Wakacyjny misz-masz
Minął tydzień wakacji harmonijnie dzielony na pracę, lekturę i towarzyskie spotkania przy stole. O pracy nie ma co opowiadać dopóki rezultaty nie znajdą się w drukarni a to jeszcze potrwa do samego wyjazdu. O przygotowaniach do biesiadowania już pisałem i wszelkie dalsze informacje na ten temat byłyby tylko samochwalstwem. Pozostaje więc jako dzisiejszy temat: lektura.
Czytam na przemian kilka książek. Zgłębiane wspaniałych dzieł angielskiego historyka i publicysty specjalizującego się w historii Rosji Simona Sebaga Montefiore, autora dwutomowej biografii Stalina i opasłego tomu o Potiomkinie (napiszę o tych książkach po zakończeniu lektury) przeplatam książkami kulinarnymi. I dziś właśnie o nich parę słów.
Anthony Bourdain – autor „Kill grill. Restauracja od kuchni” jest jednym ze słynniejszych amerykańskich kucharzy czy raczej szefów kuchni oraz telewizyjnych showmanów. Jego występy telewizyjne wzbudzają szalony entuzjazm i równocześnie ostre polemiki. Podobnie jest i z książkami. Bourdain bowiem wydał już ich kilka i wszystkie sprzedawały się doskonale. „Kill grill” też trafiła na listy bestsellerów. A jej autor zastrzega się już we wstępie, że wie iż stąpa po kruchym lodzie zdradzając tajemnice restauracyjnych kuchni. Jeszcze więcej zaś ryzykuje wymieniając z nazwiska nowojorskich – i nie tylko – kucharzy, restauratorów czy krytyków kulinarnych. Co gorsza – jak twierdzi Anthony – lektura tej książki może odstraszyć co subtelniejszych smakoszy od wizyt w restauracjach już do końca życia. Jest w tym coś z prawdy. Ale pod warunkiem, że książkę tę czyta się jak dokument czy reporterską relację. Inteligentny czytelnik szybko jednak orientuje się, że autor stosując konwencję reportażu wyraźnie daje mu też sygnały, że jest to równocześnie tekst ironiczny czy raczej autoironiczny. Trudno bowiem inaczej traktować wyznania Bourdaina piszącego o sobie jako narkomanie, złodzieju, pijaku, niemalże bandycie i kulinarnym zboczeńcu wiedząc co osiągnął zarówno w swoim podstawowym zawodzie ( a jest on najbardziej wziętym szefem kuchni w mieście tysięcy lokali) jak i w realizacji telewizyjnych programów oraz na księgarskim rynku.
Naśmiewając się z metod szkolenia przyszłych kucharzy w najsłynniejszej amerykańskiej szkoły kulinarnej The Culinary Institut of America zwanej w skrócie CIA (sam jest jej absolwentem), kpiąc z kucharzy i restauratorów, właścicieli najsłynniejszych nowojorskich lokali, opisując kulisy ich funkcjonowania równocześnie uczy wnikliwych czytelników zasad gotowania a także – co jeszcze ważniejsze – metod wyboru i kupowania najlepszych produktów żywnościowych.
Któż bowiem inny jak nie szef kuchni wie w jaki sposób odróżnić świeżą rybę od ryby „odświeżonej” lub jaki garnek czy patelnia najlepiej się nadają do przygotowywanego dania. Albo jak to jest naprawdę z tymi nożami: trzeba mieć do każdej potrawy inny ( a każdy markowy i drogi) czy wystarczy tylko jeden lecz dobrze dobrany do ręki kucharza?
Lektura książki Bourdaina wciąga. Trudno ją odłożyć na później, bo autor pisze żywo, używa języka jędrnego; pełno tu dowcipów, ostrych scen pełnych krwi nie tylko ryb i jagniąt, seksu ale i filozoficznej zadumy nad kondycją tzw. szarego człowieka i tego ostro dążącego stromą i krętą drogą do kariery.
Moja rada: gdy książka ukaże się na rynku – kupcie ją. Zwłaszcza miłośnicy kuchni, smakosze winni poznać kulisy funkcjonowania rynku gastronomicznego. I to mimo różnic jakie dzielą knajpy w Nowym Jorku od lokali w Pułtusku, Krakowie czy Gdańsku.
O drugiej książce będzie (na razie) znacznie krócej. Jeszcze waham się czy zachęcać Was czy przestrzegać przed wydaniem 49 zł. Za tę cenę może lepiej kupić cztery dorodne dorady (od 35 do 49 zł za kilogram) i upiec z ziołami w ich brzuchach, radując rodzinę pysznym obiadem. Albo wydać tę sumę na butelke Chianti Classico z dobrego rocznika.
Wydatek na książkę „Kuchnia dla zabieganych przepisy na 1000 potraw, które można wykonać w 10 lub 15 minut” to trochę ryzykowna inwestycja. Wydawca – Twój Styl – może się pochlubić wieloma książkami z kulinarnej półki przynoszącymi mu chlubę a czytelnikom pożytek. Tym razem, moim zdaniem, nie jest to taki sukces jak np. wybitne dzieło o historii dorsza.
Dlaczego zniechęcam do książki efektownie wyglądającej, pięknie zilustrowanej i tak bogatej w przepisy oraz dodatkowe (czasem nawet bardzo ważne i przydatne) informacje? Ponieważ książka z przepisami przeniesiona bez zastrzeżeń z rynku francuskiego może zamiast radości spowodować frustrację. Skąd bowiem wziąć w Wyszkowie sercówki, albo czy w Krakowie często można kupić barwenę lub świeżego tuńczyka, a raja, gładzica i witlinek są w sprzedaży we Wrocławiu, Poznaniu lub Przemyślu? I takich pytań nasunęło mi się tysiąc. Ale o książce jeszcze wspomnę po wykonaniu kilku lub nawet kilkunastu przepisów zdatnych do realizacji w naszej wiejskiej kuchni.
Komentarze
Prosze tylko nikogo nie zniechecac do kupowania ksiazek kucharskich. Ksiazki kucharskie sa tym lepsze im ladniej wydane. Najlepsze sa te które maja ladne grzbiety. Dobrze zeby grubosc dziela nie byla wieksza anizeli dwa palce kucharza u jednej reki. Zbyt gruba trudno wziasc do reki, zbyt cienka nie wzbudza zaufania. Kolor okladki tez musi byc kontrastowy, tak, zeby wlasciciel biblioteki kulinarnej dobrze prezentowal sie na tle pólek. Dawniej byly w modzie fotografie na tle Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej i portretów dostojników nawet obcych krajów. Teraz inne mody, inne czasy. Kiedys, na cale szczescie, krótko, handlowalem ksiazkami kucharskimi jako obnosny sprzedawca. Mialem nawet sukcesy. Zaczalem w miesiacu lutym, Firma prowadzila klasyfikacje sprzedawców wedlug liczby sprzedanych egzemplarzy. Zaczalem na pozycji 125. Zalozeniem bylo, ze pod koniec roku pierwsza dziesiatka sprzedawców wyjazdza na koszt firmy na przedluzony weekend do Nowego Jorku.
Wyjazd planowany byl na koniec wrzesnia. Co tydzien mozolnie wspinalem sie po drabinie wyników. Wcale nie mialem ochoty na te podróz. Pod koniec sierpnia nagle stwierdzilem, ze jestem na miejscu w pierwszej dziesiatce. Musialem ostro wyhamowac. Po prost nie meldowalem sprzedazy odkladajac rozliczenie na pazdziernik. Za zaoszczedzone pieniadze kupilem sobie opisywany przeze mnie egzemplarz Koranu, który potem podarowalem, nota bene po przeczytaniu od deski do deski w jezyku niemieckim.
Wedlug moich doswiadczen, ksiazki kucharskie sprzedaje sie najlepiej jako prezent dla partnera. Pani kupuje ksiazke dla pana zapewniajac, ze bedzie przygotowywala potrawy zgodnie z jego wyborem. Pan natomiast zapewnia, ze dla swojej lubej gotów jest stanac przy kuchni i chwycic za rondel.
Zostalo mi tych ksiazek kilkadziesiat egzemplarzy których nie porozdawalem w charakterze okolicznosciowych prezentów i juz nikomu nie podaruje.
W dalszym ciagu jednak, zawsze licze na to, ze ktos zrobi dla mnie nalesniki. Uczyc mnie nie musi. Nie uda sie i tyle.
A tak przy okazji. Czy mozna gdzies nabyc droga kupna portret barwny w ramkach, BoLecha. Celem powieszenia w sypialni lub gabinecie roboczym.
A moze ktos porzygotowuje juz poczet Prezydentów Polskich wlaczajac w to Naczelników.
