Wakacje, znowu wakacje…
Skończył się rok nauki. Wnuki szykują się do odlotu. Jedno w Polskę, drugie w świat. A i my pomału pakujemy bagaż. Nawet rok zagadek ogłosił wakacyjną przerwę. Może taki przymusowy wypoczynek uspokoi skołatane nerwy i znikną połajanki, kłótnie, dąsy i uszczypliwości. A w każdym razie ja nie będę w nich uczestniczył, bo w podróż ( z pełną premedytacją) nie zabieram laptopa. A w hotelach przy komputerach jest na ogół tłoczno więc nie będę ustawiał się w kolejce, by tu zajrzeć. Taka trzytygodniowa abstynencja na pewno dobrze mi zrobi. Ostatnio bowiem zrobiłem się jakiś taki nadwrażliwy i wszelkie nawet najdrobniejsze awanturki wprawiały mnie w stan wręcz depresyjny. Mam nadzieję, że w sierpniu będę jak nowy: stalowe nerwy, pełna tolerancja, głęboka sympatia do autorów komentarzy, radość życia!
Drzwi samochodu zatrzasnę dopiero 9 lipca czyli jeszcze parę dni zostało na przygotowanie wpisów urlopowych. Będą to w większości cytaty z dzieł wybitnych autorów zajmujących się tak miłą nam tematyką ? kuchnią i obyczajami.
Dziś jednak zamiast wyręczania się cudzym tekstem chcę zaprosić wszystkich do stołu na wiosenno-letnie dania. Sami cieszymy się nimi i przygotowujemy raz po raz. Naprawdę warto.
Chłodnik rzodkiewkowy
2 pęczki jędrnych rzodkiewek, duża cebula, łyżka masła,2 łyżki siekanej zielonej pietruszki, 2 szklanki jogurtu, szklanka rosołu warzywnego, szczypta startej gałki muszkatołowej, sól, pieprz , sok cytrynowy do smaku.
1.Rzodkiewki pokroić w talarki, cebulę posiekać.
2.Rozgrzać masło, poddusić na nim rzodkiewki z cebulą, po czym wlać rosół warzywny i gotować około 10 minut. Ostudzić.
3.Wymieszać zupę z jogurtem, doprawić solą i pieprzem.
4.Podawać chłodnik oziębiony, w filiżankach posypany siekaną zielona pietruszką.
Marchew po francusku
Ok.1/2 kg wąskich marchwi lub pęczek młodej, sól, łyżeczka cukru, łyżeczka masła, kopiasta łyżeczka posiekanej zielonej kolendry
1.Marchew obrać cienko i w całości ugotować z odrobiną soli na wpół miękko. Odcedzić. Pokroić w kawałki około centymetra grubości.
2.Masło rozgrzać w rondelku, dodać cukier i chwilę podgrzewać ,aż się rozpuści, dodać pokrojoną marchew, smażyć, aż masło z cukrem pokryje kawałki marchwi, posolić do smaku.
3.Kiedy marchew jest zagrzana i pokryta cukrem z masłem, posypać siekaną kolendrą i podawać gorącą.
Pstrągi cytrynowe
4 pstrągi,2 cytryny,2 białe cebule, po 4 gałązki rozmarynu, tymianku i estragonu,8 listków szałwii,4 ząbki czosnku,4 łyżki oliwy z oliwek, sól, pieprz
1.Sprawić pstrągi, posypać solą i pieprzem.
2Wyszorowane cytryny pokroić w plasterki, cebule obrać i pokroić także w plasterki.
3.Do środka każdego pstrąga włożyć po 3 plasterki cytryny, po 3 plasterki cebuli po gałązce ziół oraz po 2 listki szałwii. Wierzch ryb posmarować przeciśniętym przez praskę czosnkiem, poukładać pozostałe plasterki cytryny cebuli.
4.W posmarowanym olejem naczyniu żaroodpornym ułożyć ryby i piec 20 minut, na koniec włączyć górną grzałkę i zrumienić .
Tak przygotowane pstrągi można upiec na ogrodowym grillu.
A na zakończenie dwa zdjęcia z koncertu szkoły baletowej do której chodzi Zuzia. Nie jest łatwo zrobić fotki tańczącym panienkom. Zwłaszcza dziadkowi, któremu łzawią oczy. Ale …
Zuza w środku (nad głową koleżanki)
I pół Zuzi a reszta w wyobraźni
Komentarze
Krystyno, taki makaron ziemniaczany wcale nie jest łatwy do zrobienia. Stosując przeciskarkę do ziemniaków z dziurkami na poczatku nic nie wychodzi. Ziemniaki ściśnięte po prtzejściu przez dziurki rozprężają się gwałtownie. Trzeba najpierw zwyczajnie pezcisnąc na puree. Potem wymieszać składniki madając optymalną konsystencję, a następnie przeciskać bardzo delikatnie i układzając w odpowiednie zawijasy ewentualnie po drodze posypując tartym serem. Można próbowac dodać trochę drobno tartego sera od razu do pure, ale to też różnie wychodzi w zaleznoiści od właściwości sera. Kiedyś ukochanej, po kilku niezbyt udanych próbach, zaczęło to wychodzić bardzo ładnie. Nie wiem dlaczego, ale od dawno już tego nie robi. Jakoś poszło w zapomnienie.
Tańcząca baletnica obok konia w galopie i fregaty pod pełnymi żaglami należy ponoć do najpiękniejszych widoków znanych ludziom. Nie dziwię, że oko łzawiło.
Piotr nie umiejący grac na klarnecie Tuwima. Mistrz Ildefons, z którym ponoć w wieku lat 4 miałem zaszczyt zasiąść przy jednym stoliku w kawiarni w Krakowie (niestety zupełnie tego nie pamiętam), pisał bardziej optymistycznie. Dla porównania wierszyk o innym panu, choć to i owo może się skojarzyć:
Piotr Kalinowski-Dziwanowicz
znalazł zegarek z dewizką,
pędzi do żony uszczęśliwiony,
bawi go w drodze wszystko:
kina, tramwaje, wieczorna pora.
Na dewizce świnka i koral.
Oto mieszkanko na Kępie Saskiej:
kilimy, Stryjeńska, świątki…
Chodzi w szlafroku żona znalazcy
i właśnie robi porządki:
– Co ci jest, Piesiu? Podejdź tu blisko!
