Wino dzieli Europę
Tak twierdzi wybitny francuski historyk po którego tekst znów sięgam: „Wino pije się w całej Europie, ale produkuje tylko w jej części. Wprawdzie winorośl odniosła sukcesy w Azji, Afryce, a szczególnie w Nowym Świecie, gdzie za przykładem Europy wciąż próbuje się uzyskać nowe odmiany, lecz tylko nasz mały kontynent liczy się naprawdę.
Europa produkująca wino to kraje śródziemnomorskie oraz ziemie leżące na północy i pozyskane dla winorośli dzięki uporowi człowieka. Jean Bodin powiadał, że „winorośl nie może rosnąć poza 49 równoleżnikiem ze względu na zimno”. Linia wyprowadzona od ujścia Loary i sięgająca Krymu, a dalej Gruzji i Zakaukazia wyznacza północną granicę handlowej uprawy winorośli, jednego z głównych segmentów życia gospodarczego Europy. Na wysokości Krymu „Europa wina” jest wąskim pasemkiem; nabierze siły i wigoru dopiero w XIX wieku. Niemniej istnieje od dawien dawna. W starożytności z nadejściem zimy okrywano ziemią krzewy winorośli, aby uchronić je od mroźnych wiatrów Ukrainy.
Uprawa winorośli jest jednak specjalnością Europy, wróćmy więc do owej północnej granicy, ciągnącej się od Loary po Krym. Z jednej strony mamy chłopów-producentów i zwykłych konsumentów lokalnego wina, znających jego dobre i złe skutki, z drugiej zaś strony – wielkich klientów, nie zawsze doświadczonych w kwestii trunków, ale mających swoje wymagania i preferujących na ogół wina wysokoprocentowe: na przykład Anglicy bardzo wcześnie rozsławili małmazję, wina z Kandii i wysp greckich. Wylansują jeszcze później porto (portwein), malagę, maderę, jerez (sherry) i marsalę, wina słynące ze swej mocy. Od XVII wieku Holendrzy zapewniają wzięcie wszelkim wódkom. No cóż, są różne gusta i różne gardła. Południe drwi z pijaków Północy, którzy jego zdaniem nie umieją pić i opróżniają kielichy jednym haustem. Jean d’Auton, kronikarz Ludwika XII, oglądał wojaków niemieckich, którzy tak właśnie zabrali się do picia po ograbieniu zamku w Forli. A któż ich nie widział, jak rozbijali beczki i zapijali się na śmierć podczas straszliwego sacco di Roma w 1527. Na niemieckich rycinach z XVI i XVII wieku, przedstawiających chłopskie święta, niemal zawsze któryś z biesiadników odwraca się od stołu, by ulżyć sobie po zbyt obfitej libacji. Feliks Platter z Bazylei, po pobycie (1556) w Montpellier, stwierdza, że „wszystkie moczymordy” w mieście to Niemcy: leżą pokotem pod beczkami i pochrapują ku uciesze gawiedzi.
Wysokie potrzeby konsumpcyjne Północy zaspokajają wina sprowadzane z Południa: drogą morską z Sewilli i Andaluzji do Anglii i Flandrii, z biegiem rzek Dordogne i Garonny do Bordeaux i Żyrondy, z La Rochelle i od ujścia Loary, z Burgundii wzdłuż Yonne do Paryża i dalej do Rouen, z biegiem Renu, przez Alpy (po każdym winobraniu wielkie niemieckie wozy, nazywane przez Włochów carretoni, przyjeżdżają po młode wino tyrolskie z Brescii, Vicenzy, Friuli i Istrii). Z Moraw i Węgier sprowadza się wina do Polski, a z Portugalii, Hiszpanii i Francji przez Bałtyk do Petersburga, gdzie uśmierzyć ma gwałtowne pragnienie niedoświadczonych jeszcze pod tym względem Rosjan. Oczywiście wino pije nie cała ludność Północy, lecz tylko ludzie zamożni: mieszczanin czy duchowny prebendarz w XIII-wiecznej Flandrii albo polski szlachcic w XVI wieku czułby się poniżony, gdyby miał pić warzone w domu piwo, jak jego chłopi. Bayard, więziony w Niderlandach w roku 1513, prowadzi tam wszakże dom otwarty i skarży się że wino jest tak drogie, iż „któregoś dnia wydał dwadzieścia dukatów, by uraczyć nim swoich gości”.
Tak wędruje wino młode, wszędzie wyczekiwane i radośnie witane. Dłużej przechowywane źle się bowiem konserwuje, kwaśnieje, a odciąganie, butelkowanie i regularne stosowanie korków było w XVI, a może i w XVII wieku jeszcze nie znane. Toteż w roku 1500 beczka starego bordeaux kosztowała zaledwie 6 liwrów tureńskich, podczas gdy beczka dobrego młodego wina – 50. W XVIII wieku jest już inaczej i zbieranie pustych butelek, skupywanych przez handlarzy winem, staje się lukratywnym zajęciem dla złodziejskiego światka Londynu. Od dawien dawna przewożono wino w drewnianych beczkach, a nie w amforach, jak w czasach rzymskich (z tym, że gdzieniegdzie zwyczaj ten przetrwał). Owe wymyślone w rzymskiej Galii beczki nie zawsze dobrze konserwują wino. Książę Mondejar 2 grudnia 1539 radzi Karolowi V, by nie kupował dużych ilości wina dla loty. Jeśli -samo z siebie ma się zmienić w ocet, to lepiej, by zostało u tego właściciela niż u Jego Królewskiej Mości”.
Encyklopedia stwierdza wprost: „Wina cztero- lub pięcioletnie, tak przez niektórych wychwalane, są przejrzałe.” Jednakże Gui Patin, który dla uczczenia swego dziekanatu zaprosił na ucztę 36 kolegów, notuje: „Nigdy nie widziałem, żeby poważni ludzie tyle się śmieli i tyle pili (…). Uraczyłem ich najlepszym starym burgundem.” Przed XVIII wiekiem reputacja wina nie jest ustalona. Najbardziej znane wina swą popularność zawdzięczają nie temu, że są dobre, ale temu, że łatwo je dostać. Decyduje sąsiedztwo dróg wodnych (dotyczy to zarówno niewielkich winnic w Frontignan na wybrzeżu langwedockim, co wielkich winnic w Andaluzji, Portugalii, pod Bordeaux i La Rochelle) albo bliskość wielkiego miasta: Paryż wchłania 100000 beczek (1698) produkowanych przez winnice orleańskie. Rzecz jasna, przy ogromnym zróżnicowaniu winnic poszczególne wina stają się luksusem. Według Dictionnaire sentencieux z tego samego okresu (1768) „w pięknym świecie pojawiło się modne wyrażenie „sabler le vin de champagne”, co znaczy: szybko połknąć”.
Miejski narodzie, rzemieślnicy, gryzetki, Biegnijcie do gospody, z Paryża się wynieście, Dwa razy tyle wina wam dadzą co w mieście. Na gołych deskach, bez obrusa ni serwetki, W tym przybytku Bachusa tak się opijecie, Że wam to wino oczami wyleci.