Pan Lulek
Wracam do dnia wczorajszego. Arcadius radzi uczyć się hebrajskiego. Chciałbym widzieć minę policjanta dostającego zamiast banknotów tekst hebrajski. Nauka językó zawsze jest pożyteczna, a zaniedbania kosztowne. W Izraelu nie miałem kłopotów z parkowaniem poza Nazaretem. Objechałem centrum miasta dwa razy dookoła zanim znalazłem kawałek wolnego krawężnika. Jak się potem okazało przy oddawaniu samochodu na lotnisku, był to przystanek autbusowy, a parkowanie na nim kosztowało ponad 100 dolarów.
A w Polsce policjanci drogówki przejdą szkolenia uczące, jak unikać łapówek. Bo funkcjonariusze nie biorą tych łapówek z pazerności a jedynie dlatego, że nie potrafią zrobić kierowcy przykrości poprzez odmowę przyjęcia paru groszy.
Gospodarz poruszył dzisiaj nader denerwujący „czytaczy” problem – czyli tłumaczenia „żywcem” pozycji kucharskich z zupełnie innego rynku zaopatrzenia. Teraz już zwracam na to uwagę, ale w początkach lat 90-tych, kiedy to zachłysnęliśmy się nagła obfitością pięknie wydawanych książeczek poświęconych kuchni, można było czasem ze złości dostać nagłej cholery.
Mam takich broszur i książeczek multum – pięknie ilustrowane, ładnie wydane i niemal nie przydatne. Najwięcej było tłumaczeń z rynku niemieckiego (ciasta) po przestudiowaniu przepisów okazywało się najczęściej, że to ani na polski gust, ani na polską kieszeń, ale wyglądało pięknie. Inną moją pomyłką był zakup książeczki szwajcarskiej z przepisami na ciastka orzechowe. Mój ty Boże – a kiedyż ja będę piekła ciasteczka (22 sztuki) z 0,5 kg orzechów laskowych? O sałatkach francuskich z różowych grapefruitów i homara nie wspominając, ani o włoskich zapiekankach z fenkułów i grasicy cielęcej. Od dawna już tego nie kupuję, ale czasem oglądam.
Takie pozycje ja daję jako prezenty. Na Koszykowej w Warszawie w „Taniej Książce” można kupić wiele ślicznie wyglądających książeczek o kuchni i gotowaniu od 8 do 15 złotych. Jak szedłem do siostrzenicy na parapetówę, to kupiłem jej dwa solidne tomy „Kuchnia włoska” i „Kuchnia Francuska” po 15 zł (oprócz oczywiście prezentów „niezbędnych”).
A ja zachecam do przeczytania „Stalina” S.Sebaga Montefiore, niezwykla ksiazke laczaca solidnosc badan naukowych z niepospolitym talentem narracyjnym. Wielka Brytania jest nizwykla wylegarnia historykow-pisarzy, ae Simon Sebag Montefiore jest wsrod nich niewatpliwie jednym z najlepszych.
Swoja droga coz to za niezwykla rodzina – Montefiorich, w kazdym pokoleniu wybuchajaca talentami we wszsytkich mozliwych dziedzinach = w bankowosci i medycynie. w naukach scislych i w literaturze, w dzialalnosci filantropijnej i w edukacji. Ta zydowska rodzina przybyla do Anglii w 17 wieku uciekajac przed przesladowaniami religijnymi we Wloszech , nazwisko pochodzi od maisteczka, z ktorego pochodzili, i przez pokolenia zrobili tyle dla tego kraju, ze dzis jest to jedno z najlepiej riozpoznawanych i sznowanych nazwisk w Wlk. Brytanii. Naleza zreszta do kregu nablizszych przyjaciol rodziny krolewskiej i zawsze ktos z Montefiorich jest swiadkiem na slubie w tej rodzinie, zas ksiaze Karol byl swiadkiem na slubie Simona Sebaga-Montefiori.
PB nie rozdziela po rownu. Montefioruych obdarzyl licznymi talentami i jeszcze dorzucil urode kobietom, jakby bylo za malo..
A ja się na kwadrans przenoszę na blogi polityczne. Będę pyskować i to niezbyt parlamentarnie. Dlaczego – a, bo przeczytałam dzisiejszą Rzepę.
Wrócę do naszego stolika, kiedy już się wyzłoszczę.
Daj im popalic, Pyro! Trzymam kciuki!
No i już. U p. Paradowskiej rzuciłam anatemę na dziennikarzy Rzepy, a pośrednio na współczesne , polityczne dziennikarstwo in corpore. Pomóc, nie pomoże, ale mnie już nie grozi, że mnie szlag trafi. Wykrzyczałam się.
Pyra wspomina o poczatku lat 90-tych i wspanialych ksiazkach kucharskich z nie mniej wspanialymi przepisami lecz nieprzydatnymi z powodu braku produktow.
Ha, ja pamietam kacik kuchenny z miesiecznika „Burda”. Lata 70-te. Problemy tocka w tocke takie same. Ubawil mnie szczegolnie jeden przepis: kolacja dla niespodziewanych gosci. Jedyny dostepnym skladnikiem byla bulka. Salatka z krabow w puszce, homar i jakies wymyslne melony pozostawaly w sferze marzen. Jesli ktos takowe mial.
Pelno w telewizji austriackiego gadania. Z parlamentu. A wybory beda juz niedlugo.
Zaglosuje, zdecyduje, zobaczymy.
Pan Lulek
Chętnie przeczytam biografię młodocianego Stalina. Ma dobrą prasę, no i Helena poleca. Jak do tej pory najbardziej cenię sobie biografie porównawczą Bullocka (Hitler – Stalin) Stalinem nie zajmowałam się nigdy „pa drobnomu” ale sporą pracę poświęciłam swego czasu portretowi psychologicznemu WI Lenina. Opracowani było oparte na wspomnieniach osób bliskich, współpracowników, dokumentów i biografii nie hagiograficznych. Bardzo ciekawe dwa portrety mi z tego wyszły. Wcale nie jeden, właśnie dwa i to niezbyt do siebie przystające.
Pyro, czy dla niepoznaki u Paradowskiej inaczej się podpisujesz? A co do dziennikarzy się zgadzam, tylko po co czytasz Rzepę? To już nie czasy Gaudena. Co do Lenina, nie ma, o czym mówić. Ma on w Polsce swoich wyznawców, myślę, że w pierwszej kolejności Jarosława Kaczyńskiego, który długo musiał studiować drogę Lenina do zdobycia władzy. Widocznie śledził tylko jedną osobę zamiast obu i coś poszło nie tak. A może zabrakło kogoś na miarę Dzierżyńskiego. Po trochu w Ziobrze, Dornie i Macierewiczu widać nie wystarczyło. O Stalinie naczytałem się już tyle, że czuje przesyt. A wracając do dziennikarzy, paru przyzwoitych i profesjonalnych jeszcze zostało w TVN. Ciekaw jestem, czy się szybko wyniosą (nie ma dokąd) czy też całkiem zejdą na psy.
Stanisławie, odpowiadam na pytanie postawione na blogu Pani Janiny (ja dawno się tam nie wpisywałam, więc czekałabym na akceptację): Stanisław Tym publikuje w „Polityce” 😀
A Pyra na wszystkich innych blogach podpisuje się swoim imieniem – Jaruta.
Pyro, naprawde nie pozalujesz, to sie genialnie czyta. Ja sie wzbranialam, ale zostalam zmuszona przez E., ktora w odroznieniu od mnie duzo czyta przyzwoitej literatury, a obecnie poleca powiesc jakiegos swietnego pisarza wegierskiego – dzieje sie w dwudziestoleciu miedzywojennym. Powiedziala mi wrecz wczoraj, ze ne moze sie doczekac az pojdzie do lozka i wroci do powiesci. Powiem wiecej, jak ona skonczy a ja zaczne. U nas taka zawsze sztafeta, o tyle wygodna, ze to E. te ksiazki KUPUJE 🙂 .
2222, kod kareta. Dziękuję, Doroto. Domyśliłem się, że to Jaruta, nie było trudno. Z Tymem wstyd. Przyznaję, że Politykę ostatnio czytywałem w internecie. Panią Paradowską słucham coraz częściej w TOK FM. Szczególnie jadąc rano do pracy. Kiedyś były to tylko poniedziałki, teraz częściej. Wydaje mi się bardzo wyważona w swoich opiniach i chętnie słucham jej przeglądu prasy.
Ksiazka Montefiore cieszyla sie znakomita prasa tez z uwagi na wspanialy jezyk jakim jest napisana. Miejmy nadzieje, ze odda to tlumacz na polski.
