryk.pl/teksty/liceum/geografia/geografia_fizyczna/8535-wiatry_rodzaje_wiatr%C3%B3w.html )
Fertig! Instynkty pouczycielskie zaspokojone! Bo nic nie smakuje lepiej, niż przygiąć mistrza a tym bardziej Mistrzynię wiatrem nieokresowym, zboczowym, górskim, o charakterze mało skalowym… 😀
😉
…era…co? Nie znam słowa 😯
Wygooglałam:
http://www.sjp.pl/eradykacja
🙄
Szarówa, ale nie padało. Na obiad był ryż i pikantna potrawka z kurczaczych biustów, trzeba opróżnić zamrażarkę. Jutro nie wiem co, ale marzą mi sie gołąbki z kaszą gryczana, a tu kaszy gryczanej niet i chyba dzisiaj już nie kupie, tym bardziej jutro.
W ogóle nadchodzi pora kasz, krupioka według Brzucha i takich ciepłych potraw, grzejących od środka.
@Alicja, Nemo – życzenia przekazane, wielkie dzięki 🙂
@Basia,
Teraz ja się nieśmiało przyczepię. Tekst piękny, tylko czy zamiast „eradykowania” nie można było użyć polskiego „wykorzeniania”? W takich sytuacjach od razu przypominają mi się zajęcia z tłumaczenia, na których kolega popisał się „likefakcją i gazeifikacją” (pisownia oryginalna) węgla, a chodziło o upłynnianie i zgazowanie tego surowca. Gdybyście słyszeli komentarz naszego wykładowcy… Przepraszam, że się czepiam, ale od tej pory jestem (wy/prze)czulona na takie kwiatki 😉 .
We der Föhn ume Wysschrüzgrat u Furggegütsch orgelet, de wird us der zahme Ämme e wilde Fluss… 😉
Co najmniej od 2009 roku wiadomo, że ja wolę używać terminu „halny” zamiast „fen”, bo myślę, że ten pierwszy termin jest znany o wiele większej liczbie osób, a wiatry te nie różnią się charakterem (ciepły, suchy i porywisty wiatr, wiejący ku dolinom), fen też przelatuje przez tutejsze hale (alp = hala (wysoko)górska).
Poza tym „fen” to taki zniekształcony „Foehn” i razi moje zgermanizowane ucho 🙄 Jeśli jednak szanowne Towarzystwo będzie nalegać, to się może przestawię, bo przecież nie będę się głupio upierać 😉
Gravlaks zamarynowany, chleb upieczony.
A halny fen nadal wieje…
Upieraj się, nemo.
Ja lubię język polski i podoba mi się, jak ktoś o język dba i nie śmieci.
Każdy język należy szanować.
Ha, dobrze mi na tym świecie dzisiaj. Jestem w wyjątkowo zgodnym nastroju i żadne wiatry fenowe mi humoru nie zepsują, żadne dywagacje na temat moich dziwactw snu mi nie zakłócą. Zawsze twierdzę, że do własnych grzechów jestem nader przywiązana.
Ewo – pozdrowienia dla Jubilatów.
Żegnam się do jutrzejszego wieczora.
Ewo, ależ ja to specjalnie – żrtobliwie!!! A nuż Alicja znów zechciałaby zacząć o swej miłości do polszczyzny… i będzie wesoło, jak od pięciu-sześciu lat… No, akurat się szczęśliwie zdarzyło, że Ty też… ale że ktoś – to murowane… jak w banku… szwajcarskim 😀
Nb, na opisówce (tam gdzie uczą odróżniać przydawki przymiotne od dopełniaczowych – jeśli w podstawówce czy średniej nie nauczyli – woda-matka-dynia-róża-zarządczyni-kość-mysz (tu oczywiście był casus dynia)) – profesor bardzo sławna opowiadała nam, jak usiłowano wprowadzić neologizmy gazofikacja i kinofikacja… Nie utarły się, a przecież mogły. Wiele wygibasów weszło, wiele uczonych i jeszcze uczeńszych weszło – czasem dzięki różnicy odcienia-zabarwienia w stosunku do ekwiwalentu (pardon – odpowiednika ;)) ‚potocznego’, czasem na podstawie twardo-merytorycznej, treściowo-zakresowej… To są przeciekawe sprawy!!! 🙂
Ale że Ty, Ewo wzięłaś to serio?!!! Wieeeeelkie nieba!!! 😮 😯
😉
[znaczy melduję, że doczytałam dziś nie tylko o halnym ale nawet o autopoprawce przydawkowej** po serii niewymuszonych błędów (że polecę tenisem) – fascynująca lektura! – ze polecę (prawie) Antkiem)]
_______
*rewindykacja, preponderacja i pokrewne weszły w czasie przygotowań do uniwersyteckiego egzaminu z historii do słownika potocznego mojej rodziny, azali-zaiste – do słownika czteroletniego wówczas braciszka… i tak dalej
**no przymiotna, przymiotna – oczywiście, że przymiotna 😉
Ewo, Solenizantom dużo zdrowia, wielu powodów do uśmiechu i radości na co dzień.
Kochani,
Raz jeszcze dziękuję 🙂
Basiu,
Zatem zwracam honor i biję się w biust 😉
Bardzo ciekawe masz poczucie humoru, Capello.
Oczywiście, że będę mówiła o mojej miłości do języka polskiego i powtórzę banalne, że to moja „ojczyzna-polszczyzna” i będę bronić do końca – nie śmiecić!
Mamy wystarczająco dużo określeń na wszystko w języku polskim.
Moje dziecko (że się po raz któryś tam pochwalę), wychowane na obczyźnie i tu zaczął mówić, mówi bardzo dobrze po polsku i bez akcentu angielskiego. Jak brakuje mu jakiegoś słowa (a to nieuchronne, bo nie jest na codzień zanurzony w kulturze polskiej, przeciwnie wręcz), potrafi to obejść, opisując rzecz tak, że każdy wie, o co chodzi.