Ta reklama dla ubogich pod ryciną z epoki nie kłamie. Gospody w pobliżu Paryża cieszyły się ogromnym powodzeniem.”
Komentarze
dzień dobry ..
można też wysnuć taką teorię, że pijący wino są bardziej pogodni niż pijacy wódkę … może dlatego u nas tylu ponuraków …
dzisiaj mam dzień lenia … a tu trzeba skończyć wiśnie w occie i zupę jakąś ugotować ..
Jeszcze trochę i się zawali:
http://kulikowski.aminus3.com/image/2012-07-20.html
Historyk francuski. Gdyby był amerykański albo nowozelandzki, widziałby to inaczej. Francuz piszący o winie, gdy pisze „tylko Europa”, ma na myśli „tylko Francja”. Niewątpliwie do końca XIX wieku poza Europą można mówić tylko o eksperymentach. Obecnie jest zupełnie inaczej. Doskonałe wina potrafią robić i w NZ i w USA (wcale nie tylko w Kaliforni, Virginia i Północna Karolina mają się czym pochwalić. O Argentynie można róznie, ale i w Argentynie, podobnie jak w Izraelu, można znaleźć winnice należące do Rotschildów czy nawet przez nich założona. Wymieniam to nazwisko, ponieważ kojarzy się z niektórymi najlepszymi winnicami francuskimi.
Prawdą jest, że wina z Nowego Świata są na ogół mocne. Poniżej 13% praktycznie nie ma, a coraz częściej jest to 14 czy nawet 14,5%. Do tego często są to wina o bardzo intensywnym smaku nazywanym przez Francuzów mało eleganckim. W Nowym Świecie szczególną intensywność smaku uzyskuje się z Syrah (shiraz). Ten sam szczep w Dolinie Rodanu daje wina o wielkiej subtelności (Côte-Rôtie, Hermitage, Cornaz, Saint Joseph lepszych producentów). Całkiem subtelne i niezłe wina z Syrah mamy u nieco mniej renomowanych producentów z St Joseph oraz w apelacji Croz-Hermitage. Ale i kilka Croz-Hermitage jest wspaniałych. Francuzi powiadają, że z ich wspaniałego szczepu w Nowym Świecie robią parodię wina. Tylko, że we Francji poza Doliną Rodanu, na Południu, z Syrah wyrabiają wina bardzo podobne do tych z Nowego Świata. Często robią te wina z Syrah połączonego z Grenache. A z samego Grenache robią cieszące się wielkim szacunkiem subtelny lub mniej subtelny Gigondas i Chateauneuf-du-Pape, którego potęga potrafi przewyższyć wszystko, co pochodzi z Nowego Świata. Wina z Syrah i Grenache były do dwóch dziesięcioleci wstecz produkowane głównie jako vins de pays. Potem poszczególne rejony upraw zaczęły pozyskiwać status apelacji kontrolowanego pochodzenia i stale rosną w cenę w samej Francji. Vin de pays d’oc z okolic Luberonu kosztowało kilkanaście lat temu w granicach 3 EUR, teraz jako Côtes du Luberon ustanowione w 1988 roku dogania cenowo Côtes du Ventoux sprzedawane z powodzeniem od 1973 roku. Prawda, że gorsze wina z tego samego obszaru nadal są sprzedawane jako vins de pays. Rzecz główna w tym, że te wina z ujścia Rodanu, które są najwyżej cenione, odznaczają się intensywnością smaku i mocą bukietu pogardzanymi przez tych, którzy dyskredytują wina z Nowego Świata. Piszę o mocy bukietu a nie o jego potędze, gdyż przez potęgę oprócz mocy rozumiem złożoność i delikatność dające się zauważyć pomimo mocy.
Mamy jednak coraz więcej producentów z Nowego Świata, którzy produkują wina o dużej subtelności, naprawdę eleganckie.
Anglicy, owszem, spopularyzowali szczególne trunki o mocy 16-20 % vol nazywanymi winami. Ale ich moc wynika stąd, że w celu zachowania słodyczy i oczywiście wzmocnienia, fermentację przerywa się dodaniem spirytusu. Czy to można nazwać winem, jest sprawą czysto umowną. Jeżeli tak, to jako zupełnie odrębny rodzaj wina. Podobnie jest z vermouthem. W wielu krajach określa się ten trunek jako wzmocnione wino z dodatkami. We Francji nikt tak nie powie. Dla Francuza vermouth jest aperitifem na bazie wina.
Mój punkt widzenia jest taki, że do subtelnych potraw mięsnych nic nie zastąpi dobrego Burgunda czy Bordeaux grand cru, ale także subtelnych win wysokiej klasy z Napa Valley, Virginii czy Nowej Zelandii (i nie tylko). Ale do dziczyzny i innych mięs w ciężkich sosach mało eleganckie wina z Nowego Świata, Chateau-neuf-du-Pape czy Amarone della Valpolicella są najlepszymi towarzyszami.
Dzień dobry z Lizbony!
Dzisiaj mój przedostatni dzień. Na śniadanie był twarożek, rzodkiewki i cebulka, kakao, masło, chleb. Do tego pachnąca grucha.
Zapowiada się piękny dzień – wczoraj wędrowałam po statkach, dzisiaj wyruszę w miasto, ale trochę później, bo parada ulicami miasta odbędzie się o 17-tej czy jakoś tak.
Niebo bez jednej chmurki, będzie upał, na razie powiewa lekka bryza od rzeki.
Percebes nie znalazłam i nikt ze znajomych na nie nie natrafił, podejrzewam, że to sezonowe kopytka i niejako czuję się zwolniona z obowiązku próbowania.
Uwielbiam mało eleganckie wina z Nowego Świata, ale to akurat nic dziwnego, sama jestem mało elegancka. Lubię mocne, zdecydowane smaki, a francuska elegancja wydaje mi się mocno przereklamowana. To takie wyświechtane już mocno, że Francuzi najlepiej znają się na napitkach i jedzeniu, świat nie próżnował, a zresztą de gustibus…
Upał odbiera mi apetyt, dopiero po zachodzie słońca myślę o jedzeniu.
Siedzę w centrum komputerowym, przede mną szklana ściana z widokiem na starówkę na wzgórzach, elegancko ubrana załoga jakiegoś statku udaje się na wycieczkę w miasto. Wszystko lśni bielą, nawet białe buty. Idę sprawdzić, co na naszym żaglowcu.
Ja się nie znam, jak wiadomo. Lubię węgrzyny, wina reńskie, wszelakie wytrawne bąbelkowce i jak Anglicy – sherry i porto mi bardzo smakują w niedużych ilościach. Zdecydowanie nie lubię młodego wina pitego tradycyjnie w listopadzie. Poza tymi ogólnymi „kierunkami” z upodobaniem do posiłków mogę wypić wizo tunezyjskie, włoskie, kaukaskie, z Nowego Świata albo z antypodów. Nie mam tak subtelnego gardła żeby docenić (i wycenić) wielkie marki francuskie. Natomiast doceniam kulturę winną przy stole i rozmowie.