Bourdain jest czsem ryzykowny. Widzialam w programie jak plynal dzonka w Wietnamie w gore rzeki i jadl jakies potrawy przygotowane z wiesniakami na piachu i pil napoje pryrzadzane w uzywanych plastikowych butelkach. Ten risk taking to pozostalosc po heroinie mysle.
Musze sobie gdzies zapisac, ze mam poszukac ksiazki pod tytulem „Nastolatki urzadzaja przyjecia”, albo jakos tak.
Wydane to bylo w latach 80tych o ile sie nie myle i autorka(?) zadbala o produkty zastepcze. Co ja sie usmialam, czytajac przepisy kuchni indyjskiej, to moje.
Nirrodku > już nie musisz. O 13:35 tego dokonałaś. Wymazać się tego nie da.
Arkady, masz racje. Powinnam sprecyzowac. Zapisac w taki sposob, ze w odpowiednim momencie samo mi o sobie przypomni.
Blogowe „zapisanie” niestety na pamiec nie pomaga.
Nirrod – ta nasza pamięć dziurawa…Od paru godzin nie mogę sobie przypomnieć jak się nazywał autor (nie historyk) jednej z najwcześniejszych biografii Lenina. Odwiedził Sowiety w rok po śmierci Wodza, kiedy jeszcze proces ideologicznej deifikacji Lenina nawet się na dobre nie zaczął, a było jeszcze mnóstwo ludzi i świadków, którzy nie boili się mówić i opowiadać nawet anegdot. Myślę i myślę – lewicujący literat włoski, m.in autor modnej powieści. Postać znana i tylko Pyra nie wie, jak się nazywał
A widzieli Państwo Blogowicze kiedyś Bourdaina program na Discovery Channel? No bufon dęty, jak dla mnie. To już zdecydowanie wolę śledzić losy gromadki młokosów wyciąganych za uszy z życiowego szamba do kuchni restauracyjnych przez Jamie’go Olivera. To tyle w kwestii ambiwalentnych uczuć względem jegomościa Bourdaina. Amen
PS. Do czego mogą posłużyć płatki szalotki przysmażane z cukrem? Jako sałatka na zimno lub ciepło chyba za ciężka, ale może potem łacnie możnaby ją połączyć z gulaszem np. indyczym? Wpadłem ci ja do kuchni znajomej, która z szelmowskim uśmiechem dała mi spróbować nieco stygnącej szalotki, ale zdradzić nie chciała co zamierza dalej z tym fantem czynić…. hilfe…
Pozdrawiam serdecznie prawie wakacyjnie,
chemou
oczywiście „bali” nie „boili”
Chemou, dodac do sosu jak robisz dziczyzne albo kaczke?
A szarlotka to nie je ciacho?:-)
chemou, szczęściarz z Ciebie!
Chętnie zamienię Twoje szalotkowe rozterki na zwariowane pomysły naszej serdecznej przyjaciólki. Gwoli sprawiedliwości – chyba się trochę ustatkowała, bo przysłała maila, że nadciąga. Normalnie spada jak grom z jasnego nieba, wie zaraza, że jej wolno.
Przyjeżdża z Holendrami. Cztery dni chcą się tłuc po Wielkopolsce. Noclegi niby nie u nas, wikt też nie, ale opierunek i owszem. Chce nam zabrać kangura i znajomego forda na dokładkę. Pana męża też chce wyszarpnąć, bo dawno nie jeździła po polskich drogach. Noclegi pewnie mnie ominą, ale na żarcie może ich ściągnąć. Nie mam pojęcia, ile tego dobrego będzie i w jakim wieku. No i nie wiem dokładnie kiedy. Żurkiem ich potraktuję i kiszoną kapustą z czymś ze świni.
Haneczko – wykrakałaś? A trzeba było 3 razy splunąć przez lewe ramię.
Ośmielę się nie zgodzić z przedmówcami, obcojęzyczne książki, o ile tłumacz ich nie spaprał na amen, bywają przydatne, o ile się uwzględni, czym zastąpić nieużywane w Polsce składniki jak na przykład self-rising flour. Ja zamiast niej używam tortowej (proporcje: na półtorej szklanki mąki 1 łyżeczka płaska proszku do pieczenia i pół łyżeczki sody oczyszczonej) i ciasta z reguły wychodzą. Uważam jednak na brytyjskie przepisy – na Wyspach zdaje się wszyscy kochają zakalec i ciasta aż chlupią po środku i by dopasować ciasto do gustów moich i Chudego trzeba z reguły zredukować ilość składników płynnych.
Moją ukochaną książką kucharską natomiast jest pięknie wydany niemicki album z przepisami na 1000 rodzajów chleba i pikantnych wypieków.
Uciekam tylko od tych niemieckich przepisów, gdzie w składzie jest pasternak. Niecierpię!
Szarlotka to je ciacho, ale szalotka nie je 😉
Pyro, no co Ty, całkiem poprawnie napisałaś, moje dziecko długi czas w ten sposób się wyrażało – boiłem się. Nie mogłam wytępić – robim, siedzim, stoim, boim, śpim 🙂
Ojej, może trzeba się ogarnąć? Na dworze sauna, nad jeziorem wisi mgła.
Za nic! Bez takich jak Ewa, świat byłby miejscem nudnym i ponurym! Gdybym wierzyła, że krakanie pomoże, darłabym dziób z całej siły 😀
Haneczko. Wat gezellig. Bigos jest dobry na wszystko.
Caly czas zapominam zapytac, z ktorej ty strony Gniezna mieszkasz, bo ja tam mam pozostalosci rodziny.
Panie Piotrze, trafiłem na Pana blog przez przypadek, ale teraz się cieszę – jest bardzo ciekawy, będę częściej tutaj wchodził 🙂 Smaczne wszystkim życzę!!!
Arcadius – szaLotka, szalotka, szalotka, cebulka szalotka 🙂
Nirrod – hmm, no pomyślimy, dzięki.
haneczka – goście zawsze niosą dla mnie jakiś ładunek pozytywnego podniecenia, nawet, jeśli ich nie do końca trawię, to nie zniosę, jeśli wyjdą niepojedzeni, jak mawia moja urocza sąsiadka rodem z Krakowa. Zazdroszczę spotkania! A Holendrów cenię też za miłość do łyżew szybkich. U nich jogurty reklamuje NIEMKA Anie Freisinger! http://de.wikipedia.org/wiki/Anni_Friesinger
Wyobrażacie sobie reklamę płynu po goleniu z udziałem Nicka Heidfelda w naszym uroczym kraju?
Alicjo – dzieci mówią czasem niepoprawnie ale logicznie
„Nana boi piesa” (bo pies)
„Tam były dwa lewy” (bo 1 lew”
„popachnij” (powąchaj)
„Grubelek” (wróbelek)
„lalka wytonęłą” ( bo przedtem utonęła)
To jest piękne, kiedy tak mówi dziecko. Kiedy napisze Pyra – to już tylko gapiostwo
Czy naprawdę myślicie, że Arkadius nie odróżnia szarlotki od szalotki? Wstydźcie, się. Zaraz zostanę postawiony do kąta za „ustawianie”.
He, he, oni ja tutaj lubia, bo Friesinger mowi po holendersku.
Wlasnie znalazlam przepis, w ktorym podaja te kandyzowane szalotki do befsztyka.
Stanisławie, skoro tak bardzo Ci zależy, to proszę uprzejmie.
Do kąta i na groch!
Nirrod, wioska 8 km od Gniezna na godzinie czwartej, jezioro Wierzbiczańskie o krok.
Zaczal sie sezon na kukurydze- na moim straganie przy domu znalazlam ogromna, sczysta z jasna jeszcze czupryna, ale niewatpliwy „konski zab”, taki , na jaki w naszych domach czekamy. Chruszczow mial racje. Niech zyje kukurydza, nasza zywicielka!
…a ja na blogi polityczne już patrzeć nie mogę i od jakiegoś czasu starannie omijam. W trzech sąsiednich mi dobrze, bo smacznie, muzycznie i nastrojowo, chociaż czasami trzeba kogoś a to na chójkę, a to na groch 😉
A czy ten groch, na którym klęczy Stanisław, zużyjemy na grochówkę?
Ha, to mi wychodzi, ze bardziej na polnoc niz ta czesc rodziny, o ktorej wiem. Oni bardziej regiony powidza, Przybrodzina i Witkowa.
@ Nirrod 15:19
A można prosić uprzejmie o podanie owego przepisu?
Z góry dziękuję choćby za jego najistotniejszą część,
chemou
Dziekuję, Alicjo. Zapomniałam o skazańcu.