Przy nas po prostu pyta o dane słowo, którego mu brakuje (przy okazji uczy się), ale jak był w Polsce, zależało mu, żeby mówić poprawnie i żeby wyszło bez wpadki. Jestem dumna z Młodego, łatwo mu przyszło i szanuje to. Szkoda, że już nie ma nikogo w swoim otoczeniu, z kim mógłby porozmawiać po polsku. A miał na studiach i jeszcze kilka lat temu w pracy, i chętnie rozmawiali po polsku w swoim gronie – młodzi ludzie, trzydziestolatki. Teraz nastał czas Rosjan i Maciek korzysta z okazji, uczy się rosyjskiego. Łatwo mu to przychodzi, wiadomo 🙂
Ewo, ależ bicia zbędne… obyśmy zdrowi, uśmiechnięci byli i czas na zajrzenie tu i ówdzie mieli! 😀
Perfekcyjnego wieczoru (tudzież roku) dla Bliskich oraz Ciebie Z Nimi!*
😀 😀 😀
A propos biustów – ciekawe, czy jest jakiś przeciekawy przepis na indyka po turecku — dostałam wczoraj prawie pół takiego zwierza, który cały ważył 25 kg… jeden biust – pod 4 kg… Jak jest Turkish delight, tak powinno być też Turkish turkey… chiba… 😀
(Jakoś trzeba przejść na wzmożone mięsożerstwo… z jak największymi korzyściami poznawczymi… 🙄 /zerk wiadomo, w którą stronę ;)/
Swoją drogą, czytasz człowieku o przydawce a potem tam ktoś o dyni wspomina (tak, jakby suflował ‚koncóóóóówki róóóóównoległe’), o halnym – i znów jest halny… – wątki i motywy powtarzają się i zazębiają niekiedy z zastanawiająco zagarmistrzowską precyzją… 🙂
____
*Odkąd Redaktor Gospodarz napisał „Jej” o Małżonce Cichala (coś w stylu „powiedz Jej sam!”) – mogę legalnie nadużywać tu dużoliterowości zaimkowej kiedy mi się tylko zamarzy… 🙂
Nie sprawdziłem w słowniku słowa „skowyt”, ale na wszelki wypadek zawyję.
Auuu…AUUUU. Ono mato peja.
Sprawdziłem w słowniku znaczenie słowa „biust”.
Ewo – W to się nie należy bić. Pozdrowienia dla Rodziny 🙂
Nemo – „Bulundurmali” to arabizm. Kiedy wreszcie zaczniesz się do nauki przykładać? Sznycel to także lingwistyczna chuć i poróbstwo – to pyszne płaty zagrodowego kurczaka z tego rusztowania nad fire.
Alicjo – Pyra dywaguje, a Ty dbasz.
Pyro – Wstyd.
Ev Kadini to po polsku Ewka Dyni. Gospodarzu – proszę mi nie dziękować 🙂
Kogo jeszcze brakuje w naszej miłości do języka i drobiu? Jerzego Turka-Jarząbka, z odrobiną Tymu.
A cappello – Piękne to coś wyryte na grobowcu.
Alino – Bardzo nam Ciebie brakowało. Osobie która miałaby ochotę skomentować to słowami „komu brakowało temu brakowało” nigdy, przenigdy nie wybaczę.
Sławku – Odezwij się. Oszaleć można, ale samemu to nie foehn 🙂
Alicjo, ja nie zamierzam kwestionować, że jak na Twoje potrzeby, wystarczyłaby polszczyzna nawet z czasów króla Popiela.
O mojej zaś decyduję ja sama.
Od zawsze. I pozwól, że pozostanę przy tym zwyczaju.
Gdybyś, och gdybyś tylko mogła zaryzykować omijanie moich bogatych słownikowo, dowcipnych, intrygujących, informatywnych, na ogół doskonale skonstruowanych 😐 😐 😐 komentarzy, wpisów, podpisów…
Lecz Ty doskonale wiesz, iż na taką utratę (Wozu dienet dieser Unrat?!) pozwolić sobie po prostu nie możesz… Poza tym nie masz siły woli potrzebnej do wytrwania w postanowieniu.
Stąd rozdarcie wielkie i elementarne…
Cóż mogę pomóc – ból jest w Tobie… zapłaczę przez chwilę jeno… współczująco… 😥
O Placek – na wszelki wypadek uciekam w popłochu…
…a zresztą wcześniej może przeczytam, co napisał
(nie można sobie pozwolić na nieczytanie Placka!!! 😀
Indyk po turecku 😉
Indor = baba hindi 😎
P.S.
Pepegor –
a) oszalał
b) szatan Go opętał
c) szatan Go opętał i oszalał.
Wiedzać, że LP zagląda Mu przez ramię używa zwrotu „urządziła mi scenę”. Czy jedna scena to zbyt mało dla tego chciwego człowieka?
Głosujmy.
Basiu, Placku 😆
Jak zwykle mie wiem co napisałem, ale chętnie przetłumaczę. Tak będzie rzetelnie.
Przestańmy się, k…wa żreć o wszystko jak wściełe psy.
(„Gustaw” tak sobie czasami ze sceny bluzgał)
Państwo Cichalowie opuścili Amerykę bez opieki psychiatry. Najwyższy czas na powrót.
A cappello,
od razu z tłumaczeniem
1 kawałek indyka
2 cebule
2 marchewki
2 łyżki masła
2 łyżki pasty pomidor
sól
?????????Włożyć do garnka i gotuje dokładnie temizlenir.Sebzelerle hindi. Po ochłodzeniu blachę, umieścić w niewielkiej ilości oleju zmieszanego z sosem pomidorowym rozmazane. Umieścić 2 szklanki wody do dolnej tacy w piecu obracając smażone indyka. Platter z indyka jest rumiane. Serwowane przez wlewanie wody na tacy.
Prawda, że proste?