Chłodnawo, ale nie pada.
Dzień dobry,
Gospodarz proponuje nam kolejny temat, oparty na dziele francuskiego historyka Fernanda Brandela. I nie chodzi tu o dzisiejsze spojrzenie na francuską elegancję ale o powrót do przeszłości. Przed wyjazdem Gospodarz pisał:
Fernand Braudel jest określany jako papież bądź książę historii. Jego dzieło ?Kultura materialna, gospodarka i kapitalizm XV – XVIII wiek Struktury codzienności? to wspaniała panorama losów ludzkich ukazana w skali globalnej i na przestrzenie wielu wieków. Dla miłośników historii kuchni i pożywienia jest w tej księdze setki smaczków i anegdot, dzięki którym czytelnik jest w stanie zrozumieć wiele procesów a także owych ludzi ? naszych przodków. Pora więc na lekturę klasyka a ponieważ jestem w drodze, to staram się blogowiczom zapewnić codzienną porcję lektury, by nie odczuli tej nieobecności patrząc na pusty ekran:
Życzę Wam udanego dnia z lampką dobrego wina 🙂
poprawiam: Braudel
Nie znam sie tak na winie jak Stanislaw, ktory i tym razem potraktowal temat bardzo skrupulatnie i uzupelnil fachowo, i poglebil watki tak, ze zloze pod nim moja parafe z „zamknietymi oczami”.
Alicjo, z tymi percebes to teraz, naogladalem sie tego w Alfamie akurat w ten czas.
Pozdrawiwm i ide do zajec.
Nie będę po raz kolejny bronić Francuzów,którzy moim zdaniem rzeczywiście znakomicie się znają na winach i na jedzeniu, Może trzeba pobyć we Francji trochę dłużej,by się o tym przekonać.Aby sprawdzić na czym polegają umiejętności tamtejszych kucharzy (a przy okazji chapeau basy dla profesjonalizmu kelnerów) warto zpewne zjeść parę obiadów w małych oberżach,gdzieś na prowincji,bo to jest ta prawdziwa francuska kuchnia.Każdy z nas ma jednak prawo do swojej opinii 🙂
Faktem jest ,że w ostatnich latach w polskich sklepach mamy co raz większy wybór naprawdę dobrych niefrancuskich win po bardzo przyzwoitych cenach.
Barbarę i Jolinka proszę o przeczytanie poczty.
Trochę patriotycznej nutki 🙂
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,115138,8323383,Zielona_Gora_zaprasza_na_wino.html
A w tamtej okolicy są takie cuda:
http://www.dolinapalacow.pl/
dzisiaj urodziny petrarki;
na jego czesc otwieram butelke montepulciano i zamieszczam
IX sonet do Laury:
Błogosławiony rok ów, miesiąc i niedziela,
I dzień ów, i dnia cząstka, i owa godzina,
I chwila, i to miejsce, gdzie moja dziewczyna
Uczucia mi natchnęła, choć ich nie podziela.
Błogosławione oczki blasku i wesela,
Skąd amorek wygląda i łuczek napina,
Błogosławiony łuczek, strzałki i chłopczyna,
Co do mnie wówczas strzelił, i dotąd strzela.
Błogosławię ci, pierwsza piosnko nieuczona,
Którą odbiły lasy domowe i rzeki,
Którą potem ojczysta powtarzała strona.
Błogosławię ci, pióro, którym w czas daleki
Wsławiłem Ją, i moja pierś błogosławiona,
W której Laura mieszkała i mieszka na wieki.
tlum. A.Mickiewicz
Dzień dobry Blogu!
Tamtę okolicę (Zielona Góra) od Doliny Pałaców (Jelenia Góra) dzieli dobrych 200 km, ale co to dzisiaj znaczy 🙄 😉
Co do francuskiego znawstwa kuchni, to popieram wypowiedź Danuśki. Z nikim się tak dobrze nie da pogadać o jedzeniu, jak z Francuzami i Włochami. Myślę o zwyczajnych ludziach, nie zawodowych gastronomach czy krytykach. Znają się po prostu i już.
„…pijący wino są bardziej pogodni niż pijacy wódkę …”
Może to klimat sprawia, że ludy północne bardziej ponure bywają i skłonne do melancholii i potrzebują silniejszych stymulatorów do rozjaśnienia nastroju niż tych marnych 12-13 proc. 🙄
Jak ktoś żyje pod błękitnym niebem, lato ma upalne, a zimę łagodną, to po co mu wódka, akwawit czy whisky? Parę kropel grappy wystarczy.
Uważa się, że alkohol odwadnia organizm, więc wniosek jest prosty – mocne trunki pasują lepiej do wilgotnego i zimnego klimatu 😉
Nemo, masz rację, moja „okolica” trochę obszerna…
To prawda Nemo,że praktycznie z każdym Francuzem(i Włochem też) można rozmawiać o jedzeniu całymi godzinami i są rozmowy cudowne oraz jednocześnie pełne rzeczowych rad.Bardzo to lubię 😀
Po powrocie z przerwy obiadowej co najmniej połowa zespołu będzie opowiadać ze szczegółami o tym co i gdzie jadła i analizować,czy warto wybrać się tam po raz kolejny.Takie codzienne przyjemności 🙂
Moim zdaniem wszyscy mają rację. Jeśli ktoś lubi przede wszystkim wyraziste smaki, nie dostrzeże od razu francuskiej finezji. Jeżeli jeszcze pójdzie do restauracji z kelnerami w uniformach, może trafić na jedzenie bardzo wykwintne lub na byle co dla turystów. Danuśka słusznie radzi, żeby szukać francuskich smaków w rodzinnych oberżach. Ja dodam, że najlepiej daleko od turystycznych szlaków. Albo po prostu patrzeć, gdzie idą miejscowi. Wina francuskie powalające nie potęgą smaku i bukietu lecz jego finezją i złożonością z dobrym zrównoważeniem i długą końcówką są winami drogimi. Nie kupi się ich i za 20 EUR. Najczęściej będzie to 50 albo więcej. 200 EUR każe nam oczekiwać czegoś zdecydowanie wyjątkowego, ale też nie ma pewności, że to będzie lepsze od tego za 50. To zależy od rocznika i od sposobu przechowywania. Całkiem drogie są tak zwane „drugie” wina z najlepszych winnic. Bardzo rzadko warte swojej ceny. Czasami w ogóle mało warte. Wina produkowane na wzór tych najlepszych spośród subtelnych są jeszcze dość drogie, od kilunastu do 20-30 EUR, a ich subtelność nie jest w stanie zachwycić. To wiele win z apelacji Haut Medoc na przykład. Są bardzo poprawne, mają wszystko, co trzeba, ale wolę wino mniej subtelne i bardziej zdecydowane w smaku z Doliny Rodanu. Oczywiście trafiają się wina z Haut Medoc zachwycające. Ale nie ma pewnej recepty, jeśli się nie może polegać na opinii rzetelnego sprzedawcy.