Stanisławie, czuj się zwolniony. Możesz powstać.
Heleno – nie wiem, czy zauważyłaś notkę na stronie czołowej naszej Polityki – decyzją radnych Moskwy będą wyburzać tzw „pomnik Chruszczowa” czyli bloki z wielkiej płyty. Na początek 4-ro piętrowe czyli 600 tys mieszkań. Eh, bracia Rosjanie, jak już się za coś zabiorą, to naprawdę biorą rozpęd. Oczywiście mieszkańców nikt nie pyta
alez prosze:
http://www.challengedairy.com/i/recipes/upload/ent_meat_searedFiletStilton.pdf
No, ale w Warszawie niektorzy poslowie chca wyburzyc Palac Kultury, pozostawiajac nietknieta zabudowe naprzeciwko -t.zw. sciane wschodnia, przy ktorej Palac Kultury to istna Zaha Hadid. Dzielo profesora Karpinskiego – ojca Jakuba i Wojtka. To jest dopiero syf! No ale rodzimy, nie w prezencie od ZSRR. 🙂 🙂 🙂
Z szalotki mozna zrobic szarlotke albo cos bardzo podobnego czyli ciasto cebulowe. Miejscowa specjalnosc, jadana po zbiorach cebuli, na jesieni.
Przeprowadzam studia na temat slimuli. Mamy tego dosyc duzo lonskiego roku ma sie rozumiec. Kiedyc stosowalem chemie ale zaprzestalem kiedy przeczytalem ksiazke o komorach gazowych. Przeszedlem od dzisiaj na metode mechaniczno – biologiczna.
Najpierw o rodzajach slimuli. Po pierwsze sa udomowione, czyli te które nosza wlasny dom na grzbiecie. Tych jest malo, sa kolorowe a zima znajduje sie puste domki. Drugi rodzaj, to sa slimule bezdomne. Rosna do dlugosci 10 centymetrów. U nas sa trzy rodzaje. Najbardziej popularne sa jasnobrazowe. Te podobno po otwarciu granic przywedrowaly podobno az z Hiszpanii. Drugi gatunek, to o wiele mniejsze bardzo ciemno brazowe. Te sa nasze miejscowe znane od wielu lat. Trzeci gatunek to prazkowane. Tez nasze ale one sa najwieksze i niezbyt czesto wystepuja. Mnie osobiscie to slimule nie przeszkadzaja, tyle, ze maja piekielny apetyt i rabia lisci az do golych lodyg. Wybiórczo, bo na przyklad wyjadly jeden gatunek fasoli a drugiej, na szczescie kwitnacej, nie biora do twarzy.
Metoda biololgiczno mechaniczna polega na tym, ze wyrzucam zawodników z boiska czyli ogrodu. Z czerwona kartka. Niestety albo rodza sie nowe albo wracaja stare. Postanowilem dokonac modernizacji mojej metody. Zbieram zawodników do wiadra a potem zywych wyrzucam na kompost. Kompost jest dosyc wysoki okolo dwa metry a one nie majac nóg nie skacza tylko pelzaja. Kompostownik stoi na styku trzech posiadlosci. mojej, sasiadów i polnej drogi miunicypalnej. Nazbieralem dzisiaj niezla porcje i wysypalem na kompostownik. Ciekaw jestem co jutro bedzie. Znajde ich, schowaja sie w srodku czy rozejda. Statystycznie rzecz ujmujac powinna wrócic tylko jedna trzecia na moja posiadlosc. Postanowilem, ze po porannej kawie i zasluzonym sniadanku bede chodzil na zbiory i uzupelnial sklad kompostowej druzyny. Arkadius napewno przysle jakis smakowity przepis na przyrzadzanie slimaków bezskorupowych. Ja jednak pozostane przy konwencjonalnym skladzie mojej diety.
Co zas tyczy inteligencji zwierzat, przypomina mi sie przygoda z okresu moich rocznych studiów w ówczesnym Leningradzie, dawniej St. Petersburgu, potem Piotrogrodzie a za naszych czasów, wsród studenckiej braci po prostu Pitrze. Teraz wrócila nazwa pierwotna. Przed kilkunastu laty bedac w tym miescie odnalazlem mój byly akademik. Kiedys stal na skraju miasta obok cmentarza. Kiedy znowu zobaczylem ten dom, to juz nie byl akademik tylko jakies prewentorium. Pamietam nawet numer pokoju w którym mieszkalem. Numer 414. Ladny numer. Dostalismy ten pokój razem z kolega i zagniezdzilismy sie. Juz pierwszej nocy pojawili sie goscie czyli pluskwy. Na pytanie co robic, komendant akademika powiedzial, ze trzeba dwa razy dziennie trzepac posciel a on i tak zorganizuje sanobrabotke czyli chemiczne pluskobicie. Na razie firma która sie tym zajmuje nie dysponowala wolnym mocami przerobowymi. Zdawalo nam sie z kolega, ze znalezlismy jednak sposób. Wyciagnelismy nasze lózka na srodek, na cale szczescie duzego pokoju i kazda noge zelaznego lózka wstawilismy do puszki po rybkach napelnionej woda. Pomyslelismy, ze teraz to juz jestesmy bezpieczni. Guzik prawda. W nocy na kazde lózko ladowaly z sufitu desantowce. Wydawalo nam sie, ze sytuacja jest bez wyjscia. Mój kolega od wpólnej deski kreslarskiej, rodem z Syberii wysluchal mojego narzekania a na nastepny dzien przyniósl do mojego pokoju pudeleczko autentychnych karaluchów zlowionych w hotelu w którym sobie dorabial w portierni z racji znajomosc kilku jezyków. Karaluchy po pewnam czasie pomogly. Wybily pluskwy do nogi ale wymagaly swiezej wody i czystego jedzenia. Popsutymi odpadkami gardzily. Do dzisiaj wole karaluchy od pluskiew. Bywajac w róznych hotelach na wschód od Bugu, pierwsza moja czynnoscia bylo zawsze sprawdzanie na poczatku czy sa karaluchy. Jesli tak, mozna bylo spokijnie zamieszkac. Nie bylo niebezpieczenstwa zapluskwienia
Ciekaw wyników eksperymentu ze slimulami przesylam pozdrowienia
Pan Lulek
Czy mogę prosić o solidnego kopa na rozpęd, żebym odeszła stąd i udała się do zajęć? Ja tu jeszcze w szlafroku i nieumyta wysiaduję…
…no i wreszcie przestaną się ciskać o tę tarczę. Pepiki mają. Gdzie kop?!
Alicja wynocha. Jak wrocisz czysta i pachnaca mozesz przy stole siedziec. Nieumyta: won!!!
Wymyśliłam sos śliwkowy do pieczeni. Suszone śliwki (ja używałam kalifornijskich) wrzucić na roztopione masło, dodać ze trzy ząbki pokrojonego czosnku i mieszać aż sie czosnek zrumieni a śliwki nieco skarmelizują. Dodałam kilka ziaren angielskiego ziela, suszone liście selera, majeranek, zioła prowansalskie, dolałam szklankę wody i kostkę rosołowa, mieszałam aż sie śliwki rozlazły, w końcu dodałam jeszcze jedna szklanke wody z dwoma łyżeczkami maki kukurydzianej. Śliwek było dwie małe paczki, czyli 20 dkg, masła duża łyżka. Pieprzu nie dałam, może można.
Nie powiem, żeby jedli, bo żarli.
Ja bardzo lubię seler w postaci ususzonych i przetartych przez sito liści. Robię taką pastę twarogową (ser musi być gładki) z dodatkiem zioł prowansalskich, suszonego koperku, suszonych lisci selera, suszonego czosnku, pieprzu i soli – mieszam to wszystko i dodaję śmietany w ilości zależnej od konsystencji sera – ma się dać smarować i nie spływać z kromki,
ostatnie dni miałam dość wariackie, po prostu padam na pysk
dobranoc Państwu
***
Chciałam to wczoraj wysłac, ale nie wychodziło. Posłałam do Alicji, ale widać tez nie doszło, może teraz pójdzie?
A, Grazyno, mam jakies podejrzenia, że te wisienki do koktaili to sa bardziej czereśniowe, wiśniom ogonki bardzo szybko odpadaja i mają miekszy miąsz, no i pesteczki mniejsze – co akurat nie ma nic do rzeczy w tym wypadku
Niby powinny to byc wisnie, bo sie nazywaja morello cherries, a morelloo cherries to w USA to samo co w UK sour chrerries czyli wisnie. Mysle, ze te korzonki nalezy potraktowac duza iloscia chemii oraz czerwonego barwnika, a wtedy beda sie trzymaly.