Banalnie proste, Nemo! 😆
Placku, no wiesz, prawie użyłeś mocnego wyrazu… Przecież wzorcowi nie wypada (a widzisz, jaki popyt na wzorce… :roll:)
Placku,
ja teraz dbam o nie wiem co, wypijam szklankę wina i pewnie wypiję jeszcze jedną, zanim udam się na koncert ZZTop.
Wypić mogę, bo Jerzor mnie zawiezie i przywiezie 😎
Z przeczytanych – „Tak sobie myślę” Jerzego Stuhra, jego zmagania z rakiem, notatki z czasów choroby. Bardzo mu to chyba pomogło, pisanie, a jeszcze bardziej wsparcie rodziny i wszystkich ludzi, którzy go nie znali osobiście, ale cenili jako aktora.
Nie każdy może mieć takie wsparcie, ale warto zwrócić uwagę na to, że w takich przypadkach trzeba wspierać, ile się da.
Ja wspieram moją kumę klasową, Luśkę, teraz niemal „sąsiadkę” z Brampton. Prognozy paskudne (przerzuty), ale Luśka się nie daje i nie będzie jej jakiś tam rak pluł w twarz, o!
Wspieram nie tylko Luśkę, wspieram moją siostrę Baśkę, wspieram Bobika. I wszystkich tych, którzy z tą weredą się zmagają.
I w tej intencji wypiję następną szklankę wina, za ich zdrowie, a z mojej bezsilności i złości, że nic nie mogę.
Plackuj, Placku, zawsze masz coś wielce obelżywego (;) ) do powiedzenia pod adresem każdego.
Eeeee… to poproszę mi nalać tę następną lampkę wina, zanim udam się na rzeczony koncert.
Sławek pewnie w drodze do Polski. Jeśli dobrze usłyszałem.
Byłem dzisiaj w Mikołajkach. Pusto. Od Spychowa mijały nas ze cztery samochody. Las mazurski piękny.
Ewo – wszystkiego najlepszego dla Twojej mamy i Witka 🙂
a Capello,
chyba coś się w temacie rozmijamy…tej polszczyzny. Moja chyba nie jest jak za króla Ćwieczka. O matko jedyna, myślisz, że na Twoim punkcie też mam obsesję?! 😯
„gdybyś, och gdybyś tylko mogła zaryzykować omijanie moich bogatych słownikowo, dowcipnych, intrygujących, informatywnych, na ogół doskonale skonstruowanych 😐 😐 😐 komentarzy, wpisów, podpisów?”
Żartujesz Basiu, przecież humoru nigdy nie za mało! Ale ja niekumata, trzeba mi paluszkiem czasem pokazać 🙄
Serio.
No dobra, jestem już gotowa na koncert, dopijam drugą lampke wina i wybywam.
Dobrej nocy wszystkim po drugiej stronie Wielkiej Kałuży!
P.s.
Placku,
skąd Ty masz takie wieści, że Gustaw panienkami podejrzanej konduity ze sceny rzucał na widownię?! 😯
😉
P.S. Basiu, nie płacz nade mną, naprawdę, szkoda Twoich łez…
bo ja się rozpłaczę nad Tobą i wtedy będziemy sobie chlipać przez Wielka Wodę.
Pozostań przy swoim, ja pozostaję przy swoim i jak mam jakieś tam, to powiem – Tobie nie zabraniam, prawda?
No właśnie. Ale już lecę. Koncert, koncert!
Zazdraszam tych numerantów.
http://www.youtube.com/watch?v=9zKVnpUIJPY&feature=relmfu
Hindi-indyk-dinde…
Dla Turków, Polaków, Francuzów (poulet d’Inde) indyk jest indiański (indyjski?), a dla Anglików – turecki (turkey) 😉 Ciekawe, jak etymologia informuje, skąd przybywały lub jacy handlarze przywozili nowe zwierzęta czy rośliny (turkey corn).
Parę lat temu w Słowenii właściciel hotelu nakłaniał nasze dziecko do zjedzenia Turka (gut Turk!) 😯 Na szczęście wyjaśniło się, że chodzi o sznycel z… indyka 😉
Dobrze już, dobrze. W poniedziałek piersiowy indyk. Jak mus, to mus 🙄
Placku, ten babiloński kawałek nadzwyczajnie mi się spodobał. Jestem za 🙂
Ewo, najcieplejsze życzenia małych i dużych podróży dla Obojga 🙂
Apage satanas!
Placku, mnie chyba egzorcysty trzeba.
Yurek,
właśnie wróciłam z koncertu. Jak było? FANTASTYCZNIE! Można było robic zdjęcia, a siedziałam dosyć blisko. Stara wiara nie obija się, nie sprzedaje chłamu, to było 1.5 godziny wspaniałego koncertu. Miała być godzina z groszem, ale chłopaki bisowali, bo publika nie odpuszczała. Zaskakówą dla mnie były ich bluesy – elektryczne, ale bez tej zwyczajowej energii, co to wiesz. Fajne chłopaki!
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_4434.JPG
Yurek,
numeranty są jak napisałam wyżej. Oczywiscie grali to, co podałeś wyżej w programie, ale potem publika prosiła na bis jeszcze. Jak ja mam zasnąć – nie wiem 😯
Cały czas ta muzyka we mnie gra.
I to tak na serio? Placek „lzy” obrzydliwie a sprawia wrazenia, ze muszce by skrzydelka nie wyrwal.
a cappella, ktora ma swietny blog, nie zna polskiego?
a Nemo poszla z tego wszystkiego w indyki…
kiedys taki jeden spiewal piosenke o „bezinteresownej zawisci”. Milgeo dnia zycze.
