Szparagi mogą być deserem
Na zdj. Willa Borówka
Pierwsza kolacja w „Willi Borówka” była bardzo udana. Nie dość, że w miłym towarzystwie ponieważ gościli nas tam Agnieszka (autorka wielu zdjęć do naszych książek a także naszych portretów) oraz Kamil (wydawca naszych książek) to w pięknym miejscu Milanówka i w willi, która liczy sobie 105 lat. W 1903 roku Artur Hoser wybudował ten dom jako prezent ślubny dla swojej żony Władysławy.
Dzisiejszy właściciel budynek pięknie odrestaurował i otworzył tu wytworną restaurację. A jako, że jest Belgiem to oczywiście menu jest też flamandzko-walońskie. Gotuje zaś świetna szefowa sprowadzona z ojczyzny właściciela.
W gorące dni można jeść na dworze, a goście z dziećmi nie muszą martwić się o potomstwo, bo jest tu pokój pełen zabawek i ogród. A i menu dziecięce w karcie także.
Z zalet „Willi Borówka” wymienić trzeba także niezłą kartę win. A przede wszystkim ich ceny. Tu bowiem wina są – w porównaniu z większością restauracji warszawskich – po prostu niedrogie. Restaurator wychodzi ze słusznego założenia, że lepiej zyskać nieco mniej ale mieć pewność, że goście zamówią kolejne butelki oraz przyjdą tu na kolację jeszcze nie raz. Inni tego nie rozumieją i wina kosztują u nich wielokrotnie drożej niż w sklepie, nie mówiąc już o hurcie. Wystarczy jako przykład cena wina, które z wielką przyjemnością piliśmy do kolacji. A było to moje ulubione pięcioletnie Sancerre, które tu kosztowało 95 zł.
Nie opiszę całej kolacji ponieważ nie grzebałem w talerzach Agnieszki i Kamila uważając, że to nie wypada. Ale widziałem po ich twarzach, że są smakowo dopieszczeni. Zresztą polędwiczki wieprzowe i pachniały, i wyglądały bardzo apetycznie więc zadowolenie Agnieszki jest zrozumiałe. Węgorz na zielono (to danie Kamila) wpadł mi w oko i przy następnej wizycie na pewno go zamówię. Tym razem jadłem małże z selerem naciowym i ostrą papryką. W pierwszej chwili zestawienie delikatnych małży z piekielną papryką wydało mi się nadto ryzykowne. Po kilku chwilach uznałem je za bardzo udany eksperyment. Nieszczególnie podobały mi się frytki, bo choć Belgowie szczycą się ponoć najlepszymi frytkami na świecie, te były miękkie i całkiem bez wyrazu.
Risotto z owocami morza, które jadła Basia zaledwie poprawne. Ta niska bądź co bądź ocena wynika z przegotowania ryżu. A my obydwoje lubimy ryż tak jak i makaron al dente.
Sporą porcję zachwytu zarezerwowałem na deser i dla deseru. Sorbet ze szparagów to rewelacja. Pucharek pełen lodowej masy pachnącej i smakującej jak słodkie szparagi wprawił nas w stan euforii. I choćby tylko dla tego jednego dania warto było wybrać się do Borówki. Jeszcze ze dwie takie wyprawy i będę gotów do napisania recenzji i przyznania gwiazdek w rankingu „Polityki”.
A tymczasem pokażę Wam urodę tego miejsca. Oto Willa Borówka!
Komentarze
O! Jestem pierwszy. Pozdrawiam Pana Redaktora
b623
Pan Lulek
Wpisałem się do wczorajszych, a tymczasem pojawił się nowy wpis Gospodarza, więc przepisuję.
Wiem, o której restauracji pisał wczoraj Stefan.
Wszyscy piszą o remoncie prowadzonym przez Helenę, a ja mam awersję do takiego tematu. Nawet nie tyle do samych remontów, co do wszelkich domowych prac budowlanych, szczrgólnie rozbudowy. Mnie się to kojarzy przede wszystkim z kłębami pyłu. Ponad 30 lat temu, gdy moja Osobista była w 6-tym miesiącu i dostała zpalenia miedniczek nerkowych, lekarz musiał (właściwie nie musiał, ale był starej daty) włazić do niej po drabinie z balkonu na parterze na balkon I piętra i przełazić przez balkonową barierę nieco oblodzoną. M. in. dlatego myślę ze zgrozą o udziale Heleny, która nie powinna niczego dźwigać, w pracach, od których tylko teoretycznie można się odseparować. Ale już po wszystkim i jakoś przeżyte. Gratuluję i życzę umiarkowania w poremontowych porządkach
to widzę Stanisławie
że mamy podobną przypadłość
już na samą myśl o remoncie
mam sucho w ustach
i nie mogę złapać oddechu
ale życie jest brutalem
jak trzeeba (czyli brak kasy na fachowców)
to zakasam rękawy i wio!
choć wolę mebel zrobić, półkę
nie znoszę tego pyłu
ooo! już mam sucho w gębie
:::
czy ktoś coś wie
(Panie Gospodarzu, pytanie również do Pana)
czy są w Polsce nielegalne jadłodajnie?
ukryte przed fiskusem, przed przypadkowymi gośćmi
nie rekalmujące się?
Spoko, Staszku. Absolutnie niczego nie dzwigam. Ja sie zajmuje strona estetyczno-higieniczna, z naciskiem na estetyczna.
Wczoraj do wpol do drugoiej w nocy ( ja chyba pojde do nieba), pastowalam PRAWDZIWA pasta do mebli krzesla i kredens. Nie zaden Pledge silikonowy, ktory daje blysk, a nie karmi starego drzewa, tylko pasta. Az krzesla zaspiewaly. POduszki na siedzenia wracaja dzis z pralni chemicznej. Upralam pokrowiec na fotel i naciagnelam na mokro oraz mnostwo firanek. Zaraz zabiore sie do prasowania. A do pralki idzie dalsza porcja tapicerki.