Osobiście szukam win dobrych a stosunkowo tanich na targach niezaleznych producentów. Mali wytwórcy nie mają siły przebicia pozwalającej na windowanie ceny a czasami mają produkty świetnej jakości, w tym wina bardzo eleganckie.
Dello, po Lizbonie można długo. Nie warto się dać nabrać na fado z drogim wejściem i kolacją w cenie. Jakość wykonawców jest najczęściej żałosna, jedzenia też. To tylko dla ceprów. Gdyby był za to koncert prawdziwej gwiazdy fado, na pewno warto pójść. Jest w Lizbonie sporo dzielnic wartych obejścia, ale między nimi trzeba tramwajem, w sumie są spore odległości.
Za to Porto, gdzie będziecie, mam nadzieję, warto obejść piechotą i ewentualnie popłynąć trochę statkiem. Z mniej popularnych miejsc polecam księgarnię secesyjną Lello Bookshop:
http://booklips.pl/zestawienia/5-najpiekniejszych-ksiegarni-na-swiecie/
Zachwyciły mnie te księgarnie. Zaraz widzę jeszcze w wyobraźni jakiś kwartet smyczkowy na galerii, jakąś panią w słusznym wieku w powłóczystej sukni siedzącą przy stoliku – jako doradca – mógłby być też nobliwy dżentelmen, a w dziale wczesno dziecięcym, zachwycająca wróżka. Tyle książek, tyle piękna i jakoś to trwa, a u nas padają nawet księgarnie z wielką tradycją. Dlaczego? Pamiętacuie I Zjazd? Nie znaleźliśmy ani jednej księgarni w 10-tysięcznym miasteczku z dwiema wielkimi, kulturalnymi instytucjami i trzema instytutami PAN na terene. Czy Polacy zupełnie przestali czytać?
Ze statystyk wynika, że przestali. Wydaje się, że wczyscy Stołownicy tutejsi czytają, moi bliscy też. Większość czyta 1-2 książki w roku, mnóstwo ludzi nie czyta nic, nawet prasy. Co najwyżej oferty reklamowe ze skrzynek pocztowych.
Dzień dobry, dużo ludzi nadal korzysta z bibliotek. Są pozycje, które bezskutecznie usiłuję wypożyczyć od dłuższego czasu i stale są niedostępne (wypożyczone). Znam osoby, które w ogóle nie czytają, ale też sporo osób z mojego otoczenia czyta. Są to również dzieci.
Najpiekniejsze biblioteki świata: http://www.geekweek.pl/najpieknejsze-biblioteki-swiata/83941/
Asiu, to, że Twoje otoczenie czyta, jest dla mnie pewnikiem i nie daje nadziei na poprawę sytuacji. Co zrobić, żeby zaczęły czytać środowiska, które nie widzą powodu, aby czytać.
Oj,piękne te księgarnie i biblioteki !
To będzie coraz trudniejsze 🙂 . Chyba, że nastanie taka prawdziwa moda na najnowsze czytniki elektroniczne i korzystanie z nich będzie szczytem snobizmu.
http://www.youtube.com/watch?v=zXt56MB-3vc
Jeden z tych młodych chłopaków wyglądał zupełnie, jak młody Tusk; tylko Tusk był już z następnych roczników i hodował długie włosy.
Zanim Alicja opisze swą wyprawę do Porto, zainteresowanym polecam wirtualną wycieczkę do tego uroczego miasta, po którym oprowadza Agnieszka w „Mojej kuchni nad Atlantykiem”:
http://www.kuchnianadatlantykiem.com/2012/06/idealny-dzien-w-porto.html
Stanisławie. Dorzucam kamyczek do „Bibliotek…”
Biblioteka Sterling, Uniwesytet Yale, Ct. US
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/Yale1?authkey=Gv1sRgCN-lrsLT0fTNUA#slideshow/5663049133153752722
Danuśka,
takiego kelnera jak w Paryżu nie spotkałam nigdzie na świecie. Bardzo był zmartwiony, że nie dojadłam, tłumaczyłam, że kłopoty żołądkowe, co zresztą było prawdą najszczerszą, a poza tym żołądek nie był jeszcze przestawiony czasowo. Jak ten człowiek się zwijał! Miałam wrażenie, że odgaduje myśli klientów, zanim ktoś zdążył skinąć, już był przy stoliku. Bardzo uroczy, w całym tym galimatiasie znalazł czas na fotkę z Krysią, ja już nie chciałam mu zawracać głowy. Widać było, że kelnerowanie to jego życie i pasja.
Pepegor,
powiadasz, że percebes teraz? Dotychczas nie widziałam, ale za chwilę udaję się na miasto, popytam po knajpach. W menu tego nie ma, a byłam w wielu knajpach i uczuliłam znajomych, żeby mi dali cynk, gdyby zauważyli diabelskie kopytka. Dzisiaj na Darze żurek z jajeczkiem, smażona panga i różne dodatki. Odmówiłam, bo idę w miasto, więc pewnie tam coś zjem.
Dar jest oblegany przez zwiedzających, kolejka wielka, sporo dziatwy szkolnej. Karnie czekają w tym upale, wszystkich od razu wpuścić się nie da.
Trochę odwlekam moment wyjścia w miasto, bo jest wczesne popołudnie, a parada załóg będzie dopiero o 17-tej, chcę to foto-dokumentować.
————–
Była przerwa, bo wybrałam się w miasto. Zwiedziłam to i owo, wylądowałam w malutkiej knajpce, gdzie chciałam coś na ząb, ale takich rzeczy nie dają, jedzenie to jedzenie. Jajo posadzone na kawałku smażonego wieprza, sałata pomięszana i frytki.
Do tego kufel piwa. No i o ten kufel poszło. Ja, że znakomity i w ogóle, i czy mogę sobie kupić u nich? Zrozumiano, że jestem niezadowolona z kufla i piwo (już prawie wypite) przelano mi do wytwornej szklanicy i uzupełniono piwem po brzegi. Kelnerka nieco rozumiała po angielsku, więc wyjaśniłam jej, że ten kufel to dla mnie byłby wspaniałą pamiątką z Lizbony i tak dalej. Nie rozumiała, dlaczego ja się tak zachwycam aluminiowym, zdezelowanym i powyginanym kuflem, ale przyniosła mi zawinięty w gazetę, ciągle wskazując na te śliczne szklane. Śliczne szklane niech sobie zostaną dla innych, a dla mnie ten właśnie.