Szykuję pożegnalny obiad, ale w międzyczasie podam linkę do Głosu Wielkopolskiego, gdzie felieton o myślistwie i przepisy na dziczyznę – może komu się przyda
oswielkopolski.pl/artykul/691035,u-mysliwych-na-pysznym-obiedzie-listopad-to-czas-polowan-i,id,t.html
Dzień dobry 🙂
U mnie dziś kurczak prawdziwie zagrodowy z zagrody śródleśnej kupiony na targu. Duszony z suszonymi prawdziwkami i szarą renetą. Myślę o winie do tego dania. Jakieś sugestie mile widziane 🙂
Dzięki Alicjo.
Dzien Dobry Blogu!
Powoli wraca zycie. Od poniedzialu nie mialam pradu, a co za tym idzie – nieczego. Nawet jesli tel.kom. byl jeszcze naladowany, to nie bylo zasiegu. Ogolnie, przezylsmy KOSZMAR. Moje dzieci dalej nie maja elektrycznosci. Sluzby robia co moga, ludzie bardzo sobie pomagaja, wszedzie ofiarnie pracuja wolontariusze. Tutaj wolontariat bardzo popularny, chetnych duzo. Teraz trzeba odreagowac traume i pojutrze zaglosowac.
Dziekuje za wsparcie i zainteresowanie niektorych milych osob.
Ogląda ktoś? Mój ulubiony komentator tenisa.
http://fasttv.coolpage.biz/fasttv5.php
Czasem trzeba aż kataklizmu, żeby z człowieka coś ludzkiego wylazło. Brawo wolontariusze w NY i wszędzie, gdzie pracują dla dobra drugiego człowieka!
Potrzebna mi dobra rada kogoś, kto zna kuchnię włoską i lubi ją (Dan, Nemo, Piotr?) Dostałam w prezencie kilka słoiczków pesto, w tym pesto pistacjowe – ma iść jutro do makaronu. Spróbowałam – samo w sobie jest dosyć nijakie. Jak tego używać? Które przyprawy pasują? Wino jest – czerwone Del Sol z bykiem – hiszpańskie.
Pyro, mnie pesto pistacjowe najbardziej smakuje z samym makaronem. Albo z wędlinami i to dość ostrymi. Mam w domu miłosników tego sosu z samym chlebem. Ale jadamy je niezbyt często, bo jest piekielnie kaloryczne. Te orzeszki dlatego tak smakują, by przywabic łakomczuchów i ich utuczyć. Uważajcie więc!
No i właśnie wróciałam utuczona włoską kuchnią.
Bogu dzięki,że to były tylko dwa dni,dwa dni w Mediolanie i okolicach.
W zasadzie wszystko tuczące,począwszy od capuccino i małych rogalików na śniadanie,poprzez panierowany kotlet,risotto,makarony i inne kluchy,że nie wspomnę o deserach !!!
Trudno zawsze odchudzamy się od poniedziałku.Siły woli starcza mi najczęściej do…wtorku 😉
Nowy-w zupie grzybowej ze „Stajni” Alain jest zakochany od pierwszego wejrzenia 🙂 A ze swojej kaczki są znani w okolicy bliższej i dalszej.Rozumiem,że Ania już w dobrej formie.
Pożegnałam Rybę i znowu w cichym domu mam tylko jedynaczkę. Pożegnałam chyba nie na długo, bo Matros ma służbę w drugiej połowie miesiąca i Ryba chyba do nas na święta gwiazdkowe przyjedzie. Jeszcze musi u siebie w domu uzgodnić. Święta bez własnego męża i tak są w połowie nieudane, ale u nas ma chociaż dużo swobody w leniwej lekturze, drzemkach i spacerach ze zwierzakiem, a w Świnoujściu 3/4 czasu byłaby karmiona – napychana przez mamę-Teresę. Teresie święta kojarzą się z siedzeniem za stołem i korowodem wizyt rodzinno – towarzyskich. Dla Leny to miłe, ale piekielnie męczące, Na razie cieszy się niespodziewanym rozrostem swojej biblioteczki zawodowej. Jedna ze znajomych historyczek przechodziła na emeryturę i zmieniała mieszkanie na mniejsze. Przy tej okazji chciała pozbyć się książek, które nie będą jej już potrzebne – Lena je zabrała i teraz czyta zachłannie biografię Ribentropa, pamiętniki Churchila i inne takie pozycję – niby znane ale tylko z lektur w czytelniach uczelni; teraz ma na półce. Sama ma pokaźna biblioteczjkę, teraz wzbogaciła się o kilkadziesiąt starszych pozycji.
O, Miodzio się pojawiło! Z niepokojem śledziłam komunikaty dziennika tv., tym bardziej, że znam okoliczności geograficzne i przyrodnicze.
Long Island to maciupkie piwko dla takiego huraganu.
A jeśli chodzi o wspomaganie sie w ciężkich czasach, to – jak pisze Miodzio, tutaj bez względu na podziały ludziska zaraz zbierają się do kupy i każdy każdemu pomaga w czym się da.
Sama tego zaznałam w czasie sławetnego sztormu lodowego 1998 r.
My mieliśmy kominek, taki starodawny, ognisko się rozpalało. Tym samym byliśmy niezależni od ogrzewania kaloryferami, a ponadto można było coś podgrzać, ugotować – w solidnej patelni żeliwnej, o której niedawno wspominała Pyra. Oj, jak się przydała! I ciagle jeszcze jest, na wszelki wypadek…
Zwalili się znajomi, u których ogrzewanie zależało od elektryki, przynieśli zapasy lodówkowe, grożące rozmrożeniem, u nas też znalazł się jakiś bigos i takie tam. Przeczekiwanie sztormu zamieniło się w jedną wielką ucztę, jedynym minusem było, że nie działała nam pompa wodna w piwnicy i zalało nam te tereny dokumentnie 🙁
Nasze uciążliwości skończyły się po czterech dobach, ale Quebec przeżył to znacznie gorzej i dłużej, w niektórych rejonach ponad 2 tygodnie. Zresztą… co ja tu… przypominacie sobie Wielką Wodę 1997? Oglądałam film z tej powodzi, w głowie utkwiła mi też okładka „Polityki” – zdjęcie mężczyzny z wysoko nad głową niesionym chlebem, zanurzony w wodzie po pierś prawie, o ile się nie mylę, to zdjęcie było z Wrocławia.