– Znalazłem zegarek z dewizką.
I już wyciąga Piesio cebulę,
drżą mu kolana i ręce…
– A chcesz, żonusiu – powiada czule –
chcesz, to go zaraz nakręcę.
Typ starodawny, miast śrubki kluczyk…
Piesio ze szczęścia mruczy.
Nakręcił – tylko że nie w tym miejscu,
zegarek z dawnych dni,
bo nagle kurant zanucił, zachrzęścił
„Boże, caria chrani!”
Zdumiał się Piesio, że taka siurpryza.
Łza mu się w oko wgryza.
Tymczasem śpiewa coraz donośniej
czasomierz dawny, zabawny,
a tak radośnie, a tak miłośnie,
że „Silny i dzierżawny…”
zeszła z pięterka stara dziedziczka:
– Mój Boże, śliczna muzyczka…
Przyszedł Wunderlich, kwaśny emeryt,
i Dzidzie, co stał w bramie,
a potem jeszcze babcie cztery
ze swymi robótkami;
cala się zeszła kamienica
u Kalinowskiego-Dziwanowicza.
Łzami spłynęły wszystkie oczy.
Piesio kluczykiem kręcił.
Płakali rzewnie do północy
i starcy, i studenci,
poeci, dzieci i dryblasy:
– Mój Boże, to były czasy…
Gałczyński pomiędzy kilimami a świątkami umieszcza Zofię Stryjeńską, osobę bardzo interesującą. Przez pierwszego męża wprowadzona w świat artystyczny bywający pod Tatrami, a więc praktycznie świat całej elity literackiej i malarskiej, miała niewątpliwie swój własny styl, który obecnie przez niektórych bywa wyśmiewany. Przed wojną była uważana za najwybitniejszą lub jedną z paru najwybitniejszych polskich malarek współczesnych. Do lat trzydziestych, potem jakoś o niej zapomniano, by przypomnieć sobie tuż przed wojną. Dekorowała m.in. „Batorego”. Obrazy w samej rzeczy gorzej przetrwały próbę czasu, natomiast jej działalność zdobnicza i ilustratorska na pewno nie zasługuje na zapomnienie. Kilka lat temu wystawa jej dzieł była pokazywana w paru Muzeach Narodowych.
Ciekawe było jej życie. Lilka małżeństw i kilka związków nieformalnych, w większości bardzo nieszczęśliwych. Ostatni przed wojną był chyba Arkady Fiedler. Wojna zastała go na Pacyfiku, gdy malarka wojnę bprzeżyła w Krakowie, skąd zaraz po przejściu frontu na zawsze wyjechała do Szwajcarii. Szczególnie zasłynęła studiując na ASP w Monachium jako mężczyzna. Pod prawdziwym nazwiskiem ze zmienioną końcówką – Lubański zamiast Lubańska. Pewnie to wszystko doskonale znacie, ale czasami warto sobie kogoś takiego przypomnieć.
Zasmucił mnie Piotr, rozbawił Mistrz za pośrednictwem Stanisława.
Gospodarzu – zbuntowany twój wpis dzisiejszy i jak na Twój łagodny charakter, to niemal rewolucyjny. Masz nas z lekka po uszy, co? Dziwić się nie ma czego. Co prawda z Blogowiskiem, jak z niechcianą żoną: trwać przy niej – hadko, rozstać się – niezręcznie. Znam to z autopsji.
Stanisławie – „To były czasy” – za cesarza Franza Jozefa, za batiuszki Nikołaja Nikołajewicza, za Wilusia… I czego ci Polacy wtedy chcieli? Ba, zagorzałe „solidaruchy” mówią o czasach „za Gierka”. Jak to wszystko nabiera barw i poloru z oddali. „Ta nasza młodość…”
Kto zna historię Zofii Stryjeńskiej, wie, że nie była awanturnicą, co z mojego tekstu można by między wierszami wyczytać. Dużo i ciężko pracowała. Fascynowała się mężczyznami, którzy jej zdaniem byli pod jakimś względem wyjątkowi. Z pierwszym mężem przez kilka lat dogadywali się jakoś choć nie bez problemów. Ona ciągle czekała na czułe słówka, on nie rozumiał jej impulsywności skłaniającej do częstych wyjazdów. Potem obiekty fascynacji chyba na tę fascynację nie zasługiwały, albo – jak Arkady Fiedler nie bardzo ją odwzajemniały. Na pewno nie była kobietą szukającą doznań cielesnych. Pisząc, że jej obrazy moim zdaniem słabo przeszły próbę czasu, mam na myśli raczej ich tematykę niż formę. Bogowie słowiańscy, górale podhalańscy i huculscy. To teraz jakoś mnie nie kręci. Ale góralszczyzna na pewno była na miejscu, gdy projektowała wysoko ocenione dekoracje i stroje do Harnasi. Ojcem chrzestnym syna Jacka był Lechoń. Przyjaźniła się także z Leśmianem. Jej zapiski pisane są pięknym, bogatym językiem. Była bardzo inteligentna i utalentowana.
Te 3 tygodnie pewnie we Włoszech. Ja wielkich połajanek w tym sezonie nie zauważyłem. Lekkie przekomarzania i delikatne uszczypliwości, jak np. pomiędzy Alicją a Nemo, chyba w depresję wpędzać nie mogły. Szczypta soli niezbędna w prawie każdej potrawie. Trole jakoś specjalnie nie nawiedzały. Jeżeli moje konkursowe marudzenie było przykre, obiecuję zaniechać go po wakacjach.
Stanisławie – pani Zofia Stryjeńska , Maria Pawlikowska, Magdalena Samozwaniec, panie Krzywicka, Brzozowska, Iwaszkiewicz i z dobrych pół setki innych, prominentnych dam z kręgu kultury międzywojnia, to rzeczywiste pokolenie rewolucji obyczajowej, która przeorała świadomość Polaków. Jeszcze wtedy nie wszystkich, jeszcze tylko elit, ale późniejsze o półwiecze pokolenie dzieci-kwiatów weszło już na przygotowany mentalnie teren.
Gospodarzu, życzę udanych wakacji i żeby powróciła ochota do przewodzenia naszej czasami niesfornej gromadce 🙂 Zuzia jest pełna gracji.
Stanisławie, dobrze, że przypomniałeś tę artystkę, ciekawą i wszechstronną. Przeczytałam, że jej syn, Jacek, uczestniczył w dekoracji wnętrza Wielkiego Teatru w Genewie.