Pepegor rozumie moją duszę w tym momencie 😎
Pytałam o percebes. Ni ma 😯
Pytałam o adresy restauracji, gdzie mogłyby ewentualnie być. Nikt nie odpowiedział na pytanie. Ale się nie dziwię. Zapytałam grupkę Portugalczyków (wywnioskowałam, że rodzina udająca się gdzieś tam na piechotkę, ale na pewno tubylcy z okolicy, w której akurat byłam), czy gdzieś tu jest jakaś restauracja w pobliżu. Restaurante? Ni ma, ni ma. Ledwie podeszłam 50 metrów za róg, trafiłam na ristoranto z tym kuflem.
Oj, parada za 50 minut, a ja zdechła, muszę zanieść na pokład TORBĘ, wziąć aparat i lecieć w kierunku na lewiznę.
Do Stanisławowych „Księgarni” dorzuciłem Bibliotekę. Dobrze, że jeszcze Nemo nie czytała, bo by się działo…
Bo to były „Biblioteki” Asine!
https://plus.google.com/photos/115740250755148488813/albums/5767286090117968561#photos/115740250755148488813/albums/5767286090117968561/5767286298751486610
Uroczystość rodzinna w niezłej restauracji. Podano „barszcz”. Na wielkim talerzu w maleńkim zagłębieniu, słodka, czerwona galaretka o smaku surowych buraków. Filet Mignon był w porządku.
Fajnie wiedzieć, że się budzi taki respekt 😎 😉
Żeby się tylko z tego jaka nerwica nie porobiła i nocne lęki 🙄
Nareszcie trochę deszczu, ale za mało, może w nocy przyjdzie więcej. Pochłodniało.
Mój starszy kot (17 lat) słabnie coś ostatnio 🙁 Chodzi niemrawo, dużo śpi i mruczy, ale mało je. Osobisty już się zastanawia, gdzie go pochowamy 🙄
Nastawiłam zaczyn na chleb. Mąkę mam razową z Doliny Baryczy. Lekka jakaś, bardziej płatki i otręby. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Najwięcej w Europie czytają Czesi – prawie 80 % społeczeństwa. Zaraz za nimi sytuują się Francuzi – 70%. Informacje te podaję za Mariuszem Szczygłem z jego najnowszej książki ” Laska nebeska”. Polecam tym, którzy lubią tego autora.
Książki w Czechach wydawane są bardzo starannie. Nawet wypoczynkowa książka, bardzo niewysokich lotów ma twardą okładkę, często tasiemkę do zakładania stron, obwolutę. Czytelnik ma mieć wrażenie, że to książka dla niego ważna. Czesi podkreślają, że są czempionami w dziedzinie bibliotek domowych i że wiele domów ma trzypokoleniowe biblioteki. Średnia liczba książek w czeskim domu to 246, tylko 2% Czechów nie ma w domu żadnej książki. Dziś co drugi Czech korzysta z biblioteki publicznej, bo czeskie książki w ostatnich latach bardzo drożeją. W nowo powstałej Czechosłowacji ustawa o bibliotekach publicznych była jedną z pierwszych, nad którą pracowano i została uchwalona już latem 1919 r. W Polsce międzywojennej takiej ustawy nie uchwalono.
Czekamy na dzieci pomorskie. Przyjadą, zjedzą, pójdą spać; jutro zabiorą swoje remontowe zakupy i hajda na Uznam.I koniec wakacji. Matros na pokład, a Ryba będzie doglądała prac renowacyjnych cd. W tym tempie dopracują do końca stulecia.
Barbaro, przy okazji spaceru po Porto odkryłam piękne zdjęcia i ciekawe teksty (zaprzyjaźnione blogi), prawdziwa kopalnia, dziękuję 🙂
@emerytka:
w moim stadzie mówi sie o takich jak ty, „nietoperz”:
niedowidzi, niedosłyszy, a sie czepia…
Alino 🙂 ja także bardzo lubie ten blog i „okolice”. Dużo pięknych zdjęć, relacji z podróży, no i smakowitych, rzetelnych przepisów kulinarnych, z których juz niejednokrotnie korzystałam i podrzucałam na nasz blog 🙂
@emerytka:
zaryzykuje diagnoze:
brakuje ogonka 😉 ?
Tak przy okazji – ów rzeczony Feliks Platter z Bazylei, który opisywał niemieckich moczymordów w Montpellier, studiował tam medycynę, aby później zostać wybitnym lekarzem i epidemiologiem swojej epoki. Na tyle wybitnym, że potomni uczcili jego zasługi nazywając jego imieniem jeden z bazylejskich szpitali.
Platter był dziekanem i rektorem uniwersytetu bazylejskiego, kolekcjonerem instrumentów muzycznych, preparatów anatomicznych i zbiorów geologicznych. Jego zielnik był tak sławny, że filozof Montaigne w podróży do Włoch specjalnie go odwiedził, by sobie to herbarium obejrzeć.
Platter – pionier anatomii patologicznej i medycyny sądowej wydał 3-tomowe dzieło medycyny klinicznej, napisał też raport z epidemii dżumy w Bazylei.
Ponadto utworzył klasyfikację chorób psychiatrycznych opisując różne manie, hipochondrię, melancholię, delirium, alkoholizm, zazdrość i symptomy kretynizmu.
Jego dzienniki z czasów studenckich we Francji i początków pracy w bazylejskim prosektorium zostały wydane dopiero w XIX wieku i to pewnie z nich Braudel zaczerpnął cytowane opisy niemieckich opojów 😉
Szpital Plattera
na niemicekich i holenderskich rycinach tamtego czasu widac wiele…
a to chlop rzygnie, a i inne chamy, albo i w karty grajja, albo jeszcze gorzej zatancza…
z tego okresu mamy(jako dokument) w krolestwie” litewsko – zoliborskim” glownie portrety trumienne…
ta tradycja wydaje sie byc wsrod narodu @emerytek ugruntowana…
Ja uważam, że bez względu na nację WSZYSCY lubią rozmawiać o jedzeniu, przestańcie z tymi Francuzami, Islandczycy też potrafią, Belgijczycy, Niemcy, Amerykanie i tak dalej.
Jedzenie jednoczy i każdy chciałby się pochwalić lokalną specjalnością. Wystarczy zacząć temat, a natychmiast usłyszy się, co ulubione, jak przygotować, ugotować i tak dalej.
Na statku jest trochę międzynarodowe towarzystwo, jeśli chodzi o gości. W porze posiłków rozmawiamy wiadomo o czym, o jedzeniu! To, że pyszne statkowe, to wiadomo, ale przy okazji obgadujemy inne kuchnie.
Nie poszłam na paradę. Wlazłam pod chłodny prysznic, potem zrobiło mi się tak błogo, że przysnęłam. Dopiero teraz zrobiło się jakoś w miarę przyzwoicie, wiaterek i takie tam.
Utrwaliłam zdjęciowo…
Tyle na zrazie, trzymajcie się ciepło!
Mam dzieci do jutra – wyjeżdżają przed południem. Teraz Matros się już położył; te 560 km drogi z Zamościa czuje w kręgosłupie. Lena mówi to samo, co rok temu Żaba – wschodnia Małopolska buduje się na potęgę, żadnej biedy nie widać (przemyt ukraiński?) Jedyne enklawy bieda domków to Kielecczyzna i okolice Łodzi. Okolice Jarosławia, Przemyśla kwitną.