Pewnie, ze sa rzeczy do przeniesienia, ale nosze male pudla kartonowe – takie jak po 12 butelkach wina.
Robota czeka. Pozdro.
PS Ciekawy ten sorbet szparagowy. Brzmi jak pomysl Hestona Blumenthala.
Owszem Brzucho, ja wiem o tsakich dwóch jadłodajniach, a od Młodszej można dostać dokładne namiary. Obydwie na Roztoczu i Młodsza była zachwycona (Ryba, Matros i Jarecki takoż) Sprawa jest w ogóle zabawna, bo w miasteczku, w którym się zatrzymali w swojej rowerowej wyprawie na „Scianę wschodnią), zapytali w Urzędzie Gminnym gdzie tu można niedrogo i dobrze zjeść (coś tam urzędowego załatwiali) Pani przy biurku bez namysłu podała im adres twierdząc, że właściwie knajpa to nie jest tylko domowe jedzenie i wszyscy z urzędników z niej korzystają. Niby nie ma, a jest, nikt podatków nie płaci, bo instytucji nie ma, szef finansów też tam czasem jada, jak go ktoś zaprosi. Poszli. Stary dom w ogrodzie, gospodarz, były kucharz okrętowy wydzielił jeden pokój, wstawił 4-5 stolików, przykrył je kretonem tym samym, z którego sa zasłony i częstuje obiadem domowym. Wyboru nie ma. Moje dzieci zjadły zupę neapolitańską, kotlety mielone z młodymi ziemniakami i dwiema surówkami, popiły zimnym kompotem, zjadły po ciastku domowego wypieku i twierdzą stanowczo, że to był jeden z dwóch najlepszych, najsmaczniejszych posiłków w ciągu 3 tygodniowej włócZęgi. Cena za taki obiad od osoby ok 12 xłotych. Gospodarz serdecznie zaprosił na dzień następny – miała być zimna zupa, borowiki duszone w śmietanie, mostek cielęcy i kluski. Niestety – oni jechali dalej.
Pyro!
jesteś nieoceniona
więc namiary proszę, proszę
mogą być na priv
żeby w niepowołane uszy/oczy się nie pchało
gieno@brzuchomowca.pl
Oj, Heleno, to się tylko tak wydaje, że kartony lekkie, a pastowanie mebli idzie bez wysiłku. Poczujesz skutki za kilka dni, gdy emocje opadną.
A Brzucho słusznie woli robić meble od kucia dziur w betonie. Też wolę, chociaż robiąc półki na ścianie, szczególnie takie na całą szerokość od podłogi do sufitu, żeby zmieścić chociaż część książek, to i bez kucia ścian się nie obejdzie.
Brzucho – namiary dostaniesz jutro, bo dzisiaj Młoda będzie dopiero wieczorem, a wtedy jest nie do życia.
Jak wiecie, ja szparagi mogę w każdej ilości i w każdej postaci, ale raz spaskudziłam dobre produkty nieodwołalnie. Miałam kawał upieczonej szynki wieprzowej, upał był, miały być 4 obce osoby na kolacji i Pyra chciała dać „coś ciekawego” Wpadła na pomysł, żeby plastry szynki (zwykła, pieczona) dać w galaretce szparagowej. Szparagów już nie miałam, ale miałam sporo przecieru szparagowego. Zrobiłam i było to w sumie paskudne. Potem pracowicie zmywałam z szynki galaretę pod strumieniami gorącej wody i po osuszeniu w ręczniku kładłam w sos chrzanowo – majonezowy. Zjeść się dało, ale te nerwy…
Stanisław, nie masz racji. Młodsza kazała sobie kilka lat temu zrobić kompletną, regałową obudowę w pokoju, bo się już całkiem nie mogła zmieścić. Stolarz, który to robił, nie kuł ścian, sufitów ani podłogi – zastosował jakieś wichajstry rozporowe – takie płaskie z jednej strony krążki, które opierają się na suficie i podłodze, osadzone w 3 cm rurki metalowej – to przymocowane do pionowych scianek regałów.
Pyro!
Dałabyś mi także namiar na tą prywatę na roztoczu?
Pyro Droga, gdybym był stolarzem, też bym nie robił dziur do każdej półki. Jako majsterkowicz amator miałem do dyspozycji pięciometrowe deski podłogowe szesnastocentymetrowej szerokości (świerk syberyjski). Książek jest dużo, więc mniejsze miały być w dwóch rzędach. Dlatego deski szły na ścianę po dwie złączone piórem. Wpadłem na pomysł, żeby w kant deski wkładać rury wodociągowe, które z drugiej strony wchodziły w ścianę. Nawet dla rury 1/4″ trzeba wywiercić niezłą dziurkę. Było tych dziur około 150. Dobrze, że Osobista była wyjechana, bo by tego pyłu nigdy nie wybaczyła.