Chłodnik rzodkiewkowy nie tylko brzmi imponująco, ale również smakuje wyśmienicie. Idealne, lekkie danie na upalne popołudnie. Poza tym przyrządzenie zupy nie zabiera nam dużo cennego czasu.
Rzecz w tym, że artystka wbrew suchym faktom z życiorysu wcale nie była obyczajowo zrewolucjonizowana. Przyjaźniła się z paniami z rodziny Kossaków. Poznała je jeszcze zanim późniejszy mąż wprowadził ją do świata okołozakopiańskiego. Okoliczności są znane wszystkim czytelnikom Magdaleny Samozwaniec. Kossakówka się Zofii Lubańskiej bardzo spodobała, więc przez otwarte drzwi weszła do środka i zaczęła grać na stojącym w hallu fortepianie. Ile w tym prawdy, nie wiem. Kłóci się to trochę z jej znaną nieśmiałością.
Jeszce do rewolucji obyczajowej. Była osobą inteligentną i niektóre sytuacje nie do wytrzymania sprawiała, że nie zwracała uwagi na formy. Dlatego zdecydowała się na rozwód. I to nie wówczas, gdy zaczął ją jawnie zdradzać, a ona ciągle dążyła do rozpoczęcia od nowa. Stało to się dopiero, gdy zamknął ją w szpitalu dla umysłowo chorych. Powszechne wóczas oburzenie sprawiło, że natychmiast została uwolniona. Aby wyjść ponownie za mąż zdecydowała się na przejście na protestantyzm, aby po ślubie powrócić do wyznania rzymsko-katolickiego, któremu wewnętrznie pozostała wierna do końca życia. Wydaje się, że pierwszego męża pomimo różnych jego numerów kochała aż do tej sprawy ze szpitalem. I była o niego bardzo zazdrosna. On zaczął romansować, gdy wydawało mu się, że ich małżeństwo już jest fikcją. Ogromna różnica charakterów i wrażliwości. Temat jest mi bliski, ponieważ znam coś podobnego, choć nie aż tak dramatycznego, z domu rodzinnego. Matka o niesamowitej wrażliwości i zdecydowanie artystycznym usposobieniu, ojciec człowiek bardzo szlachetny, ale zupełnie nie rozumiejący potrzeb żony. Kiedyś, gdy byłem w wieku okołomaturalnym powiedział mi, że „mam musi się ze mną bardzo męczyć, bo nie umiem zrozumieć jej potrzeb, a wiem, że to kobieta wyjątkowa i zasługująca na coś więcej niż prowadzenie domu i uczenie w szkole”. Ale chociaż starał się zrozumieć i rozumiał, że nie rozumie.
Matka także dusząc się w domu często wyjeżdżała, prawie zawsze zabierając mnie ze sobą. Jeździła do sióstr w Krakowie, brata w Warszawie, do Zakopanego, domu literatów w Szklarskiej Porębie. Gdy wyjazd był dłuższy, ojciec czasem wpadał na niedzielę. Ale w mieście bezzasadnie plotkowano, że rodzice się rozwodzą, choć nigdy coś takiego nie chodziło im po głowie. A ojciec nie był filistrem. Można było z nim rozmawiać o literaturze i teatrze, często wyrażał bardzo trafne opinie.
Może dlatego Zofia Stryjeńska jako człowiek jest mi bliska i może nadmiernie ją idealizuję. Rozumiem jednak jej zadręczanie się w ciężkim małżeństwie z kochanym człowiekiem.
Panie Redaktorze.
Bez obawy może Pan jechać na wakacje, nawet długie. Blog ten od dawna żyje swoim życiem – Pańskie wpisy ani mu w tym nie pomagają ani nie przeszkadzają. Pyra co rano skomentuje każdy wpis a w ciągu dnia uruchomi sporą lawinę wypowiedzi rzadko kiedy na zadany temat. Stanisław również zadba o to, by liczba komentarzy nie schodziła poniżej przyzwoitego poziomu. Alicja już za chwilę zacznie sprawozdawać ze swoich podróży. Co wieczór wszyscy się napiją, ktoś opowie dowcip, pokaże parę zdjęć, złoży życzenia i tak się będzie toczyło.
Proponuję Panu rozszerzyć eksperyment. Nie dość zostawić laptopa w domu – zapomnieć proszę o umieszczaniu wpisów z konserwy przez jakiś czas. Założę się, że nie wpłynie to w znaczny sposób na blogową aktywność.
Pan będzie wreszcie mógł nieco odpocząć – należy się wszak Panu.
Kilka prac Zofii Stryjeńskiej miałam okazję widzieć na jednej w wystaw w oliwskim Pałacu Opatów. Moda na motywy ludowe w sztuce zwykle przemija, a właśnie na tym polu Stryjeńska odnosiła duże sukcesy.
Stanisław opisem wykonania makaronu ziemniaczanego uświadomił mi, że to wcale nie jest takie proste, jak mi się wydawało. A na dodatek pożądany efekt osiagnąć można dopiero przy kolejnej próbie. Chyba pozostanę przy tradycyjnych ” formach ziemniaczanych” .
Od dawna uważam, że dziewczynkom bardzo przydają się zajęcia typu balet czy rytmika, niekoniecznie zaraz szkoła baletowa, bo tam trafiają tylko najbardziej utalentowane. Myślę, że nie jest trudno znaleźć odpowiednie zajęcia, a dla sylwetki, sposobu chodzenia, gracji są one nie do przecenienia.
Krystyno, może warto spróbować. Jeżeli robisz pure przeciskając ziemniaki przez dziurki w specjalnym urządzeniu, zawsze po przeciśnięciu i dodaniu śmietany, masła, czy wszystkiego, co dodajesz lub nie, można gotowe pure jeszcze raz włożyć do maszynki i spróbować przeciskać bardzo powoli, leciutko. Albo się uda labo nie, niewiele to kosztuje wysiłku.