Z czasow studenckich pamietam kolege Wegra, ktory dzielil Europe na „kraje winskie i swinskie”; te ostatnie to oczywiscie jadacze wieprzowiny pijacy piwo lub wodke/sznaps/akwawit itd itp.
Poezje pisze a Ona mi,
mowi ze ja bez niej,
jak nic bez nic.
Coz,pewnie,
nic,
ale serce bije.
Czuje jej oddech,
i jej gniew,
ma i czuje,
to tylko emocje,
A swiat jakby,
zastygl juz.
Oczy i deszcz,
usniechem,
poranka szuka.
dzień dobry ..
Alex kropla deszczu wpadła w oko ….
piękne te biblioteki i księgarnie … do Porto też warto wpaść i pospacerować …
czas cukinii … może taka pasta na teraz i na potem …
http://lepszysmak.wordpress.com/2010/10/28/pasta-cukiniowa/
wino moze dzieli Europe ale łączy przy stole .. nawet lepiej niż inne trunki …
Piekne, Alex.
Zabo, otworz skrzynke.
no .. no … w Poznaniu też mieszkają „wysoko urodzeni” …
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,12166951,Biedronka__Nie__Polanka_nie_chce_sie__zrataic__.html
Brzucho w jednym z programów o serach w kuchnia+ jak zwykle na końcu zrobił danie z prezentowanych serów i mnie zaskoczył dodatkiem do nich .. usmażył czosnek na maśle i w to wrzucił pokrojone w talarki banany … nigdy nie jadłam i nawet bym nie pomyślała by łączyć takie smaki … jedliście banany z czosnkiem? …
może ktoś sobie też zrobi taki Toskański dżem z marchewki …
http://magicznykociolek.blox.pl/html/1310721,262146,21.html?1278203
Dzień dobry z komputerowego centrum Lizbony.
Nie będę w Porto, schodzę dzisiaj z pokładu mniej więcej o 4-tej nad ranem. Pod nosem postój taksówek, do lotniska 8 km. Moja trasa to St.Malo – Lizbona, miał być po drodze Brest, ale plany zmieniono i ominęliśmy, tam odbywał się tradycyjny ponoć, co 4 lata zlot Kruzenszterna, Sedowa i paru innych wielkich, dlatego oni nie uczestniczyli w regatach. Dlatego plątaliśmy się parę dni po wybrzeża Anglii, studenci mieli swoje ćwiczenia i tak dalej. Wielka szkoda, że nie było tych największych.
Wychodziłam dzisiaj ze statku przed dziesiątą rano. Przy trapie na Dar olbrzymia kolejka zwiedzających.
cdn.
Dzień dobry.
Już nie jestem matką licznego potomstwa – mam w domu jedynaczkę. Na wybrzeżu brzydko i zimno, u nas tylko brzydko; temperatura znośna, mrozu nie ma. Dzieci wyjeżdżając pocieszały się, że w kominku drewno naszykowane do podpalenia. Takie to lato. Obiad zjedzony – dzisiaj zmywa Młodsza, a ja zaraz utnę sobie drzemkę. Potem w drodze powrotnej z Żabich Błot wpadnie Haneczka z Panem Mężem, ot tak – na jedną kawę. Placka nie dostaną. W sytuacji gdy na wszystkich blatach stoją słoiki wyciągnięte z szafki pod zmywakowej, pieczenie ciasta byłoby zbytkiem energii i sił. Kuchnia do pełnej równowagi wróci dopiero jutro, kiedy Synuś założy brakującą uszczelkę (Młoda dzisiaj dokupiła). Na razie niby nie kapie, ale w szafce stoi wiaderko na wszelki wypadek, a zawartość szafki – wszędzie.
Zmarł Andrzej Łapicki. Mój sąsiad z Mokotowa. Przykro.
http://alicja.homelinux.com/news/maraton.jpg
To tak a propos Andrzeja Łapickiego, dożył pięknego wieku. Bardzo go lubiłam. Uroda urodą, przystojny bardzo był i owszem,
ale głos wspaniały i cała ogólność, że tak powiem.
Dobiega końca moja przygoda z Darem Młodzieży, jestem spakowana, prawie gotowa, jeszcze tylko muszę się udać do sklepiku naprzeciwko, gdzie właściciel trzyma dla mnie maderę. Potem prześpię się chwilkę, bo około 4 nad ranem udaję się na lotnisko.
Kulinarnie i owszem, fotozobrazowałam. Dzisiaj robiłam zdjęcie i Komendant się zatroskał, po co ja to…wytłumaczyłam, że robię sprawozdawczość dla blogu Łasuchów! Się ucieszył był.
borisowi firmament
sie zbiesil
wiec nieco wkurzon
mowi: do kolesi
pojade, a co?
chocby tylko na piwo
do landu, bo teskno,
na rynku, pod fredro
moge se polegnac
🙂
boris nie gramotny
przecinki i kropki
to jego slabiotki
Dzień dobry,
Pan Andrzej
jhttp://www.youtube.com/watch?v=ruLhN3sTg9I
http://www.youtube.com/watch?v=ruLhN3sTg9I
Pan Andrzej i inni młodzi…
http://www.youtube.com/watch?v=nvqoWPd8P6g
Pan Andrzej miał ciekawe życie i los był łaskawy dla niego …
czytałam, że robicie nalewki z czarnej porzeczki .. i ja zrobiłam pierwszy raz wg tego przepisu …
http://o-pysznym-jedzeniu.bloog.pl/id,6179110,title,Smorodinowka-kresowa-czyli-nalewka-z-czarnej-porzeczki,index.html?ticaid=6ed8a
dzisiaj też zrobiłam przecier ogórkowy na zupę …
Alicjo fruwaj wysoko do domu …
wypogadza sie;
pierwsze rydze;
montepulciano d´abruzzo dooc 11 – polecam 8+/10
Przyjaciele byli i pojechali, a ja wzbogaciłam się o średnią miseczkę kurek do jutrzejszych kotletów i początkowy nalew na zielonych orzechach. Już przelałam do większego słoja, dolałam 0,5 l alkoholu i wrzuciłam 3 goździki, 2 cm kory cynamonu i ziarenka z 6 owoców kardamonu. Teraz może stać do połowy sierpnia, potem zleję alkohol, zasypię cukrem i znowu niech stoi, póki cukier nie zamieni się w syrop. Wtedy zmieszam obydwa nalewy, a na owoce naleję czystej wódki. W połowie września wreszcie zmieszam wszystko, przefiltruję i rozleję w butelki. Powinno razem być ok 2 l orzechówki.
Czytam wypoczynkowo „Alfabet” Kisiela. Czytam jak pozycję a prehistorii. Po ćwierćwieczu dla młodej osoby byłaby to lektura niemal niezrozumiała. Tak szybko starzeje się współczesność.
bel bel
gij gij
czy czy
cy ce
pije zdrowie kurt´a schwitters´a
PI? PI? PI?