Prosze nie zapominac, ze ja jestem absolwentem Gdanskiej Stoczni Remontowej im. Józefa Pilsudskiego. Remontowanie i przebudowy mam we krwi. Plany remontów czy tez przebudów powstaja w nocy kiedy grzechy spac nie pozwalaja. Wczoraj dostalem w prezencie stary, zelazny stojak do kwiatów. Oczywiscie przystapilem do wewnetrznej dyskusji co z tego zrobic. W rezultacie przebudowie ulegla czesc zimowego ogrodu. Powstaly przy okazji dwa dodatkowe stojaki na kwiaty a duza drewniana donica zamienila sie na beczke na narzedzia ogrodnicze. Zanim przystapie do przebudowy lub remontu, robie starannie plan i kosztorys. Jesli potrzebni sa fachowcy przygotowuje opis prac remontowych i szczególowo omawiam oferte. Na ogól nie kupuje sam materialów, bo firmy, prawdziwe, maja lepsze zródla zakupów i niema zwalanki, ze sie cos nie udalo bo materialy byly nieodpowiednie. Podczas pracy juz nie wtracam sie do roboty a do picia jest woda mineralna. Platne po odbiorze. Jesli cos wyszlo nie tak jak bylo uzgodnione albo rabat albo robota od nowa pod warunkiem redukcji ceny za puszczenie fuchy. Okoliczni ludzie troche mnie znaja i pomimo, ze jestem element, robia dla mnie chetnie bo nie oszukuje przy rozliczeniach i place natychmiast.
Pamietam, ze podczas mojej zawodowej kariery jako budowniczy remontowy polowalem na frajerów którzy nie potrafili dokladnie przygotowac opisu prac remontowych. Ciagnalem z nich wtedy jak przyslowiony ksiadz z oltarza.
Wedlug zasady. Jak kto glupi, to niech placi. Tyle, ze jutro Pani Gosposia jak przyjdzie po miesiacu chorobowego, to zalamie rece. Dam premie i noge zeby nie przeszkadzac.
Pan Lulek
My tu gadu gadu o remontach, a szparagi prawie idą w zapomnienie. Zastanawiałem się, czy Gospodarz nas nie podpuszcza z tymi lodami szparagowymi. Galaretka do szynki to zrozumiałe. Oczywiście surowiec musi być najlepszy. Chociaż tyle dziwnych rzeczy zdążyłem w życiu spróbować i niektóre wbrew przewidywaniom zaskakiwały in plus. Nie umiem sobie tego smaku wyobrazić. Już predzej tego melona z pepperoni i czekoladą, chociaż i to trochę szokuje. Moja osobista ni zje jakiegokolwiek mięsa na słodko lub ze słodkimi dodatkami. Ze mną jest inaczej, ale na zasadzie wyjątku. Coraz większa liczba słodkich mięs w menu restauracyjnym mnie nie cieszy. A jadłem kiedyś w restauracji przy Foksal w Warszawie żabie udka w sosie poziomkowym. Uznałem to danie za kontrowersyjne, ale nadające się do spożycia z przyjemnością.
A mi jakos zawsze szkoda szparagow na eksperymenty. Kilka razy zastanawialam sie nad jakims interesujacym przepisem ze szparagami w roli glownej, ale jakos ostatecznie zawsze laduja w maselku na stole. Ewentualnie usmazone na oliwie z oliwek. Niedawno kupilam zielone szparagi, cieniutkie jak szczypiorek. Wrzucilam je na chwile na rozgrzana oliwe, byly doskonale!
Jeszcze jako student sympatyzowałem z Francuzką wielbiącą szparagi. Potrafiła jeść je 2 razy dziennie od połowy maja do końca czerwca. Ale tylko główki, ewentualnie do 2 centymetrów poniżej. Cała reszta szła do zupy. Nauczyłem się wtedy, że muszą być równiutkie i bielutkie na całej długości, chyba że są zieloną odmianą. Co do kształtu, podobne zasady obowiązywały w stosunku do porów.
Nigdy nie byłem w Milanówku. Ewentualnie bym się wybrał na truskawki zachęcony przez Hannę Banaszak. Ale na sorbet szparagowy muszę. Tylko do końca sezonu szparagowego już tak blisko. A z mrożonych chyba dobry sorbet nie wyjdzie jak i z przecieru nie wyszła galaretka.
cbbb akurat. Sprawdziłem, co z Tatianą. Rzeczywiście od ponad roku już Pani Tatiana nie prowadzi restauracji w Borowie. Nie uwierzyłbym, że tak dawno tam nie byłem. A Kresowa w Gdańsku kiedyś nie miała takiej renomy, bo nie było jeszcze Pani Tatiany. A mam z pracy piechotą 15 minut, a jak podjadę do tunelu pod ulicą, to 5 minut.
Ja tez potrzebuje 5 minut by być tym:
http://www.willaroz.home.pl/kam/
Wieje jak nara 5 do 6 Bft i za chwile się tam pojawię na wodzie. Można regulować odbiorniki ale to i tak nic nie pomoże. Na tym Pomorzu wszystko krzywe.
Pozdrawiam serdecznie. Powrócę wieczorem i jak mnie siły nie opuszcza. Zdam relacje z kolejnego pięknego dnia. Kto ma ochotę i trochę szczęścia może ujrzeć mnie tam w pełni szczęścia.
Dzisiaj znowu żywię się koktajlem truskawkowym, jutro będzie chłodnik – duŻo, żeby na dwa dni starczyło i nie będą to wytworności z pieczenią cielęcą i rakowymi szyjkami. To będzie wywar z gotowania wędzonego boczku odtłuszczony, kwaśna śmietana, jogurt, koncentrat barszczu w płynie, ogórki świeże i małosolne, rzodkiewki, szczypiorek, koperek, jajka na twardo, kiełbasa podsuszana w półplasterkach, wędzony boczek gotowany
Wróciłam z wyprawy Radka na trawy i krzewy. Tłumaczyłam głupolowi, że gorąci i w domu lepiej, qle skąd – piszczał i piszczał żałośnie, to cóż, wrzuciłam do torby miseczkę, butelkę z wodą, psiaka i poszłam. I co? I odchodził od mojej ławki w cieniu najwyżej na kilka metrów, wyżłopał więcej wody, niż w domu przez cały dzień. teraz padł i leży. TrzebA słuchać było.
