Jest Hiszpania za…
… Marszałkowską i Kruczą. Na Brackiej tuż przy Pl. Trzech Krzyży. Idąc Żurawią w stronę Wisły nie sposób nie zauważyć Delikatesów wystawiających hiszpańskie produkty i wina. A także otwartych na oścież drzwi do maciupeńkiego lokaliku (cztery stoliki na parterze i tyleż dwuosobowych na antresoli) z dumnym szyldem „Ole!”.
Nawet na tle niezwykle silnej w tym miejscu Warszawy konkurencji ta restauracyjka wypada dobrze. To zasługa świetnej kuchni (brawo szef i przesympatyczna załoga kelnerska) i doskonałych produktów sprowadzanych spod Pirenejów. Szynka joselito nie odstrasza swoja ceną zarówno tych którzy jej spróbowali jak i tych, którzy tylko poczuli jej zapach i zobaczyli na półmisku na sąsiednim stoliku.
To właśnie nasz przypadek. Patrzyliśmy z pięterka jak siedzący niżej czterej Włosi zamawiali kolejny, już ósmy półmisek jamon joselito i różowe ale w żółtej otoczce tłuszczyku, płaty suszonej szynki znikały w ich gardłach. Ruszyliśmy więc włoskim tropem wiedząc, że jeśli znawcom szynki San Daniele i prosciuto di Parma to tak smakuje, to i nam przypadnie do gustu. Nam jednak wystarczył tylko jeden półmisek, bo mieliśmy ochotę i na parę innych dań.
Mieliśmy np. jeszcze ochotę na zupę mariscos czyli z owoców morza i fabada tj. asturiańską fasolę duszoną z mięsem ale rozsądek wziął górę i ograniczyliśmy się do steku z wołowiny galicyjskiej oraz steku z tuńczyka, który podobno jeszcze w niedzielę pływał w Atlantyku. Oba steki były wprost wyśmienite. Mięsu towarzyszył wielki ziemniak z masłem i czosnkiem upieczony w aluminiowej folii a rybie zielone szparagi smażone także na maśle.
Hiszpański lunch nie może obyć się bez wina więc wypiliśmy (stosownie do dań) kieliszek chardonnay z Navarry oraz serras del Prior.
Crema catalana i espresso oraz kawa z kropelką mleka czyli cortado zakończyły tę pierwsza ucztę w „Ole!”. Na następne musimy nieco poczekać, bo nie co tydzień można wydawać niemal 500 zł na niezbyt rozpasany posiłek. Ale póki są klienci chętni na takie wydatki, to restauratorzy windują ceny aż po niebiosa.
Komentarze
Dzień dobry.
Opis Gospodarza też smakowity i wierzę, że posiłek był doskonały. Cena? Nie można mieć samych przyjemności. Kto nie ma takich środków, ten się na obiad do Ole nie wybierze – ale możliwość jest i to się liczy.
O piątej rano obudziło mnie ostre słońce, a pół godziny później było już szaro. Teraz też pełne zachmurzenie i chłodno. Ponoć przyszedł front z Niemiec.
Kogo nie stac na Ole, idzie do restauracji Kwadrans w Gdyni.
Ostatnio nie chadzam po restauracjach, bo w domu mam wszystko, czego dusza zapragnie. W piątek obchodziliśmy dzień ojca. W piątek, bo sobota miała inne przeznaczenie.
Dzień ojca – obiad: Zupa pomidorowa na świeżych pomidorach. W zupie kluseczki lane. Poz zupie małże gotowane w białym winie zamienionym potem w ekstra sos. Znakomite. Naleśniki z twarożkiem i truskawkami. To te, które miałem smażyć, ale nie zostałem dopuszczony do patelni. Na deser babeczki z nadzieniem waniliowym, wszystko w wykonaniu Ukochanej. Wszystko z deseru, bo małże w wykonaniu Córeńki. Do naleśników czerwone wino Monferrato 2007 z Antica Casa Vinicola SCARPA z Nizza. Jeśli ktoś twierdzi, że do słodkich naleśników takie wino się nie nadaje, niech spróbuje i jeszcze raz się wypowie. 90% winorośli w tym winie to dolcetto. Że dolcetto to nazwa nieco myląca? No i co z tego, jak smakuje.