Metko, blog żyje swoim życiem. Jednak bez wpisów Gospodarza tego życia by nie było. To, czy blogowicze nawiązują do tekstu Gospodarza, nie ma żadnego znaczenia. Pisząc o zupełnie czym innym zawsze myślą o Gospodarzu i co Gospodarz na temat ich komentarza pomyśli. Jego kultura i łagodność decydują o sielskiej atmosferze pomiędzy blogowiczami. Dlatego stwierdzenie, że wpisy Gospodarza w żuciu blogowym nie pomagają, jest zupełnym nieporozumieniem. Moge za dobrą monete przyjąć jedynie wniosek z takiego stwierdzenia dowodzący, że blogowicze za mało Gospodarzowi poświęcają uwagi. Może to i prawda, biję się w piersi z tego powodu. Ale mam nadzieję, że Gospodarz nie ma nam tego za złe i cieszy się, że w taki czy inny sposób zapładnia wymiany myśli, które bywają interesujące.
O życie nie żucie mi chodziło, rzecz jasna. Gdyby Gospodarz nie był w centrum życia blogowego, nie byłoby zlotów i minizlotów. Dodam tylko, że prawa do odpoczynku od nas na pewno Gospodarzowi przysługuje i na jakiś czas bez nowych tekstów łatwo się godzę. Widzę jeszcze rozwiązanie kompromisowe – z konserwy trzy teksty, po jednym tygodniowo.
Stanisławie – nie pochwaliłeś się rekonstrukcjami u św. Jana, a czytam w GW , że Twoja instytucja tam kiesę i nadzór trzymała. Nie jest możliwe aby obyło się bez Twojego udziału.
Metka – ależ na tym polega specyfika naszego blogu i na to składa się też owocna praca Gospodarza – kolejny wpis jest osnową, podkładem, a towarzystwo tka na min barwny kilim rozmaitości. Tak jest od lat. Przepisami na chłodniki polskie, bułgarskie, katalońskie i inne, dzieliliśmy się wielokrotnie. Podziwiam, że Gospodarz znalazł kolejny, szerzej nie znany, wypróbujemy go z pewnością.
Moja sześcioletnia wnusia przeniosła się z Helsinek do Wilanowa 2 miesiące temu i już chodzi na zajęcia baletowe, które jej sprawiają wielką przyjemność. Wynika stąd, że chyba nie trzeba długo szukać. Całkiem ładne stroje baletowe dla takich panienek można było dostać w Decathlonie. Czy teraz są, nie wiem.
Moje panny chodziły do klasy sportowej z gimnastyką artystyczną, więc taniec klasyczny, rytmika i pływanie było częścią szkolenia. Szczególnie uzdolnione nie były ale w naszym domu nigdy nie padło „nie garb się, stój prosto” nie było trzeba.
Pyro, w istocie bez mojego udziału, choć technicznie maczałem palce we wprowadzeniu Centrum Św. Jana do planu inwestycji. Nadzorem nad tym zajmuje się koleżanka z pokoju. Ale to sprawy bez znaczenia. Cała zasługa to praca pani Iwony Berent, znawcy zarówno prac budowlanych jak i historii sztuki. Oddana projektowi bez reszty. Potrafiła odnaleźć w odległym kościele belkę spod krzyża z tęczy świętojanowej. Rozpoznała ją natychmiast, a nie miała przesłanek co do miejsca poszukiwań. Pieniądze daje Unia Europejska, nasz urząd i Gdańsk w kolejności według kwot od najwyższej do najniższej. Projekt jest bardzo ciekawy. Obejmuje rekonstrukcję zniszczonych fragmentów kościoła i budowę imitacji starych kamieniczek wokół tworząc razem kompleks kulturalny, należący do Nadbałtyckiego Centrum Kultury, ale zachowujący także funkcje religijne obiektu. Nie jest to i nie będzie kościół parafialny, ale od 1998 roku ma swojego retora – ks. Niedałtowskiego, a od 2008 roku także wicerektora – ks. Bocka, wówczas także rzecznika prasowego Archidiecezji, a zawsze żeglarza i harleyowca. Obaj byli pod okiem Arcybiskupa Gocłowskiego współrealizatorami Gdańskiego Aeropagu.
Bywają w kościele Św. Jana wspólne imprezy NCK i KK. Np. wielkie dzieła muzyczne – msze – grane i śpiewane w czasie rzeczywistego odprawiania mszy. Uczestniczyłem w jednej takiej i w jednej egzotycznej. Są to przedsięwzięcia ryzykowne ze względu na długi czas trwania. Egzotyczna z kolei była bardzo udana. Msza Floresyjska, od indonezyjskiej wyspy Flores, w muzycznym i wokalnym wykonaniu młodzieży pod kierunkiem -Vincent Adi Gunawan Meka, księdza po seminarium gdańskim, pochodzacego z wyspy Flores. Ogólny nadzór artystyczny Jadwigi Możdżer. Może ktoś marudzić, że takie mieszanie kutury i religii jest sprzeczne z rozdziałem kościoła od państwa, ale wolę osobiście, jak to się miesza w ten sposób niż w polityce. Zresztą takich pomieszanych imprez nie ma więcej niż 1 – 2 w roku.
Stanisławie – jestem zdecydowanie za takimi mieszanymi imprezami. Pomijając ju z wątek polityczny lepiej, jeżeli KK wychodzi zza swoich szańców, a społeczność ma okazję poznać inną wrażliwość religijną. I przecież nie raz
wysłuchiwaliśmy np Mszy koronacyjnej w kościele albo misteriów. Sama byłam kiedyś urzeczona chórami gospel w wykonaniu baptystów z Kansas.
To prawda, wychodzenie z szańców i kontakt z rzeczywistością dobrze by zrobiły
Ja już jestem na wakacjach od ubiegłej niedzieli. Co prawda robie za personel u kotów, ale to już wakacje, bo nie w domu – no i drobne wycieczki tu i tam po znajomych dawno nie widzianych. Dzisiaj Młode przylatują, jutro ja wylatuję, ahoooooj, przygodo!
Kulinarnie sprawozdam z Paryża, z Żaglowca, no i z Lizbony. Nisia od razu zastrzegła, że tych podejrzanych kopytek diabelskich (zapomniałam nazwę) to ona nie, ale ja – jak natrafię, spróbuję na pewno. Spróbować nie wadzi, a zawsze można zostawić, jak nie będzie smakowało. Zarzekałam się, że ostryg to ja nigdy, a potem co było, to Cichal widział.
Raz na jakiś czas pojawiają się na blogu osoby, które w zyciu blogowym nie uczestniczą, ale uważaja za stosowne pouczyć Gospodarza czy blogowiczów, jak ten blog powinien wyglądać. Dzisiejszy wpis metki jest złośliwy pod adresem Gospodarza i blogowiczów. Zazdrość, że coś się udaje?