Czy pamietacie taka autorkew czasach PRL. ktora pisala rozliczne poradniki i sie nazywala Irena Gumowska? Dyrdymalow jakie ta kobieta kolekcjonowala namietnie nie da sie zliczyc, ale pamietam, ze jej sposobem na odchudzanie sie bylo picie naparu z tych ogonkow czeresniowych 🙂 🙂 :).
Inna porade jaka dawala, to by dozorce, ktory przychiodzi naprawic swiatlo z miejsca potraktowac koniakiem. Pewnie gdyby mu uczciwie za usluge zaplacic, to by wzgardzil i rzucil w twarz brudne pieniadze.
Jestem spod prysznica, pachnąca „Chance” by Chanel, ubrana. Na przyjaciół można liczyć, jak trzeba, wykopią 😉
Stara Żabo,
nie doszło do mnie nic. Przepis wrzucam, gdzie należy, do /Przepisów. Brzmi całkiem niezle, a jak żarli, to sukces murowany!
Od razu lepiej Alicjo.
Ja nie chcę być upierdliwy i dobrowolnie daruję sobie grochówkę tudzież szalotkę. Czas oczyścić organizm zanim się spotkamy.
Stanisławie wcale mnie to nie dziwi ze nie czytasz papierzanej. Od czasu do czasu robię wyjątki od zasady by potwierdzić regułę. Ostatnio nastąpił ten wyjątek i doszedłem do wniosku ze stym(s.94) który przedstawia jedyny słuszny punkt widzenia tez bym nie chciał nic znaleźć.
Dawniej tez ludzinie wciskali w co ma wierzyć bez argumentow. Dla niektórych był to powód do śmiacia. Wyraźnie widać ze poniektórzy dostali wielkiej sraczki. Nie takiej jaką dostaje się w ciepłych krajach i po trzech dniach przechodzi a po dwóch tygodniach śmiejemy się z tego do rozpuchu i opowiadamy jako dowcip, lecz takiej która po najmniejszej dozie czegoś niestrawnego zaczyna odżywać na nowo. Na chory organizm brak lekarstwa.
Na szczęście nie felietoniści decydują o tym co było najważniejsze w ostatniej ćwiartce pomimo ze łyknęli ją w rożnych okolicznościach.
Najlepszym sposobem na odchudzanie jest jeść o połowę mniej !!!
Pamiętam książki Gumowskiej, moja mama namiętnie kolekcjonowała różne takie – a w sumie nie korzystała z nich. Mnie się dostało kilka książeczek z „Biblioteki Poradnika Domowego”, to jakaś nowa seria, każda o czym innym i innego autora. Wykorzystałam przepis na zupę rybną i przerobiłam po swojemu, tak, że poznać się nie da oryginału 😯
Isia się zadziwiła, że w naszych sklepach z alkoholami (już mówiłam, to są osobne sklepy monopolowe i nigdzie indziej alkoholu sie nie kupi) dają darmo pięknie wydane książki (format magazynu „Twój Styl”), w których podaje sie sporo przepisów na różne potrawy, a do tego oczywiście rekomendowany napitek, wino lub piwo. Pojawia się to co kwartał. Zależnie od pory roku – porady, co podawać, jak, jak zorganizować przyjęcie z okazji i tak dalej. Na początku zbierałam te kwartalniki, ale ileż można. Teraz tylko czytam i zostawiam sobie tylko rzeczy przydatne.
Heleno, wydaje mi się, że Gumowska była w „kursie dieła” z tym traktowaniem alkoholem dozorcy – kiedyś trzeba bylo pociąć deski do stajni i potrzebna była do tego pilarka. Znaleźliśmy faceta z takową (wtedy ich za dużo nie było, głównie mieli je drwale w Lasach Panstwowych), przyjechał, pociął i wyciął co trzeba było, zaprosiłam go do domu, poczęstowałam kawą, mąż mu zapłacił ile chciał. Za parę dni słyszymy, że on już NIGDY do nas nie przyjdzie, bo nie potraktowano go jak CZŁOWIEKA, po prostu nim pogardzono. Mianowicie nie dostał kielicha.
A ja, na ile pamiętam, z prawdziwą przyjemnością słuchałem audycji Pani Ireny Gumowskiej. Nie nazwałbym tego dyrdymałami, chociażby dlatego że; …”de mortuis nihil nisi bene”. 🙁
O, choroba.
Andrzej.jerzy, nie mialam pojecia, ze ona zmarla, musialam przegapic. Sadzilam, ze jest na zasluzonej emeryturze i popija sobie napar z ogonkow czeresni ;( Sorry, mam wyjatkowa alergie na balamutne porady zdrowotne. A tych w moich czasach nie brakowalo: poczynajac od przeciagow, z ktorych mozna rzekomo dostac zapalenia pluc i konczac na tym, ze jak sie czesto myje wlosy, to one wypadaja. To ostatnie propagowala wspomniana sw. p. Autorka.ktora ostrzegala, ze nie wolno myc glowy czesciej niz raz w tygdniu, a najzdrowiej raz na dwa tygodnie. Ja z tym przyjechalam do Ameryki, gdzie mi to szybko, na szczescie, wyboto z glowy. Cala wczesna mlodosc spedzilam jednak z tlustymi wlosami. Dlatego nie zobaczysz zadnego mojego zdjecia z tego okresu.
Stara Żabo,
doszła poczta. Gratulacje dla Ali.
Z tymi włosami też pamiętam, ale ja myłam co drugi dzień, nie ma nic gorszego, niż tłuste włosy, nie dałam się zbałamucić.
Hej, dzisiaj pijemy zdrowie ELŻBIETY i pewnie jeszcze kogoś, ale nie mam kalendarza z imieninami. Bądzcie gotowi z kielichami za jakieś pół godziny z groszem, ja z ochotą wypiję zimne piwo. Właśnie wróciłam ze sklepu za rogiem. Jest niesamowita sauna, ponad 30C i dosłownie para w powietrzu.
Elżbiety nieujawnione mają jeszcze szansę się ujawnić. Gdzie nasze Ele się podziewają?
Mam Gumowskiej „Czy wiesz co jesz?”. Najczęściej wiem, ale niewiedza ma swoje zalety. Moja Mama zjadła kiedyś nieświadomie znakomitą kiełbasę z nutrii (Dziadkowie hodowali). Nigdy im tego nie zapomniała.
Ja niechcący zjadłam węgorza. Wcale na siebie nie wyglądał. Bardzo był smaczny, ale świadomie nie tknę wijca w żadnej postaci.
No to gratuluje Ci , Alicjo, niezwislosci ducha. Bo ja co przeczytalam w gazecie czy ksiazce z zakresu poradnictwa, to bylo jak z gory Synaj zniesione na tablicach. Kazali nie myc, to zaciskalam zeby i liczylam dni kiedy moge umyc. Uzywalam takze „suchego szamponu” w postaci maki, ktora osiadala gruba warstwa na skorze glowy i po ktorej nie wolno bylo noosic czarnych swetrow.
Przebudzenie bylo dosc brutalne. Uslyszalam w wywiadzie z Liza Minelli, ze ona, jak trzeba, to myje glowe nawet dwa razy dziennie, bo ma takie tluste wlosy. Bylam tym na tyle poruszona, ze podzielilam sie swoimi watpliwosciami i troska o stan czaszki Lizy Minelli z moja pierwsza amerykanska przyjaciolka, Marina Stomatiou, ktora byla Greczynka, osoba bardzo delikatna, taktowna i olsniewajco piekna. Marina spojrzala na mnie i powiedziala: Tobie by sie tez przydalo. Mialam ci to powiedziec, ale nie wiedzialam jak…
POczulam rownoczesnie upokorzenie, wdziecznosc, ze sie zdobyla mi to powiedziec i wielka ulge, ze nie musze chodzic z brudnymi wlosami wieksza czesc tygodnia. Wyzwolilam sie z rad pani IG.
Stosując się do życzliwych rad Heleny (17:09) szypułki wiśni zabarwiłam na ciemno czerwony kolor używając w tym celu jodku rtęci (hydrargyrum biiodatum) i teraz jeszcze dobarwię je tylko na czerwono w silnej kryjącej farbie okrętowej. Dopiero po tych czynnościach Stara Żabo (16:50), skorzystam z przepisu Nemo na wykonanie wiśni koktajlowych. O wynikach ma się rozumieć ,że opowiem ( jak przeżyję) .:)
18:49 > ostatnie zdanie.
Nie ma potrzeby. Ludzia ocenia się po tym co klepie nie na podstawie obrazków
Heleno!
Szampon w proszku!!! Raz spróbowałam. Kto to wymyślił i czy coś takiego było tylko w Polsce, czy także na szerokim, cywilizowanym świecie?! To dopiero ale brudziło łeb!