Zapomniałem że w restauracji też byliśmy. W sobotę na imieninach. Cyrano & Roxane w Sopocie. Tym razem bez zachwytów. Na przekąski małze z puszki, twaróg kozi z kawałeczkami hiszpańskiej kiełbasy i innymi dodatkami, ale bardzo rzadkiej konsystencji. Zielenina drobno siekana z oliwą, czosnkiem i innymi dodatkami. Mus z gęsi na gorącej bułce reklamowany jako foie gras. Do przekąsek bąbelki o wyraźnie jabłkowatym posmaku. Potem kaczka pieczona czy raczej duszona kilkanaście godzin w niskiej temperaturze zgodnie z wytycznymi mody kulinarnej. W smaku prawie identyczna ze spożytą niedawno w czeskim schronisku Moravska Bouda. Do kaczki wino Gigondas bardzo przyzwoite. Desery do wyboru – creme brulee, ciasto czekoladowe, sorbet poziomkowy. Wybrałem ciasto. Było przyzwoite. Kawa doskonała. Ze dwa lata temu wszystko tam było na najwyższym smakowym poziomie, teraz chyba niektóre potrawy dostosowane do gustu klientów o zasobnych portfelach i mniej wyrafinowanym smaku.
Jestem dzisiaj zajęta nalewkami. Kończę żmudzką (ruta od Irka) i jak rozumiem będzie to dość mocna i wytrawne nalewka „do mięsna” o wyraźnie męskim charakterze. Jedną butelkę zabiorę na Zjazd do degustacji; tam zawsze mięsiw dostatek. Rozleję też dzisiaj świąteczną, czyli nalew na suszu owocowym – śliwkach, morelach, rodzynkach, figach i żurawinie. Na przyszłą Gwiazdkę będzie jak znalazł. Mam też nastawionego wisielca, ma już 2 miesiące i jeszcze trochę go potrzymam, zanim zleję. Trochę pracy przy tym jest osączanie, klarowanie, filtrowanie. Jakoś nie mogę dorobić się etykiet i piszę na plastrach – albo nie piszę i trzeba zgadywać co w butelce.
Dzień dobry Blogu!
Nareszcie deszcz!
Deser po naleśnikach z truskawkami to już zaiste rozpusta 😉
Moja sobota kulinarnie wyglądała tak:
śniadanie w domu – sok pomarańczowy i herbata z cytryną (na więcej nie wystarczyło czasu)
Jazda rowerem na dworzec, jazda pociągiem do Berna.
Na peronie w stolicy spotkanie reszty uczestników wycieczki (Młodzi i chrzestny naszej pociechy z żoną) – pół kilo truskawek dla wszystkich.
Jazda pociągiem do Lucerny, przesiadka galopem na kolejny pociąg do Flüelen…
Tam, w samo południe, półgodzinna przerwa na piknik nad jeziorem – świeży chleb, szynka szwarcwaldzka, rzodkiewki, marchewki, sery różne, herbata, woda…
Jazda autobusem do tunelowego”Info Centrum”, długi referat, szkolenie w sprawie zachowania się na budowie, fasowanie hełmów, odzieży, kaloszy, osobistego sprzętu ratunkowego z tlenem na 45 minut 😯 jazda mikrobusem do tunelu, zwiedzanie…
Potem jazda z powrotem, autobus, statek do Lucerny – prawie 3 godziny odpoczynku wśród bajkowej scenerii Jeziora Czterech Kantonów – melon z szynką, kabanosy, chleb, sery, jabłka, porzeczki i agrest… Trochę później – (z bufetu statkowego) z browaru należącego do towarzystwa żeglugowego, dobre.
Jeszcze później – kawa i tort z kirszem.
Z Lucerny jazda pociągiem przez Emental – piękne widoki, zachód słońca.
W Bernie późna kolacja u chrzestnego – spaghetti z sosem ze świeżych pomidorów, dużo wina.
Po drodze do dworca – klaksony, mecz się skończył… Na moście – stojący i trąbiący samochód, w środku – dwóch przystojnych młodzieńców .