Zajrzałem do menu Willi Borówki i chyba jednak tam nie pojadę. Wina można dostać w rozsądnej cenie, ale i tak muszę dostać podwyżkę, zanim tam zamówię duży obiad. Potrawy chyba smakowite. Pierś kaczki w pomarańczach jadamy w domu. Nauczyła nas córka mieszkająca we Francji. Tam było to danie pyszne, aczkolwiek krótkość obróbki cieplnej wydawała się ryzykowna w odniesieniu do naszych kaczek. Wrażenie mylne. Nasze kaczki też są pyszne po tak krótkim pobycie na patelni. A smak i aromat fantastyczny. A wątpliwości co czasu i technologii obróbki powstały poprzez analogię z wołowiną. Jakoś nasza na ogół nie chce być mięka według receptur francuskich.
Nikt się nie wpisuje, a kody zachęcające. Gospodarz sugeruje, że Belgowie są utalentowani kulinarnie. Mogę to potwierdzić, chociaż w stosunku do flandryjskiej części. Miałem okazję poznać w 1968 roku stołówkę uniwersytecką w Antwerpii, gdzie się żywiłem przez 2 tygodnie. Nie była to kuchnia na poziomie Willi Borówka, ale zawsze było bardzo smacznie i przez 2 tygodnie żadne danie się nie powtórzyło. Ziemniaczki jako dodatek były w najróżniejszych formach z makaronem z zapiekanego puree włącznie. Porównałbym tę kuchnię z dobrą restauracją czterogwiazdkowego hotelu w Polsce. Nie wiem, ile kosztował tam obiad. Udział studenta w kosztach wynosił w przeliczeniu na dolary około 50 centów, resztę dopłacała uczelnia. Dla odmiany jedzenie w stołówce Centre Nationale de Recherches Scientifiques w Gif-sur-Yvette pod Paryżem było w zeszłym roku gorsze od przeciętnej stołówki pracowniczej w Polsce. Ale tam przetarg na żywienie wygrała firma według kryterium najniższej ceny. W tym roku wygrała inna firma i się poprawiło. Smacznego.
Stanisławie,
poproszę przepis na kaczkę w pomarańczach z patelni.
Haneczko, czy nadal jesteś szczęśliwą kobietą? Dziękuję za Agathę – czytam niespiesznie, ale to takie ładne i ciepłe.
Haneczko, po powrocie do domu sięgnę do zapisków mojej Osobistej, która tę kaczkę przyrządza i postaram się ten przepis podać. Może się jednak zdarzyć, że go zamieszczę dopiero jutro.
Przypomniałem sobie jeszcze, że jadłem w Belgii wallońskiej w niezbyt drogiej restauracji i było super. Jadłem królika po jakiemuś tam, a moja Osobista małze. Małże nie ustępowały najlepszym jedzonym kiedykolwiek poprzednio, a takie były w St Malo.
Pyro,
w warstwie podskórnej, owszem. Zewnętrznie wyglądam coraz bardziej na kobietę upadłą 🙁 . Jak padnę, to to na co padnę, nie będzie już miało żadnego znaczenia. Duszno w mojej klatce, a tłumy walą jak waliły. No i ten upał,a deszczu zero.
Jak ci się podoba Capek?
Capek jest „Półkownik” Jak dotąd przeczytałam Stommę i czytam Agathę. Wolno mi to idzie, bo przecież mam dziecko psie i obowiązki z tym związane, no i zwyczajne życie
jak Stanislaw o malzach, to opowiem wam o najprostrzej wersji mouclade:
z suchych, sosnowych igiel usypuje sie kopczyk, na to kladzie sie jakas kratke z grila, tudziez folie aluminiowa, na ktorych uklada sie malze, wystarczy podpalic igly, jak zgasna, wyjada sie otwarte malze pachnace zywica
Panie Stanislawie, dziekuje za opis zdjecia bo mlodzi pstrykali wiedzac wiele o Rzymie i Florencji ale nie wszystko.
Widze, ze znow temat szparagowy, NIEUSTAJACY.
Tuska
dd1c. Zawsze to dobrze, jak kod na dd. Intrguje mnie przepis Sławka. Czy te moule układa się żywcem? Głupie pytanie, pewnie gotuje się też żywe. Jak się kupuje mrożone z Nowej Zelandii, to się tego problemu nie ma. A na igłach pewnie trzeba prosto z morza?
Pani Leno, zdjęcie opisałem, bo mnie zaintrygowało, że po tylu latach pamietam. Oglądałem tego Bachusa w 1980 roku i zapamiętałem. Później już do ogrodów Boboli nie chodziłem, bo stały się płatne. Byłem przekonany, że to ta fontanna, ale przed wysłaniem opisu upewniłem się.
jak zwykle nie na temat, ale pokaze Wam jak szwagier lapie ryby:
http://slawek1412.wrzuta.pl/film/7wQgDRsDGP/
Bry.
Pada, 18C. Szwagier łapie ryby, ale Arkadiusowa kamera nie działa. Sporych bufortów życzę, u mnie na zatoce martwa fala, a i na otwartym pewnie taka dla kormoranów.
Stachu 🙂 pewnie, ze zywe, martwe sie nie otworza, a o zamrozonych pierwszy raz slysze, moga byc dzikie, jak np. te:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/WysypiskoDzikichMalzy02/photo#5207647981863682258
300 m dalej na wydmie rosna sosny, igiel jak dobrych intencji w piekle, 15 min. i entrée juz w brzuszku
Alicja, pomnóż swoje 18 przez dwa. To cierpimy.