W tym samym roku, tylko 2 miesiace później, byłam w Polsce i jadąc od Krakowa do Wrocławia mogłam ocenic, jak wysoko woda była, bo wszystko jeszcze było świeże i mokre.
Dobry wieczór Blogu!
Ciemno, deszcz zacina, a taki był dziś piękny dzień 🙄
Pyro,
ja też sobie przywiozłam to kaloryczne pesto, a także pistacje kruszone na ten cel. Na Sycylii jedliśmy tagliatelle z tym pesto, ale było ono dodane do uprzednio przesmażonego na oliwie chudego boczku z dodatkiem czosnku. Jeszcze bardziej kaloryczne, ale też bardziej wyraziste.
Osobiście wolę klasyczne pesto genovese własnej roboty, z pecorino i orzeszkami piniowymi oraz wielką ilością bazylii.
Młodzi udali się na pociąg zaopatrzeni w jabłka, rzodkiewkę, marchew, kiełbaski i kotlety oraz miód i marmoladę z pomarańczy. Od grudnia będą mieszkać w Bazylei, trochę daleko na częstsze wizyty 🙁
Dzień był tak piękny, że spędziliśmy go aktywnie i na świeżym powietrzu. Osobisty zapakował wszystkich do auta i wywiózł w stronę naszych ulubionych przełęczy. Po ok. 20 km od domu wysadził mnie i Geologa nad jeziorem Brienz , sam przesiadł się na fotel pasażera, a za kierownicą zasiadła nasza pociecha, która ma za sobą kilka godzin nauki jazdy i… ruszyli przed siebie. My powędrowaliśmy wzdłuż brzegu w stronę domu, dyskutując po drodze na tematy geologiczne i polityczne, i w ogóle. Pogoda była na krótki rękawek, zwłaszcza, że ścieżka co jakiś czas oddalała się od brzegu i pięła po zboczu albo całkiem zanikała i trzeba było szukać przejścia przez łąki i skały. Skróty jak zwykle okazały się zawodne, bo doszliśmy do zamkniętej na głucho bramy, która zagradzała przejście przez teren fabryki fajerwerków tuż nad jeziorem. Pewnie słusznie, bo tam co jakiś czas coś wylatuje w powietrze, ale dla nas oznaczało to pięcie się po stromej łące z powrotem do drogi i szukanie alternatywy 🙄 Przeszliśmy tak co najmniej ze 12 km, aż nas wracający z próbnej jazdy znaleźli i zawieźli do domu. Pierwszy raz jechałam wieziona przez własne dziecko 😎
A propos lektury, dzisiaj prawie do południa wylegiwałam się w wyrku, Manna i Maternę od Danuśki (jeszcze raz – dzięki, dzięki!!!) zajadałam („Podróże małe i duże”). Boki mam zerwane od śmiechu, chyba będę sobie limitować, bo się zaśmieję na smierć, a chcę jeszcze pożyć trochę! Polecam, szczególnie mojemu pokoleniu, bo identyfikujemy się z tym bez pudła i wiemy, osochozi 😉
Powódź 1997 przeżyliśmy w Międzygórzu. Doskonale pamiętam spacerowiczów i gapiów przyglądających się ludziom uprzątającym szkody i komentujących fachowo, co należałoby zrobić. Żaden nie kiwnął palcem, za to wielu z zapartym tchem powtarzało pogłoski o ofiarach powodzi, bo na posesji mojej siostry postawiliśmy spory krzyż z przyniesionych przez wodę świerków. My chcieliśmy upamiętnić niewiarygodnie wysoki poziom wody, a tamci wietrząc sensacje opowiadali sobie dramatyczne historie o topielcach 🙄
Rzeczowo i sensownie zareagowali znajomi i sąsiedzi mojej przyjaciółki ze Śląska, która prawie natychmiast pojawiła się z ładunkiem kaloszy, środków czyszczących i odkażających itp. W Kotlinie Kłodzkiej widzieliśmy ciężarówki z firm wielkopolskich przywożące wodę mineralną, papier toaletowy, sprzęt techniczny, ubrania etc.
Cenię ludzi myślących pragmatycznie i oszczędnych w słowach, za to kierujących się empatią i właściwym wyczuciem potrzeb ludzi w nieszczęściu.
97, powódź, przenoszenie na piętro parteru, książki tylko do 4 półki pd dołu. Workowanie domu, zatykanie muszli workami z piaskiem i studzienek. Budowa wału na osiedlu, setki ludzi, koparka sąsiada piach, kobiety jak zawsze kulinarnie, kanapki napoje nie wiadomo co było robić jeść, czy worki wypełniać i tak powstał najdłuższy wał przeciwpowodziowy we Wrocławiu. Kolega w między czasie dzwoni z wiadomością, że nasz dom leży w najwyższym miejscu i nie muszę się bać. Warto było.
https://www.google.com/search?q=wroc%C5%82aw+pow%C3%B3d%C5%BC&hl=pl&client=firefox-a&hs=AZ5&rls=org.mozilla:pl:official&prmd=imvns&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=v6mWUOSLLuOV0QHhxYDQAQ&ved=0CCEQsAQ&biw=1030&bih=866
Miodzio, cieszę się, że się odezwałaś.
Ja też dziś miałam ‚dzieci’ na obiedzie. Były pieczone piersi gęsi z jabłkami. To tego czerwona kapusta a la Nemo i sałata ze śmietaną. Na deser kawa i tarta malinowa. Upiekłam również chleb i pasztet, bo miałam za dużo mięsa od bigosu.
Dzisiejsza jesień nad jeziorem
Pora pomyśeć o jakiejś kolacji.