– Wygraliście?
– Nie, przegrałem. On wygrał!
– ???
– Ja jestem Francuzem, a on – Hiszpan 😀
I pojechali dalej, trąbiąc 😉
Z bufetu było piwo. Chciałam dać link, ale Łotr nie przyjął 🙁
W Gdańsku mieliśmy kilka przykładów wspólnego świętowania wygranej/przegranej przez kibiców przeciwnych drużyn. Dla nas to nie do pojęcia, jak dotychczas, ale może czegoś się nauczymy.
Zdjęcie noża pod płatem szynki intrygujące. Intryguje mnie, jak krojąc w ten sposób z całej szynki wykrawa się płatek przezroczystej grubości. Hiszpańscy sprzedawcy i barmani robią to bezbłędnie nawet sięgając nożem wysoko ponad głowę.
Tajemnica jest w jakości (stal, forma, ostrość) noża i wprawie krojącego.
Mnie bardziej intryguje joselito „…różowe ale w żółtej otoczce tłuszczyku…” 😯
Na szczęście na obrazku tłuszcz jest biały, co świadczy o młodości zwierzęcia i świeżości szynki. Jeśli to zdjęcie pochodzi z lokalu „Ole!” 🙄
Nie kupujcie nigdy szynki z żółtym tłuszczem.
Też na tę żółtą oprawę zwróciłem uwagę. Nie chciałem marudzić więcej niż to konieczne, ale skoro już o tym mowa…
Dzień dobry, szynka joselito – tłuszcz złotawy i różowy 🙂 : http://zlotohiszpanii.pl/wedliny
Złotawy, różowawy, ale nie żółty
Moja żmudzka nalewka też coś nie taka, jak się spodziewałam. Robiłam wywar nie na suszonej, a na zielonej rucie. Po zmieszaniu z nalewem ze śliwek suszonych i dodaniu 1,5 łyżki soku cytrynowego, natychmiast straciła klarowność, a po płynie pętały się jakieś białe strzępki, obłoczki, fuzle – dwukrotnie filtrowałam przez podwójną, białą flanelę – strzępki zginęły, ale płyn się nieźle pienił – jakbym dolała łyżkę płynu do mycia naczyń. Nic to, Rozlałam w 3 butelki i poczekam – może sklaruje samoczynnie po jakimś czasie. I jeszcze jedno – mimo, że bez cukru jest wyraźnie słodkawa. To wynik zamiany 1/4 (10 dkg) suszonych śliwek na rodzynki? Nie miałam więcej śliwek tylko 30 dkg. Wieczorem opiszę i wyniosę do skrytki, za miesiąc skontroluję. Może będzie nawet dobra? Bardzo byłam z niej dumna, bo to jedna z najbardziej klasycznych, polskich nalewek. Jak dotąd nie mam powodów do dumy.
Kilka impresji z ostatniego weekendu.
Uprzedzałam już kilka razy (nie to, co Nowy 🙄 ), że w Szwajcarii mieszka się okropnie, klimat jest nieznośny (jak nie mrozy i lawiny, to powodzie albo susza, a teraz jeszcze pędraki mi wszystko wyżerają…) więc te ładne obrazki nie powinny budzić złudzeń, że jest inaczej. Żeby nie było… 🙄
Reumatyzm też tu ludzi skręca, a co jakiś znany i wybitny, ale naiwny tu przyjedzie, to umiera i cmentarze zalega. Joyce, Borges, Canetti, Nabokov, cała rodzina Mannów, Chaplin i Hepburn, Rilke i Remarque, Burton i Bakunin… Eh… 🙁
Chciałabym zobaczyć tę tajemną skrytkę Pyry. To chyba ta, od której niedawno zagubił się klucz. Pyro, pilnuj klucza. 🙂 Ale z mojej strony nie byłoby prawie żadnego zagrożenia zapasów.
Jolinkowi pogoda w Krynicy chyba nie sprzyja, bo dość często pada i wieje wiatr. Ale ona ma towarzystwo, a poza tym jest tam gdzie wędrować, a i do Fromborka można popłynąć.