Haneczko,
wyrazy. Nie obraziłabym się, gdybyście tak z 10C do mnie, bo potrzeba mi, żeby pomidory i ogórki wreszcie poszły w górę. Jak chłodnawo, to nie rosną 🙁
Stanislawie, Ja jestem Lena, pseudo Tuska! Nie Pani, nie, nie, nie i juz.
Tuska
W przerwie miedzy skakaniem pod drabinie zajrzalam jeszcze do Rzeczpospolitej, tak z „dziennikarskiego obowiazku”, jak mowi E.
Przeczytalam komentarz jakiejs pani dot. sprawy jakiejs innej pani, ktotej sad drastycznie ograniczyl prawa rodzicielskie, a wlasciwie je odebral (godzinna wizyta raz na dwa tygdnie) bo mamusi tej pani nie podoba sie, ze wnuczka wychowywalaby sie w domuu z dwiena kobietami w stabilnym zwiazku emocjonalnym.
I tak sie zastanawiam czy Polska jest jedynym krajem w swiece demokracji, gdzie na lamach dziennika nalezacego w wiekszosci do demokratycznego rzadu, mozna stwierdzic, ze „wiekszosc obywateli” ma prawo oczekiwac od wymiaru sprawiedliwosci, ze bedzie sie liczyl nie z dobrem dziecka, z prawami i dziecka i matki , ale z koltunskimi przesadami, ktore w zaden sposob nie odzwierciedlaja ani naszej wiedzy o czlowieku, ani elementarnej wiedzy o rozwoju dziecka.
Pani na lamach Rzepy, odwolujacej sie nieustannie do „chrzescijanskich wartosci” konczy swoj artyluk tym pelnym satysfakcji wnioskiem:
„Szczęśliwie większość Polaków nie podziela entuzjazmu dla tego typu eksperymentów. Szczęśliwie nie podzielił go też wrocławski sąd, który dobro dziecka postawił ponad ideologię”.
Odebranie dziecka kochajacej, zrozpaczonej matce w tym wszystkim nazywa sie jego dobrem. Orwellowi sie nie snilo.
Jest mi tak smutno z powodu tych slow.
Ide zatopic sie w porzadkach..
Nie śledziłam tej sprawy zbyt uważnie ale to trochę nie tak, Heleno. Kołtuńskie poglądy ma matka tej pani i bezwstydnie je wykorzystuje. Natomiast sąd wziął pod uwagę, że matka dziecka była narkomanką i przeszła załamanie nerwowe. Sędzina doszła do wniosku, że na razie Babka daje wnuczce stabilniejsze środowisko emocjonalne i jeżeli Matka po jakimś czasie nie wpadnie znowu w tarapaty, to podejmie decyzję jeszcze raz.
Wróciłem z imprezy „Ginące zawody” zorganizowanej w Zagrodzie Kurpiowskiej w Kadzidle przez nasze muzeum. Twórcy pokazują Jak się piecze chleb robi byśki , haftuje , wycina w papierze , robi koszyki itp . Zdjęć zrobiłem mnóstwo , pojadłem , popiłem , pogadałem. I tak przez cztery dni na słoneczku. Dziań w dziań jak maziają Kurpsie.
Boże co za praca . Idzie przytyć.
Obawiam się, Heleno, że kołtun ma się dobrze wszędzie, jak świat szeroki. Tylko w Polsce mówi o tym głośno i ma na to przyzwolenie.
Jesli Tuska da harcerskie slowo honoru, ze nie zrobi awantury i nie zacznie tanczyc „Tanga Zazdrosci”, to opisze wam mój piekny romans z dwiema dziewczynami kiedy bylem piekny i mlody, one obydwie studiowaly medycyne, byly razem i chcialy przygotowac sie do egzaminu u Pana Profesora, który mial zwyczaj pytac studentki jak to sie robi praktycznie.
Wyprowadzka sasiadki idzie na calego. Oddala mi mój klucz od mojej chaty. Krótko mówiac zniknely resztki nadziei.
Osamotniony
Pan Lulek
Panie Lulku, nie łam się Pan. Zanim Tuśka dorwie Cię osobiście, to jej przejdzie. Opowiadaj Pan jak to udzielałeś korepetycji z zajęć praktycznych studentkom medycyny.
Pyro, z tego co ja czytalam, matka nie byla narkomanka, tylko brala troche jak miala 16 lat. Od tego czasu nie bierze i sad to uznal. Zalamania nerwowe chodza po ludziach, kazdemu moze sie to przydarzyc i niestety najczesciej sie choc raz w zyciu przydrza – mnie tez, wiekszosci moich kolezanek tez. A juz zwlaszcza zalamanie nerwowe moze sie przydarzyc bardzo mlodej kobiecie, ktorej matka nie tylko nie uznaje jej seksualnosci, ale uwaza, ze jest to jaks grozna choroba (dziecko moze sie nabawic lesbijstwa). Matkla malej dziewczynki jest od szeregu lat w
trwalym zwiazku. A nawet gdyby ten zwiazek mial sie rozpasc, to nie jest to zaden powod do odbierania komus dziecka. Tak dzis jest. Zwiazki sie rozpadaja na kazdym kroku. Ma to cos wspolnego z nasza emancypacja – kobieta dzis moze zostac sama i tez da sobie rade, nie zostanie na bruku.
Ponadto babci naprawde chodzilo o zwiazek lesbijski, czemu dawala wyraz wnoszac sptrawe o odebranie wnuczki.
Gdyby ta matka dzieqczynki byla naprawde niestabilna, sprawa nie zajelaby sie Helsinska Fundacja. Oni zazwyczaj nie wlaza w g.
Wracam do roboty, ale tu zagladam.
Jest coraz ladniej. Takie rozne kaciki, ktore juz skonczylam lub prawie.