Małgosiu, narobiłaś mi apetytu 😉
Miałam ochotę uprowadzić tego kota 🙄
Z dala od domostw, ale chyba jednak nie bezpański 🙁
Nemo , chociaż raz 🙂 , miło mi, zawsze to ja podziwiałam Twoje dokonania kulinarne i miałam na nie ochotę 😀
Dobry wieczor,
Miodzio, dobrze ze sie odezwalas
Ewo, obchodzacym najlepszego!
Dzisiaj i wczoraj w Albionie nieco przedwczesne fajerwerki z okazji spisku prochowego.
Pada okrutnie, a Odsas oczywiscie mial mecz dzisiaj. Dowodowo:
https://picasaweb.google.com/110634308863197506490/PotworyZBagien?authkey=Gv1sRgCOu5tfvhlo61Fw#5807024020263686978
Kaczusia udala sie nadzwyczajnie, od piatku w marynacie, wpierw obsmazona na patelni, pozniej w piekarniku w 180 stopniach przez dwie godziny, poltorej pod folia aluminiowa, ostatnie pol godziny bez. Podana z buraczkami, ziemniakami pieczonymi w gesim smalcu i jorkszyrskimi puddingami (nadal nie znalazlam polskiego odpowiednika).
Na deser ciasto marmurkowe. Teraz kanapa i kieliszek porto :).
Ładny kot!
Jolly,
maja chłopaki krzepę 😉
Kot śliczny i na bezdomnego nie wygląda. Ja w domu preferuję koty o ciemniejszym futerku – szare, tygryski, czarne, zawadiackie rudzielce. Ogólem lubię kocambry wszelkie
Nemo, Piotrze, dziekuję za rady „pistacjowe)
Dzisiaj na obiad były drożdżowe pyzy do reszty pieczeni wieprzowej i pieczarek; jutro makaron z pesto
Yurek (19:01),
bardzo możliwe, że spotkałeś gdzieś tam po drodze mojego kuma, który robił właśnie to samo, chociaż sam był w miarę bezpieczny.
Polacy nie są cynikami. Jak trzeba, to trza, zawijają rękawy.
polacy i @licja:
razem to potęga!
Kochani,
Raz jeszcze dziękuję w imieniu solenizantów 🙂
A propos powodzi, mam w pracy koleżankę z Kędzierzyna-Koźla. W 1997 zalało im mieszkanie (1 piętro kamienicy). W 2010 mieszkańcy kamienicy już nie czekali aż ich wielka woda zaskoczy, tylko na pierwsze wieści o możliwej powodzi zaczęli przygotowania. Piwnice i cała zawartość mieszkań aż do drugiego piętra została przeniesiona do sąsiadów mieszkających wyżej. Wszyscy zrobili zapasy wody, konserw, baterii do radia, latarek, leków, środków opatrunkowych, etc. Brat koleżanki uczestniczył przy ewakuacji miejscowego szpitala. Czyli jak trzeba, potrafimy współpracować.
Ewo,
o tym właśnie… i naonczas, we wrześniu ’97 jechałam między innymi przez Kędzierzyn-Koźle, i widziałam wiele domów pootwieranych na oścież, okna i drzwi, żeby się suszyło. W nieszczęściu ludzie się jednoczą.
Koty generalnie lubię, ale z wyjątkami. Taki jeden z drugim za nic ma prawo własności i myśli, że wszędzie jest mile widziany. Niechby sobie skrócił drogę, ale niech podstępnie nie kradnie słoniny przeznaczonej dla sikorek. I to już trzeci raz. Podejrzanych jest dwóch, obaj widziani byli na miejscu, ale żaden nie został przyłapany na gorącym uczynku. Na dodatek początkowo posądzałam niesłusznie sroki. Nie wydaje mi się, żeby były głodne, bo wygladają okazale i muszą mieć sporo siły, żeby zerwać kawałek słoniny ze sznurka/ bo ten łaskawie zostawiają/. Potem, kiedy przyjdą mrozy, będę wywieszała kulki z ziarnem i tłuszczem oraz sypała słonecznik, ale na razie chciałam zrobic sikorkom przyjemność słoninką. Kotów w żaden sposób nie upilnuję, więc wymyśliłam, że obwiążę kawałek słoniny sznurkiem w wielu miejscach, na kształt paczki. Może sobie z tym nie poradzą. Ale że też taki kot wstydu nie ma, żeby iść aż na taką łatwiznę.
Nie wiem co jest, juz drugi raz…
Tak, potwierdza sie, ze ludzie w obliczu niebezpieczenstwa sie jednocza.
Tutaj mamy na terenie kondominium teren rekreacyjny z kilkoma grillami. Poniewaz wszyscy musieli oproznic lodowki, bardziej operatywni panowie smazyli mieska. Zrobilo sie b. sympatycznie i nawet ci sasiedzi, ktorzy dotad sie separowali dali sie poznac jako mili ludzie. Podobnie jak wspominala Alicja.
Moj opis byl duzo obszerniejszy, ale zniechecilo mnie pisanie kilka razy. Musze zaczac „zachowywac”….
Co do powodzi : wielu ludziom wydaje się, że kiedy woda opadnie, wszystko wystarczy wysuszyć. A po zalaniu zostaje warstwa szlamu, która niszczy większość rzeczy bezpowrotnie. Małą próbkę takiej sytuacji miałam w lipcu tego roku, kiedy na skutek ulewy woda zalała część naszej posesji. Sporo czasu zajęło nam oczyszczenie chodnika ze szlamu i naniesionych śmieci. A to przecież nic w porównaniu z prawdziwą powodzią.
Krystyno,
kocisko po prostu sie cieszy, jak bogacz co znalazl 50 groszy.
Milego wieczoru!
Pepegor, 🙂
No tak, Ty masz kotkę, więc masz w tej sprawie szersze spojrzenie.
Ale ja tego kota przechytrzę, dla dobra sikorek, oczywiście.