Przy okazji tych wspominek – tusz do rzęs. Taki, co to po lekcjach w kibelku pluło się nań, bo robiło się to w kabinie, żeby nie przyłapali. A, i dla większego efektu najpierw szczoteczką w wilgotne mydło, potem to na rzęsy, potem tusz. Oczywiście nie w dni deszczowe, a katastrofa, jak oko sie czymś zaprószyło.
Co myśmy dla was, chłopaki, nie wyrabiały – doceniacie to?! Powinniście nas na rękach teraz nosić 😉
A nemo gdzie polazła, znowu słomianego wdowca podejmuje?
Zdrowie nieustające Elżbiet, El i Elżuch!
Po raz pierwszy od wyjazdu z Polski zobaczylam suchy szampon w Londynie, chyba rok temu. Szukalam tego potem przed pojsciem na operacje, bo uznalam, ze nie pozwola sie kapac. Na sczescie nie znalazlam, na szczescie kapano mnie bardzo starannie na mokro. I nawet czesano, bless them.
Grazyno, mysle, ze dzialasz we wlasciwym kierunku. Czy sadzisz, ze moglabym udzielac porad w Zyciu Warszawy czy gdzie tam? Skoro miejsce sie zwolnilo?
Skoro żadna się nie melduje to mam taka która wskoczy za każdym razem i to w niezłym towarzystwie:
http://www.youtube.com/watch?v=l-RLphgSRYs
Jedną Elżbietę mieliśmy w Irlandii i jedną w Bretanii (już się dawno nie odzywały) o innych nic nie wiem, ale toast wzniosę oczywiście z najlepszymi życzeniami.
A teraz sięgam po nieśmiertelną Ćwierciakiewiczową (Lucynę) żeby podać przepisy na wiśnie kandyzowane i inne fruta suche :
WIŚNIE
Najlepiej do suszenia używać konfitury z wiszni, która zaczyna cukrzeć, jak się często zdarza z wielkiej ilości cukru. Osączyć z soku, jaki się w nich znajduje, nawlec na słomki lub trzcinki i obsypawszy cukrem suszyć na rożenkach w bardzo wolnym piecu
Uwaga – chcąc mieć owoce skrystalizowane po wierzchu, trzeba je kilka razy obsuszać w wolnym piecu, za każdym razem maczając w gęstym syropie i obsypując grubo tłuczonym krystalicznym cukrem.
KONFITURY SUCHE NA SPOSóB SłYNNYCH KIJOWSKICH OWOCóW SUCHYCH
Podaję tu najskrupulatniej wypróbowany i tylko z własnej domyślności czerpany sposób suchych konfitur na sposób kijowski, które amatorzy płacą na miejscu po niepraktykowanie drogiej cenie: rs 1 20 kop. za funt.Każdy owoc usmażony na konfiturę albo lepiej na dobrą konserwę (komput) wyjmować widelcem na półmisek otrząsnąwszy z soku ile można. Układać jedne obok drugich-i zostawić tak 24 godzin w spokojności. Drugiego dnia drewniana szpilka przełożyć wszystkie te owoce na inny półmisek, zawsze układając jeden owoc około drugiego – na trzeci dzień nie powinno już być na półmisku mokrego syropu. Wtedy przełożyć wszystko na suchy półmisek przetrząsając po wierzchu pudrem cukrowym, czyli mączką z pod maszyny, przesianą przez gęste sito, potrząsając mocno półmiskiem i nie dotykając się ręką. Zostawić tak 24 godzin w suchej szafie lub szufladzie nie przykrywając niczem – dobrze, jak jest przystęp powietrza. Można stawiać na szafie w pokojowej temperaturze, a broniąc od kurzu przykryć angielską bibułą, aby owocu nie tykać, po sicie bibułę dać. Na drugi dzień znowu posypać takim pudrem, zawsze silnie potrząsając półmiskiem, a nie mieszając ręką; to suszenie, sypanie pudrem i potrząsanie powtarzać tak długo, aż uformuje się cukrowa skorupa, nie dozwalając przylegać konfiturom do ręki. Wyborne są truskawki, maliny, porzeczki agrest, wisznie i inny owoc. Morele, brzoskwinie, śliwki biorąc do suszenia trzeba wyjąc pestkę, a w jej miejsce włożyć migdała. Wysuszone dokładnie na powierzchni cukrem tylko – układać mieszając wszystkie gatunki w skrzyneczki drewniane, blaszane lub tekturowe – układając szczelnie, a nie uciskając przykryć papierem i wysyłać spokojnie, choćby i do Chin.
Pisownię zachowałam oryginalną. Mam i współczesne przepisy, ale już mi sie nie chce.
Siadam ci ja do Blogu (zara powiem Kierownictwu, że Kierownictwa Imienia świeto wywołują!), a tu czuć na cały blożek, że aż nosie łaskocze. Zaczynam o książkach Gospodarza frapujących, a tu wali od polityki na kilometr. Zaczynam komentarze i aż oczka łzawią od tego… kanału. Nic tylko tą paradowską, co wszystkie rozumy zjadła i jest jedyną znaną mi w całem tem Uniwersum osobą, której ona (paradowska, znaczy się!) nie przerywa! Sorry Paradowsko! Zawsze chciałem Ci to powiedzieć, Redakcyjna Kumpelo Gospodarza! Nieznoszę Onych, co w autoprezentacynej autokreacji w galopkę popadają. Bacz, czy nie o Onych Boy P.T. Matronę Krakowsą pisał, Wszystkowiedźmo jedna! Onej i prof. Wasserkopf von Staniszkis! Od tego mnie tak mgli, myślę sobie…
Zazdraszczam wam, że se piszecie, kiedy chcecie, a mnie przelatają przed oczami tylko tematy już zdeaktualizowane.
A gumowska jest O.K. i w swoim czasie była takim… Adamczewskim?
Iżyku – jeżeli Kierownictwo zwie się Halżusią, to zdrowie nieustające
Stalina S. Montefiore jak się to mówi- łyknęłam. Choć pokaźnych rozmiarów 😉 Przypisy zaczynają się na 665 stronie. Ta lektura wbrew pozorom kojarzy mi się kulinarnie. Otóż gdy ją pochłaniałam, moje dziecko nie umiało jeszcze czytać. Któregoś dnia zapytało: mamusiu, kiedy coś upieczesz?Wiesz, z tej nowej książki.
Po parominutowych dociekaniach okazało się, że grubą cegłę o Stalinie moja córka wzięła za książkę kucharską!
Iżyk,
nie przeginaj, Adamczewski nam jeszcze nie radził, ile razy w tygodniu włosy myć, jaki on tam Gumowska 😉
Adamczewski to Adamczewski i koniec!
I czepiasz sie Paradowskiej – ona nie kucharnia, tylko komentator polityczny. Jak napisałam, staram sie omijać blogi polityczne, ale od czasu do czasu czytuję wpisy Gospodarzy i Paradowska jak najbardziej mi pasi. Zaznaczam, ze mam tylko możliwość czytania jej, i to wystarczy.
W okolicy mam trzy Elżbiety. Ta najdalsza (500km.) nie obchodzi, ale podziękowała za życzenia i bedzie obchodzić dookoła, z daleka, oraz z boku. Te z Kingston gdzieś się szlajają i na razie nie mogę przyłapać telefonicznie.
Oooooo…. nadeszła wiadomość, ze ci moi Irlandczycy z Poznania 15 sierpnia przyszłego roku będą sobie ślubować. Od lat juz siedzą na wiaderku – po co niszczyć, co dobre?! 🙄
Izyku, stawiasz naszego Gospodarza blogu w bardzo niezrecznej sytuacji. Janina Paradowska jest jego redakcyjna kolezanka i troche nie wypada abys wyrazal sie o niej z pogarda w tym miejscu. Ponadto nazwiska, nawet osob nielubianych, piszemy duza litera. W przeciwnym razie przyopomina mi to praktyke z 1968 r.kiedy pisano o „michnikach i dajczgewandach”. Nie jest to elegancka metoda rozprawiania sie z ludzmi.
Jesli masz jakies pretensje do tej cenionej przez wielu z nas dziennikarki, to lepiej jednak bedzie jesli uczynisz to na jej blogu, a nie przez posrednikow. Mysle, ze Pani Redaktor przezyje to meznie i poradzi sobie z Twoja… hm… krytyka.
Malgosiu, usmialam sie z Twojej anegdoty z dzieckiem 🙂 🙂 🙂
Wróciłem z popiołów. Robią wrażenie, choć to taka miniaturka. Bogacka bardzo dobra, Gordon jej akompaniuje nic nie psując. Może nawet trochę więcej chwilami niż akompaniuje.