Giące zawody – Kadzidło
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/GinCeZawody
Pan Ty Lulek,
Zaczynam juz tanczyc „tango zazdrosci” w czasie pracy, a niech wszyscy sobie widza!
To ja Tuska
Wspaniala Pyra, jak zwykle podbudowala mnie duchowo. Piekne dzieki. Zawsze bylem sloneczny typ. Kochalem i kocham slonce. Nigdy nie uzywalem zadnych kremów i nigdy w zyciu nie zlazila ze mnie skóra. Moze teraz na stare lata wylinieje. W Roku Panskim 1955 zdawalem egzamin na studia na Wydzial Budowy Okretów Politechniki Gdanskiej. U nas w Warszawie brzmialo to nieslychanie dumnie. Budowa Okretów i Gdansk. Przyjechalem dzien wczesniej i zameldowalem sie w akademiku. Dawali miejsce do spania na czas egzaminów wstepnych. Pokoje 6 osobowe a lózka dwupietrowe. Najpierw byl egzamin z matmy. Pisemny. Cztery godziny i kilka zadan. Popatrzylem i pomyslalem sobie, ze to chyba dla przedszkolaków. Odbebnilem w przeciagu pól godziny lacznie ze sprawdzeniem i poszedlem do pani, która nas pilnowala siedzac na katedrze. Jestem gotów powiedzialem. Prosze jeszcze raz sprawdzic. Sprawdzalem mówie. Ta pani, jak sie potem okazalo nasza asystentka z matmy, wziela moje arkusze, przeczytala, popatrzyla w sufit, przeczytala jeszcze raz a potem zapytala jakie skonczylem gimnazjum i gdzie robilem mature. Odpowiedzialem zgodnie z prawda. Popatrzyla na mnie raz jeszcze, kiwnela glowa potem napisala piatke z wykrzyknikiem i powiedziala mi, ze jestem zwolniony z egzaminu ustnego. Potem zapytala co mam zamiar robic, bo dalsze egzaminy sa za kilka dni. Ide na plaze opalac sie. Podpowiedziala mi jak dojechac, który tramaj itp. Leniuchowalem przez caly czas wstepnych egzaminów. Fizyka byla za dwa dni a z wiadomosci o Polsce itp zostalem zwolniony. Trudny byl pierwszy rok studiów. Po prostu brakowalo pieniedzy a i pochodzenie spoleczne mialem nienadzwyczajne. Gdzies po trzecim roku, jako wytrawny student, który potrafil sobie nawet zalatwic zezwolenie na pobyt w akademiku podczas wakacji bylem jak zwykle na plazy w Jelitkowie. Plaza ta byla wtedy pusta. Nie bylo jak teraz pobliskich osiedli i studenteria zasiedlala calutkie piaski az do Sopotu. Lubilem te opalanki. Wychodzilem rano po sniadaniu i wracalem wieczorem wysloneczniony, zmeczony i glodny. Pewnego dnia leze jak zwykle w moim grajdolku a to laduje kamyk. Potem drugi. Obok lezaly dwie piekne opalone na brazowo dziewczyny. Od razu widac bylo studentki. Zaczelismy plotkowac. ja okretowiec one obydwie medyczki. Nawet ten sam rocznik. Gadalismy caly dzien. Podzielily sie ze mna kanapkami. Ja postawilem im lody. Juz wtedy chodzili lodziarze ze skrzynkami lodów Mewa i wolali: ” Ludzie, ludzie, czy wy spicie, czy wy lodów nie widzicie”. Do mojego akademika szlo sie kolo zenskiego akademika medyczek. Zajdz do nas mówia. Zrobimy cos do jedzenia i jakas herbatke do picia. Zalazlem. Nawet baba cerber w portierni udala. ze niczego nie widzi. Troszke pojadlem i popilem i nagle jedna z nich calkiem otwartym tekstem zapytala mnie czy ja wiem jak to idzie z dziewczynami. Wiedzialem. To pokaz powiedziala dla odmiany ta druga. Rozebraly mnie do rosolu. ogladaly co mi natura sprezentowala a ja stanalem z jedna z nich na wysokosci zadania. Odpoczalem troche a potem powtórzylan z druga. Wtedy sie rozgadaly, ze one sa ze soba od szkoly sredniej, zdecydowaly sie razem studiowac. Teraz beda mialy egzamin i chcialy wiedziec jak to jest z chlopakiem. Doslownie powiedzialy z chlopakiem. Jednym, nie z kilkoma. Baly sie, ze gdyby któras zaszla w ciaze chcialyby wiedziec kto jest ojcem. Wtedy w drugiej polowie lat piecdziesiatych nie bylo tak latwo. One byly medyczki i wiedzialy jak sie zabezpieczyc. Romans trwal dokladnie szesc tygodni. Bylo wspaniale i czesto czyste szalenstwo. We trójka uczylismy sie tego co w ksiazkach i co sami wymyslilismy. Nagle przy kolejnym spotkaniu powiedzialy mi, ze zdaly egzamin z celujacym wynikiem. Z poczatku nie zaskoczylem. Potem doszla do mnie cala prawda. To byl koniec. Bez zludzeni, zalów, zlosci. Czasami, przelotnie widywalismy sie. One byly zawsze razem. Zalu juz nie bylo, tyle, ze z mojej strony cos w rodzaju postu.
Tak bylo Pyro i minelo jak kazda rzecz w zyciu
Pan Lulek
Tuska !
Kiedy zaczalem pisac, to Ty jeszcze nie tanczylas. Sama Pyra to stwierdzila
Pan Lulek
Lulek, nie pamiętam w której książce Huxley’a czy Whitman jest scena : dwie szalone, mieszkające ze sobą dziewczyny i mężczyzna, który do nich przychodzi i jedna z nich mówi do drugiej „Choć obejrzyj chłopa, jedyna okazja”. Prawie jak u Ciebie, tylko krócej.