W niedzielę jadłam pyszne ciasto brownie /polskiej nazwy chyba to ciasto nie ma/. Dawno już tak mi nic tak nie smakowało . Sama nigdy go jeszcze nie piekłam, ale poszukałam w internetowych przepisach i jest ich trochę. Wyglądają na nieskomplikowane.
W tym cieście ważna jest konsystencja, wilgotna i dość ciężka, ale nie gliniasta. Może będzie mi się chciało upiec, a jeśli nie, to znów wybiorę się na gotowe do kawiarni.
Ziutek (Joselito) jeszcze bez tłuszczyku 😉
A na tej pięknej/ pozornie, pozornie/ łące pewnie snują się chmary krwiożerczych komarów.
🙂
Żeby tylko komary 🙄
Gzy!
Wczoraj udaliśmy się na nasze tereny grzybonośne ale znaleźliśmy zaledwie trzy małe kurki 🙁 Może pod koniec tego tygodnia (najpierw deszcze, a potem upały i burze) grzybnia się zaktywizuje.
Zajrzałam do kilku paproci, ale po kwiat to chyba trzeba o północy, czy jakoś tak, bo nic nie znalazłam 🙁
Niespodziewanie natknęliśmy się za to na prawie już obgryziony zewłok kozicy. Lisy, rysie i inne zwierzaki miały niezłą ucztę, teraz posilają się jeszcze owady. Jeśli za tydzień ten szkielet jeszcze tam będzie, to Osobisty chce zabrać czaszkę z rogami do domu 🙄
Nemo-na mnie czaszka kozicy z rogami nie robi wrażenia.
W nas w domu już jedna czaszka „zdobi” ścianę prz biurku Osobistego Wędkarza-głowa ryby papuziej.Za chwilę do kompletu dołączy paszcza
barakudy.Ja bywam w tamtym kącie mieszkania tylko od czasu do czasu-ścierać jedynie kurze z biurka.Przecież nie będę tej rybie patrzeć codziennie w oczy 😯
No cóż,różne rzeczy wiszą u ludzi na ścianach,nie zawsze są to „Słoneczniki” van Gogha 😉
Danuśka,
ta czaszka raczej nie trafi na ścianę 😉
Dzien dobry,
Poniedzialek zaczal sie burzowo, w drodze do pracy musialem stanac, nie bylo nic widac.
Obejrzalem zdjecia Nemo – tez uwazam, ze tam jest okropnie i tylko najmniej, delikatnie mowiac, rozsadni otwieraja tam okna.
Milego tygodnia dla Wszystkich 🙂
…..ciesze sie, ze macie Panstwo uzywanko.
Tutaj wczoraj dzien cudny. Okna pootwierane „na wciaz”. Teraz po burzy tez zrobilo sie swiezo.
Jest pieknie i piekne „polskie” lato i zadne konfabulacje czy dorabianie skrzydel nie sa potrzebne.
Nemo – masz rację – paskudna kraina. Nic dziwnego, że wyznaczyli tak wysokie podatki; za fanaberie mieszkania w takim kraju trzeba płacić.
Tak, cos w tym jest, tutaj tez podatki chyba najwyzsze po Californii. To chyba za te ekstremalne warunki; ekstremalne w jedna lub druga strone.
Wracając wczoraj wieczorem do domu wstąpiłem na chwilę do „wesołego miasteczka” rozstawionego akurat w Southampton. Nie byłem w takim miejscu od niewiadomo jak dawna, zaprowadziła mnie zwykła ciekawość, ale od razu przypomnialy mi się „Kolorowe jarmarki”… Kiczowatość miejsca przerasta wszystko, ale tak jak na jarmarkach – tutaj nie razi.