Krystyno,
ja na Bartnikach przeszłam niejedną powódź, jako dziecko co prawda, ale wiem, ile trzeba było roboty, żeby przywrócić stan rzeczy do używalności.
My, dzieciaki, też musiałyśmy robić swoje.
http://alicja.homelinux.com/news/Topola-powodz1968.jpg
Tutaj widok z Bartnik na Złoty Stok i Góry Złote, przez ten „garbaty most” chodziłam z Bartnik do szkoły, ale wtedy nie dało się. Powódź ’98 omal nie zmiotła tego pięknego mostu, Bartniki przekształciła, ale zawsze tam wracam, mimo zmian 🙂
Były kiedyś powodzie, że po Starym Rynku w Poznaniu łodzie pływały na wysokości 2 piętra; do dziś są pamiątkowe płytki na kamieniczkach. Potem Niemcy pobudowali wielkie wały p/powodziowe, po II wojnie przełożono koryto Warty dalej od zabytkowego centrum dodatkowo zbudowano tzw „kanał ulgi” czyli ok 1 km sztuczne koryto mające za zadanie odprowadzanie nadmiaru wody, wreszcie zbudowano wielki zbiornik w Jeziorsku i powodzie skończyły się u nas. Nawet powódź z 97r zmusiła władze do ewakuacji trzech niewielkich domów. I To wszystko. W odróżnieniu od innych większych miast, na zabudowano u nas terenów zalewowych – na lewym, niższym brzegu pozostawiono Dębinę – las naturalny, zalewowy : typowy grand : graby, dęby, trochę olszy, trochę sosny. Od stuleci jest corocznie zalewany wiosną na kilka tygodni i wcale mu to nie szkodzi – miastu pomaga.
Oprocz takiej mojej lokalnej dygresji, chce powiedziec, ze wszystkie stany zmobilizowaly sie i pomagaja usuwac szkody. Wlasnie wysluchalam goverementa NJ i gov. NY.Pomoc rzadowa jest nadzyczajna!
Nam nie brakowalo niczego. Posilki byly dowozone 2 x dziennie. Dzieci dostaja nawet zabawki – jak mowia – aby wiedzialy, ze sa dziecmi….
Dawno temu każdej wiosny fascynował mnie widok tych rozlewisk To Warta u swojego ujścia do Odry. Teraz tam jest Park Narodowy „Ujście Warty”.
To jest piękna okolica.
A Wrocław nadal buduje na polderach, chłopi wycinają drzewa na kępach wiślanych. Ludzie są bez wyobraźni, czy jak?
Miodzio – tak, u nas też mówią, że pomoc płynie wielką strugą, tylko… Za każdym razem pomoc jest ograniczona w czasie, potem się o nieszczęściu zapomina. A ponoć w samym NY 30-40 tys ludzi pozostaje bez domu ogrzewanego. Trzeba ich zakwaterować. To wielkie wyzwanie.
Fascynujace to ujscie Warty do Odry. Dopiero z gory widac zasob tego ekosystemu , co do kotow jednak, moge serwowac tylko otrzezwiajace meldunki.
Prawie wszyscy się rozjechali. Została tylko Klaudia, która bądzie u mnie pomieszkiwać.
Zaczynam ogarniać chałupę. Dzik, zarówno szynka zasolona i natarta oliwą, jak i łopatka w zalewie śliwkowej, udał się znakomicie. Została mi jeszcze druga szynka i druga łopatka. Biję się z myślami: czy zamrozić jakie są, czy upiec i zamrozić? Pomyślę o tym jutro – że zacytuję klasyka (jak jest rodzaj żeński od „klasyk”?).
Dzisiaj miałam dużą przyjemność, pojechałyśmy we trzy do lasu: Alicja, moja córka i ja. Moja córka siadająca na konia jedynie dla swojej przyjemności, to się od lat nie zdarzyło! Chyba ją już dzieci zniszczyły dostatecznie. Wczoraj prowadziła jazdę dla trzech początkujących dziewczynek i przywiozła ze sobą chłopców (tez trzech). Józio jakoś sam sobie znajdował zajęcie, Krzyś udawał, ze jeździ trakiem, a Franek koniecznie chciał do mamy i już! Starał się wleźć na kółko, w końcu spadł z ogrodzenia i wyrżnął głową o słupek. Ryknął potężnie, złapałam go i wbrew jego woli zaniosłam do domu, nieco mnie skopał, ale jakoś go utrzymałam. W domu zajeli się nim goście, w koncu Alicja wpadła na genialny pomysł, po prostu włączyła mu telewizor Klaudi, akurat jakiś program dla dzieci leciał, Krzyś się dołączył i obaj siedzieli cicho z rozdziawionymi buziami. W domu telewizji nie oglądają, a bajki mają srogo ocenzurowane. Dobrze, że zięć tego nie widział, a my mieliśmy chwilę spokoju.
a swoja droga ciesze sie, ze janowicz przegral
(krzyki oburzenia i ogolny tumult na blogu 😉 )…
…a dlaczego, to gotow jestem nawet powiedziec,
jesli mnie ktos, oczywiscie serio, zapyta…
@nemo:
pigwy nabyłem u turka;
pójde go jutro zapytac, co nam tu @gospodarz, wysmażył;
czytajac ten przepis tez mam wrażenie, ze jest to raczej sprawozdanie z jakichs zawodów sportowych…
a dlaczego, to gotow jestem nawet powiedziec,
jesli mnie ktos, oczywiscie serio, zapyta…
— nie, czemu miałby aż pytać o taką oczywistość? – domyśli się sam… a jak dłużej pomyśli, to nawet znajdzie więcej niż jeden czy dwa powody… 🙂
Dorotolu, dzięki! To zobowiązuje…
Pozdrawiam serdecznie! 🙂
Alicjo, no właśnie… przeczytaj sobie kilka razy, uważnie i tak bezstronnie, jak Cię tylko stać, własną gorączkę ostatniej sobotniej nocy… body of evidence jak widzę rośnie… rośnie… rośnie… 🙂
Basiu,
jakieś dochodzenie prowadzisz? 😯
No to niech Ci rośnie. Ja idę spać.