Panie Lulku,
jestem zgorszona. W czasach, które Pan opisuje, jeszcze nie wchodziłam na stojąco pod szafę ani inny sprzęt. Moi rodzice utrzymywali, że za ich młodych lat to młodzież się zachowywała i w ogóle… a Pan tu TAKIE orgie opisuje?!
Menage a trois?!
Sławku, wiadomo, że zdechle się nie otworzą, i bardzo dobrze. W Nowej Zelandii gotują , zamrażają i eksportują do Polski. Tutaj się rozmraża i jeszcze raz gotuje w białym winiw, albo robi pyszny rosołek z czarnymi wkładkami.
Leno, inaczej Tusko. Napisałaś: Panie Stanisławie, to jak miałem odpowiedzieć?
A kaczka będzie jutro, bo teraz nie mam czasu.
A o procesie po co dyskutować. Tak naprawdę niewiel;e wiemy, a dziennikarze naświetlają, jak im pasuje. Słyszałem tak różne wersje, a każda wydaje się wiarygodna. Podobno najważniejsza była niedojrzałość, a nie narkomania i załamanie. Nie słuchając dziennikarzy trzeba jeszcze znać uzasadnienie wyroku i coś wiedzieć o Wysokim Sądzie. Wydaje się, że dydkusja nad tą sprawa jest dyskusją o przekonaniach, a nie o tym, czy wyrok jest prawidłowy. Ja kiedyś zacząłem o papieżach i dostałem po głowie, chociaż naprawdę nie jestem antyklerykałem. Po prostu nie lubię złych fachowców.
Misiu, latki i bysie super, nie byl bym soba, gdybym nie pokpil nieco:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/MisPodLupka
a gdzie Nemo?
Nemo w Bukowinie Tatrzańskiej albo i gdzieś dalej. Tak się zapowiadała.
Gdzie natomiast ASzysz? W powrót Wojtka to ja już nie wierzę. Iżyk pewnie odezwie się, jak dorwie się do maszyny
Sławku to folklor rekonstruowany 🙂
Babcia lepiąca byśki ma 92 lata. Przed 20 laty malowała dla mnie pisanki. Najprawdziwsze. Nigdy nie zrobiła czegoś wbrew prawdziwej sztuce.
Teraz etnografowie załamują ręce nad sztuką ludową . W większości to połączenie cepelii z własnym widzimisie. Na Kurpie już dawno dotarła cywilizacja ze szklaną szybką…
Panie Lulek – w międzyczasie zajrzałam na stronę Bogdanowiczów w googlach . Doszukali się coś ok 200 udokumentowanych od 17-go wieku. Pieczęcie herbowe trzech różnych znaków. Sami kresowiacy i jak rozumiem początkowo rody rusińskie. Pooglądaj, może i Twoi tam są
No, no, Pan Lulek, slow mi brak…
Mam nadzieje, ze forma Pana jest ciagle ta sama.
Z nadzieja,
Tuska
A to ciekawe, Stanisławie- niedojrzałość…
Idąc tym tropem, to nieprawdopodobna ilość dzieci nie mogłaby być wychowywana przez swych rodziców- jakże przygnębiająco bywają oni niedojrzali. I ciekawe kto miałby wydawać certyfikaty dojrzałości.
A zdania jestem tego co Helena.
Czytaliście?
Tuśka z nadzieją na… formę Pana Lulka?
Czy coś pokręciłam?
Dobrze przeczytałaś, a Tuśka wie, że nadzieja jest równie piękna , jak spełnienie. Co jej zazdrościć? Niech sobie pomarzy.
To ja pokrecilam, Mialo byc z WIELKA nadzieja.
Przepraszam za klopot.
Tuska
Marialko, tamta Matka – Babcia to niezła megera. Co takiego może sprowokować skrajną nietolerancję wobec własnego dziecka? Może jednak psychiatria to potrzebna gałąź medycyny?
Och Pyro!
Możemy jednak życzyć Tuśce aby spełnienie było piękniejsze od nadziei. Zgadzasz się?
Co dziś jadłaś? I co jedliście Blogowicze drodzy?
c1c3 ..wróżba jakaś na citroena?
ale za mała
:::
młodą kapustę sobie zrobiłem
z młodą marchewką
na odrobinie wędzonego chudego boczku wędz
i na koniec daję mocną zasmażkę (ociupinę, dla smaku)
i dużo bąków, jak mówiła moja babcia, czyli cebulowych odrostów
do tego młode ziemniaki
i pszeniczne piwo
Marialko, ja nie pochwalam wyroku, tylko przywołuję argument, który słyszałem w radio. A na poważnie dyskutować nie chcę, bo za mało znam sprawę, która wzbudza tak wielkie emocje
Stanisławie, emocjonalnie się spierać nie zamierzam.
Nie napisaleś tylko co dziś jadłeś!
Stanislawie, tutaj za ta duza woda w srodowisku polonijnym jest tez bardzo glosno o tej sprawie i Polska wyglada na bardzo ale to bardzo NIETOLERANCYJNE panstwo pelne ciemnoty i zabobonow. Nie chcialam napisac BAGIENKO, a to wlasnie mi sie cisnelo na klawiature.
Tuska
Pyro,
o tym samym myślałam wczoraj. Wcięło Go, a tu już czerwiec.
zaraz tam wcielo, pewnie orzechow z bliska pilnuje, coby na zlot dowiezc,
dzis makrela z pieca i duzo zielonego:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/ToTaZTylu/photo#5207741026631993778
lece Rudy stuka
Marialko,
Bardzo klasycznie: mielone z młodymi ziemniakami i domowymi małosolnymi.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Ja się tylko wtrącę z taką uwagą – jeśli babcia nie potrafiła emocjonalnie wychować własnej córki na dojrzałą osobę (a córka ma 23 lata, donosi prasa), jaka jest gwarancja, że wychowa wnuczkę? Babcia ma problem z tym, że córka jest homoseksualistką – to wynika z wszystkich artykułów na ten temat.