I tak sobie myślę czy takie miejsca są potrzebne – uważam że tak. Nigdy nie chodzę do cyrku, ale i cyrk jest potrzebny. Dla sporej grupy ludzi to jedyna rozrywka i występy na które chodzą, tak jak wesołe miasteczka są dla wielu odskocznią od ponuro-szarej rzeczywistości. Niech im świat wyda się przez chwilę kolorowy, a nawet niech zawiruje…
Nic w tym złego.
https://picasaweb.google.com/takrzy/WesoleMiasteczko1#slideshow/5758004786573158322
Tak, Nemo ma pod górkę 🙄 Ktoś słabszy duchem zmieniłby miejsce zamieszkania, ale nie Nemo ❗
U mnie też jest cudnie. Słoneczko i parę cumulusów. Słońce się przeturlało, zwinęłam rolety od wschodniej strony. Kulinarnie chyba pójdziemy w miasto, gotować to nam (mnie) się chce w domu, ale na wyjazdach – zdecydowanie knajpianie. Szczególnie, że tutaj jest tyle do wyboru, kuchnie narodowe całego świata. Pewnie podrasowane pod tutejszego konsumenta, ale i tak ciekawe.
Kolor rzecz względna. Dla jednych żółty jest złotawy, dla drugich złoto jest żółte. Wydawałoby się, że dwie rozpoznawalne ekstremy to czerń i biel. Ale to też nieprawda.
http://www.youtube.com/watch?v=5T7WujWrn7c
Alicjo,
interesuje mnie, czy okna na 45. piętrze są otwierane .
A propos poroży : widywałam kiedyś balkon, a właściwie loggię w bloku/ wszyscy i tak mówili balkon/ bogato obwieszoną większymi i mniejszymi porożami. Często ich właściciel stał sobie na ich tle w białym podkoszulku. Obawiam się, że to było to, co nie mieściło się w mieszkaniu. Umiar zwłaszcza w tej dziedzinie wskazany.
W środę zajrzę na halę targową w Gdyni i przy okazji sprawdzę, czy są już kurki.
A dziś robię pasztet. Tym razem zupełnie zwykły, bo tylko z łopatki wieprzowej, wątroby i słoniny. W naszym sklepie mięsnym nie było nic z wołowiny. Ale doprawię go dobrze i będzie to smaczny ” pasztet codzienny”.
Krystyno,
owszem, są otwieralne, ale takie długie, niewysokie, na pół metra najwyżej, od podłogi w górę, ale nie tak na całość, na moje oko 1/4 odchyłki. To nie typowe okna w rozumienu europejskim, te okna wymyślono dla takich wieżowców chyba. Zabezpieczone oczywiście siatką, te otwieralne, bo szklane ściany są tylko tym – szklanymi ścianami. Poza tym jest balkon, ale ja tam nie lubię przebywać. Barierka-szkielet i na tym jakiś pleksiglas czy cuś jako zabezpieczenie. To nie na moje nerwy i przyjemności, tyle, że wyjdę i porobię trochę zdjęć.
Koty miauczą, idę sprawdzić, czego te arystokraty chcą 🙄
Babko (sorki1, pra-) Wy żyjecie jeszcze?
Pijta tylko ziółka! Nie pomoże, ale i nie zaszkodzi. I czytajta Szyborskie, albo inne bajdurzenia… a nie „Wybiurczo”
Ryby teściowie mają obszerny balkon (niżej są logge) na 11 piętrze. Widok wspaniały, ale ja siadam sobie na krześle pod samą ścianą okienną i do poręczy nie dochodzę zupełnie. Nawet do swojego balkonu na 3 ptr musiałam się przyzwyczaić. Nic nie poradzę – po wyczynach cyrkowych młodości pozostał mi stały lęk wysokości.
Dodam, że jest też klimatyzacja wpisana w budynek – dyskretna, a ustawić ją sobie można, jak komu wygodnie. Ale życie w centrum centrumu Wielkiego Miasta to nie dla mnie.
Zastanawiam się, skąd na tym 45-tym piętrze tyle pajączków za ścianą szklaną. Od wschodu ich nie ma, ale od północy owszem. Malutkie takie i zajęte swoimi pajęczynami, a tu duje, jak licho 😯
Uprzejmie informuję,że w niedzielę jedliśmy już pierwsze kurki
w towarzystwie fasolki szparagowej i młodych ziemniaków.
Znakomity,czerwcowy obiad za kilka złociszy 😉
Kuzynka Magda ulepiła też pierwsze w tym sezonie pierogi z jagodami.