Czy nie możecie rozmawiać o swoich urazach osobistych wysyłając do siebie maile lub papierowe listy?
Kiedyś jak człowiek napisał drugiemu coś przykrego , to najczęściej zapominał o tym przed dostarczeniem listu 🙁
Alicjo – ależ ja nic nie muszę prowadzić – czyny i rozmowy spisywane są na bieżąco i na zawsze TU!… 😀 [czytać i doczytywać nie mam czasu – co dopiero systematyzować, pamięć obciążać (bodaj czasowo)!!!… :eek:]
(Wiadomo mi natomiast, że czasem odnośniki i krótkie hasełka opisujące te linki – od ‚Basiu, to nie szkółka’ i ‚to nie uniwersytet, to kuchnia!’ aż po (prawdopodobnie :?:) ‚afera kurczak zagrodowy’ – spisują dwudziestolatki*, dla których jest to przepyszna przygoda psycho- i socjolingwistyczna…. nie znajdą takiej (ani nawet zbliżonej) w swoim realu… :roll:)
Zostałaś poinformowana… na szkodę badaczek, gdybyś jakimś cudem od teraz zechciała się nieco zreformować… małe ryzyko, dlatego je podjęłam bez trwogi… 😎
______
*lub ich mamy, ciotki… bo to bardzo zajęte dziewczyny są…
Nie, Marku, po trzykroć i dziesięćkroć nie!!! 🙂 🙂 🙂
Mail jest formą prywatną a ja nie znam i nie mam potrzeby znać opinii realowej Odpowiedniczki podmiotu dyskusji o nicku „Alicja” — mi chodzi o jakość DYSKUSJI — jej logikę, spójność (także w czasie – diachroniczną), bezstronność, rzeczowość…
I proszę (że polecę Nisią) – nie insynuuj mi uraz, urazów, urazek… 😆 — gdy wchodzisz w dyskusję, czasem obrywasz, to prawo przyrody (w tym internetowej), z którym się liczę ZAWSZE…
…Na bardzo jaskrawym przykładzie @Alicji chodzi o to, o czym napisałam już wyżej ale – jak widać nigdy nie szkodzi powtórzyć — o jakość dyskusji.
Pozdrawiam!
Tych z nurtu antykartezjańskiego oczywiście też! 🙂 🙂 🙂
…że nie wspomnę już o innych implikacjach – z intrygancko-plotkarskimi włącznie – sytuacji, gdy część dyskusji toczy się offline… 🙁 — apage satanas, po stokroć apage!!! 😉
🙂 🙂 🙂
Uderz w stół a a capella się odezwie 🙂
Pisząc to co napisałem miałem na myśli ostudzenie emocji. Warto czasem poczekać z wyrażaniem opinii o innych. Z dzieciństwa pamiętam określenie z rosyjskiej baśni : Poranek jest mądrzejszy od wieczora.
…Zwłaszcza, że tu była/zaglądała*… a słuch ma niezły gdy brak stoperów (internetowych) w uszach… 😉
Skąd pomysł, że jakieś emocje? I że trzeba studzć??.. Podczas dyskusji? O_O — Taż tu tylko radość używania umysłu!… możliwość kontaktu z umysłami oddalonymi geograficznie… kontaktu w czasie nam dogodnym… rozrywka… satysfakcja… czasem też wymiana i ‚ubogacenie’ duchowe… doświadczenia… nabieranie biegłości…
— Są w świecie realnym emocjonujące sytuacje, niektóre nawet bardzo, ale w internecie? 😯 — jeszcze się realowej odpowiedniczce a cappelli nie zdarzyły przez te sześć lat… bo niby jakim cudem? 😮 Zna reguły i ma rozum, którego używa 😎
Opinie o innych?… Będąc osobą z gruntu i do szpiku kości pozytywną i optymistyczną zakładamy** 😈 że oni tylko tak grają, ci nieumiarkowańcy, zawistnicy, intryganci… a też histerycy, panikarze, obłudnicy zawsze punktualni, gotowi „załagadzać’, ‚godzić’, ‚wzywać do pojednań’ i studzić co nawet do stanu letniości nie doszło… – ot, robią to dla potrzeb różnorodności charakterów w sztuce teatralnej… – bo role pięknych i radosnych już obsadzone.
W życiu realnym zaś… w ich realowych życiach… są oczywiście osobami pełnymi sukcesów, zrównoważonymi, na wskroś autentycznymi i niezmiennie życzliwymi (także pro-rozwojowo) każdemu ludziowi i żywinie…
Czyż nie tak? No przecież musi być tak i tylko tak, prawda? 🙂 🙂 🙂
I na koniec niezmiernie pożyteczna lineczka:
http://basiaacappella.wordpress.com/2009/06/04/wytrzymac-ten-dysonans/
Z dedykacją… z paroma dedykacjami… Oby nie jak na tureckim kazaniu… 🙂
______
*na co (reakcje na własne opinie czy impresje) zdarzało się jej nie mieć czasu dostatecznie często, by czasem (listopad) jednak poświęcić sekundę sprawdzeniu, czy ktoś czegoś ‚ważnego’ 😛 nie odpowiedział…
**Kto Wam to powie, jak nie my?!!! 😈 😈
Można się naczytać w życiu różnych rzeczy a mądrości nie zdobyć.
Człowiek, który próbuje cały czas udowadniać swoje racje musi mieć straszne kompleksy….
A co dopiero ci, którzy próbują takimi metodami zbijać te jego nędzne „zakompleksione racje”… że nie wspomnę już o cyklicznych „chójkowych szantażykach” i nickowych reaktywacyjkach… 🙄 😀
A Cappello
Życie to nie dyktando w którym nieustannie trzeba poprawiać cudze błędy.