Przecież my to nie jakaś zamknięta grupa, do Stołu zapraszani sa wszyscy, którzy mają ochotę wziąć udział? w rozmowach.
Gospodarzowi i Małżonce wspaniałych wakacji!
Dzisiejszy chłodnik rzodkiewkowy Gospodarza z całą pewnością wart wypróbowania.Nie łączyłam jeszcze jogurtu z rosołem warzywnym.
Ale dzisiaj na niwie chłodnikowej działa Latorośl zatem zobaczymy,co wymyśli 🙂
Natomiast marchew po francusku w naszym wydaniu wygląda trochę inaczej :
surową marchew kroimy na plasterki i wrzucamy na patelnię.Smażymy tak długo,aż zmięknie i zacznie się rumienić.Pod koniec smażenia solimy
i doprawiamy dużą ilością czosnku i zielonej pietruszki.
Wzbogacona o plasterki ziemniaków też znakomita.
Tak,czy inaczej przy obecnych upałach niech żyją dania podawane na zimno ! W czasie minionego weekendu o żadnych grilach czy ogniskach nie było mowy.
U Zygi był grill, ale on przy tym nie stał – filet z łososia na desce cedrowej, znakomity w smaku i bardzo soczysty, do tego polędwiczki wieprzowe, też nie wymagające przewracania, bo to się robi przy zamkniętej pokrywie. A skoro już, to osobno ziemniaki z cebulą, czosnkiem i przyprawami w folii aluminiowej – wszystko doszło w pół godziny i było w sam raz. Do tego micha sałaty z różnymi warzywami i fetą, mniammmm!
Win do wyboru, ale wszyscy rzucili się na czerwone, mimo, że ryba i wieprzowina.
Ryba na desce cedrowej z grilla jest wspaniała, trzeba tylko pamiętać, zeby deskę moczyć mniej więcej dobę, cała musi być zanurzona w wodzie.
Danuśka,
przypomnij mi kiedyś o tej Twojej marchewce, bo przepis brzmi bardzo-bardzo, a ja teraz nie mam możliwości wciągnąć na listę /Przepisów (jestem na wakacjach 😎 )
@metka:
masz kompletnie racje!
ale mimo to, jest to najlepszy blog o kuchni w jezyku polskim;
serio.
Też mam ochotę na rzodkiewkowy chłodnik a marchewkę przygotowuję czasami według przepisu znajomej, która kroi marchewkę (najlepiej tę młodą) w cienkie plasterki, dodaje drobno pokrojony ząbek czosnku, trochę cukru, kminku, oliwy, miesza i podgrzewa razem a potem uzupełnia wodą ( a lepiej jeszcze rosołem ), dodaje pietruszkę, zielonego selera i tymianek i pod przykryciem gotuje niecałe pół godziny. Dodaje soku z pomarańczy i na małym ogniu doprowadza do odparowania sosu. Posypuje kolendrą. Pasuje do kurczaka wieprzowiny, cielęciny.
Dla amatorów marchewki, tym razem z młodymi cebulkami i rodzynkami. Marchewkę pokroić w plasterki, przyrumienić na tłuszczu cebulki, dodać marchewkę, posypać cukrem, dodać rodzynki (uprzednio namoczone w letniej wodzie), kilka ziarenek kolendry, sól, pieprz. Dodać wody do 2/3 wysokości i gotować na małym ogniu przez niecałe pół godziny, mieszając od czasu do czasu.
Pamiętam,że tradycyjna,polska marchewka z zielonym groszkiem była zmorą mojego dzieciństwa.Moja Mama bardzo ubolewała,że jej nie lubię,bo sama przepadała za tym daniem.
Natomiast wszelkie wariacje marchewkowo-cebulowo-rodzynkowe
bardzo mi się podobają 😀 Lubię też marchewkę z curry.
Po zakończeniu Euro dzisiaj wielka impreza dla wszystkich wolontariuszy.
Przedwczoraj kupiliśmy kuskus, już przygotowany do spożycia. Wszystko cacy, tylko jedno mi nie pasowało – rodzynki. Ja robię pieprzny, bogaty w drobno krojone warzywa plus ciecierzyca i „żywy” zielony groszek, jak się zdarzy, sporo natki, koniecznie sok z cytryny. Rodzynki mi zupełnie w tym nie pasują i zresztą pierwszy raz jadłam kuskus „kupny” z rodzynkami.
Alicjo ja dodaje do kaszy kuskus rodzynki. Nigdy nie daje zielonego groszku. Pierwszy raz slysze o groszku w kuskus. Zarezerwowalam hotel z soboty na niedziele w Dinard. To jest po drugiej stronie St. Malo. Przyplyniemy statkiem do Was.
Elap,
to świetnie! Też popływasz przy okazji 🙂
Ten groszek do kuskusu to mój wymysł (był pod ręką!), dodaję też drobno posiekaną kolorową paprykę, czerwona cebule, pomidory, ogórek, ciecierzycę, seler naciowy – słowem, każde warzywo, jakie mam na podorędziu. Tradycyjny kuskus nie jest tak warzywnie urozmaicony, ale moja wariacja mi się podoba i wolę, żeby była przewaga warzyw, a kaszy mniej. I w sumie to nie żaden kuskus, tylko jakieś pomieszanie z poplątaniem pomiędzy kuskusem a tabouli 🙄
Ale z tymi rodzynkami – no więc czasem kupowaliśmy gotowca ze sklepu i dopiero pierwszy raz się zdarzył taki z rodzynkami. Chyba zalezy, kto przyrządza tę garmażerkę.
Gdybym to ja przyrządzała, sklep zbankrutowałby 😉
A ja przejrzałam wszystkie blogi w Polityce, pod kątem pretensji Metki (taki smaczny nick i taki niesympatyczny charakter?) Otóż doszłam do wniosku, że najczęściej pisuje 12-15 osób, zawsze tych samych i rozpaczliwie przewidywalnych. Dwa – trzy, czasem do 5-ciu, komentarzy jest interesujących. Poza tym [. Sławomirski po raz dwutysięczny zapyta dziś, jutro i pojutrze dlaczego nadal pisuje DP, a nie fedruje na Syberii, p. Adam z dwójkami będzie sumował przestępstwa kapitalizmu, pp Kleofasowi i Gekko nie spodoba się nic bez placement Białego Domu itp. Na tym tle ironizujące fora pp Szwarcman, Adamczewskiego, Hartmanna i Owczarka, to Olimpijczycy. Bez kompleksów, łasuchy
Uff, doczytałam.