Jagód w lasach około wyszkowskich naprawdę duży wysyp,kurki tylko dla wtajemniczonych 🙂
Przez kilka lat pracowałam na 26 piętrze.Najpiękniejszy widok był wieczorem przez duże okna,jedynie uchylne.Nie tak dawno odbywaliśmy w tymże budynku zjazd warszawski w towarzystwie Nowego i Nisi.Zjazd odbywał się na bezpiecznej dla wszystkich wysokości,bo na parterze 🙂
Zrobiłam na użytek blogu remanent w skrytce i Łotr zeżarł. Łajdak nie łotr! Wszystko przez ostatnią pozycję cas – sis. Drugi raz nie piszę. Krysiu – wiele tego nie ma.
Dobry wieczor,
Przy okazji restauracji,
W sobote Odsas spal u kolegi, wiec pan Rogers postanowil swietowac rocznice (spozniona) slubu i zaprosil mnie do restauracji Viajante. Kuchnia za przeproszeniem molekularno-eksperymentalna. 12 dan podanych w sposob ‚artystyczny’. W polowie posilku bylismy wsciekli i glodni, pod koniec mielismy atak glupawki spowodowany spadkiem glukozy (nasze wnioski).
Po powrocie do domu zjedlismy kolacyjke.
Moze to moje proletariackie podniebienie ale nie lubie z knajpek glodna wychodzic. A dla wrazen artystycznych to do opery, muzeum i do teatru chodzr
Dobry wieczór. 😀
Melduję posłusznie, że już wróciłam i od razu chcę wszystkim czerwcowym solenizantom złożyć serdeczne życzenia wspaniałego, kolorowego i smakowitego życia. 😆 😆
Malutki ludzik był tak grzeczny, wesoły i coraz ciekawszy, że gdyby nie paskudna pogoda, czułabym się jak w raju.
Podróż tam i z powrotem w warunkach prawie luksusowych – kilkunastu pasażerów w wielkim autokarze. Każdy miał 2 siedzenia do dyspozycji ale nogi i tak trzeba było mieć zgięte w kolanach i to one mi się „buntują”.
Wiatr gna szary bałagan po niebie, temperatura ok. 15°C, a raz poraz pada.
Nie wiem co z grzybnią, bo już nie jeżdżę tam gdzie lasy. Teraz przedzieram się do południa przez miasto i czasem mam wrażenie, że na każdych światłach mam gwarantowane czerwone.
A szynka żółta, że tłuszcz żółty? A jaki ma być – przecież nie biały. Myślę rzecz jasna o powierzchni tej szynki, bo co innego w przekroju.
Witaj Babciu – Zgago. Barbara też zababciowała i ma malutką kruszynkę żeńską i tak, jak ty – daleko. Ejże Zgago – opijaliśmy i Twoje imieniny – bez solenizantki.
Pyro, pięknie dziękuję. 😀
Barbórko serdeczne gratulacje ! O ile się nie mylę, to nie jesteś „nowicjuszką” w babciowaniu. 😉 Ja to się pierwsze 2 dni odważyłam tylko nosić Oliwię, potem już sobie wszystko przypominałam. W końcu te trzydzieści kilka lat, to nie wieki. 😉
Jolly, molekularne wrażenia artystyczne nie sycą, ale rocznica będzie niezapomniana 😕 Pozdrowienia dla Odsasa 🙂
Zgago 😀 Nogi do góry 😀
Też uważam, że i za 50 lat kiedy wspomną tę rocznicę, będą rżeć z uciechy, a anegdotę będą opiewały dzieci i wnuki.
Haneczko, właśnie mam zamiar to zrobić. 😀 Dlatego życząc Blogowi dobrej nocy, pójdę już do wyrka – jednak trochę jestem zmęczona. 🙁
Do jutra. 😀
Zgago, dzięki 😀 masz rację, u mnie to powtórka, ale radość i wzruszenia takie same!
Danuska narobiła mi apetytu na pierogi z jagodami, na razie dostałam manii objadania się bobem, ale przecież jedno drugiemu nie przeszkadza, lato jest!