Baba z Rzepy pisze, że ideologia (w domyśle – modna ostatnio). No tak, „ideologia” wymyślona przedwczoraj, zdrowa tkanka społeczeństwa powinna dać odpór.
Różnica miedzy tym, co w publikatorach w Kanadzie a w Polsce może się ukazać jest taka, że tu nie ma przyzwolenia na kołtun, a w Polsce jest – w prasie, w sejmie, w wypowiedziach polityków i tak dalej.
Zyj i daj życ innym.
P.S.
U mnie sałata namieszana. Dużo. Mamy dzień „niejedzony i niegotowany”, a co 😉
… jeszcze jedno p.s., bo chciałam napisać tak:
żyj i daj życ innym, oni sa tacy sami jak ty.
(no ale o Panu Lulku rozpasanym to nie wiem, co mysleć 😯 )
Alicjo,
Widzisz? Wcielo Go. Woli sie juz dzisiaj nie wypowiadac.
Zagwozdka, dlaczego szanowny cenzor wczoraj nie przepuscil wiadomosci o Pana Lulkowych stolowkach a o rozpasaniu…nie ma sprawy! Nie wcielo i juz, poszlooooo.
No, zbieram sie do domaszku.
Tuska
Mama tej dziewczynki bedzie lesbijka i tego babcia wnuczce nie oszczedza, oszczedza to sobie.
Kiedys pracowalam w dziale porad tygodnika Przyjaciolka. Przyszla do nas z placzem matka 23- letniego syna, ktory zostal Swiadkiem Jehowy. Powiedziala, ze wolalaby zeby umarl. To mna wstrzasnelo, ze rodzic moze wolec, zeby dziecko zginelo, albo zylo w zaklamaniu, falszu, klamstwie przed soba i najblizszymi, ze jej byloby wtedy lepiej…
brrr
Zamuzykowalem sie i tyle. Dzisiaj koncert letni z Palacu Schoenbrunn. Dyryguje pan w wieku 84 lata. Nie wymieniam nazwiska bo zazdrosc mnie skreca. Taki ma chlop temperament. Tego rodzaju koncerty sa czasami bardziej interesujace w telewizji. Tym bardziej, ze w Wiedniu leje a u mnie tylko pada deszcz.
Ta cenzura jest chyba wybiórcza. Ja wczoraj pisalem o dzialce przyzagrodowej i pewnie dlatego wcielo a dzisiaj pewnie cenzor z zazdrosci zapomnial skasowac no i poszly konie po betonie.
Dobrej nocy zycze gdyz jutro, przewieszanie obrazów. Ta abstrakcja od bylego meza Roswity, namalowana przez jego odeszla przyjaciólke otrzyma bardziej godne miejsce.
Pan Lulek
Dzisiejszym wiatrem jestem dopieszczony. I PO takim pływanku żaden kołtun nie jest w stanie popsuć znakomitego nastroju.
Wietrzysko było znacznie większe niż przypuszczałem, w porywach do 8semki, to około 60 na godzinę i jestem uszczęśliwiony.
Kolejną porcje odżywczego jevera wchłania wyczerpane ciało. I nabieram ochoty naklepania dzisiejszej przygody. Ćwiczyliśmy na wodzie co się dało. Wychodziło raz więcej raz niej i nie miało to wpływu na stan zadowolenia. Najważniejsza jest przyjemność z tego, ze człowiek może jeszcze i to i owo. Ale szczęście nie trwało długo. Na brzegu podeszła dziewczyna. I jak sama zaakcentowała, w trakcie swojego 86 letniego życia czegoś takiego nie widziała.
Tylko dlaczego my wpadamy do wody? To takie niebezpieczne!
widocznie niektorzy musza
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/AlfredNaToNieWpadl
ci odlatuja, ci zostaja, odlotowych snow
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Ptacy
Skoro Slawek dziś nie łukuje można spokojnie udać się na upatrzone z fotela pozycje.
cool, spij spokojnie, juz po szychcie, zapraszam na sniadanie
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Cool/photo#5207773833927598162
Sławek,
piękne zdjecia tych co latają. Na śniadanie jeszcze za wcześnie, zaraz zerknę jednak 🙂
Chyba nie zdążę 🙁
Ale na takie to ja się piszę 😉
Na pytanie co gotujemy, odpowiedz bedzie prosta.
Nic nie gotujemy. Idziemy do stolówki przyzakladowej. Wczoraj byl gulasz. Bardzo dobry a dzisiaj bedzie kolejna niespodzianka.
Ponadto prosze tyle nie plotkowac, bo spac nie mozna.
Pan Lulek
Sławek pojechał na ryby a ja na Lwy (by)
http://kulikowski.aminus3.com/image/2008-06-04.html
To ja – Pascal, właściciel Willi Borówki. Bardzo się cieszę że się podoba mój sorbet. Na temat frytki się też zgadam – niestety trudno znaleźć dobry ziemniak na frytki 🙂 W Belgii mamy taki ziemniak (Bintje) który jest specjalne do frytek. Chyba będę go prowadził do Polski. Jesli ktoś jest zainteresowane w przypisu mojego sorbetu – zapraszam na stronie „Dzień dobry TVN” gdzie gotowałem całe menu ze szparagami.
http://dziendobrytvn.onet.pl/1486286,kuchnia.html
Pozdrawiam,
Pascal