Trochę oszukiwałem i podłożyłem pod kolana poduszkę, więc możecie z tego grochu bezpiecznie zupę ugotować
Renata tez mowila, ze Bogacka dala koncert znakomitego aktorstwa. Ciesze sie, ze Tobie tez sie podobalo. Nie znam tej sztuki, ale lubie Pintera i mysle, ze dzis nikt nie pisze takich dialogow jak on. Nie ma tam nigdy jednego zbednego slowa, a wszystko sie toczy „pod” dialogiem, czesto wsrod pauz.
A cholera wie te ogonki od czereśni? Może coś w nich jest, jak liście wiśni pomagają kiszonym ogórkom?
Znowu mi wpis połknęło, nie mam zdrowia do tej techniki.
Zrobiłam placek z malinami i borówkami amerykańskimi z półtorej ilości i wylałam ciasto prosto na głęboką blachę dołączoną do kuchenki. Ustawiłam na 30 stopni mniej niz w poprzedniej, czyli na 150. Upiekł się jak głupi juz po 35 minutach, nawet bez termoobiegu, to znaczy włączyłam na troche i zaraz wyłączyłam.
Stanisław, a może Ty z tym klęczenim na grochu to tak jak dwóch facetów szło pielgrzymką do Częstochowy i jeden ślubował, że włoży do buta ziarnko grochu a drugi, że całą garść. Ten z jednym ziarnkiem juz po chwili zaczął utykać a po pierwszym dniu już nie mógł iść, a ten z całą garścią idzie jak gdyby nigdy nic. Więc ten obolały się pyta: jak pan wytrzymuje z tą garścią grochu w bucie? – Proste – odpowiada – ja ten groch ugotowałem!
Stara Żabo,
czy mogę wkleić tutaj opowiadanie o Ali i kucykach z Twojego maila i o tych zawodach? Chyba wszyscy by chętnie poczytali.
Zabo 🙂 🙂 🙂
A moze przyslabys kawalatko tego placka do zachodniego Londynu? Jestesmy z chlopcami po kolacji, ale kawalatko placka malinowo-jagodowego to jeszcze niektorzy z nas wcisna.
Dobry wieczór wszystkim! Jestem wykończona 🙁 Przez pół dnia wybieraliśmy w 5 sklepach 80 km od domu 😯 nowe łóżko dla gości, co przyjadą w czwartek. Przez resztę dnia skręcaliśmy i montowali mebel pod nazwą Beddinge – nasz pierwszy i chyba ostatni zakup w bardzo niebieskim sklepie z żółtymi literami. Jest to sofa przekształcająca się po rozłożeniu w łoże o wymiarach 200×140 cm z bardzo wygodnym materacem. Nasi goście wybrzydzali na dotychczasowe legowisko (190×100 cm), że niby za wąskie choć wygodne. No to wsparliśmy najbogatszego mieszkańca Helwecji, bo tylko u niego dało się wybrany mebel od razu zabrać do domu w 4 poręcznych paczkach. Teraz mamy zgryz – dokąd z rupieciami, co były pod starym łóżkiem? 😯
Ireny Gumowskiej posiadam „Wenus z patelnią” – całkiem mądrą książkę o różnych dietach.
Ogonki wiśni i czereśni są łagodnym środkiem odwadniającym, znanym od dawna w medycynie naturalnej.
Ale jak Ci z pewnoscia wiadomo, nemo, czlowiek lekko odwodniony, natychmiast uzupelia zapas wody w organizmie. Po wypiciu pierwszej szklanki wody.
Innymi slowy – masc na szczury.
Maść tygrysia?! 😯 Pamietacie ten cud na ból głowy i inne dolegliwości?!
Heleno,
w takim razie ludzie zażywający diuretika nie powinni nic pić? Sens zażywania substancji moczopędnych jest taki, że organizm wydala więcej płynów niż zażywa i usuwa wodę na przykład z opuchniętych nóg i obrzękłej twarzy obniżając przy okazji ciśnienie. Zamiast zażywać np. Lasix można napić się herbatki z ogonków wiśni lub liści brzozy, obie przyjemne w smaku.
Masc tygrysia jest dobra.
E. uzywa jej na swe liczne siniaki, bo nieustannie pada, jak probuje stac. Masc tygrysia jest bardzo powazana w naszym domu. Kupujemy od razu duzy sloik, a nie te malutkie ciucki, ktorych nie jest w stanie otworzyc.
…oraz kompot z rabarbaru, też moczopędny, ale Alicja robi z tego zajzajer, a nie kompot. Nie zwracałam uwagi, jak działa. Burza nadchodzi 😯
Alicjo, jasne, ze tak, ale to dość chaotyczne doniesienia z placu boju i tak je trzeba traktowac :)))
Tu Starej Żaby relacja z:
Małe dziecko, czyli Ala, czyli corka Ani =moja siostrzenicy, w niedzielę miała pierwszy publiczny poważny występ ze swoim kucem – pokazywała go w ręku i pod siodłem na Dniu Konia w Kętrzynie pod Koszalinem. Impreza organizowana drugi raz, dość bidusiowata, ale włączyła się gmina Sianów i starosta koszaliński, konie przyjechały nawet ze 100km, co na nasze warunki jest duzo. Natomiast wstyd powiedzieć, że nasz Zachodniopomorski Związek Hod. Koni pod nowym zarządem imprezę po prostu olał. W ubiegłym roku był i nasz kierownik biura z pomagierem, i trzymał mowę, był w komisji oceniającej konie i nawet jakieś nagrody ufundowali, i flo dla koni, a w tym roku miał przyjechac nowy kierownik, ale nie dość, że nie dojechał to jeszcze nie był uprzejmy dać znać, że ma wszystkich zebranych w dupie.
Ja jestem na zwolnieniu (a w ogóle to antyreklama jeżdziectwa – noga w stabilizatorze i kule pod pachami!) i nie mogłam być oficjalnie, więc robiłam łapankę, żeby tę komisję do oceny koni zmontować. Szlag mnie trafiał, bo naprawdę tyle się ludzie napracowali, żeby to wszystko zorganizować, rozpropagować, wyżebrać jakieś nagrody a tu Związek, któremu powinno zalezeć jak nikomu innemu, po prostu olewa. W poznańskim to mają różnych takich jarmarków i pokazów na pęczki a my tutaj raptem jedna impreza w roku i to jeszcze pod górkę!
Ja pokazywałam Fausta,znaczy nie ja z nim biegałam!, co by publika zobaczyła prawdziwego araba na żywo, kochaniutki pieknie się pokazał, a Ala kuca walijskiego, czyli tego swojego siwego Figara. Kuców było najwięcej, bo najłatwiej dowieżć. Miałam w planie jeszcze pokazać dwa kuce w siodłach western dla dzieci i jazde w damskim siodle, ale amazonka się zbiesiła, bo w ubiegła niedzielę była na pokazach w Łazienkach i powiedziała, ze jej nie zwolnią z lecznicy na kolejna niedziele, ale myślę, że jej się nie chciało po prostu. Może to i lepiej, bo i tak ledwo jeden trajler załatwiłam a tak trzeba by było dwa, i koszty by mnie zjadły.
W kazdym razie Ala strasznie to przezywala, ze dwa dni dobierala siodla i oglowia na Figusia, nie mogla sie zdecydować, kucyk miał grzywe i ogon zaplatane w rozne wersje, w koncu zwyciezyla opcja au naturel, czyli porzadnie rozczesany bez warkoczykow, w codziennym oglowiu i siodle, tylko mial niezwykle elegancki bialy czapraczek.Figuś był niezwykle grzeczny – przynajmniej w ręku, bo pod siodłem co i raz obierał kierunek lekko niezgodny z zamierzeniami Ali, za to galopem, mówiąc fachowo – trzy razy ja wyniosł z czworoboku, ale nie spadla. Właśnie za to pokazywanie kuca w reku w stepie i kłusie została wyrózniona na pierwszym miejscu. Na koniec sie zapytala swojej mamy: Czy ciocia byla ze mnie dumna? Jednak jakies uwazanie u mlodziezy mam!
„Woda Jana” jest też moczopędna i piwo też … 😆
Nemo, ludzie biora diuretyki zeby odwodnic obrzeki i opuchlizny. To nie jest chudniecie. Ona to podawala jako srodek odchudzajacy.