WEM!
WEM!!
WEM!!
kisiel? swietnie sie czyta;
on o wojtyle: trafia w sedno.
mam jeszcze 15 min (pre-paid) i zastanawiam sie czy napisac o operze w salzburgu gdzie wystawiono „solaris” wg lema,
czy tez skoczyc do doroty z sasiedztwa i dostac po uchu,
albo zaczepic sie do hartmana i zasnac…
nie wiem dlaczego, ale zniknely wazki, za to komary daja sie we znaki;
jarzebina jest czerwona – niechybny znak konca lata.
w hanowerze jest fajny pomnik kurta schwiterssa;
poezja, nie @pepe?
byku nie czytam, ale zerknąłem, o co?
dzień dobry …
czy w niedzielę robicie „specjalny obiad” czy tak jak każdego dnia? …
u nas piękny poranek …
miłej niedzieli .. 🙂
niemiłe strony internetu … zła wola czy kradzież …
http://www.facebook.com/getmoresocial/posts/325444814212762
Tego roku latem
Być może
spadnie ulewa
Być może tego roku
uderzy deszcz
w asfaltową dolinę
Być może tego lata
będzie chłodno, do wytrzymania
po bezmiernej dusznocie
Tego roku latem
objuczone chmury pędzą
niespokojnie po niebie
Tego roku latem
być może
wszystko to się wydarzy
Lutz Rathenow/polski: @byk
(Dieses Jahr im Sommer
Könnt es sein
daß ein Gewitter herabkommt
Dieses Jahr könnt es sein
daß regen aufschlägt
im asphaltierten Tal
Im Sommer könnt es sein
daß es kühl wird, erträglich
nach maßloser Schwüle
Dieses Jahr im Sommer
aufgeladene Wolken treiben
bald unruhig am Himmel
Dieses Jahr im Sommer
könnt es sein
daß dies alles geschieht)
Nicht schlecht, byku, ale trochę słabe emocjonalnie.
Gewitter to raczej coś gwałtownego – burza, nawałnica. Ulewa latem nie robi większego wrażenia.
Dusznota to jak duszności, dolegliwości sercowe. Latem dokucza nam duchota, pogoda parna i duszna.
Dzień dobry Blogu!
Na dworze chłodno, mglisto po nocnej ulewie, idziemy na grzyby.
@nemo:
merci, dziękuję 😉
Dzień dobry.
Słonecznie przy chłodnym wietrze.
Jolinku – staram się na ogół żeby każdy obiad był jak w niedzielę. Jest jednak pewien wyróżnik – najczęściej w dni robocze nie robię „wypełniaczy”, czyli ziemniaków, ryżu, makaronu itp; chyba, że jest to obiadowa podstawa któregoś dnia. Anka wraca o różnych porach i musiałaby w kółko jadać potrawy odgrzewane, czyli już z założenia nie najwyższej jakości. Lepiej w ostatnim momencie rzucić mięso na patelnię albo wykończyć gulasz czy kawałek pieczystego i zjeść z surówką i bułką albo z jarzyną i grzanką. Otóż w niedzielę robię obiad jak Pan Bóg przykazał – kompletny.
OMC miałabym dzisiaj ucztę nielichą. Rok temu Eska posiała „grzyby szlachetne” z torebki, wyrosły jej purchawice olbrzymie, nie wiedziała co z tym zrobić, zmarnowała. Kiedy przyjechaliśmy na Zjazd, już było po purchawicach. Nagadałam się jak głupia. W tym roku wyrosły jej dwa grzyby i korzystając z tego, że pojechała tam Haneczka, wpakowała te grzyby dla mnie w siatkę i przysłała. Ucieszyłam się przedwcześnie – za późno, kwiatku, za późno. One już zmiękły, czyli w grzybie zamiast zwartego, sprężystego miąższu już się robi wata zarodnikowa. Trzeba było wyrzucić. No, jak można marnować takie dobrocie? A z tych dwóch grzybów (gdyby były zebrane o czasie) byłoby kotletów na 10 osób.
Już po obiedzie (schaboszczak na grzance, kurki w maśle, sałatka owocowa). Dooobre, chociaż odrobinkę przesoliłam grzyby – nie tak, żeby gębę wykrzywiało, ale jednak troszeczkę za dużo tej soli było.
Niech się święci 22 Lipca (dawniej E. Wedel)
Obiady „niedzielne” (rosół z domowym makaronem, drugie danie, deser) jadałam chyba tylko w dzieciństwie. Od kiedy dorosłam, niedziela jest dniem, w którym jadam najbardziej nieregularnie i najmniej. Szkoda czasu na przyrządzanie i spożywanie kompletnego menu, kiedy tyle ciekawych rzeczy można przeżyć poza domem, niekoniecznie o „suchym pysku”, ale zabierając ze sobą coś prostego do jedzenia, piknik, coś na ognisko…
Wróciliśmy z grzybami, zjedliśmy resztę wczorajszych linguini z sosem pomidorowym i mizerię i odpoczywamy przed czyszczeniem zbiorów.
Byliśmy znowu na tym stromym zboczu nad doliną z dzwonami. Zbocze coraz trudniejsze do pokonania, ale jakoś dałam radę. Trawy i zioła mokre jeszcze od nocnego deszczu, a wśród nich, już w pierwszych 10 minutach – 6 prawdziwków! Potem dalsze. W transie pięłam się pod górę coraz wyżej i wyżej, aż pokonałam 200 m deniwelacji…
A więc do trzech razy sztuka. W tym sezonie wspinałam się tam bezowocnie już dwa razy, a dziś… Nie wierzyłam własnemu szczęściu 😉
Dzień dobry,
Od czwartku zmieniła się moja codzienność – przyjechało najmłodsze dziecko. Jest co robić, ale przede wszystkim jest się z czego cieszyć. Planujemy jakieś krótkie wypady, szczegółów narazie nie podaje.
Dzisiaj albo jutro Pepegor zaczyna swoją turę urlopowo-opiekuńczą w Żabich Błotach, zabiera starszą wnuczkę i Dagny Dorotola do koni. Jak przeżyje takie doświadczenie, to opisze. W święto wedlowskie urodził się mój Wnuk. Z tej okazji ludowa Ojczyzna zafundowała mu polisę posagową. Potem my, Jarek i ja, płaciliśmy raty tej polisy. Potem przyszła hiper inflacja 1982r i PKO razem z PZU przestały honorować tę zabawę. Coś tam, wartości kilku pudełek zapałek chcieli wypłacić – tym sposobem na swój domek, samochód i motocykl Łukasz musiał zarabiać sam.
Nowy to radocha w domu Twoim … 🙂
Pyro tak zapytałam o niedzielne obiady bo teraz wszystko jest i obiad na co dzień jak świąteczny a po drugie człowiek zapracowany to mu szkoda weekendu na gotowanie i grilluje albo idzie na obiad .. obiady niedzielne pewnie tradycyjnie jeszcze są ale wypiera je ochota na poznanie ciekawych rzeczy jak pisze nemo …
Jasne, Jolinku – bywa tak i siak. Czasem jednak jest to jedyny dzień kiedy rodzina może zjeść razem.