Śpij dobrze, Zgago. Nie ma to jak własne łóżko. Jutro Ci nie darujemy opowieści.
Nisiu, a Ty jak na „Dar” się zamustrujesz, to na jedną burte nie właź, bo się „Dar” przewtóci! a i na Alycje Canadyjsko uważać, bo to samo być może.
Witaj Zgago!
Nababciowałaś się?
Wiem, że mało, nasza zrobiła dziś pierwsze pięć kroków, choć na początku maja jeszcze myśleliśmy, że zacznie biegać lada chwila. Po tych pięciu krokach padła i wpadła w płacz. Teraz pewno przez następne parę dni bedzie miała stracha przed podobnymi eksperymentami.
Oh, cudne te maleństwa.
„R”, nie „t’, ale stabilności „Daru” to i tak nie pomoże.
Pepe, czyli wzorem powiedzenia naszych babek „mała podeptała roczek”.
Poniedziałek
Porwaliśmy samolot na lotnisku w Moskwie, pasażerowie jako zakładnicy.
Żądamy miliona dolarów i lotu do Meksyku.
Wtorek.
Czekamy na reakcję władz. Napiliśmy się z pilotami. Pasażerowie wyciągnęli zapasy. Napiliśmy się z pasażerami. Piloci napili się z pasażerami.
Środa
Przyjechał mediator. Przywiózł wódkę. Napiliśmy się z mediatorem, pilotami i pasażerami. Mediator prosił, żebyśmy wypuścili połowę pasażerów.
Wypuściliśmy, a co tam.
Czwartek
Pasażerowie wrócili z zapasami wódki. Balanga do rana. Wypuściliśmy drugą połowę pasażerów. I pilotów.
Piątek
Druga połowa pasażerów i piloci wrócili z gorzałą. Przyprowadzili masę znajomych. Impreza do rana.
Sobota
Do samolotu wpadł SPECNAZ. Z wódką. Balanga do poniedziałku.
Poniedziałek
Do samolotu pakują się coraz to nowi ludzie z gorzałą. Jest milicja, są desantowcy, strażacy, nawet jacyś marynarze.
Wtorek
Nie mamy sił. Chcemy się poddać i uwolnić samolot. SPECNAZ się nie zgadza. Do pilotów przyleciała na imprezę rodzina z Władywostoku. Z wódką.
Środa
Pertraktujemy. Pasażerowie zgadzają się nas wypuścić, jeśli załatwimy wódkę.
Ciekawostka…
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114883,12007953,Wlascicielka_restauracji__Stalam_sie_niewolnikiem.html
Cichal – czytam to któryś raz i któryś raz się śmieję. Naucz się tego na pamięć – na prowadzenie imprez – samograj. Jeszcze kasę na tym robisz, a ja się uśmieję kolejny raz.
@ cichal 🙂 🙂
Już to kiedyś czytałam w kapkę innej formie 😉
Przed chwilą oglądaliśmy przez teleskop, jak grupy ludzi + instruktor łazili sobie po obrzeżach tego to obiektu – krążek na górze, pod czerwona kreską.
http://www.thestar.com/news/article/988150–new-cn-tower-attraction-offers-a-walk-on-the-outside
Zrobiłam trochę zdjęć, może coś wyjdzie. Jerzor – czy bym tam polazła. Pytanie! Toż na grota się włazi na życzenie bez ubezpieczenia (ale tylko po wantach, pod przewieszką się trzeba podpiąć), a ta przyjemność na CN Tower jest tak ubezpieczona, że nie ma ćwierci szansy, żeby komuś coś się stało. Za tę przyjemność ponoć słono się płaci, jak widać. Może prezent na jakieś okrągłe urodziny?
Ale w kwietniu tego nie serwują (tu udana żałość i żal)
Dello, wiem ze to „nie politycznie”, ale Ty sie wnukow upomnaj!
Wlochate kolezanki sa fajne, ale wszyscy czekaja….!
Kotki wprawdzie sa fajne ale chcialoby sie c.d.
Miodzio,
w prostych żołnierskich słowach – upominaj się o swoje co tam chcesz, nie upominaj mnie, o co ja mam się według Ciebie upominać. KONIEC.