Gospodarzu, urokliwego urlopu 🙂 Jeżeli to możliwe, bez mediów sieciowych, papierowych i każdych innych 🙂
Stanisławie, bardzo proszę, marudź! Jesteś mistrzem niemarudnego marudzenia 😀
Czekam na swojego chłodnikowego dobroczyńcę. Niech mnie ktoś tym nakarmi, a może się zakocham, jak Alicja w ostrygach 😉
Haneczko mogę Cię nakarmić, a nawet Pana Męża – jutro robię z czarnych jagód, Jeżeli doczołgasz się w tym upale, to przyjedź.
Musiałabym najpierw odczołgać pracę 🙄
Z chłodnikowych to ja gazpacho, bardzo, bardzo!
Haneczko, ja nie kocham ostryg, ja je pożeram 🙂
Kanada spokojnie świętuje, to znaczy – jasełka były wczoraj, bo świeto wczoraj, ale zawsze sie z tego robi długi weekend, nawet jak swięto wypada w czwartek, to najblizszy weekend jest długi, mimo wolnego czwartku.
Dzisiaj odpoczynkowo raczej, nawet ruch na drodze taki sobie. Tylko sporo łódek na jeziorze, no ale w taką pogodę każdy, kto ma łódkę, pędzi na jeziora.
Dobry wieczor,
Czy mietka i metka to ta sama osoba? Pytanie zadane bez zlosliwosci, nie wiem ilu osobom miejsca przy stole zrobic :).
Alicjo,
Moglabys cos wiecej o tej desce napisac?
Rece precz od wpisow Stanislawa!
@pyra:
pozostanmy, jeszcze troche, przy giewoncie.
Jolly 🙂 , widziałaś włoskie reklamówki olimpijskie z Castro?
Ciekawe, czy będzie tego lata jeszcze okazja na zjedzenie takiej zupy jak we wpisie, na zewnątrz, koło południa było 20°C.
Też dawniej częściej się wpisywałem ale miałem inny rytm dnia. Jak zjawiałem się w pracy, to włączyłem komputer i zaglądałem raz po razie na naszą stronę, a że wpis był świeższy, to i pomysłow na temat było więcej. Słowem, u pracodawcy miałem więcej okazji.
O kulisach bohemy krakowsko-zakopiańskiej przed wiekiem czytam bardzo chętnie, lecz od siebie niczego dodać nie mogę.
Wylatujecie na te wakacje we wszystkie strony, a nasza ma je dopiero od 20 lipca, więc przyjdzie nam jeszcze poczekać, a po tem ledwie dwa tygodnie. Umnie z resztą tego roku tyle zawirowań, że nie mam czasu na nic. Nie zebym tak tyrał ale tak się dałem przygwoździć, że muszę być gotów na wezwanie, a codziennie sytuacja jest inna. Nie mogę zaplanować całego tygodnia nawet.
Nasadziłem nalewekę z czarnej porzeczki (2 l) bo rano musiałem stwierdzic, że jagódki spadają już masami i trzeba było wszystko zebrać. Dziwny ten rok jakiś, bo akurat z tego krzewu innymi laty jedliśmy na bierząco, do ust i ne opadały. To samo dotyczy innych porzeczek i agrestu. Wszystkie miękkie i na raz do zjedzenia.
Miłego wieczoru jeszcze.
A gospodarzom kolejny raz gratuluję udanej wnuczki i życzę dobrego odpoczynku, bo o wrażeniach na włoskiej ziemi wspominać nie muszę.
Haneczko,
Ja jeszcze po Euro a ty we mnie Olimpiada?
Nie widzialam Fidela, poszukam na tubce.
A Igrzysk to my sie boimy. Przewidywany paraliz miasta od konca lipca do wrzesnia (Paraolimpiada). Moja stacja metra (praca) na liscie najbardziej zatloczonych. Eksperci radza pracowac z domowych pieleszy – niemozliwe w moim przypadku lub przeczekac najgorsze w knajpach :)!
Co mi ten Byk proponuje> :giewonty: czy Giewont? Giewontów już nie robią, na Giewont nie pchałam się nigdy w życiu ( raz próbowałam na Mnicha, no i zobaczyłam drabiny i łańcuchy… Podobnie jak Krystyna, ja jestem kobieta nizinna (prześliczne określenie, Krysiu)
Pepegorze, za czarną porzeczkę zabierzemy się jutro, po pracy. Nalewki z niej jeszcze nie robiłam. W przepisach mam klęskę urodzaju i nie mogę się zdecydować który by tu. Dorzuć, proszę, swój 🙂
Jolly, wrzucam 😀 http://www.youtube.com/watch?v=j_18PZVCGoQ
A tu prawie baletowo 😉 http://www.youtube.com/watch?v=8SUI6ey3MCk&feature=relmfu
Dawno nie zaglądałam (dzieje się, dzieje), a tu znów pretensje. Widać co jakiś czas musi się coś takiego wydarzyć. Metka pragnęła się przy okazji zareklamować kiełbasy, swoje czy nie swoje, reklama średnia, bo jeśli komentarz nie budzi akceptacji, to co to za reklama?
Piotr zakładając ten blog nie wymagał, żeby wszyscy wciąż odnosili się do jego wpisu – najważniejsze, żeby ogólnie było miło i smacznie 🙂 U mnie też komentarze idą w różne strony, nader często absolutnie off topic – i co w tym złego? Wymiana informacji, uprzejmości i przyjemności – temu służą nasze blogi (ironia zdarza się oczywiście na moim blogu, Pyro, ale nie ona jest jego główną cechą, częściej chęć podzielenia się pięknem).
A z tą marchewką po francusku, to nie istnieje przypadkiem wersja z estragonem? Właśnie tak mi się kojarzy…
Są , zdaje sie, dwie główne metody produkcji nalewek. Owoce zasypane najpierw cukrem, a dopiero potem alkoholem, albo kierunek odwrotny. Przed kilkoma laty, kiedy miałam sporo czarnych porzeczek, stosowałam tę drugą motodę, bo taki przepis wpadł mi w rece. Ale podobno lepsza nalewka powstaje, kiedy owoce najpierw zasypie się cukrem. Ciekawa jestem przepisu Pepegora. W tym roku też musimy uzupełnić nasze nalewki, bo zostały jakieś marne resztki. Planowana jest wiśniówka i krupnik.