Ona takze podawala, ze czekolada i kawa powoduja tradzik mlodzienczy, albo go pogarszaja. I to tez nie bylo prawda. bo od ponad 50 lat wiadomo, ze tradzik ma podloze hormonalne, natomiast pogarszac sie moze w pewnych okresach cyklu menstrualnego u kobiet, dokladnie wtedy, kiedy wiele kobiet potrzebuje duzego zastrzyku weglowodanow. Brutalnie mowiac – ja pamietam jej poradnictwo „medyczne”, ktore pelne bylo polprawd, cwiercprawd i kompletnych niedouczonych andronow. A te androny zapadaly tak gleboko w nasza pamiec, ze zaledwie pare lat temu corka mojej warszawskiej przyjaciolki powtarzala mi, ze od czekolady robi sie tradzik. Zapewne uslyszala to od swojej mamy. Moj ojciec , ktory byl naukowcemn i to wybitnym, wysmiewal te czekolada czterdziesci pare lat temu, w Polsce, kiedy ja odmawialam zjedzenia kawalka tortu.. Wiiec wiedza na ten temat byla.Tylko najwyrazniej niedostepna Pani Autorce, ktora wolala powtarzac przesady.
Zebym wiedziała wcześniej, że Alicja to puści to bym dodala niezwykle obrazowy opis jak od switu doprowadzalismy Fausta do stanu wystawowego, czyli szorowalismy go szamponami dla siwych koni (teraz to nie dość, że są w ogóle szampony i inne bajery dla koni to jeszcze inne dla siwych a inne dla karych. Nasz znajomy ma karosrokata kobyle i kupuje dla niej dwa szampony!!!). Zrobilismy go na bóstwo, znaczy ja stalam z boku i udzielalam zbawiennych rad, a ten sie w trajlerze wyświnił o taki drążęk zabezpieczający z tyłu i potem tak był podniecony w nowym miejscu, ze nie mozna go bylo porządnie umyć. Dla informacji Faust jest siwy w hreczce, czyli ma takie małe brązowe plamki (fly bit) równo po sobie. Z wiekiem tak umaszczony koń ma ich coraz więcej.
To piekny kucyk! Zabo, w dziecinstwie moim popisowym numerem do spiewania byla piosenka o dzielnym kucyku. I leciala tak:
Poni diewoczek katajet,
Poni malczikow katajet,
Poni biegajet po krugu
i w umie krugi sczitajet.
Wot na ploszczad’ wyszli koni,
Wyszli koni na parad,
Weszel w ogniennoj poponie
Kon po imieni Pirat!
I zarzal pieczalno poni:
razwie, razwie ja nie loszad’?
razwie mnie nielzia na ploszczad’?
Razwie ja wozu dietej
chuze wzroslych loszadiej?
Ja letiet mogu kak ptica!
Ja! s wragom mogu srazit’sia!
Na bolotach, na lugu
Ja mogu! Mogu! Mogu!
Prichoditie gieneraly
w woskresenje w zoo-park,
ja sjedaju oczen malo
miensze koszek i sobak!
Dalej nie pamietam… Ale cos jeszcze bylo.
Dzieki Heleno, śliczna piosenka, kucyki naprawde sa dzielne i wcale nie wiedza, że są małe, zupełnie jak jamniki i teriery, które duchem są wielkie.
A dlaczego ja nie zrobiłam zdjęcia Fausta – bo za pierwszym razem jak byliśmy w Zabich Błotach, było pochmurno, a za drugim razem także zarówno, i Faust był gdzieś tam. Za pierwszym razem był niemal przy bramie.
Nauka – robić zdjęcia, nie czekać na pogodę!
Mowila mi pewna stara goralka w Londynie, ze najbardziej moczapedna jest pietruszka i jej korzen i ze ona ta pietruszka leczyla w swoim domu chlopow i zwierzeta. Dlatego kiedy Pickwick dostaje piasku w nerkach i ma problemy z sisianiem, gotuje mu esencjonalny rosol z kury z duza iloscia pietruszki. On sie na to rzuca! I weterynarz mnie pochwalil za dobry management kociego zdrowia. I zachecal zebym mu wiecej pietruchy dawala.
Koło mojego sąsiada rośnie sobie spora kępa wierzbówki, która właśnie kwitnie. Od kiedy mam Fausta, chcę mu zrobic zdjęcie na tle tejze, ale potrzebuje jeszcze do tego jednego pomagiera i ciągle mi sie nie składa. W tym roku już nie przepuszczę!!
On chyba byl Figaro? Nie Faust? Chyba, ze przegapilam Fausta?
Stara Żabo,
we wrześniu będziemy, wpadniemy i tym razem przypilnuję. Moze pogoda będzie lepsza, kto wie 🙂
Jak w młodości miałam zapalenie kłębuszków nerkowych to piłam Jana i jadłam zupe jarzynową z duża ilością pietruszki, i natkę z pietruszki na surowo. Nie wiem czy to pomogło, ale na złość panu doktorowi przeżyłam graniczne 20 lat i w ogóle nie mam problemów z nerkami, ale zostało mi picie dużej ilosci wody, nawet kranówy (mamy bardzo dobrą wodę magistracką).
Heleno, Faust to ogier arabski a Figaro to kucyk Ali, tez siwy, ale jeszcze nieco szpakowaty. Na pokaz pojechały oba. Jak bede miała zdjecie Figara (czyli Figusia) to puszcze do Alicji a ona dalej utartym szlakiem :))
Tu jeszcze pare lat temu ministerstwo zdrowia w swoich poradnikach zalecalo wszystkim by wypijali 2 l wody dziennie. Juz medycyna sie z tego wycofala i mowia, ze mozna mniej, ale dalej kaza pic.
Figus!… 🙂 🙂 🙂
Tez bym inaczej Figara nie nazywala, tylko Figus. No, chyba ze na wystepach goscinnych.
Wtedy nalezy zachowac jakies decorum.
Ziolka… moj tesc zbieral przepisy i zostawil rozne zapiski. Czy sprawdzal, chyba tak, bo ciagle cos parzyl i pil. No i do tego czasem jakies cytaty, np.
-Medycyna jest nauka absorbujaca pacjenta gdy natura czyni swoje-.
Na przewod moczowy akurat nic nie znalazlam ale moze taki na wzmocnienie komus sie przyda, z pokrzyw. Ich latem duzo.
Sok odwirowany ze swiezych pokrzyw-parzacych ( ?a sa inne?) pic po 3 lyzki stolowe dziennie przez 2-3 tygodnie. Kuracje mozna powtarzac co 2-3 miesiace. Sok jest bardzo NIESMACZNY!
🙂
Wyjechałam na trochę, ledwie trochę więcej niż weekend, a zaległego czytania miałam na dwa dni. I bardzo dobrze.
A mówiłam, że wino?! Oraz dobra herbata! To przynajmniej jest smaczne 🙂
Głupoty o jakichś tam wodach-sokach opowiadacie! 🙂
U mnie pokrzyw nie ma żadnych.
Welcome back, Teresko! Rozgosc sie, prosze. Czego sie napijesz? Procz sok z pokrzyw?
Heleno,
serwujemy sangiovese 🙂
Dobranoc, ide lulać
A czy moge sobie w drodze wyjatku umieszac margarite? Bo przcytalam felieton w Rzepie i potrzebuje czegos na nerwy. Po jakiego czorta ja do tej szmaty zagladam?
Chyba jednak cywilizowana margarita.
Ja sie napije wytrawnego vermouthu z tonikiem i cytryna. Swietne w upal.
Cebula na slodko… moze niekoniecznie. Uwielbiam cebulowy placek nemo, ale nie jest slodki. Zima na jarzynke przygotowuje duszona cebule, dodaje do niej wtedy lyzczke cukru, balsamico i tymianek. Cebula wydaje mi sie slodka sama w sobie, dlatego sie latwo karmelizuje.
Trauma mojej mlodosci byly przetluszczajace sie wlosy: czego to ja nie stosowalam, ilez porad: plukanka z piwem, nie myc az sie zatkaja i zapchaja tym tluszczem… brrr. Wdzieczna jestem wspolczesnemu fryzjerstwu za musy i szampony, ktore potrafia moje wlosy utrzymac w ryzach. Tez jestem wdzieczna za codzienna ciepla wode. Mam nadzieje, ze w raju i nirwanie jest kanalizacja…
Margarity bym się napiła! Byłam u D.Passenta i „Dziwny jest ten świat”. Oklaski dla Magrud, podziwiam nieustająco.
Aniu, daje ci przenajswietsze slowo honoru, ze kanalizacja jest, ciepla woda jest, a wlosy sie nie brudza (bo czym? Obloczkami?) ani sie nie przetluszczaja ( widzialas kiedy na obrazku aniolka z tlustymi loczkami?).
Wiec spoko.
Przejde sie do Passenta. Zaraz wracam.