Nowy ma atrakcje, że hej, a Młody obejrzy kawałek świata przy Tacie.
Niedzielny obiad wygląda najczęściej tak jak codzienny, z tym że w niedzielę nie smażę naleśników, nie gotuję zup ani pierogów. Przeważnie w sobotę wieczorem lub wcześnie rano w niedzielę coś upiekę lub uduszę, tak aby potem szybko odgrzać . Niedziela ma być przeznaczona na przyjemności lub lenistwo. Tylko wtedy gdy zapraszam kogoś na obiad/ co zdarza się rzadko/ gotuję coś bardziej pracochłonnego, ale też bez przesady.
Pomyślałam sobie po obejrzeniu grzybów Nemo/ piękne grubaski/, że gdybym spotkała na stromej górze takie okazy, to chyba bez zadyszki pokonałabym i 200-metrową deniwelację. Na widok grzybów tracę zdrowy rozsądek i siły wielkie we mnie wstepują. 🙂
święta racja, Krystyno. Zawsze mi się wydawało, że jestem zupełnie pozbawiona zazdrości, zachłanności itd. złudzenie. Trafiłam kiedyś z dziećmi na spacerze na wielki maliniak pod lasem – mieliśmy przy sobie 3 l dzbanek typu „kanka na mleko” zaczęliśmy zbierać i dosyć szybko te 3 litry napchaliśmy pachnącym zbiorem. A tam jeszcze tyle tego dobra zostało. I ja – naprawdę – cierpiałam katusze zawiści na myśl o tym, że ktoś inny przyjdzie i zerwie. I nie będę to ja (8 km i autobus raz na 1,5 godziny). Musiałam wprowadzić korektę w autoocenie. I potem kiedyś łaziłam za grzybami – nawet było sporo różnych, a ja chciałam tylko małe podgrzybki i kurki. I tak lazłam za mirażem aż wyszłam na inną drogę o 11 km od naszego autobusu i wracałam na wariata z inną wycieczką i wcale nie obfitym zbiorem.
Cichalu – niech się świeci 22 lipca – 48 lat temu poznałam mojego męża!!!
Kiedy tak opowiadacie o wspinaniu się na górę po grzyby, o niedzielnych spacerach, Pyrze jest łyso, łzawo i byle jak – bo ja kochałam piesze wyprawy. Wszędzie, gdzie można było dojść szybkim krokiem w pół godziny, ignorowałam środki transportu, a niedziele, soboty, urlopy, to była piesza włóczęga. Chodziłam szybko i Babka Anna ( babcia Jarka, chłopka z pod poznańskiej Głuszyny) perorowała nie raz: „Ady dzieucha nie letoj tylo! Lotosz, jakby ci kto propeler w tyłek wkryncił. Jużeś za chłopem, nie panienka, nie widzi mi się, że tak lotosz”
To mnie los pokarał – nie „lotom”, siedzę na życi.
http://youtu.be/rYHhguqlTY0
http://youtu.be/vRumiPbbwh8
Mam nadzieję, że mi wybaczycie tę minutę atcheologii
Jeszcze jeden spacer
http://youtu.be/TuwdEyqPqCI
Dobry wieczor,
Po dlugiej przerwie nareszcie mam czas by cos napisac.
Niedzielny obiad ‚musi’ byc specjalny – pieczony kurak/ jagniecina/ wolowina, ziemniaki w gesim smalcu, warzywa i puddingi jorkszyrskie. Na szczescie jest to praca zbiorowa.
Odsas od tygodnia siedmioletni, do kinderbali to ja sie raczej nie nadaje ;), nastepny na szczescie za rok.
Dzisiaj przez nasze wioski przebiegala sztafeta olimpijska, dzielnie wywijalismy flagami polska i brytyjska.
Wreszcie lato od wczoraj, jak w ogrodku wczoraj zaczelam, tak cos czuje ze dobrze ze sie weekend konczy i do pracy jutro pojde odpoczac…
Jolly Rogers – uściskaj postarzałego Odsasa od przyszywanych Babci blogowych.
@pyra, we have a problem…
prosze translate me to wielkopolski:
@cichal 22/5:03
z gory dziekuje!
Pyro,
Dziekuje, przekaze jutro z rana, Odsas usciski i inne wyrazy przyjmuje chetnie:).
Pyro, my nie jedliśmy i nie jadamy tych grzybów. Sąsiad panieruje i smaży je na maśle . Poczęstował nas kiedyś, on się zajadał, a mnie i Leszkowi wcale nie smakowały.
Grzyby te rosną w zawrotnym tempie. We wtorek po rozmowie z Tobą, trafiłam na takiego jak gołębie jajo, a w czwartek był już ogromniasty. Prawdę mówiąc podejrzewałyśmy z Hanią, że z tym dużym jest coś nie tak, natomiast mały wyglądał przyzwoicie.
Niestety, z powodu braku amatorów na nie, będą się nadal marnowały.
Eska – a mnie będzie serce bolało. Nawet podejrzewam, czy czasem te „z torebki” nie są gorsze – od razu do niczego?
Byku – Babka Anna ubolewała, że młoda Pyra, już zamężna, nie panienka, pędzi przed siebie jakby miała motorek w tyłku i że to mężatce nie uchodzi. Babka mówiła, że jej się te moje biegi nie podobają.
@pyra:
no, dziękuję, a juz miałem wyrzuty sumienia..
Byku – ponoc studiowałeś w Poznaniu więc wiesz, że to miejsce w którym nygi jak ajzole latajom.
@pyra:
tak, studiowalem…
z gwara oczywiscie sie zetknalem( i to nie tylko dzieki laskowikowi), ale u moich ciotek mowilo sie z reguly po wielkopansku, co w zaleznosci od ich snobizmu, wyrazalo sie w jezyku francuskim, lub latinum.
Byku – w żadnym „porządnym” domu się z tym spotkać nie było można; za to na ulicach, w knajpkach i w akademikach – tak. Bo to studenci zbierali takie powiedzonka. Moje córki też nie rozumieją gwary (Babka Anna już nie żyła kiedy się urodziły) a gwara zanikała w szybkim tempie.
Już jestem w domu od dobrych paru godzin, rozpakowałam się , przejrzałam troche zdjęć…ale nic mi się nie chce dzisiaj robić, idę pospać. Na razie tyle:
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_3540.JPG
A tu drobny rzucik z góry, z Panteonu. Idę odespać.
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_3463.JPG
Alicjo, witaj w domu. Są plany zajazdu. Rano czekam na Skype
dzień dobry …
Jolly dla Odsasa buziaki … czy na jakieś zawody olimpijskie się wybieracie? …
Alicja na chwilkę wpadła do domu … a Nisia kiedy wraca? …