Pyro,
ja chętnie wspięłabym się na wyżyny, ale męczę się przy tym bardzo. Tam, gdzie można wjechać, wjeżdżam, bo lubię górskie widoki.
Jolly,
tutaj masz adres, gdzie można to kupić, u nas w sklepach, takich zwykłych wielkich spożywczych, bardzo czesto są w stoiskach rybnych latem, bo to specjalnie na grilla.
Filozofii nie ma żadnej, tyle, ze powinno sie dobrze wymoczyć w wodzie przez cała dobe, całkowicie zanurzoną (najlepiej czymś przycisnąć), bo inaczej zanim ryba dojdzie, deska sie nadpali, albo nawet spali. Razem z rybą barbakiutną na śmierć 😉
Dobrze wymoczona deska nawet jak sie osmali, moze być użyta ponownie, nawet kilka razy (mnie sie udało 3 razy), a nie jest to wielki wydatek, u nas dwie deski kosztuja coś ok.10$.
http://www.google.ca/#hl=en&sclient=psy-ab&q=where%20to%20buy%20cedar%20plank%20for%20salmon&oq=cedar%20plank%20salmon%20%2B%20where%20&gs_l=serp.11.0.0i8i33i30.9144.17087.0.21144.9.9.0.0.0.0.556.2541.0j2j4j2j0j1.9.0…0.0.wGtNF0ze0m4&pbx=1&bav=on.2,or.r_gc.r_pw.r_qf.,cf.osb&fp=4ebff51d65445dc2&biw=1012&bih=389&pf=p&pdl=300
Haneczko,
:), ogolic brode i jakbym siebie widziala…
I zeby nie bylo ze ja zawsze od Sasa, to najlepszy chlodnik na swiecie moja Babcia robila – z szyjkami rakowymi.
Nastawiłam dzisiaj nalewkę na własnych wiśniach z pestkami. Z powodu pestek nieufnie, tylko z 1 kg. Półkilogramowa reszta (marne było w tym roku wiśniobranie 🙁 ) poszła do tej z dosypywanych owoców różnych.
Wspaniałych wakacji! :o)
..bez wariacji
Alicjo,
Dziekuje, pierwszy raz w zyciu takie cudo widzialam. Musze tylko szczegoly dopracowac ( moj gril nie ma wieka) i brytyjskie sklepy pod katem deszczek przeszukac.
Jak ja lubie zycie, codziennie cos nowego!
Haneczko,
ja też jeszcze nie. Raz tylko robiłem z josty i mam ją we wdzięcznej pamięci. Jak wtedy robiłem już nie pamiętam. Tym razem robiłem tak w zeszłym roku z pestkowych: derenia, wiśni i tarniny. Po prostu dwa litry owocu przepłukałem , obrałem i prosto do butelki przysypując cukrem.
Moja linia to ostatnio – tylko 100 g cukru na litr owocu – razem więc tylko 20 dkg.
Mokry owoc w tym systemie się sprawdza, bo te co nieco cukru przy wstrząsaniu butelką pokryje każdą jagódkę i hamuje tendencje do natychmiastowego procesu fermentacyjnego. Metoda ta jest trochę stresowa, bo wymaga stałej obserwacji, do momentu zalania alkoholem – ale to już jest za jakieś 4-5 dni – gdy tendencja do fermentacji jest już gołym okiem rozpoznawalna (dojść jednak do niej nie może!). Na to wlewałem ostatnio 37 % wódkę i obserwowałem dalej, czy może proces nie zaczyna się od nowa. W ww nic nieporządanego się nie działo, tu natomiast przy dość sokowydajnym owocu nie wykluczam takiej niespodzianki, gdy zawartość alkoholu dalej się rozcieńczy. Wtedy trzeba dolać wyżejprocentowego ale uwaga – wysoka zawartość peptyny może powodować wytrącenia!
Doprawiać do ostatecznej siły można na końcu.
Dodatków w postaci miodu, cynamonu i takich tam nie używam. Muszę mieć czysty smak owocu, a w rachubę wchodzi najwyżej mieszanie różnych nalewek jak ostatnio np. dereń z tarniną.
Na zjazd przywiozę tego trochę, to możemy próbować mieszać.
Pepegor,
czy ja Ci mówiłam, że mam kumpla, który od 10 lat jest na emeryturze (górnik, ale techniczny, nie dolowy, chociaż swoje 4 lata na dole odpracował)? Otóż tenże kumpel cieszył sie, ze na emeryturze odpocznie. Ponieważ rozmawiamy ze sobą niemal codziennie, widzę, jak ta emerytura wygląda.
No, do cholery – jest na emeryturze, więc nie ma nic do roboty! Odwozi żonę, dzieci do pracy, wnuki (troje) do przedszkola i żłobka, potem sprząta, robi zakupy spożywcze, załatwia sprawy wszystkich, no bo ma czas na stanie w okienkach…Poza tym służy za pogotowie ratunkowe w róznych okazjach, bo to typ złotej rączki, co to wszystko potrafi, więc jak coś przybic, naprawić, zmajstrować, to wiadomo, kto.
I w miare upływu lat ma coraz mniej, a własciwie nie ma czasu dla siebie. Przyrzekł sobie jedno – nigdy nie nauczy się gotować i prasować, bo wtedy nawet byśmy nie pogadali, a to jedyny czas, żeby przysiąść po południu przy piwku i odetchnąć.
Córka i syn z rodzinami mieszkają po sąsiedzku – wiedziały, jak się urządzić 😉
Radość z bycia potrzebnym radoscią, ale na ryby też by się chciało znaleźć czas (zapalony wedkarz). Nie umie powiedzieć – nie, dzisiaj nie mam dla WAS czasu, mam czas dla siebie.
Mieszać pod dyskusję, rzecz jasna!
Święta racja Alicjo!
A, bo p. Kierowniczko, Pani zmieniła towarzystwo na bardziej nobliwe, po Europie się szlajasz (niby służbowo) festiwale i fety odwiedzasz i o nas na samiutkim końcu sobie przypominasz. No, jak już PK awanturę z zazdrości zrobiłam, to teraz z atencją należną zaznaczę, że ironia w moim komentarzu miała wyłączyć nas ze sfery walących w bębny i dmących w surmy. Nie jest to może kraina łagodności ani infntylny podwieczorek, ale smakowanie uroków życia i intelektu (sztuk wszelakich też nie pomijamy) a mądre rozmowy nie muszą być napuszone , jak kanarek zabierający się do arii. O!
No to mam, co chciałam. Pepegorze, w którymś tam poprzednim wcieleniu byłeś alchemikiem 😀
Obserwować 😯 rozpoznać 😯 37% 😯 Ratunku ❗
Może być haneczko 40. Biorę 37, bo taka tu sprzedawają. Chodzi o to, aby nie zaczynać od siekiery.
Ostre stężenia uważam za stosowne przy nalewkach z suszonych ziół np.
Ja nie wiem czy czytaliscie i czy sznureczek sie dobrze wklei:
http://www.przekroj.pl/artykul/815910,906094-Taka–kurwa—konwencja.html
Jolly – przeczytałam z niesmakiem. Nie chcę. Nie chcę takiego języka w przestrzeni publicznej. W prywatnej też nie. Wyjątkowo nie lubię słów – wytrychów, a już w damskim wykonaniu nie toleruję. Jeżeli ktoś nie potrafi bez bluzgów dochodzić swoich racji, to nie ma dla niego miejsca w tygodniku p Eille.
Krystyno, z tymi nalewkami to jak z tymi szkołami: mediolańska i bolońska i oczywiscie jeszcze w modyfikacji białostockiej 😀
Ja orzechówkę i jarzębiak robię najpierw zalewając spirytusem stężonym a potem dosładzam i rozcienczam, a wiśniówkę i dereniówkę w modyfikacji żabiobłotnej, czyli spirytus i cukier jednocześnie 😀
Żabo, no to skrzyrzujemy butelki dereniówek przy tej najbliższej okazji!
Ło Jezu, tego skrzyrzujemy jestem sobie absolutnie niepewien.
Już chwilę przedten wycofałem w ostatniej chwili ?chamujemy?
Dzisiaj było hucznie. Do wczorajszych gości dołączyli dzisiejsi, czyli nastepne dziewczę z rodzicem a z nimi Inka (spodziewana) i Lucjan (zupełnie niespodziewany). Wpadła też Eska, nie tyle do mnie co do Inki. Obiad był rozmnożony, bo oprócz dziczyzny – z tej pieczeni zrobiła się potrawka, ale i tego mogło nie wystarczyć – podałam kurze biusty. Sałatka pomidorowa tez rozmnożona sałatą zieloną od Eski. Ciasta na deser Inki i moje. Daliśmy radę 🙂
Po obiedzie z Inką na koń! i pojechałyśmy zwiedzać las. Bardzo miło było.
BRA!
Pyro,
Ja tez nie chce takiego jezyka, obawiam sie tez eskalacji. Co jesli panowie W i F zechca polemizowac w konwencji przyjetej przez obie strony? Strach sie bac …
Ale ze p Lis i p Hartman ‚staneli’ w obronie to sie w glowie nie miesci.
Jolly,
nie musisz mieć grilla z przykrywką, wystarczy osłona z folii aluminiowej. Wypróbuj, bo warto, naprawdę dobre!
Artykuł czytałam, panie poleciały po bandzie, ale wszystko w „konwencji” obu panów. Nigdy nie lubiłam Wojewódzkiego, brakowalo mu finezji prześmiewcy – to się ma w sobie. Jak już, to z grubej rury jechał. Nie wiem, może odbiorca też mało wyrafinowany i zamiast się smiać, rechocze.
Poza tym kiedys było tak, że Jan Suzin, Edyta Wojtczak, Starsi Panowie Dwaj istnieli na ekranie, a nikt o ich życiu prywatnym nie wiedział, tego nie było w wiadomościach. Teraz każdy się obnosi ze wszystkim, zamiast tylko uprawiać swój zawód.
Tempora i mores 🙄
Oczywiście, pepegorze, skrzyżujemy! Moja akurat powinna dojść do skrzyżowania 🙂
Lucjan twierdzi, ze jarzębiak już doszedł, ale jego akurat jest najmniej, za to mocy przeokrutnej 🙂
Alicjo,
Cedrowe deszczki zamowione, zaplacone i moze przed sobota beda dostarczone :).
Z tymi „przeokrutnymi” to ja mam co raz mniej– jestem teraz na całkiem łagodnej linii.
Ale do panów W i F wracając też powiem co Alicja. Ani Majewski, ani Wojewódzki nigdy mnie nie śmieszyli i dawno ich nie oglądam, choć TVN u nas leci dyżurnie. Owszem, widziałem cały szereg ich produkcji i dałem sobie spokój, to nie na moje potrzeby. Ale uważam, że grają tak, jak oceniają potrzeby publiki. No cóż, już dawno o tym wiem, że nie jestem reprezentatywny, a to nie tylko z powodu przynależności do przedziału wiekowego. Wiem, że nie dla takich jak ja się te programy produkuje, a moich potrzeb nikt tam nie ma zamiaru zaspokajać. Przedwczoraj pisałem coś o radiu i myślałem coś podawać więcej. Ale i tu jest spadek. Inteligentna satyra zdecydowanie przegrywa z płaską sztampą.
Co do pań ze sznurka Jolly Rogers powiem, że czytały z całą pewnościa feministki z lat 70., bo pewne sformułowania mi są znane. Ze sprzeczek tamtych lat pamiętam: P… napisane, p… pomyślane (korekta wymuszona przez lotra).
Wy to dopiero teraz przerabiacie
voyage! voyage!
dzisiaj: rok 1784
w liscie z podrozy do francji pisze august fryderyk moszynski*), w oberzy w awinionie do swojego przyjaciela:
„pol barana, za 9 liwrow, mialem dzisiaj na kolacje. tyle tego bylo, ze i cala trojke sluzby wyzywilem.”
a oto typowe menue kuchni langwedockiej owczesnych czasow:
zupa z barana
kotlety z barana
stopki baranie a´la sainte-meuhould( to znaczy na masle; kuchnia langwedocka uzywa prawie wylacznie oliwe)
glowa barania w occie
ogon barani z grila
a na deser
pieczen z piersi baraniej
—————————————————
*)ur. 1731, drezno – zm. padwa 1786